Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2009, 02:16   #111
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Amx i Bruggbuhr

Morze splugawionych istot zamknęło się wokół przedzierającego się korytarzem Amxa. Pazury i poczerniałe zęby raz po raz wystrzelały z mroku, starając się dosięgnąć tętniącego życiem mięsa. Trafione ze strzelby fragmenty ropiejącego ciała, tryskały na wszystkie strony, wypełniając powietrze mgiełką krwi i gorących tkanek. Kolba z impetem trafiała w rozszalałe w furii istoty, łamiąc z głośnym trzaskiem kości i stawy. Jednak to nie mogło wystarczyć. Po paru sekundach krąg zacieśnił się i zdeformowane ręce dosięgnęły słabnącej już ofiary. Potężne poczerniałe dłonie chwyciły ramiona i nogi mechanika, zwalając go na podłogę. Fala istot, z opętańczym rykiem, rzuciła się na bezbronną, starającą zasłonić się bronią, ofiarę. Rozszarpana skóra na boku Amxa, niespodziewanie puściła, wylewając na ziemię purpurową zawartość. Po dwóch uderzeniach rozszalałego w grozie serca, światło lamp zasłoniły gnijące, groteskowe twarze potępieńców, sięgających zębiskami odkrytej szyi technika.

Gdzieś z oddali rozległ się bojowy ryk voroksa. Morze chwytających zdobycz rąk, nagle się przerzedziło. Metalowy pręt z potężnym impetem wbił się w grupę umarłych, przebijających ich, tryskające czarną krwią ciała i przyszpilając je do pobliskiej ściany. Za prętem podążyła matowo-biała broń, odcinając ręce i głowy, oślepionych głodem istot. Grupa splugawionych, na chwilę przerzedziła się, pozwalając mechanikowi dojść do zmysłów. Akurat by zauważyć, jak jedna z maszkar, rzuca się w szale na voroksa, rozszarpując mu szponami udo i wgryzając się w nie, długimi zębiskami. Kolos zawył wściekłe, chwytając atakującą istotę za kark i miażdżąc jej zdeformowaną czaszkę o pobliską metalową ścianę. Po chwili potężne futrzaste, zalane krwią ramiona, uniosły inżyniera na nogi. Voroks zaryczał ponownie, dostrzegając następną pędzącą na siebie maszkarę. Z zaskakującą szybkością, odwinął się i będąc pozbawionym wolnej ręki, wgryzł się potężną paszczą w ramię opętanego, rozrywając jego bark i szyję jednym potężnym klapnięciem paszczy. Amx zatoczył się na nogach. Krew z rany broczyła obficie, mieszając się na jego spodniach z czarną posoką splugawionych. Oparł się ciężko o voroksa i odpalił ze strzelby, wyjąc z bólu, gdy odrzut wstrząsnął jego rozszarpanym ciałem. Bruggbuhr w tym czasie raz po raz, uderzał łapami i glankeshem w stojących im jeszcze na drodze potępionych, odcinając członki i łamiąc stawy. Poranione i połamane ciała mrocznych istot wiły się bezsilnie na ziemi, starając się dosięgnąć ofiar uszkodzonymi, bądź oderwanymi kończynami. W końcu udało się przebić. Voroks zarzucił słabnącego inżyniera na plecy i utykając, ruszył wgłąb statku. Za sobą pozostawili szeroką smugę czerwono-czarnej posoki.

Mesto i Duncan

Seria z karabinu z impetem uderzyła w pulsujące, poczerniałe cielsko olbrzyma, odwracając jego uwagę od uciekającej dwójki. W powietrzu rozległ się głęboki, dudniący okrzyk bólu. O dziwo nie dochodził jednak z paszczy stwora, a spod jego skóry. Wyłoniły się z niej skrzywione w agonii, wrzeszczące ludzkie twarze. Nim stwór zdążył się otrząsnąć, w jego stronę ruszył już Mesto. Cicha modlitwa, zdawała się wypełniać powietrze, przedzierając się przez ryk i wycie potępionych istot. Srebrne ostrze zabłysło w powietrzu, kosząc z precyzją, stojących kapłanowi na drodze, potępieńców. Wokół niego świszczały precyzyjnie wystrzelone pociski, odrzucając, atakujące w szale bestie. Koszmar, widząc zbliżającą się ofiarę, wyskoczył na potężnych nogach, mocno odbijając od pobliskiej ściany i runął na zakonnika. Potężne pazury z ogromną siła wbiły się w kark kapłana, ochlapując jego zbroję szeroką karminową smugą. Ten zachwiał się, lecz po chwili odzyskał równowagę, wirując, niczym srebrna śmierć, w zbierającym się ponownie tłumie. Piękna klinga zagłębiła się w poczerniałym mięsie koszmaru, wypalając w nim szeroki pas syczącego mięsa. Bestia zawyła wściekle, gdy w tym samym czasie dosięgła ją pełna seria z karabinu Pośrednika. Zakonnik, wykorzystując sytuację, ponownie zawirował wokół wroga, odcinając przy okazji wyrzuconym za plecy mieczem, ręce próbujących pochwycić go istot. Bestia, otumaniona bólem, nie zdołała w porę zasłonić się przed atakiem. Miecz ponownie rozorał jej poczerniałe ciało, rozcinając, próbujące wydostać się spod skóry, twarze. Smolista posoka, wystrzeliła z rany, ochlapując niespodziewanie zbroję i twarz kapłana. Dało to bestii okazję do ataku. Całym ciężarem przygwoździła zakonnika do ziemi, rozrywając jednym klapnięciem paszczy jego napierśnik. Potężne pazury boleśnie zagłębiły się w klatce piersiowej.

W powietrzu rozległ się ogłuszający terkot broni maszynowej. Duncan nagle pojawił się przy bestii. Potężna seria z lufy, przystawionej maszkarze do głowy, rozszarpała czaszkę i znajdujący się w środku mózg, ochlapując całe otoczenie syczącą brązowo-czarną mazią. Bezgłowy potwór zachwiał się na nogach i runął na ziemię, pękając jak przegniły owoc. W powietrzu rozległ się rozdzierający bębenki jazgot potępionych dusz, wydostających się na zewnątrz przez jego rozerwane ciało. Poczerniałe ręce małych, jakby dziecięcych istot, błagalnie uniosły się w stronę Mesta i Duncana. Inne maszkary na chwilę zamarły.

