Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 14:12   #116
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Mesto i Duncan ostatkiem sił, opuścili ambulatorium, kierując się do pogrążonych w mroku korytarzy zranionego olbrzyma. Krok w krok za nimi podążała chmara otumanionych potępieńców, wyjąc i zawodząc w bezsilnej furii. Mała pokraczna istota, trzymana mocno przez kapłana, rzucała się dziko, na przemian klapiąc zdeformowanymi zębami i sącząc przekleństwa w jakimś pełnym nienawiści, sykliwym języku. Widziana wcześniej śluza zdawała się być już niedaleko. Nagle w korytarzu zamajaczyły jakieś kształty. Następna grupa potępieńców wylała się zza rogu, rzucając na uciekających ludzi. Grożenie małej istocie, zdawało się nie mieć na nich żadnego wpływu. W ledwo rozświetlanym mroku, ponownie zabłysły liczne kły i szpony. Lufa karabinu szturmowego Duncana zapłonęła ogniem, powalających pierwszy rząd mrocznych istot. Nie powstrzymało ich to jednak na długo. Po paru sekundach, powstały na nowo, rzucając się na osłabionych ludzi.

Wtedy zagrzmiała artyleria Roriana. Wybuch wstrząsnął całym kadłubem, powalając część potępieńczej chmary. Mesto i Duncan wiedzieli, że taka szansa może się nie powtórzyć. Z bojowym rykiem i wymachując glankeshem i kolbą karabinu, wdarli się w powalony tłum, zadając ciosy na prawo i lewo i przebijając się w kierunku światła, sączącego się z wielkiej wyrwy na końcu korytarza. Rorian czekał już przy resztkach śluzy. Wysunięta rampa zbliżyła się na wyciągnięcie ręki do wyrwy, pozwalając rannym dostać się na pokład. Sekundę po uciekinierach, z kadłuba wyskoczyły rozjuszone mroczne istoty, starając się dosięgnąć, oddalającego się już statku. W powietrzu zagrzmiała dudniąca seria ciężkiego karabinu. Masywne pociski trafiły istoty jeszcze w locie, wyhamowując ich pęd i odrzucając rozerwane ciała z powrotem w stronę masywnego, czarnego kadłuba.

Wtedy na poszyciu Roriana wylądowało coś ciężkiego. W powietrzu dało się wyczuć mdlący, ciężki smród zepsucia. Przez otwarty jeszcze właz, do środka wlała się jakaś istota. Wielka, bezkształtna, czarna masa. Dostrzegliście liczne ludzkie części ciała, wijące się w agonii w mrocznej materii. Otworzyliście ogień. Pociski zdawały się znikać w niej zupełnie bez szkody. Ona zaś nieprzerwanie pęczniała, wypełniając już połowę ładowni i pochłaniając nadal strzelające do niej działo. Wtedy stało się coś dziwnego. Zza waszych pleców wyjawił się Piąty z Dziewięciu. Spokojnie podszedł do pulsującego monstrum. Spojrzał na nie jakby z rozczuleniem i delikatnie położył na nim metaliczną dłoń, głaszcząc ciągle zmieniającą się powierzchnie.
- Witaj, dawny sługo - odparł czułym szeptem. Maź pod jego dłonią zadrżała, gdy po czarnym cielsku przetoczył się pomruk zadowolenia. Mroczna materia zaczęła otaczać jego dłoń, pulsując z rozkoszą i ciesząc się dotykiem golema.
- Jesteś daleko od domu - Istota uniżenie zapiszczała, jakby skarcona przez pana. - Musisz odejść, to nie twoje miejsce - Nagle zawyła zwierzęcym bólem. Ciało, które jeszcze przed chwilą tuliło się do Piątego, zaczęło się topić i pokrywać bąblami od niewidocznego gorącą. Po chwili, całą istotę objęły ciemnofioletowe płomienie. Zaryczała potępieńczo, wijąc się i rzucając po całym pokładzie. Po paru uderzeniach serca, został z niej tylko szary pył. Golem pokręcił głową ze smutkiem i spojrzał na ciężko rannego Mesta. Oko kapłana było zaczerwienione i poprzecinane pulsującymi czarnymi żyłkami.
- Jest w nim - odparł z namysłem - Zawładnie nim, jeśli nie odejmiecie skażonej części.

Alexander w tym czasie, wiedząc, że ciężko rannemu zwiadowi nie pozostało dużo czasu, rzucił się do zdobytych zapasów medycznych i zaczął przeglądać dostępne środki. Było tutaj dosłownie wszystko i to z najnowocześniejszych środków jakie obecnie produkowano. Nowoczesne, zasysające się na ranach, opaski uciskowe, płyny przyspieszające krzepnięcie, i regeneracje kości, uniwersalne antybiotyki, odtrutki na wszelkie możliwe jady, cały zestaw proszków na różne bóle, eliksiry wzmacniające system immunologiczny, pigułki na radiacje i dużo dużo więcej. Wątpiliście by z obecnym zapotrzebowaniem, udało wam się wykorzystać nawet część tych zestawów.

Dodatkowo Alexander znalazł też rzeczy, które zazwyczaj nie wchodzą w skład apteczek. Czarne pudełka wypełniały buteleczki z kwasami, narkotykami i zestawami do chirurgii plastycznej. Nie do końca pasowało to do standardowego wyposażenia statku więziennego... chociaż... Jeśli był to statek dla więźniów politycznych z salą tortur... Być może sprowadzano więźniów na skraj śmierci i przywracano ich do życia nowoczesną technologią, by móc dalej zadawać im cierpienia. A później dostarczano ich na miejsce pozornie nietkniętych dzięki chirurgii plastycznej. Jeśli te istoty żywiły się ludzkim okrucieństwem, to znalazły wręcz wymarzone żerowisko...

Sunne podszedł do golema, patrząc wymownie na oko mnicha.
- Co masz na myśli twierdząc, że trzeba "odjąć skażoną część"?
- Jest w nim i niebawem przeniesie się na resztę. Jego ciało jest silne ale wkrótce ulegnie. Wtedy będziecie musieli zniszczyć je całe.
- CO jest w nim? Zepsucie? To samo, które zmieniło ludzi ze statku w potwory?

Golem przytaknął sztywnym ruchem głowy.
Sunne westchnął.
- Znasz się trochę na opatrywaniu rannych?
- Nie znam waszych ciał, sługo.
-Słu... A co to ma do rzeczy?

Golem uśmiechnął się tylko pobłażliwym uśmiechem i skierował do windy, prowadzącej do jego kajuty.

W tym czasie, Mesto leżał już półprzytomny na zimnym pokładzie. Wydawało się, że walczył z obcą jaźnią. Majaczył i drżał, szepcząc pod nosem urywane modlitwy. Cała jego twarz i ciało skroplone były potem. Wydawało się też, że próbował wam coś przekazać, cedząc przez zaciśnięte zęby ciche słowa.
- Wyjmijcie to... za wszelką cenę...

*********

Tymczasem Rorian uniósł się nad krwawą pustynią, znikając w ciężkich, burych chmurach tego dziwnego świata. Daleko pod sobą zostawił olbrzymi, mroczny kadłub, kryjący zło które o włos zakończyłoby waszą podróż ku gwiazdom. Wkrótce wasz statek wzbił się w czerń kosmosu i obrał kurs na bramę, kryjącą się gdzieś za ostatnimi planetami układu Malignatiusa. Nowy system maskujący spisał się na medal, modyfikując przepływ energii pola siłowego i zmieniając na czujnikach wasz statek w "Złotą Igłę" - dyplomatycznego kuriera sprzed trzydziestu lat. Wszyscy zdolni do pracy, rzucili się do pomocy ciężko poranionej grupie zwiadu, wykorzystując do tego najnowocześniejszą znaną obecnie technologie. Zgodnie z obawami Bruggbuhra, szybko zabrakło jednak jedzenia. Parę wziętych na drogę szczurów tylko na parę dni zaspokoiło potężny głód zdrowiejącego organizmu olbrzyma. Ludziom na pokładzie musiało starczyć kilka skromnych puszek, które cudem przetrwały zwierzęcy apetyt voroksa. Kadłub waszego statku w milczeniu ciął mroczną czerń, mijając z czasem niezamieszkałe planety i malownicze skupiska barwnego gazu.


Z rzadka pojawiające się na czujnikach statki, oddalały się spokojnie po odczytaniu fałszywego kodu, nadawanego na okrągło przez nowy system. Tak minęło 6 dni, dzielących was od bramy układu. Na miejscu, zgodnie z przypuszczeniami, czekały dwa okręty miejscowej floty. Sprytna zmiana kursu pilotki, nie wzbudziła w nich podejrzeń. Pozwoliła jednak przemknąć się na skraju średniego zasięgu czujników, co umożliwiło zachowanie kamuflażu. Zauważyliście też, że czas na na obręczach zresetował się, pokazując teraz 30 dni.

- Bezpiecznej podróży, Złota Igło - rzucili jeszcze mili panowie z mostka wojskowego okrętu. I wtedy brama się uaktywniła. Potężne błyskawice trafiły w centrum olbrzymiego okręgu, wypaczając rzeczywistość i ukazując wam drogę ku następnym gwiazdom. W tym momencie włączył się alarm bojowy. Czujniki wykryły nowoczesny niszczyciel, pojawiający się nagle znikąd za waszą burtą. Erynia czekała na was. Na mostku coś się poruszyło. Piąty z Dziewięciu stał za wami, podziwiając z nabożną czcią ogromny, zdobiony boskimi twarzami okrąg. Uniósł dłonie w modlitewnym geście, a jego złote oczy zapłonęły jasnym ogniem. W tym momencie rozpędzony Rorian wpadł w otwartą bramę.

Oślepił was błysk rodzącego się słońca. Drobne wstążki pierwotnej materii splatały się w niebiańskim tańcu, eksplodując wielobarwnym światłem stworzenia. Po chwili z energii wybuchów wyłaniały się tajemnicze istoty. Jedne piękne, anielskie i drugie, pochłaniające ich blask, o wykrzywionych twarzach gargulców. O dziwo, już od pierwszych momentów, zdawały się istnieć w pokoju, uzupełniając swoimi przymiotami wspaniały, tworzący się właśnie na waszych oczach Wszechświat.



Otworzyliście oczy. Po policzkach spływały wam strumienie łez wzruszenia. Każdy z was miał świadomość, że przeżył coś niepowtarzalnego i dotknięty został gdzieś głęboko w samej istocie swojego jestestwa. Po paru oddechach wróciliście do rzeczywistości. Wyświetlacze czujników pełne były kontaktów, pochodzących od statków, stacji i boi nadawczych. Za wami nie było śladu po niszczycielu. Podejrzewaliście, że nie mógł zachować maskowania w czasie przejścia przez bramę. Pewnie źle przewidział punkt docelowy waszego skoku i pognał do innych światów Decadosów.

Parę innych statków właśnie wychodziło koło was z przestrzeni wrót. System maskujący po skoku przestał działać i znowu dla wszystkich byliście frachtowcem Rorian. Potężna fregata Inkwizycji minęła was o włos, wstrząsając całym waszym pokładem. Krótko objęła was czujnikami i pognała dalej do czekających na skok frachtowców. Niech Wszechstwórcy będą dzięki, za wyrywkowe kontrole! Przy takim nasileniu ruchu i tak nie mieli pewnie innego wyjścia. Panel komunikatora zalany został ofertami korzystnego kupna i sprzedaży, ze wszelakich unoszących się w przestrzeni statków i stacji kosmicznych. Doświadczona w handlu Andiomene, zignorowała jednak reklamy i ruszyła w stronę ojczystego świata al-Malików - pustynnego Istakhr. Czekały tam wyższe podatki ale i większa pewność zarobku. Załoga w obecnym stanie nie miała siły, by spierać się z oszustami i piratami.


Wkrótce Rorian osiadł na jednym z lądowisk pustynnego portu kosmicznego. Dookoła niego, przez dziesiątki kilometrów, rozciągał się ogromny, wielobarwny bazar. Alexandrowi przypomniały się, wyuczone za młodu, słowa słynnego al-malickiego poety, Ashrafa ibn Shunnara:

"Targ Istakhr jest jak matka: przyjmie Cię niezależnie od tego kim jesteś, księciem, czy żebrakiem. Ona: to życie. Kto raz ujrzy Targ, umrze szczęśliwy."

Tak jak większość mieszkańców Znanych Światów, marzył o tym by choć raz go ujrzeć i zaznać wszystkich, opisywanych przez poetów i trubadurów, cudów. I w końcu tu dotarliście. Przez okna hangaru dostrzegliście całe morze stoisk, urokliwych lepiankowych sklepików i ogromnych rodzinnych straganów nomadów. Przez tłum co jakiś czas przeciskali się tutejsi strażnicy - Mutasih - ze słynnymi zdobionymi turbanami i powłóczystymi lnianymi szatami. W dłoniach dzierżyli solidnie wyglądające karabiny szturmowe. Ciemnoskóry urzędnik portowy policzył wam 100 feniksów za lądowanie i wytłumaczył, że wszystkie inne opłaty zostaną zebrane, gdy zechcecie przetransportować towar z hangaru na zewnątrz. Obok was, miejscowa ekipa mechaników właśnie zajmowała się jednym z przebywających w masywnym hangarze statków. Szło im to całkiem sprawnie. Widać, że mieli odpowiedni sprzęt, którego i wy będziecie potrzebować, gdybyście zdecydowali się na poważniejsze przeróbki w Rorianie,


W końcu urzędnik wskazał wam ogromną, wiszącą przed hangarem, mapę targowiska, serdecznie uścisnął wasze dłonie i rzekł z szerokim uśmiechem białych zębów.
- Oby zachodni wiatr ukazał wam magię Targu, podróżnicy.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 20-06-2009 o 00:17. Powód: 30 dni na obręczach
Tadeus jest offline