Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 00:39   #269
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Polana przed Jaskinią Diabła


- Jak teraz zaśpiewasz, gnojku?

Peter schylił głowę, odwracając wzrok od niemal purpurowej, wykrzywionej wściekłością twarzy. Czuł do niego obrzydzenie. We Flash’u pozostało niewiele ludzkich cech, prócz nienawiści i żądzy zemsty podszytej tchórzostwem. Tłumaczenie mu czegokolwiek było pozbawione wszelkiego sensu. Nie jemu. Jedyne czemu Peter mógł jeszcze zaufać, to rozsądek drugiego z… kolegów… jakże gorzko brzmiało teraz to określenie w jego myślach. Spojrzał jeszcze z nadzieją na zajętego jednym z jeńców Kurta.

- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! – Flash chwycił chłopaka za włosy i pociągnął odwracając go twarzą do siebie.

- Jesteś żałosny, Flash – jęknął unieruchomiony więzień. - Wiesz tak jak i ja, po co tu przyszliśmy. To było jasne od początku. Mieliśmy szansę, ale dla ciebie ważniejszy był własny fiut niż zadanie – wychrypiał zdając sobie sprawę, że skazuje się tymi słowami na odwet zaślepionego furią degenerata. – W dupie masz to co tam się stanie, bylebyś mógł się wyżyć. Jesteś bydlakiem i zachowujesz się jak piep… bydle.

‘*’
Flash nie wytrzymał ciśnienia. Skatowanie tamtego śmiecia dało mu pewną miarę satysfakcji, potrzebował jednak jeszcze czegoś więcej. Potrzebował poparcia dla słuszności własnego działania. I ponad wszystko pragnął otrzymać je od tego sur…, który miał czelność przeciwstawić się jemu i całej grupie. Chciał zobaczyć jego strach i sprowadzić do własnego poziomu. Kiedy zawiódł się, nie miał zamiaru okazać słabości. Uderzył, ale jego zaciśniętą w pięść dłoń przeszył ból. Nadwyrężył ją sobie być może przy biciu jeńca. Kopnął więc raz, potem drugi, uciszając słowa, które zmierzały do zdemaskowania całej jego zepsutej natury…

‘*’
Kurt nie mógł już tego słuchać. Nie miał nic przeciwko zmiękczeniu jeńców zanim zabierze się za dalsze przesłuchanie, lecz sposób w jaki zabrał się za to kumpel z oddziału, budził w nim gniew. Nie zależało mu przecież na zatłuczeniu ich dla zapewniania Flashowi przyjemności. Był skłonny uwierzyć w zapewnienia Monrou’a, że mają do czynienia z prawdziwymi ludźmi. Zaczynał odczuwać wątpliwości, a pragnienie powrotu do domu podsuwało mu pomysły na wybrnięcie z impasu…

‘*’

Wpływ psychicznego najazdu Reynolda i Mike’a nałożył się na siebie w nieoczekiwany sposób. We wnętrzu obydwu mężczyzn nagle, jak gdyby pękły tamy. Kurt zerwał się rozgniewany do ostateczności znęcaniem się Flesha nad więźniami. Miał dość jego zezwierzęcenia i okrucieństwa. Był żołnierzem, nie mordercą i jakimś cholernym zboczeńcem. Nie miał zamiaru dłużej tego tolerować. Ruszył na Flasha kopiącego związanego Petera, chcąc go powstrzymać…

Flash wściekły do granic możliwości, wyładowywał całą swoją frustrację, kiedy w jego świadomości niemal eksplodowały myśli generowane przez Reynolda: "Nadszedł koniec, czas zapłaty. Zaraz będzie po wszystkim. Opór nie ma sensu."

- Kłamiecie! –wrzasnął oszalały. Ogarnął go zwierzęcy strach. – Wszyscy kłamiecie! – Pierwsza petarda rzucona przez Tyburcjusza wybuchła parę metrów od niego, obsypując wszystkich fontanną piachu, korzeni i kamyków. Wystarczyła chwila, by wyrwał z kabury broń i raz za razem wystrzelił… cały magazynek. Kurt runął bezwładnie na ziemię. Kolejne wybuchy stały się tłem widowiska żywcem wyjętego z horroru…

‘*’
Diabeł ogarnięty szałem i chęcią mordu szedł ku wyjściu niczym rozjuszony byk. Krwawy rytuał zmienił go nie do poznania. Jego sylwetka spotężniała, białe kły wysunęły się spomiędzy skrzywionych w strasznym wyrazie ust. Rysy twarzy wyostrzyły się, a oczy płonęły żywym ogniem piekieł. Rogi swą nasadą niemal rozerwały czaszkę rozrastając się i wywijając na boki. Potężne mięśnie nabrzmiały pod czerwoną skórą, a szpony wydłużyły się jak ponad dwucalowe hartowane w ogniu ostrza.

Rozpędzał się zostawiając daleko w tyle starającego się nadążyć za nim Juliana, a tuż przed samym wylotem jaskini odbił się skokiem od ziemi i wzbił w powietrze na szeroko rozłożonych, potężnych błoniastych skrzydłach. Spadł jak grom na Flasha, w panice, roztrzęsionymi rękami zmieniającego magazynek.

‘*’
Peter wił się na ziemi, nie mogąc zaczerpnąć tchu po kopniakach w brzuch, wymierzonych przez Flasha. Przepełniła go rozpacz i beznadzieja, kiedy zobaczył padającego po strzałach Kurta, a potem ogromny cień przysłaniający niebo. Krótki, przeraźliwy wrzask, połączony z ohydnym dźwiękiem rozdzieranego ciała i łamanych kości i łomot, kiedy bezkształtny ochłap zakrwawionego, drgającego jeszcze mięsa upadł w wysokości na polanę.

Straszna skrzydlata istota. Wylądowała zwijając skrzydła i wpatrzyła się w jedynego jeszcze poruszającego się mężczyznę w znienawidzonym mundurze. Więzień spróbował wstać, lecz więzy i osłabienie nie pozwoliły mu zajść daleko. Potknął się upadając, a Diabeł nieubłaganie podążał za nim…

Nie miał szans. Wiedział, że za chwilę podzieli los Flasha, kiedy ostre jak noże pazury rozerwały bluzę na jego piersi i wbiły się głęboko w ciało. Przyciśnięty plecami do potężnej piersi ognistego stwora, powoli tracił oddech i świadomość. Błagał Boga o szybką śmierć…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline