WÄ…tek: Lyonetta & Enrico
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2009, 22:28   #17
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Po ciężkim dniu, który na szczęście ułożył się dobrze, nie trudno było o sen. Lyonetta przebrała się w piękną, koronkową koszulkę nocną, która, o dziwo, pasowała jak ulał. Położyła się na miękkim i pachnącym łóżku, a sen zamknął jej oczy.



***

Czuła niepokój, straszny przeszywający ją niepokój. Nie wiedziała, gdzie się właściwie znajduje? Czy jest bezpieczna? Zerwała się raptownie, łapiąc powietrze. Wiatr rozwiał zasłonki, w pokoju było wręcz lodowato zimno. Do tego jeszcze wszystko skrywał mrok. Lyonetta próbowała rozpoznać jakiś znajomy kształt. Mrużyła oczy chłonąc całe wnętrze komnaty i powoli przyzwyczajała się do ciemności. Uspokajała się, przecież to był tylko zły sen. Nie ma czego się obawiać ... wszystko ... w pewnej chwili zamarła. Spostrzegła ciemną sylwetkę wynurzającą się zza szafy.
- Ktoś tuuu jesst? – Szepnęła drżącym głosem … cicho, niepewnie. Postać drgnęła. Zatrzymała się. Lyonetta w tym momencie nie była w stanie się poruszyć, nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Tajemniczy gość powoli odwrócił się. Była dziwnie znajomy, wyglądała … wyglądał … to niemożliwe, ale wyglądał, jak ich gospodarz, jak Patric de Blacktree! Lecz niezupełnie ... jego twarz była dziwne obca, zniekształcona. Jakby zestarzała się, a jednocześnie odmłodniała. A oczy ... oczy ciemne, zupełnie bez wyrazu, jakby martwe...
Nie wytrzymała. Nie miała już sił. Niech ta noc się wreszcie skończy! Niech przyjdzie świt! Raptownie skryła się pod kołdrą, piszcząc zrozpaczona i przestraszona. Zamknęła załzawione oczy ... pragnęła uciec, lecz nie znalazła w sobie tyle odwagi, aby odsłonić kołdrę.

***

Usłyszała jakiś hałas. On tu jeszcze jest?! Trzęsła się przerażona, oczekiwała najgorszego. Nie miała siły już krzyczeć. Płakała i skuliła się na łóżku.
Kiedy to usłyszała ciepły głos.
- Lyonetta! Co się stało! – Na balkonie zjawił się … Enrico. Enrico? Skąd on się tu wziął? W końcu miał drzwi ... Co za upiorna noc, kołatało się w rozdygotanych myślach Lyonetty. Zaryzykowała. Nieśmiało wychyliła się spod swojej osłony ... stał tam. Był taki jak zawsze, tylko w stroju nocnym wyglądał nieco groteskowo. Koronkowa długa koszula, trochę przyciasna, a szlafmyca z różowym pomponikiem lekko opadała mu na twarz. Czy to na pewno on? Teraz już nie była pewna. Niczego nie była, ale jakże bardzo chciała, by tym razem wzrok ją nie zawodził.
- Lyonetta coś ci się stało? - Rycerz zapytał z troską w głosie i zbliżył się. Wciąż niepewna dziewczyna zaczęła krzyczeć. Enrico w jednej chwili doskoczył do niej i złapał za ramiona.
- Co się stało? - Pytał zdezorientowany potrząsając ją lekko. Lyonetta dopiero teraz uświadomiła sobie, że to faktycznie on.
- Enrico! – Krzyknęła i przytuliła się do niego. Tak bardzo tego teraz potrzebowała.
- Już dobrze – uspokajał ją głaszcząc po włosach. – Jesteś już bezpieczna, nic się nie stanie... – szepnął i przytulił się do niej.
- Enrico ... ktoś tu był ... – powiedziała spoglądając w stronę zaciemnionego pokoju. Rycerz wstał i odruchowo próbował chwycić za miecz, którego, jak się okazało, wcale nie miał przy boku. Zostawił go w swoim pokoju. Zareagował tak szybko i impulsywnie, że nawet nie zabrał ze sobą broni, nigdy wcześniej tak mu się nie zdarzało. Kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk dziewczyny, kiedy rzucił się do drzwi i zobaczył, że są zamknięte … dotarł inaczej, ale nie wiązał miecza. Zresztą, tamtą droga nawet nie miał szans go przenieść. Aż ciarki go przeszły, gdy tylko pomyślał, że mogłoby się coś stać, a on nie obroniłby jej w porę ...

