Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2009, 14:09   #105
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Lurien z gracją płynął nad łagodnym, kamienistym zboczem porośniętym mchem i smaganą wiatrami roślinnością. Jak dobrze było, po godzinach w duszących, czarnych otchłaniach ziemi, poczuć prawie namacalnie zamanifestowane piękno przyrody i wolność do której stworzona była najwyższa z ras. Zbyt długo żył prymitywnym życiem ludzi, pełzając jak robak, nie dostrzegając z robaczej perspektywy prawdziwego, oszałamiającego obrazu świata. Kiedy w końcu pustułka znów poszybowała, niemal zapomniała machać skrzydłami z wrażenia. Wylądował lekko na wysokim kamieniu i obrócił się, omiatając wzrokiem krajobraz, na wpół by szukać śladów pościgu, na wpół by napawać się cudem stworzenia. Zrzucił szybkim ruchem kaptur i pozwolił podmuchowi wiatru rozwiać złociste włosy, wydąć poły płaszcza, zaśpiewać między pulsującymi magią łuskami pancerza. Przymknął oczy i, będąc przekonany, że uwaga towarzyszy skierowana jest gdzie indziej, uśmiechnął się. Może warto było stracić te marne parę lat... dla odzyskującego wzrok ślepca świat był o tyle piękniejszy, jakby w jednej chwili chciał pochłonąć całą wspaniałość której tyle czasu mu brakło. Dla pozbawionego nadziei każdy jej ślad był jak łyk wody dla umierającego z pragnienia. Choć zdawał sobie sprawę jak naiwne, dziecięce są jego myśli, to nie chciał ich odrzucać... Jeszcze nie. Z czasem same odejdą... jaki jest sens przyspieszać nieuniknione?
„Droga Matko... Malantheo... Niebawem przybywam. Żywy lub martwy. W końcu wiem co mam robić”

Szara kurtyna nocy zapadła nad małą skalną półką na której stali. Brog Stalogłowy i Bezimienny zniknęli w mętnych czeluściach jaskini a reszta kompanii w milczeniu kontemplowała swój strach, niepewność, zmęczenie... albo inne uczucia kłębiące się bardziej lub mniej niespokojnie w ich sercach. Chroniony ciemnościami przed oczyma ludzkich towarzyszy spojrzał na półkrwistą. Potarła powoli ranę na ramieniu. Jej twarz nie dawała żadnych odpowiedzi ani nawet wskazówek dotyczących nurtujących go pytań. Umykało mu czemu się wogóle nad tym zastanawiał. Może to ten nagły przypływ życia. Może dlatego, ze nigdy nie spotkał się z taką wielokierunkową, nie dającą się zidentyfikować pasją... ona była na swój sposób... fascynująca. A może po prostu widział w mieszańcu jedynego towarzysza do którego będzie umiał się odnieść, jedynego, którego zrozumie, który zrozumie jego. Namiastka Evermeet w tym dalekim, obcym kraju wśród obcych istot. Tak boleśnie dawno z nikim prawdziwie nie rozmawiał. Nawet księżycowe elfy, które czasem spotykał były tutaj inne, jakby skażone człowieczeństwem krain człowieka, obce nawet księżycowym elfom Evermeet, co dopiero jemu samemu. Kundelka... –Araia-, zaś, choć półkrwi, nosiła symbole Słonecznego Rodu, czuł jej dumę, rozpoznawał jej styl walki... nawet jej chód, który dziś obserwował, był znajomy. Nie była Słoneczna, oczywiście, ale nie była też zupełnie obca
Spojrzała na niego... Odwrócił się nieśpiesznie i podszedł do wejścia jaskini. Nie miał teraz siły by stawiać czoła promieniom jej oczu.
Zmrużył oczy wpatrując się w ciemny kształt na granicy widzenia, w grocie. Kość...? Nie mógł stwierdzić jak świeża, ale zimny dreszcz i tak przeszedł mu przez plecy. Nieprzyjemnie znajomo. Tu coś żyje, a to oznacza, że krew tej doby jeszcze może popłynąć. Położył dłoń na rapierze i zrobił krok w głąb wejścia, żeby lepiej dostrzec obiekt obserwacji gdy....
Ryk!
Serce podskoczyło elfowi do gardła. Wyszarpnął broń i mimowolnie skulił się, oczekując niszczycielskiego ciosu... na szczęście żaden nie nadszedł. Zimna, wyuczona determinacja zastąpiła strach. Ryk nadszedł z zewnątrz. Błyskawicznie zerwał się i skoczył w kierunku ryku. Omiótł wzrokiem sytuację i jego wzrok spoczął na Marthcie o Smukłym Ciele odskakującej z łukiem w jego stronę i... Eliota Krzykacza uderzającego wielką lwicę oślepiająco rozbłyskającą laską w głowę? Nie dobrze... Myśli elfa biegły szybko gdy mijał oboje towarzyszy i zachodził lwicę od boku, próbując jednocześnie mruganiem odgonić mroczki skaczące mu przed oczami. Szczęście że młody mag miał w zanadrzu oślepiające zaklęcie, inaczej już leżałby pod lwicą... A ta była zdezorientowana. Idealnie. Lurien pchnął gwałtownie rapierem. Na ułamki sekund nim sztych przebił płytko szyję, przez odgłosy walki przybił się ledwie słyszalny nawet dla elfich uszu, wysoki, przepełniony strachem pisk... Młode... W jaskini były młode! To dlatego lwy ich zaatakowały! Chciały chronić swoje dzieci! Chrząstki krtani zachrobotały, gdy wąski stalowy brzeszczot przebijał się przez nie. Lurien błyskawicznie przekręcił broń, otwierając dużą ranę i pozwolił łapie zwierzęcia trafić w głownie z siłą, która przy głębszym zbiciu wyrwałaby mu broń z ręki, ale teraz tylko poszerzyła ranę. Krew chlustnęła z rozerwanych naczyń krwionośnych wylewając się na kamienie, na broń, do płuc zwierzęcia. Lwica zacharczała i rzuciła się wściekle do przodu uderzając łapami na oślep. Magik zasłonił się kosturem i zrobił krok w tył, ale był o wiele zbyt wolny. Łapa lwicy w jednej chwili powaliła go na ziemię. Lurien szybko ciął ją w pysk, odsłaniając kość na nosie po czym gwizdnął głośno i wskoczył wprost przed zwierzę, cały czas celując w nią sztychem. Skupiła na elfie całą swoją uwagę, próbowała na niego zaryczeć i uderzyć, ale życie uchodziło z niej w oczach. Czuł jej desperację, strach, gniew. Najechali jej dom, porwali dzieci, ją samą zabili. Padła na ziemię, wpatrując się z nienawiścią wprost w jego oczy. Ofiara nieporozumienia, przypadku, lecz jakie znaczenie miał dla niej powód, teraz, gdy umierała słuchając przerażonych pisków swoich młodych. Skurcz wyprostował kończyny jej więdnącego ciała a próbujący chwytać ostatnie oddechy powietrza pysk wygiął się do tyłu. Lurien ukucnął przy niej odkładając lewak i położył dwa palce na jej skroni. Usłyszał z tyłu porykiwania drugiego zabijanego zwierzęcia... jej partner... Oczy lwicy ciemniały, oddech ustawał. Agonia rodziny, ból i bezsilność odprowadzały ją w wieczną ciemność. Kilka sekund minęło nim powoli, ciężko wstał. Choć twarz była jak z kamienia, rozpacz go dusiła. Na ile ze współczucia dla stworzenia, na ile z nawiedzających go znowu wspomnień, tego nie potrafił powiedzieć. Oczy tej lwicy... tak czysto i pierwotnie oddające uczucia, wyglądały tak samo jak te, które teraz widział w głowie. Jak głęboko druidzi upodabniają się do zwierząt... do tego momentu nie zdawał sobie z tego sprawy...
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS

Ostatnio edytowane przez Judeau : 16-06-2009 o 15:52.
Judeau jest offline