Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2009, 10:35   #111
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Prostak mający siebie za wielkiego pana dalej coś ględził, ale Edric przestał go już słuchać. Nie było się o co, a raczej z kim, kłócić. „Nie rozmawiaj z durniem, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, potem natomiast pokona doświadczeniem. ”Virgilowi nie brakowało inteligencji, ale rozsądku na pewno. Ponadto nie mógł, ani chciał, w chamstwie równać się a tym gadułą, dlatego ... jak chce sobie brzęczeć, cóż ... najwyżej faktycznie wyjdzie, a za pieniądze, jakie mu proponowano, można było znosić nawet takiego baroneta.

Nie patrząc, czy Virgil zakończył wypowiedź, czy nie, zaczął omawiać sytuację.
- Czy państwo słyszeli kiedyś o błyskawicy bez gromu? Bez jakiegokolwiek huku? Bo ja się przyznam, że nie. Dla mnie ta sprawa, niestety, coraz bardziej wymyka się racjonalnemu porządkowi rzeczy. Normalnie nie wierzyłbym takim dziwnościom. Elfy? Kto słyszał, czy widział elfy? Ale jednak ... może rację miał szekspirowski Hamlet odpowiadając Horacemu, że „więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie niż się ich śniło waszym filozofom”? Nie wiem, czy panna Bearnadotte wspominała państwu o znalezionej przez siebie książce. Jako, że ze względu na mój pechowy strzał sam się wyeliminowałem chwilowo z poszukiwań, wziąłem się za odcyfrowywanie tego woluminu – pokazał książkę. – To „Przejścia” XVI wiek, częściowo napisana walijskim. Opowiada o rytuałach przejścia pomiędzy rzeczywistością a światem faerie. 250 stron opisujących rytuały. Według autorów książki, każdy z rytuałów wymaga trzech przedmiotów: jednego ze świata naszego, jednego z faerie i „lustra”, czyli dowolnej powierzchni która odbijała wygląd osób, które szukają przejścia Udany rytuał nie zapewnia jednak, co ciekawe, przejścia. Za względu na Strażników, kimkolwiek oni właściwie są. Ich zadaniem jest zablokowanie podróży „niegodnym”. Kryteria jednak owej „niegodności” są niezwykle mgliste. Takie osoby zostawały na zawsze w „między świecie”. Ciekawym jest, że znalazły się tam stronice dziennika pana Fellowa. Według nich odwiedził świat Faerie. Zresztą przeczytam je państwu – szybko przeleciał zapisy. – Albo naprawdę jest coś na rzeczy, albo mamy do czynienia z przypadkiem schizofrenii paranoidalnej, która dotknęła twórcę tych notatek, ale zdaje się, ze zaczyna dotykać nas. Tyle, że od założenia, że się wariuje, ciężko zaczynać jakieś racjonalne działania. Szczerze mówiąc więc wolałbym uznać, że właściwa jest pierwsza opcja, nawet, jeżeli nie ma kompletnie sensu patrząc naukowo.
 
Kelly jest offline  
Stary 12-06-2009, 20:23   #112
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zamieszanie było iście operowe. Służba pochylała się nad martwą bestią. Wszyscy coś mówili i jeszcze przyjechał nowy gość. A gdy Hunt zachował się grubiańsko, Olimpia aż zaklaskała w dłonie.

Dopiero przy wymianie zdań Virgila i Sharpe,a służba wróciła do swoich obowiązków. Olimpia słuchała uważnie siedząc na sofie z podwiniętymi nogami. Spojrzenie idealnie wyglądającej w swojej nieskazitelnie białej sukni Courtnay zatrzymało się na brudnych stopach Olimpii. Włoszka mrugnęła do Irlandki, a potem podeszła do Hunta.
- Panie konstablu, rozumiem, że nie jest tu pan jako osoba urzędowa –nie pozwoliła mu zaprzeczyć - Proszę nas już zostawić. Narobił pan dość zamieszania. – Ujęła mężczyznę pod ramię. Konstabl zesztywniał i nieco zbyt długo patrzył zdziwiony na jej mokre włosy. Olimpia uniosła zbyt wysoko sukienkę ukazując również nagie kostki i bose stopy. - Zabity pies nie jest pana sprawą. Prawda?– Cały czas kontynuowała odprowadzenie urzędnika. - Do widzenia. - I otwierając drzwi zmusiła niezdecydowanego mężczyznę do wyjścia.

- Jeszcze pięć minut i można zacząć strzelać – odwróciła się do rozmawiających i uśmiechnęła do Virgila prawie serdecznie.
- Dzień dobry panie Morris. – po tym wszystkim podeszła do mężczyzny z walizką, mając nadzieję, że dobrze pamięta jego nazwisko - Witamy w królestwie Tytanii. – po męsku wyciągnęła dłoń do nowoprzybyłego – Przybył pan w idealnym momencie. – Wypowiedziała to jak pochwałę.

Usiadła na sofie by założyć w końcu pantofle. Powinna iść do pokoju się przebrać, ale nie pozwalały jej na to wydarzenia. Musiała przyznać, że faktycznie czuła się lekko niepoczytalna. I może gdyby Hunt ją aresztował zapobiegłby jakiemuś nieszczęściu.
Wzięła od Virgila pistolet.
- Jak to jest strzelać do kogoś? – odwróciła lufę w jego stronę – Za lekką obrazę? – uśmiechnęła się – Co zatem powinno zrobić się za dużą?
Lufa opierała się pierś Virgila a Olimpia cały czas się uśmiechała. Ale nie patrzyła baronetowi w oczy.
-Ech, niestety ja na pewno nie powiem ci jak to działa. – oddała mu pistolet.
- Część z państwa zna już moją opinię i mogę ją teraz chyba powtórzyć. Jestem przekonana, że elfy istnieją i zamierzam dostać się do ich świata. Nawet jeśli oznaczałoby to konieczność czytania po walijsku. –spojrzała na Sharpe’a – No i szczęśliwie jestem w posiadaniu jednego z elfich artefaktów.
Dagerotyp nadal trzymał baron Somerset. A Olimpia nie przestawała mówić.
- Czyli nauczyłby pan nas jakiegoś prostego rytuału, doktorze? To znaczy przeczytał nam go? Zaraz? - Ujęła w dłonie rękę Sharpe’a, chcąc usadzić go na sofie. Teraz skupiona była już tylko na elfach.
- To może ja przyniosę tę księgę? Jest w bibliotece?
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 13-06-2009, 16:22   #113
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Dziękuję, madame - przyjął pomoc Olimpii, bowiem chodzenie przy użyciu kuli sprawiało mu niemałą trudność. Wprawdzie kompletnie nie rozumiał poprzedniego zachowania divy operowej. Tego przykładania pistoletu i w ogóle. Było również oczywiste, że ów pies jest jak najbardziej sprawą miejscowego opiekuna prawa. Wszak zaatakował ludzi. Któż wie, kogo jeszcze miał na sumieniu, czy kogo zaatakowało, ale ... ale nieważne, skoro strażnik uległ perswazji panny Grisi to była jego sprawa. Problem w tym, że on za bardzo ulec nie mógł, z prozaicznego powodu - zaczynał wierzyć w te całe elfy. Może nie całkiem jeszcze, ale ... ale ...
- Oczywiście, madame, bardzo chętnie. Rytuały to interesująca sprawa. Nawet zresztą, jeśli nic z tego nie wyjdzie, będzie to ciekawy eksperyment etnograficzny. Tylko znacznie mniej sympatycznie byłoby, obawiam się zaś, że to, proszę zapomnieć, iż mówi to naukowiec, że to możliwe. Choć, oczywiście, normalnie nie chce się w to wierzyć. Nie chcę zaś, sama pani rozumie, chodzić po krainie elfów przy pomocy kul. Dlatego rytuały jak najbardziej, ale kiedy zarówno mi, jak lady Davies, się poprawi na tyle, że odzyskamy formę.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 13-06-2009 o 16:34.
Kelly jest offline  
Stary 14-06-2009, 22:33   #114
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Baron Sommerset swoim zwyczajem milczał, nawet nie zwracał większej uwagi na ciało psa. Zanotował tylko coś w czarnym notesie, po czym odsunął się pod ścianę obserwując całe zajście. Na opalonej twarzy można było dojrzeć odbicie wątpliwości, lecz przede wszystkim senność. Nawet drobne spięcie między baronetami nie zdołały rozbudzić Wilhelma, nie więcej szczęścia miał Weelton-Morris. Z pewnym wysiłkiem nadał swej twarzy bardziej przytomną i życzliwą postać by powitać przybyłego:
-Cieszę się, że udało się Panu dołączyć do nas, ostatnie dni były bogate w wydarzenia, choć nie zbliżyły nas do wyjaśnienia sprawy Lucy. - po wymienieniu uprzejmości spoczął na fotelu, odkładając dagerotyp na pobliski stolik. Zwrócił się do Sharpe'a:
- Było by wielce pomocne, gdyby w sprzyjających okolicznościach - dał do zrozumienia, że obecna chwila nie należała do takowych - znalazł Pan czas na opisanie dokładnie treści ksiąg sir Fellowa. - Sommerset musiał być zainteresowany własnością starego dziwaka, a fakt, że od treści oddzielała go bariera językowa najwyraźniej go irytował.
- Sam rytuał uważam za pomysł wart uwagi, oczywiście gdy będziemy pewni jak go prawidłowo przeprowadzić. - kontynuował z powagą - Wydaje mi się, że im szybciej zakończymy wątek elfów i innych światów tym lepiej. A odprawienie rytuału będzie najlepszym dowodem na ich brak. - baron najwyraźniej nie podzielał coraz powszechniejszej wiary w siły nadprzyrodzone, choć nie odnosił się z lekceważeniem, najwyraźniej chciał zaufać metodycznemu sprawdzeniu wszystkich możliwości, w tym również tych najmniej prawdopodobnych.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 14-06-2009 o 23:05. Powód: korekta, ale niewiele pomogła :-/
behemot jest offline  
Stary 15-06-2009, 01:52   #115
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Po przybyciu do Dawenvill John musiał poczekać prawie dwa kwadranse na Hunta, który miał zabrać go do posiadłości Persona. Weelton niepokoił się podczas przedłużającej się nieobecności konstabla, bo nie miał przy sobie pieniędzy na wynajęcie własnego powozu, a czuł się głupio spacerując w tę i z powrotem z walizką w ręce i obrazem pod pachą. Na całe szczęście Hunt w końcu się pojawił. Był nieco zdenerwowany, a zapytany o przyczynę złego humoru, opowiedział o tajemniczych wydarzeniach minionej nocy. Z jego relacji wynikało, że piątka gości w czasie nocnego spaceru po lesie została zaatakowana przez jakiegoś bezpańskiego psa. Tak przynajmniej twierdził sam Hunt, tłumacząc z lekkim uśmieszkiem, że „opowieści o wilkach czy innych potworach, to czysta niedorzeczność.” Jednak to właśnie te dziwne i „niedorzeczne” opisy samych zaatakowanych zwróciły uwagę Johna. Jak dla niego w obrębie posiadłości nagromadzenie nierzeczywistych i niewyjaśnionych zajść było zdecydowanie zbyt duże, żeby mogło uchodzić za przypadek. Do tego dochodziły dziwne poszlaki, jakie sam znalazł, ale jeśli nawet zdobył się na wysnucie jakiejś śmielszej hipotezy na ten temat, to nie podzielił się nią z Huntem tylko kontynuował rozmowę na mniej poważne tematy jak na przykład pogoda. Właśnie kiedy wymieniali uwagi na temat wyjątkowo słonecznej, a wręcz upalnej aury, nad część horyzontu, jak się wydawało Johnowi tę, w której leżała rezydencja Persona, na krótką chwilę zasłoniły chmury. Zapowiadało to tylko to, że już zdecydowanie zbyt długo nad Wyspami utrzymywała się dobra pogoda i że już niedługo na brytyjskie niebo zapewne wrócą deszcze.

***

Kiedy niedługo potem dojechali do posiadłości earla Ross trafili na niemałe zamieszanie. Jak się okazało, zwierzę, jakikolwiek gatunek by reprezentowało, które zaatakowało wczorajszej nocy gości Persona, zostało wreszcie odnalezione. Jednak nawet co do tego, czy był to właśnie ten osobnik, zgromadzeni w holu rezydencji nie zgadzali się bez większych trudności. Morris patrzył z lekkim zdezorientowaniem na Windermare'a i Sharpe'a, których wcześniej wziął za najbardziej opanowanych dżentelmenów w całym towarzystwie, jak teraz przerzucali się złośliwościami się z powodu jakiegoś błahego nieporozumienia.
„Co za ludzie?! Czy któryś z nich widzi cokolwiek oprócz czubka swojego nosa?”
Dopiero po pewnym czasie kłótnia ucichła, ale za to na pierwszy plany wysunęła się panna Grisi. Potęgując jeszcze chaos dookoła najpierw wyprowadziła na zewnątrz skonfundowanego Hunta a następnie w dosyć niezwykły sposób powitała Johna.
„Co tu się dzieje? Chyba zamienili to miejsce w jakiś dom wariatów. I dlaczego ona jest cała mokra?” - pomyślał Morris, ale ostatecznie zaliczył na plus fakt, że ktokolwiek zauważył jego przybycie. Odruchowo uścisnął rękę Włoszki, ale po chwili skłonił sie nisko.
- Miło mi pannę znowu widzieć, panno Grisi - powiedział, speszony. - Cieszę się, że nic mnie nie ominęło...
Tymczasem Olimpia kontynuowała swój „występ”, zachowując się iście jak bohaterka opery czy raczej operetki. Morris nie wiedział już, co ma myśleć o tej kobiecie, kiedy nagle zaczęła mówić o elfach i o odkrytych przez Sharpe'a i pannę Bearnadotte tajemniczych rytuałach. To już było znacznie bardziej interesujące i w jakiś - co prawda nie przez wszystkich akceptowany - sposób wyjaśniałoby kilka kwestii, z leżącym na podłodze ciałem włącznie. Dalej stojąc w wejściu John odchrząknął i przywitał się ze wszystkimi:
- Witam państwa. Widzę, że od naszego ostatniego spotkania dochodzenie w sprawie zniknięcia Lucy posunęło się do przodu - powiedział z ledwo wyczuwalną, nie do końca nawet zamierzoną ironią. Szybko jednak zmienił temat, bojąc się wszczęcia kolejnej awantury.
- To bardzo ciekawe, co pan mówi, panie Sharpe. Jeśli wzmianki o tych rytuałach są prawdziwe, to chyba znaleźliśmy rozwiązanie całej zagadki... - po tych słowach zrobił krótką pauzę, jakby w oczekiwaniu, że ktoś zacznie się śmiać. - Obawiam się jednak, że przywiozłem ze sobą kolejną niewiadomą - kontynuował, prezentując zebranym trzymany obraz.
Średniej wielkości pejzaż przedstawiał jezioro i las nocą. Nad lasem, w jasnej poświacie księżyca wznosiły się konary wielkiego dębu. Pomijając fakt, że całość była utrzymana w raczej ciemnych kolorach, a gałęzie drzew były zupełnie nagie, można było odnieść wrażenie, że jest to to samo jezioro, które leżało w pobliżu rezydencji Persona. Jedynym naprawdę nie pasującym do obrazu elementem były sylwetki jeźdźców na białych koniach, które zdawały się galopować po niewzburzonej tafli wody. Chociaż, biorąc pod uwagę opowieści Lucy i nocny atak wielkiego zwierzęcia, jeźdźcy nie wydawali się aż tak niezwykli. Cała scena była natomiast oddana z dużym realizmem, postacie na koniach zdawały się być zatrzymane w pół kroku, jakby za chwilę miały zerwać niewidzialne więzy i ruszyć dalej.
- Dopiero wieczorem po obiedzie u earla przypomniałem sobie o tym obrazie, który kiedyś widziałem na amatorskiej wystawie i skojarzyłem go z dziełem Lucy. To jego zdobycie było przyczyną mojego spóźnienia, ale na szczęście właściciel obrazu nie robił większych problemów, bo płótno i tak już dawno zdjął ze ściany. Co państwo o nim sądzicie? O obrazie rzecz jasna, nie o właścicielu. Dodam tylko, że o autorze nie wiadomo zbyt wiele, poza tym, że żył jakieś siedemdziesiąt-osiemdziesiąt lat temu.
 

Ostatnio edytowane przez Makuleke : 15-06-2009 o 20:25. Powód: Sprostowanie opisu
Makuleke jest offline  
Stary 17-06-2009, 09:33   #116
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Beagle poszedł w las. Wprawdzie z początku kręcił się przy budynkach, lecz potem niczym łaciata strzała pomknął między drzewa klucząc tak skutecznie, iż już wkrótce Lexinton stracił orientację, gdzie się znajduję. Na szczęście łowczy pospieszył z informacją, że zmierzają w kierunku jeziora.
Wkrótce zarośla przerzedziły się ukazując widok co najmniej zdumiewający. Nad truchłem jakiegoś zwierzęcia stała Olimpia z Virgilem i Somersetem.
Jim skłonił się na powitanie dziewczyny dostrzegając od razu jej mokre włosy, skórę i ledwie zwilżoną suknię. Wyglądała na to, iż Olimpia zażywała kąpieli bez ubrania i sama najwidoczniej, bo panowie byli idealnie susi. Kwestią nierozstrzygniętą pozostawało, czy zrobiła to ku niewątpliwej uciesze obu dżentelmenów, czy też kąpała się samotnie, a panowie nadeszli później. Ogromnie żałował, iż spóźnił się i nie mógł naocznie przekonać się jak było naprawdę.
Kwestia domniemanego ekshibicjonizmu Olimpii pochłonęła go na tyle, iż w pierwszej chwili zignorował zupełnie martwe zwierzę. Cóż zresztą mogło ono znaczyć wobec przemoczonej kobiety. Jim zdjął surdut i podając go powiedział :
- Olimpio proszę. Jesteś cała mokra. Załóż chociaż to, nim się przeziębisz. Angielska pogoda bywa bardzo zdradliwa mimo lata.
Było nieco dziwnym, iż żaden z mężczyzn nie zaofiarował jej swego odzienia, a może … Olimpia go nie przyjęła ? Poirytowana ich obecnością ? A może obecnością jednego z nich ? Zdaje się że wybierała się nad jezioro z Somersetem, a zatem to Virgil swoim pojawieniem się podczas kąpieli spowodował jej irytację, ale dlaczego nie przyjęła pomocy od Somerseta w takim razie ? Czymś ją uraził ? Może pozwolił Virgilowi oglądać coś co chciała pokazać tylko jemu ? Być może … to by nawet dobrze tłumaczyło zaistniałą sytuację.
Oczywiście przy założeniu, że Olimpia pokazywała swoje wdzięki ledwo co znanemu mężczyźnie. Wydawało się to mało prawdopodobne, ale wiele na to wskazywało.

Wyjaśniwszy sobie sprawę mokrych włosów dziewczyny Jim spojrzał na martwego psa. Przez długą chwilę milczał, by w końcu wzruszyć ramionami.
- Czymkolwiek jest ten pies, to nie z nim walczyliśmy nocą. Ta … - szukał przez chwilę słowa – psina nie uciekłaby z ranami po kulach pistoletowych, a już z całą pewnością tymi pazurkami nie zadałaby takich obrażeń, jakich doznała pani Davies. Tym niemniej ktoś bardzo się postarał, by ten kundelek wyglądał na nocną bestię.
Zgodził się w zupełności, by truchło przenieść do rezydencji.

Bezpardonowe wystąpienie konstabla skłoniło go do postawienia sobie w duchu pytania „No co się stało z podziałami klasowymi ?”
Jednak szybka reakcja Sir Virgila Windermare’a na pytanie wiejskiego stróża prawa, jak i na niespotykanie bezczelne zachowanie Sharpe’a utwierdziła go w przekonaniu, że przynajmniej na razie wszystko w tym względzie w Imperium królowej Viktorii jest w porządku.
Przez chwilę, bo ekscentryczne przedstawienie Olimpii znów zbiło go z tropu, nie mniej jak zupełnie niedorzeczna propozycja Szkota, by odprawiać jakieś dziwaczne rytuały.
Z niejakim pomieszaniem spojrzał na Courtney, jakby szukał u niej pomocy w tym zbiorowym szaleństwie.
Courtney zaś z pewnym zmieszaniem patrzyła na rozgrywające się przed jej oczami scenki. Wszyscy zachowywali się jakby zaczynali tracić kontrolę nad swoimi czynami. Widząc spojrzenie Jima odpowiedział mu uśmiechem i wyciągnęła do niego rękę.
- Cieszę się, że wróciłeś cały i zdrowy. - popatrzyła na ścierwo leżące na ziemi - Naprawdę uważasz, ze to cos powaliło mnie w nocy? - zapytała z powątpiewaniem.
Lexinton pokręcił przecząco głową siadając przy dziewczynie.
- W żadnym wypadku. Spójrz jednak jak to wygląda. Rany się zgadzają. Nawet ma pokrwawione łapy. Ktoś tu ma zdecydowanie chore poczucie humoru.
- Ktoś cały czas kręci się wokół tej sprawy. Może w końcu powinniśmy się wszyscy zdobyć na szczerość... -
popatrzyła pytająco na mężczyznę
- Co masz na myśli ?
- Myślę, że przynajmniej kilka osób w tym towarzystwie coś ukrywa, albo po prostu nie mówi innym wszystkiego... my na przykład o tym co stało sie w Londynie w domu earla... -
zawiesiła głos patrząc na Jima.
Lexinton chrząknął w dłoń dyskretnie rozglądając się i sprawdzając, czy nikt ich nie słyszy.
- Sądzisz że powinniśmy opowiedzieć o naszej małej wizycie u Lucy ?
Courtney pokiwała głową
- Tak, myślę, że nadszedł czas na szczerą rozmowę...
Jim podkręcił wąsa w zamyśleniu, by po raz kolejny wzruszyć ramionami.
- Zaufam Twojej intuicji, choć mam poważne wątpliwości, czy robimy słusznie.
Stwierdził patrząc dziewczynie ciepło w oczy.
Położyła mu dłoń na ręce czułym gestem:
- Kto nie ryzykuje ten nie ma - powiedziała z dziwnym uśmiechem na ustach.
- Kto zacznie ? - spytał z szelmowskim błyskiem w oku.
- Mogę zacząć opowiadać, co się stało jeśli chcesz - mrugnęła w odpowiedzi - Może jednak ty zwróć na nas uwagę reszty?
- Sądzisz, że ktoś mógłby Cię nie zauważyć ? -
spytał retorycznie wstając.
- Powiedzmy, że nie mam ochoty krzyczeć ...
Lexinton zwrócił się do reszty towarzystwa :
- Proszę Państwa. Poproszę o uwagę. Chciałbym wraz z Panią Davies powiedzieć Państwu o czymś, co jak sądzimy wniesienie pewne nowe światło do sprawy. I zapoczątkuję mam nadzieję nowe relacje między nami oparte w mocniejszym stopniu na wzajemnym zaufaniu. Czas bowiem jak sądzę przyznać się do małych grzeszków … Courtney ?
Gdy Lexington skinął jej głową rozpoczęła:
- Drodzy państwo... jak pewnie większość z was zauważyła wokół sprawy Lucy dzieją się dość dziwne rzeczy. Podejrzewam, że każdy z nas ma jakąś ciekawą historie do opowiedzenia - Irlandka powiodła wzrokiem po wszystkich zgromadzonych przyglądając im się uważnie
- Ponieważ to ja wystąpiłam z propozycją szczerości zacznę od siebie.
Wciągnęła powietrze jakby dodając sobie odwagi po czym dodała:
- Włamaliśmy się z baronem do pokoju Lucy w Londynie. Weszłam tam pierwsza. Pomieszczenie po za śpiąca Lucy i jej opiekunką również pogrążoną we śnie, było całkiem puste... sprawdziłam dokładnie! Gdy się jednak odwróciłam w kierunku łoża Lucy, ktoś uderzył mnie w głowę tak mocno, ze na dłuższą chwilę straciłam przytomność.
Wątek podjął Lexinton :
- W tym czasie byłem pod oknem, nie chcieliśmy przestraszyć dziewczyny za mocno pojawiając się u niej jednocześnie. Kiedy Pani Davies nie pojawiała się przez dłuższą chwile zaniepokojony wszedłem za nią na górę. W pokoju odnalazłem nieprzytomną Courtney. Widząc jak się sprawy mają czym prędzej zniosłem panią Davies i odwiozłem do jej rezydencji. W pokoju Lucy prócz niej i jej ciotki ewidentnie ktoś jeszcze był. Cała ta historia odbyła się bez wiedzy i zgody Lorda Ross. Cała wyprawa była podjęta według nasze indywidualnej oceny, co będzie dobre dla Lucy. Udało się dzięki niej udowodnić, że ktoś odwiedzał nocą Lucy. Choć możliwe było dostanie się do pokoju przez okno, ten ktoś był już w rezydencji i zapewnie nie miał szlachetnych zamiarów skoro zaatakował kobietę.
Patrząc na słuchaczy lekko zarumieniona Courtney zaplotła dłonie przed sobą:
- No cóż przyznaliśmy się państwu do tej raczej mało chlubnej sprawy... Mam nadzieję, że zachowają to Państwo do swojej wiadomości.
Popatrzyła na stojącego obok Szkota i dodała :
- Panie Sharpe wiem, że ma pan wątpliwości czy opowiedzieć a swoim śnie... ja jednak uważam, że teraz jest na to najlepszy moment.
Ostatnie zdanie poważnie zaniepokoiło Jima, a co jeśli Sharpe zacznie opowiadać o swoich zwyrodniałych erotycznych fantazjach ? Człowiek nie szanujący porządku społecznego był zdolny do wszystkiego.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 17-06-2009, 18:16   #117
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nagle pobladł ściskając mocniej drewnianą kulę. Tego naprawdę się nie spodziewał po osobie, która do tej pory wydała mu się kobietą, nie, nie kobietą, po prostu człowiekiem inteligentnym, przyzwoitym i z prawdziwymi zasadami. Co zresztą tylko wzmagało urok kobiecości, pełen tajemnicy, melancholii i magicznego piękna. Niezwykłe połączenie. Opowiedział Courtney sen podczas prywatnej rozmowy i poprosił o dyskrecję. Wyjaśnił, co zresztą wtedy zrozumiała, że postawiłoby go to w bardzo niemiłej sytuacji, może nawet ośmieszyło. Jeżeli teraz zmieniła zdanie zdanie, jeśli uważała jego sen za ważny, co rozumiał, wystarczyło z Sharpe'm porozmawiać, a nie wywalać przed publiką jego prywatne sprawy. Miał do niej wcześniej wiele szacunku i zwyczajnie lubił. Lubienie zostało. Irlandka udowodniła, że nie można jej zaufać i że zwyczajnie go nie szanuje, co zresztą akurat prawdopodobnie łączyło ją niemal ze wszystkimi zgromadzonymi. Szkoda, bo jeżeli tego typu zachowanie arystokratycznej śmietanki uznałby na normalne, to Courtney wydawała się wyjątkowa. Cóż, trafiony wniosek – w y d a w a ł a s i ę. Skoro jednak sobie tak życzyła. Będąc nielubianym nie mógł zbyt wiele stracić. Chyba był to jedyny walor tej całej sytuacji. Stwierdził rzeczowo starając się opowiadać dokładnie obojętnym tonem, od czasu do czasu ironizując:

- Madame, jeżeli pani sobie tego życzy ... choć, nie rozumiem. Marzenia senne to marzenia senne przecież. Nie ma co się doszukiwać w tym jakichkolwiek podtekstów, szczególnie, że chyba to całkiem normalne, iż umysł człowieka buduje fantazje na temat sprawy, która go nurtuje. Nic dziwnego więc, że mi od czasu do czasu śnią się kwestie dotyczące naszej dziedziny. Tego, czym się teraz zajmujemy. Jednak na pani prośbę ..., cóż, wobec tego proszę państwa o potraktowanie tego, jak formy rozrywki. Ot, chwili odprężenia.

Tak naprawdę pierwszy przypadek nastąpił jeszcze w Londynie, w noc po balu u diuka Wellingtona. Położyłem się dosyć późno, siłą rzeczy zresztą. Miało jednakże to pewną zaletę. Otóż średnia, oględnie mówiąc, gospoda, w której wynajmowałem pokój, oferowała spartańskie warunki. Na łożu z dechy i starego materaca, w hałasie z niedalekiej wozowni pracującej całą noc, dosyć trudno się zasypia, ale nie po powrocie wczesnym rankiem. Toteż usnąłem stosunkowo mocno i smacznie. Właśnie wtedy się zaczęło. Szedłem pustymi korytarzami jakiegoś, zapewne, zamku o niewielkich okiennicach - lustrach, w których widać było jedynie jego odbicie zanim dotarłem do sali tronowej. W hali panował półmrok, przez co nie byłem w stanie określić jej wielkości, a także tego, co się w niej dokładnie znajduje, oprócz pięknie zdobionego tronu i niezliczonej wprost ilości rzeźb przedstawiających nieznanych mi władców. Najdziwniejsze zaś było to, że próbowała przemówić do mnie jakaś nieznajoma kobieta, która ofiarowała mi żółty kwiat. Co ciekawe, identyczny kwiat znalazłem potem na poduszce. Zapewne musiałem go przywieźć ze sobą z balu.

Kolejny raz odwiedziłem wspomniany zamek już w Dawenvill. Znów ta sama sala tronowa, tyle, że tym razem pełna różnych istot i kształtów, niektóre podobne do ludzi, inne do mitycznych stworzeń. Nikt poza mną się nie poruszał, wszystkie te istoty stały niczym rzeźby w jakimś muzeum osobliwości. Znów odzywała się ta sama kobieta, co poprzednio, tym razem przypominając o jakichś zobowiązaniach rodzinnych, których chyba nie znam. Potem szedłem długim korytarzem z niewielkimi oknami i nieskończoną ilości drzwi, nad którymi wyrzeźbiono różne figury. Niektóre przypominały nieco starych celtyckich bogów, inne, stanowiły zagadkę. Nagle ktoś stwierdził, iż uważa, że się pogubiłem, co pewnie było racją. Właściwie także właśnie tam stała mała dziewczynka, której towarzyszyła hrabina Lovelace. Co do pozostałych z państwa
– rozłożył ręce – przykro mi, ale nikogo więcej nie było. To byłoby właściwie na tyle.

Teraz, proszę wybaczyć, towarzystwo miłe, ale muszę się zmierzyć z rzeczywistością i zażyć to, co doktor przepisał. Potem rzeczywiście postaram się, zgodnie z sugestią lorda Somerset, posiedzieć nieco nad książką. Ladies and gentlemen
– skłonił się lekko, na ile pozwalała mu kula – do zobaczenia prawdopodobnie na kolacji – po czym wyszedł.
 
Kelly jest offline  
Stary 18-06-2009, 00:31   #118
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Hrabia de Melcy wyszedł trzasnąwszy za sobą drzwiami. Przez krótką chwilę oboje wsłuchiwali się w odgłos jego kroków gdy korzystając ze schodów, opuszczał rezydencję Mario. Virgil pozwolił sobie na głęboki wdech, który miał mu ułatwić podjęcie decyzji co do tego, jak się czuje z tą nową dla niego postawą.
- Jestem pod wrażeniem – Jej głos osłodziłby nawet najgorszą zniewagę. O Boże jak on lubił ten głos – Przemilczałeś tę wyjątkowo tanią prowokację.
- Doprawdy? - spytał, po czym uśmiechnął się trochę wymuszenie, a trochę z ulgą, spoglądając cały czas w stronę drzwi – chyba rzeczywiście przemilczałem Olimpio.
W końcu spojrzał na nią jakby w obawie, że zobaczy kobietę, która nim gardzi za to jak dał się przy niej poniżyć jakiemuś francuskiemu idiocie i nawet nie zareagował. Jak na ironię było wręcz odwrotnie. Spojrzenie Włoszki było ciepłe... wdzięczne... nieziemskie... Cieszył się, że nie była tak popularna jak Giulia, bo wtedy musiałaby cały czas przebywać w La Fenice zamiast być tu z nim. Sam nie wiedział czemu, ale pod tym spojrzeniem szafirowych oczu czuł, jak jest odzierany ze swojej zbroi. Zbroi której przy niej już nie potrzebuje. Czy rzeczywiście władzę nad związkiem kobiety z mężczyzną ma ten któremu mniej na nim zależy? Władzę może tak, ale nie szczęście. Chwilową przyjemność zaledwie.
Podeszła do niego i pocałowała go. Cały czas patrząc mu w oczy...

***

Tak jak teraz. Gdy powiedziała, że można już strzelać. Niestety nie było już do kogo, bo Edric ostentacyjnie kuśtykając spoczął na kanapie. Obserwował każdy jej krok, z tym samym pustym uśmiechem co Pana Sharpe'a, gdy do niego podchodziła i brała do ręki pistolet.
~ Strzel ~ pomyślał patrząc jak Włoszka kieruje w jego pierś lufę pistoletu. Dreszcz niezdrowego podniecenia przeszył mrowieniem kark baroneta ~ Spójrz mi w oczy i strzel...
Nie spojrzała. Krótka chwila napięcia została jednak przerwana przez Włoszkę. Jakby zaraz przed szczytowym momentem seksualnego uniesienia odepchnęła go od siebie. Niespełniony, choć i również niezniechęcony odprowadził ją wzrokiem do Pana Sharpe'a który właśnie kończył na tym, że zanim będzie w stanie pomóc, musi się biedaczek wykurować. Młody Szkot bez wątpienia cały czas wierzył w to co mówił i w to co zapewne myślał. I dotyczyło to każdej jego wypowiedzi. To mu się chwaliło, ale i budziło współczucie. Kiedyś prawdopodobnie w obronie honoru jakiejś nie wartej tego kobiety wyzwie jakiegoś innego Windermare'a i zakończy wyświechtany niczym kartki podania o Tristanie i Izoldzie żywot. Z piękną i jakże głupią ideą na ustach ozdobionych stróżką krwi... Ludzie nie byli równi. Robert Virgil baronet Windermare nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Bynajmniej nie byli równi.

Dyskusja tymczasem zawrzała na dobre. Objawienie jakie stanowił Pan Morris obdarzyło całe zajście zniesmaczonym spojrzeniem, jakby nigdy w życiu nie widziało utarczki słownej dwóch mężczyzn i damy w mokrym odzieniu, a następnie przystąpiło do wyjaśnień swojej obecności i przedstawienia nowego artefaktu. Obraz. Zupełnie inny niż dagerotyp od służącej Pana Fellow, a jednak w pewien widoczny sposób taki sam. Podobne pociągnięcia, identyczne wykończenia i pozorna dbałość o szczegóły. Przedstawione zgromadzenie mogło rzeczywiście podsuwać na myśl jakiś rytuał, ale co konkretnie? Eksperymant etnograficzny rzeczywiście należało przeprowadzić choćby po to, by jak to ujął Pan Sommerset, udowodnić sens, lub brednie wypisane na stronach znalezionej przez Madeleine księgi.

Ciekawszą znacznie od obrazu okazała się historia opowiedziana przez Jima i panią Davies. Lord Lexinton nie był co prawda szczególnie rad z jej opowiedzenia, ale ze względu na popełniony przez nich uczynek Virgil poczuł do obojga sympatię. Tymbardziej, że zdali relację z tej eskapady. Utwierdzała ona w przekonaniu, że to nie same sugestie i przywidzenia kierują obecnymi tu ludźmi, a widziana przez Virgila i Matteo kobieta mogła być prawdziwa... bo już nie ulegało wątpliwościom, że nie miała nic wspólnego z Olimpią. Ten jednak szczegół baronet postanowił zachować dla siebie.

Tak więc gdy pan Sharpe postanowił wyjść i opuścić zebranie, zwrócił się do przybyłego Weelton-Morrisa.
- A może Pan byłby w stanie przeprowadzić rytuał Panie Weelton-Morris? Najlepiej na polanie skoro tam znaleźliśmy truchło psa i tam też rosną żółte kwiaty, o których wspominał Pan Sharpe. Proszę mi wybaczyć moją niecierpliwość, ale sam Pan rozumie, że ciekawość i chęć obnażenia prawdy może w końcu w tej sytuacji zeżreć nawet najlepiej urodzonego - jakoś przypadło mu do gustu to stwierdzenie - Poza tym jeszcze jeden dzień w tych warunkach i kto wie do czego dojdzie... A nuż słowa panny Grisi o strzelaniu okażą się broń boże prorocze...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-06-2009, 18:53   #119
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
We współpracy z Kellym

Zaprezentowawszy zebranym obraz, Morris usiadł na pobliskim krześle, oczekując na jakieś pytania czy komentarze. Jednak w tym czasie pojawiły się ważniejsze kwestie do omówienia. Najwyraźniej wszyscy byli mocno wzburzeni znalezieniem ciała zwierzęcia i starali się po niedawnym zamieszaniu jak najszybciej wszystko uporządkować i dotrzeć do sedna całej sprawy.
Zaczęło się od Suttona i panny Davies, którzy postanowili podzielić się z innymi jakimś sekretem. Jak się wkrótce okazało, ich opowieść, jak żywcem wyjęta z powieści awanturniczych, rzeczywiście była godna wstępu i próśb o dyskrecję, jakimi poprzedził ją lord Lexinton. Nie można powiedzieć, że Johna zszokował sam pomysł włamania i potajemnego przeszukania pokoju Lucy Person - ostatecznie, równie dobrze jemu mogło coś takiego przyjść do głowy - dziwiło natomiast to, że James i Courtney zrealizowali, przynajmniej częściowo, swój plan. Weelton-Morris musiał teraz zweryfikować swoje zdanie na temat gości earla, bo wyglądało na to, że faktycznie zależy im na rozwikłaniu zagadki zniknięcia córki Persona, i nie traktują jej, jak sądził wcześniej, jedynie jako ciekawostki i przelotnej rozrywki.
Mimo jednak dobrych chęci, z każdym słowem w sprawie pojawiało się coraz więcej niewiadomych. Otaczająca ją od samego początku atmosfera tajemniczości z każdym dniem przybierała na sile - niewyjaśnione zaginięcia i odnalezienia i ataki nieznanych postaci spotykały chyba każdego z zebranych w willi. John czuł i był niemal pewien, że nie są one dziełem przypadku, ale w takim razie, co za nimi stało? Być może była to tylko siła sugestii i jego osobista fascynacja mitami i mistyką, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że we wszystkie te zajścia zamieszane są siły nieznane i obce nauce i rozumowi.
Słowa Sharpe'a zdawały się to w pełni potwierdzać. Kiedy mowa była o tajemniczym zamku, John przypomniał sobie, jak w czasie spotkania po balu u Wellingtona Lucy wspominała coś o zamku Rhiannon. Skojarzenie było tak silne, że Morris w żaden sposób nie mógł odrzucić myśli, że Sharpe w swoim śnie widział właśnie dwór bogini magii. Zanim jednak John zdążył sformułować swoją myśl i podzielić się nią z innymi, Sharpe opuścił hol i udał się do swojego pokoju. „Muszę koniecznie zapytać go, co o tym sądzi. Być może, że jedynie zasugerował się słowami Lucy - w końcu chyba najlepiej z nas wszystkich orientuje się mitach - ale równie dobrze... wokół tej sprawy za dużo już było nieprzypadkowych fenomenów...” Jego wizja mogła być znakiem, symbolem - zwłaszcza, że powtórzyła się, z większą intensywnością po przybyciu do Dawenvill. Sny i onejromancja były tak samo nieprawdopodobne jak zniknięcie dziewczynki bez śladu czy atak wilka („A może wilkołaka?”) na Wyspach Brytyjskich. Pozostawała jeszcze kwestia owych tajemniczych rytuałów, o których dowiedzieli się panna Bearnadotte i doktor Sharpe.

- A może Pan byłby w stanie przeprowadzić rytuał Panie Weelton-Morris? Najlepiej na polanie skoro tam znaleźliśmy truchło psa i tam też rosną żółte kwiaty, o których wspominał Pan Sharpe. Proszę mi wybaczyć moją niecierpliwość, ale sam Pan rozumie, że ciekawość i chęć obnażenia prawdy może w końcu w tej sytuacji zeżreć nawet najlepiej urodzonego - jakoś przypadło mu do gustu to stwierdzenie - Poza tym jeszcze jeden dzień w tych warunkach i kto wie do czego dojdzie... A nuż słowa panny Grisi o strzelaniu okażą się broń boże prorocze...

- Cóż, muszę przyznać, panie Windermare, że mnie również ciekawią rytuały, o których tu mowa i z chęcią podejmę się ich przeprowadzenia. Kiedyś już słyszałem o podobnych praktykach, jednak nigdy nie miałem okazji zetknąć się z nimi bezpośrednio. Z tymi dotyczącymi przenoszenia się... w inne miejsce, jeśli chodzi o ścisłość - Weelton-Morris powiódł po zgromadzonych nieco niepewnym wzrokiem, ale w końcu zebrał się w sobie, zachęcony wcześniejszą szczerością innych. - Bo kilka razy zdarzyło mi brać udział w wywoływaniu duchów i tym podobnych przedsięwzięciach.... Ekhem... Tak więc myślę, że poradzę sobie i z tym zadaniem. Tymczasem jednak muszę jeszcze zamienić słowo z panem Sharpe.

Po tych słowach skłonił się, nieco zmieszany i niepewny, co teraz myślą o nim inni goście, wyszedł śladem Edrica. Zanim jednak zdążył wejść na górę, mężczyzna wszedł już do swojego pokoju. John przez chwilę zastanawiał się, które drzwi należą do doktora, ale już po dwóch próbach otwarcia zamkniętych pomieszczeń znalazł to właściwe.
- Taak? Proszę - odpowiedział mu głos Edrica, kiedy zapukał.
Sharpe siedział na krześle właśnie zażywał zalecone mu przez lekarza medykamenty. Z nieco zdziwioną miną spojrzał na Morrisa.
- Przepraszam że przeszkadzam, panie Sharpe, ale mam do pana prośbę. Doszliśmy do wniosku, że lepiej przeprowadzić rytuał jak najszybciej, a wobec pana niedyspozycji ja zostałem poproszony o zastępstwo. Nie wiem jednak jak dokładnie ma on wyglądać i potrzebuję pana pomocy.

- Ach, proszę uprzejmie, w tej książce jest wszystko opisane - Sharpe przerwał przygotowywanie lekarstwa. Podał mu książkę.

- Dziękuję - John przekartkował tom i spostrzegł, że niektórych fragmentów nie potrafi odczytać - widocznie był to jakiś dawny język. - Z tego co widzę, część tekstu jest napisana w jakiejś nieznanej mi mowie. Nie chcę póki co zabierać panu czasu, ale liczę, że w razie kłopotów będę mógł liczyć na pańską pomoc?

- Ta książka została odnaleziona przez pannę Bearnadotte. Ja się nie poczuwam do jej własności - uśmiechnął się doktor. - Proszę ją wziąć i przejrzeć, co pan może. Część rytuałów jest opisanych właśnie po angielsku. Inne po walijsku, ale przecież może pan wybrać jeden z takich, które pan zdoła odczytać. Mogę panu, oczywiście, wspomnieć o kilku sprawach, ale dalej czytam tą pozycję. Skoro jednak państwo chcą się teraz zająć owym eksperymentem, sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli przestudiuje pan któryś z rytuałów, na przykład ten - pokazał mu któryś z opisów angielskich.

- Dziękuję za wskazówkę - odpowiedział Morris i zrobił ruch, jakby chciał już wyjść. Zatrzymał się jednak w pół kroku.
- Mam jeszcze jedno pytanie, panie Sharpe. Chodzi mi o pański sen, który opowiedział pan na dole. Może to wydać się głupie, ale... - mężczyzna na chwilę zawiesił głos, jakby wstydząc się swojego pomysłu. - Otóż treść pańskiego snu - zamek i te tajemnicze istoty - to wszystko skojarzyło mi się ze słowami Lucy Person o zamku Rhiannon, kiedy wtedy po balu zobaczyła pana Sommerseta. Czy może istnieć jakiś związek między zamkiem z pańskiego snu a siedzibą bogini? Koniec końców mamy tu jakieś dziwne zniknięcia, pioruny bez grzmotu a nade wszystko księgę czarów, więc sam pan rozumie... - John urwał w oczekiwaniu na reakcję rozmówcy
.
- Wie pan, może to racja, ale aż ciężko mi w coś takiego uwierzyć, ale ... ale może. No cóż, proszę, życzę powodzenia, cokolwiek państwo przez to rozumiecie - wiedzieli, że dla niektórych, powodzenie będzie oznaczać nieudanie rytuału, a dla innych, wprost przeciwnie.

- Rozumiem i dziękuję za pomoc. Do zobaczenia na kolacji - Morris skłonił się lekko i opuścił pokój Sharpe'a, w duchu ciesząc się, że nie został wyśmiany za swoją hipotezę. Na korytarzu podszedł do niego służący - jego imiennik i zaprowadził go do jego sypialni.
John mimo znużenia podróżą, od razu usiadł przy biurku i zabrał się za lekturę książki, od której nie odrywał się aż do wieczora.
 

Ostatnio edytowane przez Makuleke : 21-06-2009 o 18:55.
Makuleke jest offline  
Stary 23-06-2009, 17:07   #120
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Upłynęły trzy dni zanim John Ribuad Weelton-Morris, w asyście gości i dwóch służących earla Ross, zdecydował się przeprowadzić rytuał przejścia. Trzy długie dnie w ciężkiej atmosferze, ponieważ goście Persona nie potrafili ukryć podziału na dwa obozy: wierzących w elfy i niewierzących w te magiczne stworzenia. Wszyscy, także ranni, którzy szybko dochodzili do siebie, spotykali się jedynie podczas posiłków, spędzając pozostały czas w swoich pokojach, lesie lub w ogrodzie.
Także służba zdawała się być podzielona. Część służących szeptała po kątach o potworach, elfach i magii, inni zaś naśmiewali się z nich twierdząc, że nie wypada by dorośli ludzie w epoce maszyn parowych wierzyli w takie bajki. Jedynie kucharka zdawała się nie przejmować całą sprawą, zajęta gotowaniem i utrzymaniem porządku w kuchni.

*

Pogoda w piątkowe popołudnie była zła. Prawie całe niebo było pokryte ciemnymi, ciężkimi chmurami, które zapowiadały burzę. Wiał silny, ciepły wiatr i było wyjątkowo duszno, jednak nikt nie skarżył się na pogodę. Wszyscy, włącznie z dwoma służącymi, którzy przynieśli krzesła dla Courtney i pana Sharpe, wpatrywali się w Weelton-Morrisa, gdy ten rozstawiał przyrządy: pięć kijów zakończonych świecami, które miały stworzyć pentagram; kredę do przeprowadzenia linii łączących kije z świecami i narysowania trzech symboli w ramionach pentagramu; elfickie artefakty, które zgromadziliście. Wszystko nie zajęło zbyt wiele czasu i po chwili Morris stał w pentagramie w prawej ręce trzymając pistolet Fellowa, zaś w lewej notatki.
Kiwnięciem głowy dał znać służącym by zapalili świece, a sam zaczął recytować formułkę czaru otwierającego, które brzmiały następująco:

Drzwi, które otworzyć może
tylko Mardian,
otworzyć spróbuję,
mając trzy klucze:
Eder – Matkę Rodzoną,
Ker – Świat Magii
i Abar – Przewodnika

Morris wypowiadając te nazwy dotknął trzech symboli: Eder po prawej, Ker po lewej i Abar wpisanego na górze pentagramu, następnie zaś podniósł jeden z kwiatów i powąchał go, po czym rzucił go przed siebie. Ten zamiast zostać porwanym przez wiatr zawisł ku zaskoczeniu wszystkich nad środkiem pentagramu, a po chwili znikł zmieniając się w światło, które pognało ku chmurom.

Na polanie zapanowała absolutna cisza, którą przerwały dopiero słowa jednego z służących „My God!” po którym mężczyzna zemdlał. Powoli docierało do was czego byliście właśnie świadkami...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172