Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2009, 20:24   #88
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

Ravna popadła na ten czas w istną paranoje. Otrząsnąwszy się ze śniegu, wyruszyła do ruiny gdzie mieścił się portal do dziedziny. Przywitała ją zima wszystkim co miała w te późne popołudnie - ,morzem, suchym powietrzem, śniegiem opadającym z wielkich sosen. Wszystko przebiegało dobrze, Mówczyni Marzeń znalazła się w piwnicy,odetchnęła stęchlizna zmieszaną z kurzem i odszukała lustro przykryte szarą płachtą. Nim Ravna szarpnęła narzutę, zdarzyła się wystraszyć. Nic nie zwiastowało tego, co mogła tutaj ujrzeć. Nie zwiastował go bałagan, zniszczenie, lekki puls Kwintesencji w tym Węźle oraz słabsza Rękawica – rzeczy w takim miejscu normalne. Nie zwiastowało tego nawet chrapanie dobiegają zza drewnianych skrzyń... Jakie chrapanie? Dopiero teraz Turi przemokła senność przytępiająca zmysły i spostrzegła smacznie sobie śpiącego kloszarda. Opatulony w brudne szmaty chował twarz w ramionach i worku ziemniaków na którym podpierał górna cześć ciała. Najbardziej rażąc były bose stopy, czarne i śmierdzące. Co raz kolejne szuranie dobywało się raz z jego legowisko, a raz tutejszy szczur poszukiwał pożywanie uradzając sobie slalom pomiędzy odległymi kałużami i kroplami kpiącymi ze sklepienia.

-Khyy... Khyyy... Tak, mamo... Tfu!

Bezdomny podniósł się z ziemi. Masa szmat, nie było widać oryginalniej ubioru. Z kolorami pośród plam brudu nie było też lepi,. Bujny, siwy zarost został gustownie oszroniony, krucze powieki doczekały się przycinającej je w pól blizn, a łysa czaszka swą bladością biła kontrastem z przepitą twarzą i czerwonym miniciężarówka nosem. Coś mówiło Ravnie, że nie jest to zwykły człowiek. Sądząc po tym co mówił, nie myliła się.

-Możesz iść... Właściwe lustro przesunąłem na prawo.

Beknął cuchnąc, wyszczerzył rząd srebrnych zębów po czym udał się za róg i... Zniknął. Tymczasem portal znajdował się tam gdzie mówił.

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Wirtualny Adept miał całkowitą racje – Projekcja Astralna nie była idealna pod względem postrzegania fizyczności. W miejscu ta k silnie odznaczonym emocjonalnym rezonansem, owy rezonans wdzierał się do percepcji podróżnika wypaczając doznania. Samuel chwile jeszcze kończył odczytywanie ostatniego wykresu, stwierdzającego, że omal nie wywoła ledwo krytycznego w systemie.. Prawdopodobieństwo wystąpienia kolejnych komplikacji rosła wykładniczo wraz z korzystaniem przez Szamila z magy.
Szamilowi Gedewaniszwili jawiło się małe pomieszczenie skąpane w ciemności. Miękkie obicia ścian brudne od krwi i porozdzierane, migające światło i wydrapany stul. Czyjeś szlochanie mieszało się z napieraniem ścian o jaźnie. Pobyt w tym miejscu był nurkowaniem głębokościowym i ciśnienie natrętnego szaleństwa wywierało ciąga presje na oświecona jaśnie Szamila. Co kilka chwil przebijał się do niego wyły obraz, czysty. W rzeczywistości za to znajdowała się tutaj wielka plama plama krwi.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Widać było, że obrady są u schyłku. Czarę goryczy przelał Czarny, ten sam mag który przypominał prostego, lekko chamskiego chłopa, teraz kulturalnie powstał i poprosił o głos.

-Iwan i Julia mogli żyć jak normalni ludzie. Wzięli ślub, mogli uciec z tego miasta... Zostali i zginęli. W imię tej wojny i idei poświęcili najcieniej rzeczy – życie. Końćze, bo gadam już jak szurnięty klecha, ale pamiętacie... To nasz obowiązek.

W sali nastąpiło milczenie kiedy to Czarny ukłonił się lekko i wyszedł z sali. Szybkim krokiem wkroczył na ho, skręcił w prawo i prosto do swego pokoju. Konsternacje przerwała Inna siekając po ostatnią pozostała na stole kanapkę.

-Tak, no tak...

Zamyślił się Mistrz Aureliusz. To wystarczyło aby pozostałe osoby zaczęły powoli wychodzić. Pierwszy był Michaił wraz z Wiktorią ruszając do jednego z pokoi.

-Mistrzu Robercie... Mogę się wybrać na hymm... Zakupy/

Stwierdził Gustaw co zetknęło się z pozytywną rekcją hermetyka. Jego uczeń popędził gdzieś w dal. Długo nie trzeba było czekać na podźwignięcie się Grigorija oraz Inny który to ruszyli na hol. Muzyk wyniósł ze swego pokoju starą, obdartą gitarę bej jednej strony osiadł obok Inny i począł grać.

Kilka dni przed przyjazdem magów do Moskwy – Polska, tereny miejskie

Grzegorz Lipa czekał na przybycie Mówczyni Marzeń. Pierwsza godzina jeszcze nie zwiastowała niczego złego. Kolejna też i kolejna. Lecz czwarta pozwalała snuć podejrzenia, że nie jest dobrze. Wiedziony metafizycznym zmysłem, niewypowiedzianym przerażeniem oraz zdrowym rozsądkiem, nie czekał i wybiegł ze swego mieszkania na ulice. Zimny oddech schładzał kark na spół z wiatrem. W drodze na postój taksówek towarzyszyła mu czyjaś obecność, ponura sylweta na skraju wzroku. W samym pojeździe nastąpiło szeptanie i towarzysz podróży, Krzyk.

-Ładnie śpiewałeś. Pozwól, że będę przyjacielem na czas drogi.

Mając pomoc ducha czymże miał się martwić?

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Na samym początku Szamil czuł to zawsze, kwintesencje stwierdzenia „bycie w niebycie”. Lecz z każdą chwila pobytu jego umysłu w tym szpitalu, w tym pomieszczeniu, rozproszone zmysły i umysł pod naporem wszechobecnego szaleństwa zostały docisnę w ten jego mały pancerzyk tarczy umysłowej. Początku czuł cały budynek, potem pozostawia szalona, zniekształcona rezonansem wizja obitego materiałem pokoju. Błękitne strugi kwintesencji galopowały wkoło lecz z trudem dostrzegał gdzie one tak się spieszą. Ostatecznie, dla własnego bezpieczeństwa, mag zawęził swa bytność i po chwili programowania odizolować umysłowe wypaczenie obrazu. Ostatecznie pozostał w nieskazitelnie czystej sali z wielka kałuż krwi. Coś z niej chłeptało.



Cisza w eterze została zakłócona czyimś szeptem.

-Czy to nie dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne, dziwne...

Echo powtórzeń, wszędzie wkoło napierało na Szamila. Ale on miał swój mentalny pancerz który chronił go.... Tylko skąd brało się te echo?

Polska, Okęcie

Grzegorz miał prawo być niewyspany. Szwendał się kilka dni po hotelach w towarzystwie Krzyku który to ciągle prosił o powstańcze pieśni. Wszystko w imię zmylenia Unii i bezpieczeństwa. Omal nie usnął w kolejce do odprawy kiedy to zimną dłoń musnęła go w kark. To nie mógł być ten zwyczajny gość. Znowu Krzyk na skraju wzroku nucił Rotę. Lotnisko wydawało się takie... Oniryczne. Długotrwałe przebywanie z duchem nie wpływało dobrze na psychikę maga.
Ostatecznie doszło do odprawy. Grzegorz senne spojrzenie,pani promienny uśmiech, Grzegorz bagaże, pani promienny uśmiech. Grzegorz ziewa, ona ziewa. On idzie, ona macha. Czemu, jak, co to było? Zmęczony umysł nawet się nie buntował tylko razem z ciałem wsiadł do samolotu. Za to Krzyk zakrzyczał w pobliskiej Umbrze prost do ucha dwóch policjantów co zaowocowała powyganiam się jednego z nich. W chmurach Grzegorz przysnął, wreszcie.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Grigorij brzękał strunami i począł grać.

