Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2009, 18:31   #472
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rosa szeptała gorączkowo formułę zaklęcia, przyciskając do siebie Yalcyn.

Tak wiele zależało od tego zaklęcia. Potrzebowali wszystkich sił, by zaatakować Esvele i jej nieumarłego kochanka, wszystkie ataki śmiałków powinny się na nich skupić. A ci, jak na złość, lewitowali sobie kilka metrów nad ziemią, uniemożliwiając zaatakowanie ich bronią białą. Rosa tyle by dała, by zaszarżować na Milady i móc zaatakować ją swym mieczem za wszelkie zbrodnie jakie popełniła przeciw Yalcyn. Niestety, kobieta pozostawała poza zasięgiem jej broni.

Dlatego właśnie zdecydowała się na kolejne przywołanie potwora. Potwora, który by latał, potwora, który by mógł swymi szponami i dziobem odebrać Esvele resztki życia. Przede wszystkim jednak, potrzebowała potwora będącego uosobieniem dumy, wolności, honoru, rajskiego ptaka niosącego nadzieję dla uciemiężonych i klęskę dla złoczyńców.

Potrzebowała niebiańskiego orła.

W międzyczasie Ogar Yeti, którego przywołała, poległ pod deszczem ciosów, jaki sprowadziły na niego resztki armii nieumarłych, zabijając zaledwie jeden szkielet. Do uszu Rosy dotarł jego agonalny krzyk, który sprawił, że przeklęła w duchu. Liczyła na to, że stworzenie ruszy na kapłankę Shar. Wtedy, razem z orłem, mógłby zadać jej poważne obrażenia, lub choć odciągnąć jej uwagę od istotnych wydarzeń.

- Dobrze- szepnęła Yalcyn, wyrywając Rosę z chwilowego zamyślenia. Od dłuższego czasu obserwowała upadłą paladynkę, a teraz uśmiechnęła się, ukazując swe zniewalające, białe kły. Jej wyciągnięta ręka zajaśniała przez krótką chwilę światłem, a do pośpiesznego szeptu Rosy dołączył inny, znacznie bardziej namiętny kobiecy głos. Przez krótką, naprawdę krótka chwilę obie kobiety inkantowały razem zaklęcia, ramię w ramię, obejmując się w pasie i wspólnie walcząc za lepszą przyszłość, zarówno dla siebie jak i dla innych ludzi.

A po sekundzie czar prysł.

- Nic nie znaczące pionki!!! – ryknął Chernin, przerywając romantyczną chwilę. Z jego martwych dłoni wystrzeliła błyskawica, pędząc prosto na kochanki.

Wszystko działo się tak szybko, że Rosa nie zdołała tego zarejestrować. Skupiona na inkantowaniu zaklęcia, nie miała nawet chęci uciekać przed zaklęciem. Chciała wymówić te kilka sylab, które oddzielały ją od przyzwania niebiańskiego orła. Chciała to zrobić tak bardzo, że skupiła na tym całą swoją uwagę. A gdy zwróciła ją na otoczenie, leżała na podłodze, z dłońmi, które na pewno nie układały się w magiczną pieczęć. Usłyszała też jęk bólu.

To Yalcyn, z dziurą w klatce piersiowej.

Wampirzyca wyglądała fatalnie. Jej zwęglone, podziurawione ciało wymagało natychmiastowej pomocy. Z ust kobiety popłynęła strużka wyjątkowo czarnej krwi, gdy leżąc na Rosie, starała jej się przekazać swoją wolę.

- Roso... - Wydusiła z siebie bardziej blada niż zwykle - Ja... ja za chwilę wstanę. Ty... zaś musisz walczyć dalej, inaczej... inaczej zginiemy obie.

Kobieta rzuciła szybkie spojrzenia na Esvele, Licza, potem zaś na ranę Yalcyn.

Nie miała żadnych szans. Nie potrafiła wznieść się w powietrze, nie potrafiła rzucić kuli ognia, nie potrafiła nawet rozproszyć ewentualnego ponownego ataku Chernina. Nie przygotowała się na taką bitwę, nie była gotowa na takie wyzwanie. Miała mnóstwo zaklęć przywołania, wytwarzających ciemność, parę, które mogły wspomóc ją i jej sprzymierzeńców, ale niczego, czym mogłaby choć porządnie grzmotnąć w latającą, nieumarłą istotę. Nie wspominając o stoczeniu walki z potężnym czarodziejem lub kapłanką silniejszą od niej samej.

Ona nie mogła stoczyć tej walki. Ale Yalcyn miała odpowiednie zdolności.

- Nie, moja piękna- odparła z uśmiechem, kładąc dłonie na ranie wampirzycy- Widzisz, ja jestem tylko kapłanką. To ty dysponujesz magią, która może nas ocalić.- stwierdziła czule, przesyłając do ciała kobiety negatywną energię. Wkrótce stan rannej znacznie się poprawił, gdy zaklęcie zregenerowało nieumarłe ciało.

Następnie Rosa wstała, trzymając przed sobą swój miecz, zasłaniając własnym ciałem Yalcyn. Patrzyła hardym wzrokiem na Licza, patrząc też kątem oka na Milady. Była gotowa zginąć, ochraniając swoją partnerkę, Nie robiła tego wyłącznie z miłości do niej. Yalcyn była teraz nie tylko jej nadzieją, ale też nadzieją całego Rath. Ona i jej rodzina mogli przechylić szalę zwycięstwa na stronę Obrońców. Chroniąc kobietę, Burbonówna chroniła życie setek mieszkańców Rath, przyszłość i wolność tego miasta. Chroniła coś więcej niż tylko materialną płaszczyznę istnienia, coś, co ledwo sama była w stanie pojąć. Chroniła świat idei, ten sam, który zawsze prowadził ją przez życie.

- Wasza matka została zraniona. Jak myślicie, jaka jest jej wola? Czego chce? Kto jest tu waszym wrogiem?- zwróciła się pospiesznie do skołowanych wampirów. Gdy ci dalej nie zrozumieli, wybuchła- Kurwa, ruszcie na Barona i tą jego lafiryndę! Chcecie śmierci Yalcyn?!

Potrzebowała wszystkich środków, by chronić nadzieję Rath.

____________________________
Spontaniczne zamienienie nałożenia klątwy na czar zadawania ran, ochrona Yalcyn własnym ciałem
 
Kaworu jest offline