Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2009, 22:58   #12
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Post napisany we współpracy z Marrrtem

Zgryźliwa uwaga o systemie płac wywołała lawinę uwag podobnych, co Margot przyjęła z lekkim uśmieszkiem. Skierowanym do przystojnego rodaka.
- To nie było niedopatrzenie – odpowiedziała na napomnienie Bretończyka -Nie mam zwyczaju przysięgać. Przysięgi mnie bolą i ograniczają moje zdolności .Słyszał pan o tym profesorze? A pan, panie Le Boeuf? Czarodziej przysięga raz, swemu kolegium, każda inna przysięga zadaje gwałt jego naturze. Ale zrobię wyjątek. Przysięgam. I w odwecie nie zamierzam czynić gwałtu na panach.– Uśmiechała się przy tych słowach nieprzerwanie, choć absolutnie nie wyglądała na rozbawioną. Na zdenerwowaną też nie. Raczej na zaciekawioną.
- Za to proszę liczyć się z faktem, że szybko sobie nie zaufamy –dodała cichym, spokojnym tonem, gdy tylko napotkała wzrok le Boeuf’a.
Bo spojrzenie czarnych jak węgiel oczu czarodziejki właściwie całe spotkanie towarzyszyło Bretończykowi. Nie obejrzała sobie natomiast współtowarzyszy wyprawy. Była przekonana, że na to będzie czasu aż za dużo i ich twarze zdążą ją znudzić wielokrotnie.

Szybko opuściła kamienicę profesora. Przed wyjściem uśmiechając się raz jeszcze do chudego wyrostka. Oczywiście nie miała pojęcia, że pacholę nazywa ją ciotką. Zaś serdeczny uśmiech uważa za wiedźmowaty.
Choć może uznałaby to za zabawne. I uśmiechała się częściej.

Śpieszyła się w kilka miejsc. Przede wszystkim wczesne przedpołudnie było zdaniem żołądka czarodziejki porą obiadową. Margot zdecydowała się na bretońską kuchnię. Najlepszą na świecie. Była przekonana, że taką oferuje ambasada.
A później po raz pierwszy odkąd była w Nuln odwiedziła bibliotekę Gidli Magów. I był to drugi taki przybytek, jaki widziała w życiu. Po dwóch godzinach uznała, że marnuje czas, bo żadne księgi nic ciekawego o Koronie Teutogenów nie mówią. Nawet szkice cudownego artefaktu były niekolorowe i odtwarzały wygląd hipotetyczny.
Biblioteki były przeraźliwie nudnym miejscem.
W którym nie pozwalano śpiewać.
Przez najbliższych kilka lat z pewnością żadnej nie odwiedzi.

Ale był to dzień działań niestandardowych i Margot wyczekała jeszcze swoje w korytarzu wielkiego domu, by pewien stary, mądry, jaśniejący nieziemskim blaskiem hierofanta zechciał poświęcić jej trochę cennego czasu. Trunek, którym poczęstował gościa wynagrodził jej częściowo nudę czekania, w przeciwieństwie do samej rozmowy, bo dowiedziała się jedynie, oczywiście w największym zaufaniu, że Bauholz szuka nie tam gdzie trzeba, a korona jest gdzieś w Górach Środkowych. Mężczyzna zastrzegł zarazem, że jest to jego prywatna opinia, ale dość powszechna wśród magów. Dlatego kolegia nie przywiązują zbyt dużej wagi do wyprawy, sądząc, że jak poprzednie zakończy się ona fiaskiem. Wyszła domu arcymaga mrużąc oczy. Z następnym ponadczasowym wnioskiem: Hierofantów należy odwiedzać w nakryciu głowy. Z rondem.

Wracała do nieciekawego przybytku na obrzeżach miasta, w którym mieszkała, a który wybrała ze względu na ciszę i widok z okna na lasy.

***

Wysoki chłopak o rudych posklejanych włosach i raczej mało rozgarniętym spojrzeniu siedział tu już chyba od dobrych paru chwil, bo zdawał się, jako jedyny klient tego umiarkowanie porządnego przybytku, przysypiać nad pustym stołem. Na widok wchodzącej Margot zerwał się nagle i przewracając dwa drewniane taborety dopadł do niej z dość dużym niepokojem wypisanym na twarzy...
- Pani... Berenger? - spytał – Ulryk mam na imię. I przychodzę, bo Nat jest w ciupie... z jakimś krasnoludem. Musi mu Pani pomóc. On stracił protekcję.
Chłopak był naprawdę przestraszony. Nie bez powodu. Miejskie prawo Nuln pozwalało wieszać każdego, kto ukończył dziesiąty rok życia.

Czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną. Zresztą najprawdopodobniej gdyby coś ją naprawdę zdziwiło, nienawykłe mięśnie twarzy i tak nie dałyby rady przywołać takiej miny.
- Najpierw coś zjesz, czy idziemy od razu? – zapytała jedynie rudzielca wiedziona instynktowną potrzebą dokarmiania tych wychudzonych dzieci ulicy.
Ulryk przełknął ślinę.
- Idziemy.
Szła za ulicznikiem szybkim krokiem. Tym razem zagniewana naprawdę. Tego nie potrafiła zrozumieć. Na wsiach dzieci biegały boso, niedojadały, harowały w polu, ale nie żyły same. A w mieście? Każde zwierzę lepiej traktowało swe młode niż ucywilizowany człowiek.

***

- Co to ma znaczyć?! – wysoki strop posterunku i grube kamienne ściany dobrze roznosiły głos.
Margot zamachała glejtem przed pechowcem, który znalazł się najbliżej niej.
- Uwięziliście mego sługę. I nie raczyliście mnie o tym powiadomić? Co takiego zrobił chudy 10-latek, że dorośli, zdrowi mężczyźni zamykają go w celi? Zepsuł wam jakieś zabawki? Odezwał się przy dorosłych? A może ma większą fujarę? Czy zaglądanie 10-latkom w portki, jest dopuszczalne w tym mieście? Tym zajmuje się straż miejska? Ilu małych chłopców trzymacie w ciemnicy? Powiadomiliście ich matki? Wkurzają was szczerbate dzieci? Może jakiś oficer się w końcu do mnie pofatyguje! Ile można czekać?!
- Czego? – warknęła na mężczyznę, który dotknął jej ramienia.
A ten wyglądał na wściekłego. I zdecydowanie miał dystynkcje kapitańskie.
A Margot nagle uśmiechnęła się słodko.
- Bardzo mi miło pana poznać kapitanie, Margot Beranger, czarodziejka – jej ukłon ze wzrokiem skromnie utkwionym w ziemi trwał dłuższą chwilę – Dziękuję, że zechciał mi pan poświęcić chwilę.
- Wilhelm Stein – mężczyzna odkłonił się dość sztywno.
Margot uśmiechnęła się promiennie. Powoli podnosząc wzrok.
- Mi również jest bardzo miło – dodał Wilhelm Stein, uśmiech dziewczyny działał cuda.
- Porozmawiamy w pańskim biurze? - zapytała. Odpowiedział jej zapraszający gest.
Ulryk próbował uciec po pierwszych krzykach Margot. Ale przygwoździło go do miejsca jej spojrzenie. Teraz jak na stracenie poszedł za czarodziejką i oficerem.
Z rozmowy z kapitanem Margot wyszła uboższa o kaucję za zabójcę gigantów, wpłaconą do czasu wyjaśnienia okoliczności zabójstwa i umówiona na kolację. Na którą iść nie zamierzała.

Nata na dzień dobry trzepnęła w ucho. Choć oczywiście nie była już naprawdę zła. Wyrostek, który kilkakrotnie oprowadzał czarodziejkę po Nuln i parę razy jadł z nią obiad, miał u niej z nieodgadnionych przyczyn fory. Sama czarodziejka w przyczyny owej sympatii nie wnikała. Co nie zmienia faktu, że w ucho uderzyła boleśnie.
- Jesteś głodny?
- Au! – Nat jęknął i spojrzał na nią z wyrzutem. Wyglądał bardziej mizernie niż zwykle. Miał wyraźnie podbite oko, parę zadrapań i słabo wyraźne ślady łez na policzku. Przesiedział w tym stanie z trzeźwiejącym krasnoludem pół dnia w celi na posterunku i miał wystarczająco dużo czasu, by przemyśleć swoją sytuację. Ludzie Tędlarza znajdą go jak tylko straż go zwolni, a u Guntera nie ma czego szukać póki nie zrobi tego co ma do zrobienia. Nie chciał wiedzieć co teraz będzie. Nie chciał nic wiedzieć. Chciał tylko zniknąć. Widok Margot był jednak ukojeniem, którego się nie spodziewał. Spośród wielu kobiet, które zdążył poznać wiele traktowało go z sympatią. Ciotka sympatyczną na pewno nie była, ale za to budziła w nim zaufanie. Zresztą chyba nie tylko w nim, bo wokół niej odkąd ją znał kręciło się wielu mężczyzn. Tak, czy inaczej gdy tylko jej wyraz twarzy przestał być karcący, bez słowa przypadł do niej i przytulił mocno. Po chwili jednak puścił, jakby zawstydzony swoją słabością, i pokiwał tylko głową. Był głodny.
Margot uśmiechnęła się wiedźmowato.

Do zabójcy gigantów wyciągnęła rękę.
- Margot Beranger.
Przetrzymując ciężką dłoń, przyglądała się krasnoludowi. Jakby widziała go po raz pierwszy. Niezwykle dokładnie i wolno, jak zaciekawione zwierzę. Nawet nozdrza rozszerzyły jej się nieco.
-Tobie postawię piwo – oględziny musiały wypaść pozytywnie, bo roześmiała się nagle. Szczerze i radośnie. – Tak się cieszę, że opuszczam to miasto.

***

Na nabrzeże przybyła skoro świt, razem z krasnoludem i ulicznikiem. Obaj zdecydowali się na nocleg w tej samej gospodzie co ona. Nat w jej pokoju, na sienniku.
Jej niewielki bagaż mieścił się w plecaku. Poza noszonym przy boku sztyletem i kozikiem ukrytym w wysokim bucie nie miała broni. Była niewyspana i zadowolona. Poranny ziąb przyjemnie drażnił jej skórę. Patrzyła na blednące na niebie księżyce i z trudem powstrzymywała chęć zawycia.
Poza tym wyglądała jak zwykle. W przeciwieństwie do umytego Nata.
Z kłótni mężczyzn wyłowiła jedynie zdanie o krochmalu. Zbliżyła się do rzeki. Wyjęła z torby blaszany kubek i krótkim gestem wprawiła go w ruch. Naczynie poszybowało na środek krochmalnej plamy i zaczerpnęło wody.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline