Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2009, 15:05   #222
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Boston, 22 października 1926 (późna godzina wieczorna)

Rozmowa wydała się młodej kobiecie nader interesująca. Słuchała w milczeniu, nie chcąc się wtrącać i nie mając zbyt wiele na ten temat do powiedzenia. Po chwili jednak usłyszała za plecami znajomy głos i musiała porzucić myśli o białej pustyni.


- Och, Marla? Cóż za niespodzianka!


Jackob Green. Przystojny, elegancki mężczyzna z nieodłącznym ironicznym półuśmieszkiem na twarzy. Marla nie lubiła go, lecz długoletnia znajomość do czegoś zobowiązywała, więc z nieco wymuszonym uśmiechem przywitała się z nim.


- Nie wiedziałem, że tu jesteś. Spotkałem przy wejściu Williama i zamieniłem z nim kilka słów, lecz nie wspominał o tobie, dlatego byłem przekonany, że moje oczy dziś nie nacieszą się twoim widokiem.


Wyrachowany, podły intrygant. Na dodatek nie starał się nawet ukryć drwiny w głosie.


- Williama? - zapytała ze źle skrywanym zdumieniem, przez co sama na siebie była zła. - William jest dziś niestety zajęty. Pracuje.


- Ach tak. To pewnie dlatego zniknął w laboratorium z pewną młodą damą. Chociaż to dość dziwne, bo laboratorium powinno być dziś nieczynne... - dodał niby przypadkiem i za chwilę zmienił ton na zupełnie beztroski i wolny od podejrzeń – Ale, moja droga, nie będę ci już więcej przeszkadzał w konwersacji, muszę zatroszczyć się o moją towarzyszkę, której obiecałem przynieść szklaneczkę ponczu. Jeśli będziesz miała ochotę, dołącz do nas.


Laboratorium. William z młodą damą. Marla poczuła się wytrącona z równowagi, choć dobrze wiedziała, że knucie intryg jest ulubioną rozrywką Jackoba Greena i że z pewnością setnie się ubawił widząc jej zdziwioną i zaniepokojoną minę. Skoro William powiedział, że tego wieczora pracuje, to z pewnością tak jest, i czy to coś dziwnego, że jest w laboratorium, skoro tam właśnie pracuje? Nie, to nie jest dziwne, ale z pewnością niepokojące. I to bynajmniej nie przez wspomnianą młodą damę, lecz...


Marla stanęła pod ścianą, a serce biło jej niespokojnie. Miała stąd dobry widok na całą salę. Poszukała wzrokiem Sędziego i odnalazła go w towarzystwie starszego małżeństwa. Byli żywo zajęci rozmową, była więc szansa, że przez jakiś czas nie będzie jej szukał ani potrzebował. Jeśli William naprawdę tu jest... Och, lepiej by się nie spotkali. Nie tu, nie teraz, nie w tych okolicznościach! To może skończyć się katastrofą, a do tego Marla nie może doprowadzić. Na myśl przyszły jej tylko dwa rozwiązania – albo od razu opuści to przyjęcie i wymówi się bólem głowy, albo... Albo dowie się, czy Will naprawdę tu jest i co tu robi. Z ową młodą damą lub bez niej.



Wymknęła się z sali balowej i rozejrzała się dyskretnie po korytarzu. Przeszła się wzdłuż hallu próbując powstrzymać nagły atak paniki. Do głowy wciąż przychodziły jej myśli „A co będzie jeśli...”? Och, przecież potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji! Gdyby tylko była na to przygotowana, gdyby brała pod uwagę to, że obaj panowie mogą znaleźć się na tym samym przyjęciu, na dodatek w jej pobliżu... jednak nawet nie pomyślała, że taki scenariusz jest możliwy. Nie wtedy, gdy ona tego nie planowała!


Gdy nieco opanowała zdenerwowanie, podeszła do jednego z lokai i zapytała o pana Williama Moorhousa. Mężczyzna w liberii potwierdził jej podejrzenia mówiąc, że pan Moorhous zszedł do laboratorium, a gdy Marla z napięciem w głosie wyznała mu, iż musi natychmiast się z nim widzieć, uprzejmie wskazał jej drogę. Była naprawdę wzburzona, nie musiała nawet udawać, by przekonać kogokolwiek, że sprawa jest doprawdy pilna. Podziękowała lokajowi i udała się we wskazanym kierunku. Z każdym przebytym stopniem w dół przybierała coraz bardziej kamienny wyraz twarzy. Z każdym krokiem po korytarzu pogrążonym w półmroku stawała się coraz bardziej spokojna; przynajmniej na zewnątrz. Wszak – co ma być, to się właśnie stanie.
 
Milly jest offline