Czekając na przydział,
Jordan dostrzegł jak nagle ze ściany wyłoniły się dwa duchy, co prawda słyszał od rodziców o tym, że w Hogwarcie są duchy, ale jak dotąd żadnego nie widział, przeżył więc szok, że spotyka je już pierwszego dnia. Nie wiedząc czemu wyobrażał sobie, że duchy to mimo wszystko rzadkość i można je zobaczyć czasami, albo że tylko nieliczni mają to szczęście.
Duchy toczyły między sobą jakąś dyskusję, gdy nagle jeden z duchów ich zauważył.
- Hej, a wy co tu robicie? - Jeden z duchów wreszcie zauważył grupę pierwszoroczniaków. Oczywiście nikt nie odpowiedział.
-Nowi uczniowie! – uradował się grubszy mnich w jakiś rodzaju habitu. – Czekacie na przydział, tak?
Znów nikt nie otworzył ust, a jedynie kilka osób pokiwało głowami.
-A więc życzę wam powodzenia! – powiedział duch w kryzie i trykotach, po czym uśmiechnął się do nich.
- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagall, a duchy wsiąknęły w ścianę z drugiej strony. – Ustawcie się w rzędzie… I za mną!
Po chwili weszli do wielkiej sali, było to coś wspaniałego, cztery długie stoły, za ich plecami podium ze stołem dla nauczycieli, i najpiękniejsze sklepieni, ojciec opowiadał mu o tym, ale do tej pory wyobrażał to sobie inaczej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, dlaczego zrobiło to takie wrażenie na ojcu.
Akurat miał zacząć przyglądać się stołowi nauczycielskiemu, gdy profesor McGonagall wniosła nieduży stołek a na nim starą tiarę.
Jordan zastanawia się, na czym ma polegać ceremonia, gdy tiara rozdarła się na krawędzi ronda i zaczęła śpiewać.
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mÄ…drej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachÄ™ albo w piasek,
I tak poznam kim jesteÅ›,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtÄ…d zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkajÄ…,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie ceniÄ… sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczÄ™ na starcie!
Gdy tiara zamilkła dowiedzieli się, że ceremonia przydziału będzie raczej prosta. Muszą tylko usiąść na krześle i założyć tiare.
Pierwsza poszła Abbott Hanna, i trafiła do Hufflepuffu, następna była Susan Bonse, też do Huflepuffu, a potem jakiś chłopak, który został krukonem.
W końcu ktoś kogo znał,
Kristin Bloodrose, co za nazwisko pomyślał, a gdy usłyszał, że
Kristina trafia do Slytherinu pomyślał, że z nazwiska pasuje. Ślizgoni zawyli z radości, że ktoś w końcu trafił do nich.
-
Bravy, Jordan!
Spodziewał się, że za chwilę będzie on, ale żeby tak już. Wyszedł z grupy uczniów i podszedł do stołka. Usiadł na nim i założył tiarę przydziału…
-
Jordan… Bravy… - usłyszał cichy głosik, we własnej głowie - Widzę wszystko, jak na talerzu… wszystko. Odważny, dobry… Gryffindor? Ale nie… widzę też twoją drugą stronę… Fascynacja czarną magią, jakaś niewykrywalna agresja… Co mam z Tobą zrobić? Ach, niech już będzie…
-SLYTHERIN! – wykrzyknęła tiara na całą salę.
- nie... - wyszeptał
Jordan, ale było już za późno, ślizgoni znowu zawyli z radości, a on jak skazaniec, wstał, zdjąć tiarę i ruszył do stołu po prawej.
Usiadł obok
Kristiny, o której wcześniej pomyślał, że będzie pasowała choćby z nazwiska, a on,
Bravy nie brzmiało, jak nazwisko jakiegoś ślizgona. Jego nazwisko miało moc, miało siłę i co ta tiara miała na myśli mówią, fascynacja czarną magią, i ta część o niewykrywalnej agresji. Może chodziło o jego treningi, ale czarna magia? on chciał ją tylko znać, aby umieć z nią walczyć, to przecież, nie powód żeby umieszczać go w Slytherinie.
Zresztą to teraz nie ważne, trzeba się z tego wykręcić. Może jakby poprosić o jeszcze jedną szansę przymierzenia tiary, ciekawe czy istnieje możliwość przeniesienia się do innego domu, już chciał o to zapytać
Kristinę, ale pomyślał, że przy stole i reszcie slizgonów, może lepiej się nie wychylać. Zrobi to jutro i może jakiegoś nauczyciela. Ta McGonagall wygląda, na zorientowaną w tematach pierwszoroczniaków, i choć wydaje się surowa, to chyba go wysłucha.
Jordan tak był pochłonięty rozmyślaniem dlaczego trafił do slytherinu, że nie zauważył nawet kiedy skończyła się ceremonia, i kiedy dyrektor coś mówił. Oprzytomniał na chwilę, kiedy rozległy się się śmiechy i oklaski. Chciał zapytać co się stało, ale poczuł się teraz głupio, więc rozejrzał się tylko kto jeszcze jest w slytherinie. Zobaczył na przeciwko
Sybillę Merediv, a kawałek dalej
Alexandra Fleming. Oprócz tego był jakiś blondyn i dwójka mięśniaków, a obok
Alexandry siedziała jakaś potężna dziewczyna. Były oprócz tego jakieś inne dziewczyny. Obok niego siedział jakiś, chłopak, ale patrzył w stronę blondyna, więc
Jordan nie musiał się nim przejmować.
Po uczcie dyrektor powiedział swoją mowę, tym razem
Jordan starał się bardziej słuchać, ale jego myśli cały czas uciekały do tego, że on nie może być ślizgonem, on jest, miał być gryfonem. Wrogiem ślizgonów. Jak jego rodzice. Rodzice, co on im powie, przecież, to będzie dla nich szok.
Kiedy uczta dobiegła końca, jeden z prefektów wstał i poprowadził ich do lochów, przed zielonkawą ścianę.
- Hasło brzmi: Ponury cień! – zawołał, a kamienne drzwi otworzyły się.
Ukazał im się nisko sklepiony loch, wyposażony dość luksusowo. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, zielonkawe meble, i lampy z zielonymi kloszami, z boku w bogato zdobionym kominku płoną ogień.
- Po lewej sypialnię mają dziewczęta, po prawej chłopcy. Dobranoc. - Powiedział prefekt i odszedł.
Dziewczynki ruszyły do swoich sypialni, a chłopcy do swojej.
Jordan odkrył, że dzieli ją z czterema innymi chłopcami.
Draconem Malfoyem, Zabini Blaisem, Gregorym Crabem i Vincentem Crabbem.
Po chwili rozmowy owych chłopaków,
Jordan odkrył, że nie pomylił się co do tych dwóch mięśniaków,
Crabb i Goyl, naprawdę byli parą chodzących mięśni, i to chodzących na zlecenie
Malfoya. Malfoy od wejścia uważał się, za szefa, a przynajmniej w stosunku do
Crabba i Goyla, Zabiniego traktował jak równego. A
Jordan mimo, że nie zamierzał zostawać w slytherinie dłużej niż to konieczne, postanowił nie być służącym
Malfoya, więc gdy ten podszedł i przedstawił się.
-
Draco Malfoy, to jest
Crabb, a to
Goyl, Zabiniego już chyba znasz z uczty siedział, niedaleko ciebie. - Przedstawił wszystkich wskazując raz ręką, a raz głową. - A ty jesteś? -
-
Jordan Bravy, nie, nie znam,
Zabiniego - powiedział podając rękę i
Malfoyowi i Blaisowi, ignorujÄ…c na razie
Crabba i Goyla, - Jeszcze nie wiem, czy warto poznawać - dodał z ironicznym uśmiechem, samemu obserwował reakcję
Malfoya.
- Co to miało do cholery znaczyć - Oburzył się Blaise, ale zanim
Jordan odpowiedział,
Malfoy podniósł rękę uciszając
Zabiniego.
- On żartował
Zabini. Prawda? - Zapytał
Draco, widać było, że chce wybadać
Jordana, tak jak
Jordan chciał wybadać
Malfoya.
- Jasne że żartowałem, sprawdzałem, czy będę musiał mieszkać z ponurakami. - uśmiechną się do
Zabiniego, a następnie podał rękę
Crabbowi i Goylowi. - To jak z wami? chcieliście do Slytherinu, czy przez przypadek? - To był najwyraźniej błąd, bo
Maylfoy, który wziął się za pakowanie, wyprostował się jak struna, tym razem to
Zabini siedział na łóżku, z rozbawioną miną. Ale tym, który odpowiedział był
Goyl.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie -
Malfoy przerwał mu jednak.
- Moja też. A jak twoja? Nie słyszałem o nazwisku
Bravy jesteś czystej krwi? Twoi rodzice są czarodziejami, Tak? - Zapytał blondyn, a w jego głosie, brzmiała powaga.
- Tak są czarodziejami, zresztą oboje też są czystej krwi, ale nie należę do jakiegoś starego roku, no chyba, że w którymś pokoleniu wstecz. A co przeszkadza ci to
Malfoy? O twoim nazwisku też, nie słyszałem, ale nie robię z tego wielkiego halo. - odpowiedział wojowniczo, również wstając.
- Jak jesteś czystej krwi i nie jesteś z rodziny zdrajców krwi jak choćby
Wesleyowie, to mi to nie przeszkadza - odpowiedział wracając do rozpakowywania kufra.
Przez chwilę, rozmawiali jeszcze o szkole i o tym co ich czeka jutro, a potem poszli spać, bo w sumie, to każdy z nich odczuwał zmęczenie, ale żaden nie chciał się przyznać.
Nazajutrz w trakcie śniadania, każdy dostał swój plan zajęć, rozdawał go
Snape, mistrz eliksirów i jednocześnie opiekun domu Slytherina. Kiedy dawał plan
Jordanowi ten zapytał.
- Przepraszam, czy mógłbym z panem porozmawiać na osobności? -
Snape zrobił nieciekawą minę, ale odpowiedział.
- Po zajęciach możesz przyjść do mojego gabinetu, zaraz zaczynasz zielarstwo. - I to był koniec rozmowy na teraz.
Jordan pomyślał, że
Snape nie przepada, jak uczniowie od niego czegoś wymagają. Spojrzał więc na swój plan i faktycznie miał zielarstwo, razem z krukonami.
Przed cieplarnią podeszła do niego
Kristina i powiedziała.
- O to mi właśnie chodziło, gdy mówiłam, że dom nie ma znaczenia tylko ludzie, których poznasz. Jak widzisz
Teegan i
Mathewp nie są w naszym domu. - Zaczęła ironicznie, ale ton jej głosu opadł pod koniec. Chyba sama to zauważyła, i szybko odeszła, nie dając nawet szansy na odpowiedz, więc
Jordan powiedział cicho do siebie.
- To nie tak, ja nie mogę być w Slytherinie, Ja jestem Gryfonem. - Zobaczył, jak
Kristina, podchodzi do
Teegan i Mathewu, a po chwili skinęła na
Alexandrę. Jordan uznał, że nie musi przecież stać tu sam, więc też do nich podszedł.