Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2009, 20:58   #477
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Vaasa, Rath, rynek...


Wakash, po zajęciu się nadlatującą nienaturalnie potężnym skokiem Relven, obserwował kobietę z balkonu. Leżała ona ranna na bruku, nadal nieco charcząc i krztusząc się po potraktowaniu jej szyi magiczną garotą, po chwili jednak się w końcu podniosła. Spojrzała wzrokiem pełnym nienawiści na południowca, po czym... ruszyła pędem do drzwi budynku w którym przebywał, i po chwili w nim zniknęła.

Jak nic pędziła gdzieś korytarzami prosto do niego.

Na rynku z kolei toczyła się nadal bitwa, a działo się naprawdę wiele, i nie zawsze po myśli dzielnie walczących awanturników. Młody Paladyn dogorywał właśnie ze swoim rumakiem po "Kuli ognistej" rzuconej przez latającego Licza, a Wakasha odrobinę przeszły dreszcze, w końcu jeszcze nie tak dawno on sam... .

To, co działo się później, doprowadziło wprost do otwarcia ust południowca. Sam nie wiedział już co myśleć, co robić, i czy jeszcze kiedyś będzie miał okazję wsadzić swój nos w jakiś apetyczny dekolt chętnej dziewoi.

~

Wściekły do granic możliwości Milo trzyma w swoich drżących dłoniach swoją kuszę. W Niziołku trwała istna burza uczuć, wywołana widokiem spalonego Aasimara wraz z koniem, a z jego ust leciały co chwilę ciężkie słowa. Miał ochotę wprost wyrwać Milady serce, biorąc ją omylnie za sprawcę czynu dokonanego na jednym z jego towarzyszy.

Wycelował w nią z kuszy.

Lewitująca parę metrów ponad rynkiem szlachcianka, zajęta była właśnie leczeniem własnych ran, przez co nawet nie zdała sobie sprawy, że ktoś w nią mierzy w kuszy. Niziołek zaś mimo lekko trzęsących się ze zdenerwowania rąk i wciąż okropnego samopoczucia po smrodzie Ghastów dokładniej przycelował, po czym wystrzelił. Bełt poszybował prosto w Milady Esvele, trafiając ją w prawe biodro.

Milo z sadystycznym wręcz uśmieszkiem wysłuchał jej wrzasku.

~

- Dziękuję ci moja różo - Powiedziała wampirzyca, wpatrując się w skupioną twarz de Burbon, leczącą ją zaklęciem. Poważna rana Yalcyn wyraźnie się zabliźniła, choć do pełnego uleczenia jeszcze wiele brakowało. Rudowłosa jednak potrafiła dzięki swojej mrocznej naturze sama odzyskać pełnię sił, co też Rosa wyraźnie zaobserwowała, spoglądając na mocno odsłonięte porwaną sukienką piersi swojej kochanki.

Szybko obie wstały, choć wampirzyca lekko chwiała się na nogach. Wtedy też po raz kolejny nastąpiło coś bardzo niezwykłego.

I dosyć złego.

Dwaj wampirzy mężczyźni, do tej pory dziwnie wpatrujące się w zaistniałą sytuację dotyczącą ich wampirzej pani i Rosy, ruszyły... z bojowymi okrzykami na Yalcyn!. Para zdrajców z płonącymi czerwienią oczami skierowała klingi swoich mieczy przeciw własnej stwórczyni, nie pozostawiając najmniejszej wątpliwości co do swoich zamiarów.

- Co do...?! - Nie dokończyła Yalcyn, w ostatniej chwili rzucając jakieś zaklęcie, dzięki któremu oba miecze uderzyły w jakąś niewidzialną barierę tuż przed zasłaniającą wampirzycę tym razem własnym ciałem Rosę.

Wszystko się wprost pieprzyło.

- Zabiję!! - Ryknęła Yalcyn, wtedy jednak zrobiło się na rynku wyraźnie jaśniej, i rozległo się dziwne skwierczenie.

Przez chmury nad Rath przebiło się słońce.

Wampirzyca głośno syknęła, niczym jakiś potężny rozmiarami wąż, po czym błyskawicznie rzuciła się do ucieczki, zostawiając Rosę samą na polu bitwy. Yalcyn skierowała swe kroki wprost do pobliskiego budynku, do którego wskoczyła przez okno, roztrzaskując przy okazji swym ciałem przeszkodę. Za jej przykładem ruszyły dwa męskie wampiry, pędząc z dymiącymi ciałami ku bezpiecznemu schronieniu, wprost za rudowłosą.

