Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2009, 19:40   #261
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Widok jak uderzył Dominique jak obuch był zaiste dziwny.
Wielki Minotaur, jakby cudem przeniesiony z kart greckiej mitologii klęczał skulony nad jednym z ciał.
Jak wcześniej udało się jej to zauważyć, żadne z nich nie miało symbolu stada, najprawdopodobniej byli do Towarzysze półczłowieka.

Poruszając się tak by spokojnie mógł ja usłyszeć, trzymając obie ręce na widoku powoli ruszyła w jego stronę.

Nic nie było ważne teraz dla Taura. Nie zwracał uwagi na podchodzącą do niego Opiekunkę z innego stada. Półczłowiek gładził zbyt owłosioną dłonią ciało martwego chłopca. Z policzków spływały mu łzy.

Dominique zagryzła wargi i postanowiła zaryzykować.
Podeszła i położyła wolna dłoń na ramieniu Minotaura.

-Ten kto tak na ciebie podziałał zamierza zniszczyć Idvę i Ishtava. Z zemsty.

Taur wzdrygnął się, najwyraźniej przestraszony, gdy Dominique położyła na nim swą dłoń. Napięte ciało Taura próbowało zwalczyć stres jakiego doznało jeszcze kilkanaście minut temu. Odwrócił się tak by móc spojrzeć Dominique w oczy.
- Zemsty ? Ja nie rozumiem, my nic nikomu złego nie zrobiliśmy a na pewno już nie sama Idva.

Widok pełnego zagubienia braku zrozumienia malujący się na twarzy będącej mieszaniną rysów ludzkich i zwierzęcych nie był tym czego można byłoby się spodziewać po fizys Minotaura.
W jego wielkich, ciemnych lśniących oczach było widać żal i ból.
Dominique czują c coraz silniejsze współczucie do Taura jaki został wbrew swej woli zmuszony do zabicia własnych Towarzyszy zaczęła mówić dalej.

-Pamiętasz Hydrę z jaką próbowało walczyć sporo Stad? Mnie i mojemu Stadu udało się ją pokonać. Jak się okazało, była ona formą jaką przyjął jego przyjaciel. Miałam nieprzyjemność spotkać się z tym mścicielem, z tego co zrozumiałam, uważa on że wszyscy i wszystko tu jest złudzeniem, ułudą jak on zamierza zniszczyć dla samego zniszczenia a po części z chęci zemsty.

Zaczerpnęła tchu by móc mówić dalej. Wspomnienia z chwil tuż po przebudzeniu nie były niczym przyjemnym.

-Potrafi on przetrząsać czyjeś wspomnienia. Oraz kontrolować umysły innych. Ale to chyba już wiesz…Przybyli tu by zabijać, a teraz zabijają tym chętniej, gdyż okazało się, ze potrafimy walczyć…

W oczach Minotaura zamigotały iskierki gniewu.
- Hydra raniła nas ! Splugawiła miejsce w którym ją pokonaliśmy ! Pustynny piasek jest tam zimny jak lód ! Musieliśmy ją pokonać ! Ona chciała skrzywdzić Idvę !
Ishtav nawet nie był w stanie jej pomóc a jest jednym z pierwszych mieszkańców !
Taur szarpał się, krzyczał z wściekłości. Czuł się bezbronny i zaszczuty, po raz pierwszy w jego życiu , nie czuł się bezpiecznie.


Dziewczyna czuła, że lepiej uspokoić ogromnego mieszkańca Thagorthu. Nie byłą pewna co mógłby zrobić, gdyby znowu wpadł w szał. Ostrożnie ważąc każde słowo rzekla.
-Wiem co czujesz, moje stado też mocno ucierpiało. Zwłaszcza, że musieliśmy z nią walczyć w kilka godzin po przebudzeniu się w Thagorcie.

Jej słowa podziałały nawet bardziej niż się spodziewała.
- Ja przepraszam, ja nie chciałem zaatakować twoich braci Opiekunko. Ja ... przepraszam.
Minotaur zakrył dłońmi twarz, najwidoczniej dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, iż podniósł rękę na jednego z członków innego stada.


-Nic mu się nie stało…On gdzieś…zniknął. Nie potrafię tego wyjaśnić. Obaj gdzieś zniknęli w wielkim rozbłysku światła…
Nie do końca wiedziała jak opisać to czego była świadkiem.
- On ? A ten mężczyzna, którego prawie zabiłem ? Nie jest członkiem twego stada ?

-Żył gdy znikali. Jestem lekarzem, pomogłam mu na tyle na ile byłam w stanie. I nie, nie był członkiem mojego Stada. Był Towarzyszem Miji z Stada Białego Kła.

Taura ogarnęła panika. Przerażenie na jego owłosionej twarzy mieszało się z szokiem.
- Ona mnie zabije, a jak nie ona to Kat.


-Nikt cię nie zabije. Po pierwsze nie zrobiłeś niczego złego z własnej woli. Wiele stworzeń Thagorthu rzuciło się do bratobójczej walki pod wpływem Daru Franka. Po drugie, gdy znikał, żył. Udało mi się go ustabilizować.
Po trzecie, są teraz ważniejsze sprawy niż sądy i czy ewentualne kary.

- Sprawy ? Frank. IDVA ! Nasza matka jest w niebezpieczeństwie !
Minotaur wstał na równe nogi i ryknął przeciągle.
- Musimy jej pomóc ! Musimy coś zrobić ! Ja chce pomóc mym braciom oni ginom mordowani przez tego mężczyznę !

Z skrajności w skrajność, może to wina małego rozumu Minotaura, może faktu, iż jeszcze do niedawna walczył z Frankiem. Fakt pozostawał jeden, bardzo łatwo zmieniał stan swego umysłu.


-Mądra decyzja. Taurze, jest stąd jakieś wyjście, jakim udałoby się w miarę bezpiecznie wyjść na powierzchnię?
Dominique w sumie cieszył fakt, że udało jej się wyrwać Minotaura z marazmu. Może on wie, jak stąd wyjść…

- Jest jezioro. Będzie szybsze niż łażenie po tej jaskini. Mogę cię zabrać, pływam całkiem szybko. Nie wiem tylko w którym miejscu wypłyniemy. Na pewno będziemy na powierzchni. To jezioro pozwala przepływać z miejsca na miejsce. Viviane moja Towarzyszka bardzo je lubiła.

Na wspomnienie Towarzyszki Taur ponownie posmutniał.

-Na smutek, radość, gniew i zemstę nadejdzie pora. Teraz musimy wrócić tam, gdzie są ci którzy niszczą to wszystko. Prowadź.


