Nett starał się zachować zimną krew, chociaż w obecnej sytuacji było to trudne. Ranny Gianni, zbiegły Ed, a do tego bandyci w lesie. „Cholera…"-pomyślał, po czym chwycił konia Gianniego za uprząż i cofnęli za najgrubsze drzewo, jakie miał w zasięgu wzroku „Jak do diabła mam dogonić księcia. Mniej więcej wiem skąd padł strzał, ale czort wie ilu ich tam jest…” Nie było czasu na myślenie. Zsiadł z konia, i pogonił go w stronę skąd padł strzał. W między czasie chciał obiec napastników i zaatakować ich z zaskoczenia. „To dla ciebie ojcze” pomyślał, całując ojcowski sygnet, który zawiesił sobie na szyi. Po czym ruszył, niepewny tego czy plan wypali… |