Przestąpił kilka kroków po pokoju.
- Nikogo tu nie ma – powiedział Enrico rozglądając się uważnie. Pokój był naprawdę duży, zapewne Lyonetta nie czuła się komfortowo i przytulnie przebywając tutaj.
- Tylko my jesteśmy w tym pokoju, nie obawiaj się już... – powiedział przysiadając się na łóżku i spoglądając na jej pobladłą twarz – wystraszyłaś mnie na śmierć … - westchnął – przyśniło ci się coś... ale jak chcesz, to jeszcze raz obejdę pokój … - nie wiedział, co zrobić, żeby uspokoić roztrzęsioną dziewczynę.
- Nie ... - wyrwało jej się zbyt szybko, zbyt niecierpliwie ... – zostań tutaj, proszę … - dodała patrząc mu w oczy. Sama nie mogła uwierzyć, że powiedziała takie słowa. Co się właściwe z nią działo? Postanowiła jakoś wyjaśnić, żeby … żeby sobie coś nie pomyślał, żeby … sama nie wiedziała dokładnie co, ale tak bardzo nie chciała być sama.
- Może coś się stać, jak pójdziesz znowu gzymsem ... to niebezpieczne, wiesz ... lepiej będzie, jak zostaniesz tutaj póki nie otworzą drzwi. Może to normalne w tym zamku ... – nie był to najlepszy argument, lecz w zupełności wystarczał rycerzowi. Enrico najwyraźniej nie kwapił się do ponownego spaceru po kamiennym gzymsie zamkowych murów, lecz przede wszystkim nie miał ochoty jej opuszczać.
- Tak – skonstatował powoli – tak, myślę, że będzie lepiej, jak zostanę ... jeśli jednak ten ktoś postanowiłby wrócić, naprawdę wrócić ... tak, lepiej będzie jak zostanę – skończył szybko, aby nie przerażać już dziewczyny. Lyonetta po tych słowach prawdopodobnie zatrzymałaby go siłą, gdyby jednak zdecydował się udać do swojego pokoju.
Tak oto Enrico de Sept Tour został na noc u hrabiny de Saumur ...

***

Rano obudziło ją pukanie do drzwi. Nie zdążyła zareagować, gdy nieświadoma tajemniczych nocnych wydarzeń Bernadetta przystąpiła próg pokoju. Jej jeszcze tak niedawno uśmiechnięta twarz, zmieniła się nagle niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Otworzyła buzię i stanęła jak kołek zdumiona. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zawstydzona Lyonetta zarumieniła próbując przez chwilę utkwić w suficie wzrok. Tam jednak nie znalazła natchnienia. Bezradnie rozejrzała się dookoła, jakby szukając wyjścia z tej krępującej sytuacji.

- To nie ... tak ... jak wygląda ... – próbowała się tłumaczyć bezładnie.
- Prze … eeepraszam państwa, ja nie wiedziałam, że wy … że wy ... - Bernadetta zapatrzyła się w podłogę powoli wycofując. - Gdybym tylko wiedziała wcześniej... ale skąd niby mogłam wiedzieć!? Zawsze muszę wejść w nie w porę – ganiła się - zawsze muszę się w coś wplątać. Och, jak ona tego nie znoszę! A teraz ... a teraz co mam powiedzieć bratu? Co właściwie zrobić? - Myślała przerażona.
- Drzwi były zamknięte na noc ... nie wiem, dlaczego, a Enrico przyszedł ... do mnie gzymsem – Lyonetta paplała bez sensu jeszcze bardziej się pogrążając. Nie umiała sklecić sensownego zdania. Zbyt dużo chciała powiedzieć jednocześnie, w wyniku czego zacięła się wreszcie i nie mogła już wypowiedzieć niczego.
- Enrico! Obudź się! – po chwili milczenia szturchnęła go w ramię, lecz ten mruknął coś tylko o ciężkiej nocy i przewrócił się na drugi bok. Dolewając tym, oczywiście, oliwy do ognia. Bernadetta ze zdziwieniem i zgorszeniem spojrzała na zaspanego rycerza.

Lyonetta wręcz płonęła ze wstydu. Miałam ochotę wręcz wykrzyczeć, że to wszystko nie tak! Że do niczego nie doszło! Enrico w tym czasie spał w najlepsze ... w akcie desperacji uszczypnęła go z całej siły.
- Auu! - DrgnÄ…Å‚.
Bernadetta w tym czasie szukała najbliższej drogi ucieczki. Rycerz przeciągną się powoli, po czym otworzył oczy. Spojrzał najpierw na zmieszaną Lyonettę. Coś mu nie pasowało. Rozejrzał się po pokoju, rozbudzając się natychmiast.
- Wyjdź stąd natychmiast! – odruchowo krzyknął do służki i chwycił, nie wiedzieć czemu, swoją szlafmycę z pomponikiem. Piekąc raczka Bernadetta w jednej chwili zniknęła. Lyonetta spojrzała na rycerza, tak jakby chciała coś mu powiedzieć, lecz zaraz odwróciła wzrok i siadła na łóżku przytrzymując głowę dłońmi. Siedzieli obok siebie. Na wspólnym łóżku. Niczym małżeństwo, albo …. kochankowie. Och! Czy naprawdę się tak bala, żeby … żeby … czy on … Próbowała zebrać myśli, czuła okropny wstyd i złość na samą siebie, że dopuściła do takiej sytuacji. Na niego także. Bernadetta ... co sobie o niej pomyślała? Jakie będzie miała teraz o niej zdanie? Czy powie Ronowi i Jeremiashowi?

- Dziękuję ci Enrico za … za noc znaczy, no wiesz, ja … chyba … lepiej będzie, jak już wrócisz do swojego pokoju ... tak, idź już, idź – powiedziała gwałtownie dziewczyna, nawet na niego nie patrząc. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdała sobie sprawę z ich ostrości.
- Tak myślę, że tak będzie lepiej ... – odpowiedział nie mniej zawstydzony rycerz.


***

Ranek zapowiadał pełen emocji i silnych rozterek dzień. Bernadetta, rzecz jasna, wypaplała wszystko. Choć próbowała utrzymać sekret, nie dała rady zachować wszystkiego dla siebie. Tak jakoś samo się jej powiedziało, najpierw bratu, potem gwardziście z Saumur. Jeremiash przyjął to jako normalną sprawę, lecz Ron jakby trochę zamknął się w sobie, jakby w jednej chwili jego stan pogorszył się, bez wyraźnych powodów. Lyonetta z Enrico nie zamieniła praktycznie słowa. Dziewczynę dręczyły wyrzuty sumienia, ciężko było jej się skupić, ale nie mogła się przełamać, żeby porozmawiać szczerze. Ponadto … szczerze? Co teraz znaczyło szczerze? Czego naprawdę chciała? Chodziła samotnie korytarzami i próbowała podziwiać uroki zamku. Piękne, misterne zdobienia przyciągały wzrok, dawały na chwilę zapomnieć o troskach i wstydzie. Z każdym krokiem komnaty jakby stawały się jeszcze bardziej bogatsze, a może jej się tylko tak wydawało?




Nie przejęła się zbytnio tym, że Patric de Blacktree jutro wyjeżdża. Może to i lepiej? Przyda jej się trochę czasu, aby wszystko przemyśleć. Mimo całej szlachetnej opiekuńczości gospodarz zamku był kimś obcym. Nie chciała, by spostrzegł, że coś ją gryzie.

***

Lyonetta po kilkugodzinnym spacerze po zamku wróciła do swojego pokoju i w milczeniu obserwowała, jak na zewnątrz nadchodzi wieczór. Zapaliła świecę, aby choć w części oświetlić ogarnięty mrokiem pokój. Była tak mocno pogrążona w myślach, że nawet nie przerażały ją wczorajsze tajemnicze zdarzenia, a może raczej sen ... lub nocne widzenie ... nie potrafiła określić, co to właściwie było, nie trudziła się nawet. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Koniec na dzisiaj zastanawiania się, musi coś zrobić ... porozmawiać ... przełamać tę barierę milczenia ... Owszem, on … on, jako mężczyzna mógłby… ale jednak, uznała, jednak nie mógłby. Ona była jego sezerenką. Musiał jej słuchać! Była hrabiną, a on tylko rycerzem, choć jednocześnie wiedziała, że gdyby, gdyby naprawdę nie chciał, to jej stanowisko, pozycja, tytuł nie wstrzymałyby go od … zaczerwieniła się mocno. Chwyciwszy świecę wstała i udała się do pokoju Enrica. Chwilę jeszcze stała przed drzwiami zbierając w sobie odwagę, po czym zapukała cicho.
- Witaj Enrico... czy nie wybierzesz się ze mną na spacer po zamku. .. jest ... dość późno i nie chciałabym iść sama ... – rycerz siedział chwile zamyślony wpatrując się w oświetloną sylwetkę, rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona, a na twarzy malowało się zakłopotanie.
- Tak oczywiście... – odpowiedział i wstał, a potem nagle przyklęknął przed kompletnie zaskoczoną Lyonettą i składając na smuklej dziewczęcej dłoni rycerski pocałunek.
- Wybacz mi, proszę, jeżeli możesz – szepnął, a potem wstał i milcząc podał jej ramię..

Szli długą chwile w niezręcznym milczeniu z pozoru oglądając bogate korytarze, tak naprawdę jednak ukradkiem zerkali na siebie. Budowali zdania, którymi pragnęli wyrazić, co czują, lecz te, jak na złość, plątały im się w myślach i nie chciały składać w sensowną całość. On przeprosił wcześniej, ale teraz wiedziała, że to ona powinna zacząć, jako hrabina i jego pani, ale tak trudno było zdobyć się na odwagę. Wreszcie ...

- Wiesz, Enrico, nie chciałam, żeby tak wyszło ... to wszystko w jednym momencie ... nie chciałam wcale tak powiedzieć, naprawdę ... jakbym mogła odwróciłabym czas... – powiedziała jednym ciągiem, a potem złapała powietrze i westchnęła tak jakby właśnie zrzuciła ogromny ciężar.
- Nic ... właściwie nic ... – zaczął rycerz, lecz nie kończył, jego uwagę przyciągnęło zgoła coś innego. Może też doszedł do wniosku, że w takie skomplikowanej sytuacji najlepsze rezultaty przynosi nagła zmiana tematu rozmowy? – Słyszysz może też ten śpiew?

Dziewczyna najpierw zdumiona, jednak wsłuchała się chwilę w pozorną ciszę. Miał rację, faktycznie z oddali słychać było cichy, lecz niezwykle czysty i piękny głos kobiety.
- Tak... dziwne... jakby śpiewem prosiła o uratowanie jej ... – stwierdziła niepewnie sama dziwiąc się własnej ocenie. Ale ku jej zdumieniu, Enrico odniósł podobne wrażenie.
- To musi być niedaleko. Może potrzebuje pomocy ... – Enrico spojrzał niepewnie na hrabinę i, nie dopatrzywszy się w jej twarzy sprzeciwu, pod wpływem rycerskiego instynktu od razu ruszył w stronę odgłosów.
- Poczekaj ... może nie powinniśmy mieszać się w sprawy Blacktree – dziewczyna tylko na chwilę poddała się rozsądkowi i zaraz ruszyła za Enrico przez stare, drewniane drzwi w głąb piwnic. Wejście w ogrodzie musiało zapewne prowadzić do jakiejś starej, niewykorzystywanej części zamku. Któż mógłby tam śpiewać? To nie miało sensu. To kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem, mówiła sobie wchodząc w ciemność. Szczęśliwie znaleźli na ścianie jakąś zakurzoną pochodnię, a Sept Tour miał czym skrzesać ognia. Ale nawet z wątłym światełkiem czuła, jakby wchodząc w mrok dotykała bardzo dziwnej tajemnicy.

Schody kamienne były mocno zniekształcone i śliskie, więc Lyonetta musiała kurczowo trzymać się Sept Toura, żeby nie spaść. Śpiew było słychać coraz wyraźniej. Nie miała więc dziwacznego urojenia! Czuć było wilgoć i od czasu do czasu zimne powietrze dmuchało im prosto w twarz, co przecież nie zdarza się w piwnicach. W ich sercach rodził się niepokój. Mimo wszystko, coś jednak kazało im iść dalej. Lyonetta w dalszym ciągu trzymała się blisko Enrica, tym razem bynajmniej nie z powodu nieregularności podłoża.
- Gdzie jesteś? – usłyszeli śpiewny, cichy głos – Gdzie jesteś ...? Czuję ... gdzie? – roznosiło się w raz z echem.

