Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2009, 22:17   #104
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Rozczarowanie, jakie przyniosło za sobą badanie chatki i tropów zostawionych przez mordercę jej mieszkańców odbiło się na Rishy w zauważalnym, jak na nią, stopniu. Zupełnie zniknęło gdzieś jej prześmiewcze usposobienie, które w innych okolicznościach kazałoby jej sypać kąśliwym żartem i podejść do sprawy ze zwyczajowym dystansem - zastąpił go za to pochmurny nastrój, który już z dala emanował powagą, skupieniem i zamyśleniem. Tropicielka szła przez puszczę pewnie, jej krok ani na moment nie zachwiał się w tę czy inną stronę, bo też odnalezienie śladów po uciekającej blondynce było jedynie kwestią automatycznych odruchów. Risha w ogóle nie potrzebowała zastanawiać się, dokąd iść i na co wokół siebie patrzeć - tak naprawdę tylko kilkakrotnie jej wzrok zanurkował w dół, bowiem przez większość marszu dziewczyna trzymała głowę prosto. Gdyby zapytać ją, na co patrzyła, odpowiedzi udzieliłaby instynktownie, ale w tym momencie, w chwilach, które z każdym krokiem oddalały ich od miejsca makabrycznej zbrodni, to nie widok przed oczami się liczył, a obraz, jaki wciąż przewijał się w głowie.
I pytania, na jakie nikt nie potrafił udzielić zadowalającej odpowiedzi.
Pogrążona więc w rozmyślaniach, skoncentrowana na zagadce, która nie dawała jej spokoju, Risha milczała, pozwalając i innym dojść w pełni do siebie. Widziała, w jak kiepskim stanie znajdowali się jej towarzysze, lecz żadnemu z nich nie zaoferowała pomocy - wystarczająco dużo wiedziała o mężczyznach, by rozumieć, że w chwilach słabości oferowanie im wsparcia mogło być niemal oskarżycielskim wytknięciem niechcianej w tym momencie prawdy. Jakiekolwiek przeżywali boleści i niewygody, poradzą sobie jak to mężczyźni, bez ryzyka dla niej, że urazi czyjeś ego. Albo też po prostu uznała, że nie jej sprawą było wtrącanie się w ich stan ducha. Bo duch, w to nie wątpiła, najbardziej w starciu z chatką ucierpiał. Mimo tego badawcze spojrzenie tropicielki przesunęło się i po Seraphie, i po Ruliusie, kiedy dotarli do szumiącego strumyczka - głównie po to, by wymienić z nimi nieme pytania, jakie nasuwały się pod wpływem rozpościerającej się wokół tajemniczej aury. Droga za uciekinierką prowadziła ich z powrotem do Dębów, a jednak wcześniej żaden strumień nie przeciął im drogi...

Chwilę odpoczynku Risha poświęciła - lub też zwyczajnie zmarnowała - na próbę poskromienia drzemiącego w niej gniewu. Pierwsza porażka z urywającym się śladem gnolli odpływała w zasadzie w niepamięć, jeśli przyrównać ją do tego nowego, niepokojącego odkrycia na polance. Silna atmosfera strachu, spod której ledwo zdołali się wydostać nie mogła być działaniem byle której bestii, choćby nie wiadomo jak była krwiożercza. Znaki zostawione na ścianach, poza piekielnym bogowie tylko wiedzieli, w jakim jeszcze języku, nie zostały wyryte przez przypadek. Znaleziony włos, którego nie sposób porównać było do niczego, co do tej pory tropicielka w lasach spotykała, wzbudzał więcej pytań, niż udzielał odpowiedzi. A skoczny humanoid, poruszający się zarówno na dwóch, jak i czterech kończynach, i najwidoczniej umiejący przemieszczać się po drzewach, ani na moment nie dawał o sobie zapomnieć... Jeśli chodziło o lasy, jeśli chodziło o ten nieskażony cywilizacją świat, jego bezpieczeństwo i odwiecznie panujący w nim naturalny porządek, to nie było w całym Torilu niczego, na czym bardziej mogłoby zależeć Rishy. Bezsilność, która w obliczu tego odkrycia w dziewczynie się kotłowała, bezlitośnie wżerała się w każdą komórkę jej ciała.
Z trudem powstrzymywała myśl, że gdyby to był jej las, gdyby to na jej teren zapuścił się taki potwór...
Sama nie kończyła jednak tych obietnic. Trywialna sprawa burmistrza zeszła na drugi plan, zepchnięta jak robak w najciemniejszy i najdalszy kąt jej świadomości.

Krótka rozmowa z Ruliusem - poza tym, iż skutecznie odpędziła na moment ponure rozważania i bezwzględne przyrzeczenia, przywołując na jej twarz nawet krótki uśmiech - zwróciła Rishy uwagę na jeszcze jeden szczegół, który i wcześniej przemknął jej przez myśl. Urwany trop gnollowego oddziału rozpłynął się jak w powietrzu, tak, jak gdyby cała ich zgraja przeniesiona została za pomocą magii - a sama śmiałość i przemyślność ich zorganizowanego ataku stawiała pod znakiem zapytania tożsamość osoby, która stać mogła za kurtyną. Chociaż atak na osadę dopomógł Amrze w jej własnych celach, z trudem przyszłoby tropicielce uwierzyć, iż to ona miała gnolle pod swoim przywództwem. Jeśli w grę wchodziła magia, to wchodziła razem z całą potęgą, której nie każdy mógł sięgnąć. Pytaniem pozostawało, kto mógł...
I kto sięgał.

Nic więc dziwnego, że przez cały czas tropicielka była milcząca i posępna. Kiedy wznowili marsz, odezwała się chyba tylko raz, i to tylko, by oznajmić znalezisko w postaci zagubionego trzewika. Dziewczynę tak naprawdę dziwiło, że ślady zostawione przez panikarską dzierlatkę prowadziły do Dębów, bo tam, na polance, jasnowłosa sprawiała wrażenie kompletnie oderwanej od rzeczywistości. Skoro mieszkała w osadzie, nie zainteresowała się, tak jak wszyscy tłumnie witający ich mieszkańcy, przybyciem karawany i najemników? Choć chciała się od niego odgonić, to Rishy nie opuszczało jednak przeczucie, że niewiele nowego dowiedzą się na miejscu.
Ale mimo wszystko - nie spodziewała się, ze wszystkich rzeczy nie spodziewała się akurat, że dzierlatka zaprowadzi ich do pustej, zakurzonej i ewidentnie opustoszałej chatki. Rozczarowanie, jakie ogarnęło tropicielkę, zmaterializowało się w postaci długiego, ciężkiego westchnienia. A kolejna wymiana zdań z pewnością scementowałaby wcześniejsze przypuszczenia dziewczyny, gdyby przekonanie o ich prawdziwości miało potwierdzenie w postaci namacalnych dowodów. Ulatujący zapach kwiatków był jak na jej gust zbyt... nieuchwytny. Znów jednak doszło do tajemniczego rozpłynięcia się w powietrzu, a to jak na jeden dzień było dla tropicielki już za wiele...
Gdy wyszli na zewnątrz, Risha przez chwilę zastanawiała się, czy nie wypytać rezydentów sąsiadujących chat o mieszkańców zakurzonego domostwa. Szybko doszła jednak do wniosku, że prawdopodobnie otrzymałaby jedną odpowiedź - nikt tam nie mieszka - a i ryzyko, że będzie musiała tłumaczyć się z powodów swojej ciekawości było w jej mniemaniu niewarte podjęcia. Południowcy jak na razie zdawali się nie wiedzieć o masakrze w lesie, i może lepiej było na razie ich nie alarmować. Nie było nic gorszego, niż niszcząca wszelki rozsądek powszechna panika. Ślad dziewczyny z kwiatkami wymknął im się z rąk, ale gdyby jasnowłosa chciała oskarżać ich o zbrodnie, pobiegłaby zapewne prosto do burmistrza. A nie znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w stojącej na uboczu chatce.
Widać było, że więcej już na ten moment nie zdziałają, a majaczący w oddali budynek karczmy, nawet pomimo rezydujących w niej osóbek, zapraszał i przyciągał bardziej, niż każdy - magiczny lub nie - strumyczek. Po drodze jednak Risha nie powstrzymała się, by wypytać przypadkowego przechodnia o mieszkających w lasach osadników. Dowiedziała się więc, że były tylko dwie takie rodziny - jedna, która nigdy nie ujrzy już światła dziennego na południu, i jedna na zachodzie, w okolicy jeziorka. Prędzej czy później wieść o masakrze sama rozniesie się jak lotem strzały. Ale wtedy, przy sprzyjających wiatrach, tropicielka będzie już miała gotowe jakieś odpowiedzi. Tymczasem zmierzyć się musiała z działającym jej na nerwy - a już zwłaszcza teraz - gwarem, ściskiem i zapachem ludzkiej głupoty.

Już po pierwszej minucie członkowie wyprawy do chatki druida mogli zauważyć, że Risha była przy stole lekko nie w sosie. Brak żartów, docinek i wiele mówiących spojrzeń był, jak dla niej, nad wyraz nietypowy, a i zwyczajowym apetytem nie mogła się tym razem pochwalić. Zajęła się jedzeniem tego, co było do zjedzenia, ale posiłku nie popijała już żadnym z proponowanych trunków, a zwykłą chłodną wodą. Nie powstrzymywała się jednak od uważnych obserwacji - jak na przykład pewnym krokiem udającego się na górę Tengira - a już przy uniżonym zachowaniu Katie odruchowo wręcz musiała przewrócić oczami. Słodka, niewinna i krystalicznie dobra kelnereczka sprawiała, że Risha zaczynała marzyć o wszechwiecznym panowaniu zła, ciemności i przeżartego brutalnością chaosu. Wszystko było lepsze od tej wielkookiej idiotki - niezależnie od tego, czy faktycznie była taka z natury, czy też umiejętnie grała przed publicznością. Tropicielka póki co wierzyła, że Rulius był zbyt bystry, by jak ryba na haczyk dawać się łapać na takie tanie sztuczki. A jeśli zachowanie to wynikało z jej natury, to cóż... ileż trwać może urok naiwnego dziewczątka?
Ach, co to będą za złamane serca...
Z czystej złośliwości - a może ze zwyczajnej chęci lekkiego odreagowania minionych przeżyć - Risha zwróciła się do Katie, kiedy ta postawiła przed bardem talerz pełen świeżo upieczonych placków:
- Te placuszki wyglądają naprawdę smakowicie, a konfitura, jak rozumiem, najlepszej domowej roboty. Szkoda byłoby odmawiać innym tak wspaniałej przyjemności dla podniebienia, a przecież taki specjał zachwalać powinien każdy - uśmiech, którym jaśniała jej twarz stanowił idealny przykład jej zwyczajowej ironii. - Pozwolę więc zamówić sobie po porcji dla każdego z obenych tu, przy stole, gości, bo żal marnować kucharskich talentów, kiedy brzuchy napełnić można takimi smakołykami! Zapłacić mogę nawet i od razu.
Zakończyła przemowę szerokim grymasem i rozejrzała się po twarzach zgromadzonych chcąc upewnić się, że jej ideę podłapują inni. W końcu nie każdego dnia ktoś stawia pyszne danie dziewięciu osobom! Oczywiście, nie miała zamiaru absolutnie się przejmować, kto - i jak dużo wysiłku - poświęcić będzie musiał na owego dania przygotowanie. Po kilka placków dla każdego wynosiło sporo ponad pięćdziesiąt sztuk do usmażenia. Kelnerkę odprowadził więc szeroki uśmiech, który na moment chociaż przywrócił Rishy odrobinę pogody ducha.
