Opuściwszy siedzibę ambasadora Borysa Afanasjewicza Pitnikowa, Nastia skierowała swe kroki do najbliższego płatnerza. W myślach już krzepko osadziło się i głęboko zapadło w pamięć nazwisko rezydenta w Averheim, na wypadek, gdyby potrzebowała pomocy, gdy dotrą tam razem z wyprawą. Młoda kobieta nie zawierzała pergaminom. Teraz jeszcze pozostawało jej sprzedać bezużyteczną szpadę. Niósł ją, owiniętą w jedwab, służący, Fieofan.
Fieofan, człek sędziwy i przygłuchy, był jednym z ludzi jej matki, która nadal łudziła się, że uda jej się wydać nieposłuszną córkę za mąż za odpowiedniego kandydata, toteż zamartwiała się o cnotę Nastii dniami i nocami. Co prawda, wedle jej pojmowania przyzwoitości powinna była raczej Nastia wyruszyć w podróż z Jarska z co najmniej trzema służkami oraz starą niańką, lecz dziewczyna skutecznie jej to wyperswadowała. Na Fieofana przystała tylko dlatego, że był absolutnie pozbawionym własnej woli człowiekiem, a poza tym niezmiernie wygodnie jest mieć służącego pod ręką.
Do Nuln dotarła kilka dni temu i nie znała miasta zbyt dobrze, niespecjalnie zresztą jej zależało na zwiedzaniu go. Pozostawiła Fieofanowi zorientowanie się w topografii i odnalezienie właściwego warsztatu. Nie zabawiła w nim długo – ku swemu zaskoczeniu, nie musiała się nawet targować, dostała za broń więcej, aniżeli była warta, a płatnerz nie odrywał łakomego wzroku od Nastii, co zaobserwowała z rozdrażnieniem. Potraktowała go wyniośle i z rezerwą, jak wszystkich niższych od niej stanem, cały czas trzymając dłoń na rękojeści rapiera, spoczywającego spokojnie w drewnianej, lakierowanej pochwie, na której wyraźnie wyróżniał się rodowy herb Miedwiediewów – srebrny niedźwiedź na niebieskim polu.
Niedźwiedź zdobił także dłoń młodej kobiety - rodowy sygnet w kształcie głowy niedźwiedzia wykonano z czystego srebra, na miejscu oczu osadzono dwa niewielkie rubiny. Biżuterii dopełniał srebrny medalion, wyobrażający Ursuna, boga-niedźwiedzia. Ród, którego nieodrodną córką była, słynął ze swej dumy, buńczucznie postawił u swych korzeni niedźwiedzia i chełpił się wręcz tą rodzinną legendą. Pokolenia Miedwiediewów czciły Ursuna, czciła go i Nastia. Z tym większą zaciętością tu, na obcej ziemi, w granicach Reiklandu. Teraz też wróciła do wynajętego pokoju, by pomodlić się przed ikoną, wyobrażającą Ursuna w ludzkiej postaci, o powodzenie wyprawy. Następnego dnia czekała ją konfrontacja z innymi członkami wyprawy, a przede wszystkim – z samym Bauholzem. Ciekawiło ją, jakim jest człowiekiem...
Dzień rozpoczął się deszczem.
Utriennij dożd’, diewiczij gniew i pliaska staroj baby – szto rosa na woschodie sołnca[1], jak mawia się w Kislevie. Jedyne, co w związku z deszczem najmocniej irytowało Nastię, to fakt, że jej czarne loki skręciły się jeszcze mocniej.
Kobieta wstała rozdrażniona i przybyła na spotkanie organizacyjne w dość mrukliwym nastroju, gotowa naskoczyć na pierwszą osobę, która w jakikolwiek sposób da jej powód do wyładowania na nim złości. Zważywszy na pochodzenie i obcy akcent, który wyróżniał ją spośród zebranych, spodziewała się, że nie będzie musiała długo czekać. Ku swemu zaskoczeniu, miast kozła ofiarnego spotkała rodaka. Kiedy w przejściu popchnął ją wysoki mężczyzna, ręka błyskawicznie powędrowała do rękojeści, a gniew błysnął w brązowych oczach.
-
Jak chodisz, podli
ec – warknęła, przeciągając w charakterystyczny sposób akcentowane „o”. Nieznajomy obrócił w jej stronę przystojną twarz z czarnym wąsem, unosząc brew na widok wyhaftowanego na kaftanie herbu.
-
Miłosti proszu, gosudarynia[2] – odezwał się nieoczekiwanie po kislevsku, kłaniając się jej w pas. Wyprostował się i podkręcił wąsa. Aha. Kozak. Oni wszyscy są pozbawieni jakiejkolwiek ogłady, co do jednego – ochleje i zabijaki. W tym najgorszym znaczeniu. Ten jeszcze przynajmniej stwarzał pozory, że ma resztki dobrych manier. Przyjrzała mu się, aż uśmiechnął się zuchwale.
Nie spodziewała się spotkać tu, w tym domu, rodaka, musiała to przyznać. Była tak zaskoczona, że aż pozwoliła mu na bezczelną poufałość, jaką było chwycenie jej dłoni i złożenie na jej grzbiecie głośnego pocałunku. ~O g
ospodi[3],
mam nadzieję, że się nie rumienię~, przebiegła przez jej głowę przerażona myśl. Dłoń silniej zacisnęła się na rękojeści.
- B
arysznia[4],
pozwólcie, że się przedstawię. Michaił Piotrowicz Niekrasow. Jeszcze raz najmocniej proszę o wybaczenie karygodnego zachowania – szastnął czapką o ziemię, nadal mówiąc po kislevsku. Uniosła brew, ale skinęła wspaniałomyślnie głową. Może i był z pospólstwa, ale jako jedyny prócz niej Kislevita w groteskowym towarzystwie, jakie zdążyła do tej pory zaobserwować, zyskał sobie jej tymczasowe zainteresowanie. Cóż, z pewnością będzie ciekawszym towarzyszem od Fieofana.
-
Anastazja Osipowna Miedwiediewa – przedstawiła się, wyprostowując z dumą i rzucając harde spojrzenie na wypadek, gdyby ktoś śmiał obrazić dobre imię rodu Miedwiediewów. –
Lecz możecie zwracać się do mnie per Nastia Osipowna – oznajmiła łaskawie. Poranne rozdrażnienie zmieniło się raptem w mieszaninę zaciekawienia, rozbawienia i chęci rozerwania się. Któż mógł być w tej chwili lepszym towarzyszem, aniżeli szarmancki Kislevita. Oczywiście, nie dała tego po sobie poznać, pozostając cokolwiek wyniosłą i oficjalną. Niekrasow wziął ją pod rękę i poprowadził do stołu, nie przestając sypać komplementami, a przede wszystkim – opowiadać o sobie. Nastia głównie milczała, wtrącając się z rzadka do jego monologu, a chwilami śmiejąc się uprzejmie z jego żartów. Ich konwersację, którą przez cały czas prowadzili w rodzimej mowie, przerwało wejście pracodawcy i jego podwładnych czy też wspólników, kobieta nawet tego nie wiedziała. Wysłuchała przemówień, wpierw Bauholza, potem Bretończyka, a wreszcie wypowiedzi poszczególnych członków przyszłej wyprawy. Dostrzegła uśmiech tego przystojnego Ostlandczyka, nawet odpowiedziała mu skinieniem głowy. Zmarszczyła brwi na wieść o warunkach zapłaty. Jakże to, nawet noclegu im nie opłacą? Cóż to za ekspedycja naukowa? Już chciała się odezwać, gdy raptem Niekrasow mrugnął nonszalancko w jej stronę – poczuła, że nie wróży to niczego dobrego – podniósł się z krzesła, skłonił zebranym, po czym rzekł donośnie:
-
Michaił Piotrowicz Niekrasow, do usług, warunki wyprawy są dla mnie do przyjęcia, na koronie mi nie zależy, a jedyne, co chciałem powiedzieć, dedykuję tej oto pięknej pani – szerokim gestem zatoczył ramieniem poziomy łuk w powietrzu, wskazując na Nastię. Na szczęście, była na tyle obuczona etykiecie i na tyle dobrze wiedziała, jak się zachować, że nie okazała po sobie wielkiego zażenowania, w jakie wprawiły ją jego następne słowa. A brzmiały jak następuje:
-
Ja pomniu cz’udnoje mgnowienije, pieriedo mnoj jawiłas’ ty, kak mimoliotnoje widienije, kak gienij czistoj krasoty![5]
Jedyną oznaką, że Nastia najchętniej zapadłaby się w tej chwili pod ziemię, była nagła bladość, jaka wystąpiła na jej oblicze. Niekrasow zasiadł na powrót za stołem, a młoda szlachcianka uśmiechnęła się, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże, jak sztuczny i wymuszony był to uśmiech. ~Co za upokorzenie~. Odsunęła się nieznacznie od Niekrasowa – na tyle, by dać mu to odczuć, lecz by nie było to wyraźnym uchybieniem zasadom grzeczności.
-
Nastia Osipowna Miedwiediewa – przedstawiła się, nie wstając. Jej głos zabrzmiał sztywno. Mówiła z wyraźnym akcentem. –
Przysięgam zwrócić koronę cesarzowi – rzekła, dumając w duchu nad etymologią niektórych słów. Jej poprzednicy zapytali już o to, co ją interesowało, czekała więc na odpowiedź profesora. Zwłaszcza że wolała na razie zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Policzy się z tym Niekrasowym, oj, policzy się... Zmarszczka gniewu zakłóciła gładkość jej czoła.
---
[1]
przysł. Deszcz ranny, płacz panny i taniec baby niedługo trwają.
[2] Proszę o wybaczenie, pani.
[3] O, boże.
[4]
Barysznia - dziewczyna ze szlacheckiego rodu.
[5] Aleksander Siergiejewicz Puszkin,
DO *** - Cudowne pomnę oka mgnienie
Cudowne pomnę oka mgnienie,
Harmonią tknięty wzrok i słuch:
Zjawiłaś się jak przywidzenie,
Czystego piękna lotny duch.
(przeł. Wiktor Woroszylski)