Minotaur bez słowa wstał, minął Dominique i ruszył w stronę korytarza prowadzącego do kamiennego pomieszczenia z jeziorem.
Samym korytarzem szedł mocno pochylony, mimo wysiłków praktycznie zupełnie wypełniając kamienne przejście na szerokość. Jego oczy najwyraźniej nie potrzebowały światła by prawidłowo funkcjonować, gdyż nieomylnie prowadził w dół ku jezioru.

Jeśli dobrze zrozumiałam będziemy płynąć. Lepiej mieć na sobie i przy sobie minimum…
Bez słowa Dominique wyjęła z torby z prowiantem butelkę po winie napełniona woda i przełożyła ja do torby Reya. Włożyła też do niej Ciernia. Sprawdziła korki tkwiące w pozostałych buteleczkach. Zamknął a dokładnie torbę.
Skórzany płaszcz Lorenca wraz z torbą z resztką prowiantu położyła na naturalnej półce skalnej pod lampą jaka powiesiła w tym samym miejscu co poprzednio.
Zdjęła z siebie ubranie zostając tylko w skąpej bieliźnie.
Teraz dziwnie mocniej poczuła ciężar noża na udzie i wisiorka na piersiach.
Nie chciała by mokry materiał krępował jej ruchy.
Spodnie, bluzka, skarpetki i buty ułożyła na butelkach.

Pasek torby Reya była na szczęście na tyle długi, że mogła go zapiać ukośnie na piersiach, z jednej strony prowadząc go po ramieniu, a z drugiej pod pachą.

Taur przyglądał się jej czynnością w milczeniu, stojąc już w wodzie.
Gdy skończyła przemówił.

-Wejdę głębiej w wodę, gdy powiem, podpłyń i usiądź mi na barana tak wysoko jak zdołasz.
Po chwili przemoczona do suchej nitki Dominique siedziała kanarku Minotaura trzymają c się mokrej grzywy. Docierało do niej coraz mniej światła z lampy, coraz częściej musiała pochylać się pod stalaktytami.

-Gdy szarpnę cię za nogę nabierz tyle powietrza ile zdołasz, będziemy nurkować.
Po chwili otoczyła ją zewsząd masa wody.
Trzymając się mocno grzywy Taura starała się płynąć w tym samym rytmie.
Coraz niżej, coraz zimniej, coraz ciemniej.…
Nagle Minotaur jakby odbił się od czegoś i zaczął płynąc w górę w chmurze wydobywających się z jego i jej ust srebrzystych bąbelków powietrza, jakie zmierzały gdzieś w górę w stronę poprzecinanej smugami światła powierzchni.

Dominique puściła grzywę Taura , odbiła się od jego ramienia i mocnymi ruchami nóg płynęła w stronę powierzchni. Czuła że jej płuca zaczynają palić żywym ogniem, próbując zmusić ciało do odruchowego zaczerpnięcia powietrza, mimo, iż wokół ciągle była woda.

Dziewczyna miała wrażenie, że chyba nie do płynie, ze zaraz wewnętrzne ciśnienie rozsadzi jej płuca.



Nagle poczuła jak silna ręka łapie ja i ciągnie do góry. Taur nie zamierzał się poddać, ani sobie ani jej.
Gwałtowne wynurzenie sprawiło, ze na chwile pociemniało jej przed oczyma.
Płuca gwałtownie napełniały się powietrzem…W końcu.
Samymi ruchami rak unosiła się w wodzie uważnie rozglądając się dookoła.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 14-06-2009, 18:34   #262
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Dedal

„Cóż za strata i cholerny brak wyobraźni.” – te myśli pierwsze zagościły w umyśle uwięzionego człowieka, który wpatrywał się biernie w okrutne tortury, którym była poddawana jego pani. Osoba, którą chciał osobiście rozszarpać gołymi rękami. Całymi nocami planował co zrobi kobiecie, która go zniewoliła, a teraz w jednej krótkiej chwili został pozbawiony tego ulotnego marzenia…jedynego, jakie pozostało Dedalowi.

Nie żałował ani przez chwile Meduzy, jednakże pewna trapiąca myśl nie dawała mu spokoju. Jeśli ona umrze, wszyscy jej Towarzysze pozostaną skamieniali, tego był prawie pewien.

„Nie zapomnij odmienić swoich kurewsko wiernych sług!” – ponaglał w myślach członkinie stada, która leżała teraz bez życia pozostawiona przez oprawców. Nie zostało jej zapewne wiele czasu, a każda iskierka energii mogła mieć znaczenie. A zdecydowanie ostatnią rzeczą, jaką Dedal chciał zostać w swoim życiu był kamień. Sama myśl o okropnej monotonii, jaka mogła go czekać była wręcz nie do zniesienia.

Kiedyś był wolnym strzelcem, przemierzającym świat wzdłuż i wszerz szukając nowych wrażeń. Cena dla niego nie grała roli, liczyło się jedynie nowe doświadczenie. Ciekawość, chęć poznania pchały go wciąż do przodu, aż pewnego zwyczajnego dnia zapragnął normalności. Wtedy to jakby na złość, przeznaczenie spłatało mu figla i został wezwany do Thargotu, gdzie stał się kolejnym zwierzątkiem w kolekcji, mającym za zadanie umilać chwile swojej nowej pani.

„Jak śmiała mnie więzić i ograniczać?!” – mężczyzna wrzeszczał w myślach na samo wspomnienie kolejnych dni bez znaczenia, jakie przyszło mu spędzić u boku kobiety, która prawdopodobnie umierała teraz wolno i boleśnie.

„Nie dość boleśnie.”

Kilka godzin temu, poczuł po raz pierwszy swoją moc odkąd zjawił się w tym przeklętym miejscu. Kiedy przestanie być ludzką rzeźbą, wtedy już nikt go nie zatrzyma.

Nigdy więcej nie będzie musiał spełniać niczyich zachcianek…

…będzie wolny i…

…niebezpieczny.


„Poczekam cierpliwie, coś czuje, że moja nowa podróż niedługo się rozpocznie.”


Zamknięty w skalnej skorupie, robił jedyną rzecz jaka mu pozostała...delektował się bólem okaleczonej istoty, która miała szczęście, iż nie wpadła w jego łapy.
 
mataichi jest offline  
Stary 14-06-2009, 20:37   #263
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Ogniwo

Czasami człowiek się zastanawia: Czy ten dzień może być jeszcze gorszy ? To jedno z tych pytań, które nigdy absolutnie nigdy nie należy wypowiadać na głos, uwierzcie mi – zawsze może być gorzej.

Ciekawe jak by postąpiła Juliete, gdyby wiedziała, iż wrzucenie do rzeki jednego z płonących wilków oznaczałoby śmiertelne niebezpieczeństwo dla drugiego człowieka. A co gorsza w wyniku niespodziewanych zbiegów okoliczności w konsekwencji śmierć dwóch istnień.

Dominique ujrzała tylko błysk krwistego światła i poczuła nagłe uderzenie wody. W wyniku szoku straciła przytomność. Kto by pomyślał, że wynurzy się tak blisko wybuchającego zwierzęcia ? Los zaiste bywa przewrotny. Bezwładne ciało kobiety dryfowało kilkanaście metrów niesione wartkim prądem rzeki. Na nieszczęście Opiekunki, nie mogła nic zrobić. Pozostawiona na łasce i niełasce Thagortu pozostała całkowicie bezbronna.

A jeszcze chwile temu wyglądało na to, że marines atakujący Meduzę zostali pokonani...

Czwórka mężczyzn oddaliła się wraz z Obdarzonym od Marvelin i jej Towarzyszy. Nadarzającą się okazję wykorzystali Mija wraz z Lorencem. Doskoczyli do dwójki marines trzymających na muszce bezbronną kobietę, wbili swoje kły w ich szyje i z lubością wypili każdą najdrobniejszą kroplę krwi napastników.

- Lorence ! Mija !

Wzruszonym, łamliwym głosem kobieta wykrzyczała imiona swego brata i siostry. Marvelin nie mogła powstrzymać się od łez. Oczywiście, że nie spływały one po jej policzkach. To by było niemożliwe zważywszy na jej aktualny stan. Jej wężowe głowy płakały. Każda z osobna wylewała na ziemię setki słonych kropel.

- Spokojnie Marvelin. Mężczyzna objął ją i próbował uspokoić.
- Co się właściwie tutaj stało ? - Powiedziała Mija.
- Ci ludzie... ja ... miałam wizje, było jednak zbyt późno, oni mogli zabić mych Towarzyszy! Wszystkich w bestialski sposób ! Nie mogłam do tego dopuścić zamieniłam me skarby w kamień. Uwolnię ich jak tylko minie zagrożenie. Na Idvę tak się bałam. Lorence ja myślałam, że już nigdy nie ....

Jej głos się załamał. Kilka wężowych głów opadło na jej ramiona. Kobieta nie mogła wyjść z szoku.

- Oni pragną zabić mojego Opiekuna ! Nie wiem czemu ! Zadawali tyle pytań ! Boję się, że mogła stać się mu krzywda. Do tego zobaczyłam waszą śmierć ! Mija twoją śmierć ! Całe szczęście, że przyszliście z Towarzyszami, wysłałam tamtych durni w ich kierunku. Kupiłam nam trochę czasu. Mogę przyzwać do pomocy kilku wiernych Towarzyszy w walce z tym przeklętym płonącym człowiekiem. Sami nie będziemy w stanie go zatrzymać.

- To całkiem dobry pomysł. Czy mogę ci w tym jakoś pomóc ? Ty w tym czasie Mija... Mija ?
Lorence zajęty pocieszaniem swej byłej kochanki nawet nie zauważył zniknięcia Miji, rozejrzał się dookoła krzycząc imię swej podopiecznej jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Jego prawa ręka postanowiła działać według swoich własnych reguł. Nie powinno to dziwić nikogo, że ta kobieta w chwilach kryzysowych potrafiła szybko dokonywać decyzji i wkładać w nie całą swoją energię. Bo powiadam nic, absolutnie nic nigdy nie mogło jej powstrzymać w osiągnięciu obranego celu – nawet śmierć.

Huk - jeden po drugim nakierowywał Mije na właściwy tor. Dzięki wybuchowi jaki spowodowała Juliette Mija zdołała dobiec na czas. To co zauważyła utwierdziło ją w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję.

Ogarnięty panicznym lękiem Michał uciekał co sił przed pięcioma ognistymi wilkami. Miał się czego bać to nie ulega wątpliwości, pięcioro wilków biegło wyjąc przeciągle i kłapiąc groźnie szczękami. Juliette w porywie adrenaliny postanowiła działać i odrzuciła swą mocą jedno ze zwierząt. Zostały tylko cztery. Michał widząc przed sobą kobietę, która nie była dla niego obojętna zrobił to co każdy zakochany mężczyzna. Odwrócił się i pozwolił aby cała gromada wybuchowych zwierząt wbiegła wprost na niego.

To dziw, że ogień dosięgnął tylko twarz Michała. Może nie wszystkie aspekty jego mocy zawiodły ? Leżał ledwo żywy na spalonej ziemi. Czekając na koniec swojego życia.

Z kierunku z którego przybyło stado wilków wyłonił się ognisty mężczyzna. Juliette zdołała zobaczyć jak wskazuje ręką w jej kierunku. Setne sekundy później jej wzrok ujrzał Mije ! To co zapamiętała później to jeden wielki błysk przed jej oczami.

Mija dzięki swym zdolnością zobaczyła jak na spalonej ziemi leży bezwładne ciało Michała. Nie daleko niego była Juliette. Zobaczyła także Obdarzonego który zapragnął śmierci niewinnej kobiety. Może i byli zwykłymi, nic nie znaczącymi ludźmi. Dla Miji jednak byli pewnym symbolem. Symbolem czegoś co utraciła bardzo dawno temu. I co sprawiło, że zmieniła się nie do poznania.

- Twoje niedoczekanie!

Jednym skokiem pokonała dzielącą ją odległość od wroga. Ogryzła go przez rozpaloną skórę i oddała życie za ideały.

Wielki wybuch zmiótł z powierzchni ziemi Obdarzonego i Mije. Tak właśnie zginęła jedynie prawdziwie czująca osoba w Thagorcie. Pełna niezaprzeczalnego uroku, niepokorna Mija.

Juliette podbiegła do ciała swego ukochanego. Spalona twarz nie dawała żadnych nadziei na przeżycie. Może gdyby Michał wypił trochę jej krwi ? Może śmierć Miji nie poszła by na marne ?

Dedal z lubością obserwował jak Lorence podprowadzał Meduzę do jej Towarzyszy. Kobieta dawała każdemu długi intymny pocałunek życia. Za chwilę będzie jego kolej. Już za chwilę, znowu będzie wolny.

Dominique ocknęła się na mokrej trawie. Koło niej Taur pomagał jej odzyskać przytomność. Tak jakimś kompletnie niezrozumiałym sposobem wykonał sztuczne oddychanie.

Pozostawało pytanie – Gdzie sie on tego nauczył ?
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 14-06-2009, 22:51   #264
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Poczuł jak zatacza się w nieładzie w powietrzu, próbuję się czegoś w akcie desperacji uchwycić, ale nic nie przyszło mu z pomocą. W końcu zdołał jedynie zacisnąć mięśnie i zęby, w obawie przed bolesnym upadkiem, ale podświadomie wiedział, że to będzie bolesny błąd. Nie zdążył już pomyśleć o niczym innym, gdy nadszedł otępiający ból. Bark rozpromienił się ostrym bólem, który zamiast zatrzymać się na nim, popłynął dalej, aż natrafił na kręgosłup. Rusztowanie ciała, jak nazywano czasami kręgosłup, nie zniosło tego dobrze. Przeturlał się na bok jeszcze przed tym, jak z jego ust wydarł się stłumiony jęk bólu. Upadek wydarł z niego resztki powietrza, pozbawiając go na chwilę tchu. Przekręcił się powoli na bok, nadal nie zdając sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znalazł i podniósł się na rękach.

-Zabiję ich za to...

Podniósł głowę i nagle sparaliżował go widok dwóch ludzi. Był to ułamek sekundy, dosłownie ułamek sekundy, ale kto wie, czy te zawahanie nie pozbawiło go szans? Przez ten ułamek sekundy jednak zilustrował wrogów jako marines i podświadomie uznał za wrogów, którzy, jeżeli on pierwszy tego nie zrobi, zabiją go. Widok pojawiającego się znikąd człowieka trochę ich zaskoczył, co dało mu element zaskoczenia. Byłby do jasnej cholery lepszy, gdyby bardziej cicho i dyskretnie mnie tu przenieśli! Marines stało nad zmasakrowanymi ciałami, którymi mogli się okazać kolejni członkowie stad, ale nie miał pewności. Musiał działać szybko. Wytężając umysł starał się ogarnąć nim umysły przeciwników, dostać się i rodzące się wrogie uczucia natychmiast zamienić na przyjacielskie. Ale nie takie zwykłe. Będzie potrzebował, by byli mu posłuszni i bezgranicznie mu ufali. W umyślę już rodził mu się plan. Jeżeli mu się powiedzie, a z nowymi siłami jakie podarowała mu Sala Luster (ohh, jakże przyjemnie było czuć tą nową siłę płynącą w jego żyłach!) był prawie pewien, że się powiedzie, to będzie musiał się wysłużyć jednym z nich i zlikwidować drugiego ( po cichu, najlepiej nożem, a drugi podda się jego woli). Obezwładnić jednego, gdy straci nad nim kontrolę, będzie łatwiej, niż dwóch. A Marines po jego stronie zawsze się przyda. Po za tym, informacje to luksus, jaki oni posiadają, a którego mu jest brak.
 
Rewan jest offline  
Stary 15-06-2009, 15:59   #265
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Matematyk drżał na całym ciele. Sprawcą było ogólne wyziębienie i osłabienie ciała, ale też coś więcej. Strach przed kolejnym ciosem, cierpieniem, przed śmiercią. Tylko głupiec się nie boi.

Czasem dla idei człowiek bez wahania jest w stanie poświęcić życie. Przez tą krótką chwilę, gdy serce wypełnia duma i satysfakcja, a rozsądek nie zdąży dojść do głosu. Tak było przy walce z hydrą, wygrana dodawał mu sił i iskierkę nadziei pośród zwątpienia. Jednakże tutaj, teraz całe zdarzenie odarte zostało z patosu. Tylko kurczowe trzymanie się życia i gasnąca pomalutku wola walki pozwoliły matematykowi przetrzymać kolejne chwile. Minuta po minucie, wraz z słabnącym ciałem umysł coraz trudniej zachowywał przytomność.

...Aleksandra...
Gniew narastał w nim na przemian ze zwątpieniem. Wszystko zostało mu odebrane, przyjaciółka, dar, wolność. Nad niczym już nie panował, jeśli kiedykolwiek mógł tak uważać. Zadanie przerastało ich, nie potrafił zrozumieć co kierowało Idvą. Przecież nie ściągnęła ich tutaj jako mięso na rzeź, a może jednak?

-Zginiesz. Powoli i boleśnie.-czyjś głos szeptał mu do ucha złowieszczo.
Powoli, cóż znaczył oto słowo. Kształtował czas, zdarzało mu się oglądać ostatni chwile, lecz nie mógłby powiedzieć iż poznał naturę śmierci, ani tym bardziej, że się z nią oswoił. W ostatecznym rozrachunku, gdy zbliża się kres, człowiek zawsze czuje gorycz iż nadszedł zbyt szybko.

-Nie mieliśmy innego wyjścia. To był jedyny sposób-szepnął usprawiedliwiająco inny głos.
Jedyny, jakby jego śmierć miała coś spowodować. Powoli poddawał się uczucia zobojętnienia, człowiek jest głupi. Zgodzi się na wszystko, jeśli zostanie odpowiednio przedstawione.
Umierająca dusza, nie pochwycona po raz drugi znika stąd. Nie jest to więc ostateczny punkt wędrówki, a sama śmierć czyż nie umożliwia ucieczki z tego miejsca.
Kolejna myśl przekonująca do poddania się. Wciąż dręczyły go obawy przed przekroczeniem tej ostatniej granicy, choć topniały coraz mocniej im dłużej się wahał. O krok była akceptacja własnego położenia...


-Wszyscy tu zginą, zgniecieni jeden po drugim jak muchy-rozległ się pierwszy szept, tym razem głośniejszy. Echem odbijał się w głowie matematyka.-...wszyscy zginą....zginą...jak muchy...

Słowa wzbudziły w nim sprzeciw, wolę walki. Nie może na to pozwolić, nie więcej. Johnny leży tam równie nieprzytomny, Juliana zabrali, może już wcześniej skatowali. Nie mógł ich opuścić. Dlaczego właściwie tak mu zależało na stadzie. Dlatego, że połączył ich wspólny los. Nie był przecież opiekunem, nie powinien czuć odpowiedzialności, a jednak ją odczuwał. Może dlatego, że zawsze pomagając, używając daru był o krok przed osiągnięciem celu. Życie korygowało jego plany. Każda akcja powoduje reakcje, wszystko wiąże ze sobą sieć logicznych powiązań, której nigdy nie potrafił zrozumieć. Jeszcze. Teraz, w tym miejscu czuł jakąś wewnętrzną moc w sobie, albo jedynie miał nadzieję, że zapanuje nad wszystkim. Uda mu się, jeśli zdoła przeżyć.

