Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2009, 00:34   #31
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Czekając na przydział, Jordan dostrzegł jak nagle ze ściany wyłoniły się dwa duchy, co prawda słyszał od rodziców o tym, że w Hogwarcie są duchy, ale jak dotąd żadnego nie widział, przeżył więc szok, że spotyka je już pierwszego dnia. Nie wiedząc czemu wyobrażał sobie, że duchy to mimo wszystko rzadkość i można je zobaczyć czasami, albo że tylko nieliczni mają to szczęście.
Duchy toczyły między sobą jakąś dyskusję, gdy nagle jeden z duchów ich zauważył.
- Hej, a wy co tu robicie? - Jeden z duchów wreszcie zauważył grupę pierwszoroczniaków. Oczywiście nikt nie odpowiedział.
-Nowi uczniowie! – uradował się grubszy mnich w jakiś rodzaju habitu. – Czekacie na przydział, tak?
Znów nikt nie otworzył ust, a jedynie kilka osób pokiwało głowami.
-A więc życzę wam powodzenia! – powiedział duch w kryzie i trykotach, po czym uśmiechnął się do nich.

- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagall, a duchy wsiąknęły w ścianę z drugiej strony. – Ustawcie się w rzędzie… I za mną!
Po chwili weszli do wielkiej sali, było to coś wspaniałego, cztery długie stoły, za ich plecami podium ze stołem dla nauczycieli, i najpiękniejsze sklepieni, ojciec opowiadał mu o tym, ale do tej pory wyobrażał to sobie inaczej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, dlaczego zrobiło to takie wrażenie na ojcu.
Akurat miał zacząć przyglądać się stołowi nauczycielskiemu, gdy profesor McGonagall wniosła nieduży stołek a na nim starą tiarę. Jordan zastanawia się, na czym ma polegać ceremonia, gdy tiara rozdarła się na krawędzi ronda i zaczęła śpiewać.
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!


Gdy tiara zamilkła dowiedzieli się, że ceremonia przydziału będzie raczej prosta. Muszą tylko usiąść na krześle i założyć tiare.
Pierwsza poszła Abbott Hanna, i trafiła do Hufflepuffu, następna była Susan Bonse, też do Huflepuffu, a potem jakiś chłopak, który został krukonem.
W końcu ktoś kogo znał, Kristin Bloodrose, co za nazwisko pomyślał, a gdy usłyszał, że Kristina trafia do Slytherinu pomyślał, że z nazwiska pasuje. Ślizgoni zawyli z radości, że ktoś w końcu trafił do nich.
- Bravy, Jordan!
Spodziewał się, że za chwilę będzie on, ale żeby tak już. Wyszedł z grupy uczniów i podszedł do stołka. Usiadł na nim i założył tiarę przydziału…
- Jordan… Bravy… - usłyszał cichy głosik, we własnej głowie - Widzę wszystko, jak na talerzu… wszystko. Odważny, dobry… Gryffindor? Ale nie… widzę też twoją drugą stronę… Fascynacja czarną magią, jakaś niewykrywalna agresja… Co mam z Tobą zrobić? Ach, niech już będzie…
-SLYTHERIN! – wykrzyknęła tiara na całą salę.
- nie... - wyszeptał Jordan, ale było już za późno, ślizgoni znowu zawyli z radości, a on jak skazaniec, wstał, zdjąć tiarę i ruszył do stołu po prawej.
Usiadł obok Kristiny, o której wcześniej pomyślał, że będzie pasowała choćby z nazwiska, a on, Bravy nie brzmiało, jak nazwisko jakiegoś ślizgona. Jego nazwisko miało moc, miało siłę i co ta tiara miała na myśli mówią, fascynacja czarną magią, i ta część o niewykrywalnej agresji. Może chodziło o jego treningi, ale czarna magia? on chciał ją tylko znać, aby umieć z nią walczyć, to przecież, nie powód żeby umieszczać go w Slytherinie.
Zresztą to teraz nie ważne, trzeba się z tego wykręcić. Może jakby poprosić o jeszcze jedną szansę przymierzenia tiary, ciekawe czy istnieje możliwość przeniesienia się do innego domu, już chciał o to zapytać Kristinę, ale pomyślał, że przy stole i reszcie slizgonów, może lepiej się nie wychylać. Zrobi to jutro i może jakiegoś nauczyciela. Ta McGonagall wygląda, na zorientowaną w tematach pierwszoroczniaków, i choć wydaje się surowa, to chyba go wysłucha.
Jordan tak był pochłonięty rozmyślaniem dlaczego trafił do slytherinu, że nie zauważył nawet kiedy skończyła się ceremonia, i kiedy dyrektor coś mówił. Oprzytomniał na chwilę, kiedy rozległy się się śmiechy i oklaski. Chciał zapytać co się stało, ale poczuł się teraz głupio, więc rozejrzał się tylko kto jeszcze jest w slytherinie. Zobaczył na przeciwko Sybillę Merediv, a kawałek dalej Alexandra Fleming. Oprócz tego był jakiś blondyn i dwójka mięśniaków, a obok Alexandry siedziała jakaś potężna dziewczyna. Były oprócz tego jakieś inne dziewczyny. Obok niego siedział jakiś, chłopak, ale patrzył w stronę blondyna, więc Jordan nie musiał się nim przejmować.

Po uczcie dyrektor powiedział swoją mowę, tym razem Jordan starał się bardziej słuchać, ale jego myśli cały czas uciekały do tego, że on nie może być ślizgonem, on jest, miał być gryfonem. Wrogiem ślizgonów. Jak jego rodzice. Rodzice, co on im powie, przecież, to będzie dla nich szok.

Kiedy uczta dobiegła końca, jeden z prefektów wstał i poprowadził ich do lochów, przed zielonkawą ścianę.
- Hasło brzmi: Ponury cień! – zawołał, a kamienne drzwi otworzyły się.
Ukazał im się nisko sklepiony loch, wyposażony dość luksusowo. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, zielonkawe meble, i lampy z zielonymi kloszami, z boku w bogato zdobionym kominku płoną ogień.
- Po lewej sypialnię mają dziewczęta, po prawej chłopcy. Dobranoc. - Powiedział prefekt i odszedł.
Dziewczynki ruszyły do swoich sypialni, a chłopcy do swojej. Jordan odkrył, że dzieli ją z czterema innymi chłopcami. Draconem Malfoyem, Zabini Blaisem, Gregorym Crabem i Vincentem Crabbem.
Po chwili rozmowy owych chłopaków, Jordan odkrył, że nie pomylił się co do tych dwóch mięśniaków, Crabb i Goyl, naprawdę byli parą chodzących mięśni, i to chodzących na zlecenie Malfoya. Malfoy od wejścia uważał się, za szefa, a przynajmniej w stosunku do Crabba i Goyla, Zabiniego traktował jak równego. A Jordan mimo, że nie zamierzał zostawać w slytherinie dłużej niż to konieczne, postanowił nie być służącym Malfoya, więc gdy ten podszedł i przedstawił się.
- Draco Malfoy, to jest Crabb, a to Goyl, Zabiniego już chyba znasz z uczty siedział, niedaleko ciebie. - Przedstawił wszystkich wskazując raz ręką, a raz głową. - A ty jesteś? -
- Jordan Bravy, nie, nie znam, Zabiniego - powiedział podając rękę i Malfoyowi i Blaisowi, ignorując na razie Crabba i Goyla, - Jeszcze nie wiem, czy warto poznawać - dodał z ironicznym uśmiechem, samemu obserwował reakcję Malfoya.
- Co to miało do cholery znaczyć - Oburzył się Blaise, ale zanim Jordan odpowiedział, Malfoy podniósł rękę uciszając Zabiniego.
- On żartował Zabini. Prawda? - Zapytał Draco, widać było, że chce wybadać Jordana, tak jak Jordan chciał wybadać Malfoya.
- Jasne że żartowałem, sprawdzałem, czy będę musiał mieszkać z ponurakami. - uśmiechną się do Zabiniego, a następnie podał rękę Crabbowi i Goylowi. - To jak z wami? chcieliście do Slytherinu, czy przez przypadek? - To był najwyraźniej błąd, bo Maylfoy, który wziął się za pakowanie, wyprostował się jak struna, tym razem to Zabini siedział na łóżku, z rozbawioną miną. Ale tym, który odpowiedział był Goyl.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - Malfoy przerwał mu jednak.
- Moja też. A jak twoja? Nie słyszałem o nazwisku Bravy jesteś czystej krwi? Twoi rodzice są czarodziejami, Tak? - Zapytał blondyn, a w jego głosie, brzmiała powaga.
- Tak są czarodziejami, zresztą oboje też są czystej krwi, ale nie należę do jakiegoś starego roku, no chyba, że w którymś pokoleniu wstecz. A co przeszkadza ci to Malfoy? O twoim nazwisku też, nie słyszałem, ale nie robię z tego wielkiego halo. - odpowiedział wojowniczo, również wstając.
- Jak jesteś czystej krwi i nie jesteś z rodziny zdrajców krwi jak choćby Wesleyowie, to mi to nie przeszkadza - odpowiedział wracając do rozpakowywania kufra.
Przez chwilę, rozmawiali jeszcze o szkole i o tym co ich czeka jutro, a potem poszli spać, bo w sumie, to każdy z nich odczuwał zmęczenie, ale żaden nie chciał się przyznać.

Nazajutrz w trakcie śniadania, każdy dostał swój plan zajęć, rozdawał go Snape, mistrz eliksirów i jednocześnie opiekun domu Slytherina. Kiedy dawał plan Jordanowi ten zapytał.
- Przepraszam, czy mógłbym z panem porozmawiać na osobności? - Snape zrobił nieciekawą minę, ale odpowiedział.
- Po zajęciach możesz przyjść do mojego gabinetu, zaraz zaczynasz zielarstwo. - I to był koniec rozmowy na teraz. Jordan pomyślał, że Snape nie przepada, jak uczniowie od niego czegoś wymagają. Spojrzał więc na swój plan i faktycznie miał zielarstwo, razem z krukonami.

Przed cieplarnią podeszła do niego Kristina i powiedziała.
- O to mi właśnie chodziło, gdy mówiłam, że dom nie ma znaczenia tylko ludzie, których poznasz. Jak widzisz Teegan i Mathewp nie są w naszym domu. - Zaczęła ironicznie, ale ton jej głosu opadł pod koniec. Chyba sama to zauważyła, i szybko odeszła, nie dając nawet szansy na odpowiedz, więc Jordan powiedział cicho do siebie.
- To nie tak, ja nie mogę być w Slytherinie, Ja jestem Gryfonem. - Zobaczył, jak Kristina, podchodzi do Teegan i Mathewu, a po chwili skinęła na Alexandrę. Jordan uznał, że nie musi przecież stać tu sam, więc też do nich podszedł.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 18-06-2009 o 00:36.
deMaus jest offline  
Stary 20-06-2009, 00:23   #32
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Wśród pierwszorocznych panowała napięta atmosfera. Nie ma się co dziwić, w końcu jak powiedziała McGonagall w domu do którego zostaną przydzieleni zostaną do końca szkoły. Siedem lat, długie siedem lat…
I jeszcze ta cała ceremonia. Zdezorientowana Alex rozglądała się bezradnie po salce, w której się znajdowali. Już miała podejść do jakiejś rozgadanej, przemądrzałej dziewczyny i zapytać, czy ma może pojecie, na czym ta całe Ceremonia Przydziału polega, gdy do pomieszczenia wleciały…dychy?!
Wybałuszyła oczy ze zdziwienia i stojąc bez ruchu przypatrywała się sporej grupie przezroczystych postaci latających nad jej głowami. Zerknęła ukradkiem w bok, żeby zobaczyć jak na zaistniałą sytuację reagują jej rówieśnicy. Na szczęście i oni byli zdziwieni tym, co zobaczyli, bo stali bez ruchu przyglądając się przybyszom.
Odetchnęła w duchu, gdy okazało się, że nie tylko dla niej jest to coś niezwykłego.
Gdyby tego wszystkiego było mało duchu rozmawiały ze sobą jak gdyby nigdy nic, a kiedy zorientowały się, ze nie są same przemówiły do nich!
Gadające duchy! O mamo…

Po chwili tajemnicze postacie znikły w ścianach, a do pokoju weszła ta sama czarownica, która ich tu przyprowadziła. Ruszyli za nią posłusznie. To wszystko, co zobaczyła po wejściu do Wielkiej Sali zrobiło na niej ogromne wrażenie. Najwspanialszy był jednak sufit, a właściwie niebo oświetlone setkami latających świec.
Zatrzymali się na samym końcu długiej sali, przy stole, za którym siedzieli nauczyciele, którym nie zdążyła się niestety przyjrzeć.

Później wszystko działo się tak szybko pani profesor przyniosła jakąś starą, wycioraną szpiczasta, czapkę, która zaczęła śpiewać.
Nim zdążyła otrząsnąć się z szoku McGonagall wyczytywała już nazwisko pierwszego w kolejności ucznia.
- Abbott Hanna – powiedziała czarownica.
Dziewczynka usiadła na wysokim stołku założył tiarę, która już po chwili krzyknęła -HUFFLEPUFF!
McGonagall wyczytywała kolejne osoby, w tym dwoje znajomych z przedziału, a stara czapka przydzielała ich do odpowiednich jak miała nadzieję domów.

Litera F zbliżała się nieubłaganie. Z każdym kolejnym nazwiskiem bała się coraz bardziej.
- Fleming Alexandra Alice – usłyszała w końcu.
Wyszła niepewnie z grupki pierwszorocznych, usiadło na krześle i założyła Tiarę Przydziały.
Nastał chwila przeraźliwej ciszy. Dziewczynka miała wrażenie, że Tiara się nad czymś zastanawia.
- SLYTHERIN! – wykrzyknęła wreszcie.
Przy stole ślizgonów po raz kolejny tego wieczoru rozległy się gromkie brawa i wesołe okrzyki. Alex uśmiechnęła się nieśmiało ruszając w kierunku jednego z czterech długich stołów.
Starała się przypomnieć sobie, co wie o domu, do którego trafiła. Do głowy przychodziły jej jakieś urywki z czytanej niedawno „Historii Hogwartu”. Liczy się tam spryt i ambicja, wyszło stamtąd wielu potężnych czarodziejów – przypominała sobie – do Slytherinu przyjmowane są osoby czystej krwi…
No to pięknie…
Skoro trafiłam do takiego a nie innego domu, a moja matka jest mugolem, jak wielkim, albo z jak ważnego rodu czarodziejem musiał być mój ojciec.
Myśli o ojcu wróciły ze zdwojoną siłą. Teraz była pewna, że za wszelka cenę musi się o nim czegoś dowiedzieć, bo jak do tej pory znała jedynie jego imię i nazwisko. Zawsze to jakiś punkt zaczepienia.Ceremonia Przydziału dobiegła końca musiała więc odłożyć rozmyślania na później, żeby nie przegapić czegoś ważnego.
Dzieci, które poznała w pociągu rozeszły się po wszystkich czterech domach. W Slytherinie wylądowała aż czwórka Kristin, Sybilla, Jordan i Alexandra.

Gdy McGonagall wyniosła Tiarę, Dumbledore wstał gotowy do przemowy. Alex rozsiadła się wygodnie czekając na długą, nudną przemowę dyrektora, ale spotkało ją miłe zaskoczenie, kiedy po Sali przetoczyły się salwy śmiechu stoły nakryły się najróżniejszymi potrawami.
Po posiłku Album Dumbledore zabrał głos ponownie. Wysłuchawszy go, uczniowie zaczęli rozchodzić się do swoich dormitoriów.
Schodami w dół, w lewo, znowu zakręt, długi, ciemny korytarz, Ponury cień. – powtarzała w myślach drogę jaka przebyli, aby zapamiętać jak najwięcej.
Niezbyt zainteresowana pokojem wspólnym udała się z koleżankami z przedziału do pokoju, gdzie czekały ich rzeczy. Za przykładem Kristin wypuścił z klatki swoją kotkę i rozpakowawszy się powierzchownie rzuciła się na łóżko.
- Jak tam nastroje po uczcie? Pewnie zmęczone? – spytała rudowłosa.
- Strasznie – powiedziała ziewając. – Przepraszam – dodała zaraz i już po chwili spała.

Nazajutrz długo błądziła po zamku nim znalazła grupę, z którą ma lekcję. Ucieszyła się widząc znajome twarze.
 
Vivianne jest offline  
Stary 21-06-2009, 18:48   #33
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Duchy, które pojawiły się tak naprawdę znikąd, bo kto, a raczej co normalnego wyłazi nagle z kamiennej ściany, określić można było mianem niesamowitej atrakcji wieczora i każdego dnia wspominać je jako coś, co zdarza się tylko raz na wieczność, i to akurat na naszych zwężonych niedowierzaniem oczach. Jednak w obliczu zdarzenia, jakim była próba nawiązania nici komunikacji między duchem, czy raczej całym zastępem duchów, a świadkami, samo spotkanie sklasyfikować trzeba na trochę niższym poziomie sensacyjności. A gdyby tak dołączyć do tego obraz, jaki ukazał się oczom Harrego tuż po przekroczeniu progu wielkich drzwi jeszcze większej Wielkiej Sali? Niecodzienność i przyspieszony oddech - jak na razie tylko to dało wyłowić się ze zbitej masy uczuć takich jak niedowierzanie, osłupienie, strach i fascynacja.

Chwila, kiedy ponura profesor McGonagall ponownie zawitała do niewielkiej salki tuż obok tej ogromnej, skąd dobiegały huki, krzyki i hymn zabawy lepszej niż doskonała, była jedną z bardziej obfitych w zimny strach dodatkowo oblany spotniałymi kroplami paraliżu. W każdym razie dla większości przyszłych uczniów - obecnie pokurczów - w swej dziesiątkowej liczbie lekko się trzęsących i podrygujących w dziwnym rytmie zupełnie nie pasującym do tego, który wybijany był metalicznym szczękaniem zębów. Chwila zaś, która nastąpiła chwilę później, stanowiła idealną definicję słowa "cisza grobowa". W każdym razie przez krótką chwilę.

Pomieszczenie to, sala, pałac, dom, czy wszystko to połączone razem w jedno nieopisane majestatyczne, żyjące własnym życiem płomiennych ogników i lodu sklepiennego coś tchnęło uczuciem, wspomnieniem, troską i brzemienną radością, czyli, jeżeli by się porządnie zastanowić, tym wszystkim czym była magia. Blask setek, może nawet i tysięcy świec swobodnie lewitujących ponad głowami weselił się skwierczącymi iskierkami w lśniącej prawdą głębi oczu biesiadników. Absurdalnie wręcz towarzyszyło mu chłodne światło gwiazd, którymi upstrzone było niebo wymalowane farbami życia na litej skale - zakradało się ku miejscom, gdzie uprzednio zawitał już ogień i wiązało z nim w tańcu namiętności niewyobrażalnym, niepojętym, tworzącym nierozerwalną jedność.


W wir ten rzucona została grupka przyszłych czarodziejów. Onieśmielona wspaniałością w takiej obfitości rozlewającej się przed ich oczyma i nie do końca wiedząca jak wypada się zachować. Usiąść przy wielkich stołach rozstawionych w czterech rogach sali, zostać tu gdzie się stoi, czy może też rzucić do panicznej ucieczki z wrzaskiem i tumultem na ustach i w stopach? Z opresji wybawiła ich po kilku sekundach profesor McGonagall. Niosąc ratunek, bądź też prowadząc ku otchłani zagłady i nieszczęść, poprowadziła ich naprzód, ku... samemu środkowi sali. Ustawiła w szeregu, coś powiedziała i zniknęła.

W tej właśnie chwili Harry jakby obudził się z cudownego letargu i z całą mocą uświadomił sobie, że twarzą w twarz spotkał się z całą społecznością Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zamarł.

Za czterema wielkimi jak wszystko wokół dębowymi stołami, ustawionymi równolegle do siebie, przystrojonymi czterema różnymi barwami lśniącymi pięknie w półmroku, zasiadał ogrom rozgadanych twarzy, zgodnie jednak skierowanych w stronę łamiącego się powoli szeregu niskich osóbek w czarnych szatach. Widział ich rozbiegane oczy lustrujące szczegółowo twarze przybyłych, czuł, że część jakby na chwilę zatrzymywała się w okolicach jego rozczochranej czupryny, a potem goniona niezidentyfikowanym łowcą uciekała gdzieś szybciej niż tak naprawdę mogła. Czując, że oczekiwanie naprawdę potrafi zabić, rozejrzał się.

Po swojej prawej ręce miał Rona. Szepnął mu do ucha, że wszystko na pewno będzie dobrze i ponownie wpatrzył się przed siebie, tym razem na powracającą profesor McGonagall. Teraz jednak w jej osobie było coś intrygującego. Dokładniej to nie w samej osobie, a czymś, co z godnością i dumą niosła przed sobą na wysokim, drewnianym stołku, który po chwili wylądował na kamiennej posadzce tuż przed "pierwszorocznymi".

Była to... Harry dokładniej się przyjrzał, jakby to odmienić miało charakter owej rzeczy. Była to... Harry przetarł oczy; obraz wydawał się jednak ostry i prawdziwy. Była to tiara. Tak wystrzępiona i sponiewierana wodami czasu, które specjalnie dla niej musiały się chyba skupić w wyjątkowo olbrzymi i potężny wodospad, że mimowolnie zachodziło się w głowę, jak kapelusz trzyma się jeszcze zbitej kupy. Leżał sobie taki łach nieruchomo, zdawał się zaraz obrócić w proch, z którego powstał i nie robił zupełnie nic znaczącego.


Może będzie trzeba wyciągnąć z niej królika? - w głowie Harrego pojawiła się straszna myśl. Przecież nie miał pojęcia o magicznych sztuczkach. Jedyne co na ten temat wiedział, to to, że w świecie mugoli też urządzano sobie takie zabawy. W cyrkach - takich wielkich namiotach, słyszał niekiedy z ust przejętego Dudleya - chyba...

Rozważania przerwało mu jednak coś, czego nie wyśnił by nawet w najbardziej szalonym śnie, najbardziej zdziwaczały umysł. Zdewastowany kapelusz o ostrym wierzchołku zaczął śpiewać, rozwierając przestrzeń pomiędzy rondem a resztą materiału.

[...] Gryfindorze ...
... Hufflepuffie ...
... Ravenclavie ...
... Slytherin ...
[...]

Cztery domy, które od zarania wieków toczyły ze sobą małą wojnę o honor i o wszystko to, co tylko dało się za nim ukryć. Dla niektórych prawdziwy, pierwszy dom, dla pozostałej większości ten drugi. Miejsce dorastania, środowisko, które kształtować miało osobowość, z jaką zetknie się wielki świat, kiedyś, tam, za ileś długich lat, dni, minut. Ostoja, szczęście. A teraz wybór. Niezależący od zupełnie nikogo poza sobą samym i tym wszystkim, co gnieździ się bardzo, bardzo głęboko.

[...]Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Koniec pieśni utonął w burzy oklasków i wiwatów, a także kłaniającej się gawiedzi Tiarze Przydziału, która zamarła w wyczekiwaniu.

- Więc po prostu musimy przymierzyć ten kapelusz! Zabiję Freda, opowiadał mi o pojedynku z trollem... - usłyszał gdzieś z boku głos zabarwiony nutką agresji i niepohamowanego pragnienia upuszczenia jej, co pokutowałoby trwałym uszkodzeniem pewnych części ciała pewnej osoby.

Profesor McGonagall przedstawiła ogólne zasady "segregacji uczniów" i zaczęło się...

Na pierwszy ogień rozpoznawczy poszła niejaka Hanna Abbott. Po chwili nad salą rozniósł się iście bojowy okrzyk "Hupplepuff" i towarzysząca mu eksplozja radość z okolic stołu po prawej stornie. Kapelusz Rozgraniczenia, Tiara Podziału odłożona została na miejsce honorowego kombatanta - tj. na szczyt swojego wysokiego stołka.

Gdy wykrzyczane zostały dziesiątki nazwisk i imion, po których następowała regularnie jedna z czterech nazw domu, dzikie okrzyki i gwizdy, gdy szereg skurczył się do swojego minimum, gdy pierwsze litery nazwisk niebezpiecznie zbliżyły się do "P", gdy panna Grenger stała się walecznym lwem oblanym złotem i czerwienią, gdy...

- Potter, Harry!

Gdy... to już?

Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń, usłyszał słowa otuchy, potem kolejne. Postąpił krok do przodu. I wtedy zaczęło się nieuniknione. Wielka Sala rozbrzmiała podnieconymi szeptami i dużo głośniejszymi spojrzeniami taksującymi drobnego chłopca w okrągłych okularach. To ten Potter? To naprawdę on? - dobiegało już niemal zewsząd. Czuł ciężar podnoszących się z miejsc uczniów, ich wzrok, napięcie równe jego napięciu, a może i ciut większe - byli jak widownia z nadzieją i we względnej ciszy wyczekująca na moment radosnego wykrzyknięcia słowa "gol!".

Zapadła ciemność.

- Hmm - z czeluści kapelusza, który opadł mu na nos słyszeć dał się cichy głosik. - Hmm... Trudne. Bardzo trudne.

Siedział spięty, dłońmi kurczowo obejmując brzegi stołka. Ten szept wprowadzał w sercu niepokój, wwiercał się w nie mimo rozsadzających czaszkę protestów. Był spokojny, zadumany, stary, prawie że śmierdział kurzem.

- Mnóstwo odwagi, tak - kontynuował myślący, jak sam siebie nazywał, kapelusz. - Umysł też dość tęgi. To prawdziwy talent...

Harry mimowolnie zastanawiał się, czy głosik mówiący o wielkim talencie i uzdolnieniu nie rozbrzmiał przypadkiem w głowach wszystkich poprzednich "gości zaproszonych na uroczystość".

- ... och, na Boga, tak... i zdrowe pragnienie sprawdzenia się... tak, to bardzo interesujące. Więc gdzie mam cię przydzielić?

Tiara najwyraźniej próbowała skonsultować z nim przyszły wynik swoich obrad. Postanowił milczeć i czekać. W głowie przewijała się jednak nieustanna, nerwowa myśl, jednoznacznie mówiąca, wrzeszcząca "NIE" Slytherinowi.

- Nie do Slytherinu? Jesteś pewny? Możesz być kimś wielkim, tak, to wszystko jest tu, w twojej głowie, a Slytherin na pewno pomoże ci w osiągnięciu wielkości...

Przestraszył się, słysząc, co tiara "zobaczyć" potrafi w jego, pracującej z wydajnością większą niż ponadprzeciętna, głowie. Poczuł jednak jakieś rozluźnienie. Spokój. I słowa. Tak, właśnie tak. Bardziej je poczuł niż usłyszał.

- Nie? No dobrze, skoro jesteś pewny... niech będzie...
- GRYFFINDOR!

To, co nastąpiło potem dałoby się opisać tylko zmodyfikowanym odpowiednio i wzbogaconym patetycznością określeniem "hipernovej szaleństwa". Wszystko to skondensowało się w proporcjach co najmniej niebezpiecznych,w każdej chwili gotowych przelać się ponad krawędzią bezpieczeństwa. Na ławie, pośród dumnych i napuszonych zwycięstwem w jednej z najważniejszych bitew Gryfonów, Harry siadał w asyście uścisków dłoni i gratulacji, w których ponad wszystko górowali bracia Weasley - bliźniacy.

Gdy emocje lekko ostygły i pozwoliły na kontynuowanie ceremonii, Harry znalazł wreszcie okazję do zaczerpnięcia powietrza. Rozpierało go jakieś dziwne uczucie bezpieczeństwa, spełnienia i spokoju. Spojrzał po twarzach wkoło. Rozpoznał Percy'ego - wysokiego chłopaka, najstarszego syna pani rudej pani Weasley spotkanej na Kings Cross, Nevilla, Hermionę Granger i bliźniaków Freda i Georga oczywiście. Było coś jeszcze. Obiekt naprzeciwko, który dopiero teraz zetkną się z jego spojrzeniem - stół kadry nauczycielskiej. Harry dojrzał tam machającego do niego Hagrida i... srebrzystowłosy, długobrody, uśmiechnięty, tak to musiał być on... i Dumbledora. Wyglądał zupełnie jak na karcie dołączonej do czekoladowej żaby - tej, która w wpadła w ręce Harrego jeszcze w pociągu. Dałby głowę, że spojrzał na niego tym swoim mądrym, a jednak niepoważnym wzrokiem i uśmiechnął się. Mogło być to tylko złudzenie, bo w owej chwili tiarę na głowę założył Ron. Po dużo krótszej chwili, niż tej, której potrzebowała tiara na rozprawienie się z Harrym, rozbrzmiał głuchy grzmot, z którego wyłowić dało się jedno piękne słowo - Gryffindor. Ron niezbyt jeszcze przytomny podszedł do klaszczącego tłumu i złączył się z nim raz na zawsze.

Kilka minut i jeden okrzyk później profesor McGonagall z namaszczeniem chwyciła za stołek z Tiarą Przydziału i zniknęła w którejś z bocznych sal. Powstał rozpromieniony Albus Dumbledore - dyrektor Hogwartu, spojrzał po ucichłych natychmiast setkach ust i otworzył swoje, w celu wygłoszenia mowy powitalnej.


- Witajcie! Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!

Usiadł.

Harry przez chwilę zadumał się nad jakimś ukrytym sensem wypowiedzianych wyrazów. Nie mogąc jednak ustalić niczego poza lekkim odchyłem psychicznym profesora, wpatrzył się w stojący przed nim, lśniący czystością nieskalanego złota talerz. Drgnął nagle. Bo to nie była już ta sama zimna, metaliczna pustka, ale... parująca biała masa tłuczonych ziemniaków! Gapił się ogłupiały na dziesiątki potraw w półmiskach i misach, które pojawiły się dokładnie z... skądś. Czuł jak narasta w nim głód tylko podsycony pożartymi przed kilkoma godzinami słodyczami.

Rzucił się, próbując jakoś tam zachować umiar, na stosy jedzenia nakładając sobie wszystkiego po trochu. Zaczynając od kiełbasek, a na puddingu kończąc. Już pierwszy kęs pospiesznie podany ustom przez widelec, utwierdził Harrego w przekonaniu, że jedzenie smakuje dokładnie tak, jak wygląda - po prostu cudownie.

I w ten właśnie sposób, określona tym jednym słowem, przebiec mogła uczta. Gdyby nie jedno malutkie, prawie niezauważone, ale jednak znaczące i brzemienne w pewne skutki wydarzenie. Tuż po zakończeniu dyskusji rozgorzałej między Percym i Hermioną, dotyczącej oczywiście nauki, kiedy Harry czuł, że zjadł niestety więcej niż był w stanie i że już niedługo odbije się to na jego samopoczuciu, ospały wzrok błądzący po równie ospałej sali, natrafił na jednego z nauczycieli - młodego mężczyznę imieniem Quirrell, którego dane było mu spotkać już przedtem, w pubie "Dziurawy Kocioł". Para zimnych oczu wwierciła się głębiej niż powinna, tchnęła czymś oślizłym i ociekającym czernią, a po chwili była gdzieś zupełnie indziej. Pozostawiła po sobie jednak prezent - nie do końca przyjemny. Ból...

Krzyknął rażony niewidzialnym pociskiem w sam środek rozpalonego nagle czoła i łapiąc się za głowę padł na stół. Oczy zaszły na chwilę czernią, w uszach zapiszczało, skronie zdusiło ciśnienie i wszystko ustąpiło.

- Harry, co ci jest? - usłyszał tylko gdzieś z nieostrego i zamazanego boku.
- Nic - zdołał wydukać podnosząc się z blatu.

Nikt na szczęście nie zauważył incydentu. W spokoju i przyciszonych rozmowach uczta trwała dalej. Aż do momentu powstania Dumbledore'a.

- Jeszcze kilka słów. Mam nadzieję że wszyscy najedli się i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym kilku starszych uczniów. Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Sprawdziany Quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach.

Szczególnie to ostatnie zdanie wyśliznęło się z kontekstu całości i zakuło uszy. Tym, co zdecydowanie nie pasowało do ducha chwili obecnej i rozświetlanej blaskiem świec, uroczyście przystrojonej Wielkiej Sali, była śmierć. Toteż zabrzmiało to jak zabrzmiało i nie trzeba było dziwić się znikomej części uczniów, którzy potraktowali informację jako żart. Nerwowy chichot ucichł jednak natychmiast, gdyż dyrektor kontynuował.

- A teraz, zanim pójdziemy spać, zaśpiewajmy nasz szkolny hymn!

Coś się stało. Dwie rzeczy. Po pierwsze dało wyczuć się dwa sprzeczne uczucia płynące z dwóch krańców sali i zderzające się pośrodku niej, po drugie w powietrze, z dobytej przez Dumbledora różdżki, wystrzelił... złocisty tekst prawdopodobnie owego hymnu - z tego, co Harry dojrzał był nieco dziwny, delikatnie mówiąc. Szczególnie dzięki słowom, które miały paść za chwilę i stać się płynną, śpiewną rzeczywistością.

- Każdy wybiera swoją ulubioną melodię i śpiewamy!

I tak też się stało. Melodia popłynęła raniąc śmiertelnie co czulszych na tym punkcie, niekiedy przyprawiając o mdłości. Była jednak niezwykła. I niepowtarzalna. Z każdego zakątka sali, w skrajnie różnym czasie i tempie płynęły wersy piosenki, odpowiednio akcentowane w kilku miejscach.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wiperzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

- Ach, muzyka - rzekł sentencjonalnie Dumbledore gdy setki gardeł wreszcie umilkły, na co jednak trzeba było trochę poczekać, bo przyzwolenie uczniom śpiewania hymnu na dowolną melodię owocowało przeróżnym czasem trwania utworu. - To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy! A teraz, pora spania. Biegiem do łóżek!

Było to sygnałem do rozlania się na uczniów fali zniecierpliwienia i pośpiechu, która zaowocowała ogólnym bezładem i nieporządkiem. Gdzieś ktoś kogoś nawoływał, kopał po kostkach, popychał, szukał, chrumkał, odchrząkiwał, sapał, gonił, uspakajał, zbierał, prowadził, poznawał, obrażał, zapomniał, by po chwili znów sobie przypomnieć i na nowo podsycić i tak już potężną Bestię Pomieszania, jaka wkradła się do Wielkiej Sali. W końcu udało się jednak prefektom pogrupować tłum na cztery mniejsze tłumki i ograniczając się na razie do krzyku poprowadzić czterema różnymi drogami - do serca zamku.

Harry próbował trzymać się w pobliżu Rona, lecz w miarę jak zbliżali się ku dwuskrzydłowym drzwiom, jak na złość, coraz bardziej się od niego oddalał. Ktoś boleśnie uderzył go łokciem pod żebra wstrzymując chwilowo oddech. Rozejrzał się, ale wkoło dominował tumult taki, że nawet gdyby i bardzo chciał nie złapał sprawcy za rękę - o ile w ogóle by go dostrzegł. Wszystko zresztą zaczynało pogrążać się w monotonni barw i złotych plamek. Oczy przesłaniała lepka zasłona, czy patrząc na jej ciężkość i gęstość - kotara. Stopy, choć miały znaleźć się z przodu, zostawały gdzieś bardzo daleko w tyle. Za dużo tego jedzenia... - myślał wlekąc się szerokimi marmurowymi schodami i obojętnie spoglądając na podskakujące postacie na obrazach wkoło - buł zbyt zmęczony by się fascynować.

Tym, co wybudziło go pierwszej fazy lekkiego snu, była niewątpliwie... wiązka lasek w asyście syku i rechotu rzucająca się na prowadzącego ich labiryntem korytarzy Percy'ego, który krzycząc coś zasłaniał się rękami.

-Oooooch! Pierwszoroczniaki! Ale zabawa! - rozległo się z ust małego, złośliwego już na pierwszy rzut oka człowieczka.
- Uciekaj stąd Irytku! Mam na ciebie donieść Krwawemu Baronowi? Zaraz to zrobię!

Zanim rozległ się krzyk Percy'ego i Irytek poszybował w bliżej nieokreślonym kierunku, Harry zauważył, że duch ten, czy raczej Poltergeist, ubrany jest po prostu dziwnie, że ma małe czarne, rozbiegane, błyszczące oczka i zrodziło się w nim dziwne przeczucie, że ten osobnik jeszcze niejeden raz zakłóci spokój nie tylko jego, ale całej społeczności szkolnej. Zresztą nie miał wątpliwości, że robił to wcześniej. Jego przypuszczenia potwierdził sam Percy.

A potem, zza ciepła, które powoli brało nad nim górę, usłyszał zbawienny komunikat, na który czekał.

- Jesteśmy...

Nie zauważył nawet kiedy znalazł się w przytulnym, dużym i co najważniejsze wygodnie ciepłym łóżku, po nos nakryty kołdrą. Nie był świadom chwili, w której zlepiły się zmęczone powieki i przeniosły go do świata baśni, tak obficie wzbogaconego przeżytym dniem - tym pierwszym w świecie magii. Nawiedził go tylko jeden niepokojący sen. Kilkanaście razy próbował włożyć Tiarę Przydziału na głowę, ale ta za każdym razem ześlizgiwała się i lądowała na ziemi. Gdy wreszcie mu się udało, w głowie zadudnił wrzask tak straszny, że aż niemożliwy do wydania, a zaraz po nim jedno słowo, które potrafiło zmienić wszystko: Slytherin. A potem pustka. Przewrócił się niespokojnie i oddalił do krainy nieskończenie szczęśliwej i bezproblemowej.

***


Słońce poranka...

Obudziło go słońce poranka. Jego delikatne promienie muskające gładką twarz. Jakieś wspomnienie, gdzieś, bardzo daleko stąd.

Przeciągnął się, rzucając kilka ostatnich godzin w zupełną niepamięć, w jaką przy takiej czynności zapada się zazwyczaj sen. Był wyspany, z lekka głodny, szczęśliwy, ogólnie rzecz biorąc gotów do sprostania trudom dnia powszedniego, który swoją szarością dla jednych, złotem jaśniał dla innych.

- Śpisz jeszcze, Ron? - mruknął szukając na szafce nocnej swoich okularów. - Hę?

Nie słysząc odpowiedzi nałożył na nos szkła i z rozbawieniem zerkną na obraz malujący się kilka kroków przed nim, na łóżku swojego nowego kolegi.

- Myślę, że twój szczur czuje się... głodny.

Jeszcze raz popatrzył na wgryzającego się w kołdrę Parszywka i aż syknął, gdy ten, zamiast kolorowego materiału, ugryzł ucho swojego pana. Przeczuwał najwyraźniej, co stanie się po krótkim, urwanym krzyku, bo w pośpiechu zeskoczył z łóżka i pod nim zniknął.

- Bezużyteczny pasożyt! Au! - pomstował cicho zbudzony brutalnie Ron, trzymając się za krwawiący fragment ciała. - Na co mi taki... szczur?!
- Przestraszyłeś go... - świadom tonu z jakim wymawia tę skargę mruknął Harry i cudem uniknął spotkania z lecącą w jego kierunku poduszką.
- Myślisz, że śniadanie będzie w tej wielkiej sali? - zapytał powstający Ron po chwili wymownego milczenia i usiłowania wciągnięcia na nogę skarpetki.
- Myślę, że to możliwe. Znasz drogę?

Na twarzy Harrego wylądowało gniewne spojrzenie.

- Byłem zbyt zmęczony żeby cokolwiek zapamiętać. Jakoś sobie poradzimy. - dodał po chwili.

Dojście do Wielkiej Sali okazało się jednak dużo większym wyzwaniem, niżby mogli zakładać na początku. Korytarze nie chciały prowadzić tam gdzie powinny, schody załamywały się w kierunkach zupełnie nieoczekiwanych, a uczniowie, którzy mieli stanowić potencjalne źródło pomocy, wpatrywali się oniemiali w bliznę w kształcie błyskawicy na czole Harrego i mamrotali coś niezrozumiale. I te duchy...

Do Wielkiej Sali trafili w momencie, gdy większość chwytała już za sztućce. Szybko podbiegli do stołu Gryfonów i zasiedli na długiej ławie, zapełniając jeden z niewielu pozostałych szczerbów całości. Od razu zauważyli, że wokół ich stołu kręci się profesor McGonagall i rozdaje coś uczniom. Jakieś takie podłużne karteczki zapisane rzędami czarnych literek. O tym, czym są owe świstki dowiedzieli się dopiero w momencie ich otrzymania i zerknięcia na ich lica. Plany lekcji... I pierwsza godzina nauki w Hogwarcie. Pierwsza lekcja magii. A dokładniej jej historii. Historia magii z profesorem Binnsem. I to w dodatku lekcję łączoną - z Hufflepuffem, czy też Puchonami, jak powszechnie nazywano uczniów zgromadzonych w tym domu.

Do klasy profesora Binnsa trafić było o wiele łatwiej. Po pierwsze dlatego, że odległość ta była znacznie mniejsza, a po drugie, bo szli w dużej grupie. Z torbami na ramionach, z książkami w ich wnętrzach i z ciekawością i rządzą wiedzy w głowach stawali pod zamkniętymi na razie drzwiami i czekali. Niepewni co przyniesie następna godzina, niedoświadczeni jeszcze. Nie potrafiący przewidzieć kryjącego się za rogiem niebezpieczeństwa, a co dopiero mu przeciwdziałać.

- Tylko się nie zdziw jak zobaczysz naszego nauczyciela. Podobno jest duchem
- usłyszał gdzieś z boku, z tłumu obok, z którego wyodrębnił poznaną wczoraj twarz Mathew'a. - Słyszałem, że jego lekcje w skali nudziarstwa od 1 do 10 mają 15 punktów.


Zdziwiony tą niecodzienną uwagą, niepewny czy jej zawierzyć mruknął tylko coś w rodzaju "naprawdę?" i wpatrzył się w drzwi, jakby to miało nieść ze sobą jakowaś odpowiedź, czy wytchnienie.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 27-06-2009 o 17:07.
Sulfur jest offline  
Stary 24-06-2009, 00:48   #34
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Teegan wraz z innymi uczniami stała czekając aż zostaną wprowadzeni do Wielkiej Sali. W jej głowie powstawały nowe historie, nowi ciekawi bohaterowie. Nie mogła się doczekać, kiedy usiądzie w zaciszu dormitorium i będzie mogła to zapisać. Dookoła panowała cisza, która pasowała Teegan. Mogła bez przeszkód oddać się rozmyślaniom nie mając poczucia, że coś traci.

Kojącą ciszę przerwały nagle duchy, które unosiły się nad ziemią. Teegan spojrzała na nie. Były jeszcze piękniejsze niż sobie wyobrażała. Miały srebrzysto-perłową barwę, o ile coś, co jest półprzeźroczyste barwę mieć może. Oczy dziewczęcia otworzyły się szeroko, podziwiając je. Istoty te wydawały się być kompletnie nieświadome, że są w sali pełnej pierwszoklasistów przyglądających im się z zaciekawieniem lub strachem.
-Przebaczać i zapominać, powtarzam, to nasza zasada. Powinniśmy dać mu jeszcze jedną szansę…
-Mój drogi mnichu, czyż nie daliśmy już Irytkowi wszystkich szans, na jakie zasługiwał? I wciąż nas oczernia, a przecież tak naprawę wcale nie jest duchem… Hej, a wy co tu robicie?

Teegan powstrzymała się od parsknięcia śmiechem na to pytanie. Nigdy nie spotkała żadnego ducha, ale nie spodziewała się, że one będą tak zabawne i na swój sposób tak…podobne do ludzi. Duchy zdawały się przypatrywać im uważnie, jednak przyszli uczniowie zachowali ciszę, jakby nie śmieli odpowiedzieć na pytania.
- Nowi uczniowie! – uradował się duch Grubego Mnicha. – Czekacie na przydział, tak?
Ciągle cisza. Jedynie kilka osób kiwnęło głowami.
-A więc życzę wam powodzenia! – duch w kryzie i trykotach uśmiechnął się do nich.
- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagall, a duchy wsiąknęły w ścianę z drugiej strony. – Ustawcie się w rzędzie… I za mną!

Uczniowie posłuchali kobiety i posłusznie ustawili się w rządku. Gdy wkroczyli do Welkiej Sali oczy nastolatki otworzyły się szerzej. Pod sklepieniem unosiło się setki, jeśli nie tysiące, świec, łagodnie oświetlając salę, jednak nigdzie nie było czuć dymu. Teegan nie mogła oderwać od nich oczu. Wyglądało to doprawdy oszałamiająco, dla kogoś kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z podobnymi wynikami.

W sali stały cztery stoły, każdy wypełniony uczniami, śmiejącymi się i rozmawiającymi ze znajomymi. „Ciekawe, czy za rok ja tez będę taka” pomyślała nastolatka usilnie starając się nie pogrążyć w krainie marzeń. Ostatnio zdarzało jej się to za często. Gdy dziewczę spojrzało na wprost zobaczyło kolejny podłużny stół, który jednak tym razem nie był postawiony wzdłuż sali, a wszerz. Za nim siedzieli ludzie starsi, którzy musieli być członkami kadry Hogwartu. Każdy ze stołów zdawał się mieć swój indywidualny charakter, jakby ludzie przy nim siedzący o tym decydowali. Łączyła je jednak złota zastawa, która pięknie odbijała światło świec. „Tak, to miejsce definitywnie wygląda magicznie” pomyślała Teegan uśmiechając się do siebie. Zanim zdążyła się zorientować znów pogrążyła się w marzeniach. Tym razem jednak nie byli to wymyśleni bohaterowie tylko ona sama. Ona zdobywająca wyróżnienia, najlepsze oceny, pochwały, kto wie może nawet odznakę Prefekta, o której nie mogły przestać nadawać jej siostry. Z marzeń brutalnie wyrwał ją głos profesor McGonagall:
-Ustawcie się twarzami do wejścia. – Powiedziała czarownica, po czym zostawiła ich na moment. Dało to okazję dziewczynce do ponownego przyjrzenia się sklepieniu. Przypominało ono rozgwieżdżone niebo w pogodną noc. Z pewnością jednak nie było to niebo, które podziwiała w drodze bowiem tamto było niemal całkowicie przysłonięte chmurami, a gwiazdy nie miały okazji zalśnić całym swoim blaskiem. Gdy po chwili starsza kobieta wróciła niosła ze sobą stary, wytarty kapelusz. Teegan po bliższych oględzinach stwierdziła, że to tiara czarodzieja. Wkrótce tiara została postawiona na stołku przed nimi. Ku zdziwieniu wielu uczniów zaczęła śpiewać:
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Gdy tiara zakończyła swoją piosenkę rozległy się głośne oklaski. Nastolatka musiała przyznać, że piosenka jej się podobała i była czymś, czego się nie spodziewała. Siostry nigdy nie wspominały, że tiara umie mówić, a co dopiero śpiewać. Czekając aż profesor McGonagall wyczyta jej nazwisko Teegan przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Modliła się o przydział do Ravenclawu, nie chciała być w tym samym domu, co siostry.
[b]-Reed, Teegan![b]- Usłyszała. Podeszła do tiary i już chciała ją sobie nałożyć na głowę, gdy usłyszała:
- RAVENCLAW! – Zadowolona zdjęła kapelusz pobiegła w kierunku rozlegających się braw.

Gdy już przydzielanie nowych uczniów się zakończyło głos zabrał wysoki mężczyzna o długiej srebrzystosiwej brodzie. Z tego, co zrozumiała był to Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu.
-Witajcie! – powiedział rozkładając szeroko ramiona i uśmiechając się promiennie. –Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!

Na sali rozległy się śmiechy i oklaski. Nastolatka również się do nich przyłączyła. Po przydzieleniu jej niepokój zaczął ustępować ciekawości. Jej strach całkowicie ustąpił po mowie dyrektora, o ile można było to tak nazwać. Chłopiec, który przedstawił się jako Terry Boot rozmawiał z siedzącym obok niej Matthew. Teegan poczuła się nieco dziwnie, siedząc po środku pomiędzy dwoma rozmawiającymi.
- Na razie pewnie i tak nie będziemy czarować niczego poważnego. Myślicie że dacie sobie radę? – spytał Terry. Teegan zarumieniła się mocno i wymamrotała cicho:
- Na pewno…- Nie była pewna, czy chłopcy dosłyszeli jej odpowiedź ani czy ich ona w ogóle obchodziła. Czując się nieco niezręcznie zabrała się do jedzenia, pozwalając im swobodnie pogadać.

Po uczcie prefekt Ravenclawu, Penelopa Clearwater zaprowadziła ich do ich wieży. Okazało się, że aby móc wejść do Pokoju Wspólnego trzeba było odpowiedzieć poprawnie na zagadkę. Na szczęście pytanie było proste i wkrótce pierwszoroczniacy mogli udać się na spoczynek do swoich dormitoriów.

***
Następnego dnia Teegan usiłowała sobie przypomnieć jak dojść do Wielkiej Sali z pokoju wspólnego. W końcu postanowiła, że „zaczai się” na kogoś starszego i pójdzie za nim. Na szczęście jej plan wypalił i już krótką chwilę potem spożywała smaczne śniadanie z innymi uczniami. Przy pierwszym posiłku rozdano im również plany lekcji. Dziewczynka poczuła podekscytowanie widząc, że pierwszą lekcją będzie zielarstwo. Po skończonej uczcie zadowolona podążyła za innymi uczniami oczekując nieznanego z niecierpliwością.
 
Callisto jest offline  
Stary 24-06-2009, 05:21   #35
 
Mizuichi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znanyMizuichi wkrótce będzie znany
Jonathan stał w rzędzie wraz z innymi pierwszorocznymi. Nie raz odczuwał już tremę. Tym razem to uczucie przechodziło wszelkie granice. Nigdy jeszcze nie bał się tak bardzo. Matka już wcześniej mówiła mu że nie ważne do jakiego domu trafi. On jednak miał o tym nieco odmienne zdanie. Dla niego liczył się jedynie Gryffindor. Sam w zasadzie nie wiedział czemu. Jednak miało to zapewne jakiś związek z tym że jego matka i ojciec należeli właśnie do tego domu.

Nagle w pomieszczeniu znalazły się duchy. Rozmawiały chyba o jednym z nich, chodź z drugiej strony niekoniecznie, zważając na słowa jednej z perłowo-przezroczystych istot. Irytek, coś mówiło to imię młodemu Robertsowi, jednak nie mógł przypomnieć sobie gdzie wcześniej się na nie natkną. Nagle go olśniło.
"Książka Taty" - pomyślał.
- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagal
Chłopiec nagle oprzytomniał. Wykonał posłusznie polecenie wicedyrektorki.

Cała grupa pierwszorocznych weszła do sali. Wtedy to też Jonathan po raz pierwszy ujrzał Tiarę przydziału. Była dokładnie taka sama jak ją sobie wyobrażał, dokładnie taka sama jak opisywała mu ją matka. Po pomieszczeniu rozległ się śpiew, wydobywał się on właśnie z Tiary, chyba o tej części mama zapomniała mu wspomnieć:

Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!


Gdy piosenka się skończyła, niemalże wszyscy o ile nie wszyscy zaczęli klaskać. Jonathan również przyłączył się. Jednak gdy brawa ucichły do akcji wkroczyła profesor McGonagall. Zaczęła wyczytywać imiona pierwszorocznych. Strach niemalże sparaliżował Robertsa Poszczególni nowi uczniowie szkoły magii i czarodziejstwa podchodzili i nakładali sobie tiarę na głowę, ta z kolei wykrzykiwała ich imiona. W pewnym momencie Roberts usłyszał bardzo znane sobie nazwisko: Potter. Szybko uniósł wcześniej spuszczoną głowę do góry. Po raz pierwszy zobaczył na Harrego. Miejsce panicznego lęku zastąpił podziw. Był podekscytowany, zastanawiał się do jakiegoż domu może trafić tak znamienita osoba jak sam Harry Potter. Gdy Tiara wymówiła głośno słowa Gryffindor. Jonahanowi mało szczęka nie opadła do samej ziemi. Niedługo potem przyszła jego kolej. Nieco zdenerwowany podszedł do Tiary, starał się jednak trzymać fason i wyglądać na pewnego siebie. Założył nakrycie głowy. Głowę miał niemalże całkowicie pustą, nie był w stanie o niczym myśleć. Gdy jednak usłyszał ponownie Gryffindor. Uśmiechał się szeroko i dziarsko powędrował do miejsca gdzie była reszta Gryfonów. Odczuł niesamowitą ulgę. Już nie mógł się doczekać aż wyśle mamie sowę by powiadomić ją do jakiego domu się dostał. Przez resztę uroczystości przydziału obserwował uważnie do jakiego kto dostaje się domu. Gdy wszystko się skończyło, ruszył spokojnie wraz z innymi na kolację. Pomieszczenie w jakimś się znalazł przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Było naprawdę niesamowite. Zasiadł przy stolę Gryfonów. Gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca ozwał się głos dyrektora:
-Witajcie! – powiedział rozkładając szeroko ramiona i uśmiechając się promiennie. –Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!
Jonathan zaśmiał się, w raz z resztą siedzącą przy jego stole. Po chwili pojawiło się jedzenie, ciężko było to nazwać zwykłym posiłkiem, to byłą niesamowita uczta. Szybko nałożył sobie jakieś smakołyki na talerz i zaczą pałaszować. Potrawy bardzo mu smakowały. Po kolacji ponownie głos zabrał dyrektor:
- Jeszcze kilka słów. Mam nadzieję że wszyscy najedli się i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym kilku starszych uczniów. Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Sprawdziany Quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach.
Na ostanie słowa Dumbledora, niektórzy się roześmiali. Jednak Jonathanowi nie było do śmiechu dyrektor wydawał się być poważny. Ciekawe co się tam morze znajdować.

Gdy kolacja dobiegła końca prefekci odprowadzili wszystkich do ich dormitoriów. Tam też Roberts dowiedział się że będzie dzielił pokój wraz z Harrym Poterrem. Był to dla niego tak duży szok że nie wiedział co zrobić. Przywitał się z nim jedynie, dość niepewnie. Nie chciał wydać się nachalny. Okazało się że będzie ich tam mieszkać siedmiu. On, nijaki Mathew, Ron, Nevill, Seamus no i oczywiście Harrym. Ze wszystkimi przywitał się ciepło. Zwrócił uwagę na chłopca który miał dość duży nos, wydawał się całkiem fajny.

Rano jak wszyscy udał się na śniadanie. Później wstąpił jeszcze do Dorminatorium by się przebrać. Razem z nowymi znajomymi ruszył na swoją pierwszą lekcję...
 
__________________
It matters little how we die, so long as we die better men than we imagined we could be - and no worse than we feared.

11-02-2013 - 18 -02.2013 - Nie ma mnie.
Mizuichi jest offline  
Stary 30-06-2009, 20:22   #36
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
Mathew jako pierwszy wszedł do Sali profesora Binnsa. Była to średniej wielkości sala z rzędami długich na obie ściany ław. Przy tablicy stało dębowe biurko i krzesło na którym siadał profesor. Chwilę po tym jak wszyscy zajęli miejsca zadzwonił dzwonek obwieszczający początek lekcji. Na profesora Binnsa długo nie czekali. Wyłonił się z tablicy za biurkiem, usiadł na krześle i rozejrzał się.
-Witam – powiedział i zaczął sprawdzać listę uczniów rozpoczynając na Susan Bones.
A potem bez żadnego wstępu zaczął czytać notatki ze swojego notesu na temat pierwszych konfederacji czarodziejów w roku 984.
Początkowo wszyscy robili notatki, ale po chwili słuchania o nudnej konfederacji czarodziejów w 984 roku, jeszcze nudniejszym głosem profesora, każdy siedział na swoim miejscu, a to wpatrując się w okno, a to w zegar. Wyglądało na to że tylko Hermiona Granger nadal pisała na pergaminie notatki.
I tak wszystkim te 45 minut wydawały się być wiecznością, aż w końcu zadzwonił dzwonek kończący lekcję i pierwszoroczniacy z pierwszej lekcji wyszli zaziewani.

Tymczasem Ślizgoni i Krukoni mieli pierwszą lekcję Zielarstwa. Z Sali Wejściowej wyszli na błonia, a potem po szerokiej ścieżce do Cieplarni gdzie czekała na nich profesor Sprout.
-Witajcie pierwszoklasiści! – powitała ich ciepłym uśmiechem. - Na naszej pierwszej lekcji poznamy tylko główne zioła do produkcji eliksirów.
I jak powiedziała tak się stało. Przez całą lekcję profesor Sprout pokazywała im różne magiczne rośliny i opowiadała o nich klasie. Poznali magiczne właściwości złotych kępek trawy, nauczyli się rozpoznawać szałwie i wanilie. Pod koniec lekcji Profesor Sprout opowiedziała im co czeka ich w tym roku, a potem zadzwonił dzwonek.
Pierwszoklasiści rozeszli się po szkole w poszukiwaniu sal w których mieli mieć następną lekcję. I tak Mathew Wallace, Jonthan Roberts i reszta spotkali się z Teegan Reed i Mathewem Purvisem pod klasą Zaklęć, a Ślizgoni mieli mieć Transmutację z Puchonami.
Na zaklęciach uczniowie zapoznali się z malutkim Profesorem Flitwickiem i ćwiczyli wymawianie zaklęcia lewitacji, a Ślizgoni na Transmutacji dowiedzieli się że kobieta prowadząca ich do Ceremonii Przydziału naucza tego właśnie przedmiotu. Po krótkiem mowie wstępnej zaprezentowała im, jak to miała w zwyczaju, swoje magiczne umiejętności a potem zaczęli zamieniać zapałkę w igłę. Dopiero na drugiej lekcji udało się to zrobić Jordanowi, Kristin i kilku dziewczynom z Hufflepuffu. A po dwóch godzinach zaklęć Gryfoni i Krukoni nauczyli się poprawnie wymawiać zaklęcie „Wingardium Leviosa”.
Godzina 12.30 obwieszcza rozpoczęcie obiadu. Pierwszoroczniacy wymieniali uwagi i wrażenia z pierwszych lekcji w Zamku, jedząc obiad. Stoły zastawione były kilkoma rożnymi potrawami i nie było tego tyle co na rozpoczęciu, ale smak był równie dobry.
Gdy wszyscy napełnili brzuchy wrócili do zajęć szkolnych. Jak wynikało z planu była to dla nich ostatnia lekcja na dziś. Gryfoni samotnie udali się na zielarstwo, przerabiając magiczne rośliny, a Slytherin miał wspólnie z Ravenclawem lekcje Obrony przed Czarną Magią. Profesor Quirrel był nieco dziwny.
-W-w-wit-tajcie – powitał ich wchodząc do Sali, zaciemnionej śmierdzącej czosnkiem. – Będzie-e-emy uczyć s-i-i-ię jak chronić sie-e-ebie przed Cza-arną Ma-a-agią.
Później mniej więcej opowiedział czym jest Czarna Magia i czego będą się uczyć w tym roku, a następnie zniknął na zapleczu Sali i wrócił kilka minut przed dzwonkiem.
Ciesząc się wolnym czasem pierwszoroczniacy rozeszli się, zwiedzając zamek, a potem wrócili by odrabiać prace domowe.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W
Korbas jest offline  
Stary 07-07-2009, 10:00   #37
 
Keyci's Avatar
 
Reputacja: 1 Keyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znany
Kiedy weszli na pierwsze zajęcia z zielarstwa Kristin jak to miała w zwyczaju rozejrzała się dookoła. Jej ciekawska natura jak zwykle brała nad nią górę. Spojrzała ukradkiem na Jordana. Była ciekawa czy już się pogodził z myślą, że jest ślizgonem ale jednak po Jego wyrazie twarzy i zachowaniu mogła wyczytać tylko jedno: Bravy musi być w Gryffindorze bo inaczej albo zrobi sobie coś złego albo... Albo po prostu przestanie istnieć. Wątpiła, że się jednak przyzwyczai. Posmutniała trochę. Chciała Mu jakoś pomóc. Jednakże nim cokolwiek postanowiła usłyszała głos nauczycielki, którą była niska, krępa czarownica, pani Sprout:
-Witajcie pierwszoklasiści! – powitała ich ciepłym uśmiechem. - Na naszej pierwszej lekcji poznamy tylko główne zioła do produkcji eliksirów.
Kristin westchnęła i niechętnie zwróciła się w stronę czarownicy, która już przeszła do tłumaczenia czym różni się trawa zwyczajna od trawy złotej. Niedaleko rudej Bloodrose stała Sybilla. Dziewczynka podeszła do koleżanki i spytała cicho:
-Zielarstwo jak do tej pory mnie zbytnio nie interesowało... A Ciebie? Myślisz, że jest w tym coś na prawdę magicznego?
Wiedziała dobrze, że niektóre rośliny mają i owszem właściwości magiczne ale nie przyszło jej nic lepszego do głowy aby zagadać tą milczącą dziewczynę. Gdy pani Sprout kończyła opowiadać im jakie to „fascynujące” rzeczy będą poznawać w tym roku, jej wywód przerwał dzwonek i wszyscy pierwszoroczni opuścili głośno cieplarnię. Kristin bojąc się, że się zgubi nie opuszczała Sybilli na krok.
-Przepraszam, że się tak narzucam swoją osobą ale zawsze raźniej jest w gromadzie, co nie? Jordan! Jordan choć tu do nas! - zawołała i pomachała do chłopaka dłonią, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
Później dołączyła do nich również Alexandra i całą czwórką poszli na następne zajęcia którymi była Transmutacja. Zajęcia te prowadziła profesor McGonagal, ta sama która poprowadziła ich do Ceremonii Przydziału. Młoda Bloodrose była podekscytowana. Usiadła w ławce razem ze swoimi znajomymi. Bardzo jej się spodobało gdy czarownica zamieniła igłę w zapałkę. Ja też tak chcę! pomyślała patrząc szeroko otwartymi oczami na „cud”. Gdy przyszła kolej pierwszorocznych, rudasek skupił się jak mógł aby jednak przekonać swoją zapałkę do tego, że jest igłą. W trakcie drugiej lekcji gdy już traciła nadzieję, raptem:
-Tak! - wykrzyknęła unosząc dłonie, zaciśnięte w pięści na znak wygranej.
Wszyscy spiorunowali ją wzrokiem jednak ona się tym zbytnio nie przejęła. Udało jej się powtórzyć to kilka razy tak więc była już przekonana, że to nie był „wypadek przy pracy” czy też „ziarnko”, które trafiło się ślepej kurze. Kątem oka zauważyła, że Jordanowi również udała się ta sztuczka.
-Udało nam się. Fajnie, nie? - spytała podekscytowana.
Nagle zabrzmiał dzwonek. Wszyscy zebrali się błyskawicznie gdyż była to przerwa na obiad. Tylko Jordan nie spieszył się zbytnio ze wszystkim.
-Hej mamy przerwę obiadową. Idziesz z nami? - spytała Kristin, widząc jak dziewczyny kierują się już w stronę wyjścia.
-Nie... Jeszcze zostanę. Muszę coś załatwić – odpowiedział ponuro.
Przeczuwała co chce zrobić.
-Nie można zmienić wyroków Tiary – szepnęła i pobiegła za Alexandrą i Sybillą.
Obiad może i nie był tak wystawny jak uczta powitalna, jednakże był równie dobry.
-Jak tam samopoczucie po pierwszych lekcjach? Mi się nawet podobało. Szczególnie transmutacja – zagadnęła w trakcie posiłku swoje znajome.
Jak będą miały mnie dość to nie będę się Im dziwić, pomyślała nadal się uśmiechając. W trakcie posiłku doszedł do nich Jordan. Minę miał niewesołą. A, więc się nie udało...
Po obiedzie Ślizgoni wraz z Krukonami pomaszerowali na zajęcia Obrony przed Czarną Magią. Do dziewczyn dołączyła Teegan. Mathew natomiast zgubił się gdzieś z Jordanem.
-W-w-wit-tajcie – powitał ich wchodząc do Sali, zaciemnionej śmierdzącej czosnkiem. – Będzie-e-emy uczyć s-i-i-ię jak chronić sie-e-ebie przed Cza-arną Ma-a-agią.
Po krótkim omówieniu planu zajęć i materiału, który będzie ich obowiązywał zniknął na zapleczu. Młoda Bloodrose wykorzystała to idealnie.
-Teegan, jak Ci się tu podoba? Jak wrażenia z pierwszego dnia? - zasypała młodą czarownicę pytaniami, które wcześniej zadała koleżankom przy stole.
Na szczęście młoda Reed miała dużo czasu na odpowiedzenie, gdyż profesor wrócił zaledwie kilka minut przed końcem lekcji. Kristin była nie pocieszona. Owszem lubiła spędzać czas z innymi jednakże Obrona przed Czarną Magią... Wydawało jej się, że będą to jej ulubione zajęcia a tymczasem więcej zrobili na nudnym Zielarstwie czy też Transmutacji, która jest efektowna ale nie wiadomo czy się przyda w praktyce.
Po lekcji wyszła z koleżankami powłóczyć się po zamku i lepiej poznać jego kąty. Postacie z obrazów uśmiechały się do nich i zagadywały czy im się podoba. Dziewczynki odpowiadały z uśmiechem że i owszem. Na jednym z obrazów mieszkała strasznie gadatliwa czarownica, która zatrzymała je i wypytywała o najdrobniejsze szczegóły oraz opowiadała o tym jak to było za jej czasów.
-Przepraszam panią, ale musimy już iść. Mamy dużo prac domowych – przerwała jej Kristin.
Czarownica fuknęła i obrażona opuściła swoją ramę. Dziewczęta zaś pobiegły do lochów. Przed zejściem w dół pożegnały się z Teegan i ruszyły przed siebie. Rozsiadły się w pokoju wspólnym, rozkładając pergaminy, książki i przybory do pisania.
-No to do dzieła! - zakomenderowała Kristin.
Nagle do pokoju wpadł chudy blondyn w eskorcie swoich dwóch goryli.
-No proszę,proszę. Kujony – zakpił zatrzymując się niedaleko dziewcząt – Tak samo jak ta szlama Granger.
Kristin przebiegły ciarki po plecach. Nie lubiła jak ktoś tak nazywał dzieci z niemagicznych rodzin. W prawdzie nie znała tej całej Granger ale nie przeszkadzało jej to w tym,aby jej współczuć.
-Powinieneś się najpierw przedstawić a potem dopiero zaczynać rozmowę – warknęła.
-Jaka wyszczekana. Widzieliście ją? No i nie wie kim JA jestem! - roześmiał się nieprzyjemnie.
-To jest sam Draco Malfoy – powiedział dostojnie jeden z goryli.
Kistin i bez tego wiedziała kim jest ten chudzielec. Odwróciła głowę i wbiła wzrok w swój pergamin. Mało ją obchodziły humorki tego chłopaka. Nagle coś otarło się o jej nogi.
-Zwada – powiedziała czule i pogłaskała czarną kotkę po głowie.
 
__________________
..::Fushigi Gin Hikari::..

Ostatnio edytowane przez Keyci : 07-07-2009 o 10:09.
Keyci jest offline  
Stary 07-07-2009, 13:20   #38
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Gryfoni weszli do klasy, w której nauczano historii magii, po czym zajęli miejsca i wyciągnęli książki oraz przybory do pisania. Nie musieli długo czekać, bo już po paru chwilach zadzwonił dzwonek i niemal w tym samym momencie duch profesora Binnsa wyłonił się z tablicy. "Niezwykła punktualność" pomyślał z zawodem Mathew. "Pewnie taki duch nie ma za wiele do roboty poza nauczaniem". Miał nadzieję, że ich nauczyciel spóźni się 5-10 minut, może nawet 15. W tej chwili właśnie był pochłonięty rozmową z Ronem na temat quidditcha. Niedługo miał wystartować nowy sezon i obaj chłopcy byli pochłonięci dialogiem na temat tego kto zdobędzie tytuł mistrzowski i jak w tym roku spiszą się ich ukochane drużyny. Mathew oczywiście twierdził, że zwyciężą jego ulubione Sroki z Montrose, nawet mimo jak to określał "drobnych kłopotów kadrowych". Ron nie mógł przedstawić jako faworytów Armat z Chudley, bo wyszedłby na kompletnego ignoranta w tej dziedzinie. Nie zamierzał jednak przyznać racji swojemu rozmówcy, dlatego wyrażał głębokie przekonanie, że Sroki nie zajmą nawet miejsca na podium. Doprowadziło to do ożywionej dyskusji, która mogła przerodzić się nawet w kłótnię i kto wie w co jeszcze, ale zabrzmiał dzwonek i Harry, który przysłuchiwał się tej rozmowie, uspokoił obu kolegów zwracając im uwagę na przybycie nauczyciela.

Profesor Binns bez zbędnych, przynajmniej według niego, grzeczności od razu przeszedł do czytania swoich długich notatek. "Ciekawe czy co roku czyta te same, czy może za każdym razem pisze nowe?" zastanawiał się młody Wallace. Notatki były pokaźne, bo wykładowca historii czytał je całe 45 minut, a i tak chyba nie przerobił ich do końca. Mathew nie mógł zrozumieć jak ktoś kto kochał swoją pracę tak bardzo, że nawet po śmierci z niej nie zrezygnował może wykazywać kompletny brak zainteresowania tematem. Głos Binnsa był nudny i monotonny bez najmniejszych oznak emocji. To było nie do zniesienia i już po chwili wszyscy, prócz Hermiony, szukali sobie jakiegoś zajęcia. Jedni rysowali, inni gapili się w okna, jeszcze inni woleli pogrążyć się w lekturze podręczników z innych przedmiotów, byle nie słyszeć głosu nauczyciela. Mathew, który spodziewał się potwornej nudy, a i tak został niemile zaskoczony jeszcze większą, pod ławką czytał "Quidditcha", którego nie skończył poprzedniego dnia w pociągu.

Wreszcie zabrzmiał wspaniały dźwięk dzwonka. Wallace już wiedział, że jego ulubiony magazyn będzie czytał nie w pokoju wspólnym, a właśnie w klasie Binnsa. Musi jakoś przetrwać cotygodniowe lekcje historii magii.
Wspólnie z Harrym i Ronem wyszedł z klasy. Gdy tylko przekroczyli próg Mathew zaczął czegoś gorączkowo szukać w kieszeniach.

- Gdzie ja to mam? - spytał sam siebie, po czym zrezygnowany spytał kolegów. - Chyba zgubiłem nasz plan zajęć. Co teraz mamy?

Chłopak zapomniał, że jego plan posłużył za zakładkę w "Quidditchu".
 
Col Frost jest offline  
Stary 08-07-2009, 13:23   #39
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Przez całą lekcję profesor Sprout pokazywała im różne magiczne rośliny i opowiadała o nich całej klasie. Dzięki jej wyjaśnieniom poznali kilka ważniejszych właściwości niektórych potocznie spotykanych ziół i roślin, jak wanilia. Pod koniec lekcji, dosłownie na pięć minut przed dzwonkiem, zaczęła wprowadzać pierwszoroczniaków w plan zajęć na obecny rok.

Mathew'owi niezbyt widziała się rola ogrodnika i zabawa w pielęgnacje kwiatków, ale nie narzekał. Był szczęśliwy. ucieszony samym faktem, że udało mu się dostać do upragnionej szkoły.
Dzwonek zadzwonił, obwieszczając koniec zajęć w szklarni, która powoli już robiła się nie do wytrzymania z powodu woni nawozu i emanującego ciepła. Świeciło słońce, a niebo było prawie bezchmurne, więc było duszno.
Wszyscy z radością powitali świeże, jesienne powietrze wdzierające się przez otwierane drzwi. W chwilę później wszyscy rozeszli się w poszukiwaniu klas.

* * * * *

Z tego co zdołał się zorientować Mathew, razem z Teegan i grupką Krukonów mieli mieć teraz Zaklęcia. Nie zajęło im to wiele czasu, a już przybyli pod klasę. Spotkali pod nią Gryfonów, wyraźnie oczekujących na otwarcie dębowych drzwi. Po przybyciu Krukonów te skrzypnęły lekko, i otwarły się na oścież. Za nimi nikogo jednak nie było. Wtem cienki głosik spod biurka oznajmił
- Proszę wejść, śmiało! Zajęcia czas zacząć!

Jak się okazało, właścicielem głosiku był niski profesor. Przedstawił się jako Filius Flitwick. Krukoni znali go z Wielkiej Sali, kiedy to musieli nachylać się do niego po odebranie swoich planów zajęć. Mathew już wtedy rozpoznał w nim domieszkę goblina.
Aby należycie skupić na sobie ich uwagę, potrzebował stosu książek na stołku. Po krótkich wyjaśnieniach odnośnie planu i wprowadzeniu do dzisiejszej dwugodzinnej lekcji, zaczęli ćwiczyć wymawianie zaklęcia lewitacji.
Po dwóch godzinach można było stwierdzić, że Gryfoni i Krukoni opanowali , przynajmniej w stopniu podstawowym zaklęcie „Wingardium Leviosa”. Nie obyło się też bez przechwałek ze strony panny Granger, której udało się to za pierwszym podejściem, ani tez od osmalonych twarzy, okopconych brwi i spalonych piór przy nieudanych "eksperymentach".

* * * * *

Godzina 12.30 obwieszcza rozpoczęcie obiadu. Pierwszoroczniacy zasiadając przy stołach, z zawzięciem rozmawiali o dniu dzisiejszym, jedząc obiad. Ekscytacja wprost tryskała z rozradowanych twarzy.

Stoły zastawione były kilkoma rożnymi potrawami, których Mathew na oczy nie widział, kilkoma iście restauracyjnymi daniami i kilkoma niczym z domowej kuchni. Nie było tego tyle co na rozpoczęciu, ale smak był równie dobry. Półmiski i talerze wydawały się ciągle napełniać, by nikomu nic nie brakowało.

Trwało to tak długo, aż każdy skończył swój kawałek deseru. Ulubione ciasto, szarlotka, smakowało tak, jakby robione było wedle przepisu jego babci. Odpłynął na chwilę we wspomnieniach o rodzinnym domu, który przecież tak niedawno opuścił. Ocknąwszy się, zauważył że talerze lśnią czystością, jakby były świeżo umyte i wytarte.

Gdy wszyscy napełnili brzuchy, musieli wrócić do zajęć szkolnych.
Jak wynikało z planu była to dla nich ostatnia lekcja na dziś. Ravenclav wraz ze Slytherinem mieli mieć Obronę przed Czarną Magią.

* * * * *

Profesor Quirrel był nieco dziwny. Miał bladą twarz, a młode rysy twarzy dawno wytarte zostały przez, najwidoczniej liczne w jego życiu, stresy codzienności. Nosił wielki, fioletowy turban na głowie. Emanował nieznośnym zapachem czosnku. Jak wyjaśnił później któryś z jego kolegów, podobno dla odstraszenia pewnego wampira spotkanego w Rumunii.

-W-w-wit-tajcie – powitał ich wchodząc do Sali, zaciemnionej i śmierdzącej czosnkiem. – Będzie-e-emy uczyć s-i-i-ię jak chronić sie-e-ebie przed Cza-arną Ma-a-agią.
Później mniej więcej opowiedział czym jest Czarna Magia i czego będą się uczyć w tym roku, a następnie zniknął na zapleczu Sali i wrócił kilka minut przed dzwonkiem. Ponaglany oczekiwaniem kilkuset uczniów, upragniony odgłos wydał się czymś, na co czekało wiele osób. Wizyta w tak wspaniałym miejscu nie mogła równać się z wrodzoną niechęcią do dłuższej nauki.

* * * * *

Ciesząc się wolnym czasem Mathew poszedł zwiedzać zamek. Kilka razy miał wrażenie, że się zgubił, ale dzięki portretom i duchom odnajdywał drogę. Szybko wrócił do wieży, odgadł łatwą w jego mniemaniu zagadkę i wszedł do pokoju.
Pokój do połowy zapełniony był przez uczniów. Część siedziała w wygodnych fotelach, reszta gnieździła się w grupkach przy zastawionych książkami stolikach.

Mathew został gestem przywołany przez Hannę Abbot. Był tam też Terry Boot i Anthony Goldstein, a także kilka znanych mu tylko z twarzy pierwszorocznych dziewcząt. W grupie szybko uwinęli się z zadaną pracą domową. Na szczęście nie mieli wiele zadane. Resztę czasu wolnego, aż do późnego wieczora, spędzili na pogawędkach o dzisiejszej nauce, i graniu w szachy czarodziejów.

* * * * *

Zegar obwieścił godzinę dziesiątą wieczór. Mathew pożegnał się z dziewczynami, które zebrały się i poszły już do pokoju. W chwilę potem razem z resztą kolegów także udał się do dormitorium.
Magiczna cisza potęgowała senność. Chłopak wkrótce potem zapadł w lekki sen...
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>

Ostatnio edytowane przez Zielin : 08-07-2009 o 13:25.
Zielin jest offline  
Stary 16-07-2009, 23:35   #40
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Na lekcji zielarstwa powitała ich sympatycznie wyglądająca czarownica.
Może nie będzie tak źle - pomyślała rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.
Kiedy Profesor Sprout zaczęła swój wywód o magicznych roślinach, ich właściwościach, sposobach rozpoznawania i odróżniania od innych, nie magicznych gatunków część uczniów wyglądała na wyraźnie znudzoną. W głowie Alex znów pojawiły się obawy i wątpliwości. Może to, co mówiła czarownica nie było zbyt ciekawe, ale dla niej zupełnie nowe, więc samo z siebie interesujące. Niektórzy zachowywali się tak, jakby wiedzieli już na ten temat wszystko. Zastanawiała się czy ona też powinna wiedzieć, czy to, że nie wychowywała się wśród czarodziejów wpłynie jakoś na jej wyniki w nauce, czy zostanie zaakceptowana przez rówieśników? Wszystkie lęki z przed wyjazdu wracały ze zdwojoną siłą.
Gdy zadzwonił dzwonek udała się z grupą znajomych na kolejną lekcję.
Transmutacja. Już sama nazwa wywołała u niej dreszczyk emocji, a pokaz Profesor Mc Gonagall sprawił, że wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami. Zachowywała się tak, jak zachowałby się każdy normalny człowiek widząc, jak kobieta zamienia się w kota by za chwile na nowo stać się człowiekiem.
-Profesor Mc Gonagall jest animagiem – usłyszała za sobą szept jakiejś dziewczynki. Animag to czarodziej potrafiący zamienić się w zwierzę – mówiła dalej siedzącej obok koleżance odpowiadając tym samym na nieme pytanie Alexandry.
Chwilę później chuda czarownica zaprezentowała im, w jaki sposób zmienić zapałkę w igłę robiąc to z taką łatwością jakby było to tak oczywiste jak mruganie.
Przez dwie godziny transmutacji starała się by zapałka choć częściowo uległa przemianie. Niestety nie udało się, co utwierdziło ją w smutnym przekonaniu, że jest z nią coś nie tak. Nie zauważyła oczywiście, że tylko nieliczni zdołali tego dokonać.
Obiad zjadła w milczeniu, by zaraz po nim udać się na Obronę Przed Czarną Magią, która miała okazać się kolejną porażką.
Lekcja dłużyła się niemiłosiernie, bo zabawny czarodziej -Profesor Quirrel najzwyczajniej w świecie ich zostawił…

Popołudnie minęło całkiem sympatycznie. Chodząc z nowymi koleżankami po zamku, choć na chwilę zapomniała o swoich rozterkach.

***

Odrabianie lekcji, a właściwie posługiwanie się piórem i pergaminem sprawiało jej niemałą radość. Prawdopodobnie dzień zakończyłby się całkiem miło gdyby nie pewien blondyn chodzący z dwoma gorylami u boku.
- Sam Draco Malfoy – prychnęła patrząc chłopakowi w oczy. – Czy Sam Draco Malfoy jest na tyle niesamodzielny, że SAM – zaszydziła – nie potrafi odpowiedzieć na proste pytania? – Uśmiechnęła się kpiąco po czym zwróciła się do towarzyszek: - kończmy to szybko i chodźmy na kolacje.
 
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172