Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2009, 01:52   #115
Makuleke
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Po przybyciu do Dawenvill John musiał poczekać prawie dwa kwadranse na Hunta, który miał zabrać go do posiadłości Persona. Weelton niepokoił się podczas przedłużającej się nieobecności konstabla, bo nie miał przy sobie pieniędzy na wynajęcie własnego powozu, a czuł się głupio spacerując w tę i z powrotem z walizką w ręce i obrazem pod pachą. Na całe szczęście Hunt w końcu się pojawił. Był nieco zdenerwowany, a zapytany o przyczynę złego humoru, opowiedział o tajemniczych wydarzeniach minionej nocy. Z jego relacji wynikało, że piątka gości w czasie nocnego spaceru po lesie została zaatakowana przez jakiegoś bezpańskiego psa. Tak przynajmniej twierdził sam Hunt, tłumacząc z lekkim uśmieszkiem, że „opowieści o wilkach czy innych potworach, to czysta niedorzeczność.” Jednak to właśnie te dziwne i „niedorzeczne” opisy samych zaatakowanych zwróciły uwagę Johna. Jak dla niego w obrębie posiadłości nagromadzenie nierzeczywistych i niewyjaśnionych zajść było zdecydowanie zbyt duże, żeby mogło uchodzić za przypadek. Do tego dochodziły dziwne poszlaki, jakie sam znalazł, ale jeśli nawet zdobył się na wysnucie jakiejś śmielszej hipotezy na ten temat, to nie podzielił się nią z Huntem tylko kontynuował rozmowę na mniej poważne tematy jak na przykład pogoda. Właśnie kiedy wymieniali uwagi na temat wyjątkowo słonecznej, a wręcz upalnej aury, nad część horyzontu, jak się wydawało Johnowi tę, w której leżała rezydencja Persona, na krótką chwilę zasłoniły chmury. Zapowiadało to tylko to, że już zdecydowanie zbyt długo nad Wyspami utrzymywała się dobra pogoda i że już niedługo na brytyjskie niebo zapewne wrócą deszcze.

***

Kiedy niedługo potem dojechali do posiadłości earla Ross trafili na niemałe zamieszanie. Jak się okazało, zwierzę, jakikolwiek gatunek by reprezentowało, które zaatakowało wczorajszej nocy gości Persona, zostało wreszcie odnalezione. Jednak nawet co do tego, czy był to właśnie ten osobnik, zgromadzeni w holu rezydencji nie zgadzali się bez większych trudności. Morris patrzył z lekkim zdezorientowaniem na Windermare'a i Sharpe'a, których wcześniej wziął za najbardziej opanowanych dżentelmenów w całym towarzystwie, jak teraz przerzucali się złośliwościami się z powodu jakiegoś błahego nieporozumienia.
„Co za ludzie?! Czy któryś z nich widzi cokolwiek oprócz czubka swojego nosa?”
Dopiero po pewnym czasie kłótnia ucichła, ale za to na pierwszy plany wysunęła się panna Grisi. Potęgując jeszcze chaos dookoła najpierw wyprowadziła na zewnątrz skonfundowanego Hunta a następnie w dosyć niezwykły sposób powitała Johna.
„Co tu się dzieje? Chyba zamienili to miejsce w jakiś dom wariatów. I dlaczego ona jest cała mokra?” - pomyślał Morris, ale ostatecznie zaliczył na plus fakt, że ktokolwiek zauważył jego przybycie. Odruchowo uścisnął rękę Włoszki, ale po chwili skłonił sie nisko.
- Miło mi pannę znowu widzieć, panno Grisi - powiedział, speszony. - Cieszę się, że nic mnie nie ominęło...
Tymczasem Olimpia kontynuowała swój „występ”, zachowując się iście jak bohaterka opery czy raczej operetki. Morris nie wiedział już, co ma myśleć o tej kobiecie, kiedy nagle zaczęła mówić o elfach i o odkrytych przez Sharpe'a i pannę Bearnadotte tajemniczych rytuałach. To już było znacznie bardziej interesujące i w jakiś - co prawda nie przez wszystkich akceptowany - sposób wyjaśniałoby kilka kwestii, z leżącym na podłodze ciałem włącznie. Dalej stojąc w wejściu John odchrząknął i przywitał się ze wszystkimi:
- Witam państwa. Widzę, że od naszego ostatniego spotkania dochodzenie w sprawie zniknięcia Lucy posunęło się do przodu - powiedział z ledwo wyczuwalną, nie do końca nawet zamierzoną ironią. Szybko jednak zmienił temat, bojąc się wszczęcia kolejnej awantury.
- To bardzo ciekawe, co pan mówi, panie Sharpe. Jeśli wzmianki o tych rytuałach są prawdziwe, to chyba znaleźliśmy rozwiązanie całej zagadki... - po tych słowach zrobił krótką pauzę, jakby w oczekiwaniu, że ktoś zacznie się śmiać. - Obawiam się jednak, że przywiozłem ze sobą kolejną niewiadomą - kontynuował, prezentując zebranym trzymany obraz.
Średniej wielkości pejzaż przedstawiał jezioro i las nocą. Nad lasem, w jasnej poświacie księżyca wznosiły się konary wielkiego dębu. Pomijając fakt, że całość była utrzymana w raczej ciemnych kolorach, a gałęzie drzew były zupełnie nagie, można było odnieść wrażenie, że jest to to samo jezioro, które leżało w pobliżu rezydencji Persona. Jedynym naprawdę nie pasującym do obrazu elementem były sylwetki jeźdźców na białych koniach, które zdawały się galopować po niewzburzonej tafli wody. Chociaż, biorąc pod uwagę opowieści Lucy i nocny atak wielkiego zwierzęcia, jeźdźcy nie wydawali się aż tak niezwykli. Cała scena była natomiast oddana z dużym realizmem, postacie na koniach zdawały się być zatrzymane w pół kroku, jakby za chwilę miały zerwać niewidzialne więzy i ruszyć dalej.
- Dopiero wieczorem po obiedzie u earla przypomniałem sobie o tym obrazie, który kiedyś widziałem na amatorskiej wystawie i skojarzyłem go z dziełem Lucy. To jego zdobycie było przyczyną mojego spóźnienia, ale na szczęście właściciel obrazu nie robił większych problemów, bo płótno i tak już dawno zdjął ze ściany. Co państwo o nim sądzicie? O obrazie rzecz jasna, nie o właścicielu. Dodam tylko, że o autorze nie wiadomo zbyt wiele, poza tym, że żył jakieś siedemdziesiąt-osiemdziesiąt lat temu.
 

Ostatnio edytowane przez Makuleke : 15-06-2009 o 20:25. Powód: Sprostowanie opisu
Makuleke jest offline