Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2009, 18:24   #411
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Robert był mocno zdegustowany. Jego śliczny salon wyglądał... Właściwie można było powiedzieć, iż wyglądał zza resztek ludzkiego mięcha i jeziora krwi. Na środku para wampirów, których jeszcze niedawno kazałby zamordować w sposób bestialski, a teraz... Teraz musi z nimi współpracować. On z nimi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mimo jego pozornie wysokiej pozycji to oni kontrolują jego, nie na odwrót.

- Cóż, witam... - zaczął cicho, powoli - Kim jestem, jak mniemam, mój ojciec już dokładnie wam wyjaśnił. Zresztą, znając Dominika w tej chwili wiecie o mnie więcej niż ja sam... - chichot Sabatników uświadomił mu, że z pewnością się nie myli - Także pragnę jak najszybciej pozbyć się naszego wspólnego przeciwnika, ale... Może to trochę potrwać. Wcześniej muszę zakończyć pewną sprawę ściśle z tym związaną, poza tym szereg formalności...

- Jebać formalności! - krzynął J.B.

- Och, monsieur, jestem pewny, iż Dominik byłby zawiedziony pańską postawą. Zamierzam za moment zająć się swoją pracą, wcześniej jednak pragnąłbym ustalić parę zasad.

- Jebać zasa...

- Oto i one! - podnosząc głos Aligarii przerwał okrzyk Afroamerykanina. - Po pierwsze, dostaną państwo natychmiast listy żelazne z moim podpisem. Gdyby jakikolwiek wampir w mieście miał jakieś obiekcje co do waszego tu przebywania, proszę mu je okazać - będzie miał obowiązek odstąpić od walki. Zdaję sobie sprawę, iż jesteście świadomi swej siły i możliwości pokonania wielu wampirów, ale Sasha Vvykos to wróg potężny - i musicie być w pełni sił. Po drugie, swojej mocy macie używać na zasadach ustalonych przeze mnie. Nie chcę was ograniczać, ale ważna jest konspiracja - jeżeli wasza tu obecność zostanie ujawniona, zginę nie tylko ja, ale i wy. Proszę również o szanowanie mojego domostwa - jeśli następny raz ochrona będzie chciała was wylegitymować, proszę poinformować ich, że pragniecie porozmawiać ze mną. Po prostu.

Ciche pomruki w rodzaju "Eee, noo..." świadczyły o fakcie, że Sonya i J.B. zrozumieli, co chciał im powiedzieć książę. Nie wymagał od nich żadnego potwierdzenia, nawet na nie nie liczył.

- To co teraz? - spytała kobieta.

- Odpocznijcie, przygotujcie się do nadchodzącej akcji. Pana Donovana zaś proszę o całkowite wyciszenie muzyki i udanie się za mną do mojego gabinetu. - mówiąc to odwrócił się i wszedł do pomieszczenia, gdzie za chwilę dołączył do niego Alex.

- Krótko i na temat. Proszę natychmiast odszukać pana Lipińskiego i zażądać od niego, w moim imieniu, wszelkich informacji dotyczących Sashy Vvykosa. Jeśli uda się panu odszukać innych z naszych przyjaciół, proszę o podobne zachowanie. A następnie oczekuję na pana powrót do dworku, celem odbioru nowych poleceń. - kończąc swą wypowiedź, ponownie ruszył przed siebie, tym razem wchodząc do prywatnej części gabinetu.

Siadając przy biurku i wyciągając dwie kartki papieru, zauważył leżący tam telefon. Cóż, pora ponownie skorzystać z tego wynalazku. Heroicznym wysiłkiem było dla niego napisanie wiadomości "Proszę o kontakt. To pilne. Książę.", a następnie wysłanie tych słów do wszystkich zamieszkujących Reykjavik wampirów. Gdy na ekranie telefonu pojawił się komunikat "Wiadomości zostały wysłane", wybrał numer Sorre i, łącząc się z automatyczną sekretarką, poprosił go o jak najszybsze przybycie celem pomocy w ogarnięciu bałaganu, który zapanował w wyniku "pewnych zdarzeń" wieczorem.

Gdy zaczął już pisać obiecane żelazne listy, jedna myśl zdominowała jego umysł. To nie tak miało wyglądać. Kolejne kształty kreślone starannie złotym piórem odpływały, Stańczyk pogrążał się w świecie myśli. Bo czy tak wyobrażał sobie swą karierę? Brak faktycznej władzy nad podwładnymi, liczne starcia z przeciwnikami i teraz ta paskudna gra z Sabatem... Dlaczego wybrano właśnie jego? Owszem, doskonale nadawał się na księcia, ale... Czyżby to był spisek? Czy w to wszystko mógł być wmieszany Sabat? Na szczycie, w Radzie w Wiedniu? Czy to możliwe? Bo mieliby w tym niezły cel...

Co ich czeka?

I co dzieje się z Finney?

Nie czuł się księciem. Czuł się błaznem, którym już zresztą kiedyś był, upokorzonym po spektaklu, który zaaranżowany został nie po to, by bawić się dzięki żartom, a by obśmiać postać komika.

Gdyby potrafił, zapłakałby.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 19-06-2009, 21:52   #412
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wszystko przemija...

Piękno jest materią niezwykle ulotną i nietrwałą. Kwiaty przekwitają, dzieła architektury niszczeją i popadają w ruinę, posągi kruszeją a kolory naniesione ongiś na płótno blakną i tracą wyrazistość. Nawet ludzkie twarze, niekiedy cudne niby anielskie oblicza, stają się nieuchronnie karykaturalnymi maskami. Skóra wiotczeje i pokrywa się siateczką obrzydliwych bruzd.

Wszystko przemija...

Ale Mercedes nigdy nie myślała o starości ani śmierci. Miała osiemnaście lat gdy doświadczyła przemiany. Jej ciało od tamtego dnia pozostało młode i piękne, zdążyła już do tego przywyknąć, zaakceptować, jak fakt, że niebo jest zawsze w kolorze atramentowej czerni. Była piękna. Nie, piękna to słowo, które nie odzwierciedlało w pełni jej blasku. Była olśniewająca. Zniewalająca. Boska. I niby prawdziwi bogowie miała pozostać piękna na zawsze.

Uroda. Była jedyną stałą w jej życiu. Pewnikiem, którego nikt, nawet czas, nie mógł jej odebrać...

A teraz z absolutnym niedowierzaniem wpatrywała się w swoje dłonie. Zawsze gładkie i smukłe, a obecnie powykręcane szkaradnie i pokryte ropnymi wysiękami. Wokoło zaczął dudnić przenikliwy upiorny śmiech. Z trudem rozpoznała w nim swój głos.
- To tyle? - wrzasnęła a echo zawtórowało jej jeszcze kilka razy. Dźwięk odbijał się od wilgotnych kamiennych ścian i wrócił do niej w jakimś szalonym wydaniu. - Tylko na to cię stać?

Podeszła do pary zajętej sobą kochanków. Ze złością szturchnęła Lasalla w jego, jak zwykle nienaganny, biały garnitur. Ale on zdawał się jej nie zauważać. Niewzruszony pieścił i całował kobietę, którą trzymał w ramionach. Czy mogła nią być Carmen? Ortega w to wątpiła.

- Ciebie tu nie ma! Ty nie żyjesz! - znowu trąciła ramię Antoina a zaraz później wbiła ze wstrętem palec w kobietę. - I ciebie nie ma również! Nie masz prawa tu być. Jesteście tylko wytworem mojej wyobraźni!

Obróciła się kilka razy dookoła własnej osi i znów krzyknęła, do nikogo w szczególności, po prostu w przestrzeń.
- Przyszłam tu po kamień i nie wyjdę bez niego, słyszysz?

Korzystając z nadwrażliwości wyostrzyła wszystkie zmysły posuwając się głębiej do wnętrza pieczary. Wodziła dłonią po chłodnej oblodzonej ścianie wypatrując w mroku jakiegoś błysku, który zdradziłby położenie klejnotu.

- Chcesz poczuć mój strach? Niedoczekanie twoje! Myślisz, że przeraża mnie utrata urody? Jeśli takiej żądasz ceny, bierz ją! Bierz i daj mi to po co przyszłam!

Dłonie jej drżały i kręciło jej się w głowie. Złośliwy fantom pozostawiła za plecami nie oglądając się za siebie ani jeden raz. Nie wierzyła, że są prawdziwi. Raczej rezydent tej jaskini wciągnął ją w swoją pokręconą grę. Grę, która miała w zamiarze pozbawić ją nadziei i obudzić obłąkańczy strach. Ale Ortega bawić się z nim nie zamierzała. Z determinacją posuwała się do przodu, przeszukiwała każdy kawałek tego przeklętego miejsca. Co zabawne, rzeczywiście się nie bała. Po prostu chciała mieć już to wszystko za sobą.
 
liliel jest offline  
Stary 20-06-2009, 00:07   #413
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Artur przypominał sobie mgliście, że kiedyś słyszał, że ból czy gorączka są oznakami, że organizm walczy. A jak walczy, to znaczy, że jeszcze nie przegrał.
Jeśli tak, to nieumarłe ciało Artura było daleko od poddania się. Ale, na litość boską, mogło by ogłosić zawieszenie broni na jakąś godzinkę. Bo bolało jak cholera.

Takie właśnie radosne myśli zajmowały Portmana przed zmierzchem, gdy przewracał się z boku na bok na łóżku w pokoju w przypadkowo znalezionym schronisku. Próbował myśleć o czymś innym, ale zaraz skupiał się na szczelnie zabitym oknie, które odgradzało go od pięknego, słonecznego dnia w zapierającej dech w piersi scenerii dzikich, islandzkich gór. Wydawało mu się, że od lat nie widział słońca. Ha, ciekawe, czy wampiry mogą chodzić na solarium?

Kiedy już czuł, że jedna ręka zaczyna nieznacznie zbaczać w stronę zasłony, próbował skupić się na czymś innym. Sytuacja bieżąca: Roland nie żyje, Książę okazał się być niekompetentny, on sam w jakiś sposób zmarnował okazję do pozbycia się Vykosa, a teraz był sam z tym nieprzewidywalnym Nosferatu i to z własnej woli.

To już lepiej pomyśleć o czymś innym. Na przykład o tym, jaki był koszmarnie głodny. W pewnym sensie, można było powiedzieć, że go suszyło. Ale póki co było za jasno, żeby wyjść z pokoju, zatem jedynym, w co mógłby wbić zęby, był pluszowy miś, którego w pokoju zostawił któryś z wcześniejszych gości i którego Portman znalazł pod warstwą kurzu pod łóżkiem, gdy sprawdzał, czy aby nie skrywa się tam jakieś niebezpieczeństwo. Teraz leżał na stoliku i kierował pocieszające spojrzenie swoich guzików na udręczonego Malkavianina.

Tak to właśnie wyglądała spora część dnia dla poranionego detektywa. Gdy wreszcie wmówił sobie, że ma po co wstawać, że dzień zapowiada się całkiem różowo (nie ma umówionego spotkania z żadnym sabatnikiem, trzeba to docenić), do drzwi zapukał Karol. Portman szybkim ruchem schował misia za łóżko (nie chciał się jeszcze bardziej pogrążyć) i ostrożnie uchylił. Nie musieli długo czekać, aż dołączył do nich właściciel schroniska. Artur nie miał nawet ochoty ani sił protestować, zbyt mocne było jego pragnienie i potrzeba zregenerowania ran, więc skorzystał skwapliwie z okazji.

- Jasne, mogę prowadzić, ale tym razem wyjaśnisz mi po drodze, z kim masz zamiar paktować, z kim się bić i co niby chcesz zrobić z drugim kamieniem? Którego, jak pewnie pamiętasz, sam nie wydobędziesz, dopóki nie oddasz komuś pierwszego. Ponadto, jeżeli wyczytałeś w swojej księdze, co może nas czekać na miejscu, miło by było, gdybyś mi to po drodze wyłożył. Po drodze, której beze mnie nie będziesz w stanie pokonać w sensownym czasie.- Uśmiechnął się przyjaźnie- No, ale teraz ruszajmy, szkoda czasu.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 20-06-2009, 18:03   #414
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lipiński


Muzyk wpatrywał się biernie w ciało martwego mężczyzny. Był to z pewnością najmilszy człowiek z jakim miał do czynienia od przybycia na Islandię, a przewrotny los chciał, że stał się akurat jego posiłkiem. Dwie bestie zaspokoiły w pełni swój głód pozbawiając nieszczęśnika za dużej ilości krwi, aby ten miał szanse przeżycia.

- Szkoda... – odrzekł krótko i zamknął na sekundę oczy lekceważąc chwilowo pytania Artura. Zabijanie na dobre się zaczęło, a liczba ofiar będzie tylko rosła. - W budynku nie ma kamer, a przynajmniej żadnej nie dostrzegłem. Wystarczy, ze za pomocą dyscypliny ulotnimy się niezauważeni. Zniszczę tylko ewentualnie wszelkie zapiski naszej obecności. A potem Arturze, wyjaśnię ci wszystko…

Nosferatu nie czekał na odpowiedź, jego wygląd uległ szybkiemu przekształceniu[Maska Tysiąca Twarzy] i po paru chwilach wyglądał identycznie jak właściciel schroniska. Nie mógł sobie pozwolić na prostą wpadkę.

- Za mną. – mrugnął porozumiewawczo i zaczął prowadzić Artura jak swojego gościa w kierunku recepcji, uprzednio zamknąwszy pokój z trupem w środku. Gdy znalazł się za ladą szybko przejrzał ewentualne wpisy i usunął strony z tymi niewygodnymi. Parę sekund później odszukał również kluczyki do ich samochodu, które rzucił Malkavianowi.

- Sprawy przedstawiają się następująco. – zaczął wyjaśnienia, kiedy rozsiedli się wygodnie w jeepie. Nie miał na nie ochoty, lecz wyboru również wielkiego nie posiadał. Podał Portmanowi mapę, którą otrzymał od Vykosa, drapiąc się po czole.

Na tej mapie jest zaznaczone miejsce ukrycia kolejnego kamienia, kamienia, którego to ty będziesz musiał zdobyć. Ja ci tylko w tym pomogę. – uśmiechnął się paskudnie na powrót przekształcając się w obrzydliwe monstrum. – Vykos niech myśli, że robię z nim interesy, to mi wystarczy. Chce ocalić Marry i zdobyć wszystkie kryształy przed nim, więc następnym razem proszę nie atakuj go…za wcześnie. Ruszaj, a zawartością księgi się nie przejmuj, dopóki nie zdobędziemy wszystkich czterech kamieni jest nam niepotrzebna. Jest swego rodzaju instrukcją , niestety jej zawartość była zaszyfrowana, ale pracuje nad tym.
 
mataichi jest offline  
Stary 20-06-2009, 22:10   #415
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kuszenie

Potem Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby tam kusił Go diabeł.
Po czterdziestu dniach i nocach postu odczuwał głód. Wtedy zbliżył się do Niego kusiciel i powiedział:
"Jeśli jesteś Synem Bożym, rozkaż, żeby te kamienie stały się chlebem".
Lecz On mu odpowiedział:
"Napisano: Nie samym chlebem żyje człowiek, ale tym wszystkim, co pochodzi z ust Boga".
Wtedy zabrał Go diabeł do Świętego Miasta, postawił na szczycie świątyni i powiedział:
"Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół. Napisano bowiem:
Swoim aniołom wyda polecenie o Tobie.
Na rękach będą Cię nosić,
abyś nie uraził o kamień swojej nogi".

Ewangelia wg Św. Mateusza


Mercedes

Nagle ciała kochanków znieruchomiały, a po chwili ich kształty zaczęły jakby nabierać wyrazistości i zatracać kolory. Na oczach Mercedes splecone postacie stopiły się ze ścianą korytarza, stając tym samym jedyne większą nierównością.
Po tym zdarzeniu, wampirzyca zaobserwowała też, że zmiany jej ciała zniknęły. Znów była piękna, a jej skóra gładka i pozbawiona niedoskonałości.
Więc to nie urody żądał demon....

Została zupełnie sama, bez odpowiedzi na swoje wezwanie, bez wskazówki, że ktoś naprawdę jej wysłuchał. Cóż więcej pozostawało jej niźli wyruszyć w dalszą wędrówkę?

Znów zatraciła poczucie czasu idąc przed siebie wciąż i wciąż, jak prowadził ją tunel. Na szczęście droga była tylko jedna, dlatego Ortega z determinacją podążała ku obranemu celowi – chciała zdobyć cudowny kamień dający moc władania żywiołem ziemi.

Wtem za zakrętem, na końcu drogi zauważyła silniejsze, czerwonawe światło. Ognista łuna pulsowała delikatnym, aczkolwiek zdecydowanym blaskiem. Wreszcie! Wreszcie wampirzyca dotarła do legowiska Ognistego Byka. Wreszcie też mogła stoczyć walkę, by zginąć ostatecznie lub okryć się chwałą.

Wraz ze zmniejszającą się odległością, rósł niepokój Mercedes, bowiem nic nie wskazywało na to, że jest oczekiwana, a to oznaczało tylko jedno – pułapkę! Toreadorka ani przez moment nie wątpiła, że została zauważona. Chciała, aby tak było, by Antoine i jej siostra byli tylko próbą, którą ona przeszła, dzięki sile woli i...