Lunatycy


Mistrz Aureliusz wraz z Mistrzem Robertem pozostał w sali wlepiając błędne spojrzenie w drzewo tam się mieszczące. Prawie wszyscy zebrani rozeszli się po swoich pokojach. Siergiej postanowił zaczerpnąć snu, Inna zadowolona wsłuchiwała się w piosenkę Kultysty Ekstazy. Natomiast Amy została zatrzymana przez Isamu. Niski mężczyzna o niecodziennym wygładzie uśmiechnął się przyjaźnie i ziewnął.

-Tooo cooo... Idziemy nad te jezioro?

TymczasemSiergiej zamknał się w swoim pokoju. Przez ściany słyszał panicznie szukającej czegoś Wiktorii, a z drugiej ściany chrapanie Michaiła. Sam Sieroża położył się na łózko i niewekslowanie odpłynął.

Centrum Moskwy

Wyspany i tym razem bez duchowe towarzystwa, Grzegorz czekał przed restauracją „Pod Warchołem” wedle smsa które otrzymał. Było mu zimno, wiatr dmuchał zawiewając sporadyczne płatki śniegu. W porównaniu z zimą w Polsce, ta rosyjska była wielki, złym niedźwiedziem. Ciepła łuna spalin z pobliskiej ulicy nagłym zamachem uderzyła go po twarzy. Kiedy ujrzał soxnionego pół godziny młodzieńca wysiadającej z sportowego samochodu, Grzegorz zrazu poczuł, ze to ktoś z fundacji. Niewysoki młodzieniec o rozczochranych włosach i w garniturze uścisnął łon Lipie.

-Cześć, jestem Jon. Wsiadaj...

Było czuć od niego drogim, męskim perfumem. Niestety, zapach wymieszany ze spalanymi sprawiał okropne wrażenie. Gładkolicy jegomość wsiadł do auta zaraz po Grzegorzu. Wnet podał mu z kieszeni marynarki telefon.

-To telefon do kontaktu z Fundacją.

Uciął krótko i ruszył w drogę mijając śnieżne ulice, mijając śpiących i cały ten syf. Taki oto komentarz nasunął się magowi widząc minę Jona.

-Nie spytam się jak minęła ci podróż. Ostatnio do mnie strzelali, cała Fundacja nie może dojść do porozumienia, połowa nie przychodzi na Trybunał... Żyć, nie umierać, nie?

Wirtualny Adept przełknął ślinę. Grzegorz w chwili postoju na światłach ujrzal jego wzorzec. Ciemny, smolisty i tak gęsty... Gęsty jak sieć pobliskiej katastrofy. Jakieś katastrofy? Wiedz iny metafizycznym zmysłem, nuta obserwacji śledzącej ich wołgi oraz rozsądkiem, krzynął.

-Stój!

Zahamowali, nagłe szepnięcie i brak pasów sprawił, że Lipa elegancko uderzył czołem w deskę rozdzielczą. Czarna wołga przejechała obok nic, a kierowała nią... Starsza pani o grubych okularach która to z przeniem obserwowała guz na czole Grzegorza,

-Grzegorz... Ja wiem, że cie nastraszyłem tym strzelaniem, ale daj spokój.

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Szamil wpierw ujrzał masą iskier błękitnej energi które w pierwszym błysku miniaturowej supernovej zupełnie zasłoniły mu rzeczywisty obraz. Ostatecznie ujrzał bladego i chudego mężczyznę o rozczochranych, blond włosach z których schodziła strugami czarna farba. Martwe, zielone oczy wpatrywały się w kalozę. Jego biały „mundurek” był nieskazitelnie czysty. Tylko twarz skalana została czarnym tuszem, pomalowane oczy, znaki na twarzy.

-Osioł!

Podniósł wzrok na Szamila i chociaż nie miał prawa go dostrzec, coś jednak musiał ujrzeć wnioskując po jego minie, zorane tej cielistej jak i rzadko wykresów przed oczyma Szamila które to ułożyły się w buźkę.

-Osioł! Kim jesteś osioł? Chcesz soczku?

Zapytał w teraz jednak ciągle wlepiając ślepia niemalże w jaźń Samuela.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Ravna przeszła przez lustro i trafiła tam gdzie ostatnio – do lustrzanej sali. Jej powielone nie po tysiąckroć oblicze nie było nigdy to same. Kobieta pod napływem tysiąc siebie, przystanęła na środku sali i zagubiła drogę na pwrót. Teraz na wprost było gdziekolwiek, tam gdzie przytyła Ravna za czterdzieści lat, tam gdzie leżała martwa Ravna i tam gdzie leżała martwa, jej duch przewodni lizał rozdarte gardło, a przeciwległe oblicze przedstawiało ją z zniszczonym bębnem noaidi. Nie wiedziała zupełnie gdzie iść, a po chwili poczuła zapadanie się w łatka taflę podłogi. Z każdej strony dobiegał inny zapach pośród głuchej ciszy.
Tymczasem Mistrz Robert wyszedł z sali obrad, pogratulować Grigorijowii piosenki i wyszedł z holu na do ustanej sali.

-Ravna! Ty żyjesz!

Hermetyk wyskoczył z lustra przedstawiającego martwą Mówczynię Marzeń i zupełnie nie przejmując etykietą, podbiegł i niezwykle mocarnie uścisnął kobietę z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wraz zj ego dotykiem, odbicia zniknęły z wyjątkiem dwóch,tego z martwą Ravną oraz tą z zniszczonym zbędne. Ciepło jego dłoni wymieszał się z przyjemnym rezonansem, podobnym jak ten od Stanisławy.

-Idziesz?

I Ravna została na iście symbolicznym rozstaju, martwym wejściu do Dziedziny oraz wyjściu z zniszczonym bębnem.

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Tymczasem w szpitalu pośród niezliczony fal Kwintesencji działo się coś jeszcze ciekawsze. Nadwyrężywszy słuch pod swym „pancerzykiem”, Szamil usłyszał dwa, bliźniaczo podobne głosy dobiegające z dali, miejsca gdzie dokładnie mieściło się centrum Węzła.

-Personel nie przyjdzie?

-Otto się o to troszczy. Po co tu przybyłeś?

-Po ciebie.

-Robercie... Pisariwij... Za kogo się masz?

-Za ojca który musi wybierać.

-Chcesz ten konfrontacji? Zatrzasnąć okolicą? Jesteś silny, ale bez nich jesteś niczym. Niczym!

Cisza w eterze i milczenie bladego mężczyzny. Tak, z pewnością był on wampirem i właśnie uśmiechał się zadowolony odo swego odbicia. Tymczasem Szamilowi pozostało równo trzydzieści sekund bytności tutaj.

Centrum Moskwy



Mijając miasto spokojne 30 km/h dane było Grzegorzowi podziwiać południe budującego se miasta. Zamierało to co mityczne i rodziła się stal wraz z betonem. W tym czasie Jon rozpoczął monolog.

-To jest wojna... Hermetyczne dupki znowu przejmują się formułkami, Unia panoszy się mieście. Na dodatek futrzaki zrobiły sobie więc czy inny czort. Aureliusz mówił, że jesteś dobry w u umyśle i szabli... To pierwsze się przyda, a drugiego nauczysz mnie, nie? Zawsze chcialem pokroić wirtualny hipermarket.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 19-06-2009 o 11:46.
Johan Watherman jest offline