Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2009, 18:08   #106
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
* * *

W otchłaniach niziołczego umysłu zrodziła się wizja. Wizja człowieka, który w pełnym biegu wykonuje zamach pięścią na niziołka. Odskok, przygnieść stopę, uderzyć pod kolano – w umyśle Mago rozległ się jego głos, odmłodzony, sprzed lat. Pouczanie samego siebie, wypominanie błędów. Kolano na ziemi w takiej sytuacji oznacza przegraną. Nikt nie ucieknie przed sztyletem na gardle.

* * *

Pytanie Babci wytrąciło go z zamyślenia. Spojrzał na towarzyszkę i parsknął śmiechem.
- Wiesz, Babciu, takich należy po prostu eksterminować, jednakże pozostawmy to siłom natury.
Po tych słowach zwrócił się do człowieka, który do nich krzyczał:
- Nie rozumiem, dlaczego wykoncypowałeś kompromitację naszych osób w percepcji swoich kamratów. Czy jest to może przejaw idiosynkrazji do nas? Po prostu uważam, że Twoje aforyzmy są mylne z powodu źle sformułowanej koncepcji. Na dodatek dobija mnie Twoja immanentna degrengolada – podniósł lewą brew, przypatrując się mu. Wielkolud zrobił wielkie oczy, po czym odwrócił się do kumpli i spytał głośno:
- Czy ten wsiun mnie obraża?!
- Poniekąd – szepnął hobbit, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
- Zamknąć się, kmioty!
Mago rozejrzał się za osobą, która to krzyknęła. Na schodach do wozu mieszkalnego stał Kosef. Niziołek odruchowo zasłonił sobie usta, żeby nie pokazać swojego uśmiechu. Skorzystał z okazji i szepnął do towarzyszki:
- Babcia nie pyta, nie wiem do końca, co to znaczyło. Po prostu kiedyś znajomy mnie tego nauczył, a ja już nie pamiętam, jak można to przetłumaczyć.

Po odesłaniu narwanego mężczyzny Kosef zaczął przepraszać „zaatakowanych”, po czym zwrócił się do niziołka:
- Pan Mago? Niech mi pan tylko coś powie. Czy mi się tylko śniło, czy ja naprawdę rozmawiałem z panem w nocy, a pan miał w ręku tłuk i przewiązany był przez pierś liną?
- No cóż – zaczął odpowiedź niziołek. – W sumie to tak, bo nie brałem plecaka i nie miałem gdzie tego wszystkiego schować. Wie pan, środki bezpieczeństwa.
Do rozmowy dołączyła Babcia, więc Mago wykorzystał to, by rozejrzeć się po obozie. Obóz jak obóz, taki obozowy jakiś.
- No to zostawię was, panowie, samych – powiedziała Babcia. Mago patrzył na nią, jak zmierza do karczmy, w której się zatrzymali.
- Ten tam - wskazał w końcu głową na wóz - zawsze taki zaczepny?
- Zawsze, ma przerost tkanki tłuszczowej nad mózgową.
Niziołek zachichotał.
- Zgubiło go to kiedyś?
- Zgubi go za chwilę jak z nim porozmawiam - ton głosu i błysk w czach wskazywał, że nie są to słowa rzucone na wiatr. Zabrzmiało to wręcz groźnie.
- Proszę mu przekazać najserdeczniejsze pozdrowienia - zaśmiał się głośno akrobata. - Nieczęsto spotykam kogoś, kto bierze mnie za wieśniaka. W sumie - pomyślał przez chwilę, po czym spojrzał na rozmówcę z przebiegłym uśmiechem - skoro wziął nas za wieśniaków, to powinien pan, jako mieszkaniec tego miasteczka, poczuć się dotknięty, czyż nie?
- Nie za bardzo interesuje mnie, co się rodzi w tak pustej głowie jak jego. Ale nie omieszkam tego, co mi mówisz, wykorzystać za chwilę. I przypominam, że na imię mi Kosef. Nie jestem żadnym panem.
- A kto, jak mnie rozpoznał, zwrócił się do mnie per "pan Mago"?
- Bo nie byłem pewny, czy to Ty - zaśmiał się mężczyzna. - W końcu teraz wyglądasz inaczej.
- Bo jest jasno - zawtórował mu niziołek. - No nic, nie będę przeszkadzał. Poza tym jeszcze sporo do zrobienia jest - ukłonił się lekko Kosefowi, po czym ruszył biegiem za Babcią.

- Babciu – zawołał za odchodzącą kobietą. – A niziołki? Mieliśmy do Ferdiego iść.
Babcia spojrzała na Mago, wykonała zwrot o 180 stopni i z uśmiechem dołączyła do niego.
- Racja, zapomniałam. To przez tego osiłka.

W dzielnicy niziołczej panował ruch ponad miarę. Mago rozglądał się zachwycony. Masa kramów, wszędzie jego pobratymcy. Tylko Babcia jakaś taka wysoka. Mago zauważył w pobliżu kram z bronią i pobiegł tam błyskawicznie. Radosnym okrzykiem powitał właściciela i zaczął szukać czegoś, co od dawna próbował zdobyć. Oczy mu się uśmiechnęły, gdy w końcu to zobaczył. Zagadnął sprzedawcę entuzjastycznie:
- Po ile te pochwy na nadgarstki, mości panie?
- Jak dla Pana dwadzieścia dwa złocisze - powiedział z uśmiechem kupiec.
- Że za sztukę?
- Ano za sztukę, jaśnie panie.
- Toć to drogo, kamracie - szepnął zdziwiony.
- Panie, ale to dzieło najlepszych rzemieślników z Amn! - krzyknął zdziwiony niziołek - Toć to tanio jest, powinienem więcej zażądać.
- Dzieło najlepszych rzemieślników nie zwiększy szansy dożycia następnego dnia - ze smutkiem wymalowanym na twarzy klient włożył ręce do kieszeni, odwrócił się i ruszył dalej.
- Dobra panie! - krzyknął kupiec - Dwadzieścia.
Mago odwrócił się do krzyczącego niziołka.
- To już brzmi lepiej - z uśmiechem wrócił do kramu i zaczął wygrzebywać pieniądze, żeby zapłacić. Wybrał dwie pochwy, które najbardziej mu się podobały: proste, wygodne, bez zbędnych ozdób. Natychmiast przymocował je do nadgarstków i schował tam swoje sztylety. Podszedł do Babci i z gigantycznym uśmiechem pokazał jej swój nowy nabytek.
- Ładne?
- Śliczne, Mago, śliczne – odpowiedziała z uśmiechem. Mago nie zwracał zresztą większej uwagi na jej odpowiedź, ponieważ obok nich przeszła niziołcza kobieta, za którą akrobata aż się obejrzał. Dla takich kobiet warto być niziołkiem – zaśmiał się w duchu. Ona się jednak nie odwróciła.

Po wizycie w domu Ferdiego Babcia i Mago skierowali swoje kroki ku karczmie. W pewnym momencie do ich uszu dobiegł płacz dziecka. Obok niego stała kobieta, najprawdopodobniej jego matka. Maluch wskazywał palcem na dach.
- Niedługo pojawię się w karczmie, tylko się dowiem, co się dzieje. Nie musi Babcia czekać - szepnął niziołek do towarzyszki, po czym skierował swoje kroki do malucha. Rozpoznał go od razu.
- Tomek?
- M… Mago?
- Przepraszam, kim pan jest? – spytała kobieta stojąca obok dziecka.
- Mago Letherleaf, do usług – pokłonił się lekko. – Wczoraj poznaliśmy się z Tomkiem przypadkiem. Można spytać, czy coś się stało?
- Piłka mi wpadła na dach – stwierdził smutno chłopak. – Rzucaliśmy sobie z Filipem i wpadła.
Mago spojrzał z uśmiechem na dach. Nie jest aż tak wysoki.
- Przyniosę Ci ją, co?
I nie czekając na odpowiedź, pobiegł w kierunku domku. Ostatnie dwa metry pokonał długimi susami i wyskoczył w górę. Chwycił się krawędzi i z trudem podciągnął. Prychnął na siebie. Kurde balans, co jest? Żebym miał problemy z podciągnięciem się? Niewyspanie czy co?
Szybko znalazł piłkę – najprawdopodobniej szmaty owinięte skórą i zszyte. Ale ważne, że dzieciak się bawił. Niziołek rzucił mu jego własność i zeskoczył z dachu. Zamortyzował upadek przewrotem w przód. Tomek zaczął mu dziękować i radośnie klaskać w ręce, ale Mago zajęty był czymś innym. Obok niego stała zdenerwowana krępa kobieta, ubrana w niegdyś biały fartuch, teraz upstrzony plamami. W ręku trzymała spory wałek.
- Czego żeś łaził po moim dachu?

Wrócił do karczmy, trzymając się za obolałą głowę. Chciał skierować się do stolika, przy którym Babcia rozmawiała z Ferdim, ale zatrzymał go znajomy głos.
- Panie Lithif... - Usłyszał za sobą. Nawoływała za nim Katie, przekręcając jego nazwisko - ta Katie, nieśmiała niezwykle i stroniąca od gości...
Obrócił się zdziwiony w kierunku dziewczyny. Proszę, niech to będzie propozycja jakiegoś wybornego dania, jakiegoś super kurczaka... Nie usłyszała Dazzaana rano…
- Słucham? Ja?
- Tak... - Katie wręcz do niego podbiegła, mając spore rumieńce na policzkach - Ja... ja chciałam panu podziękować za uratowanie mojego brata!
Nim Mago się do końca zorientował, jakie dziewoja ma zamiary, Katie pochyliła się przy nim i otrzymał całusa w policzek. Dziewczyna po tej czynności już wręcz płonęła czerwienią. Niziołek przygryzł dolną wargę i zaczął stukać palcami o udo. Po chwili jednak rozpromienił się, położył dłoń na karku i zaśmiał się cicho, niepewnie.
- Eee... hmm... no... Żaden problem... - odpowiedział zmieszany.
- Czy może zrobić cos do jedzenia? Przygotuję coś pysznego, oczywiście bez opłaty - Katie wręcz wypiszczała cienkim głosikiem, zakłopotana oczywiście... własnym zachowaniem!
- Jeśli bez opłaty, to kategorycznie odmawiam - starał się mówić spokojnie, żeby ukoić skołatane nerwy dziewczyny.
- Ale... no ale... - Zająknęła się Katie - To w podziękowaniu, choć tyle mogę zrobić...
Westchnął, sam nie wiedział nawet, po raz który tego dnia.
- Dwukrotnie odmówić nie wypada, szczególnie tak miłej osobie, jak pani - uśmiechnął się serdecznie. - Jednakże pani już wczoraj mi się odwdzięczyła.
Na twarzy dziewoi pojawiło się zdziwienie. Choć nie odezwała się słowem, było jasne, że nie rozumie słów niziołka...
- Bo, widzi pani - podjął po krótkiej chwili - szczera radość jest najpiękniejszym podziękowaniem. Zobaczyłem ją u pani, gdy odwiedziła pani Morvina. I nic więcej mi nie trzeba. A poza tym - dodał szeptem - to ja tam niewiele zrobiłem.
W oczach Katie cos dziwnie zamigotało... Czyżby to były łzy?
- Ja chciałam po prostu podziękować, tak naprawdę stojąc przed panem. Czyli... nic nie podać? - Szepnęła jakby załamującym się tonem.
Mago przekrzywił głowę, co w połączeniu z patrzeniem w górę wyglądało dość komicznie. Zamyślił się chwilę. Cholera, w życiu nie zrozumiem kobiet. Żadnej rasy.
- Chyba jednak się skuszę na coś dobrego. Może... jagnięcina w sosie własnym? A na deser poprosiłbym pani uśmiech - po czym sam się uśmiechnął, starając się ułatwić dziewczynie zadanie.
Na te słowa Mago Katie nagle odzyskała radość na twarzy, na której wymalował się wielgachny, pełen sympatii uśmiech.
- Zrobię! - Niemal krzyknęła, po czym pobiegła do kuchni. Niziołek opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Wznowił podróż do stolika i usiadł na wolnym krześle.
- Wyobrażacie sobie, że jakieś babsko trzasnęło mnie wałkiem w łeb?

Niewiele wody w rzece upłynęło, gdy na stole pojawiło się jego danie. Uśmiechnął się z wdzięcznością do Katie, po czym całkowicie zajął się pałaszowaniem mięsiwa. Gdy skończył, wychylił się przez stół do Dazzaana.
- Kapitanie, możemy porozmawiać?
- Siadaj – wskazał krzesło obok siebie. – W czym rzecz?
- Córa – krzyknął Eberk w kierunku szynku. – Piwa daj!
- Kapitanie - powiedział cicho niziołek. - Wolałbym...
- Noooo?
Mago wskazał głową drzwi wyjściowe. Dazzaan rozejrzał się, spojrzał to na niziołka, to na karczmarza, po czym wskazał na tego drugiego i powiedział:
- Nie mam przed nim tajemnic.
- Ale nie chodzi mi tylko o mości gospodarza - odparł akrobata. - Chodzi mi o maksymalną dyskrecję, do granic możliwości.
Krasnolud westchnął, dopił piwo i wstał, głośno szurając krzesłem. Razem z małym mężczyzna skierowali się do wyjścia, a Eberk skomentował sytuację słowami:
- Kiedyś nie załatwiało się tak takich spraw.

Wyszli, kierując się w najmniej zaludnioną okolicę.
- Więc w czym rzecz?
- Po pierwsze, jest pewna osoba, której imienia nie wyjawię, a która nigdy nie miała się dowiedzieć, że uratowałem jej brata.
- Taaaa... rozumiem. I co z nią?...eee...to znaczy z tą osobą?
- No i się dowiedziała. Naprawdę, nie mam pojęcia, skąd - spojrzał poważnie na krasnoluda.
- No ja też nie mam pojęcia, skąd Ka... ta osoba mogłaby wiedzieć - kapitan zmieszany podrapał się po głowie. Mago westchnął ciężko.
- A może jakiś pomysł pan ma? Na przykład, siedzi sobie spokojny ja i przychodzi pewien krasnolud i stawia jemu-mi piwo?
- No! To musiał być Eberk! I sprawa wyjaśniona - Dazzaan poklepał radośnie Mago po plecach. Ten załamał ręce.
- No dobra, niech będzie. W sumie nie mam tego gospodarzowi - podkreślił ostatnie słowo - za złe. Aż tak bardzo. Ale do rzeczy. Chciałbym panu dać okazję do podziękowania - stwierdził niziołek z uśmiechem.
- Mówisz, przysługę jestem Ci dłużny? No więc dobra - dopowiedział po chwili - o co się rozchodzi?
- Dłużny to może nie - zaśmiał się niziołek - ale mówił pan, że piwo to dopiero początek. A rozchodzi się o sześć osób, które były, a ich nie ma.
Kapitan westchnął ciężko.
- A więc to o to chodzi. No i co z nimi, chcesz się dowiedzieć coś o nich?
- A po co by mi była wtedy dyskrecja potrzebna? Potrzebuję pańskiej pomocy, po prostu - Mago wzruszył niedbale ramionami.
- No to powiedz dokładnie, w czym rzecz. Lubię wiedzieć, na czym stoję.
Awanturnik pokręcił głową, wzdychając przy tym.
- Czy wszystkie krasnoludy są takie bezpośrednie? Zastanawiam się, czy jest pan gotów - zrobił dramatyczną przerwę, a Stalowy But podniósł brew w oczekiwaniu - wypuścić na noc jednego ze swoich ludzi.
Kapitan straży odchrząknął kilkukrotnie.
- Zapowiada się ciekawie - stwierdził, a na jego twarz wystąpił szeroki uśmiech.
- I ryzykownie - Mago brutalnie ostudził zapał kapitana.
- A gdzie Ty chcesz z nimi iść? Toć chyba nie do lasu, co?
- Po pierwsze, nie z nimi, tylko z nim. Po drugie, po to on mi jest potrzebny.
- Dobra, wróć - kapitan podniósł ręce. - Nie nadążam. Wiesz, ja już stary jestem, prawie setkę mam na karku!
- Jakbym ja miał tyle lat, to by mnie musieli nawet do wychodka nosić - roześmiał się niziołek. - No to pan słucha. Mam zamiar wziąć jedną osobę ode mnie i jedną osobę od pana. Potrzebna mi jest do orientacji w miasteczku, do pokazania kilku miejsc, domów zaginionych. Tylko mam kilka wymagań - spojrzał na kapitana z przebiegłym uśmiechem.
- Cały czas tu jestem - odpowiedział na uśmiech niziołka.
- Osoba cicha jak letni wietrzyk i odważna jak pan.
- Nie ma w tej mieścinie osób spełniających oba warunki - zachrypiał krasnolud. - Ja nie jestem cichy, przynajmniej nie aż tak.
Mago przeczesał włosy palcami.
- Dobra, może być prawie tak odważny. W każdym bądź razie żeby nie uciekł przed lisem.
- Wolisz wariant "bardziej odważny - mniej cichy" czy na odwrót?
- Dylematy, same dylematy - zawiesił głos. - Rozumiem, że nie ma promocji dwa w jednym?
Dazzaan skrzyżował ręce na piersi i zaczął przytupywać nogą.
- No dobra, dobra - poddał się niziołek pod uważnym spojrzeniem rozmówcy. - Wolę cichego, nie przewiduję wielu okazji do wykazania się odwagą. Pomijając sam fakt nocnego spaceru.
- Gdzie dostarczyć przesyłkę?
- Niech rzuci jakimś kamykiem w okno tuż nad wejściem. Jak mnie zobaczy, to niech się schowa w jakieś zacienione, ale bezpieczne miejsce.
- To idę szukać towaru - w okolicy rozległ się gardłowy śmiech kapitana.
- Tylko... kapitanie? Poza towarem nikt nie może się dowiedzieć. Nikt!
- Do mnie to mówisz? Nie trzeba mi powtarzać - oburzył się krasnolud i odszedł.

Wchodząc do karczmy Mago zauważył już resztę towarzyszy. Jego miejsce zajął Rulius, ale niziołek szybko znalazł sobie nowe. Słuchał opowieści towarzyszy w ciszy, nie odzywając się ani słowem. Wszystko, co on wiedział, wiedziała i Babcia. A ona wiedziała nawet więcej. No i jej bardziej słuchają, więc co ja będę się pchał. Próbował sobie ułożyć wszystkie fakty, nie licząc nawet na to, że to tak szybko poskłada. Od myślenia oderwała go scena, w której to Katie zaproponowała spacer Ruliusowi. Niziołek zmarszczył na chwilę brwi, choć miał wrażenie, że trwało to wieki i że każdy przy stole na niego patrzy. W rzeczywistości trwało to niewiele dłużej niż mrugnięcie. No dobra, czyli jedna sprawa wyjaśniona. Zdecydowanie Babcia. Skupił się, ochłonął i – zasłaniając usta dłonią - szepnął do siedzącej obok Carmellii:
- W pokoju musimy koniecznie pogadać.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 18-06-2009 o 21:25.
Aveane jest offline