-Pomóż, pomogą w rewanżu i wrócisz do domu.-stwierdził drugi głos, dał nadzieję na inne rozwiązanie. Nie była to prośba, ani zastraszenie. Przez chwilę wydawało się, że to sam głos rozważa swoje słowa.

Pomoc. Idvie, najemnikom, komu? Jak? Kim jesteś?
-Zrobię wszystko.-jęknął Burke trawiony przez gorączkę. Poruszył się niespokojnie.

Gdyby zajęty oglądaniem zegarka Kurt zdał sobie sprawę co dzieje się z matematykiem, tak łatwo mógł zyskać w nim wtedy sojusznika. Słabnący umysł jeńca tracił panowanie nad ciałem, lecz nie Nieskoncentrowany nie zauważył kiedy udało mu się otworzyć dar. Był bezbronny, w natłoku mysli nie mógł odróżnić własnych, od innych tworzonych przez obecnych na polanie ludzi. Podszepty okazały się przypadkiem, a przecież mogły być o wiele bardziej precyzyjne.

- Zabijesz go!- Usłyszał gdzieś z boku krzyk najemnika.
-Zabijesz?- padło stanowcze pytanie. Fragment myśli zagościł w umyśle Burke'a, resztę dodał samemu-Potrafisz?

Potrafił. Nie bezpośrednio, ale miał na sumieniu kilku z tych żołnierzy. Zaryzykowałby zgodę z tym stwierdzeniem, choć niedawno ręce drżały mu trzymając na muszce Svena. Otrzeźwiał odrobinę, w myślach podjął świadomą już decyzję. Jeśli ich ratunek będzie od niego wymagał ofiar, drugi raz nie zawaha się nacisnąć za spust.

Popatrzył wpółprzytomnym wzrokiem po polanie. Nie mógł odwrócić głowy, lecz widok skatowanego Noysa został zasłonięty. Niewielka pociecha, gdyż pamiętał jego dokładnie. Leżał i czekał na znak, próbując przetrwać każdą kolejną minutę.
Nagły trzask i zaniepokojenie najemników. Obaj odwrócili się w stronę, w którą sam jeniec nie mógł się obrócić. Wpatrywali się w coś, może kogoś. Czy to właściciel głosu, który słyszał? Jemu ma pomóc? Spróbował zapanować nad swym darem. Zabolało. Wraz z koncentracja mijało przyjemne otępienie. Z wysiłkiem spróbował wysłać kilka myśli w głowę Flasha. Spróbować odwrócić jego uwagę, tylko tyle mógł zrobić. Wysłał krótki, lecz natarczywy telepatyczny przekaz. Starał się, by zabrzmiał głośno w jego głowie, jakby rzeczywiście próbował nim zawładnąć, tak by skupił na sobie jak największa uwagę.
"Nadszedł koniec, czas zapłaty. Zaraz będzie po wszystkim. Opór nie ma sensu."

Niewiele czasu miał na to działanie, zanim z nieba nie poczęły spadać z hukiem pociski. Wystraszony z wysiłkiem spróbował obrócić się i turlając oddalić się troszeczkę. Gdy złamana ręka dotknęła ziemi, przygnieciona przy tym reszta ciała, ból stał się nie do wytrzymania. Ciało cofnęło się natychmiast i przez chwilę na niczym więcej nie potrafiło się skoncentrować.

*
Reynold majaczy. Uaktywnia dar telepatii i przyciąga nim myśli najemników.
Rozterki Kurta i Flasha traktuje jak podświadome głosy i wdaje się z nimi w dyskusję.
Gdy zaczyna się akcja odwraca uwagę Flasha manipulując mu w głowie.
 
Glyph jest offline  
Stary 15-06-2009, 18:42   #266
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Cztery wielkie, ogniste bestie wciąż biegły za Michałem.
Próbowała skupić się na kolejnym wilku, na darmo. Nie wiedzieć czemu jej moc znowu nie chciała zadziałać. Siła woli była zbyt mała by przenieść rozeźlone zwierzę, a może Juliette w obliczu zaistniałej sytuacji nie potrafiła wystarczająco skupić się na płonącym psie. Może nie umiała odciąć się od rzeczywistości, nie potrafiła odwrócić wzroku od tego, co się dzieje, od Michała…

Jakieś irracjonalne uczucie nie pozwalało na logiczne myślenie, na zrobienie czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Znowu zawiodła.

To, co zarejestrowała chwilę później było chyba ostatnia rzeczą, której mogłaby się teraz spodziewać. Chłopak zauważywszy bezradną Juliette zatrzymała się, odwrócił twarzą w kierunku wilków przyjmując na siebie uderzenie rozpędzonych potworów.
- NIE! – krzyknęła niesamowicie głośno, jakby miało to cokolwiek zmienić…
Nie zareagowała, nie miała czasu.

Wybuch. Jeden za drugim i kolejny.
Jaskrawe światło sprawiło, że odruchowo zasłoniła ręką oczy i skuliła się odwracając od fali ognia powstałej przy zderzeniu.
Po chwili wszystko ucichło. Odwróciła się powoli bojąc się tego, co zobaczy. Ujrzała ciało Michała leżące bezwładnie na spalonej ziemi, ale było coś jeszcze, coś, co na krótką chwilę skupiło na sobie wzrok Juliette. Z lasu wyłonił się ognisty mężczyzna wskazujący na nią ręką a zaraz za nim biegła…Mija?!
Wszystko działo się tak szybko.

Co ona wyprawia?

Przemknęło jej przez myśl w momencie, gdy wampirzyce poderwała się z ziemi wykonując niesamowicie długi skok.
Później był błysk. Oślepiający błysk, dużo większy od tego, który zobaczyła w momencie zderzenia się wilków z Michałem. Znowu przymknęła oczy. Nie mogła jednak tracić czasu. Ruszyła biegiem w kierunku ciała chłopaka. Nie liczyło się nic wiecej. Po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością znalazła się wreszcie koło wampira.

Duże łzy zaczęły spływać powoli z ciemnych oczu dziewczyny na zakrwawiony mundur znacząc go kolejną odsłoną cierpienia.