Rosa co do jednego nie miała wątpliwości, rudowłosa z pewnością sobie poradzi w mroku pomieszczeń, zajmując się odpowiednio skutecznie buntem służących jej krwiopijców. Należało więc chyba skupić się na trwającej na rynku bitwie, w której "Pogromcy Bestii z Rath" walczyli już resztkami sił.

A dwa zdezorientowane kościotrupy wciąż stały w tym samym miejscu... .

~

Lecący Planetar-Siabo dzierżył w dłoni dziwną, szarawą lancę stworzoną z energii, powstałą za pomocą czaru "Lanca grzmotu". Pędził on z tym orężem prosto na wykańczającego jego towarzyszy Chernina, biorąc za cel plecy Licza. Może i było to brzydkie zagranie, wrogie im siły stosowały ich jednak znacznie więcej, i o wiele bardziej nikczemne. Teraz nie liczyła się więc czysta gra, lecz zimna kalkulacja.

Z nieznanych chwilowo Harfiarzowi powodów, lewitujący Licz wydał z siebie nagle wprost przeraźliwy, nieludzki ryk, obserwując swoją małżonkę.

Włócznia wbiła się w plecy Chernina.

Siabo wyczuł w chwili ataku, trwający mniej niż mrugnięcie okiem, dziwny opór. Zupełnie jakby tuż przed trafieniem celu musiał przebić się przez kilka niewidzialnych warstw jakiś mocy. Kości Licza zostały poważnie pogruchotane, moc przebiła się przez szkielet na wylot, a Chernin ryknął po raz kolejny, tym razem już z powodu atakującego go mężczyzny.

Spadł dosyć brutalnie w dół, gdy jedna z jego mocy została rozproszona, nie odniósł jednak większych obrażeń od upadku. Gdy spojrzał na Harfiarza, jego płonące czerwienią oczodoły rozgorzały do granic możliwości. Siabo po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu poczuł ukłucie strachu, zwłaszcza również po tym, co zobaczy, w pobliżu Golema.

~

Ledwie już żywy Darvin stał się celem kolejnego zaklęcia, rzucanego przez dzielnie walczącą Lunę. Kronikarka dwoiła się i troiła, wspomagając towarzyszy na polu bitwy, teraz zaś skupiła się na niesieniu bojowej pomocy leżącemu tuż obok łysego mięśniaka Elhanowi. Darvin mógł go w każdej chwili zabić, o ile oczywiście Elf jeszcze żył. Z paru metrów trudno było bowiem mieć pewność, że zakuty w zbroję mężczyzna oddychał, jasnowłosa miała jednak wielką nadzieję, że tak właśnie było.

Fala dźwięku uderzyła w klęczącego na wszystkich czterech mężczyznę, bez jakiegokolwiek wahania, bez jakichkolwiek wątpliwości. Zabić lub zginąć, zabić by uratować. To było niezwykle brutalne, jednak i takie było wyjątkowo często życie.

Wśród wrzasku Darvina zaklęcie trafiło go w głównej mierze w łysą głowę, co miało niezwykle makabryczne skutki. Wśród huku traktującej jego ciało mocy jego czerep został po prostu... obdarty. Mężczyzna stracił natychmiastowo skórę, mięśnie, oczy, został pozbawiony dosłownie wszystkiego, a jego głowa przemieniła się w zakrwawioną czaszkę. Z nagiej szczęki i z kościstej szyi coś obrzydliwie chlusnęło na bruk, wśród upadku bezwładnego już ciała.

~

To, co działo się w umyśle Yona, porządny skryba musiałby zapisać przynajmniej na kilku stronach rękopisu. Mężczyzna w chwili obecnej miał bowiem tyle myśli, tyle możliwości, taktyk, obaw i planów, że niejednemu zakręciłoby się w głowie. Do tego wszystkiego jeszcze problem związany z Marą... .

Nagle pod wpływem pewnego impulsu, ledwie drobnej myśli, zrobił coś, co naprawdę już zasługiwało na zapisanie na pergaminie.

Yon odrzucił kuszę, po czym popędził prosto na Golema. Konstrukt, dziwnie zajęty przyglądaniem się małemu sztyletowi na swojej dłoni, nie zwrócił na rudowłosego mężczyznę uwagi, co było pierwszym krokiem szaleńczego pomysłu. Early wskoczył na kolano Golema, następnie na jego wyciągniętą rękę, a na końcu na bark. W ciągu kilku chwil i paroma susłami wspiął się oto w ten nietypowy sposób po ciele wielkoluda, zmierzając coraz wyżej i wyżej.

Tego oczywiście już Golem nie zignorował, a wbrew pozorom było to właśnie wkalkulowane w szaleńczy plan. W momencie bowiem, kiedy kupa kamieni wyczuła kogoś na sobie, poderwała się w górę, przestając klęczeć na jednej nodze. Wyrwa unoszącego się Golema zapewniła odpowiedni, a jakże bardzo istotny element napędowy całego przedsięwzięcia. Yon zrobił jeszcze jeden krok, niebezpiecznie balansując na jego cielsku, stając tym razem butem na jego głowie.

W połączeniu z podnoszącym się Golemem, siłą wypychającą Earlyego w górę, i własnym odbiciem się od czerepu Yon wyskoczył do lewitującej w powietrzu Milady.

Widok niczym z mocno przesadzonych opowiastek o prawdziwych herosach.

Ostrze wystawionego w przód rapiera wbiło się prosto w brzuch kobiety. Yon wpadł na nią ze sporą siłą, wpadł prosto w zaskoczoną małżonkę Chernina, przebijając jej ciało na wylot, wśród jej jęku, wśród tryskającej krwi, zdziwionych oczu wpatrujących się w jego twarz, runęli w końcu oboje w dół. Early spadł z Esvele pod sobą, z wciąż przebijającym ją rapierem. Kobieta potwornie gruchnęła na plecy, a połączony z nią orężem Yon zaś na nią, przy akompaniamencie trzasku łamanych kości, jęku, posoki, zgrzytów, i dziwnego odgłosu pękającego metalu.

Przez naprawdę dłuższą chwilę po upadku, rudowłosy nie potrafił do siebie dojść, skołowany i starający się podnieść na nogi. Gdy to w końcu niepewnie uczynił, wśród nieco wirującego przed oczami rynku, dotarło do niego po chwili parę bardzo istotnych rzeczy.

Bardzo mocno bolał go żołądek, był na nim zalany krwią, a rapier wciąż tkwił, teraz dziwnie o wiele bardziej głęboko, w ciele Milady. Ta zaś, zalewająca się czerwienią, z niezwykle bladą twarzą, wypowiedziała kilka niemych słów swoimi ustami, które znieruchomiały.

Podobnie jak jej szeroko otwarte oczy.

~

Dwa szkielety rozsypały się na drobny mak.

- Nieeeeeeeeeee!!!!!!!!! - Ryczał wstrząśnięty Chernin-Licz widokiem swojej zabijanej małżonki - Nieeeeeeeeeeeee!!!!!!!.

Jego zemsta była wprost straszliwa.

Rynek ogarnęło apogeum śmierci.

Z prawej dłoni Chernina wystrzeliła błyskawica pędząca prosto we wciąż skołowanego po upadku Yona. Pokonała ona z hukiem kilkanaście metrów rynku, po czym trafiła niewidzialną, choć mocno zabrudzoną postać krwią Milady Esvele prosto w tors. Early krzyknął z bólu, po czym zatoczył się w bok, i padł na bruk z dziurą w klatce piersiowej. Okropny ból rozrywał całe jego ciało, a tors palił wprost z niewyobrażalną siłą, powodując wprost wymioty własną posoką, która opuszczała i ciało mężczyzny poprzez zwęgloną dziurę.

Najgorsze zaś było to, że błyskawica ta przebiła go niejako na wylot, umykając prawym bokiem z jego ciała w momencie trafienia. Był bliski zgonu... .

~

Po tym, jak niezwykle potężna błyskawica trafiła Yona w tors, opuściła natychmiast jego ciało, i wystrzeliła dalej, prosto w kompletnie tym faktem zaskoczoną Rosę, trafiając ją prosto w twarz. Burbunówna miała wrażenie, iż jest martwa. Potężna siła wyładowania elektrycznego uderzyła ją niczym boska pięść, odrzucając w tył, a upadek zdawał się trwać wiecznie.

Ten ból, ten nieopisany ból... .

Rosa zaczęła przeraźliwie krzyczeć, dopiero gdy już leżała na bruku. Jej twarz przypominała najgorszą z koszmarów, przyprawiając względnego obserwatora wprost o torsje. Straciła prawe ucho, straciła mnóstwo włosów, a oko dosłownie jej spłynęło po policzku. Do tego zaś czarna, zwęglona skóra, niemal odpadająca z czaszki.

De Burbon sama zwymiotowała z przeżywanego właśnie cierpienia.

~

Licz jednak nie skończył.

Po rzuceniu jednej błyskawicy odwrócił się na powrót w stronę lewitującego blisko Siabo, i tym razem z jego lewej dłoni podobne wyładowanie elektryczne wystrzeliło wprost w unoszącego się na białych skrzydłach "anielca". On również nie zdążył uskoczyć na czas, spotykając się z pędzącym w jego stronę widmem śmierci pod postacią skrzącej elektryczności.

