Walka zakończyła się zadziwiająco szybko. Praktycznie w kilkanaście sekund dwa piękne płowe ciała leżały martwe na skalnym występie, który był ich domem. Jeszcze dziś leżały na nim ciesząc się ciepłem letniego słońca, obserwując jak maleństwo stawia w nim swe pierwsze kroki. Teraz intruzi, o okropnym zapachu, którzy nadeszli od strony jaskiń ich wrogów, o zapachu jeszcze gorszym, odbierali im życie. Nie obronili siebie, nie udało im się obronić dziecka. Lurien patrzył w oczy lwicy, przez chwilę widział w nich żal i ból. Cierpienie, rozpacz i łzy. Nigdy nie sądził, że lwy potrafią płakać. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi w nich też wyrzut i nie były to już oczy wielkiego kota, ale skośnookiej elfki, której twarz głęboko wryła mu się w serce.
Araia nie popatrzyła za siebie, czuła satysfakcję ze zwycięstwa nad tyle większym i silniejszym zwierzęciem. Kolejny raz wyszła z walki bez większych obrażeń. Uratowała czarodziejkę to było najważniejsze. Była twarda i silna, praktyczna i rozsądna. Wiedziała z doświadczenia, że taki powinien być prawdziwy dowódca. Dlatego z zimną krwią wystąpiła z propozycją zabicia zwierzęcego dziecięcia, jeśli tylko stanie się ono zagrożeniem dla drużyny. Wyeliminować najsłabsze ogniwo, chyba tak właśnie nazywała się ta postawa. Poza tym zwierze było obce, dzikie i kłopotliwe. Niepotrzebne.
Pozostałe kobiety jakoś nie mogły się pogodzić z myślą, że małe lwiątko skazane przez nich na sieroctwo, miało jeszcze dodatkowo zapłacić życiem, tylko dlatego, że ludzie upatrzyli sobie dom jego małej rodziny za idealne schronienie. Martha podeszła do czarodziejki i z powątpiewaniem popatrzyła na rozmoczone suchary w jej ręku. To pożywienie nie było odpowiednią dietą dla młodego ssaka. Zdecydowanie potrzebował mleka, a dzisiaj mogli je mu zapewnić tylko w jeden sposób: Z ciała martwej, ale jeszcze cały czas ciepłej matki. Kiedy Falkon zdecydowanym gestem odebrał kota czarodziejce i oddał tropicielce Martha popatrzyła na niego uważnie, ale przytuliła zwierzątko.
W tym czasie Eliot odprowadzał swego skrzydlatego przyjaciela wzrokiem, do momentu, aż tamten nie zniknął mu z oczu. Posyłanie kruka w noc było trochę ryzykowne, bo nie był on przyzwyczajony do nocnych lotów, kierowany jednak nakazem swego pana uczynił to co zostało mu nakazane najlepiej jak potrafił. W końcu, nie bez pewnych problemów odkrył miejsce, które w miarę nadawało się do pozostawienia kamienia. Kolejna skalna półka przy dość łagodnym podejściu w głąb góry. Może orki uznają ją za drogę ucieczki zbiegów? Lulek złożył swój bagaż na płaskiej powierzchni i dziobem rozsunął poły materii. Pociągnął za jeden koniec, a kamień przeturlał się kawałek poza jego obręb, rozświetlając wszystko wokół swym blaskiem.
Kiedy kruk wrócił bezpiecznie młody mag pozwolił sobie na chwilkę odprężenia. Usiadł w kącie i wyjął z torby skrzynkę znalezioną w orczym leżu. Przyjrzał się z uwaga zamkowi i doszedł do wniosku, ze nie otworzy jej raczej bez pomocy Falkona, chyba że zdecyduje się na jej zniszczenie. Była jednak bardzo ładna sama w sobie, poza tym nie wiadomo czy nieodpowiednie otwarcie nie spowodowałoby zniszczenia zawartości. Słyszał kiedyś o takich zabezpieczeniach.
Łotrzyk jednak wyszedł gdzieś na zewnątrz i przepadł w ciemnościach.
Falkon tymczasem doszedł do wniosku, że skoro oni weszli jedyną droga dostępną z dołu, a lwy zaatakowały ich z góry, to może tam znajduje się jakaś ścieżka? Ponieważ Elf zaoferował się pełnić wartę przy jaskini pozostawił mu pełnienie tej funkcji, a sam założył gogle i wspiął się ponad wejście. Po kilku chwilach uważnej penetracji terenu, zauważył pnąca się w górę ścieżkę i ruszył jej śladem. Kilkanaście minut później dotarł do szczytu. Przed nim rozpostarło się zejście w dolinę, zasnutą gęstą mgłą.
Zdawał sobie sprawę, ze jeśli ścigają ich orki, czasu jest coraz mniej. Szybko więc ruszył w drogę powrotną do lwiej jaskini, jak w myślach nazwał grotę, gdzie została reszta jego towarzyszy.
Martha także postanowiła zrobić niewielkie rozpoznanie w sytuacji. Doszła jednak do wniosku, że najlepiej zrobi posyłając na zwiad Metysa, by upewnił się czy przypuszczenia i obliczenia Falkona co do orków, nie są niestety prawdziwe.
Kilkanaście minut później jej najgorsze obawy niestety się potwierdziły. Od strony jaskiń z których uciekli zbliżała się spora grupa humanoidalnych istot. Także chowaniec Erytrei przyniósł jej podobne wieści.
Wracający Falkon przyniósł informację o możliwej potencjalnej drodze ucieczki. Znowu trzeba było podjąć decyzję. Kolejną tego długiego i męczącego dnia. Czy należało zostać w jaskini i jakoś spróbować się bronić? Z doniesień skrzydlatych zwiadowców wiedzieli jednak ze wrogów jest duża grupa, być może zbyt liczna dla ich małej i dość już nadwyrężonej walkami drużyny.
Czy może powinni skorzystać ze ścieżki odkrytej przez łotrzyka i mieć nadzieje, na powodzenie ucieczki?
Co należało zrobić, by nie zostać odkrytymi? Jak zmylić przeciwników? A przede wszystkim co wybrać? Czy decyzja, która podejmą nie będzie ostatnią, jakiej dokonają w swym życiu?
Oto pytania przed którymi stanęli bohaterowie naszej opowieści.