Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 18:16   #117
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nagle pobladł ściskając mocniej drewnianą kulę. Tego naprawdę się nie spodziewał po osobie, która do tej pory wydała mu się kobietą, nie, nie kobietą, po prostu człowiekiem inteligentnym, przyzwoitym i z prawdziwymi zasadami. Co zresztą tylko wzmagało urok kobiecości, pełen tajemnicy, melancholii i magicznego piękna. Niezwykłe połączenie. Opowiedział Courtney sen podczas prywatnej rozmowy i poprosił o dyskrecję. Wyjaśnił, co zresztą wtedy zrozumiała, że postawiłoby go to w bardzo niemiłej sytuacji, może nawet ośmieszyło. Jeżeli teraz zmieniła zdanie zdanie, jeśli uważała jego sen za ważny, co rozumiał, wystarczyło z Sharpe'm porozmawiać, a nie wywalać przed publiką jego prywatne sprawy. Miał do niej wcześniej wiele szacunku i zwyczajnie lubił. Lubienie zostało. Irlandka udowodniła, że nie można jej zaufać i że zwyczajnie go nie szanuje, co zresztą akurat prawdopodobnie łączyło ją niemal ze wszystkimi zgromadzonymi. Szkoda, bo jeżeli tego typu zachowanie arystokratycznej śmietanki uznałby na normalne, to Courtney wydawała się wyjątkowa. Cóż, trafiony wniosek – w y d a w a ł a s i ę. Skoro jednak sobie tak życzyła. Będąc nielubianym nie mógł zbyt wiele stracić. Chyba był to jedyny walor tej całej sytuacji. Stwierdził rzeczowo starając się opowiadać dokładnie obojętnym tonem, od czasu do czasu ironizując:

- Madame, jeżeli pani sobie tego życzy ... choć, nie rozumiem. Marzenia senne to marzenia senne przecież. Nie ma co się doszukiwać w tym jakichkolwiek podtekstów, szczególnie, że chyba to całkiem normalne, iż umysł człowieka buduje fantazje na temat sprawy, która go nurtuje. Nic dziwnego więc, że mi od czasu do czasu śnią się kwestie dotyczące naszej dziedziny. Tego, czym się teraz zajmujemy. Jednak na pani prośbę ..., cóż, wobec tego proszę państwa o potraktowanie tego, jak formy rozrywki. Ot, chwili odprężenia.

Tak naprawdę pierwszy przypadek nastąpił jeszcze w Londynie, w noc po balu u diuka Wellingtona. Położyłem się dosyć późno, siłą rzeczy zresztą. Miało jednakże to pewną zaletę. Otóż średnia, oględnie mówiąc, gospoda, w której wynajmowałem pokój, oferowała spartańskie warunki. Na łożu z dechy i starego materaca, w hałasie z niedalekiej wozowni pracującej całą noc, dosyć trudno się zasypia, ale nie po powrocie wczesnym rankiem. Toteż usnąłem stosunkowo mocno i smacznie. Właśnie wtedy się zaczęło. Szedłem pustymi korytarzami jakiegoś, zapewne, zamku o niewielkich okiennicach - lustrach, w których widać było jedynie jego odbicie zanim dotarłem do sali tronowej. W hali panował półmrok, przez co nie byłem w stanie określić jej wielkości, a także tego, co się w niej dokładnie znajduje, oprócz pięknie zdobionego tronu i niezliczonej wprost ilości rzeźb przedstawiających nieznanych mi władców. Najdziwniejsze zaś było to, że próbowała przemówić do mnie jakaś nieznajoma kobieta, która ofiarowała mi żółty kwiat. Co ciekawe, identyczny kwiat znalazłem potem na poduszce. Zapewne musiałem go przywieźć ze sobą z balu.

Kolejny raz odwiedziłem wspomniany zamek już w Dawenvill. Znów ta sama sala tronowa, tyle, że tym razem pełna różnych istot i kształtów, niektóre podobne do ludzi, inne do mitycznych stworzeń. Nikt poza mną się nie poruszał, wszystkie te istoty stały niczym rzeźby w jakimś muzeum osobliwości. Znów odzywała się ta sama kobieta, co poprzednio, tym razem przypominając o jakichś zobowiązaniach rodzinnych, których chyba nie znam. Potem szedłem długim korytarzem z niewielkimi oknami i nieskończoną ilości drzwi, nad którymi wyrzeźbiono różne figury. Niektóre przypominały nieco starych celtyckich bogów, inne, stanowiły zagadkę. Nagle ktoś stwierdził, iż uważa, że się pogubiłem, co pewnie było racją. Właściwie także właśnie tam stała mała dziewczynka, której towarzyszyła hrabina Lovelace. Co do pozostałych z państwa
– rozłożył ręce – przykro mi, ale nikogo więcej nie było. To byłoby właściwie na tyle.

Teraz, proszę wybaczyć, towarzystwo miłe, ale muszę się zmierzyć z rzeczywistością i zażyć to, co doktor przepisał. Potem rzeczywiście postaram się, zgodnie z sugestią lorda Somerset, posiedzieć nieco nad książką. Ladies and gentlemen
– skłonił się lekko, na ile pozwalała mu kula – do zobaczenia prawdopodobnie na kolacji – po czym wyszedł.
 
Kelly jest offline