Szczęście w nieszczęściu, inaczej nie da się tego określić.
Poparzona twarz Michała nie przypominała twarzy człowieka jednak jego ciało pozostało nietknięte przez ogień. Nie zastanawiał się, dlaczego tak się stało. Nie było na to czasu, ani ochoty. Michał oddychał. Mimo tego, co się stało wciąż oddychał! Była więc jakaś szansa.
Normalny człowiek nie wyszedłby z tego w takim stanie. Wyglądałby znacznie gorzej, nie miałaby najmniejszych szans na przeżycie…
Michała nie był normalnym człowiekiem, to nie ulegało wątpliwości był wampirem. Tak jak ona. Jak Juliette, na którą krew działała w niesamowity sposób.
Była jak narkotyk, silne uzależnienie, któremu trudno się było oprzeć.
Jak ręka piekielnego kusiciela, która stawia chwilową przyjemność nad moralność czy wyrzuty sumienia.
Jak cudowny lek, który potrafi zregenerować najsilniejsze nawet uszkodzenia ciała…
Płytki oddech chłopaka przyczynił się do natychmiastowego podjęcia decyzji. Uklękła przy nim ostrożnie, wgryzła się boleśnie we własny nadgarstek robiąc dużą, głęboką ranę i przystawiła ją delikatnie do zwęglonych ust ledwo żywego wampira.
Życiodajny płyn spływał powoli do ust chłopaka dając szlochającej cicho Juliette cień nadziei…
 
Vivianne jest offline  
Stary 15-06-2009, 19:00   #267
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Ból rozbudził Jonathana, z błogiego stanu nieświadomości.

Najpierw poczuł delikatne źdźbła trawy, łaskoczące go po twarzy. Chwilę później dotarła do niego zapach.. Zapach potu, zmieszanego z krwią. Jego własną krwią. W momencie, gdy zdał sobie z tego sprawę, dotarł do niego też wszechmiar bólu jaki w tej chwili odczuwał. Brakowało miejsca, które by go nie bolało.. Wydawało mu się również, że cały bół promieniuje wręcz, z okolic brzucha. Przypomniał sobie okrutną torturę, jaka zakończyła jego pobicie.

Zapamiętał twarz oprawcy i przysiągł solennie.. Sobie, Reyowi, Aleksandrze, nawet Bogu, w którego juz nie wierzył.. Jeżeli tylko nadaży się okazja - zabije beż wahania.

Przekręcił głowę, starając się przezwyciężyć ból, który atakował przy najmniejszej próbie ruchu. Otworzył oczy, ale prawie nic nie widział. Opuchlizna, wynik okrutnego pobicia, ledwie pozwalała na zniekształcony obraz polany przed nim.

Nie miał sił na rozglądanie się za Reyem, czy mariness. Wydawało mu się, że słyszy ciche jęki przyjeciela i troche głosniejszą rozmowe żołnierzy. Jednak może to były tylko halucynacje?

Może umierał, a przemożne pragnienie życia, starało się osłodzić mu ostatnie chwile? Nagłe huki upewniły wpółprzytomnego jeszcze Jonathana, że to wszystko tylko iluzja...

Jednak po chwili zobaczył niewyraźną sylwetkę, którą skądś znał. Była dziwnie podobno do...


Mike? To niemożliwe.. To musi być jakaś sztuczka..


Jonathan zamknął ponownie oczy. Przestał ufać komu i czemu kolwiek, nawet własnym zmysłom.


Apokalipsa nadciąga..


__
Jonathan 'budzi się', jednak gdy nagle widzi Mike'a, przestaje ufać swoim zmysłom.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline  
Stary 16-06-2009, 11:57   #268
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
„Kurwa, pieprzone wampiry.” – mężczyzna nie mógł się pogodzić w myślach z przybyciem tak potężnych członków stada. Jedynie co go pocieszało to fakt, iż za kilka chwil przestanie być już kamienną rzeźbą. Zniknięcie Miji było zaledwie przyjemnym akcentem, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miał żadnych szans z samym Lorencem.

Kiedy przyszła kolej i na niego, Meduza złożyła długi pocałunek na jego ustach, a Dedal poczuł jak jego członki powoli wypełnia przyjemne ciepło wypierając chłód kamienia, w jaki został uprzednio obrócony. Przemiana była nad wyraz przyjemna, lecz wolał jej już nigdy nie doświadczyć.

Dedal wyprostował się dumnie i uśmiechnął szelmowsko do wampira. Nigdy nie okazywał dostatecznej pokory jak na Towarzysza przystało, co było jedynym elementem buntu, jaki był w stanie do tej pory przejawiać.

- Co mogę zrobić dla ciebie moja pani? – zapytał nad wyraz oficjalnie czerpiąc przyjemność z igiełki bólu, jaką musiał wbić w serce Meduzy. Ich relacje były wyjątkowo burzliwe. Marvelin jako pani początkowo dawała mu uczucie rozkoszy, jakiej nie zaznałby nigdy na ziemi, lecz sielanka skończyła się szybko wraz z odkryciem łańcucha u szyi.

Niewola pozostawała niewolą, nieważne jak pięknie byłaby przedstawiona. William mimo cudownych warunków życia sprawiał kłopoty bawiąc się w coraz bardziej niebezpieczne gierki ze swoją właścicielką. Kiedy odkrył, iż tamta nie miała zamiaru go skrzywdzić, stał się jeszcze bardziej nieznośny. Z namiętnego kochanka w jednej chwili potrafił przekształcić się w zepsutego chłopca. Czerpał z tego radość na tyle na ile pozwalał mu na to jego łańcuch, który Meduza nie wahała się skracać w przypadkach, kiedy Towarzysz stawał się zwyczajnie nieznośny.

Czekał teraz zniecierpliwiony na polecenie swojej pani, możliwe, że ostatnie, jakie dla niej wykona.

- Oj Williamie! - rozstrojona Meduza rzuciła się mężczyźnie na szyję.
Wtuliła się do niego niczym mała, przestraszona dziewczynka. Na zadane przez niego pytanie, nie była w stanie odpowiedzieć, stała wtulona w swego Towarzysza, a jej wszystkie wężowe głowy poczęły wylewać morze łez.

„Tak blisko...czemu…nienawidzę cię.”

Dedal zrobił ostatnią rzecz, jaką mógłby przypuszczać, że uczyni. Drżącymi z emocji rękami objął pokrzywdzoną kobietę dodając jej otuchy. Pozwolił, aby tak potrzebne łzy rozpaczy i cierpienia spływały na jego ciało. Był podporą dla istoty, którą chciał przed chwilą jeszcze rozerwać na strzępy.

- Wszystko będzie dobrze, uratowałaś nas. – nie wierzył, iż był w stanie z takim spokojem wymówić te słowa. Płynęły one z zadziwiającą łatwością. Czy nauczył się tak kłamać albo może było to coś zupełnie innego?

- Musimy cię uleczyć. – powiedział krótko gładząc delikatnie plecy kobiety. – Ale najpierw usiądź.

Marvelin słaniała się na nogach, więc Dedal nie pytając o przyzwolenie w jednej chwili ujął ją pod kolana i wziął na ręce. Ranna oplotła jego szyję rękami wciąż nie odrywając twarzy od jego ciała.

- Czy może pojawić się ich więcej? – tym razem pytanie było skierowane do wampira.

- Natrafiliśmy już na co najmniej dziesięciu wrogich ludzi. Jestem tu wraz z dwójką innych wampirów, niepodobnych do nas. Mówią, że są z innego świata.

”Wszystko jest przewrócone do góry nogami. Gadam z Towarzyszem jak z równym mi. “


Najwyraźniej wpływ Michała na Lorenca był większy niż można było się spodziewać.

- Wybuchy ustały. – zauważył ze spokojem Towarzysz nie komentując uwagi o „innym świecie”. – Myślę, że powinniśmy sprawdzić kto zwyciężył i wtedy ocenić ewentualne zagrożenie.

Spojrzał tutaj wymownie na pozostałe odmienione sługi Meduzy.

- Sprawdzić ? Nie ma takiej potrzeby.

Lorence przymrużył oczy, wziął głęboki wdech i ze spokojem pozwolił, aby jego zmysły doniosły mu odpowiednie informacje. Jego Twarz zmieniła swój łagodny jak do tej pory wyraz, wyrosły kły i z wściekłością krzyknął na całe gardło!

Dysząc przeciągle, próbował się powstrzymać od skatowania pierwszej lepszej istoty.

Meduza zadrżała z przerażenia.

- Lorence ja nie chciałam, nie wiedziałam. Ja. Na Idvę Mija!
- Kobieta zalała się łzami.

Krzyk Lorenca był tak głośny, że usłyszeli go wszyscy w promieniu kilku kilometrów.

„Tyrani, którzy zdali sobie sprawę ze swojej kruchości…żałosny widok.” – ta paskudna myśl dodawała mu sił, wiedział bowiem, że jego pozycja będzie tylko coraz wyższa. Nawet nie zadrżał słysząc donośny okrzyk wampira, wpatrując się na niego równie obojętnie co przed chwilą.

- Idźcie im pomóc, ja zostanę z naszą panią. – oschłym i pewnym siebie głosem wydał polecenie pozostałym zebranym, mając nadzieję, że ślepo je usłuchają byle znaleźć się jak najdalej od wściekłego Lorenca.

Sam miał ochotę do nich dołączyć…
 
mataichi jest offline  
Stary 17-06-2009, 00:39   #269
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Polana przed Jaskinią Diabła


- Jak teraz zaśpiewasz, gnojku?

Peter schylił głowę, odwracając wzrok od niemal purpurowej, wykrzywionej wściekłością twarzy. Czuł do niego obrzydzenie. We Flash’u pozostało niewiele ludzkich cech, prócz nienawiści i żądzy zemsty podszytej tchórzostwem. Tłumaczenie mu czegokolwiek było pozbawione wszelkiego sensu. Nie jemu. Jedyne czemu Peter mógł jeszcze zaufać, to rozsądek drugiego z… kolegów… jakże gorzko brzmiało teraz to określenie w jego myślach. Spojrzał jeszcze z nadzieją na zajętego jednym z jeńców Kurta.

- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! – Flash chwycił chłopaka za włosy i pociągnął odwracając go twarzą do siebie.

- Jesteś żałosny, Flash – jęknął unieruchomiony więzień. - Wiesz tak jak i ja, po co tu przyszliśmy. To było jasne od początku. Mieliśmy szansę, ale dla ciebie ważniejszy był własny fiut niż zadanie – wychrypiał zdając sobie sprawę, że skazuje się tymi słowami na odwet zaślepionego furią degenerata. – W dupie masz to co tam się stanie, bylebyś mógł się wyżyć. Jesteś bydlakiem i zachowujesz się jak piep… bydle.

‘*’
Flash nie wytrzymał ciśnienia. Skatowanie tamtego śmiecia dało mu pewną miarę satysfakcji, potrzebował jednak jeszcze czegoś więcej. Potrzebował poparcia dla słuszności własnego działania. I ponad wszystko pragnął otrzymać je od tego sur…, który miał czelność przeciwstawić się jemu i całej grupie. Chciał zobaczyć jego strach i sprowadzić do własnego poziomu. Kiedy zawiódł się, nie miał zamiaru okazać słabości. Uderzył, ale jego zaciśniętą w pięść dłoń przeszył ból. Nadwyrężył ją sobie być może przy biciu jeńca. Kopnął więc raz, potem drugi, uciszając słowa, które zmierzały do zdemaskowania całej jego zepsutej natury…

‘*’
Kurt nie mógł już tego słuchać. Nie miał nic przeciwko zmiękczeniu jeńców zanim zabierze się za dalsze przesłuchanie, lecz sposób w jaki zabrał się za to kumpel z oddziału, budził w nim gniew. Nie zależało mu przecież na zatłuczeniu ich dla zapewniania Flashowi przyjemności. Był skłonny uwierzyć w zapewnienia Monrou’a, że mają do czynienia z prawdziwymi ludźmi. Zaczynał odczuwać wątpliwości, a pragnienie powrotu do domu podsuwało mu pomysły na wybrnięcie z impasu…

‘*’

Wpływ psychicznego najazdu Reynolda i Mike’a nałożył się na siebie w nieoczekiwany sposób. We wnętrzu obydwu mężczyzn nagle, jak gdyby pękły tamy. Kurt zerwał się rozgniewany do ostateczności znęcaniem się Flesha nad więźniami. Miał dość jego zezwierzęcenia i okrucieństwa. Był żołnierzem, nie mordercą i jakimś cholernym zboczeńcem. Nie miał zamiaru dłużej tego tolerować. Ruszył na Flasha kopiącego związanego Petera, chcąc go powstrzymać…

Flash wściekły do granic możliwości, wyładowywał całą swoją frustrację, kiedy w jego świadomości niemal eksplodowały myśli generowane przez Reynolda: "Nadszedł koniec, czas zapłaty. Zaraz będzie po wszystkim. Opór nie ma sensu."

- Kłamiecie! –wrzasnął oszalały. Ogarnął go zwierzęcy strach. – Wszyscy kłamiecie! – Pierwsza petarda rzucona przez Tyburcjusza wybuchła parę metrów od niego, obsypując wszystkich fontanną piachu, korzeni i kamyków. Wystarczyła chwila, by wyrwał z kabury broń i raz za razem wystrzelił… cały magazynek. Kurt runął bezwładnie na ziemię. Kolejne wybuchy stały się tłem widowiska żywcem wyjętego z horroru…

‘*’
Diabeł ogarnięty szałem i chęcią mordu szedł ku wyjściu niczym rozjuszony byk. Krwawy rytuał zmienił go nie do poznania. Jego sylwetka spotężniała, białe kły wysunęły się spomiędzy skrzywionych w strasznym wyrazie ust. Rysy twarzy wyostrzyły się, a oczy płonęły żywym ogniem piekieł. Rogi swą nasadą niemal rozerwały czaszkę rozrastając się i wywijając na boki. Potężne mięśnie nabrzmiały pod czerwoną skórą, a szpony wydłużyły się jak ponad dwucalowe hartowane w ogniu ostrza.

Rozpędzał się zostawiając daleko w tyle starającego się nadążyć za nim Juliana, a tuż przed samym wylotem jaskini odbił się skokiem od ziemi i wzbił w powietrze na szeroko rozłożonych, potężnych błoniastych skrzydłach. Spadł jak grom na Flasha, w panice, roztrzęsionymi rękami zmieniającego magazynek.

‘*’
Peter wił się na ziemi, nie mogąc zaczerpnąć tchu po kopniakach w brzuch, wymierzonych przez Flasha. Przepełniła go rozpacz i beznadzieja, kiedy zobaczył padającego po strzałach Kurta, a potem ogromny cień przysłaniający niebo. Krótki, przeraźliwy wrzask, połączony z ohydnym dźwiękiem rozdzieranego ciała i łamanych kości i łomot, kiedy bezkształtny ochłap zakrwawionego, drgającego jeszcze mięsa upadł w wysokości na polanę.

Straszna skrzydlata istota. Wylądowała zwijając skrzydła i wpatrzyła się w jedynego jeszcze poruszającego się mężczyznę w znienawidzonym mundurze. Więzień spróbował wstać, lecz więzy i osłabienie nie pozwoliły mu zajść daleko. Potknął się upadając, a Diabeł nieubłaganie podążał za nim…

Nie miał szans. Wiedział, że za chwilę podzieli los Flasha, kiedy ostre jak noże pazury rozerwały bluzę na jego piersi i wbiły się głęboko w ciało. Przyciśnięty plecami do potężnej piersi ognistego stwora, powoli tracił oddech i świadomość. Błagał Boga o szybką śmierć…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 17-06-2009, 21:55   #270
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique do stanu przytomności doprowadziła seria bardzo silnych, momentami wyciskających oddech ucisków klatki piersiowej, a konkretniej biustu oraz wrażenie, ze ktoś próbuje jej zatkać usta dużą, włochata szmata śmierdzącą mokrym psem.
Mniej więcej tak w jej odczuciu wyglądała reanimacja jaką zaserwował jej Taur.

Odtaczając się lekko w bok pomiędzy seriami ucisków odezwała się:
-Spokojnie, już wszystko w porządku. Dziękuje…

- Pomogło ! Moja Towarzyszka kiedyś zrobiła coś podobnego swemu przyjacielowi. Biedak prawie się utopił kąpiąc w stawie. Marta, ona potrafiła pokazać mi wiele rzeczy.

-Tak, zdecydowanie pomogło…Dominique lekko rozmasowała sobie nieco sponiewierany biust. Cienka materia satynowego biustonosza zdecydowanie nie była żadna ochroną przed zabiegami Taura.



- Możesz iść ? Mogę cię ponieść jeśli chcesz ?
-Spokojnie sobie poradzę, ale mógłbyś ponieść to .Dominique rozpięła pasek torby Reya, jaka teraz była dwa razy cięższa od mokrych ubrań i butów, i podała ją Taurowi.

Taur wziął torbę Dominique i zarzucił ją sobie przez ramię. Wtem rozszedł się przeraźliwy krzyk. Krzyk, który obudziłby umarłego.

Taur wciągnął nosem powietrze i z zaskoczeniem stwierdził.
- Lorence ? A co też on tutaj robi ?

Minotaur zaczął rozglądać się dookoła szukając miejsc szczególnych, po których mógłby poznać gdzie się znajduje.
- Jesteśmy koło Meduzy. I Lorence tu jest ?

Dominique słysząc przeraźliwy krzyk aż skuliła się odruchowo. Po chwili bez trudu rozpoznała głos. To krzyczał Lorenco, i to raczej nie z radości, lecz z wściekłości i…żalu?
Ruszyła szybciej w kierunku z jakiego dobiegł ów dźwięk.
-Meduza jest z którego Stada?

Taur ruszył za Opiekunką.
- Stada wyobraźni. Nie wiem czy mi wypada, krążyły plotki, że byli razem. A przynajmniej ona tak utrzymywała.
- Nie wiem, czy powinniśmy się zbliżać do nich. Lorence jest trochę, nieprzewidywalny. To się może różnie skończyć. Może oni są po prostu w trakcie ?

-Taurze, czy sądzisz, że jakikolwiek syn lub córka Idvy w takim momencie uprawiałby seks, teraz, gdy istnienie wszystkiego i wszystkich wokół jest zagrożone?

- Długo znasz Lorenca i jego stado ? Nie wiem, co o tym myśleć. Biały Kieł nie należy do ugodowych stad. A jeszcze jakbyśmy przeszkodzili Lorencowi. Jesteś pewna, że tak szybko chcesz teraz jego znaleźć ?

-Lorenco był pierwszą osobą jaka powitała mnie i moje stado w Thagorcie. Sporo zawdzięczam zarówno jemu jak i Horacemu. A jeśli mamy walczyć z tymi którzy atakują nas i Thagorth to im nas więcej tym lepiej.
Taur przełknął głośno ślinę.

- Lorence był wtedy miły ? Ja nie wyobrażam sobie tego trupa w jakikolwiek sposób pomocnego. Jeśli coś nie idzie po jego myśli, staje się bardzo natarczywy.

Dominique uśmiechnęła się lekko do wspomnień.
-Przywitał mnie i moje stado bardzo ciepło. Po walce z Hydra pomógł rannym dotrzeć do Azylu. Naprawdę, lepiej będzie, jeśli się pospieszymy.

Odległość jaka dzieliła Dominique od Lorenca nie była tak duża jakby się mogło wydawać. Szybkie tamo marszu jaki zagwarantowała Taurowi Opiekunka dość szybko pozwolił im dojść do miejsca przed jaskinią Meduzy. Kobieta ujrzała kilkoro ludzi zamienionych w kamień ubranych w mundury takie jak mundur Franko, kobietę z wężowymi włosami pozbawioną oczu, Lorenca, oraz piątkę nieznanych sobie ludzi.

Sądziła, że ich nadejście raczej nie było zaskoczeniem, trudno byłoby się spodziewać po Taurze bezszelestnego poruszania się po lesie.

-Witajcie.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172