- No nareszcie jakaś dobra wia... Co do kur...?
Nelson zaskoczony popatrzył na Snake’a. Facet patrzył w kierunku czerwonego samochodu. Również Nelson spojrzał w tamtą stronę. Wokół Dodge’a kręcił się jeden z ich współpasażerów, ten zakutany w prześcieradło arab. Mustafa, binLaden, czy jak mu tam na imię było. Obłaził odpicowaną brykę z takim zainteresowaniem jakby była co najmniej złotym cielcem, albo czymś takim. I po jaką cholerę pchać się w kłopoty? Nie lepiej zostawić tych kolesi w spokoju i bezpiecznie dojechać do tego pieprzonego Detroit?
- Widzicie co ten debil robi? Zaraz może być gorąco. Wystarczy jeden fałszywy ruch. Lepiej poszukać sobie jakiejś zasłony – półgębkiem powiedział Snake i zaraz potem ustawił się tak, że wielki van „taksówkarza” osłaniał go od czerwonego wozu.
- Całe życie z debilami – jęknął Nelson. – Po jaką cholerę ten koleś się tam pcha?
Kucnął za Fordem i pociągnięciem dźwigni naciągnął cięciwę kuszy. Z metalowego pojemnika przy pasku wyciągnął stalowy bełt i umieścił go w leżu broni. Potem ostrożnie wyjrzał zza samochodu. |