Administrator | Uczciwość nagrodzona.
Takimi słowami należałoby skwitować reakcję druida na prośbę Liadona.
Czy w tonie Nilvena kryła się jakaś ironia, czy tylko brzmiała w nim chęć pozbycia się nieproszonych gości? Tego już Liadon nie wiedział i wcale go to nie obchodziło.
Gdyby nie spytał, a sprawa by się wydała, wyszedłby na pospolitego złodzieja. A mogłoby się tak stać, gdyby Nilven spytał, czy coś znaleźli.
Nie mówiąc już o tym, że Riviella mogłaby się czuć w obowiązku poinformować druida o znaleziskach. I, w gruncie rzeczy, dziwne by było, gdyby tego nie zrobiła. Na szczęście nie doszło do sytuacji, która mogłaby zniszczyć wszelkie szanse na porozumienie z Nilvenem.
Sedara była drobną dziewczyną, więc niesienie jej na noszach nie stanowiło dla Carmellii i Liadona żadnego problemu nawet na tak wąskiej i krętej ścieżce, jaka łączyła dom druida z miasteczkiem.
W dodatku, w ramach urozmaicenia, od czasu do czasu do dwojga noszowych docierały fragmenty rozmowy, jaką prowadzili Astearia z Tengirem.
Malutkie fragmenty, z których stworzyć można było rozmaite, często sprzeczne z sobą teorie.
A więc Sedara była obca...
Ponieważ dziewczyna była najemniczką z grupy Kotrafa, zatem nie rodzina zajęła się jej ciałem. Nie było łez i okrzyków rozpaczy. Szlochu matki, pobladłej twarzy ojca.
Tylko czemu burmistrz nie wysłał kogoś z miejscowych? Czyżby Sedara tyle razy była gościem w domku druida? A może tak dobrze orientowała się w lesie?
Kosef i jego ludzie zajęli się wszystkim. Zabrali nosze i udali się do świątyni Pana Poranka.
Mieszkańców wioski bardziej interesowała postać nowego druida, niż los jakiejś tam najemniczki. Dopiero po jakimś czasie i zapewnieniu, że druid zjawi się w wiosce, Liadon i jego towarzysze mogli udać się do gospody.
Późny obiad (a może wczesna kolacja) była wyśmienita. Wzmocniona na ciele i duszy drużyna zabrała się, pełna zapału, do wyrażania najrozmaitszych rozważań i poglądów.
Liadon siedział przy stole nie wyrażając swojej opinii na poruszane tematy. Bo co miał rzec? Że złapanie żywcem Amry jest trudne do przeprowadzenia? I co niby mają zamiar zrobić ze złapaną elfką? Zmusić do współpracy? Wymusić zeznania?
Nie było ważne, czy Amra była wrogiem mieszkańców Dębów, gnoli, najemników Kosefa... Ważne było, co robiła. A jeśli tym czymś było strzelanie do ludzi, to trzeba było jej to uniemożliwić.
Najpierw pozbyć się jednego wroga, potem drugiego...
Sięgnął po listę nazwisk.
Szczurołap, pijaczyna-żebrak, zielarka, kupiec, kowal, córka krawcowej...
Nie potrafił dopatrzeć się związku między tymi osobami. Co je mogło łączyć? Zobaczyli coś? Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie?
Gdzie zaginęli? W miasteczku, czy poza murami? W jakich odstępach czasowych? O której? A raczej - kiedy zauważono ich zniknięcie?
Parę pytań, które będą musiały trochę poczekać.
Za to jedno, ze zniknięciami nie związane, mogło znaleźć odpowiedź.
- Panie Eberk - Liadon dosiadł się do krasnoluda, który najwyraźniej zastanawiał się, co teraz z sobą zrobić. - Mógłby mi pan poświęcić chwilkę czasu?
- Oczywiście - powiedział cicho, a po chwili krzyknął - Córa, jeszcze dwa daj. - na co Dagnal prychnęła ze złością, ale spełniła prośbę ojca.
- Wojenny z pana człek - powiedział Liadon, gdy kufle znalazły się na stole. - I bywały, co widać.
- A bywało się gdzie nie gdzie - powiedział i zapatrzył się w jakieś miejsce - Amn, Cormyr, Doliny. Aaaaaaach to były czasy.
- Zatem widział pan niejedno i niejedno pan wie... Trafił w moje ręce taki stary drobiazg. Czy mógłby mi pan powiedzieć, co oznaczają te runy? - Liadon ściszył głos i podsunął Eberkowi toporek w taki sposób, by jak najmniej rzucało się to w oczy zgromadzonego w karczmie towarzystwa.
Oczy krasnoluda zrobiły się wielkie i zapłonęła w nich wściekłość.
- Skąd go masz!? - syknął - To nie należy do Ciebie!
Z tym twierdzeniem można było dyskutować.
Jakby nie było Liadon dostał go od Nilvena i, przynajmniej na razie, toporek należał do niego. A że kiedyś powinien go oddać, zatem nie zamierzał wypuszczać go z rąk.
Błyskawicznym ruchem jak na takiego dziadka Eberk chwycił za rękojeść toporka, próbując go wyrwać. Liadon trzymał toporek mocno i nie zamierzał go puścić.
Wyszarpnął toporek z rąk krasnoluda.
- Oddaj! - powiedział z zaciśniętymi zębami Eberk pokazując pięść elfowi.
- Spokojnie... - powiedział Liadon tonem, jak miał nadzieję, przekonującym. - Nie jest mi to do szczęścia potrzebne, ale zabrać toporka ot tak nie pozwolę. Coś za coś.
- Pieprzona hiena cmentarna - ryknął Eberk na całe gardło i rąbnął Liadona z pięści w twarz, wraz z nim zwalając się na ziemie.
Epitet z pewnością nie był słuszny. Liadon nigdy w życiu nie obrabował żadnego grobu. Argument też Liadona nie przekonał.
- Trzeba było wysłuchać, aż skończę - syknął prosto w ucho krasnoluda. - Ale skoro nie chcesz nic o toporku powiedzieć, to go nie dostaniesz. - Z całych sił uderzył w głowę krasnoluda, w ostatniej chwili przypominając sobie, żeby użyć tej ręki, w której nie trzymał toporka.
Krasnolud stoczył się z Liadona.
Obaj zerwali się na równe nogi. Podobnie jak wszyscy w karczmie. Wokół obu przeciwników natychmiast utworzył się zwarty krąg kibiców.
Okrzyki "Przywal mu!", "Dołóż!" i "Nie daj się!" mieszały się ze słowami "Trzy na Eberka!", "Cztery na elfa!"
Eberk skoczył na Liadona. Najwyraźniej miał zamiar przewrócić go i sprowadzić walkę do partery, lecz Liadon zrobił szybki unik i odepchnął krasnoluda w bok. Eberk stracił równowagę. O mały włos wpadłby w tłum kibiców.
- Oddawaj to zgrzybiały złodzieju, bo ci jaja urwę! - wrzasnął czerwony ze złości.
- Nie mam nic twojego, zatem nic ci nie oddam - odparł Liadon, nieco rozbawiony niezbyt adekwatnym do rzeczywistości słowem 'zgrzybiały'. Określenie 'złodziej' zdecydowanie mniej go rozbawiło.
- To co trzymasz w garści jest prędzej moje niż Twoje cmentarna hieno! - ryknął zasapany i wściekły niczym rozjuszony smok Eberk.
- Udowodnij to - powiedział zimno Liadon. - Opowiedz mi o tym toporku. Z dala od tego żądnego sensacji tłumu.
Gdzieś w tle, przez ogólną wrzawę, przebiły się okrzyki "Przestańcie!", "Powstrzymajcie ich!", ale nie zrobiło to większego wrażenia ani na kibicach, ani na Eberku.
- Kurwa mać! Nic ci nie będę udowadniał kundlu! Zabrałeś z domu mojego przyjaciela - ryknął jeszcze głośniej Eberk i zaszarżował w furii na Liadona.
Furia niekiedy nie jest sprzymierzeńcem podczas walki. Zaślepiony złością Eberk nie zdążył zareagować na manewr Liadona, który wyczekał do ostatniej chwili i zszedł z linii ataku rozpędzonego krasnoluda. Chwycony za rękę i obrócony wokół własnej osi Eberk wylądował na podłodze.
- Dostałem go od następcy druida... - powiedział Liadon. - Do zbadania...
Sapiący krasnolud powoli podniósł się z ziemi. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Oddaj mi to - powiedział. W jego tonie nie było już złości, tylko żal. - Proszę. Skoro jego już nie ma. Niech trafi do pierwszego właściciela.
Wyglądało na to, że starcie jakby się zakończyło. Zrozumieli to nawet kibice
- Nie mogłeś tak mówić od razu? - stwierdził Liadon z odrobiną zniechęcenia w głosie. - Masz - rzucił toporek na stół.
Eberk nawet nie drgnął.
W przeciwieństwie do innych oglądających tę scenę. Wszyscy otworzyli oczy i usta, gdy toporek zatoczył łuk i wrócił do ręki Liadona.
Elf uśmiechnął się nieco krzywo. Najwyraźniej magia broni działała zawsze, nie tylko wtedy, gdy toporek został skierowany w konkretny cel. W dodatku broń wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z pracowni mistrza.
Obrócił toporek w ręku i podał go Eberkowi.
- Masz! - powiedział. - Chciałem tylko poznać jego historię - dodał z nutką goryczy w głosie. - Czy wszystkie krasnoludy muszą najpierw działać, potem myśleć? - zadał zgoła retoryczne pytanie.
Nie oczekując odpowiedzi wyszedł z gospody..
Pokręcił głową z nieco ponurym uśmiechem.
Całkiem jakby któryś z bogów robił mu niezbyt sympatyczne kawały.
Teraz tylko brakowało tego, żeby z karczmy wybiegła Riviella i zrobiła mu awanturę za sprzeczkę z Eberkiem. Już lepiej było, na wszelki wypadek, zniknąć jej z oczu.
Ruszył w stronę kuźni.
Tym razem młody kowal miał jakby lepszy humor. Na widok Liadona niemal się uśmiechnął.
- Nóż jest już gotowy - powiedział. - Trzy sztuki złota. Razem z tym zabezpieczeniem ostrza.
Liadon obejrzał podany mu przedmiot. Robota była przednia i z pewnością warta nawet takiej ceny.
Sięgnął do sakiewki.
- Czymś jeszcze mogę służyć? - spytał kowal.
Liadon skinął głową.
- W zasadzie tak... - odparł. - Czy mógłby pan nieco podreperować mój napierśnik?
Kerd zrobił krok w stronę Liadona. Delikatnym, niemal pieszczotliwym ruchem przejechał po napierśniku.
- Dwie, trzy godziny pracy i będzie jak nowy - stwierdził. - Trochę stukania, trochę więcej polerowania... - Jeszcze raz dotknął napierśnika. - Zrobi się - zapewnił. - Jeszcze dzisiaj będzie zrobione.
Powierzywszy napierśnik kowalowi Liadon ruszył w stronę świątyni. W końcu nie musiał siedzieć i patrzeć kowalowi na ręce.
Poza tym nie chciał.
Nikt nie lubi takich obserwacji, mogących sugerować brak wiary w czyjeś umiejętności.
Morvin leżał na łóżko z wyraźnie znudzoną miną.
- I jak samopoczucie? - spytał.
- Świetnie. - Wyraz twarzy Morvina zdecydowanie nie był zgodny z tym stwierdzeniem. - Chciałbym iść na patrol, ale Matka Fiara na to nie pozwala. - W głosie leżącego słychać było żal i pretensje.
- Może to i dobrze - powiedział Liadon, słysząc utyskiwania Morvina - że leżysz tu pod bacznym okiem Matki Fiary.
- Dobrze? - powiedział załamany chłopak - tyłek mi się tu odparzy!
- Jeśli sądzisz - stwierdził Liadon kryjąc uśmiech - że leżąc tu stracisz okazję do wykazania się bohaterskimi czynami, to jesteś w błędzie.
- A ja myślę, że tym razem to ty się mylisz - powiedział cicho chłopak.
- Powinieneś zrozumieć - odparł Liadon z naciskiem - że nikomu nie są potrzebni martwi bohaterowie. Jeśli nie będąc w pełni sił pobiegniesz do walki i dasz się zabić, to nawet nie zostaniesz bohaterem, tylko głupcem. Chcesz się popisać przed dziewczyną? A może wzywa cię obowiązek?
- Poza tym - kontynuował - dlaczego sądzisz, że to wszystko, całe te nieszczęścia spadające na Dęby, nagle się skończą? Jeszcze będziesz mieć okazję się wykazać i to nie raz. Ale jeśli nie będziesz w pełni sił, to tylko narazisz innych. Tych wszystkich, którzy będą musieli nie tylko dbać o swoje życie, ale i pilnować twego tyłka.
- Tak. - uśmiechnął się Morvin. - Masz rację. Dziękuje.
- Uwierz mi - Liadon odpowiedział uśmiechem - świetnie cię rozumiem.
Chłopak uśmiechnął się na te słowa szerzej i kiwnął głową.
- Ach, mam pytanie - przypomniał sobie Liadon.
Morvin spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Słyszałem - powiedział Liadon - że zaginął kowal. Wszak macie kowala - skinął głową w stronę, gdzie znajdowała się kuźnia.
- Ach... Kaspar Betz. To ojciec Kerda. Zaginął jakieś... - Morvin zawahał się - sześć dni temu. Zresztą rozmawiałem o tym z Mago.
Liadon nie potrafił sobie przypomnieć, czy coś o tym słyszał.
- W jakich okolicznościach? - spytał. - Wyszedł z domu i nie wrócił?
- Okoliczności? Dobre pytanie. Wiemy, tylko tyle, że chorował wcześniej na jakąś dziwną chorobę, nic więcej.
- A leczył go ktoś? Któraś z kapłanek? Druid? - spytał Liadon.
- Z tego co wiem, to była u niego zarówno Maten jak i Matka Fiara. Jednak..- tu chłopak się zawahał - Nie miały zbyt wiele czasu na przebadanie go. Gdy zachorował wyglądało to na długą i groźną chorobę. Tej samej nocy jednak zniknął.
- A wiadomo, jak ta choroba się objawiała?
- Ech - westchnął ciężko Morvin. - Czy mi się wydaje, czy prowadzicie kilka osobnych śledztw, każde na własną rękę? Nie zajdziecie w ten sposób daleko. No, ale to wy jesteście specjalistami w takich sprawach. Tak jak już mówiłem Mago. Objawy to osłabienie, krew z nosa, dziwne i krwawiące chrosty na cały ciele, majaki i to chyba dość przerażające.
- Nie prowadzimy osobnych śledztw - uśmiechnął się Liadon. Im więcej osób pyta, tym więcej szans na uzyskanie odpowiedzi. Niekiedy ludzie dopiero po jakimś czasie przypominają sobie o pewnych szczegółach...
- Czy ktoś jeszcze zachorował na coś takiego? Wszak choroby bywają zaraźliwe...
- Tak. Kolejna zaginiona osoba. Pani Renna zwana "Fasolką".
- Raczej ogrodniczka. Handlowała fasolką.
- Miała jakiś kontakt z kowalem? Zachorowała wcześniej, czy później? I kiedy zniknęła? W taki sam sposób?
- Raczej nie, choć nigdy nie wiadomo, prawda? To małe miasteczko, mogła mieć jakiś interes do kowala. Zachorowała po nim. Jakieś pięć lub cztery dni temu. Nie mam pewności.
Jasne. W końcu Morvin nie mógł wiedzieć wszystkiego o wszystkich.
- Dwie osoby to na szczęście nie epidemia - powiedział Liadon. - A inni? Wiadomo coś o tym, jak i kiedy zniknęli?
- Nie powiem 'nikt nic nie wie' - odparł Morvin. - Po prostu nie jesteśmy pewni. - Podrapał się po głowie. - Oceniamy, że pierwsze zniknięcie nastąpiło jakieś dziewięć dni temu, ale kto to wie. Część z nich żyła samotnie. Lolo zjawiał się, jak zabrakło mu jedzenia czy picia. A plotki głoszą, że miał gdzieś swoją prywatną aparaturkę i pędził bimber. Mógł przekroczyć miarę i zasnąć na wieki pod krzaczkiem. Albo zabłądzić i wpaść do jeziora. Dopiero później ktoś zauważył, że Lolo nie pojawił się od paru dni.
- Vogel-szczurołap... Znasz takich ludzi. Żyje sam, z dala od innych. Kiedyś powiedział, że nie może 'nasiąknąć smrodem cywilizacji', bo go szczury wyczują na milę. Tak jak w przypadku Lola, dopiero po jakimś czasie zauważono, że go nie ma.
- Jeśli chodzi o panią Wietrzyk, to ta często znikała na parę dni. Parodniowa nieobecność nie zrobiła na nikim wrażenia, dopóki z paru dni nie zrobił się tydzień.
- Czy szczurołap miał jakieś zwierzę? Kota? Psa?
- A miał. Psa. Taki mały i bardzo zajadły kundelek. - Chłopak zamyślił się po czym otworzył szerzej oczy, jakby sobie coś uświadamiając. - Tak. Właściwie, to go nie widziałem równie długo, jak jego pana.
Liadon pokiwał głową.
- Wygląda na to, że zniknęli równocześnie. Ale to i tak o niczym nie świadczy. A jego dom... był otwarty, czy zamknięty?
- Otwarty. Ale to raczej nic specjalnego, jeśli mam być szczery. W Dębach to raczej normalne.
Jasne. Mała miejscowość, wszyscy wszystkich znają. I nikt nie zamyka drzwi.
- A w środku? Bałagan? Ślady przygotowania do podróży? Zepsute jedzenie?
- Nic. W domu było tak jak zawsze. Żadnych śladów, nic.
- A narzędzia pracy? Zabrał ze sobą?
- Nie, nie - zaprzeczył gwałtownie Morvin. - Wszystko zostało w domu nie ruszone... Dlatego mówi się o zaginięciu, a nie o tajemniczej podróży.
- No dobra. Dziękuję za wiadomości. Odwiedzę cię jutro - powiedział Liadon na pożegnanie. - I zdrowiej szybko - dodał z uśmiechem, wyciągając rękę do Morvina.
Morvin odpowiedział mocnym uściskiem dłoni.
Nie zaczepiany przez nikogo Liadon wyszedł ze świątyni. Spojrzał w niebo. Do spotkania z kowalem zostało jeszcze trochę czasu. W sam raz na mały spacer nad jezioro. A potem kowal i powrót do gospody.
Chyba że Eberk się wściekł i wyrzuci go z gospody.
Wtedy będzie musiał znaleźć inną kwaterę.
Przez okno w pokoju wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Stukanie do drzwi oderwało Liadona od podziwiania wspaniałego widoku.
- Jak pan prosił - w drzwiach stanęła Katie. - Coś do przegryzienia na wieczór.
- Dziękuję bardzo - Liadon uśmiechnął się do dziewczyny. - Postaw proszę na stole.
- Coś jeszcze?
- Nie dziękuję. Jedynie kąpiel, ale to nie wcześniej niż za godzinę.
Gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi Liadon ponownie podszedł do okna. Co kryje się w tym pięknym lesie?
Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-06-2009 o 17:11.
|