Amx i Bruggbuhr

Biegliście ile sił w nogach. Wydawało się, że ze wszystkich korytarzy wokół was, dochodziły zwierzęce ryki potępionych dusz. Odwracając się za siebie, ciągle dostrzegaliście cienie, przemykających w mroku istot. Byliście pewni, że co najmniej dwa razy wybraliście złą drogę, lądując z w nieznanych wam pomieszczeniach. Po chwili zrozumieliście, że stwory kryły się też w szybach wentylacyjnych i otaczających was zewsząd pomieszczeniach. Wyły opętańczo i skrobały w drzwi i ściany, próbując wszystkimi siłami dostać się do was. W końcu wbiegliście do korytarza, prowadzącego do śluzy, którą dostaliście się na statek. Ponownie obejrzeliście się przez ramię. Były za wami. Całe morze maszkar wylało się z korytarzy, łącząc się w jedną wielką chmarę. Pośród nich było coś wielkiego. Runęliście przed siebie. Serca biły wam tak mocno, że pozbawiały was zmysłów. Płuca dusiło przerażenie, nogi voroksa poruszały się jakby w zwolnionym tempie. W końcu poczuliście metaliczny smak powietrza planety. Wypadliście na rdzawe pustkowie, a po chwili za wami wylała się czarna fala mrocznych dusz. Ze zrezygnowaniem spojrzeliście na odległą sylwetkę pajęczego pojazdu. Był za daleko...

Załoga Roriana

Cały czas odbieraliście przez radio morderczą kakofonię walki na statku. Nieludzkie wrzaski, jęki, chrzęst pękających kości i wycie bólu waszych towarzyszy towarzyszyły wam nieprzerwanie przez ostatnie 20 minut lotu. Na to nakładał się mrożący krew w żyłach, ciężki, paniczny oddech walczących desperacko o życie. Podkręcone do maksimum silniki Roriana wyły niemiłosiernie, trzęsąc całym kadłubem. Połowa kontrolek temperatury paliła się już na czerwono, bezskutecznie próbując zwrócić waszą uwagę na swój bliski zniszczenia stan. Cały kadłub drżał, jakby miał zaraz rozpaść się na drobne kawałki. Ale Rorian wytrzymał. Wystrzeliliście z nieba nad zebraną przed statkiem grupą. Potężna czarna, pająkopodobna bestia, wyrwała się właśnie z tłumu splugawionych istot i przebierając ośmioma kolczastymi kończynami, pognała za uciekającą z przerażeniem dwójką.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 16-06-2009 o 02:32.
Tadeus jest offline  
Stary 12-06-2009, 22:43   #112
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Lecieli na pełnej prędkości, tuż nad powierzchnią planety, co sprawiało, że Rorian okropnie zarzucał. Sunne siedział w fotelu, kurczowo trzymając się oparcia i słuchając jęków, krzyków i przekleństw docierających do nich przez nadajniki reszty grupy. Patrzył przed siebie osłupiały od przerażających dźwięków i bojąc się wyobrażać sobie, co tak naprawdę dzieje się tam, w oddali.
W końcu milczenie przerwała Andiomene, która chciała nauczyć go obsługi działa pokładowego. Siedząc obok niego, pokazywała mu wszystko, co powinien wiedzieć.
- Popatrz, tym wskaźnikiem namierzasz cel. Kiedy te dwie linie, sterowane za pomocą tych dźwigni zbiegną się w miejscu celu, przyciskasz przycisk. Rozumiesz?
Hawkwood kiwnął głową, dając znak, że zrozumiał.
- Za pomocą tego z kolei, ładujesz kolejny pocisk – dziewczyna wskazała mu świecącą na zielono diodę. – Ale dopiero jak zmieni się na czerwoną. Bo to oznacza, że wyrzutnia jest pusta.
- Mhm – mruknął. – Rozumiem. Nie wygląda to na skomplikowane.
Andi opadła na fotel pilota.
- Nie wiem, co tam zastaniemy – wyglądała na zmartwioną. – Z tego, co słychać przez komunikatory, nie wygląda to dobrze…
Hawkwood spojrzał na nią poważnie. „Nie ty jedna” pomyślał. Zastanawiał się, czy nie dolecą zbyt późno. Ale nie zamierzał dzielić się tymi zmartwieniami z pilotką. Była już i tak strzępkiem nerwów, więc nie chciał dobijać jej jeszcze bardziej.
- Nie bardzo interesuje mnie, co tam jest – powiedział zamiast tego. – Chcę tylko, żeby wszyscy znaleźli się bezpiecznie z powrotem na statku.
Odwrócił się do konsoli. Westchnął i mruknął jakby do siebie:
- Mogłem iść z nimi do cholery…
- Nie wiem, czy wiele by to zmieniło – wzruszyła ramionami. – Zresztą… Nie ma sensu zastanawiać się, „Co by było, gdyby?”. Musimy się przygotować na to, co jest teraz. Ile mamy broni? Może jedno z dział, które zapakowaliśmy do magazynu warto by ustawić przy wejściu do hangaru? Musimy ich jakoś osłaniać podczas ewakuacji na statek. Co o tym myślisz?
Przez chwilę patrzył przed siebie, zamyślony.
- Tak – odezwał się w końcu – przestawienie działa z magazynu to dobry pomysł. Jak wylądujemy, od razu pobiegnę tam, żeby ich kryć. Tylko muszę iść i przestawić działo. Jeśli to wszystko, to już pójdę. Nie ma, co z tym zwlekać. Chyba, że jest coś jeszcze, czym miałbym się zająć.
- Nie – dziewczyna przecząco pokręciła głową. – Masz dwadzieścia minut. Potem wracaj, będę cię potrzebowała do obsługi baterii. Nie dam rady jednocześnie pilotować i strzelać.

Sunne wstał i bez słowa ruszył do magazynu. Po drodze spotkał dzieci, które właśnie wychodziły ze swojej kajuty. Zatrzymał się gwałtownie i zgromił je spojrzeniem.
- Macie natychmiast wrócić do swojej kajuty. Jeśli którekolwiek z was z niej wyjdzie zanim wam pozwolę, gorzko tego pożałujecie. Tu jest zbyt niebezpiecznie.
Cała trójka pospiesznie wróciła do swojej kajuty. Szlachcic słyszał, jak na niego psioczą. „Niech mówią, co chcą” pomyślał „to dla ich bezpieczeństwa”.

Poruszanie się po Rorianie wymagało teraz dość dużego wysiłku. Trzęsło jak cholera. W końcu Alexander dotarł do magazynu i spojrzał na niewinnie leżące na podłodze działo. Zaklął cicho pod nosem i zabrał się za przesuwanie sprzętu w okolice wejścia na statek. Co chwila – zazwyczaj gdy mocniejsze szarpnięcie zwalało go z nóg – rzucał jakimś przekleństwem, ale w końcu udało mu się dopchać je na miejsce.
Dopiero teraz czekało go prawdziwe zadanie. W pobliżu nie było Amxa, a on musiał podłączyć to żelastwo do systemu zasilania. Zaczął się szarpać ze sprzętem i po dłuższej chwili udało mu się podłączyć działo. Taką przynajmniej miał nadzieję. Nie miał jednak czasu na testowanie, czy wszystko działa. Sprawdził tylko, czy w razie, czego będzie w stanie skutecznie używać działa i pobiegł z powrotem na mostek.

