Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2009, 18:31   #111
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Cierpka wymiana zdań, jaka nastąpiła na temat nieuchwytnej zarówno Amry, jak i pewności co do jej winy nie zdobyła sobie zaangażowania Rishy, która przyglądała się dyskutującym z wymalowaną na twarzy rezerwą. W zasadzie, mało ta sprawa tropicielkę w ogóle interesowała - jak dla niej, krwiożercza elfka mogła nawet zjeść te odcięte palce niefortunnego druida, udusiwszy je uprzednio na wolnym ogniu. Sprawa była w toku, a to, co mówił burmistrz należało według niej przetoczyć przez pięć sitek, bo już od pierwszej godziny w tej całej mieścinie mężczyzna pachniał Rishy podejrzanie. Jeśli miał z Amrą jakieś osobiste porachunki, to niech, z łaski swojej, nie zawraca nikomu czterech liter...
Mimo tego Tengir zdołał wzbudzić w Rishy jakąś reakcję, aczkolwiek trudno nazwać ją było pozytywną. Słowom o "byciu poza naszym zasięgiem" przysłuchiwała się z mocno beztroskim, wręcz lekceważącym obliczem. Widać było, że zdania czarnoksiężnika nie tyle nie podzielała, co kompletnie się z nim nie liczyła.
- Na razie polowanie ograniczmy do celu, który znamy. Amry. Łapanie wielu srok na raz, kończy się zwykle dłońmi pełnymi piór. - zakończył, a Risha uśmiechnęła się chytrze i w luźnym tonie rzuciła:
- A gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. W kolejce do łapania Amry zrobi się zaraz taki tłok, że poprzecinamy sobie żyły przypiętymi do pasa mieczami - prześmiewczy ton jasno sugerował nastawienie, że tropicielka miała tutaj inny zestaw priorytetów.
Teorie na temat zaświatowego pochodzenia blond-dzierlatki Risha również szybko stłumiła, pokazując trzewik, którego nie zdołali oddać właścicielce.
- Ogólnie rzecz biorąc, rozpłynęła się w powietrzu, ot tak, podobnie jak te całe gnolle na ścieżce - dodała, znów głowiąc się nad tą sprawą. Wszystko mogła znieść, miała naprawdę spory zapas cierpliwości na naprawdę spory zakres okoliczności, ale niczego tak nie cierpiała i nic tak nie grało jej na nerwach, jak dobry ślad, który rozpływa się ot tak jak we mgle...

Tymczasem dyskusja na temat Amry rozgorzała na dobre, i Risha z cichą satysfakcją w milczeniu przyglądała się słownym atakom Ruliusa i Mago. Nie była co prawda pewna, czy w zupełności podzielała ich przekonania, ale cieszyła się, że ktoś spojrzał na cały temat pod zupełnie innym kątem - i to bezpośrednio rzucając go w twarz Tengirowi. Przywiązanie czarnoksiężnika do burmistrza tropicielkę zadziwiało, bo ona sama nie czuła się wcale do niczego wynajęta. Może, gdyby szanowny burmistrz sam zechciał pofatygować się do sprowadzonych w jego progi najemników, wytłumaczyć sprawę i zabrać się do tego ze stosownymi wymogami kultury, a nie siedzieć na tyłku i trząść portkami na zemstę oszalałej elfki, to mogła by poczuć się w jakiś stopniu kontraktem uwiązana. A że kontraktu nie było, przyjęcia w progi nie było, uprzejmego i ze wszech miar odpowiedniego przedstawienia sprawy nie było - to Risha miała burmistrza w nosie. Tym bardziej, że o wiele poważniejsza sprawa zaprzątała teraz jej myśli.

Dobry nastrój Rishy przysłonił się jednak ciemniejszym całunem, kiedy od stołu odstąpił dość posępny Rulius. Skierowane do niej pożegnalne słowa sprawiły, że dziewczyna przez moment odprowadzała barda wzrokiem, a potem spojrzała na chwilę gdzieś w bok. Minę na jej twarzy można próbować by określić jako mieszaninę niezrozumienia, zrozumienia, goryczy i rozbawienia, bo z pewnością żadną z tych rzeczy nie było z osobna. Nie dało się jednak powiedzieć, że tropicielka straciła rezon - jeśli tak, to nikt nie wiedziałby nawet kiedy. Po tym, jak towarzystwo opuścił również Mago, Risha z beztroskim uśmiechem skierowała się do pozostałych:
- Jak widać, szkoda tracić dnia na czcze gdybanie - wykrzywiła się w półuśmieszku. - Życzę smacznego przy plackach. Mam nadzieję, że będą wam smakować co najmniej tak bardzo, jak Ruliusowi, ale sama sprawdzę je później. Teraz szkoda tracić światła słońca, więc udaję się jeszcze na krótki krajoznawczy spacer - mrugnęła. - Został mi jeden ślad, którym nie zdążyłam się dziś nacieszyć. A co do chatki - skierowała do Tengira - to jesteśmy na jutro umówieni.
I z szerokim, rozbawionym uśmiechem tropicielka opuściła karczmę.

Las powitał ją w takim samym stanie, w jakim był, kiedy opuszczała go kilkanaście minut temu - może tylko nieznacznie milej było jej wkroczyć w jego zielone odmęty, kiedy nie musiała martwić o przypadkowe dotarcie do owianej grozą chatki. Mimo wszystko nastrój, jaki panował w jej duszy nie cechował się szczególnymi nadziejami. Nie chciała wiele obiecywać sobie po tropie, jaki miała zamiar zbadać, a ciągłe myślenie o czyhającym w puszczy skocznym humanoidzie za nic nie dawało jej spokoju. Gdyby tego było mało, do niespokoju tego dołączyły teraz całkiem nowe myśli. Za dużo się działo jak na jedną dobę, za dużo ludzi, za dużo słów, za dużo głupoty i błahostek. To po prostu nie był jej świat, nie jej rzeczywistość, i nic dziwnego, że już odczuwała nią zmęczenie. Już... Parsknęła cicho pod nosem. Wytrzymała w sumie ponad dwa tygodnie, dwa długie i męczące tygodnie, które w normalnych okolicznościach śmignęłyby jak zaczarowane. Kiedy się jest na swoim miejscu, nie czuje się biegu czasu. A wszystko to w imię czego?
Szybki marsz smagał jej długimi kosmykami na wszystkie możliwe strony, odsłaniając widniejący na przedzie płaszcza haftowany symbol.

Kiedy Risha wróciła w bliskie okolice Południowych Dębów, panował już wczesny wieczór. Słońce skryło się za horyzontem, przechowując swój promienny blask do rana, a jasna kopuła księżyca lśniła na gęsto ugwieżdżonym niebie. Tropicielka nie pojawiła się jednak w osadzie; osadę w zasadzie ominęła lekkim łukiem, ani na moment nie spoglądając na dochodzące spomiędzy drzew światła. Nie. Jej kroki skierowały się bezpośrednio ku jeziorku, gdzie, znalazłszy niewielki, przytulny zakątek, zatrzymały się tuż przy linii brzegu. Ciemna, gładka tafla jeziora była jak dywan, który w magiczny wręcz sposób zapraszał, by na nim spocząć i ukoić na moment wszystkie swoje troski. Dziewczyna niespiesznie zdjęła wszelkie elementy swojego odzienia i bez wahania, jak gdyby czuła się zaproszona do wstąpienia na bal, wkroczyła do krystalicznej wody. I chociaż kąpiel nic nie miała zmienić, chociaż jak zwykle miał nastąpić wkrótce poranek, chociaż żadne odpowiedzi nie miały spłynąć jak boskie błogosławieństwo, to i tak Risha poczuła jak zbawienny dotyk wody odsuwa w cień każdą niepotrzebną myśl...
 
Aeth jest offline  
Stary 21-06-2009, 11:55   #112
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- A co do chatki - powiedziała Risha do Tengira - to jesteśmy na jutro umówieni.
-Chętnie się do was dołączę -rzuciła cicho Babcia do kobiety, po czym głośniej zwróciła się do niziołka - Niezależnie od tego co sądzimy o Amrze Mago, nie powinniśmy zapominać, że to zwykła morderczyni, która w swym szaleństwie zabija niewinnych. Bo czym zawiniła przewodniczka naszych towarzyszy? Tym, że znalazła ciało druida czy tym, że zaprowadziła ich na miejsce zbrodni? I zgadzam się z Krukiem... jeżeli my nie złapiemy elfki, to zrobią to w końcu ludzie Kosefa, których miałeś okazję dziś poznać. Oni na pewno nie będą mieć żadnych skrupułów przed zabiciem elfki, która nie jest dla nich lepsza niż wściekły pies. A wiesz Mago co robi się z wściekłym psem, prawda?

Kobieta odwróciła się w kierunku czarnoksiężnika i powiedziała:
- Być może masz rację, ale jeżeli twoja hipoteza jest prawdziwa, to znaczy, że wszyscy, jak tu siedzimy, jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie... A teraz przepraszam, ale jestem zmęczona, to był długi dzień - powiedziała, ukłoniła się wszystkim zebranym i odeszła od stołu.

*

Pokój jaki zajmowała Babcia był naprawdę niewielki, a za całego jego wyposażenie robiło łóżko, niewielka szafka i krzesło. Babcia zamknęła drzwi i położyła torbę z ziołami i przyborami na szafce, a laskę oparła o jej ściankę. Usiadła na brzegu łóżka i wyciągnęła z torby kilka nici i igieł. Nawlekła nić na igłę i zaczęła zszywać rozpruty przez gnolla kubrak. Łatka siadła obok i zaczęła się myć.

- A ty co sądzisz o całej sprawie? - zapytała się Babcia swojego chowańca.
Kotka przestała myć i popatrzyła się na Aldanę.
- Myślę, że umyka wam coś ważnego, że brakuje wam jednego elementu układanki by rozwiązać sprawę.
- Też tak uważam... A co powiesz mi Południowcach? O burmistrzu i innych? - zapytała Babcia nie przerywając szyć.
- Gregor pachnie strachem Aldano, a jego zaskoczenie tym, że bransoleta może być magiczna wydawało mi się prawdziwe. Kosef porusza się jak ktoś, kto wiele razy walczył o swoje życie. Uważałabym na niego.
- A Fiara?
- Trudno powiedzieć, zapach kadzideł i krwi przytępił mi zmysły. Jedno jest pewne, nie możemy na nią liczyć.
- Racja... - odpowiedziała Babcia - i skończone! - Babcia podniosła rozerwaną koszulę do góry. Odłożyła ją na bok i pogłaskała kota na po głowie. - Masz na coś ochotę? - zapytała się kota, wiedząc, że odpowiedź będzie brzmieć "tak".

*

"Czas spać" pomyślała, gdy słońce ostatecznie znikło za horyzontem. Była zmęczona i bolało ją lewe biodro, jak zwykle gdy chodziła więcej niż powinna. Rzuciła czar zamknięcia na drzwi, rozebrała się i położyła spać. Łatka, swoim zwyczajem, położyła się w nogach swojej pani. Po chwili za drzwi prowadzących do Babcinego pokoju dało się słyszeć ciche chrapanie.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 21-06-2009, 15:14   #113
 
Sonadora's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemu
Ogromny czarny kot zawył przeciągle kiedy w jego ciało wbiła się strzała. Carmellia nawet z tej odległości widziała wściekłość malującą się na twarzy elfki. Ta pewnie chwilę później próbowałaby dać niesfornej tropicielce nauczkę gdyby nie magiczne pociski posłane w jej stronę przez Arię i jastrząb zaciekle starający się wyrwać jej z ręki łuk. Prawie mu się udało, jednak Amra, po chwili zdumienia zdołała chwycić broń drugą ręką i odgonić ptaka mocnym uderzeniem. Rozkazała panterze atakować, ale w tej chwili do walki dzielnie włączył się zraniony druid, wyczarowując wielkiego węża. Uratował tym Gwena przed Szponem, ale wielkie gadzisko okazało się słabym przeciwnikiem dla elfki. Pozbawiła go życia dwoma strzałami, po czym… odgrażając się dała drapaka w las.

Carmellia gwizdem przywołała do siebie ptaka. Nie zwracając zbytnio uwagi na toczącą się rozmowę z druidem oglądała ciałko swojego przyjaciela. Wyraźnie się uspokoiła, nie było z nim źle, w niektórych miejscach piórka sterczały pod dziwnym kątem, ale wiedziała, że jastrząb z tego wyjdzie. Nie zauważyła nawet kiedy jej towarzysze rozeszli się obejrzeć chatkę. Kiedy podniosłą wzrok zobaczyła Riv siedzącą w kręgu i opierającą się o jeden z kamieni. Z Gwenem na ramieniu ruszyła w jej stronę uważnie się rozglądając. Miała nadzieję dokładnie przeszukać polanę, znaleźć jakieś ślady, które pomogłyby zrozumieć całą tą historię, znaleźć odpowiedzi na dręczące ich wszystkich pytania, jednak ku jej zdumieniu nie było żadnych śladów. Żadnych! Co dziwne, na trawie nie pojawił się ani jeden ślad, czy odcisk buta któregoś z jej towarzyszy. Skołowana zatrzymała się i podrapała po głowie swojego ptaka i wyszeptała cichą prośbę o pomoc w tropieniu. Poczuła lekkie uszczypnięcie kiedy odbijał się z jej ramienia do lotu. Krążył nisko nad ziemią, z jego niepewnych ruchów wyczytała, że on też nic nie znalazł. Traciła już nadzieję, kiedy w gęstej trawie przy jednym z kamieni Kręgu Druida zobaczyła lekki błysk. Zaświeciły jej się oczy. Może nie znalazła żadnych tropów, ale nie znaczy to, że nie może tu być poszlak w innej formie. Śpiesznym krokiem podeszła do gęstwinki, uklękła i zaczęła odgarniać rośliny na bok. W końcu podniosła nieduże, pomarańczowe szkiełko o dość zaokrąglonym kształcie. Uniosła je wyżej i przysiadając na piętach oglądała znalezisko pod światło. Było jakby przejrzyste, po dłuższych oględzinach doszła do wniosku, że musiało być kiedyś częścią jakiejś kuli lub czegoś w zbliżonym kształcie, oglądając lekko postrzępione krawędzie mogła się domyślić, że przedmiot ten został rozbity i jest to jeden z odłamków. Wsunęła go głęboko do kieszeni i wstała. Kiedy podnosiła się z kucek jej wzrok padł na kamień u stóp którego leżało szkiełko. Naznaczony był licznymi rysami, kiedy spojrzała na inne zobaczyła na nich podobne bruzdy. Wyciągnęła rękę i wodziła palcami po zagłębieniach. Niezbyt głębokie… Coś jakby… Ślady po uderzeniach mieczy… Czegoś ostrego… Ślady walki…

Potem obeszła jeszcze dookoła chatkę, oglądając ją dokładnie, lecz nie znalazła nic prócz kolejnego grotu strzały. Odwróciła się do Rivielli i zawołała ją by pomogła jej w sporządzeniu noszy. Szybko znalazły w lesie odpowiednio długie i mocne gałęzie, przydał się też koc, jaki elfka dostała od Nilvena. Po kilku chwilach ciało było już przygotowane do transportu. Carmellia poczekała aż paladynka na nią spojrzy, wtedy utkwiła wzrok w jej oczach i powiedziała:
- Zastanawiałam się nad Twoją propozycją zasadzki na Amrę. Myślę, że może być ciężko żeby pomysł wypalił. Oczywiście jeśli się zdecydujemy mogę pomóc w przygotowaniu pułapek, jednak tak jak mówiła Aria, nie zapominajmy, że Amra mieszka tu od bardzo dawna, w końcu jest elfką, i na pewno zna to miejsce lepiej niż własną kieszeń. Jak sama powiedziałaś niewykluczone też jest, że ktoś nas śledzi, może sama łuczniczka. Co wtedy? Będą wiedzieć o zasadzce, co tylko pewnie rozjuszy i tak już żądną krwi wariatkę…

Po tych słowach zostawiła Riviellie samą przy ciele i podeszła do Nilvena.
- Mości druidzie, mam do Ciebie parę pytań. Mam nadzieję, że będziesz potrafił i chciał udzielić mi odpowiedzi.
Mężczyzna westchnął po czym kiwnął głową.
- O ile będę umiał pomóc, to chętnie to uczynię.
- Moje pytanie dotyczy miejsca, w którym się znajdujemy. Czy polana chroniona jest jakąś magią? Próbowałam odnaleźć jakieś tropy, wszystko jednak wskazuje na to, że jakiś czar nie pozwala na odciskanie jakichkolwiek śladów. Nawet my chodząc po niej teraz nie zostawiamy najmniejszego choćby wgłębienia.
- To chyba moja zasługa. Widzisz, kiedy tu przybyłem, trawa w wielu miejscach nosiła ślady ognia. Tak jakby uderzały tu błyskawice, albo jakaś potężna magia. A, że jest to Druidzka siedziba, ona zawsze musi wyglądać doskonale. Rozumiesz co mam na myśli?
-Oh... - była zaskoczona i trochę zła na niego z tego powodu. Nie spodziewała się, że mógł zniszczyć ślady. A jeśli jednak była to tylko wypalona trawa, z której i tak dużo nie mogłaby wyczytać? A może zależało mu na pozbyciu się ich? Westchnęła i powiedziała jeszcze: - A oprócz zniszczeń od ognia nie było tu niczego innego? Śladów, które pozwoliłyby zorientować się kto był napastnikiem? Lub ilu ich było?
- Były ślady. Gnolle kierowane przez kogoś lekkiego i kogoś kto obserwował całość z daleka. Z postawy stóp świadczyło, że ten ktoś strzelał z łuku. Następnie ślady skierowały się, w kierunku domku. Wiesz, chyba kogo obstawiam, prawda?
Zabawne jak szybko zmieniał zdanie. Jeszcze chwilę temu gotów był ich oskarżyć o zabójstwo. Możliwe jednak, że atak Amry zmienił trochę jego poglądy.
- Tak... i skoro mówisz o gnollach to wiem chyba też czyją sprawką były te błyskawice czy ogień, który strawił polanę.
- Wiesz więcej niż w takim razie.
- Chwileczkę. Tylko Amra skierowała się w kierunku chatki? Gnolle zostały na polanie? I tylko te jedne ślady prowadziły do środka?
- Tak. Tego jestem pewien. Czemu?
- Ale jesteś pewiem, że były tylko te jedne ślady? Chodzi mi o to czy nie było też śladów druida, za którym Amra mogła podążyć do chatki?
- Ano tak. Aramila ślady też były. Przynajmniej tak myślę, że to były jego.
Milczała chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili wsunęła rękę do kieszeni, jej palce zacisnęły się na jakimś gładkim przedmiocie o kolistym kształcie. Powoli, jakby wahając się, wyciągnęła pomarańczowe szkiełko i podała druidowi.
- Wiesz może co to jest? Albo skąd może pochodzić? Widocznie niezbyt dokładnie posprzątałeś po gnollach, znalazłam to na polanie - wyszczerzyła się w uśmiechu
Oczy mężczyzny zrobiły się nagle małe, a Carmellia mogła by przysiąc, że w jego oczach pojawił się błysk. Złość? Strach? Zaskoczenie?
- Nie mam pojęcia co to jest. - powiedział beznamiętnym tonem.
Uniosła brwi. Ah tak. Nie chcemy dalej współpracować? - pomyślała zdenerwowana.
-Hm, no cóż, w takim razie nie mam więcej pytań... - siliła się na normalny ton głosu, w myśli jednak przysięgła sobie, że będzie mieć na niego oko. Podejrzany typ.
- Jednak mam nadzieję, że w przyszłości mogę liczyć na Twoją pomoc, w razie gdybym miała jeszcze jakieś pytania, mości druidzie? - uśmiechnęła się niezwykle przymilnie analizując jego twarz.
- Oczywiście. W końcu po to tu przybyłem. By pomagać. - rzekł znowu beznamiętnie i spojrzał dziewczynie w oczy.
Przez chwilę ostro patrzyli sobie w oczy. Carmellia nie mogła jednak go rozgryźć, umiejętnie chował swoją duszę na dnie oczu całkowicie pozbawionych wyrazu. W końcu odwróciła wzrok.
- Dziękuję - teraz jej ton był beznamiętny. Odwróciła się na pięcie i wróciła do Rivi.