"Oni nie mogli być prawdziwi..."

Stanąwszy pod łukiem, za którym rozpościerało się spore, ozdobione świecami pomieszczenie, Ortega syknęła z obrzydzenia. Krzyż! Tuż nad wejściem ktoś zawiesił ten cholerny symbol chrześcijaństwa! Czyżby demon był wierzącym katolikiem? Tego dopiero jej brakowało...

Jednak zamiast stworzenia piekielnego w grocie oczekiwał Mercedes nie kto inny, jak zwykły ksiądz.


Starszy mężczyzna spojrzał na nią ponad okularami bez cienia złości, a na jego usta wypłynął pełen ciepła i życzliwości uśmiech.

- Witaj, moje dziecko. – rzekł dobrotliwie – Czy poszukujesz drogi do zbawienia?


Robert, Alexander

Zirytowany, nie tylko z powodu tego, że przyszło mu robić za chłopca na posyłki (co go już i tak porządnie wkurwiało), ale także z uwagi na wiadomości, które posiadł, Alex wpadł do gabinetu księcia bez pytania. Zastał Aligariego, zapatrzonego w złota gałkę swej laski. Zamiast jednak dociekać przyczyny strapionego oblicza Ventrue, młody Bruja, wyrzucił z siebie najnowsze wiadomości jednym, ledwo zrozumiałym ciągiem:

- Nosferatu w mieście chyba nie ma, nawet jego szczurów coś nie widać. I ogólnie za chuja nikogo z naszych nie umiałem znaleźć! Telefony mają powyłączane chyba: Karol, Artur i te dwie cizie z Toreadorów, bo ciągle tylko „poza zasięgiem”. Już mnie coś brało, ale się okazało, że przydupas tej całej Mercedes wrócił właśnie z gór, gdzie ponoć odwiózł swoją panią i jej córkę. No i do tego właściwie moja wiedza się sprowadza, bo wyszedł przy okazji inny problem. Mam niemal pewność po telefonach do moich braci z klanu, że oni coś szykują. Pytali mnie o księcia i o to czy wiem o jakimś przymierzu z Sabatnikami. Jak babcie kocham, ja nic nie gadałem, ale... George chyba wie...

I jakby na potwierdzenie tych słów na parkingu przed posesją zaryczały silniki wielu motorów. Po odgłosach, dało się poznać, że maszyny zajechały na plac, a nastepnie ustawiły się w półokręgu.

„Szyk bojowy.
” – pomyślał Alex.

- ALIGARII!!! – usłyszeli ryk George’a, który przebijał się nawet przez warkot motorów – Wyjdź tu, papierowy królu! Wyjdź i udowodnij, że nie układasz się z Sabatem. Wyjdź i dowiedź swej prawości! A jeśli nie potrafisz... nie tylko zajebię twoich kurwich gości, ale i ciebie! Choćbym miał przejść po trupie syna! Słyszysz?! Słyszysz mnie Aligarii?!!!

Drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i niczym wyrzut sumienia, wrzód na tyłku, pojawiła się w nich para „pomagierów” z Sabatu.

- Coś chyba twoi poddani srają na żelazne listy. –zauważył z błyskiem ironii w oczach J.B.
- Nic to nie zrobi. – odezwała się Sonya Trza napierdalać! Oni albo my. Tako jest każdem czasem. Ty nas zwolni z obietnicy. – zwróciła się do jeszcze bledszego niż zazwyczaj Roberta.


Shizuka

Z uporem i wytrwałością, które zapewniało jej wampirze ciało, Japonka szła po kamiennych wertepach. Synchroniczne ruchy oraz wysiłek fizyczny, koiły nerwy, przywracały harmonie duszy. I choć wciąż troskała się o Matkę, była zupełnie opanowana, dotarłszy do wielkiej jaskini skalnej. Naprawdę nie sposób było pomylić drogę, bowiem monumentalne wejście dało się dostrzec już z promienia kilkuset metrów. Miejsce dodatkowo zapierało dech w piersiach, swoim surowym pięknem, będącym jakoby kwintesencją całej wyspy. Aż dziw, że nie zaglądały tu żadne wycieczki. A może wcale nie było się czemu dziwić, biorąc pod uwagę legendę tego miejsca?

Uzbrojona w wewnętrzną siłę i spokój ducha, Shizuka przekroczyła próg Bramy Piekieł. Pod swoimi stopami nagle usłyszała plusk. Mimo wysilania wzroku, nie potrafiła jednak przejrzeć otaczającej jej bariery ciemności. Kolejny plusk.... i kolejny.... szła tak, aż przed sobą natrafiła na skalną ścianę. Wciąż opanowana Toreadorka zaczęła dłońmi szukać przejścia i natrafiła na nie na wysokości swoich kolan. Musiała więc schylić się i pokonać barierę na czworakach. Kiedy jednak tego dokonała... stanęła oniemiała.

Oto przed nią roztaczał się zupełnie surrealistyczny obraz bezkresnego morza i nieba o kolorze zachodzącego słońca. Wszystko tez było spowite mleczną, niemal namacalną mgiełką. Spojrzawszy pod stopy Arakawa zauważyła, ze oto stoi na małym występie skalnym i jeden krok, mógłby strącić ją do wody. Na szczęście jednak niedaleko przed kamieniem, był kolejny, a potem kolejny, tworząc ścieżkę ku...


...czemuś.

Shizuka wyruszyła więc w dalsza drogę, wiedząc, że tylko w ten sposób może dotrzeć do Matki i być może ją uratować. Nie mogła się zatem ociągać, musiała...

-Aaaa! – okrzyk bólu i zdziwienia wyrwał się spomiędzy jej warg.

Poślizgnąwszy się na mokrym kamieniu, jej obuta w but stopa zanurzyła się w cieczy, która nagle zabulgotała, parząc dotkliwie niby kwas. Na szczęście jednak, gdy tylko wampirzyca znów stanęła na kamieniu, ból zelżał, sprowadzając się do lekkiego ćmienia, świadczącego o tym, że zadana przez wodę rana, była realna.

Pilnując już ścieżki, Shizuka kroczyła po kamieniach ostrożnie, dbając o to, by więcej się nie poślizgnąć. Przez to też nie zauważyła nawet jak przed nią, na jednym z wodnych stopni pojawił się ludzki kształt. To był Roland! Przywódca Malkavian stał blady i wyprostowany, jakby przyrósł do swego kamienia. Kiedy zaś Toreadorka zbliżyła się do niego, rzekł z pretensją:

- Pozwoliłaś mi umrzeć! Ty, która mogłaś uratować nas wszystkich, gdybyś tylko nie była taką łajzą i nie rozczulała się nad sobą. Uratowałabyś nas oboje. Czy nic dla ciebie nie znaczyło, że naraziłem dla ciebie życie? Czy naprawdę tak mało znaczą dla ciebie inni?! – jego oblicze wykrzywił gniew - Nie ma przejścia, dla takich jak ty! Zepchnę cię, jeśli tylko spróbujesz przejść obok.


Artur, Karol

Ryk silnika samochodu mącił spokój okolicy. Dwaj kainici w terenowym aucie jechali na tyle szybko, na ile umożliwiała im to prawie niewidoczna droga. Dopiero opuściwszy równe jezdnie Reykiawiku, można było zrozumieć, dlaczego większość samochodów tuziemców stanowiły niezbyt estetyczne, lecz za to bardzo wytrzymałe jeepy. Wybranie się bowiem w taką trasę normalnym autem było z pewnością niemożliwe, skoro nowy, dobrze utrzymany samochód terenowy, którym poruszali się Karol i Artur, nieraz z trudem pokonywał kolejne wyrwy i usypiska.... aż do teraz.

Wciąż trzymając dłoń na gałce drążka od skrzyni biegów, jakby zaraz przejazd kolejowy miał być otwarty i umożliwić dalsza drogę, Portman wpatrywał się z niedowierzaniem w równy, zbudowany z samych kamieni murek, przebiegający od jednego wzgórza do drugiego w taki sposób, żeby całkowicie uniemożliwić przejazd podróżnym.

- I co teraz? – zapytał ni to Nosferatu, ni to samego siebie.

Zirytowany tak banalną przeszkodą Lipiński, zamiast odpowiedzieć, po prostu otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Zamierzał przyjrzeć się wysokiej na pół metra barykadzie. Jak się okazało, była to konstrukcja misterna w swej prostocie – zbudowana jedynie z kamieni (idealnie do siebie dopasowanych) i powciskanych w przerwy patyków. Żadnego budulca, żadnego cementu czy piasku...

Nagle uwagę Karola przyciągnęło coś jeszcze. – delikatna łuna tuż za wzgórzem, która zapewne wiązała się z obecnością człowieka.


- No to sprawca namierzony. – podsumował Artur, który również opuścił pojazd.

Kainici skierowali się w stronę rozpraszającej mrok nocy jasności. Wystarczyło, aby weszli na bliskie wzgórze, i już dostrzegli zarys niedużej szopy oraz ognisko, przy którym siedziała jakaś postać. Zbliżywszy się nieco, mężczyźni obserwowali reakcje nieznajomego, ten jednak zdawał się zwyczajnie drzemać.

Dopiero, kiedy znaleźli się tuż obok, nieznajomy o wyglądzie pasterza owiec, poderwał się i spojrzał na nich z przestrachem. Nie dostrzegając jednak żadnej broni w ich rękach, rozluźnił się odrobinę i zdobył na pozdrowienie.


- Witajcie nieznajomi. Śmiało, zapraszam! Jestem Ulv – pasam tutaj owce. Przysiądźcie się ogrzać, jeśli chcecie. Kto by pomyślał, że ktoś tu...
- Czy to ty zasypałeś drogę?
– przerwał mu w pół słowa Karol. Od czasu porwania Marry i od momentu, kiedy zaczął czuć pulsowanie kryształu przy skórze, cierpliwość nie należała do jego cnót.
- Drogę? – zdziwił się pasterz – Znów zasypali? Ech, oni naprawdę nie zamierzają popuścić...
- Oni czyli kto?
- No, Elfy przecie.
Ulv uśmiechnął się tak, jakby odpowiedź była najbardziej oczywista na świecie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-06-2009 o 23:00.
Mira jest offline  
Stary 30-06-2009, 20:24   #416
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Ucieszyła się. O tak. Ucieszyła się, że Roland istnieje. A jednak, mimo wszystko przetrwał atak Vykos. Uśmiechnęła się. Z każdym kolejnym jego słowem ktoś ściskał jej nieżywe serce (a może duszę?) i wpychał je w jej gardło. Zamarła. Wpatrywał się w nią tak złym wzrokiem. Pełnym gniewu, nachalnie wypchanym wyrzutami sumienia.

Spuściła wzrok. Miał rację, zawiodła go. Ciągle i ciągle myśli za dużo, zamiast robić.

Chciała się wycofać. Jej noga ponownie osunęła się z kamienia. Zabolało jak szlag, ale nawet nie jęknęła.

Jaskinia a w niej rzeka kwasu i błękitne niebo? A ona sama jest trupem i rozmawia z jeszcze bardziej nieżywym trupem. Właściwie nie jaskinia a bramy piekieł. Pamiętała, że był krąg, którym potępieni stali w rzece gnoju, ale morze kwasu? Urozmaicenie?

Dwoma palcami lewej dłoni odciągnęła obrożę. Dalej miała opuszczoną głowę, ale uśmiechu na jej twarzy ciężko było nie zauważyć, kiedy powoli ją uniosła. Pewnie zaśmiałaby się w głos, gdyby nie ten kamień w gardle.

To NIE jest Roland. Możliwe, że tak wyglądał zaraz przed śmiercią. Ale to nie są jego słowa poprzekręcane przez szaleństwo. Ani jego prawdziwy gniew. Śmierć która wynikła z ratowania niewiasty. Czegóż prawdziwy rycerz mógł więcej żądać?

Przekręciła lekko głowę na bok. Nikt jej nie powstrzyma, kiedy idzie po Matkę.

- Obok? Ależ możesz iść przede mną.
- powiedziała słodko i niewinnie. - Z pewnością lepiej znasz drogę ode mnie. Szukam bramy, przez którą wpuszczają takich potępieńców jak my.

- Jesteś żałosna. Twoja matka tam umiera. Lecz pewnie i to ciebie nie obchodzi, prawda? - odparł pogardliwie Roland - Nie mogę się ruszyć. Przez ciebie jestem tu uwięziony. Nie mogę i nie chcę cię przepuścić. Odejdź!

Kolejne ostre słowo zraniło ją do głębi. Pewnie by westchnęła, ale na "Twoja Matka" i "umiera" ponownie przyszedł spokój i stalowa pewność, że musi go minąć.
- Widzisz, ja też nie mogę odejść, właśnie dlatego że ona gdzieś tam umiera. - Cały czas się uśmiechała, pokazując śnieżnobiałe ząbki. - To nie ja zmieniłam cię w wampira, co przesądziło Twój los. Zresztą źle ci tu? Przynajmniej masz ładny widok. Wracając do tematu - może mogę cię przeskoczyć?

- Nie obwiniam cię, głupia, o moją przemianę. To było dawno... Tak dawno, że byłem ciekaw śmierci, dlatego tak często zaglądałem jej w oczy. Dlatego poświęcałem siebie, by ratować innych. Ty tego nie potrafiłaś. I pewnie nawet, gdybym pozwolił ci przejść, nie ocaliłabyś swej matki. Bo jesteś nikim i nic nie potrafisz. Jeśli chcesz więc zrobić coś dobrego dla świata, rzuć się do jeziora śmierci.


Powinna się przejąć. Chociaż nie. Tak duże nagromadzenie obraźliwych komentarzy powodowało jedynie irytację. Gdzieś tam Matka może jej potrzebować, a ten tu wykorzystuje jej zagubienie, niską samoocenę, a przede wszystkim cholerne wyrzuty sumienia.

- A co to świat obchodzi, że jeszcze jeden nikt skończy ze sobą? - podeszła bliżej. Wyciągnęła dłoń, aby dotknąć Rolanda. - Aż tak bardzo mnie nie znosisz? - szepnęła. - Więc zrób to dla Matki. Może przynajmniej posłużę jej za tarczę. Ty będziesz miał moją śmierć, ja satysfakcję.

Patrzyli na siebie w pełnym napięcia milczeniu. Roland nie odsunął się, pozwolił, by palce Toreadorki dotknęły jego zimnego niczym głaz ciała.

- Zależy ci na tym... - ni to spytał, ni stwierdził mężczyzna - Jeśli więc chcesz przejść, musisz złożyć ofiarę. Zabij mnie. Nie ma innego sposobu. Doprowadź do końca mej egzystencji po raz drugi, własnoręcznie.

Nagle w dłoni, którą dotykała Malkaviana, Shizuka poczuła jakiś przedmiot - ostry niczym nóż odłamek skalny jakimś cudem trafił do jej ręki.

To nie fair. Ciągle stawała między wyborem albo wszystko, albo nic. Tak ciężko było wymyślić drogę pośrednią. A właściwie nawet nie drogę, a dróżkę. Tym razem już odważnie przytuliła się do Rolanda. Był taki chłodny. Pocałowała go w policzek.
- Już dawno porzuciłam logikę, ale skoro już umarłeś dwa razy, to czego oczekujesz po trzecim?

- Spokoju. - odpowiedział nad wyraz miękko - Po prostu to zrób. Mnie już i tak nie zaboli.


Cofnęła się o dwa kamienie. Dotarło do niej w końcu, o co on ją prosił.
- Nie będę - powiedziała tępym głosem pozbawionym poprzedniego ciepła - składać ofiary demonom, których nie wyznaję.
Odłamek wypadł spomiędzy jej palców, pochłonęła go woda-kwas, pożegnało ciche chlupniecie.
- Ups. - nawet nie spojrzała za kawałkiem skały - Szukasz spokoju i oczekujesz czegoś więcej niż to? Cicha szumiąca woda, błękitne niebo, mały ruch turystyczny... Więcej spokoju już nie można ci zagwarantować.

Pozostaje go przeskoczyć i utrzymać się na kolejnym kamieniu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 02-07-2009, 00:00   #417
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Saragossa, rok 1780

Miasto zdawało się być pogrążone w głębokim śnie. Alejki wyglądały na całkiem wyludnione, ale pojedyncza spowita w ciemny płaszcz postać biegła wytrwale stukając obcasami o uliczny bruk. Zatrzymała się przed masywnymi drzwiami do kościoła i wślizgnęła do środka ściągając kaptur. Twarz dziewczęcia była słabo widoczna w bladym świetle świątynnych świec, ale nie sposób było nie dostrzec cudności jej oblicza. Madonna zdobiąca święty obraz na pobliskiej ścianie prezentowa się w porównaniu z niewiastą nadzwyczaj mizernie.

Dziewczyna wyglądała na wzburzoną jednak jej pierś nie falowała ani odrobinę pod wpływem przyspieszonego oddechu. Właściwie klatka piersiowa nie poruszała się wcale. Robiła wrażenie posągu, bez ruchu, bez życia. Wówczas z zakrystii wyszła korpulenta kobieta z gromnicą w dłoni. Podeszła do dziewczyny szepcząc łagodnie słowa. Najpewniej ją rozpoznała.

Ale dziewczę zdawało się jej nie słyszeć. Jakby niezależnie od swej woli obnażyła nagle kły i rzuciła się kobiecinie do gardła. Tak po prostu, bez uprzedzenia. Trysnęła krew plamiąc kamienną posadzkę kościoła i klejąc się wokół pełnych ust niewiasty niczym lepki miód. A Zbawiciel obserwował ta scenę umęczonym wzrokiem ze swojego krzyża zawieszonego ponad ołtarzem.

Gdy chłeptała ciepłą krew na jej twarzy pojawił się wyraz błogości. Nie spostrzegła nawet księdza wynurzającego się z cienia. Mężczyzna podszedł blisko, z na wpół rozdziawionymi ustami czyniąc raz za razem znaki krzyża w powietrzu.
- Na Boga, czym jesteś demonie? – jęknął z niedowierzaniem.
- Stryju… - szepnęła dziewczyna upuszczając na posadzkę bezwładne ciało kobiety. Patrzyła na swoje splamione krwią dłonie nic nie rozumiejąc. – Stryju…
- Nie nazywaj mnie tak istoto piekielna! Zgiń, przepadnij! – ksiądz uniósł wisiorek w kształcie krzyża i zamachał nim tuż przed jej twarzą. – Przeklinam cię, słyszysz? Przeklinam! Zgnijesz w piekle! Jesteś potępiona! Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
- Stryju, błagam, to ja. Nie poznajesz mnie?

Wyciągnęła do niego błagalnie ręce, ale proboszcz odepchnął ją ze wstrętem. Zaczęli się szamotać na podłodze, aż wreszcie duchowny przyłożył krzyżyk do czoła dziewczyny. Zaskwierczała palona skóra i jej zduszony jęk wypełnił wnętrze kościoła. Jej ciało trzęsło się miarowo z przerażenia. Ból wżerał się przez jej skórę niby kwas by dotrzeć gdzieś do wnętrza, tam gdzie powinna być dusza, a gdzie nie było już nic. Chciała zapłakać ale łez także w sobie nie miała. Zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki. Kątem oka zerknęła jeszcze na wielki drewniany krzyż. Zdawało jej się, że na twarzy wyrzeźbionego Chrystusa dostrzegła wyraz złośliwej satysfakcji.

* * *

Ortega zwątpiła na widok pogodnej twarzy klechy i zawieszonego w jaskini krzyża. W pierwszym odruchu obnażyła kły i prychnęła wściekle schodząc do parteru i kuląc się w sobie. Przykucnięta, na wszystkich czterech kończynach, i zaczęła cofać się w cień niczym wystraszony pająk. Zatrzymała się dopiero gdy poczuła za plecami chłodną skalną ścianę.

- W porządku – syknęła przez zęby. – Strzeliłeś w dziesiątkę, przejrzałeś mnie. Należą się owacje.
Usiadła na ziemi wyciągając przed siebie nogi i zdobyła się na kpiący uśmiech. Starała się okazać lekceważącą obojętność chociaż w jej wnętrzu aż kipiało. Strach ją paraliżował, ale usilnie nie chciała mu się poddać. Chcąc sobie udowodnić, że nadal sprawuje kontrolę nad własnym ciałem klasnęła kilka razy w dłonie.
- W takim razie nie przedłużajmy. Powiedz czego chcesz w zamian za kamień. Ale najpierw zmień ten tandetny wystrój – wskazała ręką na solidny drewniany krzyż. – Włos się od niego jeży na karku.

Ksiądz ze zdziwieniem spojrzał na krzyż, potem na Ortegę, jak gdyby nic nie rozumiał. Zapomniał jednak, że stoi przed nim istota być może równa mu wiekiem oraz doświadczeniem. Wampirzyca więc bez przeszkód odszukała w jego oczach złośliwe ogniki satysfakcji.

- Włos się pani jeży od świętych symboli? Och, niebywałe. - mężczyzna udał zdziwienie - Niestety, nic z tym nie zrobimy teraz. Dziecko, dziecko drogie... naprawdę jesteś ciekawą owieczką pana, zbłąkaną jak widzę. Nawet nie wiesz, czego szukasz. Myślałem, że chodzi ci o specyfik na cofniecie klątwy z twojej siostry. W końcu jesteś jej to winna, czyż nie?

Ortega ściągnęła gniewnie brwi, lecz jeden kącik jej ust unusł się w wyrazie lekkiego rozbawienia.
- Nie wymądrzaj się klecho, nic o mnie nie wiesz. Z czasem każdy z nas uczy się cierpliwości. Na wszystko przyjdzie odpowiedni moment, a teraz przyszłam tutaj po kamień. Zaprzestań więc wywodów na temat mojej siostry. Nie będę o niej rozmawiać, a już w z pewnością nie z tobą... No właśnie, jak mam cię nazywać? Bo przecież nie jesteś sługą bożym, nieprawdaż? Mógłbyś zrzucić już to durne przebranie... - chrząknęła i odgarnęła włosy w wyuczonym ujmującym geście. - Jak już wspomniałam chcę kamienia. Podaj swoją cenę i miejmy to już za sobą. Przecież każdy ma swoją cenę, zgodzisz się chyba ze mną? Ma ją występna urocza wampirzyca, ma zapewne także i demon, czy czym tam w istocie jesteś. Nie żeby detale na twój temat w ogóle mnie obchodziły.

Obdarzyła duchownego jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, choć najpewniej nie mógł go dostrzec gdyż ulokowała się w najciemniejszym zakamarku jaskini. Jednak ten uśmiech dodał jej pewności siebie. Przeciągnęła się niby leniwa kotka, założyła nogę na nogę i bez pośpiechu odpaliła papierosa. Lubiła palić podczas wszelkich negocjacji. Skupiała się wówczas na żarze papierosa zamiast na rozmówcy. To był jej sposób na okazanie lekceważenia. Na tyle wymowny, że nie sposób go było nie zauważyć, lecz zarazem na tyle subtelny, że nie można się było do niego przyczepić.

Ksiądz wpatrywał się w nią bez słowa ze stoickim spokojem. Wydawał się być naprawdę zamyślony.

- Rozumiem. - rzekł po chwili - Pan nasz wystawił mnie na próbę. Sprowadzenie cię na jego ścieżkę to nie lada wyzwanie, bo... zbłądziłaś córko. Poważnie zbłądziłaś. I nie chodzi już o przestrzeganie dogmatów wiary, bo powinnaś ich przestrzegać, lecz o to, że zatraciłaś swoje cele, zatraciłaś całą siebie. Straciłaś rozeznanie między maską, którą przybierałaś, a twym prawdziwym obliczem. Jak widzisz, wiem wiele o tobie, albowiem, jak sama się domyśliłaś, nie tyle jestem zwykłym sługą bożym, co jego strażnikiem, przez ludzi zwanym aniołem. Na imię mi Uriel i... znam cię lepiej, dziecko, niż ty kiedykolwiek siebie poznałaś. Przypomnij sobie. Przypomnij sobie po co przybyłaś na Islandię? - słowa mężczyzny miały wielką siłę, a on sam roztaczał teraz wokół aurę dostojeństwa. - Czy nie po to, by odnaleźć lekarstwo dla siostry? Przecież to był cel twojego życia! A ja mogę ci owo antidotum ofiarować, choć cena nie będzie niska. Bóg wszak musi wiedzieć jak bardzo ci zależy i... czy wciąż jesteś warta, by ktoś uwierzył w ciebie. Tak, jak zrobił to ten nieszczęsny wampir - Lasalle. On swoją wiarę przypłacił śmiercią. Nie pierwszy na twej drodze. Lecz czy ostatni? To zależy od ciebie...

Ortega nieśpiesznie podniosła się do pionu. Rzuciła na ziemię niedopałek papierosa i przydepnęła go masywnym wojskowym buciorem.
- Więc nie dasz mi kamienia? – zapytała wyraźnie już poirytowana. – Mówiłam już, nie mydl mi oczu gadką o Carmen. Sytuacja na Islandii zmierza w jednym wyraźnym kierunku, do końca świata. Jeśli ten się zakończy na nic mi się zda antidotum na szpetną buzię mojej siostry. Nie zapomniałam o jej problemie jeśli o to pytasz, ale w świetle bieżących wydarzeń muszę moje osobiste sprawy odłożyć na później. Jak więc widzisz większa ze mnie altruistka niż pierwotnie zakładałeś.

Dobyła katanę i przez moment przypatrywała się w zamyśleniu jej idealnie gładkiemu ostrzu. Ku swemu zdziwieniu myślała o Shizuce. Ogromną ulgą był fakt, że jej córka przebywała bezpieczna w domu pustelnika.

- Kamień – powtórzyła z jeszcze większym zacięciem. – Chcę kamień i czekam na ofertę. Albo ją usłyszę albo pertraktacje przybiorą bardziej agresywną formę…

Nogi lekko się pod nią chwiały i miała wrażenie, że strużki potu spływają po jej skroniach, ale to przecież nie było możliwe. Strach umiejscowił się w okolicy gardła, ale Ortega zawzięcie starała się go ignorować. Instynktownie unikała też patrzenia w kierunku krzyża, jakby próbowała sobie wmówić, że wcale go tam nie ma. Zacisnęła dłonie na rękojeści miecza i czekała na najdrobniejszą prowokację ze strony księdza. Podświadomie już szykowała się do starcia.

Ale czy walka z nim nie była czystym szaleństwem? Ortega nie wierzyła, że ma do czynienia z prawdziwym aniołem. Najprędzej był to wytwór jej wyobraźni, podobnie jak fantom Lasalla i Carmen. I co teraz? Stoczy pojedynek z nieistniejącą istotą? Z iluzją? To był fatalny plan, ale Mercedes wiedziała, że musi spróbować. Musi po prostu ominąć tą przeszkodę i bardziej zbliżyć się do kamienia. Pomyślała znów o Carmen i ogarnął ją nagły smutek. Czy naprawdę mogła jej pomóc? Czy to była realna obietnica czy kolejna mrzonka? Nigdy się już tego nie dowie. Czas stanąć na wysokości zadania i rozpocząć walkę ze swoimi wiatrakami…

Powoli stawiała przed siebie kolejne kroki. Gdy wyłoniła się z mroku nie przypominała już siebie. Aura majestatu, potworna i kusząca zarazem, sprawiała, że pod przeciwnikami uginały się kolana ( Prezencja 5 – Majestat). Zazwyczaj. Ale jak zareaguje rzekomy pracownik Niebios? Do tej pory wszyscy ochoczo padali na twarz i wielbili tą nieziemską istotę którą była. Ale Uriel to mogła być całkiem inna bajka. Nie żeby Mercedes wierzyła w bajki. Czy też w anioły, jedno licho.

Nie mogła zaprzeczyć, że się go boi. Ale liczyła na to, że w świetle jej mrocznego majestatu on również zacznie się bać. Strach zwalczyć strachem. Może to jest metoda? Ortega wzdrygnęła się na widok krzyża w wyciągniętej dłoni kapłana. Stanęła wpół drogi i wycedziła wściekle przez zęby.
- Oddaj mi kamień...

Wyglądała naprawdę strasznie. Jak żywa furia, jak demon z piekła rodem, jak sama Śmierć… Ortega czekała. Czekała czy zmieni się jego wyraz twarzy, czy pęknie pod naporem jej wampirze mocy? Jeśli się oprze to zawsze można odwołać się do metod tradycyjnych – pomyślała wyciągając przed siebie katanę (Akceleracja 3). Gdyby tylko oszczędzono jej widoku tych przeklętych świętych obrazków i religijnych szmirowatych akcesoriów… Przymknęła oczy zmagając się z własnym strachem. Bóg nie lubił Mercedes. Z wzajemnością. Nie myśleć o strachu, wyzwolić w sobie gniew, wypuścić z klatki bestię. Bestia ma swoje zalety. Bestia nie myśli, nie czuje lęku. Może ona zdoła pozamiatać cały ten cholerny bajzel…
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-07-2009 o 14:57.
liliel jest offline  
Stary 02-07-2009, 11:48   #418
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
"I wszystko się zjebało" przebiegło przez myśl Alexa gdy najpierw usłyszał motory a potem krzyk George'a. Wiedział jedno ojciec był w stanie zrealizować swoją prośbę. Nie mógł o sobie powiedzieć, że zna go na wylot. Jednak to co już poznał starczyło żeby dojść do tej konkluzji. Młody wampir wiedział jeszcze jedno, nie mógł walczyć przeciwko swoim.

Kiedy jak można by to ładnie określić poszedł na służbę u księcia zrobił to z bardzo prostego powodu. Chęci przeżycia. Głęboko zakorzeniona w psychikę ludzką, instynkt u zwierząt i wampirów. Jeden z podstawowych impulsów. Teraz nie tylko jego przeżycie było zagrożone, było coś jeszcze.

Zawsze uważał się za mimo wszystko inteligentnego i mającego jakieś zasady człowieka. Być może niektórych by to stwierdzenie zdziwiło, ale wiedział do czego dąży. Wiedział co chce osiągnąć w życiu i te same cele postawił sobie w nieżyciu. Jeszcze do niedawna nie czuł, żeby te cele i obecna praca były ze sobą sprzeczne. Co więcej zawsze tłumaczył sobie, że będąc tak blisko mógł coś załatwić dla swoich braci, mógł coś zrobić dla tych maluczkich.

Teraz nadszedł czas, w którym trzeba było wyraźnie opowiedzieć się po jakieś stronie. Nie chodziło tutaj nawet o jakąś stronę polityczną. Bardziej w tym miejscu Donovanowi chodziło o jego sumienie. Czy sprzeda się, czy jednak opowie się po stronie swoich ideałów. Nawet jeżeli przypłaci to ostatecznie życiem.

Westchnął głęboko i na chwilę zamknął oczy. Gdy po kilku sekundach je otworzył wiedział już co należy zrobić. "Bo gdy nie możesz zrobić tego co mądre, zrób to co jest słuszne". Z nadludzką prędkością [Akceleracja] wyciągnął z kabury swój pistolet i wycelował go w głowę sabatnika

-Zróbcie jeden agresywny ruch w stronę moich braci a wasze mózgi przyozdobią ścianę! -

Dwójka wampirów wydawała się zaskoczona, ale mimo wszystko zachowali spokój. Kiwnęli głowami na potwierdzenie

-Będziemy spokojni o ile nas nie zaatakują -

Na znak dobrej woli Brujah nieznacznie opuścił swój pistolet. Celował teraz w bardziej neutralne miejsce, ale nie pozostawało wątpliwości, że jest w stanie szybko go podnieść i rozpocząć robienie sieczki. A jeżeli zacznie się walka będzie musiał stanąć po stronie ojca ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 03-07-2009, 00:43   #419
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
W życiu każdej istoty - nawet tej pozornie już martwej - przychodzi moment, kiedy coś pęka. Nikną wtedy wszelkie zahamowania, normy społeczne czy moralne, opadają wszystkie maski, fałsz staje się zbędny. Aligarii czuł to pęknięcie naprawdę mocno.

- Doskonale. Wy tu zostańcie. Ja pójdę. Porozmawiam. - wyszeptał, gdy Alex "dogadał się" z Sabatnikami. Nie był to jednak jego zwyczajny głos - nie tak chłodny, spokojny, na tyle neutralny, na ile to tylko możliwe w odniesieniu do sposobu mówienia. Szeptał tak, jak robi to dziecko na chwilę przed wybuchnięciem płaczem, jak porywacz, który stara się uspokoić swoją ofiarę, jak uniesiony wściekłością ojciec, by nie wrzeszczeć w rozmowie z synem. Ten szept miał ukryć jego emocje. Nieudolnie.

Jedno spojrzenie na grymas jego twarzy, na co dzień niewzruszonej, pozwalało zauważyć w jakim stanie jest książę. Można by wiele mówić o jego gniewie, wściekłości czy nawet strachu, ale trafniejszym określeniem na jego stan byłoby jedno słowo - bestia. Takowa zamieszkuje umysł, serce i ciało każdego z kainitów. Każda, rzecz jasna, objawiała się inaczej, inaczej także wyglądała. Oto każdy mógł spojrzeć na bestię Stańczyka, która nie przejęła jeszcze nad nim pełnej kontroli, ale pierwszy raz od wielu lat zadała tak potężny cios...

Ruszył w kierunku drzwi, ciskając swą dotąd nieodłączną laskę w kąt i szarpiąc się z guzikami płaszcza, w którym – jak twierdził – wyglądał wyjątkowo dostojnie…

***
To było bardzo, bardzo dawno temu. W czasach gdy nikt jeszcze nie ośmieliłby się go nazwać błaznem, sam zaś tę profesję kojarzył jedynie z występów, które nierzadko urządzano w jego zamku. Potężnym zamku. Książę Langwedocji, pan na Carcassonne, Robert Aligarii. Złote czasy, najpiękniejsze lata jego życia. Ostatnie, w których dane mu było cieszyć się potężną i szanowaną przez innych władzą…

Z tego całego okresu najlepiej jednak zapamiętał scenę ostatnią, najgorszą ze wszelkich wspomnień. Eskalację jego konfliktu z rodziną Sforzów, potężnym mediolańskim rodem. Z początku wszystko rozgrywało się w sferze dyplomatycznej, z czasem do gry weszli zabójcy by w końcu rozpoczęła się wojna. Wojna wygrana przez ten okrutny ród kainitów oddających cześć wszelkiemu złu.

Pamiętał to doskonale. Oblegali miasto i zamek przez wiele dni i nocy, by w końcu wedrzeć się do górnego miasta. Tam jeszcze trwały walki, oczekiwano pomocy, w tej chwili Aligarii sam już nie był pewien, na kogo liczył. Może na Dominika…? Ale wtedy już milczał od wielu lat. W końcu pewnej nocy wrogie wojska wdarły się do jego potężnej twierdzy. Potyczki, te ostatnie, miały już miejsce w potężnej sali, gdzie na co dzień książę urządzał słynne w niemal całej Langwedocji bale. Jego osobista gwardia, związana z niego nie tylko sercem, ale także i krwią, starała się za wszelką cenę ochronić swego pana. Jego doradcy szykowali się do ucieczki.

Wtedy toich władca podszedł do potężnych wrót, jedynej przeszkody między nim a ostatecznym polem bitwy, zdecydowanym ruchem otworzył je i wyszedł, chcąc przyłączyć się do ostatniej walki swych wiernych poddanych…

***
Stał przed drzwiami do rezydencji. Pięć schodków i jakieś dziesięć metrów dzieliło go od George’a i reszty jego podwładnych. Widział ich pełne wściekłości spojrzenia, czuł, że wszyscy pragną krwi. Jego krwi. I w tej chwili nie miał już sił tłumaczyć im, że powinni przemyśleć swoje postanowienia…

Spojrzał głęboko w oczy przywódcy (Persfazja), a potem zaczął mówić, z każdym kolejnym słowem coraz mniej panując nad sobą.

- Oto i jestem! Ja, Robert Aligarii, wasz znienawidzony, nieudolny władca. Oto stoję przed wami, urodzonymi mordercami, sam, bez miecza, bez tarczy, spoglądam na was, na wasze twarze i oddaje moje życie waszej decyzji. Rzućcie się na mnie, a polegnę. Wyzwijcie mnie na pojedynek, a stoczę walkę swojego życia, ponosząc śmierć – w waszym mniemaniu – honorową. Proszę bardzo! Czekam! I cóż, że zginiemy wszyscy – koniec mojej egzystencji będzie po prostu trochę szybszy. Was zatłuką Sabatnicy, nasi przyjaciele z Camarilli gdy dowiedzą się o samosądzie bądź masa innych potężnych bestii, które czekają na nas na tej wyspie… Spytacie zapewne czemu tak mówię, czemu tak myślę, dlaczego tak łatwo żegnam się ponownie z życiem, tym razem ostatecznie? Powiem wam…

- Bo mam już tego wszystkiego dość. Mam to wszystko w dupie, kładę na to pałę czy jak jeszcze to określicie w waszym dialekcie! Co to za miejsce? Co to za chory zakątek świata? Banda Jezusów i ich król, Roland? Baronowa, która chciała dyktować nam warunki egzystencji? Kolejne wampiry, zasrana magia, zjawy z lustra… Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce? Co tu robimy? I co ja tu robię? Bo na pewno nie rządzę!

- Nie dlatego, że nie potrafię, moi drodzy, o nie! Byłem księciem wiele lat, przez cały ten okres każdy z oddanych mi poddanych nie zaznał głodu czy strachu, moje księstwo – bo wtedy była to funkcja pełna, prawdziwa, nie tylko ustalona przez zasraną Radę, która teraz popija sobie świeżutką krew w Wiedniu – było potężne. Tu brakuje jednej rzeczy do dobrobytu. Wiecie jakiego? Was. Was, kurwa, was! Wszyscy wy, na papierze moja rada, poddani, ci, którzy powinni pomagać mi w rządzeniu tego miejsca, macie wszystko totalnie w dupie! Wszystkiego muszę się dowiedzieć sam, wszystko wykonuję samodzielnie, prośba o pomoc kończy się zazwyczaj długą przemową w rodzaju Deresza, którego pozbycie się uważam za swój największy sukces podczas rządów tutaj, bądź po prostu to oleją. Bo kto ma tu coś zrobić? Wy jeździcie sobie po mieście na cudownych motorach, w skórzanych kurtkach, czując się przy tym panami tego miasta. Lipiński? Ostatni raz widziałem go dawno temu, gdy jest mi potrzebny nigdy go nie ma – jedynymi przyjaciółmi tego szkaradnego typa są jego szczury! Ortega z córeczką załatwiają swoje interesy, syn Rolanda podobnie, szczególnie od kiedy poznał się lepiej z Nosferatu. Archont? Zaginął? Sam nawet nie wiem, bo nikt nie raczył mnie o tym poinformować. I jak ja mam być księciem, Georg? Jak?!

- Ale oczywiście, wy wymagacie! Jedynymi moimi współpracownikami i pomocnikami są Sorre, zwykły prawnik, ghul i twój syn, który robi to z zasranej konieczności. I Finney! O tak, ona mi pomagała. ŁA. CZAS PRZESZŁY KURWA! Bo wiecie, zaginęła. Aaa, nie wiecie, faktycznie! No bo po co wysłuchiwać durnego Aligariego, po jaką cholerę stosować się do jego rozkazów, nie ma przecież sensu przyjeżdżać, gdy o to prosi. Zostałem ja i Alex. I, jak się okazało, mój ojciec! Dominik! Który sam uprowadził Finney! Poza tym jest naprawdę wysoko w Sabacie… Nie wiedziałeś? A, faktycznie, bo kto by ze mną rozmawiał, lepiej od razu zagrozić rozpierdoleniem mojej skromnej osoby!

- I wiesz czego zażądał? Jakiego targu dobiliśmy? Słyszałeś może o Vvykosie? Ty na pewno, ja jeszcze nic, bo wszelkie informacje najwidoczniej są uczulone na mój dwór. Chciał, żeby ta dwójka pomogła nam go zlikwidować. I tyle. Po prostu im na tym kurwa zależy. A ja mu wierzę. Bo nie wysłałby dwóch ludzi przeciwko naszym, których jest zdecydowanie więcej, bo jeżeli chciałby zabić któregoś z nas, to zrobiłby to po prostu, bez porwań i przede wszystkim – bo nie mam innego wyjścia. Nie jestem tobą. Ja nie przejdę po trupie mojej córki.

- Po tym wszystkim dwóch Sabatników ma opuścić wyspę. Po prostu opuścić. Ale po co tego słuchać. Po co rozmawiać. Lepiej rozpierdalać księcia, lepiej wszczynać burdy, lepiej zajebać tych, którzy są w prawdzie złem, ale złem mniejszym, które może nam pomóc. Tutaj, w tej dupie świata, gdzie nikt inny niż my sami nam nie pomoże. Widziałeś tu kogoś z Rady Camarilli? Szczerze wątpię…

Przez chwilę jeszcze patrzył się wzrokiem szaleńca w oczy Brujaha, po czym ruszył w jego kierunku. Mimo braku laski pewnym krokiem zszedł ze schodów, po czym stanął niecały metr przed rozmówcą i spytał:

- To co, George? Co o tym myślisz? Uderz mnie, albo podaj mi rękę. Zaufaj mi, albo spróbuj sam przejąć władzę. Stój ze mną albo… Zabij mnie. Bo mam już tego wszystkiego dość.

Pod wichurą szaleństwa w sercu Roberta pojawiła się duma. Nie odważył się przekroczyć tych samych drzwiw Carcassonne. Zbiegł, ratując swą egzystencję, poświęcając żywoty wszystkich swoich poddanych.

Hardo patrzył w oczy Brujaha. W tej właśnie chwili po raz pierwszy od setek lat czuł się prawdziwym przywódcą…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 04-07-2009, 19:48   #420
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wzniesienie, gaz, hamulec, znowu gaz, zmiana biegu, lekki skręt, wzniesienie, niższy bieg...

Tak, tego było Portmanowi trzeba. Kontaktu z zimną, mechaniczną bestią, jaką był samochód terenowy. To go uspokoiło. Skupił się na wozie i snopie światła przed nim- to było przyjemne i znajome. Pod nosem, na tyle cicho, by nie urazić siedzącego obok muzyka, nucił „Born to be wild” i cieszył w duchu z każdej pokonanej przeszkody, czy to ze stromego zbocza, śnieżnej zaspy, czy głębokiego dołu.
Aż dojechali do całkiem solidnego murku, przecinającego całą dolinę. Tego nie mógł pokonać samochodem. Chwilę trwało, zanim Artur zrozumiał, co zaszło.
„Co do nędzy?”

Zaskoczeniom nie było końca. Portman zdawał sobie sprawę, że gdzieś na świecie są owce i że ktoś mu si je paść, ale, jak przystało na nowojorczyka, nie dowierzał w istnienie w dwudziestym pierwszym wieku kogoś pokroju Ulva. I jeszcze te elfy. Szybko jednak się otrząsnął.

Słysząc nerwową reakcję Karola, Artur położył mu rękę na ramieniu i wysunął się przed niego, dają do zrozumienia, że może lepiej on zagada.

- Witaj, Ulvie. Ja nazywam się Artur, a to mój towarzysz, Karol. Próbujemy przedostać się tędy do naszych przyjaciół, miłośników wycieczek górskich, których mamy odebrać ze schroniska gdzieś tam- machnął ręką mniej więcej w stronę, w którą zmierzali- Spieszy nam się, bo jesteśmy trochę spóźnieni. Mógłbyś nam jakoś pomóc z tym murkiem?- zapytał, po czym, starając się zachować zupełnie poważny ton, dodał- O jakich Elfach wspominałeś? Nie wiedziałem, że na Islandii ich macie. Mogą być groźni? Masz z nimi jakieś problemy?

Lipiński zamilkł na moment starając się zapanować nad nerwami, oddając inicjatywę w ręce młodszego wampira. Ciepła aura ogniska w tych warunkach i o tej porze dnia byłaby niezwykle zachęcająca, lecz nie dla tej dwójki wędrowców. Nosferatu z zaciekawieniem przyglądał się nieznajomemu próbując wyczytać w jego twarzy kim właściwie był. Normalnie potraktowałby go jak wariata, tylko, że na Islandii ci najwyraźniej wiedzieli o wielu niebezpiecznych rzeczach lepiej niż pozostali.

- O ile te elfy nie będą dalej…psociły tak nie będzie potrzeby zagłębiania się w ten temat. – rzucił krótką uwagę. – Powiedz mi raczej drogi Ulvie czy te elfy nie zaczepiają podróżnych?

- Różnie to bywa Ulv podkreślił swoją odpowiedź wzruszeniem ramion. – Elfy przypominają ludzi pod wieloma względami, ale są niewidzialne i znają sekrety, o których my nigdy nie usłyszymy. Czasem pomagają, czasem proszą o pomoc, a czasem wykazują się wielką złośliwością. Szczególnie nieprzyjemne bywają, gdy zakłócamy spokój ich domostw. – pasterz przerwał na chwilę swój wykład, by dorzucić trochę drewna do ogniska, a gdy podjął wątek w jego głosie słychać było rozbawienie – Ale mnie się zdaje, że wam to jednak elfy sprzyjają. TamUlv wskazał ten sam kierunek, co przed chwilą Arturnie znajdziecie żadnych schronisk, tylko kilka chat, w których czasem zatrzymują się pasterze. Widać zgubiliście się, a ljósalfar, znaczy jasne elfy, nie chciały byście dalej błądzili. Pewnie dlatego zbudowały ten mur w tym miejscu. Dzięki temu trafiliście do mnie, a ja dobrze znam tutejszą okolicę, więc mogę wskazać wam drogę do waszych przyjaciół.

- Nie ma takiej potrzeby, doskonale wiemy dokąd zmierzamy. – Nosferatu pokręcił głową z niedowierzaniem. Skoro ten człowiek był mieszkańcem okolicy zdawał sobie doskonale sprawę, że nie ma tam żadnego schroniska. Wampir postanowił więc zagrać w otwarte karty. Uśmiechnął się „sympatycznie” i zapytał wprost.
Słyszałeś coś może o magicznym kamieniu, który ponoć znajduję się w tych okolicach Ulvie?

Pytanie Karola wyraźnie zaskoczyło pasterza. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad odpowiedzią, w tym samym czasie podejrzliwym spojrzeniem lustrując rozmówców. Może zwyczajnie z niego kpili? Nie raz w swoim życiu Ulv natrafiał na złośliwych turystów, którzy z przyjemnością urządzali sobie żarty z wierzeń prostego człowieka.

- Magiczny kamień? Tak, słyszałem o takich – odparł w końcu Ulv, choć z wyraźną niechęcią – Według legendy jeden ukryty jest w kopcu będącym siedzibą smáfolk. Mogę wskazać wam do niego drogę... jeżeli rzeczywiście szukacie magicznych kamieni... Ale na waszym miejscu nie liczyłbym, że uda się cokolwiek znaleźć. Legenda powiada, że wielu próbowało zdobyć kamień, ale nikomu się nie powiodło. Mały lud zbyt dobrze strzeże swych skarbów.

- Mały lud? Elfy strzegą kamienia? I czym jest ten…smáfolk? – wyraźnie zaintrygowany Lipiński ciągnął dalej temat. – Bylibyśmy bardzo wdzięczny jeśli mógłby pan wyjaśnić jak mamy się dostać do tego kopca, niestety orientacja w tym terenie nie jest prosta. Nam akurat nie są straszne żadne legendy, że tak powiem jesteśmy niemal częścią jednej. – wampir puścił oczko do nieznajomego czekając na jego odpowiedzi.

Artur coraz bardziej był zaskoczony otwartością Nosferatu. Najpierw powiedział o kamieniach, teraz, że są częścią legendy. Powiedzmy od razu, że jak nam nie pomoże, to nastąpi koniec świata, będzie bardziej chętny do działania. Potem jednak doszedł do wniosku, że przecież i tak mają pasterza w swojej mocy. Jak zacznie robić kłopoty, mogą go uciszyć.

- Smal folk? A kto to znowu?- Artur szczerze się zdziwił- Ale faktycznie, pozbądźmy się elfiej murarki, a potem może pokaże nam pan, jak dojechać do kamienia. I opowie po drodze, co warto wiedzieć o jego strażnikach. Jeśli nie jest to daleko, może pojechałby pan z nami, pokazał drogę. Jak powiedział Karol, łatwo tu się zgubić.

- Smáfolk, czyli Mały Lud. Znaczy się krasnale, a nie elfy – wyjaśnił Ulv. – Mimo wszystko na waszym miejscu dałbym sobie spokój. Z elfami i Małym Ludem nie warto wdawać się w spory, człowiek nie ma szans wygrać. Kopiec nie jest daleko, ale nawet za dnia droga tam nie jest bezpieczna, więc idąc w nocy pewnie tylko połamalibyście sobie karki. A autem daleko nie zajedziecie, Smáfolk już o to zadbają. W najlepszym razie droga będzie zasypana kamieniami, a w najgorszym wóz się popsuje i już z miejsca nie ruszy. Jeżeli koniecznie chcecie tam dotrzeć, to najlepiej będzie zaczekać do rana, wtedy będę mógł was tam zaprowadzić. W nocy, jak już mówiłem, jest zbyt niebezpiecznie na takie wędrówki.

-"Krasnale, elfy, kurde, zaraz jeszcze pojawi się smok i będziemy mieli komplet. Co za szczęście, że Król Artur jest już na miejscu, on załatwi sprawę. Tamdaradei! Do boju!"- pomyślał Portman

-Ulv, słuchaj, musimy się dostać do kopca i to przed świtem. I gwarantuję Ci, że mamy dla małych krasnali kilka niespodzianek. Pójdziemy tak czy siak, a Ty możesz nam pomóc, albo zostać tutaj, nie wiedząc nawet, jaka fascynująca historia przeszła Ci koło nosa. To jak będzie?

Lipiński skinął jedynie głową aprobując propozycję Artura, ponieważ towarzystwo tego tajemniczego człowieka w ich wyprawie mogło okazać się wielce pomocne. Sam tymczasem rozglądnął się jeszcze wokoło i nie śpiesząc się ruszył w kierunku kamiennej blokady rzucając na odchodne:

- Zabierajmy się lepiej do pracy…

Karol ruszył już wolno w kierunku przeszkody, a Ulv tymczasem nawet nie drgnął. I najwyraźniej nie miał nawet takiego zamiaru, co szybko potwierdził stanowczymi słowami:

- Przed świtem nigdzie się stąd nie ruszę. Droga do kopca jest zdradliwa, a ja nie mam ochoty narażać życia. I wam też radzę zostać.

- Rozumiem- zaczął spokojnie Artur- w takim razie powiedz, jak dotrzeć na miejsce i już nas nie ma. Zobaczymy się, jak już będziemy wracali z kamieniem.

Po wysłuchaniu opisu drogi Ulva, Portman pożegnał się raz jeszcze i podążył za swoim towarzyszem
- "Co za dziwny typ. Ciekawe, czy dużo takich żyje w Islandii. Ha, nadawałby się na Malkavianina."

Niewiele później obaj byli w drodze po magiczny kamień.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172