Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2009, 21:43   #116
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Słońce nad Południowymi Dębami powoli zbliżało się ku horyzontowi, więc w karczmie pod Złamanym Toporem ruch robił się coraz mniejszy. Po szokującej i bardzo ciekawej scenie bójki między gospodarzem, a jednym z dziesięciu najemników, którzy przybyli do miasteczka zaledwie dzień wcześniej, teraz nie działo się już nic ciekawego. Ostatnimi czasy, a właściwie po ostatnim, przerażającym dla większości Południowców ataku, wszyscy mieszkańcy Dębów chodzili spać dość szybko.
Po miasteczku rozniosło się wiele plotek, a co za tym idzie, ludzie coraz więcej o tym wszystkim dyskutowali.

- Ale zaraz o jakiej chorobie mówisz? – spytał gruby mężczyzna jakąś kobietę w długi brązowych włosach.
- To Ty nic nie wiesz? Podobno kasła się krwią.
- Głupoty opowiadasz! – krzyknął jakiś chudy staruszek – Krew płynie z oczu i z uszu, nawet siko się krwią!
- Ano! I że wtedy, to czym się sika robi się małe i odpada. – powiedział następny
- O! To dopiero tragedia! Faceci tracą swą męskość, i co teraz będzie! – krzyknęła ze śmiechem długowłosa.
- To nie powód do śmiechu – powiedział staruszek.
- No, dla Was na pewno nie – odpowiedziała dziewczyna.
- A ja słyszałem, – powiedział kolejny mężczyzna – że, dostaje się jakieś dziwne krosty na cały ciele.
- A wszystko przez tą dzikuskę.
- Tak od zawsze wiedziałem, że z nią będą problemy. Zaraza. Co też druidowi strzeliło do głowy, żeby ją przygarnąć! Na własną zgubę!
- I na naszą zgubę! Zniszczy nas z tymi psowatymi bestiami, czerwonemu kurowi nic się nie oprze.
- Amra jest straszna – odezwał się milczący wcześniej brodaty mężczyzna. Pamiętacie jak dwa lata temu złamała mi rękę, zupełnie bez powodu? – wszyscy zgodnie pokiwali głowami – I ten jej zwierz. Bestia z piekła rodem! Kto bowiem widział tak wielkiego i czarnego jak smoła kota?! – znowu ludzie pokiwali, jednak tym razem ze znacznie większym entuzjazmem. – Teraz prowadzi ku nam jakieś bestie. Zawsze nas nienawidziła, taka prawda!
- I jeszcze porywa ludzi! – dodała długowłosa dziewczyna.
- Podobno zabiła Rovannę i Rovana! I obdarła ich ze skóry! – krzyknął gruby mężczyzna.
- A ja się zastanawiam, ile w tym prawdy. – powiedział cicho staruszek. – W końcu taki Mędrzec jak Aramil nie wychował by takiego potwora prawda...

Takie i podobne rozmowy prowadzono nie tylko w karczmie, ale praktycznie w całych Dębach. W niezliczonych plotkach królowała Amra, były jednak też takie mówiące o zniknięciach, o tym, że jakieś cienie przemykają w nocy po lesie i po samej osadzie, podobno Cmentarz Mgieł został ponownie odnaleziony, ktoś gdzieś wspomniał o wielkich bestiach w lesie, ktoś inny powiedział, że widział wielkie ślady potworów, przy których trolle to małe pieski, wspominano nawet o smokach, czego dowodem miały być pożary lasu. Głośno mówiło się też o makabrycznej zbrodni jaka dotknęła biednych państwa Gree. Jak widać ktoś z zaufanych ludzi Dazzaana, jednak „puścił parę”, co na pewno nie działało dobrze na morale południowców, tak samo zresztą jak inne opowieści. Niektóre z nich opowiadały także o grupce awanturników, którzy zostali niejako wynajęci przez samego burmistrza do rozwiązania problemów, nękających tą spokojną miejscowość. Minęły dwa dni, a już popularne były stwierdzenia, że „ta stara to ewidentnie wiedźma”, albo „gdzie szlam tam niziołki”, czy „elf zawsze chce utrzeć nosa krasnoludowi, a przecież Eberk jest taki miły” bądź „to paladynka Sune, chowajcie swych facetów w chałupach” na co mężczyźni odpowiadali „kurna takiej to bym z łóżka nie wygonił!”. Mimo, iż często powtarzane, to w większości ciągle przez tych samych ludzi, bowiem większość Południowców przychylnie patrzyło na śmiałków.

Co do dziesiątki awanturników zaś, każdy z nich miał już w głowie własny plan na wieczór czy noc. Ktoś mógłby powiedzieć, że noc zapowiada się naprawdę spokojnie. Nawet nie wiedziałby jak bardzo się myli.

***

Risha pływała sobie w najlepsze w jeziorze o słusznej nazwie Czysta Woda. Kąpiel była odżywcza i relaksująca, a ciepły letni deszczyk, który zaczął padać w pewnym momencie, sprawił, że woda zrobiła się jeszcze cieplejsza, a kąpiel cudowniejsza. Nic nie mogło się równać z taką kąpielą, nawet wielkie marmurowe wanny gorącej wody z wonnymi olejkami. W powietrzu unosił się zapach deszczu, liści, gleby oraz wody. Do uszu tropicelki dopływał wesoły śpiew ptaków i dźwięki lutni. Dziewczyna aż spojrzała na brzeg. Była pewna, nie wydawało jej się. Z miejsca gdzie zostawiła swe wszystkie ciuchy wyraźnie słyszała melodię wygrywaną na fletni. Postanowiła wrócić, aby to sprawdzić, a może to melodia przyciągała ją do siebie. Zbliżyła się powoli do małej plaży i tylko upewniła się w tym co zdawało się jej od początku. Tylko jedna istota mogła tak grać na fletni, w środku lasu. Opierając się o głaz i grając na lutni stał sobie na plaży, przy samych ciuchach Rishy, najprawdziwszy satyr.


Był bardzo dobrze zbudowany, miał na sobie tylko coś co zasłaniało jego przyrodzenie, które nawiasem mówiąc musiało być ogromne. Takie przynajmniej wrażenie odniosła Risha, gdy mimowolnie zobaczyła jak szata przypominająca sukienkę się unosi. Satyr przelotnie spojrzał tylko na dziewczynę, która zaczęła wychodzić z wody, a sam grał dalej. Risha już kilka razy spotkała tą baśniową istotę w lesie i nie raz słyszała też jak grają. W tej melodii było jednak coś jeszcze, jakiś nieprzyjemny dysonans. To samo dziewczyna odczuwała, gdy patrzyła na fauna. Coś było najwyraźniej nie w porządku.

Mężczyzna z mały różkami przestał grać, wyprężył się mocno i nagle podskoczył wesoło, uderzając kopytem o kopyto. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on sam w końcu spojrzał na dziewczynę i zrobił krok w jej kierunku. Wtedy też, gdy ów mężczyzna przestał się opierać o głaz, Risha zobaczyła coś niepojętego. Z jego pleców wystawały dwie oślizłe macki. Wiły się one na wszystkie strony. Satyr widząc zmieszanie na twarzy łowczyni odezwał się do niej, a jego głos brzmiał dziwnie jak na takie stworzenie. Brzmiał on bardziej jak warczenie psa.

Gdy mnie tu przyzwano
Ślicznotkę obiecano
radosny jakby bogowie poili
A oni takie szkaradztwo zrodzili
Biust obwisły, gęba okropna
Już lepsza jest lina konopna.

Zaśpiewał głośno, po czym zaczął rechotać jak żaba z własnych rymów. Gdy skończył, powiedział już do niej płynnie, choć daleko od normalności.

- Mam Ci przekazać Gębo Okropna, uciekaj stąd czym prędzej, czym dalej, a żebyś nie była taka samotna, weź ze sobą tych fujar parę. Jeśli zaś, zostać w mieście spróbujesz, to mojego huja w oku wypróbujesz.

Ostatnie słowa zaakcentował mocno, po czym zdjął, to co zasłaniało jego męskość i odrzucił na bok.

- A skorom, już tutaj przyzwany, to zaraz się zabawim bez miary. – dodał i zrobił pierwszy krok w kierunku dziewczyny. Ona zaś stała zdziwiona i zniesmaczona po łydki w wodzie i nie wiedziała co ma zrobić. Jej cały ubiór i sprzęt był dokładnie krok za niespodziewanym gościem, który miał bardzo nie ładne zamiary...

***

W tym czasie reszta awanturników szykowała się do snu, bądź do nocnych wycieczek. Rulius mimo, iż nie potrafił rozgryźć nieśmiałej Katie, czuł zdenerwowanie przed spotkaniem. No bo w końcu, nie zawsze piękna dziewczyna, pyta cię, czy mógł byś ją odprowadzić do domu, prawda? A Rulius właśnie taką szansę dostał. Zwłaszcza, że dziewczyna ta uchodziła za nieśmiałą. Czyżby, więc urok ballad i urody barda zadziałał na młodą kelnereczkę? Tego półelf nie wiedział. Zresztą czy było to teraz ważne? Jeśli coś miało być, to jeszcze będzie.

W końcu, gdy wszyscy się rozeszli, Katie przyszła do Ruliusa i powiedziała, że jest gotowa. Ruszyli więc w noc. Na początku i jedno i drugie szło w ciszy, w końcu jednak Rulius przełamał lody i zaczęła się rozmowa. Noc była ciepła i pogodna, mimo małej mżawki, która właśnie padała. Żeby schować się przed deszczem, stanęli we dwójkę pod wielkim i rozłożystym drzewem i znowu pogrążyli się w rozmowie. Nawet nie zauważyli, gdy deszcz przestał padać. W końcu jednak ruszyli się z miejsca. Nie skierowali się jednak do domu Katie. Postanowili pójść jeszcze na jezioro, by tam posiedzieć i porozmawiać. Noc wszakże była jeszcze młoda, tak samo jak oni. Siedząc na pomoście gawędzili wesoło, czasem razem śpiewali i często się śmiali, na moment zapominając o zgrozie, jaka zawisła na Południowymi Dębami. Gwiazdy odbijały się w wodzie, a czarowna chwila trwała. Wszystko co dobre, musi się jednak skończyć. W końcu we dwójkę stanęli przed domem kelnerki, pożegnali się i rozeszli. Rulius skierował się prosto do karczmy, a dokładniej do stajni, myśląc już tylko o śnie.

***

Liadon dość szybko znalazł się w łóżku. Chwilę rozmyślał, w końcu było o czym, tyle się działo, sen jednak w końcu zwyciężył. Liadon zasnął może po godzinie, gdyż coś mąciło jego spokój. W końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać.

Elfy co prawda nie śpią takim snem, jak zwykły człowiek, potrzebują jednak trochę odpoczynku, bo inaczej ich organizmy byłyby wycieńczone. Medytacja, której ta rasa doświadcza, czasem jednak sen przypomina i właśnie wtedy, może się elfowi przyśnić koszmar.

Właśnie tego doświadczył Liadon tej nocy. Gdyby Riviella była wtedy obok Liadona, pewnie obudziłaby się na jęki, wiercenie się oraz rozgrzane ciało przyjaciela. Wojownikowi śniły się bowiem, okropne rzeczy...

***

Zupełnie taki sam przyśnił się innemu wojownikowi. Seaph przewracał się raz z lewego boku na prawy, by po chwili znowu przewrócić się na lewy. Był rozgrzany, jakby miał wysoką gorączkę. Dziwne jednak było to, że śnił ten sam sen co Liadon. Jeszcze bardziej dziwne było to, że oboje się w tym śnie widzieli i mieli świadomość, tego że śnią. Sen zaś był przerażająco realny. Czuli smród zwęglonych ciał, czuli skwar na jaki zostali wystawieni, a także piasek w zębach. Byli we dwójkę na pustyni, w ciężkich metalowych zbrojach, a słońce było w zenicie. Gdzieś szli, nie wiedzieli gdzie, jednak Seraph miał wrażenie, że już coś podobnego kiedyś przeżył. Po chwili we dwoje stanęli przed wejściem do jakiegoś, podziemnego albo zakopanego pod piaskiem miasta. Seraph przełknął ślinę, po czym wyciągnął miecz i tarczę, a Liadon bez słowa poszedł za jego przykładem. Nie mieli innego wyjścia, musieli wejść do środka. A tam zastali... Arenę. Wszędzie jednak były zwęglone trupy. Wszystkie co do jednego bez głowy. Te bowiem wbite były w pale, które znajdowały się wokół areny. Najgorsze jednak było to, że Liadon poznał twarze. Ahrma, Host, Dart i Eberg. To były ich twarze, a wszystkie wyrażały nie opisany wręcz ból. Przeszłość odnalazła Liadona.

Nagle dwójka wojowników usłyszała jakieś dziwne, kobiece słowa i cały świat stanął w ogniu. Nie zdążyli nawet zareagować. Czuli jak metal rozpuszcza się na ich ciała, co powodowało nieopisany wręcz ból. Ich skóra zaczęła pękać i skwierczeć, a wszystko co mieli przy sobie i na sobie w jednej chwili stało się wspomnieniem. Wszystko strawił ogień. Byli nadzy na arenie pełnej zwęglonych ciał i krwi. Kręciło się im w głowie, a okropny ból, nie pozwalał im trzeźwo myśleć. Do tego stracili cały swój sprzęt i majątek. Kobiecy śmiech zaś wibrował im w uszach.

- Hahahahah! Jesteście wytrzymalsi, niż reszta tych gnojków! – krzyknęła kobieta, którą Seraph rozpoznał od razu. Była to Nautice, obok niej zaś stał nie kto inny jak Gzimmo. Jak widać przeszłość, złapała też Serapha. Stali sobie jakby nigdy nic, w loży honorowej i spoglądali na Liadona i Serapha.


–Wpierdalacie się w nasze sprawy, a to nam się bardzo nie podoba! Spierdalajcie stąd póki możecie, nędzne robaki! Niech to będzie dla Was ostrzeżenie. – krzyknęła w ich stronę kobieta, a Gzimmo przeskoczył przez balustradę i znalazł się na arenie. Miał na sobie zbroję, z metalowych płyt, taką samą, jaką jeszcze przed chwilą miał na sobie Seraph. W ręku zaś dzierżył wielki, dwuręczny topór.

- Najpierw – powiedział z obleśnym uśmiechem na gębie – połamię wam ręce.

Liadon i Seraph nie byli jeszcze nigdy w tak złej sytuacji. Nadzy, bez broni, wycieńczenie po wędrówce przez pustynię, poparzenie od magicznego ognia i ledwie żywi mieli stanąć do walki z uzbrojonym po zęby wojownikiem.

Nie mieli już pewności czy to był tylko sen, w końcu ból był jak najbardziej realny. Nawet jeśli to tylko sen czy wizja, to pozostawało pytanie. Co jeśli tutaj zginą?

***

Stuknięcie w szybę oznaczało, że człowiek Dazzaana jest już pod karczmą. Mago i Carmelli, zgasili ostatnią palącą się świecę, po czym niziołek wychylił się przez okno. Chwilę się rozglądał, bowiem nikogo nie widział. W końcu zobaczył małą postać, kryjącą się pod jednym z drzewem, na co uśmiechnął się w duchu. Rozejrzał się jeszcze, a nie widząc nikogo, zahaczył kotwiczkę o parapet i zgrabnie zszedł na dół. Gdy upewnił się, że nikt ich nie obserwuje, pokazał Carmelli, że może zejść. Dziewczyna skorzystała więc z liny, którą specjalnie dla niej przygotował Mago, i szybko zeszła dół. Wszystko trwało kilkanaście sekund. Podeszli razem do osoby kryjącej się pod drzewem. Ta okazała się młodą, niziołczą kobietą. Miała brązowe, dość krótkie włosy, bardzo szeroki uśmiech i oczy koloru orzechu.


- Witajcie – powiedziała wesoło, choć cicho – Jestem Maggy. Miałam robić wam za przewodnika, podczas nocnych figli. – uścisnęła im dłonie, po czym zawiesiła, krótki łuk, który miała oparty o drzewo na ramię. – Od razu zaznajomię Was z planem wycieczki – kontynuowała lekkim tonem – Na pewno ominiemy dom Cris. „Wietrzyk” bowiem, ma swój dom, niemal przy samym obozie najemników Kosefa, a jeśli się nie mylę, to wam zależy na tym, by nikt nie widział jak gruchacie. – uśmiechnęła się przyjaźnie – Do domku zaś Starego Lolo was zaprowadzić nie mogę, bo on chyba domu nawet nie miał. Kiedyś plotka mówiła, że przegrał swój domek w zakładzie o antałek piwa. Najpierw więc skierujemy się do domku, pana Betza, następnie pan Vogel, później domek pani Kalman i na koniec pani Fasolka. Jeśli zaś się uprzecie, zawsze możemy spróbować odwiedzić dom Cris. Ruszajmy więc.

Trzy osobowa drużyna ruszyła przez noc. Mówi się, że właśnie taka liczba przynosi na zadaniach rozpoznawczych najlepszy efekt. Działania tej trójki, mimo iż znali się krótko, były jednak bardzo zgrane. Wszyscy poruszali się nad wyraz cicho i porozumiewali się niemal bez słów. Dziewczyna imieniem Maggy, miała tylko jedną wadę. No, dwie. Traktowała całą tą wycieczkę nie zwykle lekko, zupełnie inaczej niż Mago, czy Carmellia, a do tego była wolniejsza niż oni. Często musieli na nią czekać, co jednak nie było aż takim znowu wielkim problemem.

W końcu trafili pod pierwszy dom, który należał do kowala i jego rodziny. Zasada w przypadku zamieszkanego domku, jak ten była prosta. Maggy stała na czatach, czy nikt do nich nie zmierza, Mago sprawdzał ślady na domku i pilnował, czy czasem nikt z domowników, nie ma zamiaru ich pogonić, Carmellia zaś sprawdzała ślady. Niestety ten domek nie przyniósł im wiele. Kompletne rozczarowanie. Tropicielka znalazła całkiem dużo śladów, ale to dlatego, że do kowala często przychodzą interesanci. Ilość śladów była więc naprawdę duża. Nawet jeśli kiedyś były tu tropy, wskazujące, co mogło się wydarzyć, dawno już zostały zatarte. Jedynie coś dziwnego znalazł Mago. Był to włos koloru słomy. Gdy Carmellia go chwyciła w dłonie od razu skojarzył się jej ten, który wcześniej znalazła Risha. Były prawie takie same, tylko innego koloru.

Następnym celem był domek osoby, która całe życie mieszkała sama, mowa zaś o miejskim szczurołapie. Domek był ładny, choć nie tak duży jak domek kowala. Stał zaś w takim miejscu, że mogli spokojnie, chodzić wokół niego, lub nawet się do niego włamać i nikt by tego nie dostrzegł. Wszędzie wokół było gęsto zalesione. Tutaj za to ślady były wyraźne, przynajmniej dla tak wprawnego oka jak Carmelli i Mago, z którymi tutejsi myśliwi nie mogli się równać. Ta pierwsza znalazła ślady jakiś dziwnych stóp, niby ludzkie, ale z drugiej strony za duże. Przypominały one stopy młodego ogra, ale to też nie było do końca to. Ślady prowadziły z kierunku bramy, wprost do drzwi domku. Mago zaś znalazł coś ciekawego w budzie, która stała przy domku. Wystarczyło bowiem podnieść materiał - który był tam położony, chyba po to by pies nie leżał na gołej ziemi - a niziołkowi ukazał się mało apetyczny widok. Głowa małego psa, oderwana od reszty ciała, wyłupane oczy i wyrwany język, mnóstwo krwi, chmara owadów, które były wszędzie, w oczodołach, w pysku, nosie oraz na skórze która odpadała od kości. Do okropnego zaś widoku, dochodził jeszcze gorszy smród.

- Mago, choć zobacz – zawołała Carmellia. Niziołek podszedł do dziewczyny, już chcąc powiedzieć co znalazł gdy spojrzał na to co wskazywała mu kobieta. Tym czymś były małe znaczki, jakby wyskrobane w drewnie. Akrobata pochylił się nad nimi, by móc się im przyjrzeć. Niestety, nie zdążył nawet spojrzeć.

Nagle drzwi otworzyły się z wielką siłą do wewnątrz domku. Potężne uderzenie wiatru zwaliło Mago i Carmellię na ziemie, a już po chwili, ta druga została wessana do środka budowli! Wyglądało to jakby domek szczurołapa, chciał wessać do swojego wnętrza wszystko wokół, tak jak słoń wssysa do swej trąby wodę. Siła wiatry, która wpychała wszystko do paszczy domku była tak gigantyczna, że nic, nawet drzewa nie mogły się temu oprzeć. Mago zdołał dzięki swemu refleksowi, złapać się co prawda futryny drzwi, jednak ta może po sekundzie, pękła a niziołek został „zjedzony” przez domek. Ostatnie co widział to lecąca ku niemu z niewiarygodną prędkością Maggy.

Jaskrawy błysk oślepił, a okropny huk ogłuszył ich na chwilę. Ból jakby upadli z wielkiej wysokości otępiał. Chwilę trwało nim doszli do siebie i wtedy okazało się że lezą na czymś bardzo twardym, a wszędzie panują niesamowite ciemności. Dość szybko uderzył ich fetor stęchlizny. Zaczęli podnosić się z ziemi, gdy nagle ich uszu doszło ciche chrobotanie, albo drapanie. Bardzo nieprzyjemne drapanie, przywołujące na myśl zbyt długie paznokcie drapiące brudną szybę.

- Cholera jasna – Mago i Carmellia usłyszeli drżący z przerażenia głos Maggy. W tym samym momencie tropicielka dźwignęła się z ziemi podpierając się prawą ręką. I wtedy coś wyczuła. Coś długiego i twardego. Zbadała to szybko dłonią, a jej przerażenie stawało się coraz większe. Niestety miała rację. To była ludzka kość piszczelowa.

- Zaraz rzucę tu trochę światła – szepnęła Maggy, na co i Mago i Carmellia nie zdążyli nawet zareagować. Zdążyli tylko zauważyć, że znajdują się w jaskini pełnej kości, na których właśnie stali.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa – krzyknęła przerażona do granic możliwości mała kobieta, gdy dokładnie obok siebie, w rozbłyskającej jasnym blaskiem gałązki, zobaczyła przerażającą bestię jej wzrostu. Stała na dwóch nogach, miała przerażające długie ręce zakończone zakrzywionymi szponami. Stwór miał na sobie poszarpane ciuchy, a jego przypominająca topielca twarz naznaczona była dziwnymi śladami, które zaczynały powoli świecić. Stwór jednym błyskawicznym ruchem uderzył Maggy łapą w rękę. Po jaskini, rozległ się trzask łamanej kości, wrzask dziewczyny oraz ryk potwora, gdy doskoczył do gardła Maggy i jednym kłapnięciem prawie-ludzkiej twarzy rozerwał jej krtań.


Zza Carmelli zaś dobyło się ni to charczenie, ni to warczenie, gdy odwróciła się zobaczyła drugiego, podobnego stwora. Ten jednak był znacznie większy, gdyż przewyższał ją o głowę. Całe jego ciało płonęło od przerażających fosforyzujących znaków i od nienawiści w oczach. Błyskawicznie zaatakował, tak samo jak jego mniejszy odpowiednik.


Gałązka leżała na stercie kości, wciąż dając światło i towarzysząc leżącej obok Maggy w ostatniej jej podróży...

***

Tengir po wymianie zdań z resztą drużyny zdecydował w końcu udać się do swojego pokoju. Odświeżył się, bowiem nie chciał, by Marie czuła się jakoś nie komfortowo przy nim i cicho wymknął się z pokoju. Starał się robić jak najmniej hałasu, nie chciał bowiem, by przyłapała go Dagnal albo Eberk...albo Astearia. Szukając owego zaplecza w pewnym momencie przechodził obok drzwi, gdzie słyszała głos Dagnal. Zatrzymał się i chwilę posłuchał.

- Tak, ten wielki śpi w stajni, wraz z tym grajkiem i tą pyskatą. – mówiła kobieta. – Cała reszta zaś śpi na piętrze. Tak. W najmniejszym śpi ta stara wiedźma, później jest czarodziejka, następnie ten mały przykurcz i ta podobna do pyskatej, dalej długouchy i ta ladacznica i na końcu idiota ze szramą. – kobieta mówiła głośno, jej rozmówca zaś dość cicho, tak że czarnoksiężnik nie słyszał odpowiedzi. W pewnym momencie kobieta powiedziała tylko „dobrze, zrobię to”, po czym wszystkie rozmowy umilkły. Tengir chwilę jeszcze czekał, lecz było to nużące poza tym dama na niego czekała, a on nigdy nie lubił się spóźniać.

Chwilę później Tenigr był już w objęciach Marie.

***

Astearia siedziała zmęczona na łóżku i rozmyślała. Tylko było śladów, tyle tropów, tyle srok do złapania. A oni błądzili. Byli niczym ślepcy, próbujący złapać kota po omacku. Aria rozmyślała też nad przyczynami nienawiści. Czy ludzie mieli prawo uważać Amrę za dzikuskę? W końcu ona też była inna. Dziewczyna myślała nad tym wszystkim tak intensywnie, że w końcu miała mętlik w głowie. W głowie, która ją bardzo od tego wszystkiego rozbolała. Postanowiła się w końcu położyć, by mieć siły rano.

Nie dane jednak było jej spać całą noc. W pewnym momencie jej jastrząb zaczął, dziobać ją po policzku. Zaspana dziewczyna na początku nie wiedziała o co chodzi jej chowańcowi, pewne jednak było, że nie obudził jej bez powodu. Aria wstała i podeszła do okna, ale niczego niezwykłego tam nie zobaczyła. Spojrzała na jastrzębia, a ten cały czas wpatrywał się w drzwi od pokoju. I wtedy czarodziejka też to spostrzegła. Cień widoczny w szczelinie drzwi. Kto o tak późnej porze, wędruje po korytarzu? Dobre pytanie. Dziewczyna jak najciszej potrafiła podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Niestety owy ktoś poruszał się bardzo cicho i nic nie mówił. Jedynym więc wyjściem, aby zobaczyć kto to, było otworzenie drzwi.

***

Babcia Danusia miała koszmary. Śniło się jej, że Kathiel w końcu ją dopadł. Ona była wykończona a on uśmiechał się tryumfalnie. Zabił wszystkich jej przyjaciół, wszystkich na których mogła liczyć. Została sama, a teraz ten przeklęty elf, zbliżał się do niej z obnażonym mieczem.

- Wiesz czemu wreszcie Cię pokonałem Aldano? – spytał grzecznie, lecz nie czekał na odpowiedź. – Bowiem ta rzeka, ma więcej dopływów, niż Ci się zdaje. – uśmiechnął się szyderczo i pchnął ją mieczem.

Kobieta przebudziła się. Była zlana potem, a jej serce waliło jak opętane. Była już za stara na ciągłe pościgi i walki. Potrzebowała następcy. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Gdy jej serce zaczęło bić spokojniejszym tempem, kobieta chciała znów usnąć. Jednakże coś jej na to nie pozwalało. Słowa Kathiela wciąż dźwięczały w jej głowie. Ma więcej dopływów. Co to mogło oznaczać. Nagle, staruszka wiedziona jakimś impulsem podeszła do okna, uważając by nikt jej nie zobaczył. Ona sama zaś ujrzała Dagnal. Córka Eberka szła spiesznym krokiem w kierunku drzewa – tego samego, spod którego jakieś dwie godziny wcześniej wyruszał Mago i Carmellia – Miała na sobie zwykłe, dzienne ciuchy, a w ręku trzymała topór. Po co jej topór w środku nocy. Kobieta zatrzymała się i zaczęła wymachiwać rękoma. Dopiero wtedy Aldana dostrzegła jakiegoś bardzo grubego mężczyznę w ciemnych szatach.


Mężczyzna mówił coś do krasnoludzkiej kobiety, a ta po chwili włożyła rękę do torby, jaką miała przewieszoną przez ramię, coś z niej wyciągnęła i dała to swemu rozmówcy. To było coś małego, ale babcia nie wiedziała co. Mogła się tylko domyślać. W pewnym momencie, grubas poklepał Dagnal po ramieniu, po czym wskazał jej kierunek Północnej Bramy. Ta niemal biegiem ruszyła w tamtym kierunku, a brodaty mężczyzna wyszedł kilka stóp w przód z zadartą wysoko głową.

Wpatrywał się dokładnie w Babcię Danusię.

***

Riviella miała męczący dzień. To wszystko było nie na jej głowę. Kochała walczyć ze złem, do tego była stworzona. Jednak wszelkie zagadki i łamigłówki ją przerastały. Przeciwko zagadce takiej, jak ta związana z Amrą, nie mogła bowiem wystąpić z mieczem. Tu liczyło się coś innego.

Zmęczona elfka usiadła więc w końcu pod drzewkiem, chcą chwilkę odpocząć. Jak łatwo można było się domyślić, dość szybko zasnęła.

Jej sen był jednak lekki, więc gdy tylko usłyszała jakieś głosy, otworzyła oczy i podniosła głowę.

- Zobaczcie jak czujna ta kotka – zaśmiał się mężczyzna, który z twarzy przypominał szczura. Przy jego pasie wisiał buzdygan, a w ręku trzymał nóż, którym się bawił. Wraz z nim, w odległości jakichś czterech stóp stało dwóch mężczyzn.
- Będzie dużo zabawy, co Ren? – powiedział drugi, który dla odmiany był gruby jak wieprza i wieprza też przypominał. Miał na sobie grubą skórznię i tłuk w lewej ręce.
- O, tak – powiedział ostatni mężczyzna, mający zgoła siedem stóp wzrostu. Od jego łysej głowy, odbijały się gwiazdy, a on sam oblizywał się niczym pies na suczkę. Poprawił swój wielki miecz, którego rękojeść wystawała ponad głowę, ale go nie dobył. – To jak szmato? Oddasz się sama, czy mam zedrzeć z ciebie te łachy?
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 22-06-2009 o 00:55.
Thanthien Deadwhite jest offline