***
Wraz z Liadonem dźwigała ciało Sedary do miasteczka. Przez całą drogę nie odzywała się prawie w ogóle, wyglądała na osowiałą. Czy to zwłoki na noszach, czy inne wydarzenia dzisiejszego dnia tak ją przygnębiały? Myśli kłębiły się w jej głowie całkowicie bezładnie, była jakby rozkojarzona, nie mogła połączyć faktów w jedną całość. Intrygowało ją znalezione szkiełko, niemal żałowała, że pokazała je druidowi. Przed oczami miała ciągle jego zimną twarz, całkowicie pozbawioną wyrazu, oczy tępo wpatrujące się w znaleziony przez dziewczynę odłamek. Jak szybko zmieniał swoje nastawienie do grupki najemników, najpierw podejrzliwy i zdenerwowany, później bardziej przyjazny, by znowu nagle odrzucić wszystkie emocje i stać się nieodgadnionym. Trzeba na niego uważać, może okazać się niebezpieczny – do tego wniosku doszła już dawno i ciągle wałkowała go w myślach.
W końcu musiała wziąć się w garść, z otępienia wyrwał ją tłum Południowców przekrzykujący się i wypytujący co się stało, nie dający dojść nawet do słowa, przerywający coraz to nowymi pytaniami. Trzeźwość myślenia wróciła jej dopiero kiedy okazało się, że ich przewodniczka nie była rodowitą mieszkanką Dębów, tylko jedną z grupy Kosefa. Oddali mu ciało i wrócili do karczmy.

***
Atmosfera przy stole nie była zbyt wesoła, większość drużyny w myślach analizowała ostatnie odkrycia. Carmellia siedziała w milczeniu, ściskając w dłoni pomarańczowe szkiełko i bezwiednie je obracając. Apatycznie sączyła zupę i rozmyślała o druidzie.
Z otępienia wyrwał ją znajomy głos, to Kavin przyszedł do karczmy i zamawiał obiad dla siebie i córeczki. Carmellia przeprosiła swoich towarzyszy i podeszła do mężczyzny w chwili gdy ten ciężko opadał na krzesło. Uśmiechnęła się do niego i dziewczynki i zapytała:
- I jak się dziś czujesz młoda damo?
- Dobrze dziękuje. - uśmiechnęła się Kara - Tatuś zabrał mnie na pyszny obiad.
Nie czekając na zaproszenie tropicielka przysiadła się do stołu, spojrzała uważnie na zmęczoną, lecz ciągle przystojną twarz myśliwego, jego lekko potargane włosy.
- A Ty Kavinie? Nie wyglądasz zbyt dobrze...
- Ciężki dzień miałem. Naprawdę okropne rzeczy się tu dzieją. - spojrzał dziewczynie w oczy.
Odwróciła wzrok od jego przygnębionych oczu, spojrzała na dziewczynkę ze smakiem pałaszującą obiad. Czy będzie chciał przy niej o tym opowiadać? zastanawiała się. Po chwili milczenia zapytała:
- Możesz mi o tym opowiedzieć?
Mężczyzna spojrzał na swoja córkę i coś jej szepnął do uszka. Ona jednak pokiwała energicznie główką i niemal krzyknęła.
- Tatusiu ja chce siedzieć z Tobą.
Trochę to komplikowało sytuację, ale już po chwili na ratunek pośpieszyła Babcia Danusia. Podeszła do stołu i zainteresowała dziewczynkę opowieścią o Farlanie Błękitnym. Cóż za mądra kobieta. Właściwa osoba, na właściwym miejscu, we właściwym czasie - pomyślała Carmellia i uśmiechnęła się z wdzięcznością, puszczając przy okazji oko Aldanie.
Zadowolona dziewczynka pisnęła i już po chwili wraz z talerzem zupy szła w kierunku, w którym prowadziła ją starsza kobieta.
- No to ja też będę miał okazję usłyszeć tą historię. - powiedział z uśmiechem Kavin.
Odprowadziła wzrokiem Babcie i dziewczynkę i odwróciła się do mężczyzny, spoważniała.
- No to teraz możesz mi opowiedzieć co się działo. Zostajemy tu, czy wychodzimy na zewnątrz?
- Zostańmy. Mam twardy, ale pusty żołądek. - powiedział z przekąsem.
- To zjedz sobie spokojnie, zaraz porozmawiamy.
- Spokojnie, jak mam mówić, to przerywam jedzenie, co by nie mówić z pełną buzią. - uśmiechnął się szerzej.
- W takim razie...? - Spojrzała na niego z uwagą
- To było okropne. Znaleźliśmy truchło konia. Smród i owady były wszędzie. Nie to było najgorsze. To co znaleźliśmy pod kamieniami. Zmasakrowane ludzkie ciała, obdarte ze skóry. Bez głowy. Straszne. Zwłaszcza, że łatwo domyśliliśmy się kim oni byli. Widząc tak zmasakrowane ciała ludzi, których widywało się w mieście, nie można na to spojrzeć obojętnie.
- Mówisz chyba o ciałach znalezionych przez mojego znajomego... - Przesiadła się na krzesło stojące obok mężczyzny, delikatnie pogładziła go ręką po plecach, dla uspokojenia. - Kim byli Ci ludzie?
Czuła się podle tak go o to wypytując, ale te informacje mogły być znaczące dla sprawy.
- Takie stare dobre małżeństwo, Rovanna i Rovan Gree. Mieszkali w pobliżu. Zawsze chcieli mieć dziecko i nigdy się nie doczekali. Już go mieć nie będą.
-To naprawdę bardzo przykre...- Teraz przykryła swoją dłonią jego dłoń, leżącą na stole. Miała nadzieję, że ten gest nie okaże się zbyt poufały. - Muszę o to zapytać - badaliście w jakiś sposób te ciała? Domyślacie się kto lub co mogło ich zabić?
Na dłoń dziewczyny na swej dłoni niemal nie zwrócił uwagi.
- Badaliśmy. Nie mamy pojęcia co mogło tak zbezcześcić te ciała. Dazzaan mówił, że gnolle mogły to zrobić. Ale, co zniszczyło wóz z taką siłą tego nie wiemy. Ślady były. Jakieś dziwne. Humanoidalne. Trzy pary. To była zasadzka. Nie wiemy jednak dokąd prowadzą. Ciężko było się za nimi poruszać w lesie.
- Może ja powinnam też spróbować sprawdzić te ślady? Mam takie zdolności a i chodzenie po lesie nie powinno mi sprawiać trudności. A znaleźliście coś jeszcze prócz tych ciał?
- Nie. - pokiwał smutno - Tego i tak było za wiele.
- Nie martw się, znajdziemy przyczynę i ataki ustaną. Możesz opowiedzieć mi coś o Kosefie? - zmieniła temat.
- Kosef? Mądry i bogaty człowiek. Przybył tutaj dwa lata temu i od tego czasu tu mieszka. A czemu o niego pytasz?
- Wiesz, byliśmy dziś zobaczyć polanę i domek druida. Naszą przewodniczką była niejaka Sedara - podobno widziała ciało Aramila po morderstwie. Kiedy dotarliśmy na miejsce zaatakowała nas Amra i zabiła ją. Wróciliśmy do miasteczka i okazało się, że należała do grupy najemników Kosefa. Zastanawia mnie co robiła u druida, w jakim celu Kosef najmuje ludzi...Czy już wcześniej działo się coś, że ja najął i wysłał do druida?
- Jest człowiekiem czynu. Nie potrafi siedzieć cicho. Zaczęły pojawiać się gnolle wokół miasteczka. Nie wiedzieliśmy co to może oznaczać, więc chcieliśmy spytać Aramila. Jednak gdy pierwszy raz kilku z nas chciało tam pójść, to zaatakowały ich gnolle. Więc, gdy pojawili się najemnicy poszli na Polanę Druida z dwoma naszymi, jako obstawa. Z Sedarą poszli Lotar Zrogar, Taar Mokat, Jandar Stayanoga i Maksym Lackan .
- I wtedy znaleźli ciało druida?
- Tak. Właśnie wtedy.
- Więc mówisz, że gnolle zaczęły się pojawiać zanim zabito Aramila?
- Nie wiemy. Mówię, że pojawiły się, zanim znaleźliśmy jego ciało.
- A czy jest jeszcze cos co uważasz za istotne? może nie powiedziałeś mi jeszcze czegoś o druidzie, Amrze albo burmistrzu?
- Ale ja nie wiem, co może być dla Was istotne. Nie mam pojęcia co Ci mam powiedzieć.
Dziewczyna była skołowana, miała nadzieję, że dowie się więcej od myśliwego.
- A co o tym wszystkim mówi Dazzaan?
- On póki co widzi jednego wroga. Gnolle. Mówi, że powinniśmy zorganizować obronę miasta i "kopniakami przegnać gnolle za morze" - ostatnie słowa powiedział z czymś na kształt uśmiechu.
- I ma rację jeśli chodzi o obronę miasta. Ludzie powinni być przygotowani, nie mogą dać się wybić, muszą walczyć! No nic, dziękuje za rozmowę, muszę jeszcze porozmawiać z moimi towarzyszami, a Ty pewnie już porządnie zgłodniałeś no i obiad stygnie. - Uśmiechnęła się i wstała. Potem spojrzała na niego jeszcze raz i wahając się chwilę odezwała w końcu - Mogę mieć jeszcze prośbę do Ciebie, Kavinie? Jeśli dowiesz się czegoś nowego, albo zauważysz coś niepokojącego powiedz mi od razu o tym, dobrze?
- Oczywiście, nawet nie musisz mnie o to prosić. Ja także dziękuje. Za wszystko, w czym chcecie nam pomóc. - wstał i podał jej rękę z wdzięcznością.
Potrząsnęła jego ręką, szepnęła jeszcze "miej oczy i uszy szeroko otwarte" i ruszyła do stołu siadając do niego akurat w chwili kiedy układano na nim talerze z parującymi i niesamowicie pachnącymi plackami.

Wróciła dokładnie w chwili kiedy zaczęto dzielić się zdobytymi dziś informacjami i swoimi przypuszczeniami. Słuchała ze spuszczonymi oczami, wciąż wpatrywała się w swoje znalezisko. W końcu, po raz drugi tego dnia, przemogła się i pochyliła się do Tengira wciskając mu w dłoń małe świecidełko i szepcąc na ucho - „mógłbyś to sprawdzić?”. Wyprostowała się i zwróciła do Rishy.
- Ja też dziś znalazłam miejsce, w którym urywały się wszelkie tropy. Na Polanie Druida. Nawet my nie odciskaliśmy żadnych śladów. Spytałam o to Szarego Liścia… Dość dziwny facet. Powiedział, że to jego sprawka, sprawił to po tym jak najprawdopodobniej gnolli mag spopielił tam ziemię. Nie wiem co myśleć o nim, wydaje się dość podejrzany, jest coś takiego w jego zachowaniu… Myślę, że możemy brać pod uwagę to, że specjalnie chciał ukryć coś dla niego niewygodnego. Byłabym za tym żeby mieć go na oku, ale jednak nie dać mu odczuć, że możemy go o coś podejrzewać.
Atmosfera przy stole stawała się coraz bardziej napięta. Carmellia słuchała wymiany zdań między Krukiem, Mago i Ruliusem. W końcu wtrąciła swoje trzy grosze.
- Sedara nie była jedynym świadkiem, który widział trupa druida, Tengirze. Jeśli chcesz mogę podać Ci inne nazwiska w razie gdybyś zechciał z nimi porozmawiać. – i zamilkła czekając na wynik weryfikacji znalezionego przez nią kawałka kuli i ewentualną odpowiedź czarnoksiężnika.

***
Opuściła towarzyszy, którzy jeszcze siedzieli przy stole i podeszła do wzburzonego Niziołka; chwyciła go za kostki i zestawiła je z krzesła na ziemię. Pochyliła się nad nim i szepnęła do ucha:
- Chciałeś porozmawiać,prawda?
Mago spojrzał ze zdziwieniem na dziewczynę.
- Ale że teraz? No dobra, to chodź do pokoju, nie będziemy rozpraszać Ruliusa.
Wstał z krzesła, ukłonił się lekko bardowi, po czym odpowiedział na zaczepkę Tengira.
- Urażona duma, że się tak oburzasz? Ktoś się z Tobą nie zgadza, to od razu bronisz się ironią? Pogadamy, jak ochłoniesz - zasalutował Tengirowi, zachowując poważną minę, po czym skierował się do pokoju, który dzielił z tropicielką.
Carmellia ruszyła za nim po schodach rozmyślając nad jego ostatnimi słowami i domyślając się czemu woli powiedzieć o czymś, widocznie ważnym, tylko jej, a nie wszystkim towarzyszom. Kiedy weszli do pokoju zamknęła za sobą drzwi, ciężko się o nie opierając, po czym pytająco spojrzała na niziołka.
Niziołek usiadł na swoim łóżku i skrzyżował nogi. Chwilę milczał, patrząc przez okno. Minęła dłuższa chwila, zanim w końcu się odezwał.
- Jak wielkie ryzyko jesteś w stanie podjąć?
Ryzyko... Nigdy nie było jej obce. Nawet nie wiedział jak bardzo ryzykowała od czasu wyruszenia z rodzinnej wioski, na co się porwała. Spojrzała na niego, oczy jej zalśniły.
- Myślę, że wystarczające, by pomóc Ci w tym co zamierzasz - uśmiechnęła się promiennie.
Słysząc te słowa jej współlokator spojrzał na nią.
- Deklarujesz się, nie znając zagrożenia. Zdajesz sobie sprawę z tego, że wczoraj mogłem mieć szczęście? Dziś już noc może nie być taka ładna.
- Zatem powiedz mi co planujesz? Czego ode mnie oczekujesz?
- Na razie nie oczekuję niczego - ponownie odwrócił od niej wzrok. - Na razie proponuję Ci, żebyś poszła ze mną. Dopiero wtedy będę czegoś wymagał. Dazzaan mi sprowadza przewodnika na dzisiejszą - prychnął cicho - wycieczkę.
Podeszła do swojego łóżka i usiadła na skraju.
-Zakładając, że się zgodzę, gdzie chcesz mnie zabrać? I czego wtedy będziesz wymagał?
- Zależy, gdzie będzie w stanie zaprowadzić nas ten od kapitana. Mam zamiar zobaczyć domy zaginionych. Przynajmniej niektóre. A wymagał będę dyskrecji i ciszy.
- Da się zrobić - znowu się wyszczerzyła mając nadzieję zarazić niziołka uśmiechem. Tym bardziej, że miała dla niego naprawdę coś, co mogłoby go zainteresować. - Rozmawiałam dziś z myśliwym należącym do grupy Dazzana. Znam od niego tożsamość tej zamordowanej dwójki, której ciała znalazł Liadon. Może mają jakiś związek z zaginionymi mieszkańcami?
- Naprawdę? Nieźle - Mago odwzajemnił uśmiech i podszedł do plecaka. - Daj mi chwilkę - sięgnął do plecaka i wyjął leżące na wierzchu kartki, pióro i kałamarz. Usiadł przy stoliku i przywołał w pamięci listę zaginionych. Po jakimś czasie odtworzył, tak mu się zdawało, wiernie oryginalną listę. - To jak się nazywali?
- Rovanna i Rovan Gree. Z tego co wiem, było to starsze małżeństwo, które bardzo chciało mieć dzieci, jednak nigdy się ich nie doczekali. Raczej poczciwi ludzie. Ah, i mieszkali na obrzeżach miasteczka, przy samej palisadzie. Jakby się trochę izolowali od społeczeństwa.
- Rovanna i Rovan Gree - szepnął w zamyśleniu, po czym naniósł te dwa nazwiska na kartkę. - Kolejne dwie osoby na liście.
Patrzyła jak dopisuje nazwiska do krótkiej listy po czym spytała:
- A pozostali? Masz już coś? Coś co mogłoby łączyć te zaginięcia?
- Tak. "Fasolka" i Betz - wskazał odpowiednie nazwiska - byli chorzy tuż przed zaginięciem. Dziwna przypadłość. Możliwe, że ktoś inny też był chory, ta dwójka to jest minimum.
Podeszła do stołu i zajrzała mu przez ramie na zapisany skrawek kartki:

Betz
Renna "Fasolka"
Stary Lolo
Vogel
Wietrzyk
Rossallia Kalman
Rovanna i Rovan Gree

Jej usta poruszały się lekko i bezdźwięcznie kiedy wodziła wzrokiem po nazwiskach. Oczy ślizgały się po różnych informacjach na temat zaginionych zapisanych drobnym pismem. Nic jej to nie dało, nazwiska jak nazwiska. Tym bardziej, że nawet Mago nic więcej nie wiedział. Westchnęła i opadła zrezygnowana na łóżko.
- A cóż to za przypadłość? - spytała bardziej dla zasady. A może będzie to coś naprawdę niesamowitego co choć trochę rozjaśni jej umysł?
- Krew lecąca z nosa, osłabienie. Nic szczególnego, gdyby nie krosty na ciele i majaki.
Niziołek chwycił inną kartkę i napisał szybko coś na niej. Po chwili złożył ją, odpalił świecę stojącą przed nim i zalakował swoją wiadomość. Gdy wosk ostygł, położył kartkę pod świecznikiem.
Nie miała pojęcia czy nie będzie zbyt wścibska jednak w końcu uznała, że skoro razem prowadzą 'śledztwo' nie powinni mieć przed sobą tajemnic, przynajmniej w sprawach 'służbowych'. Uniosła brwi i zapytała:
- Co to?
- Nazwijmy to zabezpieczeniem się. Jeśli nie wrócimy, ktoś z naszych na pewno w końcu tu wejdzie i to przeczyta.
- Czyli naszą wyprawę uważasz za naprawdę niebezpieczną... Cóż, chyba nam pozostało tylko czekać na przewodnika od kapitana. Jak się z nim umawiałeś? Kiedy go przyśle?
- Uważam ją za wystarczająco ryzykowną, ze dopuszczam brak możliwości powrotu. Przyjdzie, jak będzie ciemno. Proponuję wyjście przez okno. Tylko jest problem. Mamy to okno nad wejściem i okno na korytarzu. Obydwa są dość ryzykowne.
Okno na korytarzu wychodzi na...? - pytająco zawiesiła głos
- Na bok karczmy. Tylko że na korytarzu może ktoś nas zobaczyć. Tu tkwi problem.
- Hmmm... Ciężka sprawa... Innych możliwości nie ma? A gdyby wymknąć się naszym oknem i spróbować przejść po dachu w takie miejsce gdzie schodząc byłoby mniejsze ryzyko, że ktoś nas zauważy?
- Też będzie nas widać. I to zdecydowanie za długo. Do tego dochodzi ryzyko upadku. Zresztą, pomyślimy nad tym, jak będzie trzeba wychodzić.
Westchnęła i rozparła się wygodniej na łóżku czekając na przybycie przewodnika.
 

Ostatnio edytowane przez Sonadora : 21-06-2009 o 15:47. Powód: Zapomniało się o kilku enterkach ;P
Sonadora jest offline  
Stary 21-06-2009, 16:17   #114
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Uczciwość nagrodzona.
Takimi słowami należałoby skwitować reakcję druida na prośbę Liadona.
Czy w tonie Nilvena kryła się jakaś ironia, czy tylko brzmiała w nim chęć pozbycia się nieproszonych gości? Tego już Liadon nie wiedział i wcale go to nie obchodziło.

Gdyby nie spytał, a sprawa by się wydała, wyszedłby na pospolitego złodzieja. A mogłoby się tak stać, gdyby Nilven spytał, czy coś znaleźli.
Nie mówiąc już o tym, że Riviella mogłaby się czuć w obowiązku poinformować druida o znaleziskach. I, w gruncie rzeczy, dziwne by było, gdyby tego nie zrobiła. Na szczęście nie doszło do sytuacji, która mogłaby zniszczyć wszelkie szanse na porozumienie z Nilvenem.




Sedara była drobną dziewczyną, więc niesienie jej na noszach nie stanowiło dla Carmellii i Liadona żadnego problemu nawet na tak wąskiej i krętej ścieżce, jaka łączyła dom druida z miasteczkiem.
W dodatku, w ramach urozmaicenia, od czasu do czasu do dwojga noszowych docierały fragmenty rozmowy, jaką prowadzili Astearia z Tengirem.
Malutkie fragmenty, z których stworzyć można było rozmaite, często sprzeczne z sobą teorie.



A więc Sedara była obca...
Ponieważ dziewczyna była najemniczką z grupy Kotrafa, zatem nie rodzina zajęła się jej ciałem. Nie było łez i okrzyków rozpaczy. Szlochu matki, pobladłej twarzy ojca.
Tylko czemu burmistrz nie wysłał kogoś z miejscowych? Czyżby Sedara tyle razy była gościem w domku druida? A może tak dobrze orientowała się w lesie?
Kosef i jego ludzie zajęli się wszystkim. Zabrali nosze i udali się do świątyni Pana Poranka.
Mieszkańców wioski bardziej interesowała postać nowego druida, niż los jakiejś tam najemniczki. Dopiero po jakimś czasie i zapewnieniu, że druid zjawi się w wiosce, Liadon i jego towarzysze mogli udać się do gospody.




Późny obiad (a może wczesna kolacja) była wyśmienita. Wzmocniona na ciele i duszy drużyna zabrała się, pełna zapału, do wyrażania najrozmaitszych rozważań i poglądów.
Liadon siedział przy stole nie wyrażając swojej opinii na poruszane tematy. Bo co miał rzec? Że złapanie żywcem Amry jest trudne do przeprowadzenia? I co niby mają zamiar zrobić ze złapaną elfką? Zmusić do współpracy? Wymusić zeznania?
Nie było ważne, czy Amra była wrogiem mieszkańców Dębów, gnoli, najemników Kosefa... Ważne było, co robiła. A jeśli tym czymś było strzelanie do ludzi, to trzeba było jej to uniemożliwić.
Najpierw pozbyć się jednego wroga, potem drugiego...

Sięgnął po listę nazwisk.
Szczurołap, pijaczyna-żebrak, zielarka, kupiec, kowal, córka krawcowej...
Nie potrafił dopatrzeć się związku między tymi osobami. Co je mogło łączyć? Zobaczyli coś? Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie?
Gdzie zaginęli? W miasteczku, czy poza murami? W jakich odstępach czasowych? O której? A raczej - kiedy zauważono ich zniknięcie?
Parę pytań, które będą musiały trochę poczekać.
Za to jedno, ze zniknięciami nie związane, mogło znaleźć odpowiedź.



- Panie Eberk - Liadon dosiadł się do krasnoluda, który najwyraźniej zastanawiał się, co teraz z sobą zrobić. - Mógłby mi pan poświęcić chwilkę czasu?

- Oczywiście - powiedział cicho, a po chwili krzyknął - Córa, jeszcze dwa daj. - na co Dagnal prychnęła ze złością, ale spełniła prośbę ojca.

- Wojenny z pana człek - powiedział Liadon, gdy kufle znalazły się na stole. - I bywały, co widać.

- A bywało się gdzie nie gdzie - powiedział i zapatrzył się w jakieś miejsce - Amn, Cormyr, Doliny. Aaaaaaach to były czasy.

- Zatem widział pan niejedno i niejedno pan wie... Trafił w moje ręce taki stary drobiazg. Czy mógłby mi pan powiedzieć, co oznaczają te runy? - Liadon ściszył głos i podsunął Eberkowi toporek w taki sposób, by jak najmniej rzucało się to w oczy zgromadzonego w karczmie towarzystwa.

Oczy krasnoluda zrobiły się wielkie i zapłonęła w nich wściekłość.

- Skąd go masz!? - syknął - To nie należy do Ciebie!

Z tym twierdzeniem można było dyskutować.
Jakby nie było Liadon dostał go od Nilvena i, przynajmniej na razie, toporek należał do niego. A że kiedyś powinien go oddać, zatem nie zamierzał wypuszczać go z rąk.
Błyskawicznym ruchem jak na takiego dziadka Eberk chwycił za rękojeść toporka, próbując go wyrwać. Liadon trzymał toporek mocno i nie zamierzał go puścić.
Wyszarpnął toporek z rąk krasnoluda.

- Oddaj! - powiedział z zaciśniętymi zębami Eberk pokazując pięść elfowi.

- Spokojnie... - powiedział Liadon tonem, jak miał nadzieję, przekonującym. - Nie jest mi to do szczęścia potrzebne, ale zabrać toporka ot tak nie pozwolę. Coś za coś.

- Pieprzona hiena cmentarna - ryknął Eberk na całe gardło i rąbnął Liadona z pięści w twarz, wraz z nim zwalając się na ziemie.

Epitet z pewnością nie był słuszny. Liadon nigdy w życiu nie obrabował żadnego grobu. Argument też Liadona nie przekonał.

- Trzeba było wysłuchać, aż skończę - syknął prosto w ucho krasnoluda. - Ale skoro nie chcesz nic o toporku powiedzieć, to go nie dostaniesz. - Z całych sił uderzył w głowę krasnoluda, w ostatniej chwili przypominając sobie, żeby użyć tej ręki, w której nie trzymał toporka.

Krasnolud stoczył się z Liadona.
Obaj zerwali się na równe nogi. Podobnie jak wszyscy w karczmie. Wokół obu przeciwników natychmiast utworzył się zwarty krąg kibiców.
Okrzyki "Przywal mu!", "Dołóż!" i "Nie daj się!" mieszały się ze słowami "Trzy na Eberka!", "Cztery na elfa!"

Eberk skoczył na Liadona. Najwyraźniej miał zamiar przewrócić go i sprowadzić walkę do partery, lecz Liadon zrobił szybki unik i odepchnął krasnoluda w bok. Eberk stracił równowagę. O mały włos wpadłby w tłum kibiców.

- Oddawaj to zgrzybiały złodzieju, bo ci jaja urwę! - wrzasnął czerwony ze złości.

- Nie mam nic twojego, zatem nic ci nie oddam - odparł Liadon, nieco rozbawiony niezbyt adekwatnym do rzeczywistości słowem 'zgrzybiały'. Określenie 'złodziej' zdecydowanie mniej go rozbawiło.

- To co trzymasz w garści jest prędzej moje niż Twoje cmentarna hieno! - ryknął zasapany i wściekły niczym rozjuszony smok Eberk.

- Udowodnij to - powiedział zimno Liadon. - Opowiedz mi o tym toporku. Z dala od tego żądnego sensacji tłumu.

Gdzieś w tle, przez ogólną wrzawę, przebiły się okrzyki "Przestańcie!", "Powstrzymajcie ich!", ale nie zrobiło to większego wrażenia ani na kibicach, ani na Eberku.

- Kurwa mać! Nic ci nie będę udowadniał kundlu! Zabrałeś z domu mojego przyjaciela - ryknął jeszcze głośniej Eberk i zaszarżował w furii na Liadona.

Furia niekiedy nie jest sprzymierzeńcem podczas walki. Zaślepiony złością Eberk nie zdążył zareagować na manewr Liadona, który wyczekał do ostatniej chwili i zszedł z linii ataku rozpędzonego krasnoluda. Chwycony za rękę i obrócony wokół własnej osi Eberk wylądował na podłodze.

- Dostałem go od następcy druida... - powiedział Liadon. - Do zbadania...

Sapiący krasnolud powoli podniósł się z ziemi. W jego oczach pojawiły się łzy.

- Oddaj mi to - powiedział. W jego tonie nie było już złości, tylko żal. - Proszę. Skoro jego już nie ma. Niech trafi do pierwszego właściciela.

Wyglądało na to, że starcie jakby się zakończyło. Zrozumieli to nawet kibice

- Nie mogłeś tak mówić od razu? - stwierdził Liadon z odrobiną zniechęcenia w głosie. - Masz - rzucił toporek na stół.

Eberk nawet nie drgnął.
W przeciwieństwie do innych oglądających tę scenę. Wszyscy otworzyli oczy i usta, gdy toporek zatoczył łuk i wrócił do ręki Liadona.
Elf uśmiechnął się nieco krzywo. Najwyraźniej magia broni działała zawsze, nie tylko wtedy, gdy toporek został skierowany w konkretny cel. W dodatku broń wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z pracowni mistrza.
Obrócił toporek w ręku i podał go Eberkowi.

- Masz! - powiedział. - Chciałem tylko poznać jego historię - dodał z nutką goryczy w głosie. - Czy wszystkie krasnoludy muszą najpierw działać, potem myśleć? - zadał zgoła retoryczne pytanie.

Nie oczekując odpowiedzi wyszedł z gospody..




Pokręcił głową z nieco ponurym uśmiechem.
Całkiem jakby któryś z bogów robił mu niezbyt sympatyczne kawały.
Teraz tylko brakowało tego, żeby z karczmy wybiegła Riviella i zrobiła mu awanturę za sprzeczkę z Eberkiem. Już lepiej było, na wszelki wypadek, zniknąć jej z oczu.
Ruszył w stronę kuźni.



Tym razem młody kowal miał jakby lepszy humor. Na widok Liadona niemal się uśmiechnął.

- Nóż jest już gotowy - powiedział. - Trzy sztuki złota. Razem z tym zabezpieczeniem ostrza.

Liadon obejrzał podany mu przedmiot. Robota była przednia i z pewnością warta nawet takiej ceny.
Sięgnął do sakiewki.

- Czymś jeszcze mogę służyć? - spytał kowal.

Liadon skinął głową.

- W zasadzie tak... - odparł. - Czy mógłby pan nieco podreperować mój napierśnik?

Kerd zrobił krok w stronę Liadona. Delikatnym, niemal pieszczotliwym ruchem przejechał po napierśniku.

- Dwie, trzy godziny pracy i będzie jak nowy - stwierdził. - Trochę stukania, trochę więcej polerowania... - Jeszcze raz dotknął napierśnika. - Zrobi się - zapewnił. - Jeszcze dzisiaj będzie zrobione.



Powierzywszy napierśnik kowalowi Liadon ruszył w stronę świątyni. W końcu nie musiał siedzieć i patrzeć kowalowi na ręce.
Poza tym nie chciał.
Nikt nie lubi takich obserwacji, mogących sugerować brak wiary w czyjeś umiejętności.

Morvin leżał na łóżko z wyraźnie znudzoną miną.

- I jak samopoczucie? - spytał.

- Świetnie. - Wyraz twarzy Morvina zdecydowanie nie był zgodny z tym stwierdzeniem. - Chciałbym iść na patrol, ale Matka Fiara na to nie pozwala. - W głosie leżącego słychać było żal i pretensje.

- Może to i dobrze - powiedział Liadon, słysząc utyskiwania Morvina - że leżysz tu pod bacznym okiem Matki Fiary.

- Dobrze? - powiedział załamany chłopak - tyłek mi się tu odparzy!

- Jeśli sądzisz - stwierdził Liadon kryjąc uśmiech - że leżąc tu stracisz okazję do wykazania się bohaterskimi czynami, to jesteś w błędzie.

- A ja myślę, że tym razem to ty się mylisz - powiedział cicho chłopak.

- Powinieneś zrozumieć - odparł Liadon z naciskiem - że nikomu nie są potrzebni martwi bohaterowie. Jeśli nie będąc w pełni sił pobiegniesz do walki i dasz się zabić, to nawet nie zostaniesz bohaterem, tylko głupcem. Chcesz się popisać przed dziewczyną? A może wzywa cię obowiązek?

- Poza tym - kontynuował - dlaczego sądzisz, że to wszystko, całe te nieszczęścia spadające na Dęby, nagle się skończą? Jeszcze będziesz mieć okazję się wykazać i to nie raz. Ale jeśli nie będziesz w pełni sił, to tylko narazisz innych. Tych wszystkich, którzy będą musieli nie tylko dbać o swoje życie, ale i pilnować twego tyłka.

- Tak. - uśmiechnął się Morvin. - Masz rację. Dziękuje.

- Uwierz mi - Liadon odpowiedział uśmiechem - świetnie cię rozumiem.

Chłopak uśmiechnął się na te słowa szerzej i kiwnął głową.

- Ach, mam pytanie - przypomniał sobie Liadon.

Morvin spojrzał na niego z zaciekawieniem.

- Słyszałem - powiedział Liadon - że zaginął kowal. Wszak macie kowala - skinął głową w stronę, gdzie znajdowała się kuźnia.

- Ach... Kaspar Betz. To ojciec Kerda. Zaginął jakieś... - Morvin zawahał się - sześć dni temu. Zresztą rozmawiałem o tym z Mago.

Liadon nie potrafił sobie przypomnieć, czy coś o tym słyszał.

- W jakich okolicznościach? - spytał. - Wyszedł z domu i nie wrócił?

- Okoliczności? Dobre pytanie. Wiemy, tylko tyle, że chorował wcześniej na jakąś dziwną chorobę, nic więcej.

- A leczył go ktoś? Któraś z kapłanek? Druid? - spytał Liadon.

- Z tego co wiem, to była u niego zarówno Maten jak i Matka Fiara. Jednak..- tu chłopak się zawahał - Nie miały zbyt wiele czasu na przebadanie go. Gdy zachorował wyglądało to na długą i groźną chorobę. Tej samej nocy jednak zniknął.

- A wiadomo, jak ta choroba się objawiała?

- Ech - westchnął ciężko Morvin. - Czy mi się wydaje, czy prowadzicie kilka osobnych śledztw, każde na własną rękę? Nie zajdziecie w ten sposób daleko. No, ale to wy jesteście specjalistami w takich sprawach. Tak jak już mówiłem Mago. Objawy to osłabienie, krew z nosa, dziwne i krwawiące chrosty na cały ciele, majaki i to chyba dość przerażające.

- Nie prowadzimy osobnych śledztw - uśmiechnął się Liadon. Im więcej osób pyta, tym więcej szans na uzyskanie odpowiedzi. Niekiedy ludzie dopiero po jakimś czasie przypominają sobie o pewnych szczegółach...
- Czy ktoś jeszcze zachorował na coś takiego? Wszak choroby bywają zaraźliwe...

- Tak. Kolejna zaginiona osoba. Pani Renna zwana "Fasolką".

- Raczej ogrodniczka. Handlowała fasolką.

- Miała jakiś kontakt z kowalem? Zachorowała wcześniej, czy później? I kiedy zniknęła? W taki sam sposób?

- Raczej nie, choć nigdy nie wiadomo, prawda? To małe miasteczko, mogła mieć jakiś interes do kowala. Zachorowała po nim. Jakieś pięć lub cztery dni temu. Nie mam pewności.

Jasne. W końcu Morvin nie mógł wiedzieć wszystkiego o wszystkich.

- Dwie osoby to na szczęście nie epidemia - powiedział Liadon. - A inni? Wiadomo coś o tym, jak i kiedy zniknęli?

- Nie powiem 'nikt nic nie wie' - odparł Morvin. - Po prostu nie jesteśmy pewni. - Podrapał się po głowie. - Oceniamy, że pierwsze zniknięcie nastąpiło jakieś dziewięć dni temu, ale kto to wie. Część z nich żyła samotnie. Lolo zjawiał się, jak zabrakło mu jedzenia czy picia. A plotki głoszą, że miał gdzieś swoją prywatną aparaturkę i pędził bimber. Mógł przekroczyć miarę i zasnąć na wieki pod krzaczkiem. Albo zabłądzić i wpaść do jeziora. Dopiero później ktoś zauważył, że Lolo nie pojawił się od paru dni.
- Vogel-szczurołap... Znasz takich ludzi. Żyje sam, z dala od innych. Kiedyś powiedział, że nie może 'nasiąknąć smrodem cywilizacji', bo go szczury wyczują na milę. Tak jak w przypadku Lola, dopiero po jakimś czasie zauważono, że go nie ma.
- Jeśli chodzi o panią Wietrzyk, to ta często znikała na parę dni. Parodniowa nieobecność nie zrobiła na nikim wrażenia, dopóki z paru dni nie zrobił się tydzień.

- Czy szczurołap miał jakieś zwierzę? Kota? Psa?

- A miał. Psa. Taki mały i bardzo zajadły kundelek. - Chłopak zamyślił się po czym otworzył szerzej oczy, jakby sobie coś uświadamiając. - Tak. Właściwie, to go nie widziałem równie długo, jak jego pana.

Liadon pokiwał głową.

- Wygląda na to, że zniknęli równocześnie. Ale to i tak o niczym nie świadczy. A jego dom... był otwarty, czy zamknięty?

- Otwarty. Ale to raczej nic specjalnego, jeśli mam być szczery. W Dębach to raczej normalne.

Jasne. Mała miejscowość, wszyscy wszystkich znają. I nikt nie zamyka drzwi.

- A w środku? Bałagan? Ślady przygotowania do podróży? Zepsute jedzenie?

- Nic. W domu było tak jak zawsze. Żadnych śladów, nic.

- A narzędzia pracy? Zabrał ze sobą?

- Nie, nie - zaprzeczył gwałtownie Morvin. - Wszystko zostało w domu nie ruszone... Dlatego mówi się o zaginięciu, a nie o tajemniczej podróży.

- No dobra. Dziękuję za wiadomości. Odwiedzę cię jutro - powiedział Liadon na pożegnanie. - I zdrowiej szybko - dodał z uśmiechem, wyciągając rękę do Morvina.

Morvin odpowiedział mocnym uściskiem dłoni.




Nie zaczepiany przez nikogo Liadon wyszedł ze świątyni. Spojrzał w niebo. Do spotkania z kowalem zostało jeszcze trochę czasu. W sam raz na mały spacer nad jezioro. A potem kowal i powrót do gospody.
Chyba że Eberk się wściekł i wyrzuci go z gospody.
Wtedy będzie musiał znaleźć inną kwaterę.




Przez okno w pokoju wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Stukanie do drzwi oderwało Liadona od podziwiania wspaniałego widoku.

- Jak pan prosił - w drzwiach stanęła Katie. - Coś do przegryzienia na wieczór.

- Dziękuję bardzo - Liadon uśmiechnął się do dziewczyny. - Postaw proszę na stole.

- Coś jeszcze?

- Nie dziękuję. Jedynie kąpiel, ale to nie wcześniej niż za godzinę.

Gdy za dziewczyną zamknęły się drzwi Liadon ponownie podszedł do okna.

Co kryje się w tym pięknym lesie?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-06-2009 o 17:11.
Kerm jest offline  
Stary 21-06-2009, 19:54   #115
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Gdy wracali z wyprawy z trupem na noszach i niepocieszonymi minami ona również nie promieniała. Całą drogę szła w milczeniu, rozmyślając i wspominając zarówno to co odkryli jej towarzysze jak i to co się stało. Gdy zaś dotarli do wioski postanowiła odwiedzić świątynię i odłączyła się od reszty, rzucając za sobą że niebawem wróci.

Oczom Rivielli znów ukazał się kościół Lathandera. Mury zdawały się dawać dziwne poczucie bezpieczeństwa a poświęcona ziemia uspokajać. Tym razem było tu dość pusto, nie było już rannych zapewne liżących rany już w domach. Paladynka wodziła spokojnym wzrokiem po architekturze wnętrza, szukała Fiary. Usiadła w końcu za ławą, zarzucając dla wygody nogę na nogę i czekając cierpliwie aż dojrzy kapłankę. Wcale nie śpieszyła się oznajmiać iż właśnie siedzi tu i czeka. Chciała przez chwile na nią spojrzeć jakby z boku, przyglądając się jej pracy. Wewnątrz nie było wiele ludzi, a świątynna cisza koiła przyjemnie i dawała myślom snuć się wedle własnej woli. Zastanawiała się nad reakcją Fiary na jej przybycie wpatrując w kolorowe witraże.

W kapliczce poza Riviellą przebywała jedynie jakaś modląca się żarliwie wraz ze swoją kilkuletnią córką kobieta. Obie cichutko szeptały litanie przed ołtarzem Lathandera, zapewne prosząc o zdrowie dla poszkodowanego męża i o lepsze jutro, lub tym podobne, zwyczajowe, prostackie, lecz zarazem ważne sprawy.

Paladynka wsłuchując się w ich cichy szmer przymknęła lekko oczy, zastanawiając się, czy ona sama mogłaby tak prosto żyć, i żarliwie prosić o zdrowie kogoś jej wyjątkowo bliskiego... .

- Czy mogę w czymś pomóc? - Usłyszała nagle cichy głosik tuż obok swojego ucha. Spojrzała lekko zaskoczona na stojącą obok niej Maten. Zarumieniona wyraźnie własnym postępowaniem dziewczyna poruszała się po kapliczce wprost niczym jakiś kot... .

- Właściwie tak, szukam najwyższej kapłanki.. Fiary. Jest bardzo zajęta?

- Wyszła z wizytami do rannych, odwiedzić ich po domach, a to coś ważnego pani? - Szepnęła ponownie Maten, zerkając również w stronę modlących się przy ołtarzu.

- Nie... w sumie nie. Przyjdę innym razem. Dziękuję - westchnęła pierw, skinęła miękko uśmiechając, wstając i zbierając do wyjścia.

Gdy Paladynka wychodziła z przybytku Lathandera niemal wpadła wtedy właśnie na Fiarę. Obie kobiety były najwyraźniej w tym momencie mocno zamyślone.

Zaskoczona Kapłanka spojrzała prosto w twarz Rivielli, po czym powoli na jej twarzy zagościło ciepło, a na ustach pojawił się miły uśmiech. Fiara miała na sobie tym razem szarawą suknię, włosy zaś starannie przyczesane, choć niezwykłe ogniki w oczach wywołane widokiem Elfki pozostały znajome... .



- Witaj - Odezwała się, wyciągając w stronę Paladynki rękę - Co cię tu sprowadza ska... Riviello?.

Parę kroków za Elfką stała z rozdziawioną buźką wyjątkowo zdziwiona tym wszystkim Maten. Kapłanka bowiem była znana z dużej dozy obojętności wobec większości znanych jej osób... .

Riviella uścisnęła miękko dłoń Fiary, jakby nieco przydługo, nie odrywając wzroku od jej oczu. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała:

- Przyszłam oderwać Cię troszkę od zajęć i porozmawiać, o ile masz czas... - wywinęła lekko oczami.

- Oczywiście że znajdę chwilkę - Fiara lekko zmrużyła oczy, po czym wyjątkowo zabawnym machaniem dłoni na wysokości swojej twarzy przegnała podglądającą Maten w głąb przybytku Pana Poranka - Chcesz porozmawiać w kapliczce, czy może się przejdziemy?.

- Wybieram to drugie. Tylko gdzie można się przejść nie ryzykując pożarcia przez stada gnolli? - przechyliła lekko głowę i zaśmiała się podchodząc nieco bliżej.

- Myślę, że spacerek po mieście będzie w sam raz - Najwyższa Kapłanka doskoczyła nagle lekko do Rivielli, po czym pochwyciła ją "pod ramię". Spojrzała z bliskiej odległości wesołym spojrzeniem w oczy Elfki - Idziemy?.

Przeszły kilka metrów, z początku Riviella nie wiedziała od czego zacząć. Spojrzała na Fiarę, przyglądając się jej. Po chwili jednak poczuła powietrze w płucach.

- Jak Ci minął dzień? Wczoraj.. chciałam o tym troszkę porozmawiać - twarz elfki uśmiechnęła się spłoszona rumieńcem. - Chodźmy gdzieś gdzie będzie można swobodnie porozmawiać.

Starsza kobieta na słowa Elfki, na chwilę równą mrugnięciu oka, przygryzła lekko wargę.

- Znam takie miejsce.

Zaczęła ją gdzieś prowadzić ulicami poprzez Dęby, wśród licznie spotykanych mieszkańców, miło pozdrawiających obie spacerujące. Ku uldze Paladynki nikt jednak zbytnio nie wybałuszał oczu na sposób w jaki obie spacerowały, trzymając jedna drugą pod ramię, w końcu czasem tak się kobietom zdarzało. Cóż, taka niby zacofana dziura, a czasem potrafi zaskoczyć jakąś drobnostką... .

Fiara doprowadziła Riviellę do czegoś, co wyglądało jak zakańczający ulicę park. Zieleń w mieście nie była wielce obszerna, a w tym miejscu znajdowało się ledwie parę małych drzewek i krzewów, do tego mała fontanna i dwie ławeczki, jednak zawsze coś, swojskie i nawet ładne w swojej prostocie.

Usiadły więc obie, a Kapłanka w końcu puściła rękę Rivielli.
- Dzień lepszy niż wczoraj, oby takich więcej. Wczoraj... - Trzymając dłonie na swoich kolanach poruszyła palcem po materiale swojej sukni - To o tym chciałaś porozmawiać? - Spojrzała wyczekująco Elfce w twarz.

- Tak, powiedz mi czy żałujesz wczorajszej nocy? Muszę się zapytać.. bo nie daje mi to spokoju. - elfka nerwowo pogłaskała się po policzku. - A jeśli nie.. to czemu ja? Czy byłam jedną z wielu? - spojrzała w ziemię skrępowana nieco.

Nastała wyjątkowo długa cisza... obie zaczęły mimowolnie wsłuchiwać się w ćwierkot jakiegoś pobliskiego ptaszka.

- Nie żałuję - Odezwała się w końcu Fiara, kładąc również niespodziewanie swoją dłoń na dłoni Rivielli, spoczywającej na ławce - I nie, nie było wielu. A czemu, naprawdę nie wiem... poczułam magię chwili, coś niezwykłego. Wybacz jeśli cię zraniłam.

Kapłanka zabrała swoją dłoń, po czym teraz ona zaczęła wpatrywać się w ziemię.

- Nie smuć się, nie zraniłaś. - przytuliła się do Fiary czule i dała ciepłego całusa w policzek, szukając jej spojrzenia - Ja.. po prostu nie miałam takich doświadczeń wcześniej. Byłaś cudowna. - delikatnie odgarnęła jej włosy z twarzy.

- Smakowało Ci śniadanie? Przyjemnie było obudzić się rano czując Cię wtuloną. - Riviella ponownie chwyciła za dłoń Fiary która uciekła chwile wcześniej.

Fierna z lekko zaciśniętymi ustami przysłuchiwała się słowom Rivielli, gdy ta zaś ją do siebie przytulała i całowała w policzek w oczach Kapłanki pojawiły się znane "ogniki".

- Ty także - Szepnęła - Dziękuję ci bardzo za śniadanie i za perfumy, pachną wprost cudownie.

- Opowiesz mi troszkę o sobie? - wtuliła policzek w jej ramię i objęła cieplutko.

- Co by tu opowiadać... - Zamyśliła się Fiarna - Nie jestem już taka młoda jak ty, przeżyłam 40 wiosen a to kawał czasu dla człowieka. Większość spędziłam tutaj, nie znam świata, nie podróżowałam i nie prowadziłam zbyt ciekawego i pasjonującego życia, nie walczyłam z potworami. Miałam kiedyś... - Kapłanka nagle zamilkła - Teraz mam Maten, jest dla mnie jak córka.

- Moja rodzina została daleko stąd... Maten? Opowiedz mi więcej....

- Maten to sierota, ojciec zostawił matkę i córkę, sama matka zaś zginęła jakiś czas później w wypadku. Dziewczyna nie miała dokąd iść to ją przygarnęłam, nauczyła się wyrabiać zioła, z biegiem czasu odkryła i Pana Poranku i została moją uczennicą - Fiara spojrzała w niebo - Życie zaskakuje co chwilę... .

Spojrzała na Riviellę, jej kąciki ust zadrżały, po czym zachichotała ze swoich ostatnich, "wielce poważnych" słów.

- Czyli jesteś wolną, słodką kobietą która wie czego chce.. troszkę samotna.. - głaskała jej dłoń - Chciałabyś to kontynuować? Chciałabyś poznać mnie lepiej?

- W twoich słowach to wszystko brzmi wyjątkowo... frywolnie, podczas gdy ja zyskałam miano samotnej, zgorzkniałej kobiety - Kapłanka przytrzymała dłoń Rivielli w miejscu, spojrzała gdzieś w bok, potem w jej oczy - Nasza znajomość... ja... ja nie wiem... tak. Nie... może... bogowie, jaka ja jestem roztrzepana co? - Zadrwiła sama z siebie - Taka stara, a taka... .

Nie dokończyła i uśmiechnęła się do Rivielli.

- Ciiii.... - uśmiechnęła się czule i położyła palec na ustach Fiary - niektórzy patrzą w głąb duszy...

- Może więc opowiesz mi coś o Amrze, druidzie i burmistrzu?

- Hmmm... - Fiara delikatnie musnęła palec Rivielli ustami, po czym rozsiadła się wygodniej na ławce, zakładając nogę na nogę - Amry nie znałam osobiście, choć wszyscy mówią, że z niej niezłe ziółko, więc chyba coś w tym jest. Jej ojczym Aramil... to był wspaniały mężczyzna, często z nim rozmawiałam, nie tylko "fachowo" o ziołach czy maściach, to co się stało to naprawdę przykra rzecz. Burmistrz z kolei jak to burmistrz, politycy mają zawsze te same cele, nawet w tak małej mieścinie jak Dęby, trzyma się władzy niczym rzep psiego ogona.

Kapłanka parsknęła śmiechem, a wokół jej oczu zrobiły się na moment wyraźnie widoczne "kurze łapki". Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na czterdzieści wiosen, pewne drobnostki to jednak potwierdzały.
- A dlaczego pytasz? - Spojrzała na Elfkę.

- Podejrzewamy że burmistrz nie mówi nam całej prawdy.. no cóż myślałam że w tak małej mieścinie wszyscy się znają... Mamy trudne zadanie do wykonania, jednak w przeciwieństwie do najemników staramy się wyplenić całe zło, nie tylko wykonać zlecenie burmistrza - urwała na chwilę - Wychowałam się w pięknej fortecy, położonej w górach gdzie natura obdarowywała nas wszystkich upojnym i wygodnym życiem... Mój dom jednak już istnieje tylko w formie spopielałych ruin i grasujących monstr.. jak w jakimś koszmarze. Nie spaliły go żadne orki czy gnolle... żadne giganty, tylko ludzie... niewielu ocalało spośród szlacheckich rodzin Wichrowych Wzgórz... - elfka zapatrzyła się na dłoń Fiary.

- Wiesz Riviello, ja nie wścibiam nosa w nie swoje sprawy - Kapłanka minimalnie się uśmiechnęła - Jakoś nie przepadam za burmistrzem więc po prostu mało mnie on obchodzi. A twój dom musiał być naprawdę pięknym miejscem, nie żyj jednak w przeszłości, często jej ból odbiera nam chęć na przyszłość... .

Po ostatnich, dosyć zagadkowych słowach Fiara delikatnie poruszyła palcem, gładząc przez moment trzymającą ją dłoń Elfki. Gdzieś w miasteczku rozległo się bicie pojedynczego dzwona, dzwoniącego pięć razy.

- Na mnie już czas - Fiara wydęła minimalnie usta - Jeszcze parę drobnych obowiązków wzywa. Jeśli zechcesz, możemy jeszcze porozmawiać... wiesz, zapraszam cię na kolację! - Spojrzała na nią z drobnym uśmieszkiem.

- Noo.. eh dobrze. Ja tu jeszcze zostanę... - Riviella zamyśliła się wyraźnie zmartwiona. Złapała dłoń Fiary troszkę mocniej po chwili uwalniając i oddając wolność. - Więc do wieczora... o ile nie będę i ja miała obowiązków.


Kapłanka odeszła a elfka poczuła jak wzbiera w niej coś, nie wiedziała jednak co.. w każdym razie paladynka powinna nad sobą panować. Tak więc starała się uspokoić, tak wiele myśli przepływało jej przez głowę. Uśmiechnęła się w końcu nieco ironicznie pod nosem sama do siebie. Wstała by się nie pogrążać i podbiegła do oberży tylko troszkę spóźniona. Wszyscy zajęci byli wymianą informacji, zaś Riv przysiadła tylko do stołu z zamiarem zjedzenia czegoś dobrego kalafior i zupa ogórkowa był w sam raz. Nie zjadła jednak za wiele gdy Tengir przedstawił sytuacje pod chatą druida i zaproponował by się odezwała. Pokrótce opisała swój pomysł zastawienia pułapki na Amrę, widząc jednak skwaszone miny czy to podanym daniem czy to jej pomysłem postanowiła w ogóle się nie odzywać.

- Macie rację, ten pomysł jest bez sensu - rzuciła pośpiesznie ani troszkę się nad tym nie zastanawiając, ani ironicznie, tak zupełnie bez emocjonalnie nie chcąc przedstawiać żadnych swoich pomysłów ani spostrzeżeń. Skupiła się na swoim talerzu tak oddalając się zmysłami od otaczającej rzeczywistości że zapewne sprawny złodziej mógłby zdjąć jej z szyi łańcuch pereł i nawet by nie zauważyła. Zaczęły się kłótnie i spory a posiłek coraz mniej smakował. Spojrzała tylko na niziołka z jakby nie wypowiedzianą pretensją i brakiem zrozumienia zaraz po jego słowach gdy mówił o rzekomej i ewentualnej niewinności Amry.

Za chwilę opuściła wzrok na swoje kolana, zamknęła oczy i westchnęła.
W tym czasie Liadon zaprezentował krasnoludowi toporek, zaczęła się bijatyka. Tylko tego brakowało, próbowała się dostać tam i ich rozdzielić ale wyraźnie rozbawiony tłum jej na to nie pozwolił, Liadon wyszedł. Zaraz po tym wyszła ona. W sumie wcale nie planowała ganiać za Liadonem, a gdy się rozejrzała już go nie było. Musiała się uwolnić od tego wszystkiego.. źle się czuła i dręczyły ją niespokojne myśli. Położyła się pod jednym z drzew nieopodal oberży, w miarę daleko od drogi tak by pobyć w samotności. Tylko ona i matka natura... delikatna trawa, szorstka kora drzewa pachnąca przyjemnie jak i nieco wilgotne, chłodne powietrze otulało ją gdy patrzyła w gwiazdy. Wzrok Rivielli nie wyrażał zbyt wiele, był tajemniczy, jakby zagubiony, niezrozumiały. Ona sama zaś nie wiedziała chyba do końca czego tam szuka. Zaszkliły się jej lekko oczy, wtedy gwiazdy wyglądały jeszcze piękniej. Okryła się nieco dokładniej swoim płaszczem przymykając oczy i uśmiechając przez łzy do siebie. Nie wiedziała ile czasu tak spędziła... cóż wtedy znaczył czas.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 21-06-2009, 21:43   #116
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Słońce nad Południowymi Dębami powoli zbliżało się ku horyzontowi, więc w karczmie pod Złamanym Toporem ruch robił się coraz mniejszy. Po szokującej i bardzo ciekawej scenie bójki między gospodarzem, a jednym z dziesięciu najemników, którzy przybyli do miasteczka zaledwie dzień wcześniej, teraz nie działo się już nic ciekawego. Ostatnimi czasy, a właściwie po ostatnim, przerażającym dla większości Południowców ataku, wszyscy mieszkańcy Dębów chodzili spać dość szybko.
Po miasteczku rozniosło się wiele plotek, a co za tym idzie, ludzie coraz więcej o tym wszystkim dyskutowali.

- Ale zaraz o jakiej chorobie mówisz? – spytał gruby mężczyzna jakąś kobietę w długi brązowych włosach.
- To Ty nic nie wiesz? Podobno kasła się krwią.
- Głupoty opowiadasz! – krzyknął jakiś chudy staruszek – Krew płynie z oczu i z uszu, nawet siko się krwią!
- Ano! I że wtedy, to czym się sika robi się małe i odpada. – powiedział następny
- O! To dopiero tragedia! Faceci tracą swą męskość, i co teraz będzie! – krzyknęła ze śmiechem długowłosa.
- To nie powód do śmiechu – powiedział staruszek.
- No, dla Was na pewno nie – odpowiedziała dziewczyna.
- A ja słyszałem, – powiedział kolejny mężczyzna – że, dostaje się jakieś dziwne krosty na cały ciele.
- A wszystko przez tą dzikuskę.
- Tak od zawsze wiedziałem, że z nią będą problemy. Zaraza. Co też druidowi strzeliło do głowy, żeby ją przygarnąć! Na własną zgubę!
- I na naszą zgubę! Zniszczy nas z tymi psowatymi bestiami, czerwonemu kurowi nic się nie oprze.
- Amra jest straszna – odezwał się milczący wcześniej brodaty mężczyzna. Pamiętacie jak dwa lata temu złamała mi rękę, zupełnie bez powodu? – wszyscy zgodnie pokiwali głowami – I ten jej zwierz. Bestia z piekła rodem! Kto bowiem widział tak wielkiego i czarnego jak smoła kota?! – znowu ludzie pokiwali, jednak tym razem ze znacznie większym entuzjazmem. – Teraz prowadzi ku nam jakieś bestie. Zawsze nas nienawidziła, taka prawda!
- I jeszcze porywa ludzi! – dodała długowłosa dziewczyna.
- Podobno zabiła Rovannę i Rovana! I obdarła ich ze skóry! – krzyknął gruby mężczyzna.
- A ja się zastanawiam, ile w tym prawdy. – powiedział cicho staruszek. – W końcu taki Mędrzec jak Aramil nie wychował by takiego potwora prawda...

Takie i podobne rozmowy prowadzono nie tylko w karczmie, ale praktycznie w całych Dębach. W niezliczonych plotkach królowała Amra, były jednak też takie mówiące o zniknięciach, o tym, że jakieś cienie przemykają w nocy po lesie i po samej osadzie, podobno Cmentarz Mgieł został ponownie odnaleziony, ktoś gdzieś wspomniał o wielkich bestiach w lesie, ktoś inny powiedział, że widział wielkie ślady potworów, przy których trolle to małe pieski, wspominano nawet o smokach, czego dowodem miały być pożary lasu. Głośno mówiło się też o makabrycznej zbrodni jaka dotknęła biednych państwa Gree. Jak widać ktoś z zaufanych ludzi Dazzaana, jednak „puścił parę”, co na pewno nie działało dobrze na morale południowców, tak samo zresztą jak inne opowieści. Niektóre z nich opowiadały także o grupce awanturników, którzy zostali niejako wynajęci przez samego burmistrza do rozwiązania problemów, nękających tą spokojną miejscowość. Minęły dwa dni, a już popularne były stwierdzenia, że „ta stara to ewidentnie wiedźma”, albo „gdzie szlam tam niziołki”, czy „elf zawsze chce utrzeć nosa krasnoludowi, a przecież Eberk jest taki miły” bądź „to paladynka Sune, chowajcie swych facetów w chałupach” na co mężczyźni odpowiadali „kurna takiej to bym z łóżka nie wygonił!”. Mimo, iż często powtarzane, to w większości ciągle przez tych samych ludzi, bowiem większość Południowców przychylnie patrzyło na śmiałków.

Co do dziesiątki awanturników zaś, każdy z nich miał już w głowie własny plan na wieczór czy noc. Ktoś mógłby powiedzieć, że noc zapowiada się naprawdę spokojnie. Nawet nie wiedziałby jak bardzo się myli.

***

Risha pływała sobie w najlepsze w jeziorze o słusznej nazwie Czysta Woda. Kąpiel była odżywcza i relaksująca, a ciepły letni deszczyk, który zaczął padać w pewnym momencie, sprawił, że woda zrobiła się jeszcze cieplejsza, a kąpiel cudowniejsza. Nic nie mogło się równać z taką kąpielą, nawet wielkie marmurowe wanny gorącej wody z wonnymi olejkami. W powietrzu unosił się zapach deszczu, liści, gleby oraz wody. Do uszu tropicelki dopływał wesoły śpiew ptaków i dźwięki lutni. Dziewczyna aż spojrzała na brzeg. Była pewna, nie wydawało jej się. Z miejsca gdzie zostawiła swe wszystkie ciuchy wyraźnie słyszała melodię wygrywaną na fletni. Postanowiła wrócić, aby to sprawdzić, a może to melodia przyciągała ją do siebie. Zbliżyła się powoli do małej plaży i tylko upewniła się w tym co zdawało się jej od początku. Tylko jedna istota mogła tak grać na fletni, w środku lasu. Opierając się o głaz i grając na lutni stał sobie na plaży, przy samych ciuchach Rishy, najprawdziwszy satyr.


Był bardzo dobrze zbudowany, miał na sobie tylko coś co zasłaniało jego przyrodzenie, które nawiasem mówiąc musiało być ogromne. Takie przynajmniej wrażenie odniosła Risha, gdy mimowolnie zobaczyła jak szata przypominająca sukienkę się unosi. Satyr przelotnie spojrzał tylko na dziewczynę, która zaczęła wychodzić z wody, a sam grał dalej. Risha już kilka razy spotkała tą baśniową istotę w lesie i nie raz słyszała też jak grają. W tej melodii było jednak coś jeszcze, jakiś nieprzyjemny dysonans. To samo dziewczyna odczuwała, gdy patrzyła na fauna. Coś było najwyraźniej nie w porządku.

Mężczyzna z mały różkami przestał grać, wyprężył się mocno i nagle podskoczył wesoło, uderzając kopytem o kopyto. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on sam w końcu spojrzał na dziewczynę i zrobił krok w jej kierunku. Wtedy też, gdy ów mężczyzna przestał się opierać o głaz, Risha zobaczyła coś niepojętego. Z jego pleców wystawały dwie oślizłe macki. Wiły się one na wszystkie strony. Satyr widząc zmieszanie na twarzy łowczyni odezwał się do niej, a jego głos brzmiał dziwnie jak na takie stworzenie. Brzmiał on bardziej jak warczenie psa.

Gdy mnie tu przyzwano
Ślicznotkę obiecano
radosny jakby bogowie poili
A oni takie szkaradztwo zrodzili
Biust obwisły, gęba okropna
Już lepsza jest lina konopna.

Zaśpiewał głośno, po czym zaczął rechotać jak żaba z własnych rymów. Gdy skończył, powiedział już do niej płynnie, choć daleko od normalności.

- Mam Ci przekazać Gębo Okropna, uciekaj stąd czym prędzej, czym dalej, a żebyś nie była taka samotna, weź ze sobą tych fujar parę. Jeśli zaś, zostać w mieście spróbujesz, to mojego huja w oku wypróbujesz.

Ostatnie słowa zaakcentował mocno, po czym zdjął, to co zasłaniało jego męskość i odrzucił na bok.

- A skorom, już tutaj przyzwany, to zaraz się zabawim bez miary. – dodał i zrobił pierwszy krok w kierunku dziewczyny. Ona zaś stała zdziwiona i zniesmaczona po łydki w wodzie i nie wiedziała co ma zrobić. Jej cały ubiór i sprzęt był dokładnie krok za niespodziewanym gościem, który miał bardzo nie ładne zamiary...

***

W tym czasie reszta awanturników szykowała się do snu, bądź do nocnych wycieczek. Rulius mimo, iż nie potrafił rozgryźć nieśmiałej Katie, czuł zdenerwowanie przed spotkaniem. No bo w końcu, nie zawsze piękna dziewczyna, pyta cię, czy mógł byś ją odprowadzić do domu, prawda? A Rulius właśnie taką szansę dostał. Zwłaszcza, że dziewczyna ta uchodziła za nieśmiałą. Czyżby, więc urok ballad i urody barda zadziałał na młodą kelnereczkę? Tego półelf nie wiedział. Zresztą czy było to teraz ważne? Jeśli coś miało być, to jeszcze będzie.

W końcu, gdy wszyscy się rozeszli, Katie przyszła do Ruliusa i powiedziała, że jest gotowa. Ruszyli więc w noc. Na początku i jedno i drugie szło w ciszy, w końcu jednak Rulius przełamał lody i zaczęła się rozmowa. Noc była ciepła i pogodna, mimo małej mżawki, która właśnie padała. Żeby schować się przed deszczem, stanęli we dwójkę pod wielkim i rozłożystym drzewem i znowu pogrążyli się w rozmowie. Nawet nie zauważyli, gdy deszcz przestał padać. W końcu jednak ruszyli się z miejsca. Nie skierowali się jednak do domu Katie. Postanowili pójść jeszcze na jezioro, by tam posiedzieć i porozmawiać. Noc wszakże była jeszcze młoda, tak samo jak oni. Siedząc na pomoście gawędzili wesoło, czasem razem śpiewali i często się śmiali, na moment zapominając o zgrozie, jaka zawisła na Południowymi Dębami. Gwiazdy odbijały się w wodzie, a czarowna chwila trwała. Wszystko co dobre, musi się jednak skończyć. W końcu we dwójkę stanęli przed domem kelnerki, pożegnali się i rozeszli. Rulius skierował się prosto do karczmy, a dokładniej do stajni, myśląc już tylko o śnie.

***

Liadon dość szybko znalazł się w łóżku. Chwilę rozmyślał, w końcu było o czym, tyle się działo, sen jednak w końcu zwyciężył. Liadon zasnął może po godzinie, gdyż coś mąciło jego spokój. W końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać.

Elfy co prawda nie śpią takim snem, jak zwykły człowiek, potrzebują jednak trochę odpoczynku, bo inaczej ich organizmy byłyby wycieńczone. Medytacja, której ta rasa doświadcza, czasem jednak sen przypomina i właśnie wtedy, może się elfowi przyśnić koszmar.

Właśnie tego doświadczył Liadon tej nocy. Gdyby Riviella była wtedy obok Liadona, pewnie obudziłaby się na jęki, wiercenie się oraz rozgrzane ciało przyjaciela. Wojownikowi śniły się bowiem, okropne rzeczy...

***

Zupełnie taki sam przyśnił się innemu wojownikowi. Seaph przewracał się raz z lewego boku na prawy, by po chwili znowu przewrócić się na lewy. Był rozgrzany, jakby miał wysoką gorączkę. Dziwne jednak było to, że śnił ten sam sen co Liadon. Jeszcze bardziej dziwne było to, że oboje się w tym śnie widzieli i mieli świadomość, tego że śnią. Sen zaś był przerażająco realny. Czuli smród zwęglonych ciał, czuli skwar na jaki zostali wystawieni, a także piasek w zębach. Byli we dwójkę na pustyni, w ciężkich metalowych zbrojach, a słońce było w zenicie. Gdzieś szli, nie wiedzieli gdzie, jednak Seraph miał wrażenie, że już coś podobnego kiedyś przeżył. Po chwili we dwoje stanęli przed wejściem do jakiegoś, podziemnego albo zakopanego pod piaskiem miasta. Seraph przełknął ślinę, po czym wyciągnął miecz i tarczę, a Liadon bez słowa poszedł za jego przykładem. Nie mieli innego wyjścia, musieli wejść do środka. A tam zastali... Arenę. Wszędzie jednak były zwęglone trupy. Wszystkie co do jednego bez głowy. Te bowiem wbite były w pale, które znajdowały się wokół areny. Najgorsze jednak było to, że Liadon poznał twarze. Ahrma, Host, Dart i Eberg. To były ich twarze, a wszystkie wyrażały nie opisany wręcz ból. Przeszłość odnalazła Liadona.

Nagle dwójka wojowników usłyszała jakieś dziwne, kobiece słowa i cały świat stanął w ogniu. Nie zdążyli nawet zareagować. Czuli jak metal rozpuszcza się na ich ciała, co powodowało nieopisany wręcz ból. Ich skóra zaczęła pękać i skwierczeć, a wszystko co mieli przy sobie i na sobie w jednej chwili stało się wspomnieniem. Wszystko strawił ogień. Byli nadzy na arenie pełnej zwęglonych ciał i krwi. Kręciło się im w głowie, a okropny ból, nie pozwalał im trzeźwo myśleć. Do tego stracili cały swój sprzęt i majątek. Kobiecy śmiech zaś wibrował im w uszach.

- Hahahahah! Jesteście wytrzymalsi, niż reszta tych gnojków! – krzyknęła kobieta, którą Seraph rozpoznał od razu. Była to Nautice, obok niej zaś stał nie kto inny jak Gzimmo. Jak widać przeszłość, złapała też Serapha. Stali sobie jakby nigdy nic, w loży honorowej i spoglądali na Liadona i Serapha.


–Wpierdalacie się w nasze sprawy, a to nam się bardzo nie podoba! Spierdalajcie stąd póki możecie, nędzne robaki! Niech to będzie dla Was ostrzeżenie. – krzyknęła w ich stronę kobieta, a Gzimmo przeskoczył przez balustradę i znalazł się na arenie. Miał na sobie zbroję, z metalowych płyt, taką samą, jaką jeszcze przed chwilą miał na sobie Seraph. W ręku zaś dzierżył wielki, dwuręczny topór.

- Najpierw – powiedział z obleśnym uśmiechem na gębie – połamię wam ręce.

Liadon i Seraph nie byli jeszcze nigdy w tak złej sytuacji. Nadzy, bez broni, wycieńczenie po wędrówce przez pustynię, poparzenie od magicznego ognia i ledwie żywi mieli stanąć do walki z uzbrojonym po zęby wojownikiem.

Nie mieli już pewności czy to był tylko sen, w końcu ból był jak najbardziej realny. Nawet jeśli to tylko sen czy wizja, to pozostawało pytanie. Co jeśli tutaj zginą?

***

Stuknięcie w szybę oznaczało, że człowiek Dazzaana jest już pod karczmą. Mago i Carmelli, zgasili ostatnią palącą się świecę, po czym niziołek wychylił się przez okno. Chwilę się rozglądał, bowiem nikogo nie widział. W końcu zobaczył małą postać, kryjącą się pod jednym z drzewem, na co uśmiechnął się w duchu. Rozejrzał się jeszcze, a nie widząc nikogo, zahaczył kotwiczkę o parapet i zgrabnie zszedł na dół. Gdy upewnił się, że nikt ich nie obserwuje, pokazał Carmelli, że może zejść. Dziewczyna skorzystała więc z liny, którą specjalnie dla niej przygotował Mago, i szybko zeszła dół. Wszystko trwało kilkanaście sekund. Podeszli razem do osoby kryjącej się pod drzewem. Ta okazała się młodą, niziołczą kobietą. Miała brązowe, dość krótkie włosy, bardzo szeroki uśmiech i oczy koloru orzechu.


- Witajcie – powiedziała wesoło, choć cicho – Jestem Maggy. Miałam robić wam za przewodnika, podczas nocnych figli. – uścisnęła im dłonie, po czym zawiesiła, krótki łuk, który miała oparty o drzewo na ramię. – Od razu zaznajomię Was z planem wycieczki – kontynuowała lekkim tonem – Na pewno ominiemy dom Cris. „Wietrzyk” bowiem, ma swój dom, niemal przy samym obozie najemników Kosefa, a jeśli się nie mylę, to wam zależy na tym, by nikt nie widział jak gruchacie. – uśmiechnęła się przyjaźnie – Do domku zaś Starego Lolo was zaprowadzić nie mogę, bo on chyba domu nawet nie miał. Kiedyś plotka mówiła, że przegrał swój domek w zakładzie o antałek piwa. Najpierw więc skierujemy się do domku, pana Betza, następnie pan Vogel, później domek pani Kalman i na koniec pani Fasolka. Jeśli zaś się uprzecie, zawsze możemy spróbować odwiedzić dom Cris. Ruszajmy więc.

Trzy osobowa drużyna ruszyła przez noc. Mówi się, że właśnie taka liczba przynosi na zadaniach rozpoznawczych najlepszy efekt. Działania tej trójki, mimo iż znali się krótko, były jednak bardzo zgrane. Wszyscy poruszali się nad wyraz cicho i porozumiewali się niemal bez słów. Dziewczyna imieniem Maggy, miała tylko jedną wadę. No, dwie. Traktowała całą tą wycieczkę nie zwykle lekko, zupełnie inaczej niż Mago, czy Carmellia, a do tego była wolniejsza niż oni. Często musieli na nią czekać, co jednak nie było aż takim znowu wielkim problemem.

W końcu trafili pod pierwszy dom, który należał do kowala i jego rodziny. Zasada w przypadku zamieszkanego domku, jak ten była prosta. Maggy stała na czatach, czy nikt do nich nie zmierza, Mago sprawdzał ślady na domku i pilnował, czy czasem nikt z domowników, nie ma zamiaru ich pogonić, Carmellia zaś sprawdzała ślady. Niestety ten domek nie przyniósł im wiele. Kompletne rozczarowanie. Tropicielka znalazła całkiem dużo śladów, ale to dlatego, że do kowala często przychodzą interesanci. Ilość śladów była więc naprawdę duża. Nawet jeśli kiedyś były tu tropy, wskazujące, co mogło się wydarzyć, dawno już zostały zatarte. Jedynie coś dziwnego znalazł Mago. Był to włos koloru słomy. Gdy Carmellia go chwyciła w dłonie od razu skojarzył się jej ten, który wcześniej znalazła Risha. Były prawie takie same, tylko innego koloru.

Następnym celem był domek osoby, która całe życie mieszkała sama, mowa zaś o miejskim szczurołapie. Domek był ładny, choć nie tak duży jak domek kowala. Stał zaś w takim miejscu, że mogli spokojnie, chodzić wokół niego, lub nawet się do niego włamać i nikt by tego nie dostrzegł. Wszędzie wokół było gęsto zalesione. Tutaj za to ślady były wyraźne, przynajmniej dla tak wprawnego oka jak Carmelli i Mago, z którymi tutejsi myśliwi nie mogli się równać. Ta pierwsza znalazła ślady jakiś dziwnych stóp, niby ludzkie, ale z drugiej strony za duże. Przypominały one stopy młodego ogra, ale to też nie było do końca to. Ślady prowadziły z kierunku bramy, wprost do drzwi domku. Mago zaś znalazł coś ciekawego w budzie, która stała przy domku. Wystarczyło bowiem podnieść materiał - który był tam położony, chyba po to by pies nie leżał na gołej ziemi - a niziołkowi ukazał się mało apetyczny widok. Głowa małego psa, oderwana od reszty ciała, wyłupane oczy i wyrwany język, mnóstwo krwi, chmara owadów, które były wszędzie, w oczodołach, w pysku, nosie oraz na skórze która odpadała od kości. Do okropnego zaś widoku, dochodził jeszcze gorszy smród.

- Mago, choć zobacz – zawołała Carmellia. Niziołek podszedł do dziewczyny, już chcąc powiedzieć co znalazł gdy spojrzał na to co wskazywała mu kobieta. Tym czymś były małe znaczki, jakby wyskrobane w drewnie. Akrobata pochylił się nad nimi, by móc się im przyjrzeć. Niestety, nie zdążył nawet spojrzeć.

Nagle drzwi otworzyły się z wielką siłą do wewnątrz domku. Potężne uderzenie wiatru zwaliło Mago i Carmellię na ziemie, a już po chwili, ta druga została wessana do środka budowli! Wyglądało to jakby domek szczurołapa, chciał wessać do swojego wnętrza wszystko wokół, tak jak słoń wssysa do swej trąby wodę. Siła wiatry, która wpychała wszystko do paszczy domku była tak gigantyczna, że nic, nawet drzewa nie mogły się temu oprzeć. Mago zdołał dzięki swemu refleksowi, złapać się co prawda futryny drzwi, jednak ta może po sekundzie, pękła a niziołek został „zjedzony” przez domek. Ostatnie co widział to lecąca ku niemu z niewiarygodną prędkością Maggy.

Jaskrawy błysk oślepił, a okropny huk ogłuszył ich na chwilę. Ból jakby upadli z wielkiej wysokości otępiał. Chwilę trwało nim doszli do siebie i wtedy okazało się że lezą na czymś bardzo twardym, a wszędzie panują niesamowite ciemności. Dość szybko uderzył ich fetor stęchlizny. Zaczęli podnosić się z ziemi, gdy nagle ich uszu doszło ciche chrobotanie, albo drapanie. Bardzo nieprzyjemne drapanie, przywołujące na myśl zbyt długie paznokcie drapiące brudną szybę.

- Cholera jasna – Mago i Carmellia usłyszeli drżący z przerażenia głos Maggy. W tym samym momencie tropicielka dźwignęła się z ziemi podpierając się prawą ręką. I wtedy coś wyczuła. Coś długiego i twardego. Zbadała to szybko dłonią, a jej przerażenie stawało się coraz większe. Niestety miała rację. To była ludzka kość piszczelowa.

- Zaraz rzucę tu trochę światła – szepnęła Maggy, na co i Mago i Carmellia nie zdążyli nawet zareagować. Zdążyli tylko zauważyć, że znajdują się w jaskini pełnej kości, na których właśnie stali.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa – krzyknęła przerażona do granic możliwości mała kobieta, gdy dokładnie obok siebie, w rozbłyskającej jasnym blaskiem gałązki, zobaczyła przerażającą bestię jej wzrostu. Stała na dwóch nogach, miała przerażające długie ręce zakończone zakrzywionymi szponami. Stwór miał na sobie poszarpane ciuchy, a jego przypominająca topielca twarz naznaczona była dziwnymi śladami, które zaczynały powoli świecić. Stwór jednym błyskawicznym ruchem uderzył Maggy łapą w rękę. Po jaskini, rozległ się trzask łamanej kości, wrzask dziewczyny oraz ryk potwora, gdy doskoczył do gardła Maggy i jednym kłapnięciem prawie-ludzkiej twarzy rozerwał jej krtań.


Zza Carmelli zaś dobyło się ni to charczenie, ni to warczenie, gdy odwróciła się zobaczyła drugiego, podobnego stwora. Ten jednak był znacznie większy, gdyż przewyższał ją o głowę. Całe jego ciało płonęło od przerażających fosforyzujących znaków i od nienawiści w oczach. Błyskawicznie zaatakował, tak samo jak jego mniejszy odpowiednik.


Gałązka leżała na stercie kości, wciąż dając światło i towarzysząc leżącej obok Maggy w ostatniej jej podróży...

***

Tengir po wymianie zdań z resztą drużyny zdecydował w końcu udać się do swojego pokoju. Odświeżył się, bowiem nie chciał, by Marie czuła się jakoś nie komfortowo przy nim i cicho wymknął się z pokoju. Starał się robić jak najmniej hałasu, nie chciał bowiem, by przyłapała go Dagnal albo Eberk...albo Astearia. Szukając owego zaplecza w pewnym momencie przechodził obok drzwi, gdzie słyszała głos Dagnal. Zatrzymał się i chwilę posłuchał.

- Tak, ten wielki śpi w stajni, wraz z tym grajkiem i tą pyskatą. – mówiła kobieta. – Cała reszta zaś śpi na piętrze. Tak. W najmniejszym śpi ta stara wiedźma, później jest czarodziejka, następnie ten mały przykurcz i ta podobna do pyskatej, dalej długouchy i ta ladacznica i na końcu idiota ze szramą. – kobieta mówiła głośno, jej rozmówca zaś dość cicho, tak że czarnoksiężnik nie słyszał odpowiedzi. W pewnym momencie kobieta powiedziała tylko „dobrze, zrobię to”, po czym wszystkie rozmowy umilkły. Tengir chwilę jeszcze czekał, lecz było to nużące poza tym dama na niego czekała, a on nigdy nie lubił się spóźniać.

Chwilę później Tenigr był już w objęciach Marie.

***

Astearia siedziała zmęczona na łóżku i rozmyślała. Tylko było śladów, tyle tropów, tyle srok do złapania. A oni błądzili. Byli niczym ślepcy, próbujący złapać kota po omacku. Aria rozmyślała też nad przyczynami nienawiści. Czy ludzie mieli prawo uważać Amrę za dzikuskę? W końcu ona też była inna. Dziewczyna myślała nad tym wszystkim tak intensywnie, że w końcu miała mętlik w głowie. W głowie, która ją bardzo od tego wszystkiego rozbolała. Postanowiła się w końcu położyć, by mieć siły rano.

Nie dane jednak było jej spać całą noc. W pewnym momencie jej jastrząb zaczął, dziobać ją po policzku. Zaspana dziewczyna na początku nie wiedziała o co chodzi jej chowańcowi, pewne jednak było, że nie obudził jej bez powodu. Aria wstała i podeszła do okna, ale niczego niezwykłego tam nie zobaczyła. Spojrzała na jastrzębia, a ten cały czas wpatrywał się w drzwi od pokoju. I wtedy czarodziejka też to spostrzegła. Cień widoczny w szczelinie drzwi. Kto o tak późnej porze, wędruje po korytarzu? Dobre pytanie. Dziewczyna jak najciszej potrafiła podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Niestety owy ktoś poruszał się bardzo cicho i nic nie mówił. Jedynym więc wyjściem, aby zobaczyć kto to, było otworzenie drzwi.

***

Babcia Danusia miała koszmary. Śniło się jej, że Kathiel w końcu ją dopadł. Ona była wykończona a on uśmiechał się tryumfalnie. Zabił wszystkich jej przyjaciół, wszystkich na których mogła liczyć. Została sama, a teraz ten przeklęty elf, zbliżał się do niej z obnażonym mieczem.

- Wiesz czemu wreszcie Cię pokonałem Aldano? – spytał grzecznie, lecz nie czekał na odpowiedź. – Bowiem ta rzeka, ma więcej dopływów, niż Ci się zdaje. – uśmiechnął się szyderczo i pchnął ją mieczem.

Kobieta przebudziła się. Była zlana potem, a jej serce waliło jak opętane. Była już za stara na ciągłe pościgi i walki. Potrzebowała następcy. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Gdy jej serce zaczęło bić spokojniejszym tempem, kobieta chciała znów usnąć. Jednakże coś jej na to nie pozwalało. Słowa Kathiela wciąż dźwięczały w jej głowie. Ma więcej dopływów. Co to mogło oznaczać. Nagle, staruszka wiedziona jakimś impulsem podeszła do okna, uważając by nikt jej nie zobaczył. Ona sama zaś ujrzała Dagnal. Córka Eberka szła spiesznym krokiem w kierunku drzewa – tego samego, spod którego jakieś dwie godziny wcześniej wyruszał Mago i Carmellia – Miała na sobie zwykłe, dzienne ciuchy, a w ręku trzymała topór. Po co jej topór w środku nocy. Kobieta zatrzymała się i zaczęła wymachiwać rękoma. Dopiero wtedy Aldana dostrzegła jakiegoś bardzo grubego mężczyznę w ciemnych szatach.


Mężczyzna mówił coś do krasnoludzkiej kobiety, a ta po chwili włożyła rękę do torby, jaką miała przewieszoną przez ramię, coś z niej wyciągnęła i dała to swemu rozmówcy. To było coś małego, ale babcia nie wiedziała co. Mogła się tylko domyślać. W pewnym momencie, grubas poklepał Dagnal po ramieniu, po czym wskazał jej kierunek Północnej Bramy. Ta niemal biegiem ruszyła w tamtym kierunku, a brodaty mężczyzna wyszedł kilka stóp w przód z zadartą wysoko głową.

Wpatrywał się dokładnie w Babcię Danusię.

***

Riviella miała męczący dzień. To wszystko było nie na jej głowę. Kochała walczyć ze złem, do tego była stworzona. Jednak wszelkie zagadki i łamigłówki ją przerastały. Przeciwko zagadce takiej, jak ta związana z Amrą, nie mogła bowiem wystąpić z mieczem. Tu liczyło się coś innego.

Zmęczona elfka usiadła więc w końcu pod drzewkiem, chcą chwilkę odpocząć. Jak łatwo można było się domyślić, dość szybko zasnęła.

Jej sen był jednak lekki, więc gdy tylko usłyszała jakieś głosy, otworzyła oczy i podniosła głowę.

- Zobaczcie jak czujna ta kotka – zaśmiał się mężczyzna, który z twarzy przypominał szczura. Przy jego pasie wisiał buzdygan, a w ręku trzymał nóż, którym się bawił. Wraz z nim, w odległości jakichś czterech stóp stało dwóch mężczyzn.
- Będzie dużo zabawy, co Ren? – powiedział drugi, który dla odmiany był gruby jak wieprza i wieprza też przypominał. Miał na sobie grubą skórznię i tłuk w lewej ręce.
- O, tak – powiedział ostatni mężczyzna, mający zgoła siedem stóp wzrostu. Od jego łysej głowy, odbijały się gwiazdy, a on sam oblizywał się niczym pies na suczkę. Poprawił swój wielki miecz, którego rękojeść wystawała ponad głowę, ale go nie dobył. – To jak szmato? Oddasz się sama, czy mam zedrzeć z ciebie te łachy?
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 22-06-2009 o 00:55.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 22-06-2009, 11:54   #117
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Nie tak planowała noc, chciała chwile zostać sama po czym wrócić do pokoju. Choć łamigłówki i problemy miasta także były męczące najbardziej kłopotliwa okazała się przeszłość, miłosne rozterki jak i kłótnie jej towarzyszy.
Otworzyła kocio oczy nie wierząc w to co widzi, a ta mieścina wydawała się taka spokojna.

Wstała powoli, opierając się o drzewo i spojrzała spode łba czując jak wzbiera w niej złość.

- Spadajcie zanim połamię wam kości... - syknęła i oparła dłoń na rękojeści sejmitara gotowa dobyć go błyskawicznie.

- Ooooo jaka ostra! - zaśmiał się ten największy - Czyli będę musiał nauczyć cię pokory, suko.

- Nie musi nikomu stać się krzywda... - Elfka wyciągneła broń nieco cofając się za drzewo i zmierzając w stronę karczmy.

Ej, panienko gdzie uciekasz - krzyknął szczurowaty i zaczął biec łukiem, tak by odciąć Rivi drogę ucieczki. Wieprz za to, zrobił to samo z drugiej strony.

Serce podskoczyło Rivielli do gardła, drgnęła czując jak wali z impetem w jej piersi. Zerwała się i pobiegła jak mogła szybko pędem w jedyną stronę, gdzie nie stał żaden z napastników. Szło jej nieźle, nagle jednak poczuła jak coś trafia ją w nogi i oplątuje się wokół nich. Runęła na ziemię niczym kłoda. Bolało, ale pod napływem adrenaliny zdawało się nie mieć to znaczenia odwróciła się i zobaczyła sznur z dwoma ciężkimi kulami, które boleśnie uderzyły ją po piszczelach. Ten z mordą wieprza dobiegł do niej w jednej chwili i zamachnął się tłukiem, dziewczyna jednak zgrabnie przeturlała się w bok.

Riviella jęknęła czując jak w plecy wbija się jej jakiś kamień, jednak zacisnęła zęby i zamachnęła się na uzbrojonego w tłuk napastnika ostrzem po nogach starając się go powalić, jednocześnie szarpiąc nogami by je rozluźnić.
Póki co miała dużo szczęścia. Szerszeń spełnił zadanie i dosłownie ściął napastnika z nóg, do tego dziewczynie udało się wyswobodzić nogi z bolasa. Wtem jednak nadbiegł ten zwany Renem i kopnął ją z całej siły w brzuch.
Bolesny kopniak bolał tak bardzo aż słabo krzyknęła. Zabierał też siły lecz spięła się i nie zamierzając poddawać.

Riviella dokładnie w momencie gdy łysol, chciał po raz kolejną ją kopnąć, chwyciła jego nogę i z impetem spróbowała przewrócić. Mężczyzna nie należał do osób zwinnych, wiec po chwili padł na ziemię, niczym ścięte drzewo.
Wszystko działo się bardzo szybko, gdzie poza chęcią przetrwania nie dało się słyszeć żadnej myśli.
Paldynka błyskawicznie podniosła się. Wtedy, ktoś złapał ją od tyłu, pociągnął za włosy odciągając do tyłu głowę i szybki gestem przyłożył jej nóż do gardła.

- Agresywna kocica - syknął jej do ucha szczurowaty.

- Wszystko na marne...to koniec.. a moze? - pomyślała gdy..

- Puść broń, kotku - powiedział mężczyzna i polizał ja w ucho. - Jak będziesz grzeczna, to może przeżyjesz.

Po chwili puściła broń i cała drżąc łapała spłoszony uciekający oddech. Język błądzący po jej uchu wcale nie pomagał trzymać fason. Spróbowała się powoli odwrócić by zobaczyć napastnika...

- Pieprznij mu z główki nim tamci leża... - pomyślała lecz wtedy usłyszała głos.

- Kaz, za to, że ciachnęła cię, po nogach bierz jej broń. - powiedział łysy mężczyzna podnosząc się z ziemi. Spojrzał na elfkę i mocnym ciosem z otwartej dłoni uderzył ją w twarz. Następnie spojrzał w jej oczy i rzekł

- Myślałaś suko, że będzie łatwo nam uciec?

- Ren pobawimy się z nią za chwilę. Teraz pomóż Kazowi. - mówił głos zza elfki - A Ty mój skarbie - szepnął do uszka. - Chodź ze mną. - i zaczął ją prowadzić głębiej w las, w stronę palisady. Trzymając ostrze przy gardle i ciągnąc za włosy.

Elfka spojrzała kątem oka na oprawcę i pomyślała tylko że mogła ciąć tak by zabić... żałując swoich decyzji teraz.

- Bogowie cię za to ukarają... - wyszeptała z trudem podążając pod presją posłusznie w las.

Zarówno łysy jak i ten, który ją prowadził parsknęli śmiechem.

- Bogowie, nam ciebie zesłali kotku - powiedział szczurowaty i znowu polizał ja tym razem po szyi.

Zamknęła oczy czując wodzący po jej szyi język i w duchu modliła się by coś jej pomogło.

- Puśćcie mnie...

W końcu stanęli i zaczęli rechotać. Riviella musiała trzymać głowę bardzo wysoko, bo szczurowaty coraz mocniej wbijał ostrze noża w jej gardło. Nie widziała przez to, co robi łysol.

- Puścimy cię skarbie, jeśli nas zadowolisz, tak jak chcemy. A ren na te przykład, bardzo lubi łamać kość. Trochę się więc pobawimy.

Nie powiedziała nic, stała tylko jak posąg łapiąc zachłannie oddech. Bardzo się bała choć strach nie otępiał jej aż tak jak mógłby kogoś kto nie przeszedł szkolenia w klasztorze.
Nagle poczuła jak ktoś chwyta ją za ręce. Zimny metal spiął nadgarstki jej obu dłoni. Zamknęli jej ręce w kajdanki. Następnie jakaś brutalna łapa wcisnęła jej do ust szmatę. Po chwili poczuła na twarzy sznur.

Źrenice urosły jej, a ze strachu cała drżała. - Sunee.... - pomyślała gorzko, jakby błagając o pomoc.
Szczurowaty widząc, że mają ją w swej mocy schował nóż. Odwrócił ją do siebie i uśmiechnął się obleśnie. Jego ręka szybko powędrowała do miejsca, gdzie nie powinien mieć dostępu żaden nieproszony mężczyzna.

- Słodziutka jesteś - szepnął.

Zacisnęła uda mocno jakby chcąc się mu oprzeć choć było to i tak bezcelowe.
Jego ręka stała się bardziej nachalna, a gdy to nie skutkowało uszczypnął ją mocno, prawie do krwi.
Zacisnęła zęby na szmacie a oczy zalśniły się jej, nogi ugięły się jej w kolanach a ona sama upadła na nie, nie chcąc już walczyć.. po prostu przeczekać.

Mężczyźni wybuchnęli śmiechem i nagle poczuła tępy ból w okolicy potylicy, jakby miało rozsadzić jej czaszkę. Przez chwilę nic nie słyszała, widziała tylko buty swoich oprawców całując mimowolnie ściółkę lasu.

Wiła się na ziemi jak robak, szukając jakiejś nadziei bezradnie, a oni śmiali się z niej mając przednią zabawę. Zobaczyła jak największe buciory się do niej zbliżają. Poczuła nagłą eksplozję bólu i nastała ciemność. Ocknęła się po chwili, gdy przywiązywali kajdanki do gałęzi małego drzewa, w taki sposób, że za chwilę miała stać z rękami w gorze, będąc całkowicie już na ich pastwę.
Jej życie stało pod znakiem zapytania, jej godność została zgnieciona i zdeptana... spojrzała nie oczekując ujrzeć nic więcej niż znów tych parszywych uśmieszków. Czuła się bardzo słabo, zastanawiając czy nie lepiej gdyby spotkała ją śmierć.

I nie myliła się. Następne chwile były katorgą. Najpierw szczurowaty całował jej uda, a ona przeklinała się w myślach, że jest to nawet przyjemne. Choć atmosfera na pewno taka nie była. Później było tylko gorzej. Najpierw uszczypnął ją mocno, tak że gdyby mogła krzyczała by z bólu, że słychać by ją było w całej wiosce. Knebel jednak skutecznie to uniemożliwiał. Później zaczął lizać jej szyję. Gdy już mu się znudziło, uderzył ją w twarz z całej siły. Nie musieli się spieszyć. Mieli całą noc.

Zalała się łzami, była pierwszy raz od dawna naprawdę przestraszona.
Następny był Ren. Jego nie interesowały kobiecie atrybuty elfki. On miał zamiar ją skatować. Najpierw bił ją po twarzy, aż mu się znudziło. Po chwili założył na ręce kastety i pokazał je elfce. Karmił się jej przerażeniem. Wisiała bezsilnie, długo się chwilą oddechu nie ciesząc. Sadysta dalej bił ją, tym razem po brzuchu, nie mając większych oporów. Mógł jej i połamać żebra zapewne sprawiłoby mu to jeszcze więcej przyjemności lecz elfka nie czuła już bólu.. była cała obolała. Rozcięta warga krwawiła mocno, a smak krwi, strachu i ból zdawały się jedynymi uczuciami które jeszcze widzą zmysły. Gdy dziewczyna niemal straciła przytomność podszedł ostatni.

Ten który miał gębę wieprza, bez ceregieli zdjął spodnie. Na prawej nodze miał świeżą bliznę po ostrzu Szerszenia. Jego elektryczne właściwości, spowodowały, że rany od razu się przypaliła i nie krwawiła. Mimo to, na pewno była bardzo bolesna.

- Zobacz szmato! - wieprz chwycił ją za twarz - Nie będę miał dla ciebie litości. - w jego oczach dało się wyczytać, że nie blefuje. Jednak spojrzenie elfki było już dość odległe, obce. Przed oczami widziała swoich rodziców i jej elegancki pokoik... spróbowała delikatnie uśmiechnąć się do siebie pod nosem lecz wtem dostrzegła parszywą twarz.. twarz która wróżyła że to piekło jeszcze się nie skończy.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 22-06-2009 o 14:01.
Kata jest offline  
Stary 25-06-2009, 23:56   #118
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Kto by pomyślał, że w tak nieciekawej i działającej na nerwy mieścinie - mieścinie, w której w normalnych okolicznościach tropicielka z własnej woli na pewno by swojej stopy nie postawiła - można było tak wspaniale spędzić kilka wolnych chwil. Po raz pierwszy od tych wielu przeciągających się w nieskończoność dni Risha poczuła się jak dawniej, jak wolny, niczym nie skrępowany duch, którego nie musiały martwić żadne sprawy świata nie będącego jego domem. Natura, żyjąca swym własnym życiem przyroda, tak doskonała w swej prostocie i tak piękna w swej niezmienności, o głowy, millenia i eony przewyższała w końcu cywilizację wszystkich ziemskich narodów. Nie było w niej miejsca na zawiść, na knowania, na wbijanie sobie nawzajem sztyletów w plecy - była na to zbyt perfekcyjna, zbyt zdyscyplinowana, zbyt odległa. Zbyt niedościgniona. I zbyt ponad otaczające ją czcze konflikty. Człowiek mógł wyniszczyć się nawzajem przez swoje pozbawione sensu kłótnie i byłby jedynie sam sobie winien, lecz natura pozostanie tam, gdzie była. Pnąc się ku przyszłości swym jednostajnym rytmem.
I jeśli się ją utraci, głupota człowieka dopiero wtedy uświadomi mu, w jak wielką ruinę sama go wprowadziła. To będzie największa ironia świata.
Dlatego właśnie nic nie mogło równać się z orzeźwiającą, tak ciało jak i umysł, kąpielą w jeziorze. Czysta woda w swym własnym żywiole obmyła swoim delikatnym dotykiem zmęczone przez niechciane warunki ciało Rishy, i dźwięcznym szumieniem przegoniła kłębiące się w chaosie myśli sprawy. W tym spokoju, w tej równowadze i w tej ciszy wszystko, co ludzkie odeszło w zapomnienie.
Któż tylko mógł przypuszczać, że nie trzeba było nawet wychodzić z tego magicznego świata na trwały, ziemski grunt, by spotkać się twarzą w twarz z nowym zagrożeniem. Czar prysł jak mydlana bańka...

O tym, że coś było nie tak, mówiła tropicielce każda cząsteczka jej ciała. Niejeden raz spotykała się w lasach z satyrami i doskonale znała ich skłonności do uwodzenia dziewcząt, ale pojawienie się tego baśniowego stworzenia, tak nienaturalnie innego, akurat tutaj, i akurat teraz - akurat, kiedy ledwo co odkryli pełną zmasakrowanych szczątek chatkę - nie wydawało jej się jedynie przypadkowym zbiegiem okoliczności. Całe jej jestestwo wręcz krzyczało, że miała przed sobą część tej makabrycznej układanki, w którą wbrew swej woli zostali wplątani. Ktoś trzeci, ich "mistrz marionetek", musiał mieć pewnie niejednego sługusa do swojej dyspozycji. Macki na ciele satyra były pierwszym namacalnym sygnałem świadczącym o ingerencji jakiejś plugawej magii - a treść jego ostrzeżenie ostatecznie pozbawiła tropicielkę wszelkich wątpliwości.
A to, w całej swej przewrotności, jednocześnie uświadomiło Rishy powagę jej sytuacji...
Ociekające wodą nagie ciało tropicielki było w zasadzie na wyciągnięcie ręki. I to ona, nie satyr, stała w tym momencie na przegranej pozycji...

Trudno było jej powiedzieć, kiedy serce zabiło w jej piersi jak młotem. W pierwszej chwili, wciąż oszołomiona tak mrożącą niespodzianką, stała jak wryta, od stóp do głów taksując fauna skupionym, skamieniałym spojrzeniem. Rosłe bary, potężne uda, ciężkie jak skała kopyta - i nie chciała nawet wiedzieć, jak twardy członek - mogły ją zmiażdżyć jak zapałkę, i w żaden sposób, żadną siłą nie potrafiłaby się wyrwać. Poczuła, że zrobiło jej się słabo, że na moment traci panowanie nad sobą, że wyobraźnia prowadzi ją tam, gdzie za wszelką cenę znaleźć się chciała - że jeśli da jej nad sobą zapanować, w ułamku sekundy straci wszystkie szanse, jakie w innym wypadku mogłaby wykorzystać. Chłodny dreszcz zmroził jej w krew w żyłach, a potem wbrew wszystkiemu wlał w nie gorącą, pokrzepiającą falę adrenaliny. Na pobladłe oblicze powróciła butna pewność siebie, porażający uścisk na sercu odrobinę zelżał, w zasnutych przerażeniem oczach pojawił się błysk...
Jeszcze nie wszystko stracone. Wpierw musiał ją jeszcze dopaść...

- Kto powiedział, żem taka samotna? Nie narzekałam na towarzystwo aż do teraz - pomimo śmiałego tonu, Risha brzmiała nad wyraz poważnie. Zagwizdała głośno, ruchem głowy wskazując na coś za satyrem.
I wtedy on, zgodnie z przewidywaniami, dał się nabrać. Zaśmiał się zuchwale, ewidentnie rozbawiony postawą dziewczyny.
- Z kim tu przyszłaś, zaraz zobaczymy, i może we trojkę lepiej się zabawimy!
Odwrócił się za siebie i dokładnie w tym momencie spadła mu na twarz para ostrych sowich szponów.
Woda z pluskiem rozprysła się na wszystkie strony, kiedy Risha rzuciła się pędem ku leżącej na brzegu broni. Satyr był jednak o ułamek sekundy szybszy. Gruba macka na jego plecach, jakby sama żyła własnym życiem, wystrzeliła ku jej nodze, ale refleks tropicielki uchronił ją przed złapaniem. Gnana kotłującą się w niej furią przeskoczyła nad przeszkodą, dopadła swoich rzeczy i nie patrząc nawet, po co sięga, pochwyciła w dłoń sejmitar. W ostatniej możliwej chwili. Uwolniony od szponów Margot faun zamachnął się na nią z wściekłością, o mało nie rozdrapując jej gardła, a Risha, z bronią w ręku, uskoczyła w bok poza jego zasięg. Teraz była ona, jej sejmitar, i wróg.
Nie bacząc na brak jakiegokolwiek ochronnego pancerza, dziewczyna jak błysk rzuciła się do walki. Nie miała zamiaru się patyczkować - miała zamiar zabić, i to jak najszybciej, jak najskuteczniej i jak najokrutniej. Wyprowadziła celne cięcie i z satysfakcją poczuła, jak ostrze styka się z obleśnym cielskiem, ale zdusić musiała zdumienie patrząc, jak klinga z trudem przecina się przez nienaturalnie giętką skórę. Zaskoczona, że coś było nie tak, z werwą ponowiła atak, lecz przeciwnik skutecznie wykorzystał moment jej zmieszania i z łatwością uniknął ostrza. Przez oblicze Rishy przemknął cień, ułamek, skrawek wątpliwości, ale przygryzła zęby, strząsając z siebie wszystko, co nie należało do "tu" i "teraz". Miała nadzieję, że zdoła pochwycić jeszcze kukri, ale satyr chyba odczytał jej zamiary jeszcze zanim ona o nich zdecydowała. Schylił się po ostrze, jakby sądził, że może być szybszy, i wtedy tropicielka uderzyła mu sejmitarem przez plecy. Wściekły ryk echem rozszedł się po jeziorku. Rozsierdzony satyr zaatakował w odwecie jej własną bronią, płytkim cięciem raniąc dziewczynę w ramię, a potem stanął bokiem, zmienił gardę i z całej siły grzmotnął ją macką w drugie. Nie mocno, nie ostro - znak, że się zatracał. Jeszcze chwila, skurwielu. W tym czasie dzielna Margot przypuściła kolejny atak, dziobiąc satyra po gębie, a potem znów wzbiła się w powietrze i szykowała do pikowania. A Risha czasu nie traciła. W przypływie sił zamachnęła się szerokim łukiem i nic nie mogło stanąć na drodze jej potężnego ciosu. Bezbłędnie trafiła w przyrodzenie satyra, odcinając je na miejscu jak zwykły kawałek mięsa, a potem w ferworze to samo zrobiła z jedną macką. Nie sposób było opisać przeraźliwego zawodzenia, jakie wypełniło jej uszy. Ślepia zaszły faunowi krwią, wszystkie żyły wyszły na wierzch, ślina ciekła z zagryzionych do granic ust - tak piekielnego obrazu żywej istoty tropicielka nie widziała jeszcze nigdy w życiu! Ale nie uśmiechnęła się, nie zaśmiała, nie dała się ponieść choćby kawałkowi zgubnej satysfakcji... Pogrążony w szoku przeciwnik nie był jeszcze martwy. Boleśnie zdołał drasnąć ją kukri i uderzyć drugą macką w brzuch, przez co dziewczyna zachwiała się, zgięła w pół, zawalczyła o złapanie oddechu - ale nie spuściła z sukinsyna wzroku. Nie mogła odmówić sobie widoku zaglądającej mu w oczy śmierci. Niech widzi, niech zapamięta, że to ona go zabiła...
Z krzykiem na ustach ostatnim ciosem przecięła go od lewej pachwiny do prawego ucha. Upadł, zbroczony własną krwią, i nie podniósł się już nawet, by zrozumieć, co się właśnie stało.

Nie sposób było zliczyć chwil, w czasie których dziewczyna stała nad ciałem satyra jak kat podziwiający swe dzieło. Ciężko dysząca, ociekająca mieszaniną wody i własnego potu, umazana krwią tak własną, jak i przeciwnika, Risha po prostu trwała nad nim w kompletnym, przerywanym jedynie własnym wzburzonym oddechem, bezruchu. Nogi jej drżały, powoli ogarniał ją wstrząs, powoli przebijała się w niej świadomość z tego, co tak szybko się tu właśnie rozegrało, lecz nie wypuszczała jeszcze z dłoni sejmitara, nie złapała się za krwawiące ramię, nie otarła ust, nie odwróciła nawet pozbawionego wyrazu spojrzeniu od tego żałosnego, martwego truchła. Zamachnął się na nią i przeliczył swoje siły, lecz i ona, kiedy nie wierzyła jeszcze w jakikolwiek możliwy sukces - a w każdym szczególe dostrzegła wręcz porażkę - przeliczyła się w ocenie samej siebie. I mało nie przypłaciła tego zbyt wysoką, zbyt brutalną karą. Gdyby wahała się jeszcze przez moment, gdyby jeszcze chwilę patrzyła w wyobraźnię, gdyby jeszcze dłużej pozwalała słabości przenikać w jej duszę, to ona mogła by leżeć teraz tak bez życia. Żywa, ale zupełnie już w środku pusta...
Natura takiego barbarzyństwa nie zna...
A siebie samego nie znało się naprawdę, dopóki przewrotny los nie postawi przed nosem prawdziwego wyzwania...

W końcu Risha ocknęła się jak ze snu. Skierowała ku satyrowi ostatnie spojrzenie, a potem przetarła ramieniem usta i schyliła się po zakleszczone w martwej dłoni kukri. Kiedy brała jej do ręki spostrzegła, że trzęsła jej się dłoń, ale zbyła to jako efekt wstrząsu. Drżała już w zasadzie na całym ciele, bo gdy opadła grzejąca ją od środka adrenalina, jej ciało ze zdwojoną siłą poczuło efekt wilgoci i chłodnego, deszczowego powietrza. Dziewczyna przelotnie zerknęła też na dotkliwie poranione ramię, ale krew nie ciekła wcale strumieniem, więc mogła z opatrzeniem poczekać. I tak zresztą nie miała przy sobie żadnych środków. Drętwym krokiem ponownie wkroczyła do jeziora, by zmyć z siebie krwawe ślady, lecz żadnej symboliki nie próbowała się już doszukiwać. Zbyt wstrząśnięta, twardo sprowadzona na ziemię, chciała już tylko wydostać się stąd ku jakiemuś bezpiecznemu kątowi. Założyła na mokre ciało ubranie, przypięła do pasa oba ostrza, poprawiła przyklejone do twarzy kosmyki włosów - i po raz ostatni spojrzała na ciało. Powodowana jakimś niepojętym odruchem, podeszła do niego i kopnęła leżącego obok odciętego członka prosto do wody...
Skoro jemu nie był już potrzebny, niech chociaż ryby mają z niego jakiś pożytek.
Po chwili namysłu podniosła też fletnię. Jeśli na nic się nie przyda, to ostatecznie posłuży jako dowód.

- Choć, Margot, trzeba ostrzec pozostałych - zwróciła się do przycupniętej nieopodal sowy. Uśmiech, który jej posłała, nieme, niepotrzebujące słów podziękowanie, był słaby i ledwo dostrzegalny. Z każdą chwilą, która oddalała ją od jeziora, jej krok stawał się jednak coraz pewniejszy, a myśli coraz bardziej skupione. Jeśli do niej przyszło ostrzeżenie w tak pokrętnej formie, kto wie, czy nie przyszło i do reszty. I kto wie, w jakiej właśnie postaci...
 
Aeth jest offline  
Stary 26-06-2009, 09:30   #119
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Początkowo chciał poczekać na Riviellę.
Miał parę spraw do przemyślenia, a czasami warto było podzielić się przemyśleniami z kimś innym. Spojrzenie na pewne fakty z innej nieco strony bywało niekiedy pomocne.
Riviella jednak nie przychodziła i w końcu Liadona zmorzył sen.



Przejście z chłodnego pokoju do rozgrzanej promieniami stojącego w zenicie słońca było prawdziwym szokiem.
Liadon poczuł nagle, jak po jego ciele zaczynają spływać krople potu, błyskawicznie parujące w rozgrzanym powietrzu.
Spojrzał na zbyt ciężką zbroję, wgniatającą go w piasek. Tylko kretyn wybrałby się na pustynię w czymś uzbrojeniu. W dodatku, jeśli dobrze pamiętał, nigdy nie miał takiej zbroi...
Jeśli pamiętał...
A co pamiętał? Skąd się wziął na tej pustyni? Wszak wieczorem jeszcze znajdował się w Dębach. W pokoju w "Złamanym Toporze".
Sięgnął po bukłak. Wyciągnięta ręka trafiła na powietrze.
Było coraz gorzej. Niczym w koszmarnym śnie.

Słysząc ciężki oddech towarzyszącego mu mężczyzny spojrzał w jego stronę.
Idący obok niego Seraph wyglądał na nieco sfatygowanego.

- Czy ty jesteś w moim śnie, czy też ja jestem w twoim koszmarze? - spytał z wisielczym humorem. - Jeśli to drugie, to lepiej się obudź, zanim nas słońce zabije.



- Już wiem, jak czuje się skwarka na patelni - po paru minutach dalszej wędrówki humor Liadona wcale się nie polepszył. - Ale i tak nie kojarzę, bym kiedyś odwiedził takie miejsce.

- Mi to przypomina Anauroch - stwierdził po chwili Seraph.



Czarna plama, która nagle pojawiła się wśród oślepiająco jasnych wydm, stanowiła wejście do... czegoś... Seraph przełknął ślinę. Tak się przynajmniej zdawało Liadonowi, zaskoczonemu tym, że jego towarzysz ma jeszcze w ustach tyle wilgoci. On sam miał wrażenie, że na języku ma sam piasek.
Seraph wyciągnął miecz i przyszykował tarczę. Liadon, nie wypytując o powód tej decyzji, postąpił tak samo.
Ruszyli mrocznym korytarzem, odrobinę tylko chłodniejszym, niż pustynia, którą opuścili.
Ich wędrówka nietrwała długo. Nie wiadomo jak znaleźli się na pokrytym piaskiem placu, otoczonym ponad trzymetrowymi murami.
Na piasku leżały trupy. Zwęglone, pozbawione głów.

- Na Lathandera... - wydusił z siebie Liadon. - Ahrma... Host... Dart... i Eberg... Moi towarzysze... z pierwszej wyprawy...

Z zaskoczeniem i zgrozą patrzył na głowy wbite na wysokie pale. Na znanych mu twarzach widać było nieopisane cierpienie.

- Jak to się...?

Potworny żar i ból spowodowały, że pytanie zamarło mu na ustach.

- Hahahahah! Jesteście wytrzymalsi, niż reszta tych gnojków! – rozległ się kobiecy głos.

Kobieta stała w miejscu, gdzie zwykle znajdowała się loża honorowa. Stojący obok niej mężczyzna ubrany był w zbroję będącą dokładną kopią zbroi Serapha. Byłej zbroi Serapha, bowiem oni obaj, w przeciwieństwie do tego mężczyzny, stali tam, na piasku, bezbronni i nadzy.

- Gzimmo, ty zdrajco - powiedział Seraph.

- Wpierdalacie się w nasze sprawy, a to nam się bardzo nie podoba! - kontynuowała kobieta. - Spierdalajcie stąd póki możecie, nędzne robaki! Niech to będzie dla Was ostrzeżenie - dodała.

Mimo niezbyt kulturalnego słownictwa rada była słuszna, lecz niemożliwa do zrealizowania. Brama, którą weszli, zniknęła.
Gdy Liadon ponownie spojrzał na kobietę stojący obok niej kobiety mężczyzna właśnie się ruszył. Zeskoczył na piasek areny i ze słowami 'Najpierw połamię wam ręce' ruszył w ich stronę.


Liadon rozejrzał się dokoła.
Prócz ciał, które rozpadały się wprost w oczach, wokół nich był tylko piasek. Nic, co można by wykorzystać jako broń. Nie można było liczyć na przyjazny podmuch wiatru, bo tutaj, pod ziemią, najmniejszy nawet powiew nie poruszał martwego powietrza. Pochodnie, oświetlające teren przyszłego starcia były zbyt wysoko, by można było je wykorzystać, a ich najwyraźniej magiczne światło równomiernie oświetlało całą pięćdziesięciometrowej średnicy arenę.

Liadon skupił wzrok na idącym w ich stronę mężczyźnie.
Uzbrojony był po zęby co sugerowało, że na tej arenie równie dobrze mogliby się położyć i umrzeć bez walki. Ale to nie było w stylu Liadona.
Rzut oka na zaciętą twarz Serapha powiedział elfowi, że jego towarzysz niedoli jest tak samo zdeterminowany.
Piasek najlepszą bronią nie był, a chowając w nim głowy z pewnością by ich nie ocalili. Żaden z nich nie był pająkiem, by wspiąć się na wysokie, gładkie mury...

Rozdzielili się.
Najlepsza taktyka, jaką można było zastosować w tej chwili.
Gzimmo, na pozór, nie zwracał na to uwagi, ale gdy Seraph skoczył na niego niczym jastrząb, zareagował błyskawicznie. Potężny cios odrzucił Serapha do tyłu.
Sam jednak zachwiał się nieco i ta chwila starczyła, by Liadon znalazł się tuż przy nim.
Złapał za topór. Pchnął, a potem szybko pociągnął.
Ku jego zdziwieniu Gzimmo wypuścił broń. Odskoczył o dwa kroki i wyciągnął miecz. Z krzywym uśmiechem wskazał na krwawą szramę, której podczas szamotaniny dorobił się Liadon.

Liadon odpowiedział uśmiechem, który nawet w założeniach nie był miły i sympatyczny. Doskoczył do Gzimmo i zadał cios, który trafił tamtego w nogę. W tym samym momencie Seraph wpadł na przeciwnika od tyłu i chwycił go z całych sił w pasie.
Zdawać by się mogło, że wystarczy teraz jeden cios, by wysłać unieruchomionego Gzimmo na spotkanie z przodkami.
Nagle Seraph został odrzucony do tyłu, a Gzimmo zaatakował, zadając zaskoczonemu Liadonowi cios w tors. Nie co dzień widzi się wyskakujące ze zbroi półmetrowej długości kolce, nic więc dziwnego, że zaskoczyło to tak Serapha, jak i Liadona.
Ból spowodowany raną zmobilizował Liadona do działania. Jeden cios, sparowany przez Gzimmo, drugi... Ten doszedł, gdyż Seraph, cały we krwi płynącej z ran, chwycił Gzimmo za nogi wytrącając go z równowagi.
Potężny cios, który dotarł do celu, zwalił Gizmo z nóg. Padając wojownik wypuścił miecz z rąk.
Obaj leżący, Seraph i Gzimmo, rzucili się w stronę miecza, jednak Gzimmo był szybszy. Chwycił miecz i jakimś cudem odbił cios atakującego go Liadona.

Coś za coś... Korzystając z okazji Seraph rzucił garść piasku prosto w twarz Gzimmo.
Czegoś takiego nie można było nie wykorzystać.
Topór Liadona uderzył w pierś przeciwnika. W tym samym momencie ze zbroi Gzimmo znów wyskoczyły kolce. Trafiony dwoma z nich Liadon odskoczył, co dało szansę Gzimmo na podniesienie się.
Splunął piaskiem.

- Zetrę cię na miazgę robaku - krzyknął patrząc na Liadona.

- Jesteś żałosny - odparł Liadon.

Gzimmo najwyraźniej tak nie uważał. Zaatakował zaciekle, a łzawiące od piasku oczy w niczym tej zawziętości nie osłabiły. Ostrza zetknęły się ze szczękiem. Nagle Gzimmo zachwiał się i upadł na kolana, w chytry sposób podcięty przez Serapha. Wściekły Gzimmo odwrócił się, zadając Seraphowi cios w ramię. Seraph cofnął się, trzymając w dłoni wzięty nie wiadomo skąd sztylet.
Gdy walczysz z jednym przeciwnikiem, musisz uważać na to, co robi drugi...
Gzimmo najwyraźniej nie pamiętał o tej zasadzie, co przypłacił kolejnym ciosem, jaki zaaplikował mu Liadon.
Seraph również uderzył. Najwyraźniej celnie, bo na ostrzu sztyletu można było dostrzec ślady krwi.
Kolejny atak Liadona trafił w próżnię. Gzimmo wykonał przewrót w bok, drugi...
Wstał z ziemi dysząc ciężko.

Bez słowa Liadon i Seraph ruszyli w przeciwne strony. Jak dwa wilki okrążające rannego byka.
Gzimmo nie cofnął się.

- Mam tego dość - powiedział niespodziewanie.

Liadon mógłby się z nim zgodzić. Miał dość tego wszystkiego od samego początku. Tylko że zakończenie całej sytuacji widział pewnie inaczej, niż ich przeciwnik.
Skoczył w stronę Gizmmo widząc, że Seraph robi to samo... i z okrzykiem bólu i zdziwienia wypuścił topór, z którego rękojeści wyskoczyły kilkucentymetrowe kolce, uniemożliwiające trzymanie broni w ręku.
Nawet jak na parszywy sen była to lekka przesada.

Gzimmo roześmiał się paskudnie. Na twarzy widniało sadystyczne zadowolenie, ale i zmęczenie, a jego pierś unosiła się ciężko.
Może nie trzeba było walczyć? Może warto było pobawić się w kotka i myszkę? Gzimmo w zbroi z pewnością zmęczyłby się szybciej, niż oni dwaj i łatwiej by go było pokonać...
Ale teraz nie warto było o tym myśleć. Podobnie jak nie warto było uciekać...

- Nic się nie zmieniłeś - powiedział nagle Seraph. - Jak zawsze tchórz. Jak zawsze podstęp. Zawsze wiedziałem, że marny z ciebie wojownik.

Liadon kątem oka spojrzał na leżący u jego stóp topór.
Z rękojeści stale sterczały kolce, ale od biedy można było chwycić za ostrze i uderzyć... Zawsze lepsze to, niż cios zadany gołą pięścią...

- Nawet bez sprzętu ledwo sobie radzisz - mówił dalej Seraph, najwyraźniej chcąc zwrócić na siebie uwagę Gzimmo. - Nie wiem dlaczego byłeś przywódcą.

Gzimmo się roześmiał w głos.

- Tak, bogowie cie osądzą - kontynuował Seraph - za każdego, kto musiał zginąć przez twoja chciwość. Pamiętam wszystkie twarze i nie zginą ze mną.

- Gówno mnie obchodzą bogowie i takie gnojki jak ty! - krzyknął Gzimmo. Uśmiechnął się szyderczo.

- Tak, ignorancja. Wiesz co zawsze było twoja słaba stroną? Wiesz?

Liadona nie bardzo interesowało to, kto co wie, ile wie, lub dlaczego nie wie tego, co wiedzieć powinien. Ważniejsze było to, że Gzimmo coraz bardziej koncentrował się na rozmowie z Seraphem, coraz mniej uwagi zwracając na Liadona. Ten schylił się szybko. Podniósł topór i trzymając go za ostrze uderzył w pierś Gzimmo.
Może gdyby trafił w twarz, odniosłoby to jakiś skutek, ale niestety... Jedynym widocznym efektem było to, że topór ponownie znalazł się na ziemi.

Gzimo roześmiał się i odwrócił do Liadona.

- Teraz zginiesz - powiedział.

- Nie może być... - odparł Liadon w udawanym zaskoczeniu. - Taka łajza, jak ty?

- Skończ to za mnie! - krzyknął nagle Seraph, szarżując na Gzimma.

Niespodziewany atak zakończył się upadkiem obu walczących. Liadon podbiegł błyskawicznie i kopnął leżącego Gzimmo w twarz. Upadek albo kopnięcie musiały oszołomić nieco Gzimmo, bo Liadon niemal bez walki zdołał odebrać mu miecz.
Gzimmo odtoczył się odrobinę i zaczął wstawać.

To nie jest tak, że najbardziej bezbronny jest ten, który leży. Osoba powoli się podnosząca z ziemi jest równie bezradna. A Liadon nie zamierzał dawać mu najmniejszych szans, bez względu na to, czy było to honorowe, czy nie...
Nim Gzimmo zdołał się przygotować do walki Liadon uderzył. Potem drugi raz...
Oba ciosy dotarły do celu.
Gzimmo jęknął i rozciągnął się bez ruchu. Piesek pod nim zaczerwienił się.
Zdawać by się mogło, że już koniec walki, ale Liadon wolał nie ryzykować. Należało się upewnić, że Gzimmo już nie wstanie i nie sprawi nikomu więcej kłopotów.

Elf uniósł miecz...


Stał chwilkę, ciężko oddychając, potem niezbyt szybko, zmęczony, podszedł do leżącego na piasku Serapha. Ten powoli zaczął się podnosić.

- Wiejmy stąd - powiedział Liadon, pomagając Seraphowi przybrać postawę zbliżoną do pionu.

- Prowadź - powiedział Seraph.

- Najlepiej będzie, jeśli teraz zechcesz się obudzić - powiedział Liadon. - To z pewnością twój senny koszmar, bo ja się do takich snów nie przyznaję...


Kobiecy śmiech uniemożliwił dalszą przyjacielską wymianę poglądów.
Liadon nagle poczuł, jakby ktoś zaczął go dusić.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2009, 21:13   #120
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Ciche stuknięcie w okno przerwało opowieść Carmelli, w którą Mago uważnie się wsłuchiwał. Opowiadała o wszystkim, co spotkało ją minionego dnia. Razem wymieniali poglądy na temat problemów dręczących Południowe Dęby.
- Mam tylko nadzieję – szepnął niziołek, podchodząc do okna – że czegoś się dziś dowiemy. Czegoś, co pozwoli zrobić krok do przodu.
Wyjrzał przez szybę, rozglądając się za człowiekiem Dazzaana. Spostrzegł po chwili, że człowiek to mylne sformułowanie. W cieniu drzew stał niziołek.
- Ciekawe, jak kapitan odebrał słowo „cichy” – zachichotał akrobata, wyjmując linę z plecaka. – Lekkostopy czy zjawomyślny, jak myślisz? Nie czekając na odpowiedź otworzył okno i przywiesił kotwiczkę. Zsunął się szybko po linie i pokazał tropicielce, że droga jest czysta. Gdy dziewczyna stała już na ziemi, zręcznym podbiciem liny odhaczył narzędzie przyczepione do parapetu. Skierował swoje kroki do osoby kryjącej się w cieniu, zwijając po drodze sznur i chowając do plecaka. Z uśmiechem stwierdził, że był, a raczej była to lekkostopa.
- Witam – odpowiedział z uśmiechem na powitanie, szepcząc jednak. – Mago Leatherleaf, do usług Twoich i Twojej rodziny – ukłonił się nieznacznie i wysłuchał planu wycieczki. Skinął tylko głową na znak, że rozumie i akceptuje rozkład.

Ruszyli ciemnymi zakamarkami, pomiędzy drzewami. Cień był ich ukryciem. Był płaszczem, pod którym mogli się schować przed wścibskimi oczami. Tylko jedna osoba była często obiektem spojrzeń. Nie patrzyła jednak osoba z zewnątrz, tylko Mago. Spoglądał zawsze ukradkiem, zawsze na chwilę i zawsze bez większego celu – ot tak, spojrzeć i się uśmiechnąć, zazwyczaj do jej pleców.
Cała trójka była znakomita w tym, co robili. Leatherleaf szybko zaczął czuć się jak za starych czasów, gdy brał udział w „misjach”, na które wybierał się z przyjaciółmi z gildii. Wtedy też porozumiewali się bez słów. Teraz szedł z innymi, jednakże atmosfera nie różniła się zbytnio. Przemykali niezauważenie, lecz nie tak cicho, by niziołek był całkowicie zadowolony. Gdy przechodzili pod jednym z wielu drzew, spojrzał na sowę siedzącą na gałęzi. Ptak najwidoczniej ich usłyszał, ale nie widział, gdyż rozglądał się lekko ogłupiony i po chwili odleciał. Mago pokręcił głową, po czym pokazał dziewczynom pewien znak.
Maggy spojrzała na ułożenie palców, po czym przeniosła wzrok na swojego pobratymca. Jej wzrok mówił jasno: „Nie rozumiem”. Chłopak spojrzał na swoją dłoń, po czym rozłożył bezradnie ręce i położył palec na ustach. Wskazał na odlatującą sowę, po czym przyłożył palec do ucha. Cholera. Musiałeś pokazać znak z gildii? Nie potrafisz inaczej pokazać „ciszej”? Pacan jeden. Dureń. Idiota – skarcił sam siebie w myślach.

Pierwszy dom był bardziej wyzwaniem dla Mago niż Carmelli, gdyż wszystkie ślady były pozacierane. Maggy pilnowała ich pleców, a awanturnicy rozglądali się po okolicy. Niziołek kilkukrotnie musiał się powstrzymać, żeby nie spojrzeć przez okno do środka. W pewnym momencie jego wzrok przykuł dziwny włos leżący na ziemi. Podniósł go i pokazał Carmelii.
- Taki sam miała Risha, prawda? Tylko, że czarny – spytał szeptem Mago. Dziewczyna pokiwała głową w ciszy.
- No to mamy więcej brzydactw – dokończył swoją myśl niziołek i skierował się do pilnującej ich Maggy.

Drugi dom dawał wszystkim okazję do wykazania się, chociaż Maggy niezbyt wiedziała, czego ma szukać. Przeszukali okolicę domku, a później Mago skierował się do niepozornej budy stojącej tuż obok. To, co zobaczył, przechodziło najśmielsze wyobrażenia. Przecież to jest obleśne. Kto mógł być tak nieludzki?
- Mago, chodź tu – szepnęła Carmelia.
- Idę – odpowiedział. – O co chodzi?
Dziewczyna wskazała na dziwne znaczki wyryte na ścianie. Mago nawet nie zdążył spojrzeć, gdyż dom szczurołapa zaprosił ich do środka.

Leżeli w jaskini. Ból otępiał, spowalniał ruchy, mulił zmysły. Powoli podniósł się z ziemi, z obrzydzeniem podpierając się o kości.
- Gdzie my, do ch…
Jego wypowiedź przerwało skrzypienie, nieprzyjemne, przenikające przez niego aż do kości, wprawiając je w delikatne drżenie. A może to drżały jego mięśnie, przeczuwając najgorsze? Był tak nieobecny, że nawet nie zauważył, jak dziewczyna, w którą wpatrywał się jeszcze dziesięć minut temu, zapala krzeszącą gałązkę. Jednocześnie na Mago spadło kilka obrazów: śliskie ściany jaskini, upstrzone nierównościami, podłoga calutka usłana kośćmi, jego towarzyszki, napisy na ścianach w dziwnym języku, zniekształcone przez niewiadomą siłę stworzenia. Spostrzegł, jak jedno z nich atakuje ich przewodniczkę, lecz był zbyt wstrząśnięty tym widokiem, żeby powziąć jakąkolwiek akcję ratunkową. Był zszokowany wyglądem istot, ich zachowaniem, ich brutalnością. Świecący patyczek upadł na ziemię, a tuż obok niego opadło bezwładne ciało Maggy.

Dopiero ten widok nieco otrzeźwił. W jego lekko trzęsących się dłoniach błyskawicznie pojawiły się sztylety. Powietrze rozświetlił delikatny poblask wyładowań elektrycznych. Stwór patrzył otępiałym wzrokiem na niziołka. Ten krótkim skokiem dopadł do maszkary i wykonał cięcie na wysokości gardła. Nic z tego, podpowiedział mu wewnętrzny głosik. Jego przeciwnik lekkim odchyleniem ciała w tył uniknął ciosu. Zszokowany Mago spojrzał na mutanta, który błyskawicznie podjął próbę wykorzystania wychylenia oponenta. Z tego też nic nie wyjdzie, pięknisiu. Podstawa jego walki, wewnętrzny głos Ramireza, jego przyjaciela i mentora. Kolano na ziemię, bo Cię rąbnie. Przerzut prawym. Stopa. Odsuń prawą nogę. W tył! Doskok. Lewy od dołu. Obrót przez prawe. Sztych. Schyl się! Za późno… Silne uderzenie grzbietem dłoni przewróciło niziołka. Upadł i odtoczył się szybko w bok. Błyskawicznie podniósł się i spojrzał w twarz swojemu przeciwnikowi. Uderzyły go rysy jego twarzy. Nie były ludzkie… Były zbyt ostre. Miały w sobie coś innego, co Mago doskonale rozpoznał…

Krążyli wokół siebie. Potwór nie nadążał za niziołkiem, co ten postanowił wykorzystać. Zasypywał go gradem ciosów. Niestety jego przeciwnik kpił sobie z wyładowań elektrycznych, a rany były za płytkie, by wyrządzić mu krzywdę. Na dodatek goiły się w błyskawicznym tempie. Zmień taktykę. Idź do dużego. Nie teraz, nie teraz, nie teraz. Czekaj na uderzenie jego lewicą. W końcu to zrobi, dziewczyna go do tego zmusi. Teraz! Niziołek w szybkim tempie wykonał dwa fiflaki w tył, wykorzystując moment, w którym „duży” nie miał szans go zobaczyć. Krótki doskok i Mago stał już za nim. Osiem punktów. Wątroba, płuca, kręgosłup, aorta, tętnica, mózg, nerki, serce…
- Nerki – wyszeptał niziołek i wbił sztych potworowi na wysokość pierwszego kręgu lędźwiowego. – A teraz w lewo, Car – dodał, gdy zauważył, że jego niedawny przeciwnik jest za blisko dziewczyny. Wielkolud zaryczał, a do chłopaka doskoczył znów „mały” – a raczej „mała”. Zamachnęła się na niego, ale ten tylko się schylił i mocnym szarpnięciem poderwał kość, na której stała. Mutantka straciła równowagę i wyłożyła się na ziemię. Uderzył ją kilkukrotnie, ale to było działanie czysto profilaktyczne. Niech wie, że nie pyskuje się do Leatherleafa.
- W prawo – zawołał, komenderując krokami towarzyszki, starając się choć w niewielkim stopniu skołować przeciwnika. Ten natomiast wyskoczył wysoko w górę i przyczepił do sufitu. Jego rany zaczęły powoli się zasklepiać.
- Kurwa jego przeklęta rodzicielka – zaklął po krasnoludzku. Nie znosił, gdy jego działania nie przynosiły skutku. Prawie tak samo, jak nazywania go złodziejem. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mawiali w karczmach. Lepiej jednego po drugim ubić, nawet jeśli ten drugi się regeneruje. Mago i Carmelia spojrzeli po sobie i rozbiegli się. Obiegli „małą” z dwóch stron, utrudniając jej obronę. Razem poszło im zadziwiająco szybko.
- Wątroba – krzyknął Mago, wbijając sztylet w czuły punkt potwora. Uradowany perspektywą powalenia maszkary, zapomniał o sobie. Szkarada odwróciła się, błysnęły pazury ochlapane szkarłatem niziołczej krwi. Chłopak zachwiał się, w jego oczach szalał gniew.
- Ty dupku durny. Płuca! Aorta!
Dwa celne pchnięcia. Serce wytwarza takie ciśnienie, że przebicie aorty tworzy strumień op zasięgu około dwóch metrów. Zawsze po jej przebiciu błyskawicznie odskocz. Tak też zrobił. „Mała” padła na ziemię, jej ciałem rządziły teraz konwulsje.
- Leć do Maggy, pędem!
Zaletą Carmelli, którą Mago bardzo cenił, było błyskawiczne dostosowywanie się do sytuacji. Nie mówiła nic, nie pyskowała, nie stała jak wryta. Natychmiastowo znalazła się przy przewodniczce. Mago natomiast uśmiechnął się szelmowsko i sięgnął do plecaka, obserwowany z góry przez „dużego”. Wyciągnął linę i zaczął kręcić koła kotwiczką. Czym się różni wiszący tam brzydal od brzegu okna? Od mojego berła? Jak odskoczy, to spadnie i będziemy go mieli. Wypuścił kotwiczkę w kierunku monstrum przyczepionego do sufitu. Gdy narzędzie było nad nim, Mago mocno pociągnął. Haki wbiły się idealnie w rozwartą szczękę brzydactwa!
- No to ściągamy paskudę – z tymi słowami niziołek podskoczył i uwiesił się na linie. Niestety, poczwara zbyt mocno się opierała. Chciał szarpnąć jeszcze raz, ale potwór napiął mięśnie i odbił się od sufitu, spadając na niewinnego, choć nie do końca bezbronnego niziołka. Ten zdołał tylko ugiąć nogi i przygotować się do ostatecznego, miał nadzieję, ciosu. Źle jednak wymierzył, stwór zdołał go przygnieść, zanim Mago cokolwiek innego zrobił. Po chwili poczuł ugryzienie w ramię, co było przyczyną krótkiego krzyku. Brutalnym kopnięciem zdołał jednak zrzucić olbrzyma z siebie, a w tym czasie pojawiła się obok niego Carmellia. Cięła przeciwnika przez gardło, a Mago wyskoczył w górę. Wbił jeden sztylet w kark monstrum, a drugim przebił się przez jego czaszkę. Upadł wraz ze stworem na ziemię.
- Mózg – szepnął i zamknął oczy. Był całkowicie wykończony. Usłyszał kroki Carmelli i zmusił się do podniesienia powiek. Spojrzał na leżące niedaleko ciało Maggy. To go zmotywowało do działania. Tropicielka zajęła się dziewczyną, Mago w tym czasie podciął – czysto profilaktycznie – gardło „małej”. Zrobiłby to samo „dużemu”, ale zostało to zrobione trochę wcześniej. Podniósł krzeszącą gałązkę i szybko przepatrzył jaskinię. Znalazł tylko jakiś stary pierścień, cały pokryty rdzą. Mógł mieć ze sto lat.
- Babcia to sprawdzi – szepnął do siebie i schował niegdysiejszą błyskotkę do kieszeni. Wrócił do towarzyszki.
- Ma tylko cztery godziny – szepnęła smutno Carmellia.
- No to migusiem do Mamci Fiary – odparł sarkastycznie niziołek. – Tylko weźmy te ustrojstwa.
Przygotował szelki z liny. Trwało to dłużej niż powinno, gdyż akrobacie nadal dygotały ręce. Założył swoje dzieło większemu potworowi. Przyłożył swój śpiwór do pleców tropicielki i zawiesił na nich przygotowany ładunek. Potem sprawie przełożył wszystko z głównej kieszeni plecaka do kieszeni bocznych, zmiażdżył ramiona i biodra „małej” i zaczął upychać w opróżnionej kieszeni. Carmellia patrzyła na niego zszokowana.
- Wiem, dziwnie to wygląda. Ja ją tylko przenoszę, powiedzmy, na inny wymiar. A musiałem ją uszkodzić, żeby się zmieściła przez to takie… no wiesz, o co chodzi. Przez – zamilkł, szukając słowa – o, przez to – wskazał na górny brzeg komory. – Nie wiem, jak to się nazywa.

Po zapakowaniu towaru zarzucił plecak na ramiona. Carmellia postanowiła nieść „dużego” i Maggy. Skierowali się do wyjścia.
- Po drodze postaram się rozszyfrować te napisy – wskazał na wiszącą u pleców tropicielki istotę. - Podobne były na ścianach, więc nie powinniśmy wiele stracić, zdając się tylko na tą poczwarę. Zresztą to mi przypomina jeden język, który kiedyś rozszyfrowaliśmy ze znajomymi, więc może mi to pomoże.
Chłodny wiatr oznajmił mu, że wyszli z jaskini. I to, co zobaczyli, wcale go nie ucieszyło. Wręcz przeciwnie, przestraszył się bardziej niż przy spotkaniu z potworami…
 
Aveane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172