Doszli w końcu do kutych stalą drzwi, zza których, niewiadomo dlaczego, wyrastały czarne, wykręcone bluszcze. Jak one mogły przeżyć w takim miejscu? Jak mogły w ogóle wyrosnąć? Nie mogli tego pojąć, spoglądali tylko to na nie, to na siebie ze zdziwieniem. Wtedy zza drzwi dobiegł ich znowu śpiew... czysty i delikatny, a zaraz po nim cichy płacz.
- Kto tam jest? – zastukał lekko w drzwi Enrico i przyłożył do nich ucho. Stukanie odbiło się od ścian niczym uderzenia wielkich dzwonów klasztornych.
- A kto jest tu...? – odezwał się znowu śpiewny głos
- Usłyszeliśmy wołanie o pomoc ... nic pani nie jest? – włączyła się Lyonetta. Nazwała ją panią. Jakby coś kazało dziewczynie mówić o nieznajomej z szacunkiem.
- Każdej nocy i każdego ranka wołam o pomoc ... lecz nic się nie dzieje ... moja moc uchodzi ze mnie z każdym oddechem ...
- Moc? O czym ona mówi? Czy to jakaś czarownica? Czy dlatego ich gospodarz trzymał ją za bluszczową bramą? – Zastanawiali się, a Lyonetta zadała ostrożne pytanie:
- Co się stało? Czy Patrick de Blacktree panią uwięził?
- Patric ... nie znam tego imienia, znam tylko imię wampira władającego tym zamkiem Blacktree... – wręcz wyhuczała na końcu
- Wampira? Jak to możliwe?!
Lyonetta nagle poczuła znowu strach. Uczucie poznane nocą wróciło. Wampir! Jeżeli to był wampir, to ... Jeszcze mocniej ścisnęła dłoń na ramieniu Enrico. Zamek, piękny wszak, zdał się jej nagle pułapką. – Nie chcę być sama! Nie chcę być sama! Nie chcę – serce dzwoniło tak głośno przekonane, że nieznajoma, kimkolwiek jest, mówi prawdę.
- Oj, moje drogie dzieci. .. mało jeszcze wiecie o tym świecie ... jesteście kolejną ucztą Blacktree, bawi się wami ludźmi ... droczy się... a wy nic nie podejrzewacie ... i tak jest cały czas ... tak samo.
- Co to znaczy tak samo? Pan Blacktree pomógł naszemu kompanowi, a następnie zaprosił do zamku ... nie więzi nas ... chyba ... – odezwał się rycerz.
- Tak się tylko wam wydaje ... uwolnijcie mnie, a pomogę wam się stąd wydostać – zaproponowała. - Przywołałam was, bo czuje magię, silną magię. On też to poczuł. Na pewno. Wiecie ... macie coś co mogłoby mi pomóc ... a wtedy ja pomogłabym wam.
- [i]Co takiego? O czym pani mówi? [i]
- Pierścień, dziecko ... twój pierścień. On także pożąda go. Niczym mężczyzna swoją kochankę, żeglarz swoją łódź, wojownik swój miecz.
- Nie oddam ci pierścienia, należał do mojego ojca. Ani nikomu.
- Nie chcę go, chcę tylko, abyś się nim posłużyła ... pomogła mi. To on pragnie ci go odebrać.
- Ale ... ja nie umiem ... nawet nie wiem, co zrobić.
- Może uda się wywarzyć drzwi – zaraz zaczął działać rycerz powątpiewając w magiczne właściwości jakichkolwiek przedmiotów. Obydwoje byli całkowicie przekonani, że kobieta mówi prawdę. Blacktree był wampirem, ona jego ofiarą. Mogła im pomóc. Taaaaak! Tak musiało być. Oczywiście. Przecież taka biedna niewiasta nie mogłaby skłamać, nie mogłaby ...

Zamki były pordzewiałe, musiały służyć naprawdę kawał czasu. To też Enrico przystąpił do wywarzania ich. Nie trwało długo gdy puściły, a drzwi otworzyły się z donośnym skrzypem. Ich oczom ukazała się mała i drobna postać z długimi brązowymi i włosami, w które wplątane były zasuszone liście. Skulona, siedziała na środku małego pokoiku w niewielkiej czarnej kałuży, przypięta żelaznymi kajdanami do kamiennej podłogi. Była naga. Jasnooliwkowe, młode ciało, kontrastowało się z wielkimi, czarnymi, skrzącymi się oczami. Patrzyła na nich badawczo, od czasu do czasu przekrzywiając głowę, jakby nasłuchując. Przypominała nieco dziką uwięzioną kotkę, której nie podobało się wniknięcie intruzów na jej teren. Zdawało się nawet jakby miała zaraz syknąć na nich i prychnąć, żeby wyszli. Poruszyła się, a łańcuchy krępujące jej ruchy zadzwoniły donośnie. Można było zauważyć rozległe siniaki na nadgarstkach.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline