Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2009, 23:49   #4
Zielin
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Gloinus siedział rankiem w knajpie i popijał piwo, lecząc syndrom dnia poprzedniego. Pomimo osobliwej migreny wesoło gawędził ze znajomym barmanem. Za drzwiami knajpy co rusz przechodził jakiś wojak, opancerzony niczym mały czołg. Nic dziwnego - wyprawa miała ruszyć niebawem do Zhieloskoju. Do knajpy wpadali co niektórzy z przechodniów, przynosząc coraz to nowsze - i zabawniejsze- informacje na temat wyprawy. Krasnolud nie był w humorze i uśmiechał się tylko przez grzeczność. Od tygodnia, kiedy to goniec z wiadomością przybył do niego, oferując mu wyprawę za ocean wraz z księciem Kreuzenfergiem i obiecując przekazanie dalszych informacji. Czas mijał, a z dnia na dzień Gloin myślał, że książę zapomniał o zasługach starego krasnoluda.


Drzwi ponownie zaskrzypiały. Stał w nich młodzik, na oko w wieku 22 lat. Twarz miał nadal dziecięcą, bez żadnego śladu zarostu. Uradowany, usiadł niedaleko krasnoluda. Z przejęciem opowiadał, jaki to on nie jest i że spróbuje przekonać księcia o przydatności takiego młodzika w jego drużynie. Opowiadał to z niebywałym zapałem. Nie wiedział - bo niby skąd - o strasznych skutkach wojen. Liczył pewnie na darmową wycieczkę i poklepywanie panien po tyłkach. Srogo by się na tym przeliczył.

Krasnolud upił jeszcze jeden łyk piwa, po czym splunął na podłogę.
Podszedł do chłopaka i zasiadł obok niego.
- Młodyś z twarzy i z ducha. Zarostu też nie masz na tym bladym licu. Tyć przecie kobitka w puszcze, nie wojak! - ryknął krasnolud, klepiąc chłopaka po plecach. Ten, o mało co nie wbił się w ladę. Zanim ten zdążył coś odpowiedzieć krasnolud zwrócił się do starego znajomego. - Barman, daj no tu specjalną mieszankę dla naszego wojaka!
- Gloin, czy aby na pewno...
- Napewno, na pewno. Nie bój nic. Skoro idzie na wojenkę jak przystało na faceta, to i pić jak facet też umieć musi. No dawaj to tu!


W czasie kiedy barman udał się na zaplecze, Gloinus sięgnął po opartę przy ladzie tarczę i miecz. Pooglądał je i zapytał:
- Czyja to robota?
- No...tam, kowal w centrum...
- Nie mów nic więcej. Widać,że spartaczona robota!
- Zarobiłem trochę i trochę pożyczyłem, ale stać mnie było tylko na to.
- Już się chłopie nie tłumacz. Taka tarcza lepiej służyć ci będzie jako półmisek do owoców. A ten nożyk nie przekroi nawet bochna chleba! Wykiwano cię, jak nic!
- chrząknął i mówił dalej - Ale, że widzę żeś chętny do wojaczki, a ja mam dobre serce i żal mi się robi takiego młokosa co go stary dziad okantował, daruje ci moje dzieła. Wpadnij na przedmieścia, i zapytaj się o "warsztat Gloina" to ci wskażą drogę, bo ja zaraz lecieć muszę. Tylko upijem jednego, dla świętego spokoju.
Uradowany chłopak z darmowego "ekwipunku" siedział cicho. Obaj czekali na specjał szefa kuchni.

Kilka potrząśnięć, mieszanin i lekkich wybuchów później przed Gloinem postawione zostały dwie szklanice z tajemniczo wyglądająca, srebrnawą substancją. Stuknął się z młodym, który zdążył już złapać swojego "drinka" i wypił jednym haustem. Chłopak próbując także zabłysnąć, powtórzył wyczyn krasnoluda. Rumieńce wstąpiły na twarz, zaszkliły się oczy. Gloin przyzwyczajony do tego "specjału" jako krasnolud nie poczuł praktycznie nic.
Chłopak miał się gorzej i po kilku chwilach zwalił się na ziemię.

Krasnolud kiwną głową. Barman przeszedł przez ladę. Barczysty chłop z niego był, toteż nie miał problemu z podniesieniem chudzielca w pełnej "zbroi", którą to Gloin określał bardziej jako puszkę sardynek. Zaniósł go na górę i po chwili wrócił.
- Kolejny spity przez ciebie klient. - rzucił z wyrzutem.
- Nie narzekaj, stary kutwo, bo wiesz że ci zapłacę za niego podwójnie.
- Po kiego czorta żeś go spijał!?
- Młody jest i mi go szkoda ciutkę. Za dwa dni się obudzi, to my już w drodze będziem. Zdrów będzie to do roboty się w okolicy najmie. Na taką wojenkę to profesjonalistów trzeba.
- "Takich jak ja", pomyślał w duchu.
- To ja się zbierać będę. Ciao! - rzucił kilka złotych monet na ladę i wyszedł z gospody. Tylko nieznacznie było po nim widać stan wskazujący.

Nim minęło południe spowrotem był w swoim sklepie. Skromny budynek z szarej cegły i dachem pokrytym mieniącymi się w słońcu czerwonawymi dachówkami został zakupiony okazyjnie od starego i zmęczonego życiem starca. Od tamtego czasu służył mu za miejsce pracy i domostwo.


Krasnolud żył dostatnio, ale niezbyt pretensjonalnie. Jego fachowe wykonanie oręża i zbroi szybko przysporzyło mu klienteli. Niektórzy wojacy, powracając z wypraw, chwalili jakość jego wyrobów. Kilku nawet twierdziło, że jego dzieła uchroniły ich przed kalectwem czy śmiercią. Krasnolud z grzeczności tylko nie przeczył ich słowom. Większość z tutejszych średnio zamożnych rycerzy to krętacze i łgarze. Nie wątpił, że pragną pochlebstwami przyskarbić sobie jego zaufanie i jednocześnie obniżyć koszty napraw i zakupów. Zdarzali się, co prawda, szlachetnie urodzeni nabywcy, którzy ze szczerością w oczach nabywali kunsztowne tarcze i zbroje, jednakowoż stanowili oni u Umbardze gatunek bliski wyginięciu.
Każdy myślał tylko o swoich zarobkach. Zepsucie społeczeństwa było widoczne w każdym zapyziałym zakamarku tej mieściny. Pomimo pięknej powierzchowności w postaci strzelistych budynków i marmurowych posadzek, na ulicach nie miało się co liczyć na przyjazne spojrzenia. Groźne bandy w zakamarkach tylko czekały na sposobność zdobycia twojej sakiewki. Władze walczyły z tą plagą, ale jako mitycznej hydrze, po usunięciu jednej grupki pojawiało się kilka następnych.

Ruch był mały ostatnimi czasy, bowiem na wojenkę wszyscy się zaopatrzyli wcześniej. Coraz więcej obcych przybywało do Umbardu tego dnia. Trochę zawiedziony, że nie został wybrany do drużyny, już myślał o rozpakowaniu przygotowanego ekwipunku.
Zwlekał z tym do ostatniej chwili, jakby przeczuwając z nadzieją, że jednak uda mu się dostać do drużyny.

Było popołudnie. Kiedy drzwi skrzypnęły, pierwszy raz w dniu dzisiejszym, podniósł z zamyślenia głowę. Do jego sklepu zawitała elfka! Było to zjawisko niespotykane, gdyż mało który z przedstawicieli elfich klanów przybywał do tego miasta w innych celach niż handel zamorski. Ta elfka była jednak jak najbardziej realna.

Mimo iż krasnoludy niezbyt przepadają za elfami, to jednak wytwarzane przez obydwie nacje oręże są porównywalne ze sobą każdym możliwym współczynnikiem. Gloin, któremu w dzieciństwie wpajano powściągliwość w stosunku z przedstawicielami elfiej rasy, z czasem przebywania wśród ludzi zaczął przywiązywać coraz mniejszą uwagę do tego typu spraw.
Widział kilkoro elfów w swoim krótkim - jak na krasnoluda - życiu. Ta elfka była jednakowoż najpiękniejszą z dotychczas mu widzianych. Była blada, miała czarne, może granatowe włosy. Oglądała z zaciekawieniem wyeksponowane przedmioty w zakładzie. Kilka zmierzyła w rękach, a potem z szacunkiem odstawiła. Krasnolud zauważył, że do gustu przypadł jej jego najnowszy "wyrób".


Sama miała na sobie lekką, szarą zbroję i obuch na plecach. "Elficka robota, nie ma co. Dobre wykonanie.", spostrzegł krasnolud po zaledwie chwili przyglądania się.
- Słyszałam o twoim kunszcie, krasnoludzie - odezwała się nagle - ale dopiero teraz zobaczyłam na własne oczy twe dzieła. Robią wrażenie.
Gloin nie ukrywając zadowolenia z pochwały jego wyrobów mruknął coś niezrozumiałego pod nosem w podziękowaniu. Podeszła do niego i sięgnęła do pasa. Wyciągnęła jakiś zwój i bez słowa mu go podała. Była to jakaś wiadomość zapisana pospiesznie, koślawym pismem.

"Panie Whitebeard! Kilka dni temu był u pana goniec z wieścią. Teraz dopiero powiedział mi, że nie przekazał panu ważnych informacji. Tą wiadomość podałem w ręce kapłanki Tyllevare, której ufam. Wyprawa rozpoczyna się dzisiaj o wieczornej porze. Spotykamy się w porcie. Liczę, że pan się zjawi.
Książę Umbardu Karl Kreuzenferg"


Był także dopisek na dole. Pismo było tak koślawe, że prawie nieczytelne. Widać pisane było w pośpiechu. Z trudem odczytał słowa:
"Tak się składa, że kapłanka Tyllevare będzie naszą towarzyszką w misji. Zaprzyjaźnijcie się."

Odchrząknął z zadowoleniem. Wyjrzał za okno. Zaczynało się już ściemniać.
- Niech panienka chwilkę poczeka. - rzucił i już go nie było. W chwilę później zakładał już zbroję i zarzucał plecak na ramię. W pełnym rynsztunku zjawił się w drzwiach, w które wszedł zaledwie chwilę temu.
- Przepraszam za zwłokę. Jako że zaczyna się ściemniać, proponowałbym wyjść już w stronę portu. Mamy chwilkę czasu na "zaprzyjaźnienie się", jak to miłościwy książę raczył ująć.

Krasnolud zamknął szczelnie wszystkie drzwi i okna w zakładzie. Mijając knajpę podrzucił barmanowi "na przechowanie" klucz do domu. Chwilę później szedł ramię w ramię, a raczej - ramię w udo, z piękną elfką, gawędząc na różne tematy. Dość szybko zbliżali się do zakotwiczonego statku w porcie...
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>

Ostatnio edytowane przez Zielin : 25-06-2009 o 21:10. Powód: Ah ta kosmetyka...
Zielin jest offline