Wszystko przemija... Piękno jest materią niezwykle ulotną i nietrwałą. Kwiaty przekwitają, dzieła architektury niszczeją i popadają w ruinę, posągi kruszeją a kolory naniesione ongiś na płótno blakną i tracą wyrazistość. Nawet ludzkie twarze, niekiedy cudne niby anielskie oblicza, stają się nieuchronnie karykaturalnymi maskami. Skóra wiotczeje i pokrywa się siateczką obrzydliwych bruzd. Wszystko przemija... Ale Mercedes nigdy nie myślała o starości ani śmierci. Miała osiemnaście lat gdy doświadczyła przemiany. Jej ciało od tamtego dnia pozostało młode i piękne, zdążyła już do tego przywyknąć, zaakceptować, jak fakt, że niebo jest zawsze w kolorze atramentowej czerni. Była piękna. Nie, piękna to słowo, które nie odzwierciedlało w pełni jej blasku. Była olśniewająca. Zniewalająca. Boska. I niby prawdziwi bogowie miała pozostać piękna na zawsze. Uroda. Była jedyną stałą w jej życiu. Pewnikiem, którego nikt, nawet czas, nie mógł jej odebrać... A teraz z absolutnym niedowierzaniem wpatrywała się w swoje dłonie. Zawsze gładkie i smukłe, a obecnie powykręcane szkaradnie i pokryte ropnymi wysiękami. Wokoło zaczął dudnić przenikliwy upiorny śmiech. Z trudem rozpoznała w nim swój głos. - To tyle? - wrzasnęła a echo zawtórowało jej jeszcze kilka razy. Dźwięk odbijał się od wilgotnych kamiennych ścian i wrócił do niej w jakimś szalonym wydaniu. - Tylko na to cię stać? Podeszła do pary zajętej sobą kochanków. Ze złością szturchnęła Lasalla w jego, jak zwykle nienaganny, biały garnitur. Ale on zdawał się jej nie zauważać. Niewzruszony pieścił i całował kobietę, którą trzymał w ramionach. Czy mogła nią być Carmen? Ortega w to wątpiła. - Ciebie tu nie ma! Ty nie żyjesz! - znowu trąciła ramię Antoina a zaraz później wbiła ze wstrętem palec w kobietę. - I ciebie nie ma również! Nie masz prawa tu być. Jesteście tylko wytworem mojej wyobraźni! Obróciła się kilka razy dookoła własnej osi i znów krzyknęła, do nikogo w szczególności, po prostu w przestrzeń. - Przyszłam tu po kamień i nie wyjdę bez niego, słyszysz? Korzystając z nadwrażliwości wyostrzyła wszystkie zmysły posuwając się głębiej do wnętrza pieczary. Wodziła dłonią po chłodnej oblodzonej ścianie wypatrując w mroku jakiegoś błysku, który zdradziłby położenie klejnotu. - Chcesz poczuć mój strach? Niedoczekanie twoje! Myślisz, że przeraża mnie utrata urody? Jeśli takiej żądasz ceny, bierz ją! Bierz i daj mi to po co przyszłam! Dłonie jej drżały i kręciło jej się w głowie. Złośliwy fantom pozostawiła za plecami nie oglądając się za siebie ani jeden raz. Nie wierzyła, że są prawdziwi. Raczej rezydent tej jaskini wciągnął ją w swoją pokręconą grę. Grę, która miała w zamiarze pozbawić ją nadziei i obudzić obłąkańczy strach. Ale Ortega bawić się z nim nie zamierzała. Z determinacją posuwała się do przodu, przeszukiwała każdy kawałek tego przeklętego miejsca. Co zabawne, rzeczywiście się nie bała. Po prostu chciała mieć już to wszystko za sobą. |