Od razu dopadł do urządzenia sterującego głównym działem Roriana i przygotował do jego użycia.
- Wszystko ustawione, ale nie jestem mechanikiem i nie mam pojęcia, czy zadziała jak trzeba – powiedział do Andiomene, nawet nie odwróciwszy wzroku.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 12-06-2009 o 22:52.
NHunter jest offline  
Stary 12-06-2009, 23:37   #113
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Jak na kogoś po raz pierwszy siedzącego przed konsolą działa Alexander radził sobie całkiem dobrze. Wprawdzie pierwszy strzał chybił i uderzył w piach przy stworze pozwalając mu się odrobinę zbliżyć do biegnących wyraźnie ostatkiem sił, całych okrwawionych Amxa i Bru. Za to drugi, wycelowany precyzyjnie trafił dokładnie w odwłok ohydnej istoty. Fontanna czarnego mięsa i posoki trysnęła na wszystkie strony. Niestety fala wybuchu zmiotła z nóg uciekających człowieka i voroxa. Tarcza inżyniera zabłysła, ale chyba nikomu z nich nic się nie stało.
Andiomene wzniosła kciuk w uznaniu i zawołała do chłopaka:
- Teraz biegnij do wyjścia. Otwieram platformę ładowni!

Sunne wstał od konsoli i rzucił się bez słowa do hangaru. Dobiegł do maszyny akurat w momencie, kiedy otworzyły się drzwi i zobaczył biegnące za uciekającymi towarzyszami potwory. Wycelował w środek zbiorowiska i wypalił.
Na początku nieco odrzuciło mu ręce do tyłu, ale po chwili przyzwyczaił się i zaczął razić chodzące trupy z całkiem niezłą skutecznością. Tym bardziej, że obsługiwał coś takiego po raz pierwszy w życiu.
Strzelał aby zabić - o ile te potwory nie były już martwe, na co dość dosadnie wskazywał ich wygląd. Nie zwracał uwagi na latające wokół kończyny i organy, które kiedyś należały do ludzi. W normalnych okolicznościach by się porzygał, ale teraz strzelał niemal bez przerwy, rozrzucając po ziemi kolejne chmary zombiaków.

Widząc przyjaciela najwyraźniej w całości Andiomene odetchnęła z ulgą. Niestety nigdzie nie mogła wypatrzyć pozostałych dwóch członków ekspedycji. Obniżyła lot i nakierowała otwierającą się śluzę statku na powstających uciekinierów. Zwolniła do niezbędnego minimum.
Sunne wstrzymał na chwilę morderczą serię, dając czas Bru i Amxowi na wczołganie się na Roriana, po czym wznowił ostrzał. Nie zamierzał przerywać dopóty, dopóki stał na nogach chociaż jeden z potworów.

Gdy tylko Rot i Vorox opadli bezpiecznie na pokład, przyśpieszyła. Nie wzniosła jednak statku wyżej kierując się lotem ślizgowym na wysokości trochę ponad metra nad powierzchnią, uderzyła w biegnące stwory. Kawałki zgniłego mięsa niczym fontanna zaczęły rozbryzgiwać na wszystkie strony. Obryzgując kadłub posoką. Nie zwracała uwagi, że niektóre kawałki stworów wpadały do środka, z tymi rozprawiał się Hawkwood cały czas strzelając z karabinu.
Włączyła interkom:
- Co z resztą? - zapytała ciężko oddychającego inżyniera. lecąc nisko kierowała się prosto do zniszczonego frachtowca.
 
Eleanor jest offline  
Stary 14-06-2009, 13:04   #114
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
To było znacznie gorsze od jakiegokolwiek koszmaru! Przez chwilę myślał nawet, że to koniec, gdy chmara stworów opadła go ze wszystkich stron. Na szczęście jeden Bru poszedł za nim, jeden chciał przeżyć i wydostać się z tego przeklętego statku! Amx nie myślał o dwóch pozostałych, którzy najwyraźniej zostali w środku i zamierzali walczyć w jakiś idiotyczny sposób. Jednego był pewien całkowicie - jeśli to przeżyją, nigdy już nie pójdzie z nimi na żaden zwiad. Byli wprost beznadziejni! Niech narażają się sami. Inżynier teraz starał się tylko zachować przytomność, ostatnimi siłami przeładowując jeszcze shotguna i strzelając za siebie, ku goniącym ich stworom. Strach było pomyśleć, co by było, gdyby Bru również rzucił się do walki z tamtą wielką bestią. Brrr.

W końcu wypadli z frachtowca i nawet widzieli już pająka! Był daleko, zbyt daleko. Ale i Rorian z wyciem silników pojawił się w polu widzenia, chwilę potem otwierając ogień. Fala uderzeniowa powaliła ich na ziemię, ale i zabiła to wielkie brzydkie coś. Amx poderwał się szybko i na ile mógł, wciąż trzymając się za kolejną krwawiącą ranę. Na szczęście Andi była dobrym pilotem i podleciała tak, że bez większych problemów wdrapali się na pokład. Amx położył się na zimnym metalu, oddychając ciężko i chrapliwie. Odpowiedział dopiero, gdy Valentine odezwała się przez interkom.
-Mesto i Duncan zostali w środku, spróbuj się z nimi skontaktować, może jeszcze żyją. I przestańcie marnować amunicję, tych stworów jest za dużo! Sunny chodź tu lepiej, potrzebujemy pomocy!
Jęknął i zamilkł, zdejmując z pleców bagaż z medykamentami. Zaczął szukać czegoś co pozwoli mu zatamować krwawienie.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 14-06-2009 o 13:23.
Sekal jest offline  
Stary 16-06-2009, 14:56   #115
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Mimo, że po części udało się to co Mesto planował, to jednak stwory nie umarły całkiem, i pewnie za jakiś czas się ockną, albo stracą resztę siły woli, która trzyma je przy życiu. Tak czy inaczej, Mesto nie planował już ucieczki z tego miejsca, ale skoro przeżył i zaistniała taka szansa. Spróbował się podnieść, ale okazało się to za ciężkim wyzwaniem. Poczuł palący ból w piersi, musiał mieć złamane żebra, ramie też nie wygadało najlepiej.
Mimo bólu podparł się na mieczu i wstał.
- Trzeba zabić te pomioty chaosu - powiedział do Duncana, jednocześnie wbijając miecz w pierwsze najbliższą istotę, która wydostała się z demona. Zaraz też nastąpił efekt, reszta potworów zawyła dziko i ruszyła do ataku. Właściwie nie wiedząc czemu to robi, Mesto przyłożył ostrze do następnego dziecka, a potępieńcy natychmiast się zatrzymali. Dzieci widać były dla nich ważne. Cały czas słychać było wycie innych potworów, Coraz bardziej dokuczało mu też pieczenie w oku, przetarł ręką oko, i usunął czarną maź, ale to niewiele pomogło. Wiedział, że nie ma za dużo czasu. schylił się i z wysiłkiem podniósł dziecko, które leżało pod stopami, potwory natychmiast ruszył do ataku, ale kiedy przyłożył ostrze do szyi stworzenia, zatrzymały się ponowni.

