Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2009, 12:59   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Był całkiem zadowolony z odpowiedzi, której mu udzielono, chociaż oczywiście nie do końca. Ciekawe jak miały im się przydać umiejętności ulicznika - szczeniaka, ale cóż, nie on tu był od podejmowania decyzji. No i tak krasnolud, też był dziwny. Zawsze mu się wydawało, że Zabójcy to śmierci poszukują, a nie na wyprawy po skarby się udają. Cóż, może po prostu za długo przebywał w gnuśnym Nuln, zbyt poważnie biorąc do siebie plotki i opowieści, jakie krążyły po mieście.

Po wstępie do wyprawy, Dieter podejdzie do Nastii, uśmiechając się promiennie.
-Witaj, piękna pani. Zapoznać się chciałem a i o rapier, który widać za twym pasem spytać. W broni nie jestem obeznany, a chciałem na wyprawę zabrać coś do obrony. Co i najlepiej gdzie można nabyć takie ostrze?
Młoda kobieta obrzuciła go zaciekawionym, ale nie pozbawionym rezerwy wzrokiem.
-To zależy, w jaki sposób zamierzasz walczyć, panie...? - zawiesiła głos, usiłując sobie przypomnieć, jak się nazywał.
-Dieter, Dieter von Hohenzoler. - ukłonił się jeszcze raz - A co do walki, cóż, będąc szczerym, szermierz ze mnie żaden. Ale z drugiej strony
miałem nadzieję, że podczas tej wyprawy, nauczę się czegoś od wojowniczej Kislevitki. Wybacz pani, rzadki i piękny to widok, u nas w Imperium prawie niespotykany.

-Kislevitka? Cóż, zapraszam do Kislevu, tam jest nas skol'ko ugodno - uśmiechnęła się krzywo.
-Dawno nie byłem w rodzinnych stronach, pani. Jeszcze jako dziecko zostałem odesłany do Nuln na nauki, ale przyznać muszę, że wciąż pamiętam piękne stepy waszego kraju.
Wyraźnie ją zaskoczył.
-Byliście w Kislevie?
-Oczywiście, moje rodzinne miasto ledwie dzień drogi od granicy. Ale to było dawno, czego bardzo żałuję.
Uśmiechnęła się trochę przychylniej.
-Wracając do broni. Zależy, czy chcecie z konia walczyć, czy spieszeni. Jeśliście jednak, jak mówicie, nieobeznani z bronią, chwatit', żebyście wiedzeli, że broń klująca ma znaczną przewagę nad bronią ciętą. - Wymawiała "ł" w bardzo charakterystyczny sposób, przez co brzmiało jak dźwięk pośredni między "l" i "ł".
-Z konia, pani, to ja na pewno nie będę walczył, bowiem bym spadł. W mieście się wychowałem i chociaż jeździć umiem, to walki na koniu sobie nie wyobrażam. Może zechcesz mi udzielić kilku lekcji fechtunku? - uśmiechnął się
Bez ceregieli obrzuciła go spojrzeniem od stóp do głowy.
-Pożywiom, uwidim. Przez siedem dni możemy poćwiczyć. Zależy, jak szybko się uczycie, panie.
-W szkole powiadano, że idzie mi nieźle. Ale to była zupełnie inna szkoła. Znacie więc może jakieś miejsce w Nuln, w którym można nabyć jakąś porządną roń? Nigdy się tym zbytnio nie interesowałem.
- Jest taki jeden platnerz niedaleko ambasady Kislevu. Samam tam niedalej jak wczoraj byla, szable sprzedać. Nie pamiętam, jak zwał się jego zakład, ale mój sługa zna drogę.
Skinęła na starego Kozaka z resztką siwych włosów wygoloną na modłę
kislevskich Kozaków.
-A jak hm... - przez chwilę myślał nad słowem, wyraźnie zakłopotany - ...nazwać broń, którą polecałabyś, pani, dla takiego początkującego szermierza jak ja?
-Myślę, że szpada wam podpasuje najlepiej. Jest bardziej manewrowa od rapieru. I lżejsza.
-Dziękuję za twą pomoc, piękna pani. - skłonił się raz jeszcze - Znam miasto dobrze, więc wystarczy, gdy twój sługa wytłumaczy mi pokrótce
drogę. Chyba, że chcesz bym służył wam za przewodnika po tym pięknym mieście? Nie mam wiele do robienia dzisiejszego dnia.

W tym momencie towarzyszący kobiecie Niekrasow wyraźnie się zniecierpliwił. - Barysznia, pojdziom? - odezwał się do Miedwiediewoj, najwyraźniej trochę rozeźlony. Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, po czym zwróciła się do von Hohenzolera:
-Przykro mi, dziś muszę panu odmówić. Może innym razem...

Dieter obrzucił kozaka uważnym spojrzeniem, chociaż ciężko było wyczytać w jego wzroku jakąś niechęć czy odrazę, to jednak to czuł medyk. O ile kobiety z Kislevu były często piękne, o tyle mężczyźni nigdy nie kojarzyli mu się z niczym dobrym, prócz oczywiście niewątpliwej odwagi i możliwości wypicia dużej ilości wódki. Ten tu nie był wyjątkiem, będzie musiał na niego uważać, by przypadkiem nie zostać wyzwanym na jakiś pojedynek, którego nie będzie mógł wygrać. Uśmiechnął się więc tylko do Nastii i skłonił lekko. Jeszcze przez chwilę rozmawiał ze starym sługą szlachcianki a potem odszedł w swoją stronę. Zakupił szpadę u wskazanego płatnerza, może nawet tę samą, którą sprzedawała Kislevitka. Zakupił też jeszcze kilka innych przydatnych bardziej lub mniej przedmiotów. Nigdy nie był na takiej wyprawie, wolał się więc ubezpieczyć na wiele sposobów. Potem nie mając nic innego do roboty, wrócił do swojej kwatery.

***

Rano zjawił się jak zwykle wcześnie, targając ze sobą wypakowany maksymalnie wielki plecak i torbę lekarską, którą zresztą podobnie wypchał aż do granic. Miał nadzieję, że nie będzie musiał korzystać z niej zbyt często, a po podróży barką będzie wciąż miejsce, by całe te graty zmieścić. Jakby tego było mało, przez ramię przewieszoną miał również rusznicę, u pasa zwisały mu szpada i lewak a do plecaka przytroczył jeszcze jakiś krótki miecz. Przezorny zawsze ubezpieczony, to było dobre motto. A Dieter był przezorny i starał się zawczasu myśleć o wszystkim.
Awantura na nadbrzeżu niezbyt go interesowała. Zbliżył się tylko do Nastii, kłaniając się z uśmiechem, ignorując przy okazji gorącokrwistego kozaka.
-Witaj pani.
Wzrokiem śledziła potyczki, na razie słowne, więc Dieter wzruszył ramionami.
-Nie ma tam nic interesującego dla nas. Nam płacą za dzień, mi się więc nie spieszy.
Obrócił się w stronę barki i podniósł swoje bagaże.
-Może udamy się pod pokład, by poszukać najlepszych kajut? Chyba nie chce mieszkać obok tego Zabójcy chociażby. - mrugnął do niej - W każdym razie ja na pewno się tam udam.
Ruszył w kierunku zejścia.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-06-2009, 22:58   #12
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Post napisany we współpracy z Marrrtem

Zgryźliwa uwaga o systemie płac wywołała lawinę uwag podobnych, co Margot przyjęła z lekkim uśmieszkiem. Skierowanym do przystojnego rodaka.
- To nie było niedopatrzenie – odpowiedziała na napomnienie Bretończyka -Nie mam zwyczaju przysięgać. Przysięgi mnie bolą i ograniczają moje zdolności .Słyszał pan o tym profesorze? A pan, panie Le Boeuf? Czarodziej przysięga raz, swemu kolegium, każda inna przysięga zadaje gwałt jego naturze. Ale zrobię wyjątek. Przysięgam. I w odwecie nie zamierzam czynić gwałtu na panach.– Uśmiechała się przy tych słowach nieprzerwanie, choć absolutnie nie wyglądała na rozbawioną. Na zdenerwowaną też nie. Raczej na zaciekawioną.
- Za to proszę liczyć się z faktem, że szybko sobie nie zaufamy –dodała cichym, spokojnym tonem, gdy tylko napotkała wzrok le Boeuf’a.
Bo spojrzenie czarnych jak węgiel oczu czarodziejki właściwie całe spotkanie towarzyszyło Bretończykowi. Nie obejrzała sobie natomiast współtowarzyszy wyprawy. Była przekonana, że na to będzie czasu aż za dużo i ich twarze zdążą ją znudzić wielokrotnie.

Szybko opuściła kamienicę profesora. Przed wyjściem uśmiechając się raz jeszcze do chudego wyrostka. Oczywiście nie miała pojęcia, że pacholę nazywa ją ciotką. Zaś serdeczny uśmiech uważa za wiedźmowaty.
Choć może uznałaby to za zabawne. I uśmiechała się częściej.

