Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 12:01   #67
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Evelyn nie mogła zasnąć tej nocy. Przewracała się z boku, na na bok, by po chwili wstać z łóżka. Kilka razy przemierzyć pokój. Rozsunąć ciężkie, aksamitne kotary, wyjrzeć za okno na spowity mrokiem ogród i znowu położyć się spać. Noce o tej porze roku były już chłodne i po mimo rozpalonego, przez służącą w wielkim, marmurowym kominku ognia, młoda kobieta odczuwała dojmujący chłód. Przykryła się szczelniej miękką, puchową pierzynką i utkwiła wzrok w jakimś, migoczącym na nocnym niebie, punkcie za oknem. W końcu zmęczona walką z samą sobą Evelyn zapadła w płytki, niespokojny sen.

Kryształ... migotliwy kryształ otaczał ją ze wszystkich stron. Nad jej głową, na złotym łańcuszku zwieszono niewielką lampkę oliwną. Jej mały płomień w magiczny sposób oświetlał całe pomieszczenie, ciepłym, jasnym światłem. Było jej dobrze, po raz pierwszy od dawna czuła się bezpieczna. Wyciągnęła się leniwie na stercie aksamitnych, misternie haftowanych poduszek, które piętrzyły się u jej stóp. Jej ciało rozluźniło się, ogarnął ją błogi spokój. Leżąła tak dłuższą chwilę, gdy nagle coś boleśnie zakuło ją w bok. Evelyn sięgnęła dłonią, po chwili poszukiwań jej palce zacisnęły się na jakimś niewielkim, twardym przedmiocie. Wyciągnęła go i spojrzała. Na jej drobnej, bladej ręce spoczywała para osobliwych, biało-czarnych kości do gry. Na wpół zdziwiona, a na wpół zirytowana dziewczyna cisnęła dziwnym znaleziskiem w kąt kryształowej komnaty. Wtem rozległ się głuchy grom...
Ściany, sufit...
Zaczęły pękać z przeraźliwym jękiem...
Evlyn zasłoniła głowę ramionami i skuliła się w przerażeniu oczesując na koniec, który nieuchronnie musiał nadejść.
Nic się jednak nie stało. Po chwili, nieufnie, pełna złych obaw otworzyła oczy. Już nie otaczał ją skrzący się tysiącem barw, jasny kryształ, teraz siedziała pośrodku wielkiej, mrocznej groty. Jedyne co zostało z poprzedniego pięknego miejsca to niewielka, złota lampka, która teraz stała koło niej. Niestety jej płomień stracił swoją magiczną moc. Światło które dawał było mizerne i chybotliwe, a unoszący się z niej przykry zapach spalanego łoju drażnił delikatny nos kobiety. Evelyn niepewnie ujęła uszko lampki, wstała i spróbowała rozejrzeć się nieco po spowitym mrokiem pomieszczeniu. Sięgające w nieskończoność ciemne, zimne, głuche ściany, uwięziły ją w swoich kamiennych objęciach i nie zamierzały wypuścić. Młoda kobieta krążyła po przerażającym pomieszczeniu, desperacko szukając wyjścia, co chwila potykając się na pokrytej nierównościami podłodze. Upadała raniąc się boleśnie o ostre jak brzytwa kawałki skał. Nagle do jej uszu dobiegł odgłos miarowego kapania. Jakby zahipnotyzowana, dziewczyna zaczęła za nim podążać, wąskim, zdawałoby się wykutym w litej skale, korytarzem. Po długiej, usianej przeszkodami drodze, dotarła do następnej komnaty.





Na środku której, emanując wewnętrznym, zimnym światłem znajdowało się podziemne jeziorko. Jego gładka powierzchnia co jakiś czas marszczyła się i falował, kiedy kolejna kropla uderzała o jego ciemną taflę. Wzrok Evlyn powędrował w górę do miejsca, z którego skapywała woda. Dziewczyna cofnęła się odruchowo, przydeptując fałdy sukni, prawie upadła. Nad powierzchnią wody górował ogromny posąg, sądząc po szczegółach anatomicznych, gigant musiał być mężczyzną. W wyciągniętej dłoni trzymał wielką, stalową wagę, z której drobnymi kroplami skapywała woda. Głowa monumentalnej rzeźby ginęła gdzieś w ciemnościach. Przyświecając sobie lampką dziewczyna ruszyła w kierunku kobaltowego lustra wody, coś ją przyciągało, wzywało. Nagle coś w wodzie poruszyło się... Ciemna toń jeziora pękła na pół, a z mrocznych odmętów, wprost na przerażoną dziewczynę rzucił się wielki, pokryty oślizgłą łuską gad...

Evelyn obudziła się z krzykiem.

***

Koszmarna noc pozostawiła piętno na pięknej twarzy hrabiny. Cienie pod oczami, zapuchnięte powieki wszystko to Evelyn postanowiła ukryć przed światem pod misternie utkaną, czarną woalką. Mecenas Rozepour okazał się niezbyt przyjemnym, oślizgłym typkiem o małych, wiecznie rozbieganych, wodnistych oczkach.

- Witam hrabino. Prossszę przyjąć moje najssszczersze wyrazy wssspółczucia, łączę sssię z panią w bólu - wysyczał, miętoląc i obśliniając w niezgrabnym pocałunku dłoń kobiety - Prossę ussiąść droga pani, mussimy chwilunię zaczekać na sir Albrehta, drugiego spadkobiercę.

Pomna wczorajszej obietnicy jaką sobie złożyła Evelyn mocno zacisnęła karminowe wargi, by nie dać poznać po sobie, jak bardzo jest zdziwiona.

Kim był ów Alhreht? Co to wszystko miało znaczyć? Przecież Henry miał rodzinę? Dlaczego tylko ona i ten tajemniczy mężczyzna zostali zaproszeni na otwarcie testamentu jej świętej pamięci małżonka? - pytania mnozyły się w nieskończoność.




- Dziękuję, jeśli pozwoli pan postoję. - odpowiedziała grzecznie, acz stanowczo kobieta oswobodziwszy dłoń ze spoconych, lubieżnych łapsk mecenasa, podeszła do okna.

Tętniąca życiem londyńska ulica, zdawała się kpić z jej rozterek. Ludzie pośpiesznym krokiem zmierzali przed siebie, konie stukając kopytami o bruk ciągnęły wozy i dorożki, grupka obdartych, małych żebraków próbowała wyłowić coś z mulistej, wartko płynącej wody w rynsztoku. Życie toczyło się jakby nigdy nic, przemykało obok niej, przelatywało jej między palcami niczym piach z rozbitej klepsydry.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(
MigdaelETher jest offline