Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2009, 13:16   #11
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Brat Albert słuchał zapewnień Bernarda o słuszności nowej misji z prawdziwą radością. Cieszył się zawsze, kiedy mógł pomóc sprawie Zakonu, ale ilekroć pojawiały się jakieś wątpliwości, wolał, żeby decyzję podejmował ktoś inny. Nie chodziło o to, że mnich nie czuł się na siłach przyjąć odpowiedzialność - po prostu nie ufał własnej ocenie. Tak, jak to miało miejsce kiedyś, kiedy zwrócił się przeciwko własnej ojczyźnie.

„Panie przebacz mi i daj odkupić swoje winy pracą.”

Na wspomnienie dawnych błędów i w odruchu ulgi, zakonnik przymknął oczy i pochylił głowę. Wtem siedzący naprzeciw Bernard zerwał się z miejsca. Zdezorientowany Albert śledził jego dziwne zachowanie z niepokojem, gotów w każdej chwili pomóc przełożonemu albo wezwać pomoc. Jednak wciąż tylko patrzył, jakby ten niespodziewany widok osoby, którą uważał za swój autorytet, a która teraz zdawała się pogrążać w szaleństwie, jakby cała ta sytuacja zupełnie go sparaliżował.

- Ojcze Bernardzie... - chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle i na zewnątrz wydobyło się tylko ciche westchnienie. W dalszym ciągu nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, podczas gdy Bernard coraz bardziej się zmieniał. „Może jednak pobiec po pomoc? On chyba jest ciężko chory” - pomyślał, widząc, jak stary zakonnik kaszle krwią. Jednak po chwili wszystko minęło. Bernard z powrotem usiadł na krześle, wrócił jego normalny, spokojny wyraz twarzy i przełożony, równie szybko jak ją przerwał, wrócił do rozmowy. Jednak w jego tonie można było usłyszeć coś więcej niż naturalny spokój. Zakonnik zdawał się chcieć za wszelką cenę zapanować nad każdym oddechem, mówił krótkimi zdaniami, jakby bał się powiedzieć za dużo. Najwidoczniej nie puścił całego zajścia w niepamięć tak szybko, jak chciałby to zasugerować.

„Musiał się mocno przejąć, że go widziałem w takim stanie, a nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ojciec Bernard chorował. Jeśli więc to taka wielka tajemnica... może lepiej zostawić to w spokoju...”

Brat wziął od swojego przełożonego kartkę z adresem jubilera, o którym była mowa w liście - „Więc jednak przyszły też jakieś instrukcje dla ojca” - schował ją razem z anonimowym listem za habitem i po chwili pożegnał Bernarda. Wszystkie niezbędne informacje i wskazówki zostały mu już przekazane i nie było sensu sztucznie przeciągać całej sprawy, zwłaszcza, że przełożony zapewne wolał teraz zostać sam.

- Postaram się wykonać moje zadanie najlepiej, jak potrafię, ojcze Bernardzie. Dziękuję za wasze wsparcie. I oby Pan zachował was w zdrowiu.

Po tych słowach wrócił do swojej celi żeby zabrać wszystkie rzeczy niezbędne w podróży. Było tego niewiele, a w jedzenie na podróż zaopatrzył się po drodze przechodząc przez kuchnię. Oprócz tego wziął długi nóż - do krojenia chleba i na wypadek napaści na trakcie oraz brewiarz - misja misją, ale nie mógł opuścić przynajmniej podstawowych modlitw. Kiedy miał już wychodzić z celi, zatrzymał się w pół kroku, przypomniawszy sobie o jeszcze jednej rzeczy. Podszedł do stojącego w kącie celi niewielkiego kufra, który służył mu za szafę i przechowalnię całej osobistej własności i spod kilku zapasowych ubrań wyjął małe podłużne zawiniątko. Przez chwilę ważył je w dłoni, i dopiero odwinął po kolei kawałki tkaniny, spod których ukazała się lufa pistoletu.

- Mam nadzieję, że po tych paru latach ciągle będę potrafił z niego strzelać... - powiedział sam do siebie, chowając na powrót zawiniętą w materiał broń pod habitem. To było już wszystko, zabrał chyba wszystkie swoje rzeczy i był w pełni gotowy do drogi. Przerzucił sakwę z jedzeniem przez ramię i wyszedł.

Przed opuszczeniem klasztoru miał jednak jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Korzystając z tego, że wszyscy bracia zajmowali się już swoimi codziennymi obowiązkami, Albert wstąpił do pustej teraz kaplicy. Klęknął tuż przy samych drzwiach, pochylając głowę przed ołtarzem Pana. Przez kilka chwil zupełnie się nie poruszał, modląc się w ciszy żeby jego praca przyniosła dobre owoce i żeby książę Edgar szybko wrócił do zdrowia i mógł odegrać przeznaczoną mu rolę. Przeżegnał się i wstał. Z kaplicy skierował się już prosto do bramy klasztoru.
 
Makuleke jest offline  
Stary 14-06-2009, 19:25   #12
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
- Wszystko potoczyło się zbyt szybko, zbyt szybko -pomyślał generał gdy oddawał dwa strzały w kierunku nieznanych przeciwników - Czyżbym po raz pierwszy nie panował nad sytuacją? Czyżby czegoś nie wziął pod uwagę? Kim są ci ludzie?
Spojrzał na przerażoną a jednocześnie zdziwioną twarz księcia.
- Kristobal... To znaczy generał Kristobal tutaj?
- Tak! Nie ma czasu na wyjaśnienia - mówił szybko generał - Niech książe ucieka do mojego garnizonu, a moi ludzie zajmą się pościegiem. Już!
Po ostatnich słowach Kristobal klepnął książęcego wierzchowca.
Tysiące myśli kołatało się w głowie wojskowego, mimo całego zamieszania i niespodziewanych przeszkód próbował planować kolejny krok.
- Nie pozwól by sytuacja nad tobą zaponował Kristo. To ty jesteś jej panem. - dodawał sobie w myślach odwagi.
Spojrzał jeszcze raz na całe zamieszanie, by ocenić siły przeciwnika.
- Chwała albo śmierć! - wrzasnął generał. Dla jego braci i ludzi związnych z jego rodziną był to wyraźny sygnał do ataku. Słynne bojowe zawołanie rodziny A'randez znane było w cały Królestwie. Ponoć pierwszy wypowiedział je prapradziadek Kristobala w zwycięskiej bitwie pod Crickmore i od tamtej pory towarzyszy ono rodzinie w każdej bitwie i większej zwadzie.
Bracia generała i jego ludzie ruszyli do ataku.
- Diter spuść psy - krzyknął Kristobal po czym, spiął konia, obrócił w miejscu i ruszył za księciem. Wyjął swój bojowy pałasz, przylgnął do końskiego grzbietu i ruszył cwałem przed siebie. Z wyciągniętą bronią i twarzą przy końskim brzuchu wpatrywał się w postać księcia pędzącego przed nim.
Co chwila bacznie rozglądał się na boki wypatrując kolejnych napastników.
 
brody jest offline  
Stary 16-06-2009, 16:16   #13
 
Xilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Xilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodze
Nett starał się zachować zimną krew, chociaż w obecnej sytuacji było to trudne. Ranny Gianni, zbiegły Ed, a do tego bandyci w lesie. „Cholera…"-pomyślał, po czym chwycił konia Gianniego za uprząż i cofnęli za najgrubsze drzewo, jakie miał w zasięgu wzroku „Jak do diabła mam dogonić księcia. Mniej więcej wiem skąd padł strzał, ale czort wie ilu ich tam jest…” Nie było czasu na myślenie. Zsiadł z konia, i pogonił go w stronę skąd padł strzał. W między czasie chciał obiec napastników i zaatakować ich z zaskoczenia. „To dla ciebie ojcze” pomyślał, całując ojcowski sygnet, który zawiesił sobie na szyi. Po czym ruszył, niepewny tego czy plan wypali…
 
Xilar jest offline  
Stary 16-06-2009, 19:57   #14
 
Kr1s3's Avatar
 
Reputacja: 1 Kr1s3 nie jest za bardzo znany
Szybka ocena sytuacja dała tyle co gówno na polu. Po prostu Sytuacja była nieciekawa. Mimo iż szkolenie obejmowało "trudne" chwile, to w praktyce wyglądało to gorzej niż w teorii.
- Dobra, czas ocenić stopień nauki w bractwie. - pomyślał Ares.
Kilka gestów, znaczące spojrzenia i drużyna wiedziała co robić. Nie mieli dużo czasu, lecz wbrew pozorom zdawał się on działać na ich korzyść. Wiedzieli, że prędzej czy później dopadną księcia. Był spanikowany, ale nie oni, w końcu byli profesjonalistami. Przeciwnikami okazali się jacyś najemnicy, może przydrożni żołnierze. Zresztą jeden pies.
-To nasz teren, nasz czas, nasza gra. Musimy to wykorzystać. - pomyślał Ashgan.
Krusk postanowił zająć się strzelcami. Jako jedyny z drużyny był na koniu. Szybka akcja powinna umożliwić mu ścięcie kilku głów i umożliwić dalsze manewry.
Ares mimo wszystko musiał oszukać lekko los, albo chociaż "pomóc" przeznaczeniu. Postanowił, że "niewyszkoleni" w tajnikach bractwa dadzą się nabrać na improwizację. Postanowił użyć "tajemnego" proszku Armisa, czegoś co miało służyć jako zasłona dymna. Stwierdził, że wywoła to zamieszanie i pozwoli mu odciągnięcie Lie z dala od zbirów, a także umożliwi Ashganowi szybką dywersję od tyłu.
Lia była oszołomiona. Jednak nie chciała dać tego po sobie przed Aresem.
- Nie teraz, nie mogę, muszę... -myśli przelatywały w jej głowie.
Spojrzała na Aresa, bezgłośnie wypowiedziała słowa "Kocham Cię", wyjęła kilka podręcznych sztyletów, wymierzyła i... rzuciła. Potem zemdlała.
Ashgan wiedział co ma robić, lata praktyki nauczyły go, że jako jedyny ma szanse ataku od tyłu i szybką likwidację napastników.
-Moje ostrze zazna dziś krwi. - i z tą myślą, szybkim bezszelestnym biegiem ruszył na ratunek.

...To be continued...
 
__________________
R3$p3cT i$ 3v3rYtHiNg!
Kr1s3 jest offline  
Stary 18-06-2009, 18:27   #15
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
[ Kristobal A’randez ]

Książę nadal przerażony bez sprzeciwów wykonał polecenie generała. Właściwie nie miał innego wyjścia. Koń sam go poniósł. Ręce mu drżały Chwyt stracił na sile. Chciał nabrać większej prędkości. Schylił się ku końskiej grzywie. Ledwie widział drogę przed sobą. W polu widzenia dostrzegał jedynie sierść i kontury drzew. Wkrótce zaczynało się pole. Szczerze, puste na całej szerokości pole. Nie było nikogo, kto mógłby na nim pracować w tej chwili. Książe obejrzał się za siebie. Dostrzegł pędzącego za nim generała i aż dreszcze przebiegł mu po kręgosłupie.
„Generał przybył po mnie z rozkazu ojca. Powinienem się czuć bezpieczny. Dlaczego więc przed nim też uciekam?”
Edgar nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Nie zauważył innego napastnika. Pewnie wszyscy zajęci byli zwalczaniem się nawzajem, żeby zwrócić na niego uwagę. Jego szczęście, ich pech.
Pogonił konia i jeszcze mocniej wtulił się jego grzywę. Świadomość bezradności, jaką odczuwał stała się dla młodego następcy tronu nieznośna. Miał w ręku taką władzę, a jedyne, co mógł zrobić w obecnej sytuacji, to uciekać przed wszystkimi. Modlił się, żeby go żaden z nich nie załapał.
Na horyzoncie mignął mu szary budynek. Podniósł nieznacznie głowę, żeby generał nie zorientował się, na co patrzy. Skręcił nieznacznie konia i pognał wprost do stodoły. Był zaledwie dwa metry przed nią. Już widział jej wylot – słabe, jaskrawe światło. Zapatrzony nie dostrzegł, że zwolnił konia.
Kiedy się zorientował, było już za późno. Generał był kilka kroków od niego. Spojrzał w jego kierunku nieufnie. Odwrócił się na chwilę, by zobaczyć, że rolnik zamyka wielkie, drewniane drzwi po drugiej stronie stodoły.
„Co się dzieje? Oni są w jakiejś zmowie? Oni też chcą mnie zabić? Tego byłoby za wiele na moją głowę. Ojciec pewnie uwierzyłby w bajeczkę, że to był nieszczęśliwy wypadek...”
Nie miał innego wyjścia.
- Spotkamy się w pałacu generale. – Krzyknął w jego stronę. Koński łeb wygiął się nienaturalnie mocno, kiedy książę bez chwili zawahania szarpnął go w pożądanym kierunku, wskazując zwierzęciu drogę. Koń poderwał się i stanął na tylnych kopytach. Po chwili książę pędził już na wierzchowcu wzdłuż ściany stodoły.
Miał chytry plan, jak zmylić wroga. Wszystkich wrogów, którzy na niego czyhali i zebrali się w jednym miejscu.
„Nie daleko stąd jest garnizon generała. Ale po drugiej stronie, w przeciwnym kierunku jest letnia rezydencja hrabiny van Lagren. Ona z pewnością mi nie odmówi gościny. Może nawet kokietować generała, byle tylko nie odprawiła mnie ze swojej rezydencji.”
Harbina była znaną wdową i światową kobietą. Często bywała w królewskim pałacu w odwiedzinach. Na każdą większa okazję zapraszana bywała jako pierwsza. Uznawano ją za autorytet w dziedzinie mowy i ekstrawagancji. Kobiety starały się jej dorównać. Żadna jego nie miała tak wyjątkowej, egzotycznej urody. Wyjątkowo śniada cera i zgrabna figura. Delikatne, prawie niewidoczne rysy twarzy. Uwodziło ją wielu mężczyzn, żaden jednak nie zdołał jej zmusić do ożenku.
Edgar rozważał opcję posłuchania generała i udania się do bezpiecznej jednostki wojskowej, ale przeczucie okazało się silniejsze. Książę postawił na swoją intuicję, na której zwiódł się tak wiele razy. Wolał takie wyjście niż śmierć. Nie ważne z czyjej ręki.

[ ... ]

[ Nett Curio ]

Gianni zemdlał. Nie brał udziału w akcji Netta, chociaż jego pomoc bardzo przydałaby się mężczyźnie. Plan, jaki opracował był wykonalny w duecie. W pojedynkę miał marne szanse na powodzenie.
Napastnicy przepuścili obok siebie konia. Pewni, że nie zostaną zaatakowani z drugiej strony zakradli się do miejsca, gdzie ostatnio widzieli ochroniarzy księcia. Broń pozostawała w stałej gotowości. Pistolet rękach jednego, miecz w rękach drugiego. Obaj przyczajeni i ostrożni. Nie zamierzali dać się zwieść. Z uwagą stawiali każdy krok. Jeden fałszywy ruch i zostaną nakryci.
Należało wyczekać momentu, kiedy ofiara sama postanowi zaatakować.
- Uważaj na tyły! – Szepnął jeden z nich. Machnął za sobą rękę dając znać, że on będzie martwił się o zabezpieczenie przodu. Nie potrzebował potwierdzenia. Ledwie słyszalny szelest podpowiedział mu, że polecenie zostało wykonane.
Znajdowali się w znacznej odległości o kryjówki przeciwników. Nie sposób się było do niej zbliżyć na tyle, by oszacować zagrożenie. Teren za i przed nią, a także wokoło był stosunkowo równy, bez pagórków i skał.
- Nie lepiej od razu zaatakować. Nie mają z nami szans. Jeden z nich jest ranny, pewnie teraz się wykrwawia. Stanowi niewielkie zagrożenie. W dwóch damy sobie radę z jednym.
- A jeżeli tamten ma wystarczającą wolę życia, żeby nas jeszcze załatwić?
- Dlatego ty go dobijesz, a ja zajmę się tym drugim – podrzucił ochoczo mężczyzna ochraniający tyłu.
- To zbyt ryzykowne! Za teraz siedź cicho! Przez ciebie nas nakryją.
- I tak wiedzą, że tutaj jesteśmy. Elementu zaskoczenia nie mamy.
- Dlatego poczekamy! Cicho! – Zawołał. Coś niepokojącego zwróciło jego uwagę. Ruch, który dostrzegł kątem oka. Schylił się i nakazał to samo towarzyszowi. Znajdowali się po stronie lasu. Naprzeciwko drogi znajdował się niewielkich rozmiarów rów.
„Schował się tam, żeby nas zmylić. Nie uda mu się uciec.”
- Idę tam. Ty obserwuj okolicę. – Nakazał i ostrożnie podkradł się do rowu. Leżał na brzuchu. Wpierając się na łokciach zajrzał do rowu, który okazał się pusty.
„Niech to wykiwał nas!”
- Uważaj! Czai się gdzieś tutaj!
- Pamiętasz? Mieliśmy być cicho! Łamiesz własne zasady! – Oburzył się na cały głos drugi napastnik.
- Uważaj za tobą! – Cios w głowę zamroczył mężczyznę. Upadł na ziemię, nadal przytomny.
- Co to było, do licha?! – Obejrzał się za siebie. Nad nim stał jeden z napastników. Ten którego zdołał trafić swoim strzałem. – A gdzie ten drugi?

[ ... ]


[ Ares Nailo ]

Dwóch żołnierzy wyskoczyło na nich z zarośli. Uzbrojeni. Uch ekwipunek z pewnością był równie niebezpieczny jak zatrzymanych przestępców. Czaili się tam na księcia, ale dowódca nie będzie miał ich chyba za złe, kiedy przywiozą dwoje jeńców. Postrzelili kobietę. Młodszy z nich spudłował. Nagłe zrywy i uniki utrudniły mu dokładne namierzenie celu. Las skutecznie uniemożliwiał im pościg. Sytuację za trudną uznał by nawet najznakomitszy żołnierz królewski. Otrzymali swoje rozkazy, których się trzymali. Mieli zatrzymać pościg, tak też uczynili. Napastnicy wyglądali na członków jakiegoś tajnego bractwa, o którym nigdy nie słyszeli, a jeżeli już szybko wyrzucili je z pamięci, na rzecz ważniejszych spraw. Oni nie byli od rządzenia. Do tego nadawał się ktoś inny. Jako żołnierze mieli zadanie wykonywać rozkazy.
Kobieta ciężko oddychała. Kiedy podeszli jej towarzysz był nieprzytomny. Sprawdzili udawał kopiąc w kostkę. Nie poruszył się. Pomijając reakcję ciała na zewnętrzną siłę. Wyglądali na pokonanych.
- Dobijemy ich?
- Po co? Brat będzie wściekły, jeżeli pojawią się kolejne trupy. – Celowo nie wymienił imienia, ani nie podał rangi wojskowej. Mogłoby to naprowadzić tych dwoje na ich ślad. Mieli za dużo kłopotów, żeby stwarzać następne, poważniejsze od poprzednich.
- W takim razie co z nimi robimy? Zostawimy tutaj? Tak po prostu? – Dopytywał się jeden z napastników. Wyglądał na młodszego, ale nie należało oceniać go po pozorach.
- Zwiążemy i zostawimy. Będzie to wyglądało na napad. Jeżeli przeżyją, nie powiedzą przecież, że to my. Nie wiedzą, kim jesteśmy. Nie będzie problemu. Masz jakiś sznur. Bradley jakąś posiadał. – Imię jednego z żołnierzy było popularne i w żaden sposób nie naprowadzało ich na trop generała, ani Towarzyszy Miecza.
- Chyba był po drugiej stronie las. Pójdę po niego. Ty miej na nich oko. I nie daj się zwieść. Mogą jedynie udawać nie przytomnych i czekać na okazję.
- Nie jestem taki głupi! – Zawołał za nim. Dla pewności kopnął jeszcze raz chłopaka w nogę. Nie wyglądał na dobrego aktora, ale może to tylko pozory? Lepiej mieć się na baczności.
Z dziewczyną było nie dobrze. Lada chwila może umrzeć. Nikt nie będzie podejrzewał, że brali w tym udział. Śledczy króla zapewne będą węszyć, ale nie znajdą tak szybko ciała. Kristobal zajmie się księciem. Za plecami usłyszał pojedynczy strzał. Po nim następny, a zaraz po nim cisza. To tam poszedł Jonatan. Może być niebezpiecznie. A jeżeli któryś z tych łotrów się tam pojawił i go zaatakował nim dotarł do Bradleya?
Bijąc się z myślami, Daniel opuścił swój posterunek, żeby pomóc bratu. Jeżeli rzeczywiście byli nie przytomni, to nic się nie stanie, jeżeli ich tutaj zostawi, a nawet, jeżeli udają, to, co mogą im zrobić na wpół żywi? Oni są świetnie wyszkolonymi żołnierzami, a ci zwykłymi najemnikami. Wiadomo, kto wygra.
 
Idylla jest offline  
Stary 19-06-2009, 15:25   #16
 
Xilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Xilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodzeXilar jest na bardzo dobrej drodze
Nett starał się poruszać cicho, ale przy tym nie za wolno. W momencie, gdy koń mijał napastników, Nett był już po przeciwnej stronie. Schował się za drzewem, które rosło nad niewielkim rowem. Drzewo nie dawało aż takiej ochrony jak to, za którym ukrył rannego Gianniego. „Ehh szkoda, że stracił przytomność, bo by mi się teraz cholernie przydał” myśląc w ten sposób niechcący strącił kamień, który sturlał się do rowu. Nett przywarł do drzewa, zupełniej jakby chciał stać się jego częścią. Serce waliło mu nie miłosiernie „Może nie… O boże, słyszę ich… Chyba jeden się czołga w stronę rowu, jeden nie właściwy ruch i po mnie” Całe życie przeleciało mu wtedy przed oczami. Po chwili usłyszał:
- Uważaj! Czai się gdzieś tutaj!- brzmiał dość wyraźnie, jedyne co Netta dzieliło od napastnika to był pień drzewa ”Jeżeli się przesunie, choć na milimetr to na pewno mnie zobaczy. Serce waliło mu coraz bardziej. Wtem usłyszał drugi głos, dochodził z lasu:
-Pamiętasz? Mieliśmy być cicho! Łamiesz własne zasady!- krzyknął drugi napastnik.
- Uważaj za tobą! - wrzasnął ten blisko Netta.
Nett na chwile zapomniał o niebezpieczeństwie i wyjrzał zza drzewa. Ten, który był dalej leżał na ziemi, a nad nim stał bardzo blady Gianni, widać że był poważnie osłabiony. Nett spojrzał na napastnika, który był bliżej. W tej chwili patrzył w stronę powalonego towarzysza. Nett wiedział, że nie ma czasu na wahanie. W biegu, a właściwie w skoku przez rowek sięgając po broń,przez głowę przeleciał mu krótki plan: "Złapię tego na zakładnika tamten się podda, a dalej zobaczymy... Byle by się tylko nie odwrócił..."
 
Xilar jest offline  
Stary 20-06-2009, 18:37   #17
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Las szybko ustąpił miejsca rozległym pastwiskom i polom. Generał pędził zachowując bezpieczną odległość za księciem. Co kilka chwil oglądał się za siebie, wypatrując ewentualnego pościgu. Nabity bandolet miał ciągle na podorędziu. Na całe szczęście nikt poza nim nie wyjechał już z lasu.
Bitwa w leśnych ostępach musiała rozgorzeć na dobre.
- Przynajmniej tyle - pomyślał z ulgą generał - Muszą sobie poradzić - dodał, mając na myśli swoich braci i dwóch zaufanych żołnierzy - Jeśli nie..., tym gorzej dla nich.
Życie kogokolwiek, poza nim samym, dawno przestało mieć znaczenie. Liczył się już tylko jeden cel, powodzenie misji. Skrupuły dawno już opuściły Kristobala. By dojść do władzy, gotowy był na każde poświęcenie i tylko ta jedna rzecz miała dla niego jakąś wartość.
Las pozostał za nim, gdy książe nagle zmienił kierunek jazdy.
- Głupi gówniarz. Już dawno powinienem się go pozbyć, byłoby po problemie.
Jedynym powodem dla którego generał jeszcze nie pozbył się księcia, było to że stanowił on znaczny atut w toczącej się właśnie walce o tron. I mimo, że wojskowy szczerze nienawidził królewskiego syna, jak do tej pory nie zabił go jeszcze.
Ukuł swego konia ostrogami i ruszył kłusem za uciekinierem.
Kristobal uśmiechał się w myślach, na jego zdaniem idiotyczny plan księcia, schowania się w stodole. Szczęście jednak nie opuszczało generała. Chłop zamknął wrota stodoły, zanim książe zdążył się w niej skryć. Gnał on teraz wzdłuż dłuższej ściany budynku. Koń następcy tronu nie miał jednak żadnych szans z wyszkolonym i o wiele szybszym wierzchowcem Kristobala. Hamis był niezastąpiony zarówno w bitwie jak i w każdym pościgu. Ten koń poprostu nie lubił, gdy ktoś biegł przed nim. Generał nie musiał wiele robić, by koń zrównał się z następca tronu.
- Nie ładnie księże - rzekł generał, gdy pędził już obok Edgara - Bardzo nie ładnie... - potężny cios kolbą od bandoletu wylądował na głowie księcia, pozbawiając go przytomności.
- Dość już mi przyspożyłeś kłopotów na dzisiaj szczeniaku. Jedziemy do garnizonu.- pomyślał oficer przytrzymując upadającego młodzieńca.
Chwycił konia za uzdę i skierował się ku koszarom.
 
brody jest offline  
Stary 26-06-2009, 10:38   #18
 
Kr1s3's Avatar
 
Reputacja: 1 Kr1s3 nie jest za bardzo znany
Ares był w trudnej sytuacji, Lia była nieprzytomna a dwóch strażników nadal kręciło się w pobliżu. Musiał coś zrobić, lecz sam nie zdołałby jej przenieść w bezpieczne miejsce. Stwierdził, że najlepiej będzie udawać nieprzytomnego, a z racji tego, że nie miał broni, gdy tamci dwaj podejdą wyszarpnie któremuś broń, weźmie go jako zakładnika i zmusi go to przeniesienia Lie w bezpieczne miejsce. To umożliwi mu ucieczkę. Oby tylko plan wypalił.
 
__________________
R3$p3cT i$ 3v3rYtHiNg!
Kr1s3 jest offline  
Stary 27-06-2009, 19:01   #19
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
[ Nett Curio ]

Zaskoczony przeciwnik spróbował jeszcze raz szarpać się z napastnikiem, marne były jego szanse na sukces. Silny uścisk mężczyzny trzymającego go w stalowym uścisku za szyję był niemożliwy do przełamania. Wiedział doskonale, co robi. Ciągnął Ashgana w tył, aby pozbawić równowagi. Najemnik skutecznie zablokował próbę podcięcia nogą, ale już kopniecie w kolano zaskoczyło go. Klęczał z oplecionym wokół gardła ramieniem i sapał ciężko. Zaczynało mu brakować oddechu. Powinien się poddać, w przeciwnym razie jego życie skończy się przed tym niby lasem z kilkoma rzędami długich, krzywych drzew. Płuca powoli przestawały pracować. Albo on ustąpi i podda się. Albo tamten go zabije na miejscu. Miał nieciekawy wybór i wąskie pole manewru. Zwolnił uścisk, którym
miażdżył ramię napastnika. Zniknęło ono gdzieś chwilę później. Łapczywie łapał oddech. Kaszlał i pocierał szyję. Przeklął kilka razy dla odreagowania. Kiedy już pewnie łapał oddech, usiadł na ziemi. Ukuły go ostre, małe kamyczki. Syknął i ponownie przeklął.
Kątem oka widział nieprzytomnego towarzysza i siedzącego obok niego drugiego przeciwnika. Był mocno zgarbiony. Głowę miał zwieszoną. Jego rękaw był cały czerwony. Dłonią ściskał miejsce, gdzie zapewne zlokalizowana była rana.
„To już chodzący trup. Nie wie jedynie, że nadszedł jego czas.”
Uśmiechnął się mimowolnie usatysfakcjonowany. Jednego miał praktycznie z głowy. Wystarczyło cierpliwie poczekać, a będzie martwy. Drugi nie wydawał się tak słaby. Wiedział, jak go obezwładnić, jakie chwyty zastosować i co najważniejsze zdołał go zaskoczyć. Nie powinien sobie na to pozwolić. Był doskonale wyszkolonym najemnikiem. Nieraz napotkał na swojej drodze wroga. Nigdy jednak nie przegrał w ten sposób. Ten drugi był sprytny, albo takiego zgrywał. Czas pokaże.
Nagle padł na niego cień. Była to miła odmiana po palącym, letnim słońcu. Zbliżały się wysokie temperatury charakterystyczne dla tej pory roku. Ashgan spojrzał w górę. Dostrzegł nad sobą wpatrzonego w niego napastnika.
–Jeżeli zamierzasz mnie przesłuchać, przeszukać, przekupić, zabić albo coś w tym rodzaju, to z góry zapewniam się, że będzie to strata twojego i mojego czasu. -
Zmrużył jedno oko i uśmiechnął się, unosząc zdawkowo kąciki ust. Skrzyżował nogi,
rozłożył ramiona i z zamkniętymi oczami oznajmił: - Rób więc, co musisz.

Ashgan sprytnie poczekał na momentu, kiedy obaj będą na tyle zdekoncentrowani, że odbierze im broń i grożąc nią zmusi do poddania się. Jeden był ledwie żywy, więc problemu nie stanowił. Drugi chyba zbyt mocna trzymał się życia, żeby pozwolić sobie na jego stratę. Sprawa była prosta. Logika nie zawiodła go tym razem. Pozbawieni broni napastnicy szybko stali się ofiarami. Wystarczyło zaledwie kilkanaście minut.
Broń już wycelowana była w głowę tego silniejszego. Miał właśnie nacisnąć spust, gdy od strony lasu usłyszeli podejrzane strzały. Trzy strzały.
„Ares oberwał? Albo Lia...”
Jak na zawołanie jego towarzysz ocknął się w pełni świadomy. Poderwał się w górę. Tuż przed czwartym wystrzałem, po którym wszystko ucichło. Ashgan podbiegł do miejsca, gdzie się wcześniej ukrywali i zabrał swoją torbę. Konie powinny być gdzieś na skraju lasu. Przywiązane do drzewa i przerażone. Oby tylko nie zrobiły sobie nic złego przez te wystrzały. W przeciwnym razie będą mieli problemy z ucieczką. Podał Kruskowi swoją broń. Gianni padł nieprzytomny na ziemię.
„Pewnie zemdlał z wycieńczenia, albo nie żyje. To teraz nieważne.”
- Trzymaj ręce w górze, żebym widział, że niczego nie kombinujesz. Inaczej zabiję.
- Nie gadaj tyle, tylko ich zabij. Nie są nam potrzebni.
- Bądź wreszcie cicho. Leć poszukać koni.
- A niby gdzie mam je teraz znaleźć. – Warknął oburzony. Poczerwieniał na policzkach. Chwycił się nagle za głowę. – Do licha! Łeb mi pęka! – Syknął. Spojrzał na zakrwawioną rękę i szybko wytarł ją o ubranie. Podczas gdy on męczył się z zabrudzoną koszulą, Ashgan pokręcił głową. Po chwili, widząc zmieszanie towarzysza, który chyba nie był przytomny w stopniu, w jakim się początkowo wydawał, podpowiedział mu:
- Nie mówiłem o ich koniach tylko naszych.
- To wyrażaj się jaśniej. Wiesz, że oberwałem w głowę. – Poskarżył się. Marudził pod nosem zmierzając skrajem lasu, w poszukiwaniu koni, które powinny być przywiązane do drzew.
Ashgan został sam na sam z zakładnikami. Role szybko się odwróciły na ich korzyść. To znaczyło, że szczęście jest po ich stronie. Wystarczyło je wykorzystać. Nie rozmawiał z nimi. Mógł nie opatrznie powiedzieć o kilka słów za dużo. Cofnął się kilka kroków, gdy zza pleców usłyszał parskanie koni.
- Już jestem. Jedna dorodna klacz i wspaniały rumak zgodnie z zamówieniem.
Siedząc już w siodle, Ashgan wycelował w przeciwnika i pozorując wystrzał, cicho puknął. Uśmiechnął się po tym szeroko i spojrzał głęboko w oczy swojej niedoszłej ofiary. Gotowi do drogi, odjechali szybko w stronę, gdzie po raz ostatni widziano księcia.

Ostatnim śladem po obecności słońca na niebie była ognistoczerwona smuga biegnąca wzdłuż linii horyzontu. Stanowiła doskonałe tło obrazów malarzy i natchnienie dla poetów. Idealna i nastrojowa. Pełna ukrytych emocji i niepokoju. Niepokoju, który zbliżał się wielkimi krokami nad głowy mieszkańców Sirinionu. Również Nett patrzył na ten widok. Po prostu patrzył przed siebie. Na drogę przed sobą. A ponieważ pole było puste, widział tylko je i stykające się z nim niebo. Zapewne rozmyślał o ucieczce więźniów, których nie zdołał upilnować.
O jego plecy opierał się Gianni. Związani paskiem, aby przez przypadek nie spadł. Siedzieli na koniu, przybiegł do nich zaraz po ucieczce dwóch zakładników. Nie dowiedział się o nich nic konkretnego. Tylko to, czego sam się domyślił. To wojownicy szukający zarobku. Nic ponadto.
Gdyby nie ranny towarzysz nie darowałby sobie pewnie takiej sposobności na uzyskanie bliższych informacji. Zostawić też go nie mógł. Sumienie mu na to nie pozawalało. Gianni bardzo gorączkował. Należało się nim jak najszybciej zająć. Wyjąć kulę, która zdawała się tkwić niezmiernie głęboko, a potem zaszyć i zabandażować ranę.
Zabieg mógł wykonać jedynie wyszkolony medyk. Tylko, że w promieniu parunastu kilometrów nie było nikogo, kto mógłby tego dokonać. Żaden człowiek nie zapuszczał się w przed dzień tak ważnego święta w daleką podróż. Oni niestety nie mięli innego wyjścia, należało wykonać rozkaz. Sprawę ułatwiał niezmiernie fakt, że obaj nieszczególnie przepadali za świętami rodzinnymi, które niewątpliwie stanowiło święto Lazar. Na horyzoncie pojawiły się kontury Palasti. Uratowany Nett popędził konia wprost do niej.

[ … ]


[ Kristobal A'randez ]

Żołnierz natychmiast podbiegł do bramy zbadać sytuację.
- Szukam generała A'randeza. Mam przesyłkę. Doręczenie wyłącznie do rąk
własnych – zakomunikował, gdy mężczyzna po drugiej stronie bramy wyciągnął ochoczo rękę, by odebrać przesyłkę. – Usłyszał głos po drugiej stronie. Mężczyzna stał tuż obok niego, właśnie ściągał z głowy kaptur. Wyciągnął z torby list i pokazał strażnikowi.
- Przekażę mu wiadomość. Jestem jednym z dowódców zmiany. - Zapewnił
nieufnego posłańca.
- Wyłącznie do rąk własnych. Jeżeli nie jesteś generałem, to nie mamy, o czym rozmawiać. – Szczególnie zaakcentował słowa „rąk własnych”. Posłaniec wpatrywał się w strażnika. Oczekiwał jakiejś reakcji. Zdenerwowany żołnierz prychnął i odprawił ruchem ręki.
- Więc zaczekaj na generała tam, gdzie jesteś. Nikt nie wie, kiedy wróci, a my nie przyjmujemy obcych. – Odszedł bez słowa pozostawiając osłupiałego posłańca. Chwilę później najwyraźniej dotarła do niego treść wypowiedzianych przez żołnierza słów.
- Tak traktujesz królewskiego posłańca?! Pożałujesz tego! – Zagroził głos zza bramy.
- Jak zawsze w gorącej wodzie kąpany. Nie pomyślałeś, że jeżeli jest kimś ważnym, to nam się wszystkim oberwie, nie tylko tobie.
- Nasze nowe motto: „Jeden wszystko psuje, reszta go wspiera”.
- Sam je przed chwilą wymyśliłeś, żeby ocalić skórę. – Drugi strażnik spojrzał na towarzysza z grobową miną. Kiedy ten uniósł brwi z niemym pytaniem, wybuchł śmiechem.
- Jesteś niepoważny, Hanis. Najpierw tak traktujesz posłańca, w teraz stroisz sobie ze mnie żarty. Jesteś podły. – Oddalił się o kilka kroków. Stał do niego plecami. Pilnował przeciwległego końca bramy.
- Oj, nie poradzę nic na to, że sprawia mi przyjemność wykorzystywanie twojej naiwności i łatwowierności.
- Otwierać! Generał jedzie! Teraz wam się dostanie! – Zawołał zza bramy posłaniec. Kiedy Hanis wyjrzał sprawdzić podejrzane informacje, generał znajdował się kilka metrów od bramy. Szybko rzucił broń towarzyszowi i otworzył jedno skrzydło. Zaraz za nim odchylił drugie. W ostatniej chwili uciekł przed rozpędzonym koniem generała.
Zadowolony posłaniec wykorzystał okazję i wpadł zaraz za nim. Minął osłupiałego strażnika i popędził w stronę przybysza.
- Witaj generale. Mam dla ciebie pilną wiadomość od króla i drugą, bardziej poufną.

„Drogi generale,
jak długo potrwają poszukiwania mojego syna. Przekonałem lud by zorganizował uroczystość święta Lazar, jednak obiecałem im także, że pojawi się na nich także mój syn. Oczekuję informacji o postępach w poszukiwaniach oraz rychłego sprowadzenia mojego syna. Wybuchły również zamieszki w Palasti. Oczekuję, że wesprze pan swoim oddziałem tamtejszych policjantów. Doszły mnie również słuchy, że tajne stowarzyszenie spiskuje przeciwko mnie. Gdy tylko odnajdziesz generale mojego syna wraz z oddziałem otrzymasz zadanie ochraniania mnie. Przygotuj się najszybciej jak możesz.
Artur Istvan.”

Drugi, bardziej poufny dotyczył jego tajnego ugrupowania. Nie przeczytał tego listu przy posłańcu, ani przy braciach, którzy przybyli niedługo po nim. Polecił żołnierzom zakwaterować księcia w ustronnym pokoju i zamknąć pod kluczem. Konia zaś nakazał napoić i nakarmić.
Obaj bracia wpadli roztrzęsieni do garnizonu i udali się wprost do jego kwatery. Ledwie zdążył udać się do swoich kwater i nacieszyć się chwilą spokoju, już usłyszał pukanie do drzwi. Zaproszeni do środka bracia mieli niewesołe miny. Danieli ciągnął za sobą przebranego za żołnierza obcego człowieka, którego nikt wcześniej nie widział.
- Podszywał się pod Bradleya. Nie wiemy, co zamierzał. Nie chciał powiedzieć. Przyprowadziliśmy go tutaj na przesłuchanie. Nakryłem go, gdy poszedłem szukać naszych ludzi. Pies widząc mnie podbiegł. Za chwilę podbiegł do mnie Bradley. Pies zaczął na niego warczeć. Zapytałem, co się stało. Kiedy tylko zbliżyłem się do niego wyciągnął pistolet i strzelił w powietrze. Czwarta omal mnie nie trafiła. – Opowiedział szybko i lakonicznie Jonatan.
- Pewnie dołączył do nas w klasztorze. Kiedy rozmawiałem z Bradleyem przed wejściem, był jeszcze sobą. – Talent odgadywania rzeczy oczywistych, którym odznaczał się Daniel ponownie dał o sobie znać.
- Co zamierzasz z nim zrobić?

[ ... ]


[ Brat Albert ]

Staruszek żwawo przemierzał ulice miasta. Kierował się do ukochanej biblioteki, którą prowadził niezmiennie od pół wieku. Już jako młody adept był przyuczany starannie do zawodu pod okiem mistrza i prawdziwego kolekcjonera białych kruków literatury Sirinionu.
Nazywał się Amidiusz Stiepasz. Był cenionym znawcą i bibliotekarzem w stolicy. Odwiedzały go tysiące turystów, pasjonatów książek i opowieści zakazanych. Uznaje się go za nieoficjalnego założyciela Bractwa Sowich Synów. Swoim zapałem zaraził kilkunastoletniego bratanka. Wprowadził go w świat książek, barwnych historii opowiedzianych za pomocą słów i obrazów. Prawda zawarta o świecie znajdowała się w bogatym zbiorze. Wszystkie egzemplarze dobierane tematycznie latami, zbierane dokładnie i z najwyższą uwagą. W szanowanej bibliotece nie powinny znajdować się dzieła nieznanych i mało wiarygodnych twórców. Opowieści pogrążonych we własnym świecie autorów, należało składować w miejscu innym niż rozprawy filozoficzne i naukowe cenionych uczonych.
Uczniem tego wielkiego człowieka, legendy Bractwa, którego był oficjalnym członkiem, został Ralf . Bratanek Amidiusza, bliski krewny, jeden z nielicznych, którzy przeżyli wojnę na początku wieku. Dożył już swoich lat. Przyszła więc pora na powierzenie opiece zdolnych, młodych i pełnych energii ludzi cały jego majątek i dziedzictwo, jakie pozostawi Sirinionowi. Przepięknie oprawione, ustawione w piętnastu rzędach, na kilkuset regałach sięgających do sufitu, posortowane tematycznie, później alfabetycznie, a na końcu starannie dobrane i wybierane z należnym im szacunkiem. Ralf miał już 75 lat. Wiedział, jak należy dbać o księgozbiory, znał się na ludziach, po wybranych przez nich książkach, określał ich charakter, szkicował sobie w głowie ich przybliżoną osobowość, którą w dużej mierze determinowała wyobraźnia. Był pewnym siebie, cierpliwym staruszkiem, który nie dawał się oszukać byle komu. Ostatnim śmiałkiem, jaki dopuścił się próby okantowania bibliotekarza, był Adam Nawahl. Nie skończył w więzieniu. Dobroduszne serce staruszka nie pozwoliło tak młodemu, kreatywnemu umysłowi zakończyć życie jako banity.
– Dzień dobry. Dziś rano przyszło kilka interesujących egzemplarzy. Jak zawsze rzuciłem na nie okiem i wybrałem dla pana najlepsze. - Usłyszał, gdy tylko dzwoneczek umieszczony na drzwiach dał znać, że zjawił się nowy klient.
– Dziękuję Adamie – uśmiechnął się i bez problemów pokonał trzy wysokie schody prowadzące w dół do czytelni. Zaraz za nią znajdował się jego skromny gabinet. Jedno biurko, na którym leżała spora ilość książek do skatalogowania, kałamarz otoczony zaschniętymi kropelkami atramentu i dwa pióra spoczywające spokojnie na gołym blacie. Adam to wprawdzie dobrze zapowiadającym się bibliotekarzem i spadkobiercą jego pokaźnych dóbr, ale straszny był z niego bałaganiarz i łapiduch. Staruszek pokręcił głową i sięgnął po szmatkę, którą próbował zmyć ślady atramentu z podniszczonego biurka. Widząc bezcelowość swoich działań westchnął i przyjrzał się tomom, które dostarczono mu z samego rana. Przyjrzał się grzbietowi, stronnicom, przekartkował szybko książkę od pierwszej do ostatniej strony, wsłuchiwał się w szelest papieru, zbadał rogi, porównał ze sobą zawarte w niej obrazy. Zadowolony odłożył na obok tomik. Podobny rytuał powtórzył się w następnych sześciu przypadkach.
Dwie godziny później odwiedził go Adam. Przyniósł ze sobą zalakowaną kopertę z pieczęcią królewską odwzorowaną na czerwonym laku.
- Przyszło już zamówienie od kanclerza?
- Właśnie dostarczono nową listę. Tym razem będzie trzeba uruchomić dawno zapomniane znajomości. To prawdziwe rzadkości. Nie rozumiem, skąd Marceli o nich wiedział. - Zapytał Adam w drzwiach. Jedną nogą znajdował się na zewnątrz w czytelni, drugą pozostawał jeszcze w gabinecie Ralfa.
- Zamierzasz dzisiaj odwiedzić brata? To rodzinne święto. – Zapytał poważnie staruszek wyglądając zza stosu książek, które już zdążył posortować. Patrzył na niego z zadartą głową, spod okularów.
- Pan mnie próbuje do tego zmusić? – Spojrzał spode łba na Ralfa. Bynajmniej nie żartował. Poważnie traktował kwestię stosunków z bratem i wtrącanie się w nie. Nie lubił, gdy ktoś naruszał jego prywatność. Postawił wcześniej wyraźną granice jego stosunku do pracy i życia prywatnego.
- Oczywiście, że nie. Zasugerowałem jedynie, żebyś porozmawiał z nim. Niedługo zostaniesz mianowany honorowym członkiem Bractwa. Twój brat będzie twoim przełożonym jako koordynator personalny.
Przypomniał mu ważną zależność, jaka wkrótce będzie ich łączyła. Ku niezadowoleniu Adama, staruszek jak zawsze okazał się podstępnym manipulatorem. Dobrze wiedział diabeł wcielony, że zależy mu na dobrych układach ze zwierzchnikami. I wiedzę tą wykorzystywał przy każdej nadarzającej się okazji. W dodatku udawał, że to tylko dla ich dobra. Do pełni szczęścia brakowało jedynie opowiastki z czasów jego dzieciństwa albo wymyślonych przygód, jakie przeżywał w czasach młodości.
- Pamiętam doskonale swoje waśnie z bratem, świętej pamięci. Byliśmy tacy młodzi i głupi...
- Jednemu z was nadal tak zostało. – Skomentował cicho. Kiedy natrafił na karcące spojrzenie staruszka, zakaszlał i odwrócił wzrok.
- Jak już mówiłem, byliśmy młodzi...
- My nadal jesteśmy młodzi, a jak pan sam często powtarza, wiele jeszcze przed nami prób, może jedna z nich ma trwać nadal, bo jeszcze nie przyszedł czas na jej zakończenie?
- Powinieneś i tak to zrobić. – Skwitował mężczyzna za biurkiem i ponownie zanurzył się między opasłe tomy. Zakończył tym samym dyskusję, która od początku miała mieć taki finał.
- Nie ma mowy. Teraz trwają największe przygotowania. Ludzie przebierają się. Chodzą na szczudłach po trzech, jeden siedzi na ramionach drugiego. Kiedy się obok nich przechodzi można odnieść wrażenie, że idzie się do pary z olbrzymem. W dodatku dzieciaki roznoszą zaproszenia, za które trzeba płacić. – Narzekał na święto Lazar. Wszedł do gabinetu, aby nie przeszkadzać ludziom w czytelni. Zamknął drzwi, nadal rozprawiając o wadach wielkiego, rodzinnego święta.
- Więc w czym problem. Dostałeś przecież wypłatę dwa dni temu. Już zabrakło ci pieniędzy. Słyszałem od ludzie, że jesteś bardzo oszczędny. – Zaśmiał się staruszek doskonale znając powód jego niechęci.
- Od ludzi pan powiada, prędzej sam pan mnie podpatrzył, a nie od ludzi. Po prostu wydaje mi się to bezsensownym świętem. – Jęknął. Nie miał szans z tym starym piernikiem, ale i tak lubił z nim dyskutować na takie mało poważne tematy. W końcu był jedną z nielicznych osób, która akceptowała jego zawadiacki charakter i osobowość. Lubił kraść, choć jego brat był jubilerem i spokojnie pożyczyłby mu pieniądze, nawet obdarował kosztownościami, których miał pod dostatkiem. Adam nie był uparty, po prostu nie mógł sobie darować, że przegrał z bratem rywalizację o spadek po ojcu. Miał w prawdzie otrzymać 1/3 majątku, ale duma nie pozwoliła mu na przyjęcie darowizny.
- Zmienił nazwisko, odciął się od rodziny i zniknął nie dając nikomu znaku życia?
- To nie było dziecinne.
- Czy ja to zasugerowałem?
- Pyta pan poważnie?
- Oczywiście.
- Dobrze. – Skarcił samego siebie w myślach, że nie potrafi odmówić w tak ważnej sprawie. Nieważne czy to staruszek, czy kto inny by go przekonywał. Skusiła go wizja tych wszystkich kosztowności i mina brata. Poza tym naprawdę nie umiał odmawiać, gdy ktoś tak mocno, przez kilka dni go do czegoś namawiał. - Pójdę do niego, ale proszę pamięć, gdybym nie wrócił o czasie, może mnie pan zacząć szukać u jubilera Johnathana Mralte – Po tych słowach, otworzył drzwi, pokazał stryszkowi język i wyszedł. Fakt opuszczenie przez niego biblioteki zanotowało kilkoro czytelników i dzwoneczek zawieszony na drzwiach.

[ ... ]


[ Ares Nailo ]

Żołnierze długo nie wracali. Ares wreszcie postanowił zaryzykować. Otworzył jedno oko, potem drugie. Gdy nie zauważył na horyzoncie żadnego żołnierza wstał. Kucnął przy dziewczynie sprawdzając czy żyje. Ledwie się do niej zbliżył, gdy usłyszał za plecami jadące konie. Niespokojny położył się przy towarzyszce, żeby ponownie udawać nieprzytomnego, tym razem jednak nie zawaha się zaatakować przeciwka, bez względu na liczebną przewagę.
- Nie żyją?! – Natychmiast poznał głos Ashgana, który natychmiast zeskoczył z konia i pobiegł w ich stronię. Poderwał się i przywitał z nim. Krusk opowiedział, że gdy poszedł szukać konia nie spotkał żadnego żołnierza, ani innego nieprzyjaciela.
Byli całkowicie sami.
- Ci, których zaatakowaliśmy są już pewnie daleko stąd. Zaczekaliśmy chwilę i sprawdziliśmy. Odjechali zaraz po nas. Pojawił się spłoszony wcześniej koń. Najwyraźniej tresowany. – Dodał do relacji Ashgana swoje trzy grosze.
- Teraz powinniśmy się zając Lią.
- Racja.
Jak uzgodnili, tak zrobili.
 
Idylla jest offline  
Stary 27-06-2009, 19:59   #20
 
Kr1s3's Avatar
 
Reputacja: 1 Kr1s3 nie jest za bardzo znany
Drużyna Oopuściła to ponure miejsce i udała się do Armisa, zielarza bractwa. Musieli coś zrobić z Lią, była w ciężkim stanie. Armis jak zwykle przywitał ich niegościnnie, jak zwykle był zajętymi jakimiś tam miksturami czy czymś tam, ale Lie oczywiście wziął pod swoje skrzydła, w końcu bractwo to jak jedna wielka rodzina. Ares został z nią, a Ashgan i Krusk pojechali dowiedzieć się gdzie znajduje się książę i opracować nowy plan. Jego ważną części było odnalezienie jeszcze dwóch członków "rodziny". Brooka, mistrza złodziejstwa, który mógł wyśledzić księcia, oraz tajemniczego gościa imienia Ivelioss. Każda pomoc była teraz potrzebna, a Ivelioss był podobno "diabelnie" dobrym łowcą...
 
__________________
R3$p3cT i$ 3v3rYtHiNg!
Kr1s3 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172