Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2009, 19:19   #101
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Risha wraz z dwoma mężczyznami, którzy wyglądali jakby zjedli coś wybitnie nieświeżego ruszyli w końcu w drogę powrotną. Dziewczyna czuła się nieźle, zwłaszcza że cała trójka już opuszczała to dziwne miejsce rzezi. Gorzej było jednak z Ruliusem i Seraphem. Bard cały czas czuł zawroty głowy. Nie były aż tak silne jak przed chwilą, jednak ciągle je odczuwał, tak samo jak dziwne uczucie chłodu. Wojownik zaś mimo, iż starał się robić dobrą minę do złej gry, czuł się jeszcze gorzej. Bolały go nogi i ręce, tak jakby wpław pokonał nie jedno jezioro. Czuł do tego jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej, także dość ciężko mu się oddychało i mimo, iż na początku to on nadawał tempo tej trzyosobowej grupie, to dość szybko musiał odstąpić pola Rishy. Ta zaś zaczęła iść nową ścieżką, która prowadziła najwyraźniej w stronę Południowych Dębów, a na której widziała bose ślady blond dzierlatki. Tropicielka nie miała najmniejszych kłopotów z wypatrzeniem świeżych tropów, poruszali się, więc dość szybko, popędzani dodatkowo ciągłym niepokojem jaki towarzyszył im od chatki, gdzie rozegrała się czyjaś tragedia. Po jakimś dłuższym czasie wędrówki w kompletnej ciszy cała trójka wyszła na malutki leśny strumyczek, który prostopadle przecinał ścieżkę.


Był on na tyle wąski, że aby go przejść wystarczyło zrobić jeden większy krok. Woda chlupotała w nim wesoło, a promienie słońca odbijały się od jego srebrzystej tafli. Było coś, co ciągnęło ich do tego małego potoczku, coś nieuchwytnego, coś...radosnego? Pierwszy kucnął przy strumieniu Seraph zdejmując swe metalowe rękawice i oburącz nabierając wody. Ta była przyjemnie zimna i orzeźwiająca. Już po chwili cała trójka piła wodę ze strumienia, jakby wrócili z pustyni Anauroch. Rulius nagle coś sobie uświadomił i aż wyprostował się z klęczek. Cały niepokój minął tak samo jak dziwne dreszcze i ból głowy, jak ucięte nożem. Wystarczyło spojrzenie na towarzyszy by wiedzieć, że i oni poczuli tą samą ulgę. Seraph czuł się już dobrze. Zakwasy na rękach i nogach minęły, znowu mógł tez oddychać pełną piersią. Tak o to podziałała na nich zwykła woda, oraz fakt, że byli już dość daleko od miejsca makabrycznej zbrodni. Jedyne co pozostało to złe wspomnienie widoku krwi, owadów oraz fetor tamtego miejsca, który zdawał się nie opuszczać trójki towarzyszy. W końcu w znacznie lepszych nastrojach, choć do wesołości było jeszcze daleko, ruszyli dalej za śladami dziewczyny z trzewiczkami w dłoni. Co do zaś trzewiczek, to zaledwie kilka metrów za strumyczkiem Risha znalazła jednej z bucików Julii. Wzięła go oczywiście ze sobą, by móc w razie czego oddać go właścicielce po czym ruszyła dalej. Szli jeszcze kilkanaście minut i w końcu trafili na gościniec, który jak nic prowadził prosto do osady, tak samo zresztą jak ślady bosych stóp. Czyżby więc Julia szukała schronienia w Dębach? Czy może tam mieszkała? Pewnym było, że chcieli z nią porozmawiać no i oddać jej buciki, bowiem na trakcie znaleźli drugi. Ruszyli więc za bardzo świeżym tropem i po dłuższej chwili przekraczali już Południową Bramę miasteczka. Postanowili jednak nie iść od razu do karczmy, tylko sprawdzić dokąd dokładnie prowadzą ślady, te zaś doprowadziły ich do małej chatki stojącej na uboczu. Z środka nie dochodziły żadne dźwięki, a patrząc przez okna nie było widać żadnego ruchu. Seraph postanowił więc najzwyczajniej w świecie zapukać do drzwi. Te zaś po lekkim puknięciu uchyliły się lekko. Towarzysze spojrzeli po sobie, a następnie zachowując wszelkie środki ostrożności weszli do środka chatki, a tam zobaczyli...pustkę. Domek był opustoszały, nie było mebli, obrazów ani żadnych istot poza pająkami, które wszędzie porozwieszały swe pajęczyny. Jedyną zaś oznaką, że ktoś tutaj mógł być był bardzo mocny zapach damskich perfum. Czyżby woń konwalii?

***

Babcia Danusia i Mago wyszli ze świątyni i skierowali się w kierunku „Dzielnicy Niziołczej”. Szli tam spokojnym krokiem dyskutując o tym co już wiedzą i czego dowiedzieć się muszą, oraz dzieląc spostrzeżeniami na temat mieszkańców wioski. Babcia mogła spodziewać się wielu rzeczy, ale raczej nie tego, że główna kapłanka osady tak ją potraktuje. A gdzie szacunek do starszych?! Czy było jakieś wyjaśnienie tej sprawy? Może tak zwane „kobiece dni”? Ale nawet jeśli Fiara miała jakieś problemy natury co miesięcznej, to czy zwalniało ją to z kultury, a przede wszystkim z pomocy Południowcom? Te pytanie póki co zostawały jednak bez odpowiedzi. Kobieta i mały mężczyzna szli ścieżyną prowadzącą do pobliskich wzniesień. W pewnym momencie Mago zobaczył odnogę, która prowadziła na inne wzgórze gęsto zarośnięte drzewami. Dostrzegł tam co najmniej jeden kamienny budyneczek. Nie miał jednak pewności co do jego przeznaczenia. W pobliżu nich zaś przy owym rozgałęzieniu było coś innego, co przykuwało uwagę. Okrągły, prowizoryczny płotek, który oddzielał resztę osady od czegoś co wyglądało na obozowisko. Stało tam kilka namiotów i wozów w tym jeden mieszkalny.


Pod jedną ścianką płotu stały poustawiane skrzynie i beczki, a w ich pobliżu kilka przenośnych posłań. Po całym tym koczowisku kręciło się kilka typów, inni zaś siedzieli przy jednym z dwóch palenisk. Wszyscy oni wyglądali na ludzi zaprawionych w boju. Każdy przy sobie nosił jakaś broń, czy to stary, dobry miecz, czy prymitywne maczugi i siekiery, po eleganckiej roboty szable i sejmitary. Gdy dwójka nowych w mieście tak przypatrywała się obozowi zobaczyli, że grupka najemników siedzi wokół jednego z nich, który był wielki jak dąb, szeroki w barach, praktycznie nie posiadał szyi oraz na pewno nie posiadał włosów na głowie, a do tego ostrzył wielki miecz i słuchają co ma do powiedzenia. A nie było to raczej nic mądrego.

- Gadam wam chłopy! – ryczał łysol – Te parszywe, owłosione sukinsyny już tu więcej łapy nie posadzą, bo jak mój miecz obaczą to w majty ze strachu się poszczają! – na tą niezbyt mądrą wypowiedź jego słuchacze niezbyt inteligentnie wybuchnęli śmiechem. „Mówca” zaś uniósł wysoko głowę dumny jak paw i rozejrzał się wokół z kpiącym uśmiechem. Wtedy też zobaczył przypatrującym się im Babcię oraz Mago i ryknął do nich jak najgłośniej mógł.

- A wy co gały wytrzeszczacie wieśniaki co?! Nie nastawiajcie ucha tam gdzie nie proszą, bo ktoś wam je urżnie! – jego głos poniósł się daleko, a po chwili został zagłuszony przez salwę śmiechu jego kompanów. Zaczęli się tak głośno i mocno śmiać, że jeden z nich spadł z pieńka, na którym siedział, co wywołało kolejną bardzo wesołą reakcję najemników. Wielkolud jednak się nie śmiał tylko groźnie spoglądał w stronę „wieśniaków” niemal gotowy do wstania.

- Zamknąć się kmioty! – nagle znajomy i niezwykle mocny głos poniósł się po obozowisku, a wszelki ruch, hałasy, a także i śmiechy skończyły się jak ucięte nożem. Z wozu mieszkalnego wyszedł nie kto inny jak Kosef.


Jego twarz była czerwona ze wściekłości, a zaciśnięte pięści tylko potwierdzały jak bardzo jest zły. Zeskoczył ze schodków i szybkim krokiem ruszył w kierunku „mężczyzny bez szyi”. W obozie zapanowała kompletna cisza, a ci którzy jeszcze przed chwilą śmiali się do rozpuku, teraz wyglądali jak rażeni piorunem. Najgorzej wyglądał jednak wielkolud, bowiem zrobił się nienaturalnie blady i bardzo zauważalnie przełknął ślinę, gdy obserwował jak Kosef zmierza ku niemu.

- Myślicie, że ja po to was nająłem, żebyście straszyli mieszkańców i podróżnych! – krzyknął gdy był już obok siedzącej zgrai. Wszyscy nagle zrobili się bardzo mali i pokorni. – Nudzi się wam, tak?! To już ruszcie tyłki i patrolujcie okolice wioski, czy żadne gnolle w podchody się nie bawią! No, na co czekacie!? Ruszać się, już!! – nikt z najmitów nawet nie próbował protestować, zebrali szybko swoje rzeczy jakby ścigał ich któryś z Władców Piekieł i już po chwili jeden po drugim szli szybkim krokiem, albo nawet biegli w kierunku bram. Godny podziwu szacunek dla przełożonego, czy zwykły strach? Sam Kosef teraz mówił coś bardzo szybko do owego wielkoluda, przez którego całe to zamieszanie. Przed chwilą dumny jak paw, teraz siedział skulony z opuszczona z głową. Nagle ręka Kosefa wskazała na wóz mieszkalny, a łysol wstał i wolnym krokiem ruszył w jego kierunku. Sam Kosef zaś podszedł do Babci i Mago i rzekł.

- Najmocniej przepraszam za tych idiotów. Niestety jak najmuje się ludzi, to nie zawsze się wie kogo się zatrudnia. Jeszcze raz najmocniej przepraszam, to już się nie powtórzy. – po tej szybkiej przemowie skinął głową kobiecie, następnie niziołkowi i już chciał się odwrócić, gdy nagle wrócił spojrzeniem na Mago.

- Pan Mago? Niech mi pan tylko coś powie. Czy mi się tylko śniło, czy ja naprawdę rozmawiałem z panem w nocy, a pan miał w ręku tłuk i przewiązany był przez pierś liną? – powiedział z lekkim uśmiechem, po czym skinął głową i ruszył w kierunku wozu, w którym przed chwilą zniknął niemal dwumetrowy najmita.


***

Na Polanie Druida działy się naprawdę dziwne rzeczy. Po niespodziewanym ataku Amry, teraz piątka nieznajomych buszowała po kamiennym kręgu oraz po chatce nowo przybyłego opiekuna Południowych Dębów i okolicznych lasów. Domek bardzo szczegółowo został przebadany zarówno przez Liadona jak i Tengira, który na nosie miał specjalnie przygotowane do tego soczewki, w których jednak wyglądał dość śmiesznie. Sprawdzał za ich pomocą wszystko co tylko mógł, doprowadzając Nilvena do kręcenia głową ze zdumienia. W końcu druid postanowił przestać przyglądać się poczynaniom mężczyzny, gdyż mogło to trwać bardzo długo, postanowił więc wyjść na zewnątrz. Czarnoksiężnik zaś w tym czasie zdążył zbadać już klepisko, gdzie znalazł w jednym miejscu kilka śladów, jakby ktoś przebijał klepisko mieczem. Może więc, tu odcięto Aramilowi palce? Następnie bez większych sukcesów przeszukał ściany oraz kominek. Przeszukując za to szafki znalazł stare szaty z naturalnych skór czy futer, parę misek, talerzy, kubków i sztućców wszystko oczywiście z drewna oraz cieszące oko ręcznie rzeźbione szachy wykonane z jakiś kości, przez bardzo zdolnego rzemieślnika. W kredensie czarnoksiężnik nie znalazł nic godnego uwagi poza małym bardzo mocnym patykiem z jakimś dziwnym piórkiem oraz dwoma flaszeczkami z jakimś płynem.


Jeden flakon posiadał czarną i gęstą ciecz o bardzo nie miłym zapachu. Drugi zaś zawierał żółtawą ciecz, jednak był mocno zakorkowany. Zarówno od „patyka” jak i on flakonów tchnęło magią, jednak z racji, że nie chciał być zauważonym, Tengir szybko schował je do swej torby. Następnie przeszukał dość dokładnie pokój Amry. Ten okazał się jeszcze mniej obfity w znaleziska niż główna izba chatki. Właściwie to Kruk nie znalazł tu niczego. Kufry były puste. Pokój zaś samego Aramila był znacznie ciekawszy. Głównie za sprawą Kła, który ciągle syczał nad uchem czarnoksiężnika, gdy ten badał elegancką szafkę. Oprócz wspomnianych już alkoholi mebel był puściutki. Nie było też żadnych skrytek, ale dzięki okularom mag zobaczył coś, czego Liadon widzieć nie mógł. Mały napis, napisany jakimś dziwnym atramentem, tak że nawet teraz ledwo je widział. Ów napis, był naprawdę niewielkich rozmiarów a usytuowany był na wewnętrznej stronie drzwiczek, a głosił

„Dla wspaniałego przyjaciela, by miał nas czym ugościć
E, C, N, I”


Po zapamiętaniu całej wiadomości czarnoksiężnik ruszył do „druidzkich podziemi”. Tam pierwsze czym się zajął to mały „basenik”. Zaczął szukać szczelin i już po chwili poczuł coś jak ukłucie. Cofnął machinalnie rękę, ale że owe ukłucie nie było mocne, zaczął ponownie palcami badać kamienie i nagle poczuł mocniejszy ból na palcu. Wyciągnął szybko rękę i zobaczył małego żółwika, który ugryzł go mocno w palec, jednocześnie się do niego przyczepiając. Tengir znalazł więc domek małego, wodnego żółwia. Pięknie. Odłożył więc żółwika i znowu zaczął badać dno małego wodnego zbiornika. W końcu znalazł to co chciał, czyli dziurę, przez którą najpewniej dostawała się tu woda. Dalsze poszukiwania Tengira nie pozwoliły mu na znalezienie czegokolwiek ciekawego. Kruk wdał się więc w rozmowę z Arią i Liadonem.

W tym samym czasie, gdy owa trójka przeszukiwała domek druida, Riviella i Carmellia przeszukiwały Polanę jak i Krąg. Poza kolejnym grotem strzały, oraz świeżymi rysami na kamieniach dziewczyny, a dokładniej Carmellia znalazła jeszcze coś dziwnego. Wyglądało to jak kawałek pomarańczowego szkła, z czegoś co musiało mieć kształt kuli. Co to jednak mogło być? Tego ani ona, ani elfka nie wiedziały. Carmellia nie rozumiała, też jak to możliwe, że na całej Polanie Druida nie ma żadnych śladów. Nawet oni nie zostawiali teraz najmniejszych nawet odcisków buta. Czyżby magia tego miejsca?

Następnie obie kobiety wzięły się za zrobienie noszy. Tu doświadczeniem i wiedzą wykazała się ponownie Carmellia. Była w końcu kimś, kto większość życia spędził w lasach, wiedział zatem jak w nich przetrwać. Szybko wybrała odpowiednie gałęzie oraz narzędzia i wzięła się za pracę. Riviella zaś brak takiej wiedzy nadrabiała entuzjazmem. Z radością słuchała rad Carmelli co ma i jak robić, a że obie były silne i bardzo zręczne, to już po kilku chwilach powstały nosze, bardzo mocne i wytrzymałe, a przy tym łatwe do niesienia, zwłaszcza jeśli brały się za to dwie osoby. Następnie ułożyły z czcią ciało przewodniczki na nosze i poczekały na resztę drużyny.

Po jakimś czasie cała piątka znalazła się wraz z druidem na zewnątrz. Liadon poinformował go, że znalazł pewne przedmioty w domku, które chcieliby zbadać spokojnie w wiosce, na co Nelvin się żachnął i rzekł wymachując rękoma.

- No pewnie bierzcie, a czemu niby nie!? Zabierzcie wszystko, przecież wszystko może być ważnym śladem prawda?! Może jeszcze dorzucę wam antałek piwa, żeby się wam łatwiej myślało co?

To powiedziawszy machnął na przybyszy ręką i poszedł do domku. Wszyscy, więc zgodnie stwierdzili, że dał im swego rodzaju przyzwolenie, a Tengir wyjątkowo ironicznie się uśmiechnął. Czas więc był na powrót.

Liadon chwycił nosze z przodu chcąc nieść je samemu, jednak z tyłu chwyciła je Carmellia tłumacząc, że jest wytrzymała i dla niej to nic wielkiego. Nie było co się z nią sprzeczać, bo w końcu to ona najłatwiej podróżowała przez gęsty las. A to, że była silna dało się zauważyć gdy tylko wraz Liadonem ruszyli. Sedara była drobną dziewczyną, toteż dla elfa i tropicielki jej ciężar był naprawdę niewielki. Cała piątka ruszyła do Południowych Dębów.

Gdy w końcu weszli do Południowych Dębów, wokół nich zrobiła się spora zbieranina ludzi. Wszyscy chcieli wiedzieć co się stało na Polanie, a gdy któremuś z grupy stamtąd wracających wymknęła się wiadomość o nowym druidzie nie mieli już spokoju. W końcu jednak udało się wytłumaczyć ludziom, że nowy druid zjawi się wieczorem w osadzie. Na pytanie o Sedarę, Południowcy jednak mocno zaskoczyli śmiałków. Okazało się bowiem, że rudowłosa nie należała do miejscowej społeczności. Była jedną z najmitek sprowadzonych tu przez Kosefa. W końcu pojawił się i sam Kosef wraz kilkoma ludźmi, którzy wzięli nosze, po czym skierowali się w kierunku kapliczki Lathandera.

- Dziękuje wam, że przynieśliście jej ciało – rzekł Kosef do grupki – Będzie jeszcze czas na wyjaśnienia, teraz muszę się zająć jakimś pochówkiem. – ukłonił się i pobiegł za swoim ludźmi.

***

Po dziwnej scenie z jednym z najemników i Kosefem w roli głównej, babcia i Mago ruszyli do dzielnicy niziołczej. Była ona bardzo ładna i wesoła. Wszędzie przechadzały się uśmiechnięte od ucha do ucha niziołki, śląc pozdrowienia i życząc szczęścia, fortuny, a czasem i smacznego obiadu. Ich domki zaś były jednymi z piękniejszych i bardziej zadbanych w całej wiosce. Wszędzie unosiły się boskie wręcz zapachy mięsiw, ciast, smażonych jajek i innych smacznych posiłków, a także woń kwiatów, których było tu naprawdę dużo. Było widać, że małemu ludowi nad wyraz dobrze się tu powodzi. Aldana i Mago znaleźli też mały ryneczek na którym mogli kupić najprzeróżniejsze warzywa i owoce jak i inne przydatne jak i dziwaczne przedmioty różnego przeznaczenia. Poszukiwania Ferdiego jednak spełzły na niczym, bo gdy w końcu trafili do jego domku, jego żona powiedziała, że „mąż poszedł na miasto, nicpoń jeden”. Oboje wrócili więc już lekko zrezygnowani do „Złamanego Topora”, a tam zastali nie dość, że Dazzaana pijącego piwo z Eberkiem, to jeszcze Ferdinanda, który w najlepsze zajadał się jakąś zupą.

Po kilkudziesięciu minutach do Karczmy weszli Risha, Seraph i Rulius. Mieli nie tęgie miny i szybko zajęli miejsca przy wolnym stole. Postanowili poczekać z wszelkimi opowieściami na resztę, teraz więc odpoczywali.

Grupka awanturników, która była na Polanie Druida weszła do karczmy po niecałym kwadransie. Ich miny też były nie takie, jak można by oczekiwać, po wizycie w tak pięknym miejscy jak Polana Druida.

Cała dziesiątka poszukiwaczy przygód usiadła więc razem przy stole i dość szybko przed nimi został postawiony obiad składający się z zupy ogórkowej (bardzo smacznej) oraz kalafiora, paru ziemniaczków i kawałka dziczyzny. Drużyna miała teraz wreszcie trochę czasu dla siebie. Mogli więc powymieniać się zdobytymi informacjami, porozmawiać o następnych ruchach jak i zająć się sobą.

Gości w karczmie zaś ciągle przybywało.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 14-06-2009 o 20:19.
Thanthien Deadwhite jest offline