Śpieszyła się w kilka miejsc. Przede wszystkim wczesne przedpołudnie było zdaniem żołądka czarodziejki porą obiadową. Margot zdecydowała się na bretońską kuchnię. Najlepszą na świecie. Była przekonana, że taką oferuje ambasada.
A później po raz pierwszy odkąd była w Nuln odwiedziła bibliotekę Gidli Magów. I był to drugi taki przybytek, jaki widziała w życiu. Po dwóch godzinach uznała, że marnuje czas, bo żadne księgi nic ciekawego o Koronie Teutogenów nie mówią. Nawet szkice cudownego artefaktu były niekolorowe i odtwarzały wygląd hipotetyczny.
Biblioteki były przeraźliwie nudnym miejscem.
W którym nie pozwalano śpiewać.
Przez najbliższych kilka lat z pewnością żadnej nie odwiedzi.

Ale był to dzień działań niestandardowych i Margot wyczekała jeszcze swoje w korytarzu wielkiego domu, by pewien stary, mądry, jaśniejący nieziemskim blaskiem hierofanta zechciał poświęcić jej trochę cennego czasu. Trunek, którym poczęstował gościa wynagrodził jej częściowo nudę czekania, w przeciwieństwie do samej rozmowy, bo dowiedziała się jedynie, oczywiście w największym zaufaniu, że Bauholz szuka nie tam gdzie trzeba, a korona jest gdzieś w Górach Środkowych. Mężczyzna zastrzegł zarazem, że jest to jego prywatna opinia, ale dość powszechna wśród magów. Dlatego kolegia nie przywiązują zbyt dużej wagi do wyprawy, sądząc, że jak poprzednie zakończy się ona fiaskiem. Wyszła domu arcymaga mrużąc oczy. Z następnym ponadczasowym wnioskiem: Hierofantów należy odwiedzać w nakryciu głowy. Z rondem.

Wracała do nieciekawego przybytku na obrzeżach miasta, w którym mieszkała, a który wybrała ze względu na ciszę i widok z okna na lasy.

***

Wysoki chłopak o rudych posklejanych włosach i raczej mało rozgarniętym spojrzeniu siedział tu już chyba od dobrych paru chwil, bo zdawał się, jako jedyny klient tego umiarkowanie porządnego przybytku, przysypiać nad pustym stołem. Na widok wchodzącej Margot zerwał się nagle i przewracając dwa drewniane taborety dopadł do niej z dość dużym niepokojem wypisanym na twarzy...
- Pani... Berenger? - spytał – Ulryk mam na imię. I przychodzę, bo Nat jest w ciupie... z jakimś krasnoludem. Musi mu Pani pomóc. On stracił protekcję.
Chłopak był naprawdę przestraszony. Nie bez powodu. Miejskie prawo Nuln pozwalało wieszać każdego, kto ukończył dziesiąty rok życia.

Czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną. Zresztą najprawdopodobniej gdyby coś ją naprawdę zdziwiło, nienawykłe mięśnie twarzy i tak nie dałyby rady przywołać takiej miny.
- Najpierw coś zjesz, czy idziemy od razu? – zapytała jedynie rudzielca wiedziona instynktowną potrzebą dokarmiania tych wychudzonych dzieci ulicy.
Ulryk przełknął ślinę.
- Idziemy.
Szła za ulicznikiem szybkim krokiem. Tym razem zagniewana naprawdę. Tego nie potrafiła zrozumieć. Na wsiach dzieci biegały boso, niedojadały, harowały w polu, ale nie żyły same. A w mieście? Każde zwierzę lepiej traktowało swe młode niż ucywilizowany człowiek.

***

- Co to ma znaczyć?! – wysoki strop posterunku i grube kamienne ściany dobrze roznosiły głos.
Margot zamachała glejtem przed pechowcem, który znalazł się najbliżej niej.
- Uwięziliście mego sługę. I nie raczyliście mnie o tym powiadomić? Co takiego zrobił chudy 10-latek, że dorośli, zdrowi mężczyźni zamykają go w celi? Zepsuł wam jakieś zabawki? Odezwał się przy dorosłych? A może ma większą fujarę? Czy zaglądanie 10-latkom w portki, jest dopuszczalne w tym mieście? Tym zajmuje się straż miejska? Ilu małych chłopców trzymacie w ciemnicy? Powiadomiliście ich matki? Wkurzają was szczerbate dzieci? Może jakiś oficer się w końcu do mnie pofatyguje! Ile można czekać?!
- Czego? – warknęła na mężczyznę, który dotknął jej ramienia.
A ten wyglądał na wściekłego. I zdecydowanie miał dystynkcje kapitańskie.
A Margot nagle uśmiechnęła się słodko.
- Bardzo mi miło pana poznać kapitanie, Margot Beranger, czarodziejka – jej ukłon ze wzrokiem skromnie utkwionym w ziemi trwał dłuższą chwilę – Dziękuję, że zechciał mi pan poświęcić chwilę.
- Wilhelm Stein – mężczyzna odkłonił się dość sztywno.
Margot uśmiechnęła się promiennie. Powoli podnosząc wzrok.
- Mi również jest bardzo miło – dodał Wilhelm Stein, uśmiech dziewczyny działał cuda.
- Porozmawiamy w pańskim biurze? - zapytała. Odpowiedział jej zapraszający gest.
Ulryk próbował uciec po pierwszych krzykach Margot. Ale przygwoździło go do miejsca jej spojrzenie. Teraz jak na stracenie poszedł za czarodziejką i oficerem.
Z rozmowy z kapitanem Margot wyszła uboższa o kaucję za zabójcę gigantów, wpłaconą do czasu wyjaśnienia okoliczności zabójstwa i umówiona na kolację. Na którą iść nie zamierzała.

Nata na dzień dobry trzepnęła w ucho. Choć oczywiście nie była już naprawdę zła. Wyrostek, który kilkakrotnie oprowadzał czarodziejkę po Nuln i parę razy jadł z nią obiad, miał u niej z nieodgadnionych przyczyn fory. Sama czarodziejka w przyczyny owej sympatii nie wnikała. Co nie zmienia faktu, że w ucho uderzyła boleśnie.
- Jesteś głodny?
- Au! – Nat jęknął i spojrzał na nią z wyrzutem. Wyglądał bardziej mizernie niż zwykle. Miał wyraźnie podbite oko, parę zadrapań i słabo wyraźne ślady łez na policzku. Przesiedział w tym stanie z trzeźwiejącym krasnoludem pół dnia w celi na posterunku i miał wystarczająco dużo czasu, by przemyśleć swoją sytuację. Ludzie Tędlarza znajdą go jak tylko straż go zwolni, a u Guntera nie ma czego szukać póki nie zrobi tego co ma do zrobienia. Nie chciał wiedzieć co teraz będzie. Nie chciał nic wiedzieć. Chciał tylko zniknąć. Widok Margot był jednak ukojeniem, którego się nie spodziewał. Spośród wielu kobiet, które zdążył poznać wiele traktowało go z sympatią. Ciotka sympatyczną na pewno nie była, ale za to budziła w nim zaufanie. Zresztą chyba nie tylko w nim, bo wokół niej odkąd ją znał kręciło się wielu mężczyzn. Tak, czy inaczej gdy tylko jej wyraz twarzy przestał być karcący, bez słowa przypadł do niej i przytulił mocno. Po chwili jednak puścił, jakby zawstydzony swoją słabością, i pokiwał tylko głową. Był głodny.
Margot uśmiechnęła się wiedźmowato.

Do zabójcy gigantów wyciągnęła rękę.
- Margot Beranger.
Przetrzymując ciężką dłoń, przyglądała się krasnoludowi. Jakby widziała go po raz pierwszy. Niezwykle dokładnie i wolno, jak zaciekawione zwierzę. Nawet nozdrza rozszerzyły jej się nieco.
-Tobie postawię piwo – oględziny musiały wypaść pozytywnie, bo roześmiała się nagle. Szczerze i radośnie. – Tak się cieszę, że opuszczam to miasto.