Zastanawiał się co z resztą, i przypomniał sobie o urządzeniu do komunikacji, więc powiedział do Duncana .
-Wyjmij komunikator i podaj mi, żebym mógł mówić - choć brakowało mu sił, miał nadzieję, że wyraził jasno iż teraz nie czas na kłótnie i spory kto dowodzi. Gdy mógł już mówić powiedział do urządzenia - Rorian co z Rotem i Bru? My idziemy do wyjścia, do śluzy A4, jest po drugiej stronie niż ta, którą weszliśmy, Rorian, Liczymy, że uda wam się otworzyć nam wejście, najlepiej jeśli zrobił by to Amx, ale myślę, że przebijecie się też działem, tylko nas ostrzeżcie. -
- Słuchajcie, chcemy zniszczyć ten przeklęty statek, ale musielibyście się przedostać do pomieszczenia z reaktorem i wyłączyć osłony, żeby go przegrzać, chyba, że uznasz to za zbyt ryzykowne, możemy wtedy spróbować przestrzelić się do reaktora, ale to ma cholernie mocny pancerz, możemy się nie przebić. -
- Ryzyko jest śmiertelne, bo nie wiem czy dam radę dojść do śluzy, na razie mamy z Duncanem sposób, na te stwory, ale nie wiem ile to jeszcze podziała. Wyciągnij nas stąd, znam ludzi z bractwa wojennego, jak prześlę im wiadomość, to zniszczą i statek i przeczeszą planetę. -
-Jeśli ktoś inny to posprząta, bez marnowania naszej amunicji, jestem jak najbardziej za - odpowiedziała jak zwykle praktyczna Andi.
- Czekamy na sygnał, że rozwaliliście już wejście. - Następnie kulejąc ruszył do wyjścia, liczył, że ostrze przy szyi dziecka, zapewni im dostateczną ochronę na czas przejścia. Dziecko, też najwyraźniej nie chciało być niesione, bo cały czas próbowało mu przegryźć szyję.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 16-06-2009 o 18:55.
deMaus jest offline  
Stary 17-06-2009, 14:12   #116
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Mesto i Duncan ostatkiem sił, opuścili ambulatorium, kierując się do pogrążonych w mroku korytarzy zranionego olbrzyma. Krok w krok za nimi podążała chmara otumanionych potępieńców, wyjąc i zawodząc w bezsilnej furii. Mała pokraczna istota, trzymana mocno przez kapłana, rzucała się dziko, na przemian klapiąc zdeformowanymi zębami i sącząc przekleństwa w jakimś pełnym nienawiści, sykliwym języku. Widziana wcześniej śluza zdawała się być już niedaleko. Nagle w korytarzu zamajaczyły jakieś kształty. Następna grupa potępieńców wylała się zza rogu, rzucając na uciekających ludzi. Grożenie małej istocie, zdawało się nie mieć na nich żadnego wpływu. W ledwo rozświetlanym mroku, ponownie zabłysły liczne kły i szpony. Lufa karabinu szturmowego Duncana zapłonęła ogniem, powalających pierwszy rząd mrocznych istot. Nie powstrzymało ich to jednak na długo. Po paru sekundach, powstały na nowo, rzucając się na osłabionych ludzi.

Wtedy zagrzmiała artyleria Roriana. Wybuch wstrząsnął całym kadłubem, powalając część potępieńczej chmary. Mesto i Duncan wiedzieli, że taka szansa może się nie powtórzyć. Z bojowym rykiem i wymachując glankeshem i kolbą karabinu, wdarli się w powalony tłum, zadając ciosy na prawo i lewo i przebijając się w kierunku światła, sączącego się z wielkiej wyrwy na końcu korytarza. Rorian czekał już przy resztkach śluzy. Wysunięta rampa zbliżyła się na wyciągnięcie ręki do wyrwy, pozwalając rannym dostać się na pokład. Sekundę po uciekinierach, z kadłuba wyskoczyły rozjuszone mroczne istoty, starając się dosięgnąć, oddalającego się już statku. W powietrzu zagrzmiała dudniąca seria ciężkiego karabinu. Masywne pociski trafiły istoty jeszcze w locie, wyhamowując ich pęd i odrzucając rozerwane ciała z powrotem w stronę masywnego, czarnego kadłuba.

Wtedy na poszyciu Roriana wylądowało coś ciężkiego. W powietrzu dało się wyczuć mdlący, ciężki smród zepsucia. Przez otwarty jeszcze właz, do środka wlała się jakaś istota. Wielka, bezkształtna, czarna masa. Dostrzegliście liczne ludzkie części ciała, wijące się w agonii w mrocznej materii. Otworzyliście ogień. Pociski zdawały się znikać w niej zupełnie bez szkody. Ona zaś nieprzerwanie pęczniała, wypełniając już połowę ładowni i pochłaniając nadal strzelające do niej działo. Wtedy stało się coś dziwnego. Zza waszych pleców wyjawił się Piąty z Dziewięciu. Spokojnie podszedł do pulsującego monstrum. Spojrzał na nie jakby z rozczuleniem i delikatnie położył na nim metaliczną dłoń, głaszcząc ciągle zmieniającą się powierzchnie.
- Witaj, dawny sługo - odparł czułym szeptem. Maź pod jego dłonią zadrżała, gdy po czarnym cielsku przetoczył się pomruk zadowolenia. Mroczna materia zaczęła otaczać jego dłoń, pulsując z rozkoszą i ciesząc się dotykiem golema.
- Jesteś daleko od domu - Istota uniżenie zapiszczała, jakby skarcona przez pana. - Musisz odejść, to nie twoje miejsce - Nagle zawyła zwierzęcym bólem. Ciało, które jeszcze przed chwilą tuliło się do Piątego, zaczęło się topić i pokrywać bąblami od niewidocznego gorącą. Po chwili, całą istotę objęły ciemnofioletowe płomienie. Zaryczała potępieńczo, wijąc się i rzucając po całym pokładzie. Po paru uderzeniach serca, został z niej tylko szary pył. Golem pokręcił głową ze smutkiem i spojrzał na ciężko rannego Mesta. Oko kapłana było zaczerwienione i poprzecinane pulsującymi czarnymi żyłkami.
- Jest w nim - odparł z namysłem - Zawładnie nim, jeśli nie odejmiecie skażonej części.

Alexander w tym czasie, wiedząc, że ciężko rannemu zwiadowi nie pozostało dużo czasu, rzucił się do zdobytych zapasów medycznych i zaczął przeglądać dostępne środki. Było tutaj dosłownie wszystko i to z najnowocześniejszych środków jakie obecnie produkowano. Nowoczesne, zasysające się na ranach, opaski uciskowe, płyny przyspieszające krzepnięcie, i regeneracje kości, uniwersalne antybiotyki, odtrutki na wszelkie możliwe jady, cały zestaw proszków na różne bóle, eliksiry wzmacniające system immunologiczny, pigułki na radiacje i dużo dużo więcej. Wątpiliście by z obecnym zapotrzebowaniem, udało wam się wykorzystać nawet część tych zestawów.

Dodatkowo Alexander znalazł też rzeczy, które zazwyczaj nie wchodzą w skład apteczek. Czarne pudełka wypełniały buteleczki z kwasami, narkotykami i zestawami do chirurgii plastycznej. Nie do końca pasowało to do standardowego wyposażenia statku więziennego... chociaż... Jeśli był to statek dla więźniów politycznych z salą tortur... Być może sprowadzano więźniów na skraj śmierci i przywracano ich do życia nowoczesną technologią, by móc dalej zadawać im cierpienia. A później dostarczano ich na miejsce pozornie nietkniętych dzięki chirurgii plastycznej. Jeśli te istoty żywiły się ludzkim okrucieństwem, to znalazły wręcz wymarzone żerowisko...

Sunne podszedł do golema, patrząc wymownie na oko mnicha.
- Co masz na myśli twierdząc, że trzeba "odjąć skażoną część"?
- Jest w nim i niebawem przeniesie się na resztę. Jego ciało jest silne ale wkrótce ulegnie. Wtedy będziecie musieli zniszczyć je całe.
- CO jest w nim? Zepsucie? To samo, które zmieniło ludzi ze statku w potwory?

Golem przytaknął sztywnym ruchem głowy.
Sunne westchnął.
- Znasz się trochę na opatrywaniu rannych?
- Nie znam waszych ciał, sługo.
-Słu... A co to ma do rzeczy?

Golem uśmiechnął się tylko pobłażliwym uśmiechem i skierował do windy, prowadzącej do jego kajuty.

W tym czasie, Mesto leżał już półprzytomny na zimnym pokładzie. Wydawało się, że walczył z obcą jaźnią. Majaczył i drżał, szepcząc pod nosem urywane modlitwy. Cała jego twarz i ciało skroplone były potem. Wydawało się też, że próbował wam coś przekazać, cedząc przez zaciśnięte zęby ciche słowa.
- Wyjmijcie to... za wszelką cenę...

*********

Tymczasem Rorian uniósł się nad krwawą pustynią, znikając w ciężkich, burych chmurach tego dziwnego świata. Daleko pod sobą zostawił olbrzymi, mroczny kadłub, kryjący zło które o włos zakończyłoby waszą podróż ku gwiazdom. Wkrótce wasz statek wzbił się w czerń kosmosu i obrał kurs na bramę, kryjącą się gdzieś za ostatnimi planetami układu Malignatiusa. Nowy system maskujący spisał się na medal, modyfikując przepływ energii pola siłowego i zmieniając na czujnikach wasz statek w "Złotą Igłę" - dyplomatycznego kuriera sprzed trzydziestu lat. Wszyscy zdolni do pracy, rzucili się do pomocy ciężko poranionej grupie zwiadu, wykorzystując do tego najnowocześniejszą znaną obecnie technologie. Zgodnie z obawami Bruggbuhra, szybko zabrakło jednak jedzenia. Parę wziętych na drogę szczurów tylko na parę dni zaspokoiło potężny głód zdrowiejącego organizmu olbrzyma. Ludziom na pokładzie musiało starczyć kilka skromnych puszek, które cudem przetrwały zwierzęcy apetyt voroksa. Kadłub waszego statku w milczeniu ciął mroczną czerń, mijając z czasem niezamieszkałe planety i malownicze skupiska barwnego gazu.


Z rzadka pojawiające się na czujnikach statki, oddalały się spokojnie po odczytaniu fałszywego kodu, nadawanego na okrągło przez nowy system. Tak minęło 6 dni, dzielących was od bramy układu. Na miejscu, zgodnie z przypuszczeniami, czekały dwa okręty miejscowej floty. Sprytna zmiana kursu pilotki, nie wzbudziła w nich podejrzeń. Pozwoliła jednak przemknąć się na skraju średniego zasięgu czujników, co umożliwiło zachowanie kamuflażu. Zauważyliście też, że czas na na obręczach zresetował się, pokazując teraz 30 dni.

- Bezpiecznej podróży, Złota Igło - rzucili jeszcze mili panowie z mostka wojskowego okrętu. I wtedy brama się uaktywniła. Potężne błyskawice trafiły w centrum olbrzymiego okręgu, wypaczając rzeczywistość i ukazując wam drogę ku następnym gwiazdom. W tym momencie włączył się alarm bojowy. Czujniki wykryły nowoczesny niszczyciel, pojawiający się nagle znikąd za waszą burtą. Erynia czekała na was. Na mostku coś się poruszyło. Piąty z Dziewięciu stał za wami, podziwiając z nabożną czcią ogromny, zdobiony boskimi twarzami okrąg. Uniósł dłonie w modlitewnym geście, a jego złote oczy zapłonęły jasnym ogniem. W tym momencie rozpędzony Rorian wpadł w otwartą bramę.

Oślepił was błysk rodzącego się słońca. Drobne wstążki pierwotnej materii splatały się w niebiańskim tańcu, eksplodując wielobarwnym światłem stworzenia. Po chwili z energii wybuchów wyłaniały się tajemnicze istoty. Jedne piękne, anielskie i drugie, pochłaniające ich blask, o wykrzywionych twarzach gargulców. O dziwo, już od pierwszych momentów, zdawały się istnieć w pokoju, uzupełniając swoimi przymiotami wspaniały, tworzący się właśnie na waszych oczach Wszechświat.



Otworzyliście oczy. Po policzkach spływały wam strumienie łez wzruszenia. Każdy z was miał świadomość, że przeżył coś niepowtarzalnego i dotknięty został gdzieś głęboko w samej istocie swojego jestestwa. Po paru oddechach wróciliście do rzeczywistości. Wyświetlacze czujników pełne były kontaktów, pochodzących od statków, stacji i boi nadawczych. Za wami nie było śladu po niszczycielu. Podejrzewaliście, że nie mógł zachować maskowania w czasie przejścia przez bramę. Pewnie źle przewidział punkt docelowy waszego skoku i pognał do innych światów Decadosów.

Parę innych statków właśnie wychodziło koło was z przestrzeni wrót. System maskujący po skoku przestał działać i znowu dla wszystkich byliście frachtowcem Rorian. Potężna fregata Inkwizycji minęła was o włos, wstrząsając całym waszym pokładem. Krótko objęła was czujnikami i pognała dalej do czekających na skok frachtowców. Niech Wszechstwórcy będą dzięki, za wyrywkowe kontrole! Przy takim nasileniu ruchu i tak nie mieli pewnie innego wyjścia. Panel komunikatora zalany został ofertami korzystnego kupna i sprzedaży, ze wszelakich unoszących się w przestrzeni statków i stacji kosmicznych. Doświadczona w handlu Andiomene, zignorowała jednak reklamy i ruszyła w stronę ojczystego świata al-Malików - pustynnego Istakhr. Czekały tam wyższe podatki ale i większa pewność zarobku. Załoga w obecnym stanie nie miała siły, by spierać się z oszustami i piratami.


Wkrótce Rorian osiadł na jednym z lądowisk pustynnego portu kosmicznego. Dookoła niego, przez dziesiątki kilometrów, rozciągał się ogromny, wielobarwny bazar. Alexandrowi przypomniały się, wyuczone za młodu, słowa słynnego al-malickiego poety, Ashrafa ibn Shunnara:

"Targ Istakhr jest jak matka: przyjmie Cię niezależnie od tego kim jesteś, księciem, czy żebrakiem. Ona: to życie. Kto raz ujrzy Targ, umrze szczęśliwy."

Tak jak większość mieszkańców Znanych Światów, marzył o tym by choć raz go ujrzeć i zaznać wszystkich, opisywanych przez poetów i trubadurów, cudów. I w końcu tu dotarliście. Przez okna hangaru dostrzegliście całe morze stoisk, urokliwych lepiankowych sklepików i ogromnych rodzinnych straganów nomadów. Przez tłum co jakiś czas przeciskali się tutejsi strażnicy - Mutasih - ze słynnymi zdobionymi turbanami i powłóczystymi lnianymi szatami. W dłoniach dzierżyli solidnie wyglądające karabiny szturmowe. Ciemnoskóry urzędnik portowy policzył wam 100 feniksów za lądowanie i wytłumaczył, że wszystkie inne opłaty zostaną zebrane, gdy zechcecie przetransportować towar z hangaru na zewnątrz. Obok was, miejscowa ekipa mechaników właśnie zajmowała się jednym z przebywających w masywnym hangarze statków. Szło im to całkiem sprawnie. Widać, że mieli odpowiedni sprzęt, którego i wy będziecie potrzebować, gdybyście zdecydowali się na poważniejsze przeróbki w Rorianie,


W końcu urzędnik wskazał wam ogromną, wiszącą przed hangarem, mapę targowiska, serdecznie uścisnął wasze dłonie i rzekł z szerokim uśmiechem białych zębów.
- Oby zachodni wiatr ukazał wam magię Targu, podróżnicy.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 20-06-2009 o 00:17. Powód: 30 dni na obręczach
Tadeus jest offline  
Stary 23-06-2009, 01:23   #117
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Sunne grzebał w apteczkach szukając jednego, konkretnego środku. Jest! Znalazł się. Jakiś łagodny środek nasenny, który miał uśpić Mesta na czas „operacji”. Podał go mnichowi, który już po chwili spokojnie drzemał.
- To powinno wystarczyć – powiedział. – Valentine! Potrzebuję twojej pomocy. Trzeba zrobić coś z tym okiem, a my jako jedyni nie jesteśmy ranni.
Nagle coś go tknęło. Ale nie zamierzał na razie o tym myśleć.

Nie podobało mu się to, co będzie musiał za chwilę zrobić. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Potem wziął się za „odejmowanie skażonej części”. Valentine pomagała mu cały czas w miarę możliwości. Musiał przyznać, że szło im to całkiem sprawnie. Usunął oko razem z zepsuciem, które zaczęło już ogarniać pozostałą część ciała. Tej też szybko się pozbył. Gałkę podał trzęsącej się Andiomene.
- Wiem, że to obrzydliwe. Ale coś trzeba z tym zrobić – mruknął.
„Dzięki niech będą Wszechstwórcy za te apteczki” pomyślał, opatrując oko mnicha.
Wreszcie ułożyli Mesta w jego kajucie. Było tam cicho i spokojnie. Dodatkowo Sunne poinstruował dzieci, żeby zachowywały się jak najciszej, aby nie przeszkadzać dochodzącemu do siebie mnichowi.
Potem ruszył zająć się innymi rannymi. Opatrzył wszystkich. Teraz nie potrzebował już pomocy Valentine. Mając pod ręką wszystkie potrzebne przybory połatał ich skutecznie i na tyle profesjonalnie, na ile pozwalały mu jego ograniczone zdolności.
Kiedy wszyscy byli już poskładani, Alexander poszedł na mostek i usiadł na jednym z wolnych foteli dysząc ciężko. Miał już dość babrania się w cudzej krwi, próbując coś zaszyć, zawiązać, wyjąć etc.

Wreszcie dolecieli do bramy. Hawkwood nie mógł oderwać od niej wzroku. Po chwili jednak zdarzyło się coś, czego nie mógł zignorować. Erynia – ten sam niszczyciel, który niemal rozwalił ich niedaleko Malignatiusa, znowu ich dorwał. Andiomene na szczęście szybko wpadła w bramę.

Szlachcic otworzył oczy dość niechętnie. Widok był tak piękny, że zapierał dech w piersi. Chłopak nawet nie próbował go potem opisywać. I tak nic by z tego nie wyszło.
W końcu golem znudził się ich towarzystwem i wrócił do siebie. Tą sytuację Sunne wykorzystał za odpowiednią. Spojrzał na Andiomene i powiedział ze śmiertelną powagą w głosie:
- Trzeba się pozbyć tego robota najszybciej, jak to tylko możliwe.
Spojrzała na niego pytająco, nie rozumiejąc za bardzo, o co chodzi.
- Pamiętasz, jak zwrócił się z tego czegoś na naszym pokładzie? Nazwał go „dawnym sługą”. A potem, kiedy z nim rozmawiałem, nazwał mnie „sługą” – tym razem wydawało mu się, że pojęła, w czym rzecz. – Jeśli on miał coś wspólnego z tym, co się tam stało, to nie chcę go na statku dłużej, niż to absolutnie konieczne.

Gdy dolecieli na Istakhr, Sunne podliczył swoje pieniądze. Tak, jak obiecał wcześniej dzieciakom – miał zamiar im coś kupić. No i potrzebował karabinu. I jedzenia. Był cholernie głodny. Siedział na mostku, czekając aż wylądują i – co było dla niego pewne – otrzymają rozkazy od Valentine. Bardzo chciał zwiedzić targ. Zobaczyć wszystkie jego wspaniałości, które były opisywane przez poetów równie często, co pięknie w ich dziełach.
I chciał znaleźć jakiegoś mechaniko-chirurga. Uważał, że w obecnych czasach załatwienie jakiegoś wszczepu zastępującego oko, dla Mesta nie powinno być trudne. Ostatecznie czuł się nieco winny. To przecież on pozbawił go oka.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 23-06-2009 o 14:50. Powód: Poprawnosc religijna...
NHunter jest offline  
Stary 23-06-2009, 12:41   #118
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Jedyne czego na prawdę pragnął podczas tej podróży to odpocząć. Nie robił wiele, większość czasu spędzając po prostu w swojej kajucie. Przez te kilka dni czy tam kilkanaście, w kosmosie czas leciał dziwnie, Amx naprawił ostatnie z systemów Roriana, które jeszcze zawodziły i do których miał części. Poza tym uruchomił maskującą zabawkę i przeszukał znalezione dane pod względem tego dziwnego projektu, o którym informację znalazł na planetarnej bazie. Doszukał się tylko czegoś o jakimś medalionie, przekazując tę informację pozostałym, chociaż na dobrą sprawę z tak małą ilością danych była praktycznie nieistotna. A resztę czasu czasu spędził u siebie, śpiąc lub majstrując przy Dinksie i starając się przy tym nie myśleć o głodzie. Czemu ten cholerny Vorox nie powiedział, że tyle żre?! Z drugiej strony przynajmniej jego robot zaczynał powracać do pewnej sprawności dzięki częściom z głównego komputera tamtej bazy. Popiskiwał już i rozumiał częściowo polecenia, które się mu wydawało. Działało mu też kilka podstawowych funkcji, chociaż Amx nie powierzyłby mu na razie czegoś bardziej skomplikowanego od na przykład przykręcenia śrubki.

Rot nie raz już przemierzał przestrzeń kosmiczną i wrota, więc wiedział czego się spodziewać. Ale tu został zaskoczony - zapomniał, że lecą przedpotopowym frachtowcem! Było to jednak coś dobrego, ale inżynier i tak tego nie polubił, głównie dlatego, że tego nie rozumiał. Jego analityczny umysł potrzebował wiedzieć jak coś działa. Dlatego też w sumie nie lubił golema i gdy już dolecieli do planety docelowej i zebrali razem, postanowił poruszyć ten temat.
-Może mu delikatnie zaproponujemy, by tu został? Ładna planeta i te sprawy. Ja się nie znam na gadaniu, ale może ty, Andi?
Wzruszył ramionami, ale za to było jeszcze kilka prostszych spraw do poruszenia.
-W zasadzie tylko działka mamy do sprzedania. Musimy zaś dokupić amunicję do naszego pokładowego i dużo jedzenia. Nie znamy jeszcze zadania, a pieniądze w końcu się skończą, więc niech nikt nimi nie szafuje. Zresztą jestem za tym, by dysponowała nimi Valentine w porozumieniu z nami. Póki nie wiemy co mamy dalej zrobić, nie róbmy więcej, niż to konieczne.
Zerknął na zewnątrz i wzruszył ramionami po raz kolejny. To chyba był jego ulubiony gest w takich chwilach.
-A teraz chodźmy coś zjeść.
Z Dinksem przy nogach spojrzał na mapę a potem poszedł w kierunku jakiegoś bliższego baru.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 24-06-2009 o 12:46.
Sekal jest offline  
Stary 24-06-2009, 22:54   #119
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dzięki zdobytym lekom i narzędziom medycznym mogli przeprowadzić operację Mesta, ale gdyby nie poszli na tamten statek, ta operacja byłaby niepotrzebna. Po raz kolejny Adiomene doszła do wniosku, że naprawdę lepiej się nie wychylać i nie zawracać sobie głowy cudzymi problemami. Dość mieli własnych! Popatrzyła na obrzydlistwo leżące na metalowym talerzu, które kiedyś było ludzką tkanką i załączyła palnik, po czym z wielką skrupulatnością zamieniła ją w kupkę popiołu. Potem razem z podstawką wysłała w przestrzeń kosmiczną.
Dalsza droga przebiegała bez problemu. Nawet mimo kolejnego spotkania z niszczycielem, którego na szczęście udało im się zgubić.
Co do samego przejścia przez wrota miała mieszane uczucia. Słyszała opowieści o mistycznych przeżyciach związanych z przechodzeniem przez wrota, ale sama ich nie doświadczyła. Zabezpieczenia na statkach nie pozwalały na takie doznania, które podobno prowadziły do niebezpiecznych uzależnień. Dziwne, że doświadczyli tego mimo, że jak później sprawdzili, tłumik efektu Sathra działał bez zarzutu. Andi zastanawiała się, czy nie miała na to przypadkiem wpływu, obecność na pokładzie tajemniczego golema. Obecność, która coraz bardziej była jej nie w smak. Tak jak i reszta zastanawiała się cały czas w jaki sposób się go pozbyć. Miała nadzieję, że wpadnie na dobry pomysł zanim będzie za późno.

Dalsza droga przebiegała sprawnie i bez zakłóceń, nie dała się zwabić super ofertom w strefie wolnego handlu. Jakoś nie miała ochoty na dalsze kłopoty. Skierowała się prosto na planetę i po uiszczeniu stosownej opłaty zwróciła się do reszty:
- Nie mamy wiele pieniędzy, ale może uda mi się korzystnie sprzedać nasze towary. Spróbuję się zorientować w sytuacji.
Podała wszystkim po dwadzieścia feniksów dodając:
- To niewiele, ale starczy wam na jakieś drobiazgi i jedzenie, rozejrzyjcie się, a potem zastanowimy się wspólnie co, gdzie i za ile kupimy.
Potem zatrzymała Amxa, który kierował się w kierunku jakiegoś baru:
- Chciałabym byś pojechał ze mną...
- Eeeee, gdzie?
- Trochę za miasto, wynajmiemy przewodnika więc droga nie powinna zając wiele czasu.
- Znaczy... tak sami zupełnie?

Andiomeme szturchnęła mężczyznę lekko w bok:
- Obudź się chłopie to ja Andiomeme... spędziłeś ze mną trzy lata na jednym statku, a na ostatniej planecie mieliśmy prawie wspólne łóżko - wykrzywiła się do niego zabawnie.
- Prawie, to jest pewna różnica! No, ale jeśli nalegasz to pojadę... tylko po co?
- Może załatwimy sobie pyszny darmowy obiad...?
- z zastanowieniem popukała się w dolną wargę.
- Za miastem? Piasek nie jest pyszny, próbowałem kiedyś - Skrzywił się, w czymś na kształt nieśmiałego uśmiechu.
Andi roześmiała się klepiąc przyjaciela po zdrowym ramieniu:
- Zawsze wiedziałam, ze masz poczucie humoru, po prostu trzeba je umieć obudzić! Tak poważnie to znam tu pewnego handlarza, mieszka za murami Targu, tam dalej rozciąga się miasto - Samarkand, chcę z nim porozmawiam na temat tego co mamy do sprzedania.
Rot wzruszył ramionami.
- Jasne, pojadę z tobą. Ale tylko przez to, że cię znam! Normalnie do pięknej kobiety nie da rady podejść - Skrzywił się i odwrócił nagle, klepiąc Dinksa po metalowej pokrywie. Szybko zmienił temat - A co z nim?
Dziewczyna wskazała na stojące niedaleko jaszczurki:


- Pojedziemy na czymś takim razem – dodała znacząco - raczej nie znajdziemy dla niego miejsca. Zostaw go lepiej na statku.
Amx wytrzeszczył oczy:
- Na jednej?! Przecież nie ma na niej miejsca!
- Spokojnie jesteśmy dostatecznie szczupli by się zmieścić, a będzie o wiele taniej. trzeba oszczędzać pieniądze
- Zmrużyła oko i szepnęła do ucha Rota - Obiecuję, że będę grzeczna i będę trzymać ręce przy sobie.
- O nie! Chcesz mnie zabić, przyznaj się!

Teraz Andi zaśmiała się już w głos:
- Jasne w końcu takich inżynierów jak ty, znajdę wszędzie na pęczki... Rosną na tutejszych polach niczym marchewki! Ruszaj się bracie i nie marudź. - Pchnęła mężczyznę lekko w kierunku zwierząt.
-Ał... - poczłapał jak więzień skazany na karę śmierci, a jego mały robocik wrócił na platformę statku, która zasunęła się za nim z cichym zgrzytem.
 
Eleanor jest offline  
Stary 27-06-2009, 15:26   #120
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Jedno trzeba było przyznać al-Malikom: Malignatius nie mógł równać się z Istakhr. Po prostu nie. Targi na planecie Decadosów miały w sobie tyle uroku, co zdechły pies. Rozwalające się, drewniane stragany, trzęsący się z zimna klienci i unoszący się w powietrzu smród sadła. Biorąc pod uwagę fakt, że jedyną rzeczą, jaką Malignatius wytwarzał w solidnych ilościach, była herezja, po prostu nie było warto.

Tutaj nos atakowały rozliczne zapachy, a co jeden, to bardziej egzotyczny. Duncan napełnił sobie brzuch jakąś potrawą, pachnącą przyprawami i składającą się głównie z ryżu i owoców. Niestety, nie mógł zaszaleć. Przewoźniczka wydała im raptem po dwadzieścia feniksów.

- Dzięki, postaram się nie wydać wszystkiego od razu - rzucił do niej zgryźliwie przed odejściem. Nie pomogło.

Mimo wszystko nawet samo łażenie po targowisku miało swój urok, głównie ze względu na to, że nie towarzyszył mu golem, któremu służyły demony. Jego obecność sprawiała, że przebywanie na pokładzie statku - już wcześniej niezbyt przyjemne - teraz było nie do zniesienia. Kiedy tylko przypominał sobie sytuację na "Rorianie", zimny pot spływał mu po plecach. Nie chciał czegoś takiego przeżywać nigdy więcej.

Zarówno ten powód, jak i brak pieniędzy sprawiły, że nie koncentrował się zbytnio na rozrywkach. Miał zamiar zakupić tak dużo ciężkiego sprzętu, jak to tylko możliwe. Karabin przeciwpancerny, RPG, czy chociażby granaty - nieważne. Znalezienie takich rzeczy tutaj normalnie byłoby niemożliwe, ale - na szczęście - była gildia, która się tym zajmowała.

Speluna, do jakiej wszedł, wyglądała odpowiednio. Duncan zamówił trochę niesamowicie cienkiego wina i pogadał trochę z oberżystą. Ten nie znał oczywiście nikogo, kto może sprzedać broń i wydawał się być wręcz zdziwiony taką propozycją. Nikt też nie zaczepił go później przy stoliku. Szlachcic był nieco zaskoczony.

Znaleźli go dopiero, jak wychodził. Widać protokół postępowania wyglądał tu nieco inaczej.

- Skądżeś przybył, wędrowcze? Z jakiegoż powodu los przysłał cię do tego ropiejącego wrzodu? - brodaty mężczyzna mówił trochę niewyraźnie z powodu zajęczej wargi.
Duncan przewrócił oczami. Nienawidził tej miejscowej maniery. Kwiecista mowa i liczne metafory nieszczególnie do niego trafiały. Mimo to spróbował.
- Wichry kosmosu przygnały mnie na skrzydłach burzy... - zaczął. Nieznajomy zrobił taką minę, jakby bolał go ząb.
- Dobra, szefie. Widać, żeś nie stąd, więc nie będę się wygłupiał. Chcesz coś kupić, tak?
Duncan kiwnął głową.
- Owszem. Karabin przeciwsprzętowy i dwa granatniki, z amunicją. Granaty EMP też byłyby nie od rzeczy.
Rozmówca roześmiał się.
- Dorzucić ci w prezencie pancernik cesarski z kompletem żołnierzy?
- Sprzedajecie na co dzień tylko proce i zaostrzone patyki?
- Nie powiedziałem jeszcze, że coś sprzedajemy.
- Tak, wiem, ale znasz kogoś, kogo znajomy sprzedaje. Obaj wiemy, jak to działa. No więc popytaj po prostu o to, o co prosiłem.
- Taki kaliber kosztuje.
- Pewnie, że tak. Wszystko kosztuje.
- Dobra. Następna sprawa - członek załogi stracił oko. Znasz kogoś, kto mógłby je... wymienić? I nie chodzi mi o szklaną kulkę z namazaną na niej tęczówką.
- Może...
- Popytaj.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym każdy udał się w swoją stronę. Teraz nadszedł ten denerwujący moment, kiedy nic nie było wiadomo. Prawdopodobnie statek znajdzie się pod dyskretną obserwacją ludzi, których zadaniem było ocenić dwie rzeczy. Po pierwsze - czy są w stanie zapłacić za towar. Po drugie - czy w ogóle chcą go kupić. Tak przynajmniej wyglądały interesy z Pozyskiwaczami na Malignatiusie.

Tutaj mogło być trochę inaczej...
 
Gantolandon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172