Potrzebowała jej, jeśli lada moment miała wrócić do polanki i znajdującej się na niej chatki...

- Obawiam się, że Amra może nie być już naszym głównym zmartwieniem - odezwała się w końcu, na powrót w poważnym tonie. Po jej wcześniejszej wesołości nie został się nawet ślad. Kiedy zwróciła uwagę towarzyszy, kontynuowała cichym, spokojnym tonem; nie chciała, by usłyszały ją postronne uszy: - Poszliśmy tym śladem gnolli, ale wierzcie lub nie, trop się kompletnie urwał. Dosłownie, jakby cała ta armia pojawiła się z powietrza. W jednej chwili jest milion odcisków, w które można by nawet wpaść, a w następnej: pustka. Przeszukałam całą okolicę, ale nic nie znalazłam. Albo tak doskonale znali się na maskowaniu śladów, albo pomagała im jakaś magia. To jedyne wyjaśnienie, którym mogę to wytłumaczyć. Tyle tylko, że to nie wszystko...
Przerwała na moment, chcąc nabrać w płuca głębszego oddechu, jak gdyby gotując się na powrót do niedalekiej przeszłości, która jeszcze tak niedawno jeżyła jej każdy włos na ciele.
- Niedaleko tego miejsca znaleźliśmy inne ślady, a one zaprowadziły nas do leśnej chatki na polanie. Chatki, której mieszkańcy byli całkowicie rozszarpani na takie strzępy, że nie dało się odróżnić nawet poszczególnych kości. Wnętrze było zupełnie zdemolowane, a wszędzie, na ścianach i gdzie popadnie, były ślady pazurów, które układały się w jakieś znaki. Rulius był w stanie rozpoznać tylko niektóre, alfabet piekielny. Nikt z nas w życiu takich nie widział. W środku znaleźliśmy tylko to - to mówiąc, pokazała długi, czarny włos - ale nie znam żadnego stworzenia, do którego mógł by należeć. Żadne z tych, które przychodzą mi na myśl, ani nie występują w takich lasach, ani nie mają zwyczaju bestialsko mordować przypadkowych ludzi. Zbadałam ślady wokół domku. Wygląda na to, że na mieszkańców napadł jakiś humanoidalny stwór, bardzo skoczny, bo poruszał się długimi susami, a dodatkowo mogący poruszać się zarówno na dwóch, jak i czterech kończynach. Z lasu do chatki prowadzą też ludzkie ślady; według mnie ktoś, mieszkaniec do domku wszedł, niczego nie świadomy, zastał tam bestię i zaczął przed nią uciekać. Tyle, że ślady tego stwora urywają się przy podrapanym pazurami drzewie. Nie wiem, czy mógł skakać po konarach, ale na to bym właśnie stawiała. Wydaje mi się też, że ten człowiek mógł uciec, bo jego ślad prowadził jeszcze w las. Tak czy inaczej, tylko tego zdołaliśmy się dowiedzieć - zamilkła na moment, ale potem znów dodała:
- Na całej polance unosił się aura śmierci i strachu, ledwo udało nam się z niej wyrwać. Żadne zwierzęta leśne tam nie podchodzą. Jest tak, jakby cały ten obszar był po prostu czarną dziurą, wyrwanym ze świata żywych kawałkiem. A co jeszcze lepsze, nagle pojawiła się tam młoda dziewczyna, która wzięła się chyba z choinki...
I tu Risha opowiedziała o hecy, jaką mieli z blond-dzierlatką i znikającym w opustoszałej chatce śladem jej bosych stóp.
 
Aeth jest offline