Słowa starego Eutanatosa dotarły do Karima dopiero w kolejnym wdechu w swym powozie. Zatopił swe oczy w powozie. Pycha była grzechem którego trzeba było się wystrzegać, monstrualna pycha doprowadzała do niezachwianego przekonania, że ma się zawsze racje i tylko własną wizja rzeczywistości jest tą słuszną To zaś prowadziło albo do walki o nią, albo szaleństwa własnego świata. Karim dziwił się, że dopiero teraz to zrozumiał i usłyszał. Jednocześnie był zlękniony bardzo do czego doprowadził go gniew? Przestał dostrzegać całościowy obraz, gniew zaślepil oczy. -Panie...
Zamilkł. Teraz nie potrafiło przejść mu przez usta, że mimo wszystko i tak miął racje, że tamte fragment był symbolem, że dom był nadzwyczajna metafora dla ludu tułaczy. Mając w sercu poprzednie ześle pinie, nie mógł wydusić ani słowa. ”Wracać? Ale po co? Jak dziecię?
Ścieżki oświecenia były kręte. Pycha i znajomość własnej wartości mieszały się w jedna, szarą barwę przed oczyma araba i żyda zarazem. Spojrzał na swoje recie i tatuaże na nich. Zwiąż i rozwiąż. ”Stać pośrodku Wielkiego Koła mając po jednej dłoni początek i po drugiej koniec...Może moim przeznaczeniem jest obserwować?'
Olśnienie, promyk jutrzni przybył wraz z dawno widzianym przez Eutanatosa sokołem który kołował nad Londynem. Mag wychylił się, spojrzał na niebo w zadumie. Panie?
To głos Mahometa wyrwał araba z zamyślenia. -Tak, jestem. Kim? Karim znaczyło hojny. Mag jeszcze w ostatnim geście woli, zwalczył przemożną chęć powrotu i zrobienia awantury, że w Arabii głos szlachcica i osoby uprawnionej do interpretacji Koranu jest głosem którego podważyć nie można, można sugerować. Zwalczył w sobie tą pyszna myśl, rozsiadł się wygodniej. -Jedźmy.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |