Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2009, 18:53   #119
Makuleke
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
We współpracy z Kellym

Zaprezentowawszy zebranym obraz, Morris usiadł na pobliskim krześle, oczekując na jakieś pytania czy komentarze. Jednak w tym czasie pojawiły się ważniejsze kwestie do omówienia. Najwyraźniej wszyscy byli mocno wzburzeni znalezieniem ciała zwierzęcia i starali się po niedawnym zamieszaniu jak najszybciej wszystko uporządkować i dotrzeć do sedna całej sprawy.
Zaczęło się od Suttona i panny Davies, którzy postanowili podzielić się z innymi jakimś sekretem. Jak się wkrótce okazało, ich opowieść, jak żywcem wyjęta z powieści awanturniczych, rzeczywiście była godna wstępu i próśb o dyskrecję, jakimi poprzedził ją lord Lexinton. Nie można powiedzieć, że Johna zszokował sam pomysł włamania i potajemnego przeszukania pokoju Lucy Person - ostatecznie, równie dobrze jemu mogło coś takiego przyjść do głowy - dziwiło natomiast to, że James i Courtney zrealizowali, przynajmniej częściowo, swój plan. Weelton-Morris musiał teraz zweryfikować swoje zdanie na temat gości earla, bo wyglądało na to, że faktycznie zależy im na rozwikłaniu zagadki zniknięcia córki Persona, i nie traktują jej, jak sądził wcześniej, jedynie jako ciekawostki i przelotnej rozrywki.
Mimo jednak dobrych chęci, z każdym słowem w sprawie pojawiało się coraz więcej niewiadomych. Otaczająca ją od samego początku atmosfera tajemniczości z każdym dniem przybierała na sile - niewyjaśnione zaginięcia i odnalezienia i ataki nieznanych postaci spotykały chyba każdego z zebranych w willi. John czuł i był niemal pewien, że nie są one dziełem przypadku, ale w takim razie, co za nimi stało? Być może była to tylko siła sugestii i jego osobista fascynacja mitami i mistyką, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że we wszystkie te zajścia zamieszane są siły nieznane i obce nauce i rozumowi.
Słowa Sharpe'a zdawały się to w pełni potwierdzać. Kiedy mowa była o tajemniczym zamku, John przypomniał sobie, jak w czasie spotkania po balu u Wellingtona Lucy wspominała coś o zamku Rhiannon. Skojarzenie było tak silne, że Morris w żaden sposób nie mógł odrzucić myśli, że Sharpe w swoim śnie widział właśnie dwór bogini magii. Zanim jednak John zdążył sformułować swoją myśl i podzielić się nią z innymi, Sharpe opuścił hol i udał się do swojego pokoju. „Muszę koniecznie zapytać go, co o tym sądzi. Być może, że jedynie zasugerował się słowami Lucy - w końcu chyba najlepiej z nas wszystkich orientuje się mitach - ale równie dobrze... wokół tej sprawy za dużo już było nieprzypadkowych fenomenów...” Jego wizja mogła być znakiem, symbolem - zwłaszcza, że powtórzyła się, z większą intensywnością po przybyciu do Dawenvill. Sny i onejromancja były tak samo nieprawdopodobne jak zniknięcie dziewczynki bez śladu czy atak wilka („A może wilkołaka?”) na Wyspach Brytyjskich. Pozostawała jeszcze kwestia owych tajemniczych rytuałów, o których dowiedzieli się panna Bearnadotte i doktor Sharpe.

- A może Pan byłby w stanie przeprowadzić rytuał Panie Weelton-Morris? Najlepiej na polanie skoro tam znaleźliśmy truchło psa i tam też rosną żółte kwiaty, o których wspominał Pan Sharpe. Proszę mi wybaczyć moją niecierpliwość, ale sam Pan rozumie, że ciekawość i chęć obnażenia prawdy może w końcu w tej sytuacji zeżreć nawet najlepiej urodzonego - jakoś przypadło mu do gustu to stwierdzenie - Poza tym jeszcze jeden dzień w tych warunkach i kto wie do czego dojdzie... A nuż słowa panny Grisi o strzelaniu okażą się broń boże prorocze...

- Cóż, muszę przyznać, panie Windermare, że mnie również ciekawią rytuały, o których tu mowa i z chęcią podejmę się ich przeprowadzenia. Kiedyś już słyszałem o podobnych praktykach, jednak nigdy nie miałem okazji zetknąć się z nimi bezpośrednio. Z tymi dotyczącymi przenoszenia się... w inne miejsce, jeśli chodzi o ścisłość - Weelton-Morris powiódł po zgromadzonych nieco niepewnym wzrokiem, ale w końcu zebrał się w sobie, zachęcony wcześniejszą szczerością innych. - Bo kilka razy zdarzyło mi brać udział w wywoływaniu duchów i tym podobnych przedsięwzięciach.... Ekhem... Tak więc myślę, że poradzę sobie i z tym zadaniem. Tymczasem jednak muszę jeszcze zamienić słowo z panem Sharpe.

Po tych słowach skłonił się, nieco zmieszany i niepewny, co teraz myślą o nim inni goście, wyszedł śladem Edrica. Zanim jednak zdążył wejść na górę, mężczyzna wszedł już do swojego pokoju. John przez chwilę zastanawiał się, które drzwi należą do doktora, ale już po dwóch próbach otwarcia zamkniętych pomieszczeń znalazł to właściwe.
- Taak? Proszę - odpowiedział mu głos Edrica, kiedy zapukał.
Sharpe siedział na krześle właśnie zażywał zalecone mu przez lekarza medykamenty. Z nieco zdziwioną miną spojrzał na Morrisa.
- Przepraszam że przeszkadzam, panie Sharpe, ale mam do pana prośbę. Doszliśmy do wniosku, że lepiej przeprowadzić rytuał jak najszybciej, a wobec pana niedyspozycji ja zostałem poproszony o zastępstwo. Nie wiem jednak jak dokładnie ma on wyglądać i potrzebuję pana pomocy.

- Ach, proszę uprzejmie, w tej książce jest wszystko opisane - Sharpe przerwał przygotowywanie lekarstwa. Podał mu książkę.

- Dziękuję - John przekartkował tom i spostrzegł, że niektórych fragmentów nie potrafi odczytać - widocznie był to jakiś dawny język. - Z tego co widzę, część tekstu jest napisana w jakiejś nieznanej mi mowie. Nie chcę póki co zabierać panu czasu, ale liczę, że w razie kłopotów będę mógł liczyć na pańską pomoc?

- Ta książka została odnaleziona przez pannę Bearnadotte. Ja się nie poczuwam do jej własności - uśmiechnął się doktor. - Proszę ją wziąć i przejrzeć, co pan może. Część rytuałów jest opisanych właśnie po angielsku. Inne po walijsku, ale przecież może pan wybrać jeden z takich, które pan zdoła odczytać. Mogę panu, oczywiście, wspomnieć o kilku sprawach, ale dalej czytam tą pozycję. Skoro jednak państwo chcą się teraz zająć owym eksperymentem, sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli przestudiuje pan któryś z rytuałów, na przykład ten - pokazał mu któryś z opisów angielskich.

- Dziękuję za wskazówkę - odpowiedział Morris i zrobił ruch, jakby chciał już wyjść. Zatrzymał się jednak w pół kroku.
- Mam jeszcze jedno pytanie, panie Sharpe. Chodzi mi o pański sen, który opowiedział pan na dole. Może to wydać się głupie, ale... - mężczyzna na chwilę zawiesił głos, jakby wstydząc się swojego pomysłu. - Otóż treść pańskiego snu - zamek i te tajemnicze istoty - to wszystko skojarzyło mi się ze słowami Lucy Person o zamku Rhiannon, kiedy wtedy po balu zobaczyła pana Sommerseta. Czy może istnieć jakiś związek między zamkiem z pańskiego snu a siedzibą bogini? Koniec końców mamy tu jakieś dziwne zniknięcia, pioruny bez grzmotu a nade wszystko księgę czarów, więc sam pan rozumie... - John urwał w oczekiwaniu na reakcję rozmówcy
.
- Wie pan, może to racja, ale aż ciężko mi w coś takiego uwierzyć, ale ... ale może. No cóż, proszę, życzę powodzenia, cokolwiek państwo przez to rozumiecie - wiedzieli, że dla niektórych, powodzenie będzie oznaczać nieudanie rytuału, a dla innych, wprost przeciwnie.

- Rozumiem i dziękuję za pomoc. Do zobaczenia na kolacji - Morris skłonił się lekko i opuścił pokój Sharpe'a, w duchu ciesząc się, że nie został wyśmiany za swoją hipotezę. Na korytarzu podszedł do niego służący - jego imiennik i zaprowadził go do jego sypialni.
John mimo znużenia podróżą, od razu usiadł przy biurku i zabrał się za lekturę książki, od której nie odrywał się aż do wieczora.
 

Ostatnio edytowane przez Makuleke : 21-06-2009 o 18:55.
Makuleke jest offline