***

Na nabrzeże przybyła skoro świt, razem z krasnoludem i ulicznikiem. Obaj zdecydowali się na nocleg w tej samej gospodzie co ona. Nat w jej pokoju, na sienniku.
Jej niewielki bagaż mieścił się w plecaku. Poza noszonym przy boku sztyletem i kozikiem ukrytym w wysokim bucie nie miała broni. Była niewyspana i zadowolona. Poranny ziąb przyjemnie drażnił jej skórę. Patrzyła na blednące na niebie księżyce i z trudem powstrzymywała chęć zawycia.
Poza tym wyglądała jak zwykle. W przeciwieństwie do umytego Nata.
Z kłótni mężczyzn wyłowiła jedynie zdanie o krochmalu. Zbliżyła się do rzeki. Wyjęła z torby blaszany kubek i krótkim gestem wprawiła go w ruch. Naczynie poszybowało na środek krochmalnej plamy i zaczerpnęło wody.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 22-06-2009, 21:38   #13
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Klaus Vogel nie był znawcą ludzkich charakterów i nigdy nie lubował się w próbach wywnioskowania po pierwszym spojrzeniu, kto kim jest, ile warte są jego usługi albo, do czego może się przydać. Prowadził zbyt wiele wypraw czy karawan by nie wiedzieć tego, iż wartość i pożyteczność jego członków będzie można ocenić po jej zakończeniu. Znał swoją wartość i póki, co liczył na siebie. Jedno wiedział na pewno, że już ma serdecznie dosyć tego miasta.

Po wyjściu ze spotkania udał się do dzielnicy kupieckiej. Wiedział, że przez długie tygodnie nie będzie miał możliwości zakupu dobrego ekwipunku. Tak naprawdę potrzebował już tylko paru drobiazgów. Nie marnował czasu przez ostatnie dni pod tym względem. Z racji faktu, iż drogę do każdego straganu, do każdego rzemieślnika musiał nieomalże wyrąbywać sobie łokciami jego chęć do odwiedzania coraz to nowych kramików malała z każdą chwilą. Nie zapomniał rzecz jasna o wizycie w stajni i doglądnięciu, jak co dzień czy z jego wierzchowcem wszystko w porządku. Na koniec, już „Pod Gruszą” zaopatrzył się w suchy prowiant i zadbał w szczególności o to, aby zabezpieczyć go przed wilgocią.

Po powrocie do zajazdu udał się od razu do swojego pokoju gdzie przeglądnął i sprawdził raz jeszcze ekwipunek i przygotował go na jutrzejszy wyjazd. Był gotowy. Teraz mógł pomyśleć o jakiejś kolacji i spokojnym dotrwaniu do jutrzejszego ranka.

***

Wstał wcześnie rano by zdążyć na nadbrzeże o wyznaczonej porze. W miarę jak zbliżał się do rzeki powietrze robiło się przyjemnie rześkie. Jego kara klacz wyczuwając, co się święci i niespokojnie strzygła uszami. Czarna nie lubiła wody i dawała to odczuć jeźdźcowi. Natomiast Klaus znał już na tyle swojego wierzchowca, że wiedział jak go uspokoić – raz jeszcze się upewnił czy ma kieszeń wypchaną smakołykami i ruszył w stronę barki. Nim wjechał na nadbrzeże zsiadł, poklepał klacz po karku i poczęstował ją na zachętę. Po chwili było słychać stukanie podków stąpającego wierzchowca po pomoście.

Nie był pierwszy. Widać było, iż w wprawie będzie kilku rannych ptaszków. To dobrze – uśmiechnął się do swoich myśli.

Przywitał się skinieniem głowy i lekkim uśmiechem.


Klaus czekał na swoją kolej, aby wsiąść na barkę, znaleźć jakieś miejsce dla Czarnej i dla siebie. Nim jednak parobcy i marynarze skończyli ładować jakieś kufry kolejni członkowie wyprawy zaczęli się schodzić, a i po chwili pokazali się jego mocodawcy. Nim się wszyscy zorientowali niewinnie wyglądający incydent przerodził się w zażartą kłótnię. Wszystko wskazywało na to, że może się to skończyć rozlewem krwi. Widząc jak elita nuleńskiej izby lekarskiej wzruszając ramionami i idzie poszukać najlepszego miejsca do spania i brania za to „jedynie” 3 złote koron pokiwał z dezaprobatą głową.

Dobrze wiedział jak kończy się wtrącanie w nie swoje sprawy. A już w szczególności w zatargi pomiędzy lepiej od siebie urodzonymi. Wiedział też, że jeżeli poleje się krew ich wyprawa nabierze solidnego opóźnienia.

- Cholera Klaus, czy ty zawsze musisz się wtrącać – powiedział sam do siebie. I już miał wejść pomiędzy wadzących się, gdy druga z osób dysponująca bardzo cennymi, dużo bardziej niż 3 sztuki złota na dzień umiejętnościami dała mu pretekst. Czarna widząc „sztuczkę” z kubkiem chrapnęła nerwowo i szarpnęła się. Nie ma się, co dziwić. Większości zwierząt czary nie specjalnie się podobają i powodują w nich spory niepokój. Klaus wykorzystując to gwizdnął w charakterystyczny sposób na wierzchowca i poluzował wodzy. Normalnie w takiej sytuacji uchwyciłby je mocniej i pogładził konia po chrapach i byłoby po sprawie. Ale teraz widok szarpiącego się i wyrywającego się konia mógł nieco ostudzić temperament, co poniektórych. Czarna zatańczyła, kilkukrotnie stanęła dęba szarpiąc się i głośno rżała. Podkowy dudniły o drewniany pomost, z jej pyska buchała para. Całe przedstawienie nie trwało dłużej jak minuta. Minuta, podczas której wprawne oko jeźdźca mogło zobaczyć, że Klaus nie stracił kontroli nad wierzchowcem. Ale była to chwila, w której rozsądek nakazywał wszystkim, aby odsunąć się kilka kroków.


- Do jasnej cholery chcesz nas wszystkich pozabijać?! Wrzasnął Tileańczyk. Powody do złości mógł mieć, bo gdy pośpiesznie wykonał parę kroków w tył mało, co nie spadł do wody.

- Wybacz Panie, koń mi się spłoszył. Głupie bydle czaru się przestraszyło. Mówiąc to pogładził klacz po karku i skierował się w stronę barki. Miał nadzieję, że to ich ostudziło. Chociaż z drugiej strony, kąpiel w zimnej rzece bardziej by podziałał. Raz jeszcze, przepraszam za moją nieuwagę. Skłonił się i powędrował na barkę, z dziwnie spokojną Czarną przegryzającą smakołyk.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 22-06-2009 o 21:40.
baltazar jest offline  
Stary 23-06-2009, 00:10   #14
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Obejrzała zawartość kubka. Z wyglądu faktycznie krochmal, ale zapach i konsystencja przywodziły raczej na myśl jakiś rybi śluz. Nie zastanawiała się długo i umoczyła w cieczy język. Zjełczały homar ze ściekami. Wstrząsnęły nią nagłe torsje.
Kiedy traper „uspokajał” klacz, Margot widowiskowo rzygała.

Oddaliła się od trapu i wsiadających na barkę.
Miedzy pakami i skrzyniami stojącymi na nabrzeżu, niewidoczna dla nikogo, wypowiedziała zaklęcie. Kochała je a dawno tego nie robiła. Na jej skórze mimo chłodu skroplił się ciepły pot. W oczach dziewczyny błyszczało coś pierwotnego. To była już prawdziwa ghur - moc dzikiej przyrody, nad którą miała władzę.
Po chwili czarodziejka zniknęła.

W wodzie było ciemno. Lawirowała zwinnie miedzy krami, obserwując otoczenie. Zastygła gdy podpłynął do niej gigantyczny sum. Zadziwiające, że taki uchował się w ścieku jakim była nulnijska Aver. Ale to była dobra wiadomość, żaden chaotyczny potwór, żaden rzeczny kraken nie przepłoszył tutejszej fauny. Gdzieniegdzie pływały drewniane szczątki, dziwnie mało, nie dostrzegała ciał ludzi. W wodzie i nad nią unosił się jednak słaby zapach ludzkiej krwi.
Po piętnastu minutach wchodziła już na statek.

Kapitan, który przedstawił się jako Klaus Mauer, rozlokowywał pasażerów. Grzecznie zaproponował Margot kabinę z asystentką profesora, lub kislevitką. Odmówiła.
- Ja z chłopakiem. – pokazała na Nata.
Ulicznik nie zaprotestował.
Nie miała prawie bagażu. Do kabiny tylko zajrzała. Nadal przede wszystkim nurtowała ją zagadka śluzu. Porozmawiała chwilę z Mauerem. Ale śpiący na „Tęczy” słyszeli jedynie jakieś bulgotanie godzinę przed świtem. A potem dostrzegli urwane cumy i zawiadomili kapitanat.

Niestety chwilę później, gdy samotnie opierając się burtę patrzyła na rzekę, Kurt Puschke, profesorski skryba, przyprawił ją o dziki napad śmiechu.
Margot odnalazła Le Boeufa.
- Rozumiem, że pan jest odpowiedzialny za stronę organizacyjną wyprawy? – uśmiechnęła się słodko – Chciałam uprzedzić, że jeśli ten niedoszły gwałciciel, co udaje skrybę, zbliży się do mnie na dwa metry, będziecie zbierać jego flaki rozsiane po całej okolicy.
Co powiedziawszy odwróciła się na pięcie i odeszła.

O tym, co niepokoiło ja najbardziej z nikim nie rozmawiała. A to zapewne było powodem, dla którego zwierzę tropiciela lekko się spłoszyło. W powietrzu nadal wirował nadmiar mocy. To zdarzało się w mieście, gdzie było pewnie kilkunastu magów. Ale rzadko. Raczej tylko wtedy, gdy ktoś rzucił jakiś potężny czar. Taki zdolny niszczyć statki.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 23-06-2009, 14:14   #15
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Niekrasow nie odstępował jej na krok, a Nastia sama jeszcze nie zdecydowała, czy jej to pochlebia, czy też irytuje ją jego nieustanna obecność przy boku. A przecież poznała Kozaka ledwie rankiem, parę godzin temu. Złość zdążyła z niej opaść na tyle, by zaniechała zamiaru rozpłatania go zaraz po opuszczeniu kamienicy Bauholza. Nie zmieniało to jednak faktu, iż była cokolwiek naburmuszona, kiedy zebranie dobiegło końca i wraz z Niekrasowem wychodzili na korytarz, a potem na nulneńską ulicę. Kozak zaś najwyraźniej toczył jakąś wewnętrzną walkę – gdy zerknęła nań kątem oka, by sprawdzić, czy należycie się przejął jej urażoną miną, zauważyła, że marszczył brwi, zafrasowany, ale w jego oczach czaiła się determinacja. Młoda szlachcianka uniosła brew, zastanawiając się, co też mogło tak zaabsorbować mężczyznę, gdy ów raptem obrócił ją twarzą do siebie – jej dłoń natychmiast sięgnęła do rękojeści rapieru, wysuwając broń lekko z pochwy – delikatnie, acz stanowczo i gestem nie znoszącym sprzeciwu, po czym, ku jej jeszcze większemu zadziwieniu, ukłonił się głęboko, znów szastając pokaźną czapką z piórami.


- Barysznia, bud’tie dobry... Razrieszitie, ja was obiedat’ prigłaszu[1] – odezwał się z namaszczeniem, wciąż zgięty w ukłonie. Nastia niemal nie roześmiała się w głos. Zabawny był ten Kozak, trzeba też przyznać, że nie brakło mu fantazji. Lubiła śmiałych mężczyzn. Puściła rapier.
- Choroszo, pojdiom obiedat’[2] – zgodziła się łaskawie, pozwalając nutkom wesołości zabrzmieć w głosie. – Lecz najpierw udam się do swojej kwatery. Przypudrować nosek – zażartowała. Niekrasow wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i skłonił się znowu, po czym założył czapkę zamaszystym, nonszalanckim gestem i podkręcił wąsa.
- Przyjdźcie po mnie za dwie godziny. Fieofan wam powie, dokąd – dodała, wciąż po kislevicku. W tym momencie zbliżył się do nich medyk, ten z ładnym, trochę zawadiackim uśmiechem. Zamieniła z nim parę słów, z zadowoleniem i jednoczesnym rozbawieniem zauważając, że Niekrasow niemal kipi zazdrością. Jak każdy Kislevita o iście kislevickiej duszy, przeżywał wszelkie emocje co najmniej trzy razy mocniej niż przedstawiciel jakiejkolwiek innej narodowości. Tak. Pod tym względem byli do siebie trochę podobni. Pożegnała von Hohenzollera uprzejmie, po czym pozwoliła Niekrasowowi odprowadzić się do gospody, w której wynajmowała pokój.

---
[1] Pozwólcie, panienko, że zaproszę was na obiad.
[2]Dobrze, chodźmy.

***

Spotkali się dwie godziny później, tak, jak zapowiedziała. Przyszedł wystrojony, jakby zamierzał zaprosić na obiad samego miłościwego Gosudaria[3], Cara Dymitra. Nastia pozwoliła sobie na odrobinę ekstrawagancji i założyła suknię, co czyniła rzadko. Suknia, czerwona jak krew, odsłaniała jasne ramiona dziewczyny, która nie zapomniała jednak o pasie z rapierem – bez niego czułaby się nago, czegokolwiek nie zarzuciłaby na grzbiet.


Usatysfakcjonowana wrażeniem, jakie wywarła na Kozaku – milczał przez całą drogę, raptem jakby onieśmielony, czego by się po nim nie spodziewała – pozwoliła zaprowadzić się w pobliże Wysokiej Bramy, gdzie na Starym Mieście odszukali restaurację „Chez Louis”. Po drodze przydarzył im się pewien drobny incydent. Rapier nie był skromną bronią, trzeba to powiedzieć. Długa głownia, spoczywająca w pochwie, nie raz dała Nastii pretekst do wszczęcia walki. Czy też raczej osobom, o które bronią zawadziła i które, zbulwersowane, śmiały na nią krzyczeć. Pojedynki były tym, co Nastia kochała, a rapier pewniejszym przyjacielem niż niejeden mężczyzna, z przyjemnością więc wykorzystywała takie okazje. Mężczyźni, którzy stawali przeciw niej, byli najczęściej tak oszołomieni faktem, że pojedynkuje się z nimi kobieta, że lekceważyli jej zdolności. Nastia rzadko przegrywała.

Epizod, który im się przydarzył w drodze na obiad, wyglądał bardzo podobnie. Przechodząc obok grupy rozprawiających o czymś mężczyzn, Nastia – nawet nie zdając sobie z tego sprawy – zawadziła rapierem o jednego z nich. Stał zwrócony plecami do kobiety, dlatego nie spodziewał się, że ujrzy niewiastę, gdy odwracając się z zaczerwienioną twarzą i szybko dobytą bronią, krzyczał:
- Jak leziesz, ścierwo! Zapłacisz mi za zniewagę, ty jeb... – zamilkł gwałtownie, wciągając głęboko powietrze, gdy ostrze rapiera błysnęło mu tuż przed nosem. Jego skupiony wzrok powędrował wzdłuż klingi ku oczom panny Miedwiediew, a w oczach tych gorzała chęć wypróbowania umiejętności szermierczych przeciwnika. Niekrasow, cokolwiek zdenerwowany faktem, że obiad w towarzystwie pięknej rodaczki może mu przejść koło nosa, ale i zachwycony jej charakterem, po chwili wahania położył rękę na ramieniu kobiety. Zerknęła na niego z ukosa, ale opuściła gardę i uniosła się z wypadu. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą stał przed perspektywą niezwykle bliskiego spotkania z końcem głowni rapiera, był wyraźnie oszołomiony faktem, że niebezpieczeństwo mogło przyjść z rąk białogłowy. Zwłaszcza że rapier, jako cięższy i mniej poręczny od chociażby szpady, był bronią, której niewiasty raczej nie używały. Spory tłumek ciekawskich zdążył się już zebrać wokół. Czasem zdawało jej się, że mieszczanie żyją tylko po to, by wypatrywać takich ulicznych atrakcji. Gapie ją irytowali.
- Obrażacie godność tej oto damy – zauważył Niekrasow, a jego ton był chłodny i oficjalny. – Zmuszacie mnie, bym bronił jej honoru, a czynić to będę z wielką przyjemnością – dodał Kozak, kłaniając się z szacunkiem Nastii. Dziewczynie wydało się szalenie zabawne, że nagle ktoś chciał stawać w obronie jej czci, dotąd to ona broniła honoru innych, i to za pieniądze w dodatku. Z drugiej strony, zaczęła z niejakim niepokojem zastanawiać się, kiedy dla Michaiła Piotrowicza znajomość z nią zdążyła się stać tak poważna.

Nieznajomy jednakże stracił raptem jakąkolwiek chęć do bitki. Uspokajającym gestem uniosł ręce na wysokość piersi, wierzchem dłoni do przodu.
- Ależ to jakieś straszliwe nieporozumienie, drodzy państwo – rzekł ugodowym tonem. – Jestem pewien, że możemy się dogadać – dodał, przybliżając się konspiracyjnie, a w jego dłoni zabrzęczała niewielka sakiewka. Niekrasow poczerwieniał na twarzy, teraz wyraźnie czuł się już obrażany. Tym razem Nastia zahamowała jego złość. Honor honorem, ale potęga brzęczącej monety była jednak silniejsza. Schowała rapier, unosząc w jednej dłoni poły sukni, by nie brudziły się o bruk Nuln, po czym zwinnym gestem przejęła sakiewkę, gdy obcy całował jej dłoń.
- Zapomnijmy o tej sprawie – powiedziała wspaniałomyślnie z kislevickim akcentem, a mężczyzna skłonił lekko głowę.
- Oto rozsądna kobieta. Cóż byśmy bez was zrobili, my, zapalczywi mężczyźni – powiedział, jakby zapominając, że przed chwilą owa rozsądna kobieta omal nie odcięła mu nosa.

Ku uldze Niekrasowa, dotarli wreszcie do „Chez Louisa”. Serce Kozaka jednak na nowo ścisnęło się ze zdenerwowania, gdy uprzejmy kelner powiedział im na wejściu, iż broń powinni zostawić w przedsionku. Gniew niczym nawałnica rozpanoszył się na twarzy młodej Kislevitki. Nim jednak zdążyła otworzyć usta, by powiedzieć w paru dosadnych słowach, co o tym myśli, dostrzegła pobladłą twarz Niekrasowa. Zacisnęła wargi ciasno, ze złością, ale odpięła pas.
- Jesli cokolwiek się stanie s moim rapierem, zaplacicie za to – ostrzegła zimno.

Obiad minął przyjemnie, wprawiając Nastię w wyborny nastrój. Niekrasowa, ewidentnie nie obeznanego z etykietą przy stole i niebywałego w wykwintnych przybytkach, skonsternowała ilość sztućców, które przed każdym z nich rozłożył kelner, oraz różnorodność ich kształtów. Nastia dyplomatycznie udawał, że nie widzi jego prób odnalezienia się w sytuacji, a w duchu bawiła się doskonale. Kiedy kelner przyszedł odebrać zamówienie, poprosiła o mocno przyprawioną jagnięcinę, podczas gdy Michaił Piotrowicz, z wielkopańską miną światowca, wydukał „moule �a' la blanc”. Nastia chyba do końca życia będzie pamiętać wyraz jego twarzy, gdy postawiono przed nim talerz.


Szybko się jednak zreflektował i zjadł swoją porcję z miną bohatera, pokonującego smoka. Do końca popołudnia odbijało mu się po tym, co wprawiało go w rozweselające Miedwiediewą zakłopotanie. Musiała jednak przyznać, że miło spędziła ten czas, a Michaił Piotrowicz zabawiał ją rozmową z nie mniejszą swadą, aniżeli rano. Pożegnała go przed drzwiami karczmy, w której się zatrzymała. Dopiero w swoim pokoju przekonała się, co zawierała sakiewka, tak ochoczo podarowana jej przez nieznajomego awanturnika.

---
[3] Gosudar’ – władca, określenie cara.

***

Nazajutrz stawiła się w porcie, by wsiąść na „Tęczę”. Prowadziła za uzdę swego Sorokę, karosrokatego ogiera o ognistym temperamencie.


Kiedy dotarła do barki, przekazała wierzchowca Fieofanowi, prowadzącemu już kasztanowatego wałacha. W momencie, gdy Le Beouf – którego nie słuchała zbyt uważnie, lekceważąc go z racji jego niższego stanu – tłumaczył, iż za konia na statku odpowiadać będzie sama, wybuchła jakaś awantura. Niewiele ją obchodziło, co tam się właściwie dzieje, dlatego chętnie przystała na propozycję von Hohenzolera, który przywitał się z nią niemal od razu, gdy się pojawił. Pod pokładem mogła się przekonać, iż kajuty są dwuosobowe. Chciano przydzielić jej jedną razem z asystentką Bauholza, ale żywo zaprotestowała.
- Jakże tak. Nie macie możliwosci zapewnić kobiecie przyzwoitych warunków? – spytała z wyrzutem, opierając rękę na rękojeści. Nawet nie zamierzała obnażać klingi, czuła się po prostu pewniej w ten sposób. Kapitan rzucił jej kose, niechętne spojrzenie, pogderał coś pod nosem na temat kislevickich przybłędów, ale nie na tyle głośno, by mogła mu za to podciąć gardło, po czym poprowadził ją do swojej kajuty.
- Do pani dyspozycji oddaję na czas podróży – rzekł, starając się powściągnąć emocje, lecz szczęka mu lekko drgała. Nastia podziękowała z zadowolonym uśmiechem, po czym skinęła na Fieofana, który dostał kajutę tuż obok, razem z Niekrasowem. Sługa wniosł jej bagaż do środka, po czym zaszył się w swojej kajucie, strojąc swoją bandurę.


Nastia, korzystając z faktu, iż Niekrasow zniknął we wnętrzu kajuty za Fieofanem, odszukała Dietera, po czym wzięła go niespodziewanie pod rękę.
- Więc powiadacie, żeście się w okolicach kislevickiej granicy chowali. Może opowiecie mi o tym?
Pozwoliła pytaniu zawisnąć w powietrzu, czekając na reakcję mężczyzny.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 23-06-2009 o 22:15. Powód: Zmiana zakończenia.
Suarrilk jest offline  
Stary 23-06-2009, 19:13   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stosy papierów posypały się na podłogę.
Jakim cudem udało im się zderzyć na tej wcale niemałej sali? Tego Peter nie widział. Musiał być bardzo zamyślony, skoro nie zauważył zbliżającej się dziewczyny.
- Przepraszam - powiedziała speszona dziewczyna, dość nerwowym gestem odgarniając opadający na oczy kosmyk włosów.
Peter przyklęknął obok przepraszającej go dziewczyny.
- Nic się nie stało - powiedział z uśmiechem. - Proszę się nie przejmować. Poza tym to częściowo moja wina.
Sięgnął po leżące na podłodze kartki i podał dziewczynie.
- Pomóc pani poukładać? - spytał.
Dziewczyna zarumieniła się, ale kiwnęła nieśmiało głową i popatrzyła na mężczyznę ze smutkiem:
- Dziękuję, są takie ciężkie... a ja byłam taka nieuważna. Gdyby profesor widział, że jego cenne papiery walają się po podłodze, nie byłby zadowolony. - Zbierając dokumenty rzuciła cicho:
- Mam na imię Suil.
- Peter - przedstawił się. - Ale to już pani z pewnością wie.
Podał jej kolejne kartki.
- Nikt nie zauważył tego wypadku i nikt nic słowa o tym nie powie - uśmiechnął się Peter. - A notatkom nic się nie stało. Czy pojedzie pani z nami, panno Suil?
- Tak. Pan profesor zażyczył sobie, bym mu towarzyszyła - przytaknęła. - Przepraszam. Muszę już iść - dodała patrząc z niepokojem na wyjście, za którym już zniknął Bauholz. Tuląc do piersi księgi i notatki ruszyła w stronę wyjścia.
Wydawało się, że dziewczyna wyjdzie bez słowa, gdy po kilku krokach odwróciła się i rzuciła z uśmiechem.
- Miło było Pana poznać.
Zaraz jednak spuściła oczy zakłopotana własną śmiałością i pobiegła za profesorem.
- Mi również - odparł Peter. - Do zobaczenia.
Spoglądał jeszcze przez moment za wychodzącą z sali dziewczyną.
Była ładna, zgrabna i z pewnością mądra, ale nie tylko o to w tym momencie chodziło. Dobrze by było mieć kogoś, kto wiedziałby coś więcej o planach profesora. Wielu naukowców miało to do siebie, że zapominali o całym świecie gdy w grę wchodziła realizacja ich idei. Wyglądało na to, że Bauholz należał do owej grupy. Wpakowanie się w tarapaty z tego powodu, że profesor więcej myślał o mitycznej koronie, niż o członkach wyprawy.
Trzy korony dziennie i nieokreślony bliżej udział w zyskach to zbyt mało, by robić coś bez namysłu.




Peter wyszedł z budynku.
Na ulicy nie było już nikogo z przyszłych kompanów. Szlag trafił okazję do zamienienia kilku słów, bliższego poznania się przy piwie czy winie.
Oczywiście można było to zrobić później... Skazani byli na siebie i podczas podróży barką, i później, ale - jak powiadają - im szybciej, tym lepiej. Spotkanie na tak zwanym neutralnym gruncie miało swoje zalety.



Przeciskając się przez tłum przechodniów Peter podążał w stronę gospody. Mile uśmiechał się do pięknych dziewcząt oraz pań i odrzucał zachęcające propozycje ze stron panien parających się zawodem starym jak świat. Pod tym względem Nuln nie różniło się od innych miast Imperium.
Pod innymi również. Po ulicach kłębił się tłum przedstawicieli rozmaitych ras, klas i zawodów... Od chłopów po szlachtę, od żebraków po magów i kapłanów, od krasnoludów po elfy...
Choć zdało się to dziwne, i w tym tłumie można było niespodziewanie trafić na jakiegoś znajomka.
Potężna klepnięcie w plecy omal nie zwaliło Petera z nóg.
- Peter, niech mnie kule biją - znajomy głos upewnił go, że to nie bezczelny napad w biały dzień, na jednej z głównych ulic miasta. - Co ty robisz w tej dziurze?
Określenie tym słowem jednego największych miast Imperium było nieco chybione, ale Kurt zawsze miał skłonności do pewnej przesady.
- Kurt! - Peter nie chciał uwierzyć własnym oczom. - Kopa lat...
- Góra z górą..., jak mówią - roześmiał się Kurt. - Co za spotkanie...
Ostatnio widzieli się trzy lata temu, w Middenheim. Kurt ruszył w stronę Marienburga, a Peter do Bretonii. Co dalej z nim się działo?
- Musimy pogadać - powiedział Peter.
- Ale nie na ulicy - Kurt uśmiechnął się znacząco. - Znam tu jedną knajpkę...
- Jakby kiedyś było inaczej - Peter klepnął go w ramię. - Zawsze znasz jakąś knajpkę, sklepik, panienkę... Chodźmy zatem. Ale po drodze muszę zrobić jeszcze małe zakupy. Drobiazgi jak proch czy kule... Z pewnością wiesz, gdzie to kupić...





Zdecydowanie niewyspany Peter zbliżał się do nadbrzeża. Zdecydowanie nie powinien był siedzieć do białego rana, ale dziwne by było, gdyby nie porozmawiał z najlepszym przyjacielem, w dodatku nie widzianym od tak dawna.
Zjawił się w samą porę.
A może zbyt szybko.
W sam raz na awanturę.
"Stało im się coś poważnego" - zastanawiał się - "czy też wczesna pora padła im na szare komórki?"
Mało go to interesowało.
Nie miał zamiaru pchać się między zaperzonych dyskutantów. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci obrywa - stare jak świat powiedzenie sprawdzało się aż nazbyt często, a on nie chciał, by sprawdziło się akurat na nim.
Awantura prędzej czy później musiała się skończyć, natomiast na nich czekała barka...
Peter rozejrzał się dokoła, ciekaw, jakie to cudo transportu rzecznego załatwił sobie profesor.
Pokiwał głową z uznaniem.
Zdecydowanie nie była to łódeczka, jaką wyrusza się na ryby.
Mająca ponad dwadzieścia metrów długości barka ze spokojem mogła pomieścić zarówno ich, jak i konie oraz niezbędny bagaż.
Zanim zdążył zrobić krok w stronę barki zjawiła się Margot, w towarzystwie Snorri'ego i Nata.
Kłócący się byli tak zajęci sobą, że nawet nie zwrócili uwagi ani na emanującą kobiecością niewiastę, ani na numer z kubkiem. Ani też na gwałtowne wywnętrzanie się, które nastąpiło po degustacji zawartości kubka. Chociaż to ostatnie było dość usprawiedliwione, bo obaj ze wszech sił starali się nie wpaść do wody, uciekając przed kopytami szalejącej na pomoście czarnej klaczy.
Peter uśmiechnął się pod wąsem. A potem uniósł brwi widząc, jak czarodziejka nagle znika.
Niezły czar.
Przydatny do uciekania z knajpy bez zapłacenia rachunku, chociaż nie sądził, by Margot wykorzystywała go w taki sposób.
Ciekaw był, po co czarodziejka jedzie z nimi na tę wyprawę. Żądza wiedzy? Nuda? Jakaś misja? Bo przecież nie dla trzech koron dziennie.
Może kiedyś się dowie.



Ruszył w stronę barki.
Zicke, niczym wierny pies, z pochyloną głową szła za nim. Kopyta gniadej klaczy głucho zastukały o deski pomostu.



- Niezły numer - kiwnął głową z uznaniem, mijając Klausa.
Skierował się na rufę okrętu.
Żeglarz, który pilnował załadunku koni, podrapał się w głowę na widok Petera i jego konia.
- Coraz tu ciaśniej - powiedział. - Jeszcze trochę, a zabraknie miejsca. Ale, jak widzę, to spokojny konik.
- Pozory... - zaczął Peter. Nie dokończył.
Żeglarz wyciągnął rękę by pogłaskać klacz i w ostatniej chwili uniknął jej zębów.
- O cholera! - zaklął odskakując. - Ale wredna. - Z wyraźną niechęcią spojrzał na klacz, potem przeniósł wzrok na jej właściciela. - Dobrze, że sam się pan będzie nią zajmować. Istna wiedźma! - syknął spoglądając ponownie na klacz, która, jakby go zrozumiała, obdarzyła go szyderczym wyszczerzeniem zębów.
- Chciałem uprzedzić... - Peter przybrał odpowiednio skruszony wyraz twarzy.
Poklepawszy Zicke po grzbiecie i poczęstowawszy ją kawałkiem marchewki Peter ruszył na poszukiwanie kapitana.
Trzeba było zatroszczyć się również o siebie.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 24-06-2009, 01:35   #17
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Towarowa barka jakich wiele. Przypływały i odpływały z przystani, którą miał pod swoją pieczą lokalny kapitanat Rossiego i szajka Kmity. Te same usługi, które maluczcy kupcy musieli wykupić i tu i tu. Pan Richtofen najwyraźniej jednak do nich nie należał. Nathaniel z radością obserwował jak ten mundurowy gid czerwienieje na gębie pod wpływem soczystych słów kapitana.
Noc minęła mu spokojnie i w bardzo komfortowych warunkach toteż strach o własną skórę chwilowo mu minął. Tak długo w końcu jak będzie pod protekcją Le Boeufa, tak długo nie powinni go ruszyć. A i towarzystwo Snorriego i ciotki było przecież nie bez znaczenia. Krasnolud mimo dość oschłej powierzchowności okazał się wczoraj całkiem znośny, a jak popił to nawet nieco rzewny. Nawet się przyznał, że ponazywał swoje topory. Czy z braku innego towarzystwa, czy z jakiejś innej przyczyny, to pozostawało jeszcze do przekonania się, ale faktem pozostało, że te do rzucania nazywały się Wpierdol i Łomot. Tylko imienia tego na plecach nie chciał wyjawić, że niby to zbyt osobiste. Brodaty piernik był chyba zdrowo pieprznięty, ale dało się go lubić. Margot natomiast... no cóż... Ciotka była dziwna. Widok kubka wracającego do jej dłoni nie był niczym dziwnym dla ulicznika, bo już parę razy widział jak robiła podobne numery. Nie zmieniało to jednak faktu, że napawał pewnym respektem. Ludzie nie często obnosili się z magią. Właściwie w Nuln prawie nigdy tego nie robili. Nat nawet gdy pierwszy raz zobaczył jak Margot robi porządek w swoich bagażach w pokoju, spędził godzinę tego samego wieczora próbując skłonić stygnący w odległym o cztery metry oknie, placek z jabłkami do sfrunięcia do niego. Oczywiście z mizernym skutkiem. Mizernym, a nie zerowym, bo dostał srebrnika od jakiegoś przechodnia, który się ulitował nad jego przedstawieniem.

Przez chwilę jeszcze obserwował wymianę zdań pomiędzy picusiami, lecz potem ruszył z resztą w stronę barki. Profesor zdawał się mieć tyle złota i taką renomę, że tak czy inaczej powinni dziś wypłynąć.

- Fajna chabeta – skwitował ze szczerym podziwem wyczyny Czarnej. Kiedyś też będzie mieć wierzchowca. Na pewno. No ale skoro załadunek trwał na dobre, to on jako nie posiadający bagażu nie będzie przecież tak kręcić się po nabrzeżu jak klecha wokół świni.

Wszedł na pokład i gdy załoga wraz z pasażerami zajęta była rozlokowywaniem koni, bagaży i siebie, obszedł z ciekawości pokład, bo nigdy jeszcze za dnia, ani tym bardziej legalnie, na barce nie był i zszedł na dół, by trochę pomyszkować i się rozejrzeć. W końcu zamieszanie sednem okazji jak to mawiał Eryk.

- Uuh malczik... a ty szto? Głaza patierał? - mężulek kisełki, czy kto tam inny, wychodząc ze swojej kajuty wpadł na Nata gdy ten wracał już na górny pokład.
- No przeca to wy źle leziecie... - rzekł wyrwawszy się mężczyźnie
- No no maładiec. Skaży mnie łuczsze widieł li ty gdie Bajarinę Miedwiediewę?
- Że kogo?
- Bajarinę Nastię Miedwiediewę, kanieszna.
- Aaa... -
rzekł przypominając sobie gdzie ostatnio ją widział – na górze – pokazał palcem górę – tam się z tym łapiduchem kręciła.
- Łapiduchem? - tym razem kozak nie zrozumiał.
- No – kiwnął głową – Tym co to cały cekhauz ze sobą przytaszczył.
Niekrasow dalej nie mógł skojarzyć.
- No doktorem no. Cholewki chyba do niej smali...
- Szto??? - najwyraźniej niektóre zwroty były identyczne w obu językach, bo Niekrasow odsunął Nata na bok i ruszył zamaszystym krokiem na górę, trzymając już dłoń na rękojeści. Chłopak tymczasem uśmiechnął się do siebie z satysfakcją.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 24-06-2009 o 09:32. Powód: niuanse lingwistyczne
Marrrt jest offline  
Stary 24-06-2009, 11:39   #18
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Rossi i Richthofen już brali się do pojedynku, gdy niespokojna kara klacz zmusiła ich do odskoczenia. Rossi o mało nie wpadł do wody, co u Martina wywołało złośliwy uśmieszek. Mało tego kapitan straży, który cudem uniknął kąpieli, z niesmakiem patrzył jak nieopodal jakaś wcale niebrzydka niewiasta oddaje posiłek wodom Aver.
„Banda dziwaków” przemknęło mu przez myśl. Nie płacono mu aż tyle by się użerać z tymi ludźmi, gdy miał na głowie sprawę zaginionej barki. Tileańczyk zrobił w myślach szybki rachunek zysków i strat.
- Dobrze Richthofen. Płyńcie, ale na własną odpowiedzialność. – dodał z godnością.
- A do naszej rozmowy jeszcze wrócimy. – dodał patrząc nienawistnie w oczy Martina.
- Z wielką chęcią. – Martin nie miał dla adwersarza nic prócz pogardy.

Załadunek „Tęczy” przebiegał sprawnie. Kapitan Klaus Mauer był doświadczonym żeglarzem, a jego trzyosobowa załoga składająca się z Hansa, Olafa i Udo bez szemrania i sprawnie wykonywała wszystkie jego polecenia. W niewielkiej ładowni prócz zaopatrzenia pomieszczono też cztery konie należące do uczestników wyprawy. Barka była przystosowana głównie do przewozu pasażerów i była podzielona na dwuosobowe kabiny, co prawda ciasne, ale w miarę wygodne. Niejakiego zamieszania i dodatkowego bólu głowy przysporzyły kapitanowi Margot i Nastia. Ta pierwsza chciała mieszkać z Natem, a ta druga sama. Stanęło na tym, że Mauer oddał Kislewitce swoją kajutę przenosząc się na dziób do pomieszczeń załogi i tak Suil, śliczna asystentka profesora, która nie sprawiała żadnych kłopotów zamieszkała sama w kajucie.

Reszta nie kaprysiła i w miarę sprawnie dobrała sobie współtowarzyszy. I tak Snorri zamieszkał z Orim Magnarsonem krasnoludzkim kowalem i już wkrótce z ich kajuty słychać było siorbanie i stare krasnoludzkie przyśpiewki. Prócz znanych już osób na pokładzie byli oprócz tego Jurgen Craft woźnica, Jacob Fuchs i Oscar Moller dwaj stirlandzcy najemnicy, a także Wielebny Angus, młody dopiero co wyświęcony kapłan Sigmara. Uczestniczyli oni w spotkaniu dnia poprzedniego, lecz nie wyróżnili się niczym szczególnym.

Minęła ponad godzina od świtu, gdy wreszcie rzucono cumy, podniesiono kotwicę i postawiono żagiel. „Tęcza” odpychana od nabrzeża bosakami dostojnie popłynęła w górę rzeki Aver.
Większość pasażerów stała na pokładzie, by po raz ostatni pożegnać się z miastem. Nikt nie wiedział kiedy je znów zobaczy i czy jeszcze w ogóle zobaczy.

Dzień zapowiadał się pogodnie. Niebo zgubiło czerwień brzasku i przybrało zwykły błękitny odcień. Nie widać było chmur, a lekki wiatr wiejący od Szarych Gór sprzyjał żegludze. Wciąż było chłodno. Profesor Bauholz stwierdził, że jest dla niego za wcześnie i udał się do kajuty na drzemkę. Towarzyszył mu niczym cień Martin. Suil dzielnie się trzymała, ale wkrótce zaczęła ziewać i także zeszła pod pokład.


Rejs wlekł się leniwie i dopiero przygrywający na bandurze Fieofan ożywił atmosferę. Na rzece wciąż pływały resztki kry i Olaf – jeden z marynarzy stale siedział na dziobie z bosakiem, gotów do odepchnięcia jakiejś większej przeszkody. Po jakiś dwóch godzinach kapitan poprosił wszystkich na śniadanie. Nie było ono wprawdzie zbyt wyszukane, ale owsianka i chleb z serem były całkiem smaczne i co najważniejsze pożywne. Ruch na rzece był bardzo mały. Spotkali może trzy statki zmierzające z nurtem do Nuln.

Wczesnym popołudniem Mauer wskazał ręką na potężny, samotnie stojący przy brzegu granitowy głaz.
- Głowa Mnicha. – rzucił objaśniającym tonem – Wpływamy na głębie Wolfa. Rzeka jest tu tak głęboka, że …
- Kapitanie ! – przerwał mu Olaf.
Wszyscy spojrzeli w stronę dziobu. Marynarz trzymał w górze bosak, po którym ściekała lepka, śluzowata maź barwą przypominająca krochmal.
- Co u licha. – mruknął Mauer opuszczając swoje miejsce przy sterniku. Ruszył energicznie przed siebie i już był przy maszcie, gdy dno barki o coś się otarło. Pokład zakołysał się gwałtownie na boki. Wszyscy którzy byli na pokładzie musieli złapać równowagę, by nie upaść.
Przez chwilę zapanowała głucha cisza. Wszyscy nasłuchiwali …

Z wody wystrzeliły macki uderzając z obu stron burt. Kurt dostał prosto w głowę, zatoczył się aż pod burtę, gdzie upadł krwawiąc ze skroni.

Pecha miał jeden ze Stirlandczyków. Oscar dostał uderzenie w plecy, a gdy podał do przodu druga macka trafiła go w pierś. Obrócił się na pięcie i upadł. Wgłębienia na napierśniku świadczyło jedynie o sile ciosów. Moller był jednak twardy i nie stracił przytomności.

Woźnica Jurgen krzyknął z bólu uderzony w udo, by w następnej chwili opleciony za nogi zostać uniesiony z pokładu nad wodę.

Na dziobie już nie było Olafa został po prostu strącony do wody.

Uderzenia nie uniknął Niekrasow. Cokolwiek wstawiony Kislevita dostał w splot słoneczny i upadłszy na kolana z trudem łapał powietrze.

Tymczasem trzeźwy jak dziecko Dorr w ostatniej chwili zrobił unik, a macka przemknęła koło niego z dużą prędkością.

Nathaniel nie miał tyle szczęścia. Stwór otarł się o jego nogę i momentalnie, gdy tylko wyczuł ludzkie ciało oplótł je i uniósł w górę nad pokład, a potem nad wodę. Chłopak wisiał głową w dół nad zimną powierzchnią rzeki, choć jeszcze chwilę wcześniej stał spokojnie na pokładzie.

Nie on jeden. Inna macka pochwyciła Snorriego. W ostatniej chwili krasnoludowi udało się wyszarpnąć prawicę, ale macka chwyciła go w pasie przyciskając jego lewą rękę do tułowia i wetkniętej za pas broni. Po chwili krasnolud dyndał nad rzeką, na takiej wysokości na jakiej znajdował się szczyt masztu barki.

Niespodziewany i brutalny atak zaskoczył także Klausa Vogela. Pomimo próby uniku mężczyzna błyskawicznie została opleciona przez dwie macki. Jedna krępowała jego piersi zgniatając żebra, a druga oplotła dokładnie nogi. Na szczęście macki współdziałały i nie próbowały rozerwać nieszczęśnika. Porwany ze statku i uniesiona w górę próbował złapać powietrze patrząc w dół na bezdenną czeluść rzeki pod nogami.

Inni mieli więcej szczęścia. Jedni dlatego, że w chwili ataku zostali pod pokładem, inni że akurat nie znaleźli się na drodze uderzających na ślepo macek.



Ramiona stwora przypominały te ośmiornicy, ale było ich znacznie więcej. Białawe, wąskie na końcach, rozszerzały się do grubości zażywnego krasnoluda w pasie. Pokrywał je białawy śluz jaki wyłowił chwilę wcześniej Olaf. Macki, które nie trafiły w przeciwnika objęły statek od burty do burty. Trzynaście macek pochwyciło „Tęczę” i nacisnęło. Barka z jękiem i skrzypieniem desek zaczęła się zanurzać. Poziom wody gwałtownie rósł i już tylko brakowało chwili, by rzeka wlała się na pokład, a wtedy nic już nie uratuje barki przed zatonięciem.

Tymczasem pod pokładem, w ładowni było dziwnie cicho i spokojnie.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 24-06-2009, 18:34   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przestronna ta kabina nie była, ale na bagaż i posłanie miejsca było dość.
Lęku przed małymi pomieszczeniami Peter nigdy nie miał, zaś nieprzyjemnych skojarzeń z chwilami z dzieciństwa zdołał się pozbyć. Nie mówiąc już o tym, że komórka, w której za karę lub profilaktycznie zamykała go ciotunia, o wiele była mniejsza i nawet w części nie tak jasna i wygodna.
Dodatkową zaletą był wykształcony współlokator...

Rzuciwszy do plecak do skrzynki, co szafkę udawała i starannie zamocowawszy muszkiet, by od kolebania jakiegoś na podłogę nie runął, Peter wyszedł na pokład.


Zimno było tak, że przez moment pomyślał o ciepłej pelerynie, którą wraz z resztą bagażu w kajucie zostawił. Za to resztki snu zniknęły natychmiast, całkiem jakby kubeł wody na łeb mu wylano. Chociaż, jak sięgał pamięcią, nigdy takiej metody na nim nie testowano. A te parę razy, gdy po zbyt późnym pójściu spać świt przegapić mu się zdarzyło, same kroki nadchodzącej Helgi-Heksy z najgłębszego snu go wyrywały.


Widok za burtą, dość ciekawy, do znajomych nie należał.
Raz tylko zdarzyło się Peterowi w Nuln być, a wtedy nie od strony wody miasto oglądał. Dlatego też, mimo zimnego wiatru, stał przy burcie, wraz paroma innymi osobami, które się miastu przyglądały.
Pożegnanie to było smutne, czy też ktoś z ulgą westchnąć miał zamiar, mury ciasne opuszczając. Trudno było to orzec, przynajmniej w tej chwili.
Okrzyków żalu ni radości nikt nie wydawał, a i łez niczyich na policzkach Peter nie zobaczył. Nie wypatrywał ich tez zbytnio, to fakt.
Miło tak siedzieć i nic nie robić - pomyślał. - "Czysta przyjemność, taka wyprawa."
Rzadko zdarzało się, by jako woźnica czy zwiadowca miał czas na coś takiego jak spokojne oglądanie przepływającego obok niego krajobrazu.


Godziny płynęły leniwie, tak samo jak leniwie płynęła ich barka.
Spokojnego rejsu nie zakłócały niezbyt wielkie kry, ani płynące z naprzeciwka inne barki, witane radosnymi okrzykami żeglarzy.
Cisza, spokój...
Gwałtowny wstrząs omal nie zwalił Petera z nóg. W ostatniej chwili oparł się o nadbudówkę.
"Mielizna?" - pomyślał zaskoczony. - "Wszak kapitan wspomniał o głębi..."
Na nieszczęście nie była to mielizna.

Peter w ostatniej chwili uniknął macki, która przemknęła obok niego z ogromną prędkością.
Przez moment stał, nie bardzo wierząc swoim oczom. O takich stworach opowiadali pijani żeglarze w Marienburgu, chcąc nabrać naiwnych lub naciągnąć ich na darmowy kufel. A tutaj, na środku stałego stałego lądu, potwór z tamtych bajań...
I raczej nie wyglądało to na sen.
Barka trzeszczała, jakby miała się za chwilę rozpaść, a okrzyki przerażenia mieszały się z wrzaskami bólu.
Przekleństwo jakieś ciążyło nad wyprawą, czy też czarodziej jakowyś w magiczny sposób potwora tego na ich drodze postawił? Czy w taki sposób zatonęła barka w Nuln?

Peter wreszcie otrząsnął się z zaskoczenia. Lepiej było coś robić, niż iść pozwolić się ściągnąć na dno.
- Podpalcie to bydlę! - wrzasnął, mając nadzieję, że słychać go na całej barce. Olej, spirytus, nafta... Co tam było w zapasie wylać na stwora i podpalić, zanim zdąży zatopić łódź.
Chwycił wiszącą przy nadbudówce lampę, co nocą oznaczała położenie barki, i rzucił nią w stwora. A potem wyciągnął miecz i ruszył w stronę najbliższej macki, by spróbować ją przerąbać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-06-2009 o 20:00.
Kerm jest teraz online  
Stary 25-06-2009, 13:32   #20
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Niestety okazało się, że wybór kajut nie jest zbyt duży, a na dodatek wszystkie są podwójne. No i nie było kobiet, z którymi można by zamieszkać. Nastia dostała kajutę kapitańską, czarodziejka wybrała tego szczeniaka. A z uczoną wolał nie próbować, wyglądała na płochą. I może była ładna, ale wysłuchiwać jej monologów, gdyby przypadkiem wpadła w temat, również nie miał najmniejszej ochoty. Zostawali mężczyźni, a i też niewielu. Tego, który wyglądał jakby się troszkę wytarzał w śmieciach Dieter pominął w ogóle w swoich rozważaniach. Decyzja pozostała jedna, jeśli chciał zachować jakikolwiek poziom i komfort podróży. Podszedł do tego zarośniętego, jak mu było? Dorr? Chyba właśnie tak. Uśmiechnął się i podał mu dłoń na powitanie. Gdy mężczyzna odwzajemnił jego uścisk, medyk zagadał.
-Wybrał pan już kajutę? Jeśli nie, to proponuję byśmy razem zajęli jedną z nich.
-Oczywiście - odparł Peter. - Zapraszam. Nie chrapię, zatem nie będę uciążliwym współlokatorem.
Dieter zaśmiał się krótko i ruszył przodem.
-Znalazłem jedną wygodną, te obok są już zajęte przez kogo innego od krasnoludów. Obawiam się, że ich chrapanie może być słychać nawet z nimi nie śpiąc.
Wszedł do małego pomieszczenia, zostawiając tam swoje rzeczy. Trochę tego miał, ale na szczęście potem obiecano wynająć wozy, dzięki czemu nie będzie musiał niczego sam nosić. To byłoby... niewygodne. I trudne biorąc pod uwagę jego kondycję i nawykłość do chodzenia po górach, która była w zasadzie żadna. Potem miał znaleźć sobie jakieś zajęcie, gdy niespodziewanie podeszła do niego Nastia, biorąc go pod rękę i zagadując. Na prawdę zaczynała mu się podobać ta kislevska kobieta, była tak sama śmiała i bezpośrednia jak tamtejsi mężczyźni!

Dziewczyna chciała co prawda wyjść na zewnątrz, ale Dieter przekonał ją do pozostania pod pokładem. Na zewnątrz było zimno i nieprzyjemnie, a medyk zdecydowanie był zwolennikiem cieplejszych i osłoniętych od zimnego wiatru pomieszczeń. I za diabła nie dało się go przekonać do szybkiego zmiany zdania. I tak jeszcze zdążą zmarznąć podczas tej wyprawy, nie raz i nie dwa. Usiedli więc, a Dieter z chęcią odpowiedział na pytanie Nastii.
-Obawiam się, że nie mam zbyt wielu opowieści z tamtych czasów. Mój ojciec ma włości blisko północnej granicy, prawie u nabrzeży Morza Chaosu. Jako dzieciak zawsze lubiłem z nim jeździć w interesach - a on zapuszczał się i do Kislevu, głównie Erengradu. Piękny port, ale ja zawsze chciałem zobaczyć monumentalne Praag i jego mury. Niestety się nie udało, byłem szczylem młodszym od tego, który z nami płynie, jak ostatni raz byłem w twojej ojczyźnie, pani. Zdaje się, że wtedy też w praktyce ostatni raz jeździłem konno. Straszny mieszczuch ze mnie, przyznaję ze wstydem. Może ta wyprawa coś zmieni.
Uśmiechnął się do kobiety. Rozmowa trwała, a czas płynął bardzo szybko, jak zawsze, gdy się jest w dobrym towarzystwie. Niestety została przerwana dość brutalnie, a cała barką zaczęło nagle mocno trząść. Jęknęły jakieś deski. Dieter poderwał się nagle na równe nogi, spoglądając na Nastię i chwilę potem chwytając już swój garłacz i czym prędzej próbując go naładować, jednocześnie pędząc już w stronę pokładu. Piraci? Ale czemu ich tak trzęsło?!

Gdy wybiegł na pokład, stanął nagle, całkowicie wstrząśnięty. Co to było, do jasnej cholery?! Słyszał w młodości o morskich stworach z głębin, które pojawiały się w morzu, ale tu była rzeka i to na dodatek w środku Imperium! Przez chwilę dosłownie stał jak wmurowany, przypominając sobie wszystko co wiedział o strzelaniu i machaniu bronią. Podbiegł do burty i wycelował w jedną z macek, chyba tą, która trzymała Nata. Nacisnął spust i lufa rzygnęła ogniem, wyciskając z siebie pocisk. Kłąb dymu otoczył strzelca, który zaklął i odrzucił bezużyteczną broń. To nie był kaliber na takie obrzydlistwo, ale to było ostatnie czego się spodziewał wybiegając z kajuty! Peter coś krzyczał o podpalaniu, ale Dieter nie miał pojęcia czego mógłby się złapać. Przecież on nawet nie umiał walczyć! Do wszystkich diabłów, był tylko medykiem! Nagle rzucił się pod pokład, wpadając do pomieszczenia z wyposażeniem. W rogu dostrzegł solidną siekierę, chwycił ją więc i ruszył ponownie na pokład. Miał nadzieję, że nie będzie za późno!
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172