Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2009, 13:16   #11
Makuleke
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Brat Albert słuchał zapewnień Bernarda o słuszności nowej misji z prawdziwą radością. Cieszył się zawsze, kiedy mógł pomóc sprawie Zakonu, ale ilekroć pojawiały się jakieś wątpliwości, wolał, żeby decyzję podejmował ktoś inny. Nie chodziło o to, że mnich nie czuł się na siłach przyjąć odpowiedzialność - po prostu nie ufał własnej ocenie. Tak, jak to miało miejsce kiedyś, kiedy zwrócił się przeciwko własnej ojczyźnie.

„Panie przebacz mi i daj odkupić swoje winy pracą.”

Na wspomnienie dawnych błędów i w odruchu ulgi, zakonnik przymknął oczy i pochylił głowę. Wtem siedzący naprzeciw Bernard zerwał się z miejsca. Zdezorientowany Albert śledził jego dziwne zachowanie z niepokojem, gotów w każdej chwili pomóc przełożonemu albo wezwać pomoc. Jednak wciąż tylko patrzył, jakby ten niespodziewany widok osoby, którą uważał za swój autorytet, a która teraz zdawała się pogrążać w szaleństwie, jakby cała ta sytuacja zupełnie go sparaliżował.

- Ojcze Bernardzie... - chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle i na zewnątrz wydobyło się tylko ciche westchnienie. W dalszym ciągu nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, podczas gdy Bernard coraz bardziej się zmieniał. „Może jednak pobiec po pomoc? On chyba jest ciężko chory” - pomyślał, widząc, jak stary zakonnik kaszle krwią. Jednak po chwili wszystko minęło. Bernard z powrotem usiadł na krześle, wrócił jego normalny, spokojny wyraz twarzy i przełożony, równie szybko jak ją przerwał, wrócił do rozmowy. Jednak w jego tonie można było usłyszeć coś więcej niż naturalny spokój. Zakonnik zdawał się chcieć za wszelką cenę zapanować nad każdym oddechem, mówił krótkimi zdaniami, jakby bał się powiedzieć za dużo. Najwidoczniej nie puścił całego zajścia w niepamięć tak szybko, jak chciałby to zasugerować.

„Musiał się mocno przejąć, że go widziałem w takim stanie, a nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ojciec Bernard chorował. Jeśli więc to taka wielka tajemnica... może lepiej zostawić to w spokoju...”

Brat wziął od swojego przełożonego kartkę z adresem jubilera, o którym była mowa w liście - „Więc jednak przyszły też jakieś instrukcje dla ojca” - schował ją razem z anonimowym listem za habitem i po chwili pożegnał Bernarda. Wszystkie niezbędne informacje i wskazówki zostały mu już przekazane i nie było sensu sztucznie przeciągać całej sprawy, zwłaszcza, że przełożony zapewne wolał teraz zostać sam.

- Postaram się wykonać moje zadanie najlepiej, jak potrafię, ojcze Bernardzie. Dziękuję za wasze wsparcie. I oby Pan zachował was w zdrowiu.

Po tych słowach wrócił do swojej celi żeby zabrać wszystkie rzeczy niezbędne w podróży. Było tego niewiele, a w jedzenie na podróż zaopatrzył się po drodze przechodząc przez kuchnię. Oprócz tego wziął długi nóż - do krojenia chleba i na wypadek napaści na trakcie oraz brewiarz - misja misją, ale nie mógł opuścić przynajmniej podstawowych modlitw. Kiedy miał już wychodzić z celi, zatrzymał się w pół kroku, przypomniawszy sobie o jeszcze jednej rzeczy. Podszedł do stojącego w kącie celi niewielkiego kufra, który służył mu za szafę i przechowalnię całej osobistej własności i spod kilku zapasowych ubrań wyjął małe podłużne zawiniątko. Przez chwilę ważył je w dłoni, i dopiero odwinął po kolei kawałki tkaniny, spod których ukazała się lufa pistoletu.

- Mam nadzieję, że po tych paru latach ciągle będę potrafił z niego strzelać... - powiedział sam do siebie, chowając na powrót zawiniętą w materiał broń pod habitem. To było już wszystko, zabrał chyba wszystkie swoje rzeczy i był w pełni gotowy do drogi. Przerzucił sakwę z jedzeniem przez ramię i wyszedł.

Przed opuszczeniem klasztoru miał jednak jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Korzystając z tego, że wszyscy bracia zajmowali się już swoimi codziennymi obowiązkami, Albert wstąpił do pustej teraz kaplicy. Klęknął tuż przy samych drzwiach, pochylając głowę przed ołtarzem Pana. Przez kilka chwil zupełnie się nie poruszał, modląc się w ciszy żeby jego praca przyniosła dobre owoce i żeby książę Edgar szybko wrócił do zdrowia i mógł odegrać przeznaczoną mu rolę. Przeżegnał się i wstał. Z kaplicy skierował się już prosto do bramy klasztoru.
 
Makuleke jest offline