Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2009, 16:17   #114
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Uczciwość nagrodzona.
Takimi słowami należałoby skwitować reakcję druida na prośbę Liadona.
Czy w tonie Nilvena kryła się jakaś ironia, czy tylko brzmiała w nim chęć pozbycia się nieproszonych gości? Tego już Liadon nie wiedział i wcale go to nie obchodziło.

Gdyby nie spytał, a sprawa by się wydała, wyszedłby na pospolitego złodzieja. A mogłoby się tak stać, gdyby Nilven spytał, czy coś znaleźli.
Nie mówiąc już o tym, że Riviella mogłaby się czuć w obowiązku poinformować druida o znaleziskach. I, w gruncie rzeczy, dziwne by było, gdyby tego nie zrobiła. Na szczęście nie doszło do sytuacji, która mogłaby zniszczyć wszelkie szanse na porozumienie z Nilvenem.




Sedara była drobną dziewczyną, więc niesienie jej na noszach nie stanowiło dla Carmellii i Liadona żadnego problemu nawet na tak wąskiej i krętej ścieżce, jaka łączyła dom druida z miasteczkiem.
W dodatku, w ramach urozmaicenia, od czasu do czasu do dwojga noszowych docierały fragmenty rozmowy, jaką prowadzili Astearia z Tengirem.
Malutkie fragmenty, z których stworzyć można było rozmaite, często sprzeczne z sobą teorie.



A więc Sedara była obca...
Ponieważ dziewczyna była najemniczką z grupy Kotrafa, zatem nie rodzina zajęła się jej ciałem. Nie było łez i okrzyków rozpaczy. Szlochu matki, pobladłej twarzy ojca.
Tylko czemu burmistrz nie wysłał kogoś z miejscowych? Czyżby Sedara tyle razy była gościem w domku druida? A może tak dobrze orientowała się w lesie?
Kosef i jego ludzie zajęli się wszystkim. Zabrali nosze i udali się do świątyni Pana Poranka.
Mieszkańców wioski bardziej interesowała postać nowego druida, niż los jakiejś tam najemniczki. Dopiero po jakimś czasie i zapewnieniu, że druid zjawi się w wiosce, Liadon i jego towarzysze mogli udać się do gospody.




Późny obiad (a może wczesna kolacja) była wyśmienita. Wzmocniona na ciele i duszy drużyna zabrała się, pełna zapału, do wyrażania najrozmaitszych rozważań i poglądów.
Liadon siedział przy stole nie wyrażając swojej opinii na poruszane tematy. Bo co miał rzec? Że złapanie żywcem Amry jest trudne do przeprowadzenia? I co niby mają zamiar zrobić ze złapaną elfką? Zmusić do współpracy? Wymusić zeznania?
Nie było ważne, czy Amra była wrogiem mieszkańców Dębów, gnoli, najemników Kosefa... Ważne było, co robiła. A jeśli tym czymś było strzelanie do ludzi, to trzeba było jej to uniemożliwić.
Najpierw pozbyć się jednego wroga, potem drugiego...

Sięgnął po listę nazwisk.
Szczurołap, pijaczyna-żebrak, zielarka, kupiec, kowal, córka krawcowej...
Nie potrafił dopatrzeć się związku między tymi osobami. Co je mogło łączyć? Zobaczyli coś? Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie?
Gdzie zaginęli? W miasteczku, czy poza murami? W jakich odstępach czasowych? O której? A raczej - kiedy zauważono ich zniknięcie?
Parę pytań, które będą musiały trochę poczekać.
Za to jedno, ze zniknięciami nie związane, mogło znaleźć odpowiedź.



- Panie Eberk - Liadon dosiadł się do krasnoluda, który najwyraźniej zastanawiał się, co teraz z sobą zrobić. - Mógłby mi pan poświęcić chwilkę czasu?

- Oczywiście - powiedział cicho, a po chwili krzyknął - Córa, jeszcze dwa daj. - na co Dagnal prychnęła ze złością, ale spełniła prośbę ojca.

- Wojenny z pana człek - powiedział Liadon, gdy kufle znalazły się na stole. - I bywały, co widać.

- A bywało się gdzie nie gdzie - powiedział i zapatrzył się w jakieś miejsce - Amn, Cormyr, Doliny. Aaaaaaach to były czasy.

- Zatem widział pan niejedno i niejedno pan wie... Trafił w moje ręce taki stary drobiazg. Czy mógłby mi pan powiedzieć, co oznaczają te runy? - Liadon ściszył głos i podsunął Eberkowi toporek w taki sposób, by jak najmniej rzucało się to w oczy zgromadzonego w karczmie towarzystwa.

Oczy krasnoluda zrobiły się wielkie i zapłonęła w nich wściekłość.

- Skąd go masz!? - syknął - To nie należy do Ciebie!

Z tym twierdzeniem można było dyskutować.
Jakby nie było Liadon dostał go od Nilvena i, przynajmniej na razie, toporek należał do niego. A że kiedyś powinien go oddać, zatem nie zamierzał wypuszczać go z rąk.
Błyskawicznym ruchem jak na takiego dziadka Eberk chwycił za rękojeść toporka, próbując go wyrwać. Liadon trzymał toporek mocno i nie zamierzał go puścić.
Wyszarpnął toporek z rąk krasnoluda.

- Oddaj! - powiedział z zaciśniętymi zębami Eberk pokazując pięść elfowi.

- Spokojnie... - powiedział Liadon tonem, jak miał nadzieję, przekonującym. - Nie jest mi to do szczęścia potrzebne, ale zabrać toporka ot tak nie pozwolę. Coś za coś.

- Pieprzona hiena cmentarna - ryknął Eberk na całe gardło i rąbnął Liadona z pięści w twarz, wraz z nim zwalając się na ziemie.

Epitet z pewnością nie był słuszny. Liadon nigdy w życiu nie obrabował żadnego grobu. Argument też Liadona nie przekonał.

- Trzeba było wysłuchać, aż skończę - syknął prosto w ucho krasnoluda. - Ale skoro nie chcesz nic o toporku powiedzieć, to go nie dostaniesz. - Z całych sił uderzył w głowę krasnoluda, w ostatniej chwili przypominając sobie, żeby użyć tej ręki, w której nie trzymał toporka.

Krasnolud stoczył się z Liadona.
Obaj zerwali się na równe nogi. Podobnie jak wszyscy w karczmie. Wokół obu przeciwników natychmiast utworzył się zwarty krąg kibiców.
Okrzyki "Przywal mu!", "Dołóż!" i "Nie daj się!" mieszały się ze słowami "Trzy na Eberka!", "Cztery na elfa!"

Eberk skoczył na Liadona. Najwyraźniej miał zamiar przewrócić go i sprowadzić walkę do partery, lecz Liadon zrobił szybki unik i odepchnął krasnoluda w bok. Eberk stracił równowagę. O mały włos wpadłby w tłum kibiców.

- Oddawaj to zgrzybiały złodzieju, bo ci jaja urwę! - wrzasnął czerwony ze złości.

- Nie mam nic twojego, zatem nic ci nie oddam - odparł Liadon, nieco rozbawiony niezbyt adekwatnym do rzeczywistości słowem 'zgrzybiały'. Określenie 'złodziej' zdecydowanie mniej go rozbawiło.

- To co trzymasz w garści jest prędzej moje niż Twoje cmentarna hieno! - ryknął zasapany i wściekły niczym rozjuszony smok Eberk.

- Udowodnij to - powiedział zimno Liadon. - Opowiedz mi o tym toporku. Z dala od tego żądnego sensacji tłumu.

Gdzieś w tle, przez ogólną wrzawę, przebiły się okrzyki "Przestańcie!", "Powstrzymajcie ich!", ale nie zrobiło to większego wrażenia ani na kibicach, ani na Eberku.

- Kurwa mać! Nic ci nie będę udowadniał kundlu! Zabrałeś z domu mojego przyjaciela - ryknął jeszcze głośniej Eberk i zaszarżował w furii na Liadona.

Furia niekiedy nie jest sprzymierzeńcem podczas walki. Zaślepiony złością Eberk nie zdążył zareagować na manewr Liadona, który wyczekał do ostatniej chwili i zszedł z linii ataku rozpędzonego krasnoluda. Chwycony za rękę i obrócony wokół własnej osi Eberk wylądował na podłodze.

- Dostałem go od następcy druida... - powiedział Liadon. - Do zbadania...

Sapiący krasnolud powoli podniósł się z ziemi. W jego oczach pojawiły się łzy.

- Oddaj mi to - powiedział. W jego tonie nie było już złości, tylko żal. - Proszę. Skoro jego już nie ma. Niech trafi do pierwszego właściciela.

Wyglądało na to, że starcie jakby się zakończyło. Zrozumieli to nawet kibice

- Nie mogłeś tak mówić od razu? - stwierdził Liadon z odrobiną zniechęcenia w głosie. - Masz - rzucił toporek na stół.

Eberk nawet nie drgnął.
W przeciwieństwie do innych oglądających tę scenę. Wszyscy otworzyli oczy i usta, gdy toporek zatoczył łuk i wrócił do ręki Liadona.
Elf uśmiechnął się nieco krzywo. Najwyraźniej magia broni działała zawsze, nie tylko wtedy, gdy toporek został skierowany w konkretny cel. W dodatku broń wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z pracowni mistrza.
Obrócił toporek w ręku i podał go Eberkowi.

- Masz! - powiedział. - Chciałem tylko poznać jego historię - dodał z nutką goryczy w głosie. - Czy wszystkie krasnoludy muszą najpierw działać, potem myśleć? - zadał zgoła retoryczne pytanie.

Nie oczekując odpowiedzi wyszedł z gospody..




Pokręcił głową z nieco ponurym uśmiechem.
Całkiem jakby któryś z bogów robił mu niezbyt sympatyczne kawały.
Teraz tylko brakowało tego, żeby z karczmy wybiegła Riviella i zrobiła mu awanturę za sprzeczkę z Eberkiem. Już lepiej było, na wszelki wypadek, zniknąć jej z oczu.
Ruszył w stronę kuźni.



Tym razem młody kowal miał jakby lepszy humor. Na widok Liadona niemal się uśmiechnął.

- Nóż jest już gotowy - powiedział. - Trzy sztuki złota. Razem z tym zabezpieczeniem ostrza.

Liadon obejrzał podany mu przedmiot. Robota była przednia i z pewnością warta nawet takiej ceny.
Sięgnął do sakiewki.

- Czymś jeszcze mogę służyć? - spytał kowal.

Liadon skinął głową.

- W zasadzie tak... - odparł. - Czy mógłby pan nieco podreperować mój napierśnik?

Kerd zrobił krok w stronę Liadona. Delikatnym, niemal pieszczotliwym ruchem przejechał po napierśniku.

- Dwie, trzy godziny pracy i będzie jak nowy - stwierdził. - Trochę stukania, trochę więcej polerowania... - Jeszcze raz dotknął napierśnika. - Zrobi się - zapewnił. - Jeszcze dzisiaj będzie zrobione.



Powierzywszy napierśnik kowalowi Liadon ruszył w stronę świątyni. W końcu nie musiał siedzieć i patrzeć kowalowi na ręce.
Poza tym nie chciał.
Nikt nie lubi takich obserwacji, mogących sugerować brak wiary w czyjeś umiejętności.

Morvin leżał na łóżko z wyraźnie znudzoną miną.

- I jak samopoczucie? - spytał.

- Świetnie. - Wyraz twarzy Morvina zdecydowanie nie był zgodny z tym stwierdzeniem. - Chciałbym iść na patrol, ale Matka Fiara na to nie pozwala. - W głosie leżącego słychać było żal i pretensje.

- Może to i dobrze - powiedział Liadon, słysząc utyskiwania Morvina - że leżysz tu pod bacznym okiem Matki Fiary.

- Dobrze? - powiedział załamany chłopak - tyłek mi się tu odparzy!

- Jeśli sądzisz - stwierdził Liadon kryjąc uśmiech - że leżąc tu stracisz okazję do wykazania się bohaterskimi czynami, to jesteś w błędzie.

- A ja myślę, że tym razem to ty się mylisz - powiedział cicho chłopak.

- Powinieneś zrozumieć - odparł Liadon z naciskiem - że nikomu nie są potrzebni martwi bohaterowie. Jeśli nie będąc w pełni sił pobiegniesz do walki i dasz się zabić, to nawet nie zostaniesz bohaterem, tylko głupcem. Chcesz się popisać przed dziewczyną? A może wzywa cię obowiązek?

- Poza tym - kontynuował - dlaczego sądzisz, że to wszystko, całe te nieszczęścia spadające na Dęby, nagle się skończą? Jeszcze będziesz mieć okazję się wykazać i to nie raz. Ale jeśli nie będziesz w pełni sił, to tylko narazisz innych. Tych wszystkich, którzy będą musieli nie tylko dbać o swoje życie, ale i pilnować twego tyłka.

- Tak. - uśmiechnął się Morvin. - Masz rację. Dziękuje.

- Uwierz mi - Liadon odpowiedział uśmiechem - świetnie cię rozumiem.

Chłopak uśmiechnął się na te słowa szerzej i kiwnął głową.

- Ach, mam pytanie - przypomniał sobie Liadon.

Morvin spojrzał na niego z zaciekawieniem.

- Słyszałem - powiedział Liadon - że zaginął kowal. Wszak macie kowala - skinął głową w stronę, gdzie znajdowała się kuźnia.

- Ach... Kaspar Betz. To ojciec Kerda. Zaginął jakieś... - Morvin zawahał się - sześć dni temu. Zresztą rozmawiałem o tym z Mago.

Liadon nie potrafił sobie przypomnieć, czy coś o tym słyszał.

- W jakich okolicznościach? - spytał. - Wyszedł z domu i nie wrócił?

- Okoliczności? Dobre pytanie. Wiemy, tylko tyle, że chorował wcześniej na jakąś dziwną chorobę, nic więcej.

- A leczył go ktoś? Któraś z kapłanek? Druid? - spytał Liadon.

- Z tego co wiem, to była u niego zarówno Maten jak i Matka Fiara. Jednak..- tu chłopak się zawahał - Nie miały zbyt wiele czasu na przebadanie go. Gdy zachorował wyglądało to na długą i groźną chorobę. Tej samej nocy jednak zniknął.

- A wiadomo, jak ta choroba się objawiała?

- Ech - westchnął ciężko Morvin. - Czy mi się wydaje, czy prowadzicie kilka osobnych śledztw, każde na własną rękę? Nie zajdziecie w ten sposób daleko. No, ale to wy jesteście specjalistami w takich sprawach. Tak jak już mówiłem Mago. Objawy to osłabienie, krew z nosa, dziwne i krwawiące chrosty na cały ciele, majaki i to chyba dość przerażające.

- Nie prowadzimy osobnych śledztw - uśmiechnął się Liadon. Im więcej osób pyta, tym więcej szans na uzyskanie odpowiedzi. Niekiedy ludzie dopiero po jakimś czasie przypominają sobie o pewnych szczegółach...
- Czy ktoś jeszcze zachorował na coś takiego? Wszak choroby bywają zaraźliwe...

- Tak. Kolejna zaginiona osoba. Pani Renna zwana "Fasolką".

- Raczej ogrodniczka. Handlowała fasolką.

- Miała jakiś kontakt z kowalem? Zachorowała wcześniej, czy później? I kiedy zniknęła? W taki sam sposób?

- Raczej nie, choć nigdy nie wiadomo, prawda? To małe miasteczko, mogła mieć jakiś interes do kowala. Zachorowała po nim. Jakieś pięć lub cztery dni temu. Nie mam pewności.

Jasne. W końcu Morvin nie mógł wiedzieć wszystkiego o wszystkich.

- Dwie osoby to na szczęście nie epidemia - powiedział Liadon. - A inni? Wiadomo coś o tym, jak i kiedy zniknęli?

- Nie powiem 'nikt nic nie wie' - odparł Morvin. - Po prostu nie jesteśmy pewni. - Podrapał się po głowie. - Oceniamy, że pierwsze zniknięcie nastąpiło jakieś dziewięć dni temu, ale kto to wie. Część z nich żyła samotnie. Lolo zjawiał się, jak zabrakło mu jedzenia czy picia. A plotki głoszą, że miał gdzieś swoją prywatną aparaturkę i pędził bimber. Mógł przekroczyć miarę i zasnąć na wieki pod krzaczkiem. Albo zabłądzić i wpaść do jeziora. Dopiero później ktoś zauważył, że Lolo nie pojawił się od paru dni.
- Vogel-szczurołap... Znasz takich ludzi. Żyje sam, z dala od innych. Kiedyś powiedział, że nie może 'nasiąknąć smrodem cywilizacji', bo go szczury wyczują na milę. Tak jak w przypadku Lola, dopiero po jakimś czasie zauważono, że go nie ma.
- Jeśli chodzi o panią Wietrzyk, to ta często znikała na parę dni. Parodniowa nieobecność nie zrobiła na nikim wrażenia, dopóki z paru dni nie zrobił się tydzień.

- Czy szczurołap miał jakieś zwierzę? Kota? Psa?

- A miał. Psa. Taki mały i bardzo zajadły kundelek. - Chłopak zamyślił się po czym otworzył szerzej oczy, jakby sobie coś uświadamiając. - Tak. Właściwie, to go nie widziałem równie długo, jak jego pana.

Liadon pokiwał głową.

- Wygląda na to, że zniknęli równocześnie. Ale to i tak o niczym nie świadczy. A jego dom... był otwarty, czy zamknięty?

- Otwarty. Ale to raczej nic specjalnego, jeśli mam być szczery. W Dębach to raczej normalne.

Jasne. Mała miejscowość, wszyscy wszystkich znają. I nikt nie zamyka drzwi.

- A w środku? Bałagan? Ślady przygotowania do podróży? Zepsute jedzenie?

- Nic. W domu było tak jak zawsze. Żadnych śladów, nic.

- A narzędzia pracy? Zabrał ze sobą?

- Nie, nie - zaprzeczył gwałtownie Morvin. - Wszystko zostało w domu nie ruszone... Dlatego mówi się o zaginięciu, a nie o tajemniczej podróży.

- No dobra. Dziękuję za wiadomości. Odwiedzę cię jutro - powiedział Liadon na pożegnanie. - I zdrowiej szybko - dodał z uśmiechem, wyciągając rękę do Morvina.

Morvin odpowiedział mocnym uściskiem dłoni.




Nie zaczepiany przez nikogo Liadon wyszedł ze świątyni. Spojrzał w niebo. Do spotkania z kowalem zostało jeszcze trochę czasu. W sam raz na mały spacer nad jezioro. A potem kowal i powrót do gospody.
Chyba że Eberk się wściekł i wyrzuci go z gospody.
Wtedy będzie musiał znaleźć inną kwaterę.




Przez okno w pokoju wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Stukanie do drzwi oderwało Liadona od podziwiania wspaniałego widoku.

- Jak pan prosił - w drzwiach stanęła Katie. - Coś do przegryzienia na wieczór.

- Dziękuję bardzo - Liadon uśmiechnął się do dziewczyny. - Postaw proszę na stole.

- Coś jeszcze?

- Nie dziękuję. Jedynie kąpiel, ale to nie wcześniej niż za godzinę.

Gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi Liadon ponownie podszedł do okna.

Co kryje się w tym pięknym lesie?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-06-2009 o 17:11.
Kerm jest offline