Błyskawica trafiła go w lewą nogę, tuż powyżej kolana.

Zwęglona kończyna trzymała się na pojedynczych paskach czarnej skóry, gdy Planetar runął jak skała na twardy grunt.

Odejściu z tego świata towarzyszył Harfiarzowi nieustanny, doprowadzający do szaleństwa ból. Nie miał tego farta, mogąc w błogim stanie zakończyć swój żywot, nie miał możliwości po raz ostatni wspomnieć w tej chwili o swoich towarzyszach, ukochanych osobach, dawnych dziejach i swym życiu.

Konał rozrywany wewnętrznie na strzępy wywołanym bólem, z zaciśniętymi do granic możliwości szczękami.

~

Licz ruszył w stronę swojej małżonki, do niego jednak podbiegała od boku z mieczem w dłoniach Liah, nad Siabo zaś przeskoczył również pędzący do Chernina Blajndo.

Krzycząca o pomoc Aner powoli czołgała się z połamaną nogą do Harfisty... .




~


Wszystko cichło, wszystko traciło barwy. Szczęk oręża, krzyki, śnieg i wybuchy destrukcyjnej magii nie miały już zbyt dużego znaczenia. Sever umierał, padając w walce ze złem zagnieżdżonym w niepozornym miasteczku krainy Vaasa.

Jedyne czego żałował Paladyn, była śmierć jego rumaka. Goliath wiernie jemu służył, i był niejako przyjacielem. Związani ze sobą przez wiele lat, właściwie to nawet wspólnie dorastali. Zwierzę niczemu nie zawiniło, nie powinno więc zginąć. Tak wielokrotnie rumak niósł Paladyna do boju, niestraszenie towarzyszył w wielu bitwach, sam często biorąc w nich czynny udział. Raz nawet sam uratował Aasimara, wyciągając go za kołnierz z płonącej szopy, w której mężczyzna podstępnie otrzymał cios w potylicę.

Teraz jednak Goliath leżał tuż obok niego, równie poparzony co Sever, padając w trakcie bitwy.

Ich losy splotło przeznaczenie, a teraz wyruszyli wspólnie w ostatnią drogę.

....

Sever przebywał w pomieszczeniu swojego przełożonego, stojąc wyprostowanym na środku, podczas gdy Najwyższy Kapłan Din przechadzał się w tą i z powrotem z rękami założonymi na plecach. Aasimar uważnie śledził oczami ruchy siwowłosego mężczyzny, równocześnie i słuchając jego słów.

- Wiesz dobrze, że jeszcze nigdy nie byłeś samotnie na misji. Tym razem jednak nie mamy innego wyjścia, w chwili obecnej jesteś jedynym najodpowiedniejszym do tego kandydatem. Kler Torma poprosił nas o pomoc, i należy zapomnieć o drobnych waśniach, sprzeczkach i konkurowaniu - Din zatrzymał się przy świątynnym oknie i spoglądał na miasto - Znaleźć na szybko odpowiedni transport magiczny nie jest łatwo, nam jednak udało się odszukać Maga, który kiedyś odwiedził Rath, dzięki temu udasz się tam poprzez jego zaklęcie.

Kapłan odwrócił się w stronę Severa, wpatrując w stojącego sztywno, młodego Paladyna w zbroi. Aasimar wielokrotnie już dowiódł swego oddania, poświęcenia i skuteczności w walce ze złem mimo młodego wieku, powinien więc sobie poradzić z czymkolwiek, co gnębiło tamte zapomniane miasteczko na końcu Faerunu.

- Często tego nie mówię - Din nagle się lekko uśmiechnął - Ale jesteśmy z ciebie dumni młodzieńcze. No, tylko niech ci czasem się nie wydaje, co to nie ty - Spojrzał na niego z przymrużonymi oczami, wciąż jednak żartował.

Podszedł do biurka, po czym poruszył palcami kilka papierzysk na blacie, coś na szybko czytając.

- Słuchaj Severze, czy myślałeś kiedyś o bardziej osobistym celu swej służby naszemu "Sprawiedliwemu"?. Czy kiedyś o czymś marzyłeś, czy chciałeś osiągnąć jakiś... bardziej przyziemny cel?. Zanim otworzysz jadaczkę młodzieńcze... - Ton głosu Kapłana był raczej poważny - ... mam na myśli oczywiście coś, co nie koliduje z naszymi przekonaniami. Chciałbyś mieć kiedyś żonę, pociechy, dom, tym podobne pragnienia?.





***

Info w komentarzach
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline