Wątek: Serce Nocy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2009, 22:02   #291
wojto16
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Po rozstaniu z Armivirem mijał kolejne drzewa kierując się ku Druidowi. Jego przewodnik irytował go coraz bardziej swoimi szyderstwami wywołując w nim chęć chamskiego odgryzienia się i to takiego, że Elf zrozumiałby ile w istocie znaczy mimo całej swej nonszalancji i buty. Próbował sobie wmówić, że przed spontaniczną reakcją ocaliło go to, co zwykle: zdrowy rozsądek i chłodna kalkulacja. Prawda była taka, że czuł się strasznie zmęczony od czasu ostatniego przelotu na gargulcu. Mimo zajadle atakującego pędu powietrza nie potrafił zapomnieć o braku snu, wszakże nie miał możności zaznania go od kilku tysięcy kilometrów przebytych rozmaitymi kabalistycznymi metodami. Wreszcie uznał wyższość opadających powiek i nim się zorientował jego umysł był już daleko poza światem realnym.

Lekki zapach dymu unosił się pośród zgliszcz wioski. Nieliczne ocalałe chaty z zapadniętymi strzechami kryły w sobie coś przerażającego, czego zgłębiać nie chciał. Popiół mieszał się z piaskiem tworząc niemal jednolicie czarną powierzchnię rozjaśnianą gdzieniegdzie licznymi plamami krwi. Droga, którą zmierzał, wiodła przez sam środek osady, prosto do jej centrum. Świstom powietrza drażniącym jego uszy towarzyszyły przezroczyste sylwetki ludzkie unoszące się wokół niego, wydające przy tym potępieńcze jęki. Twarze owych zjaw były okrutnie zdeformowane, ręce i nogi chude niczym u kościotrupów, włosy powiewające jak na silnym wietrze, a ubrania je okrywające postrzępione. Były to duchy kobiet, mężczyzn i dzieci wywodzących się z różnorodnych ras.

Po przejechaniu paru metrów zaczęły pojawiać się pierwsze zwęglone szczątki. Im dalej się zapuszczał tym było ich więcej, aż w końcu natykał się na całe skupiska. Potem zaczęły pojawiać się innego rodzaju zwłoki zalegające już nie na drodze, a pomiędzy gorejącymi pozostałościami domów. Widział człowieka przybitego rohatyną do drzewa powoli zajmującego się ogniem. Obok leżał mężczyzna pozbawiony oczu, prawdopodobnie wykłutymi czymś ostrym, i rozbitą głową. Kontynuując marsz natknął się na szubienicę z wiszącymi na niej kilkoma osobami, stanowiącymi pożywienie dla stad, czarnych jak popiół, kruków. Obok szubienicy stało kilka naostrzonych i naznaczonych krwawymi, zaschniętymi strugami pali, na które nie były nabite żadne ciała. Cień dobrze wiedział dlaczego. W jego oddziale pale były zarezerwowane dla zdrajców wyrażających skruchę, wciąż przekornych rąbano na kawałki jeszcze, gdy byli żywi i wykorzystywano jako pokarm dla dzikich zwierząt, ptactwa oraz innych zdrajców. Mawiano „skoro tak się napawają swoją zdradą to niech się nią też nasycą”. O tym co robiono z przywódcami rebeliantów przypomniał mu kolejny widok w postaci rozdartego na pół mężczyzny odzianego w mundur żołnierski. Jedna część była oddalona od drugiej o jakieś dwa metry i łączyła je jedynie ścieżka krwi udekorowana wnętrznościami.

- Pamiętasz?
Pytanie, ciche niczym szept, rozbrzmiało echem nagłego bólu głowy zagłuszając nawet nieustające lamenty zjaw. Pamiętał, choć usilnie starał się zapomnieć. Wtem ponad cień wniosła się ognista łuna, ze strony której unosiły się gęste kłęby dymu Do jego źródła powadziła główna droga, więc nie zwlekając zmierzał nią dalej. Nie musiał iść długo by zauważyć sporej wielkości ognisko usytuowane w samym centrum osady. Zbliżywszy się, dojrzał dwie osoby siedzące przy nim, z czego jedna była wysoka i szczupła, a druga o nieludzko sporych gabarytach. Kolejną rzeczą spostrzeżoną z bliskiej odległości były podwaliny tego ogniska. Nie było to, jak oczekiwał, drewno, a ludzkie ciała. Jedne w całości, inne porąbane na mniej lub więcej kawałków. Większość została wypalona do kości, a z pozostałych dopiero zaczęła złazić skóra co rozsiewało wokół nieprzyjemny zapach palonego mięsa. Zatrzymał się w pół kroku rozpoznając grzejących się przy ognisku osobników.

- Witaj, Cieniu, czy tam Kainie, jeśli wolisz – zwrócił się do niego Garluk nie odrywając oczu od dziko tańczących płomieni. Sualir obok za pomocą osmalonego patyka poprawiał położenie odciętego przedramienia notorycznie oddzielającego się od kopcącej sterty . Milczał całkowicie pochłonięty tą czynnością. Cień zdał sobie sprawę, że dookoła zapanowała całkowita cisza zakłócana tylko przez trzask płomieni. Zjawy zakończyły swój monotonny, nieskładny koncert.

- Usiądź – rzucił krótko Sualir nie kierując wzroku w jego stronę. Kain zbliżył się do nich i przysiadł na piasku nie pokrytym już popiołem. Milczeli czas jakiś aż wreszcie najemnik przemówił:
- Ładny wystrój okolicy, a jak widzę drewna niewiele zostało skoro znaleźliście niezłe zastępstwo. Winszuję pomysłowości.
- Cóż, pasuje do wystroju i jakoś musieliśmy przyciągnąć twoją uwagę. Twój z lekka sarkastyczny ton sugeruje, że masz tego typu zaradność za wadę – powiedział Sualir.
- Śmiem powiedzieć tylko, iż cieszę się niezmiernie z nie załatwienia mi czegoś do jedzenia. Pomijając tego typu drobnostki możecie mi łaskawie wyjaśnić co robicie w moim śnie?
- Dlatego nie wzruszyły cię te wszystkie majaki tyczące się twej przeszłości? Bo to tylko sen? – zapytał ork.
- Też, ale nie tylko. Nie łatwo jest mnie zaszokować. Sporo już w życiu widziałem i nauczyłem sobie z tym radzić bez popadania w paranoję za każdym razem jak widzę trochę krwi. Zresztą chcę odpowiedzi, nie nowych pytań zawracających mi głowę.
- Pozwól mi, wespół z Sualirem, odgadnąć te najważniejsze.
Kain uśmiechnął się.
- Nigdy nie spodziewałem się, że będziesz skłonny robić coś wespół z Elfem i będziesz jeszcze mówił mu po imieniu .
Jako kolejny odezwał się Sualir:
- Wszelkie nasze sympatie i antypatie w naszym obecnym położeniu tracą na znaczeniu. Lepiej skup się, bowiem nic ponadto co tobie wiadomo powiedzieć nie możemy.
- Po cholerę mi wiedza, którą już posiadam.
- I co z faktu posiadania wiedzy skoro nie potrafisz jej uporządkować i skatalogować, aby móc wyciągnąć z głowy informacje potrzebne do podjęcia właściwej decyzji. Dużo nad tym myślałeś, prawda?
- Chyba za dużo. Jestem najemnikiem, mój zawód powinien być prosty jak konstrukcja cepa. Wychodzi na to, że nie potrafię nawet skonstruować cepa bez wielogodzinnych rozważań na temat sensu i bezsensu wszystkiego co żyje. Ech, nie macie czegoś do picia – stwierdził.
- Nie. I powtarzam: skup się. Najważniejszym pytaniem jakie przed sobą stawiasz jest „w co ja się właściwie wpakowałem”. Otóż mamy Wysokiego Elfa, zabójcę Pierwszego Ministra zwanego przez ciebie Alnerem, mimo braku jakichkolwiek znajomości z jego osobą. Ten morderca służył swojemu królowi, czyli zbrodni dopuścił się z racji królewskich poduszczeń. Było to morderstwo na tle politycznym i zostałeś w nie wmieszany przez innych Ministrów dobrze orientujących się w tej sprawie.
- I nie zapominaj, że ten morderca przyzwał ognistego demona zamierzając użyć go do spalenia całego Orfalu – dodał Garluk. Cień popatrzył się w niebo przybierające barwę krwi, westchnął i wypowiedział się:
- Jeżeli zabiję Druida zyskam sobie łaskę króla i już martwić się o śmierć z rąk Wysokich Elfów nie będę musiał. Nie patrzcie się tak na mnie. Wraz ze swoim oddziałem paliłem wioski. Mordowałem nie tylko mężczyzn, ale też kobiety i dzieci. Przeprowadzałem egzekucje zarówno na rebeliantach, jak i na moich własnych kolegach z korpusu. Zdolny jestem wciąż patrzeć w lustro bez odruchu wymiotnego. Robiłem już gorsze rzeczy dla przetrwania.
- Ludobójstwo to dla ciebie sposób na przetrwanie?
- Zgadza się. Mało to żołnierzy padło od bełtu wystrzelonego przez pozornie bezbronną niewiastę bądź chłopca? Za często zdarzały się takie sytuacje, a nasz oddział składał się głównie z wyrzutków i świrów. Byłem jednym z nielicznych normalnych.
- Normalny, bo zabijałeś tylko uzbrojone kobiety i dzieci, pozwalając robić z resztą co tylko chciano?
- Też dla przetrwania. Oddział, mimo wysokiego poziomu demoralizacji, był rygorystyczny w pewnych kwestiach. Dobrze wiedziałem komu muszę schodzić z drogi żeby uniknąć kłopotów.
- I ostatecznie tylko je odwlekłeś, albowiem teraz już nie masz czasu na schodzenie z drogi. Musisz podjąć jednoznaczną decyzję. Wbrew sobie wspomóc Wysokie Elfy albo wesprzeć ich wroga, Druida. Zabójstwo Ministra i gotowość zniszczenia całego miasta zdają się sugerować wrogie zamiary wobec ludzkości. Rozważ też opcję wyeliminowania cię kiedy będziesz już zbędny, boś parszywy człek.
- Cały czas rozważam. Dlatego chcę pierwej wysłuchać racji Druida nim zadecyduję o jego i własnym losie. A nuż zaproponuje mi łatwiejsze wybrnięcie z sytuacji.
- Wybrnięcie rozumiesz jedynie jako ocalenie się. Wplątałeś się w grubą aferę, dostatecznie grubą by obciążyć cały świat i kompletnie go zmienić. Tym razem nie możesz się wypiąć na wszystko jak to miałeś w zwyczaju. Musisz wybrać stronę, po której się opowiesz. Nie rozwiążesz niczego zachowując neutralność.
- Jestem tylko zwykłym człowiekiem i do tego nie przyzwyczajonym do podejmowania tak ważnych wyborów.
- Jednak to ty, człowiek nie przyzwyczajony do takich wyborów, otrzymujesz przywilej podparcia swą dłonią obecnego porządku albo jego zburzenia. Decyduj sam.
Nagle gdzieś w oddali przez ciemne chmury przebił się snop światła rozświetlający pobojowisko, nieznacznie obdzierające je z mroku i grobowej atmosfery. Światło słoneczne zdawało się być jakimś wynaturzeniem w takiej okolicy, ale poprawiało nastrój, dodawało otuchy. Ognisko z ludzkich ciał zaczęło przygasać, a ponad dym wzbiły się czarne kruki krakając złowróżbnie. Kain powstał.
- Dziękuję za tę dyskusję. Była dość interesująca i pozwoliła spojrzeć na kilka spraw w całkiem nowy sposób. Mam nadzieję, że znowu się spotkamy Garluku. Spotkanie z tobą, Sualirze, wolę odroczyć.
Ork i Elf milczeli wpatrując się w dogasające ognisko aż wreszcie powiedzieli jednocześnie:
- Odejdź Cieniu,
Ostatnią rzeczą jaką zobaczył przed przebudzeniem był silny i oślepiający błysk światła.

*

Potężny wicher uginał korony drzew tak mocno, że aż dziwiło jakim cudem były w jeszcze jednym kawałku. Tchnienia wiatru znosiły deszcz uschniętych liści w jego kierunku. Przed nim roztaczał się klif, o którego urwiste zbocza dziko rozbijały się fale tworzone przez rozjuszone morze. Dookoła pałętały się dzikie zwierzęta zachowujące się bardzo spokojnie mimo obecności intruza i niesprzyjających warunków pogody. W powietrzu tkwiło coś jeszcze, coś trudnego do sprecyzowania, jakby niezwykle silne emocje i to niekoniecznie pozytywne.
Na skraju klifu stał człowiek przyodziany w czarny płaszcz powiewający na wietrze. Jego tożsamość była oczywista zakładając, że Armivir nie wymanewrował go w pole.
„Cholerny dramatyzm” – pomyślał wyczuwając palcami kształt ukrytego sztyletu jednocześnie upewniwszy się, że w razie niespodziewanych okoliczności nie pozostanie bezbronny. Nagle Druid przemówił do niego wciąż będąc odwróconym plecami:

-Ty i ci, którym zleciłem pewne zadanie, nie wywiązaliście się. Nie wiem czemu Wisior, Kainie, wskazał ciebie. Teraz już nic nie można zrobić...
Wielce zadziwiły go te słowa, bowiem nawet nie znał tej osoby. Jakby tego było mało znał on jego prawdziwe imię. Dodatkowo uważał, iż został wskazany przez jakiś Wisior będący pewnie jakiegoś rodzaju magicznym artefaktem. Wtem Druid wywołał ukrytego w lesie Armivira, który wyszedł z płomieniem we włosach co u Kaina wywołało niezamierzone rozbawienie. Widział, że płomień był magiczny i w tej sytuacji był znakiem rozpoznawczym Elfa Żywiołu (jak nazwał go Druid), ale w jego oczach wyglądało to dość komicznie. Pomiędzy dwoma Elfami, Druidem i Armivirem wywiązał się krótki dialog tyczący się jakiegoś sojuszu z Wysokimi Elfami.

„Czyżby wraz z moim imieniem poznał moje plany? – zaniepokoił się. Zdecydował się do niego przemówić uroczystym tonem:
- Do cech Druidów nie należy spontaniczność. Zdziwiony tedy jestem twoim zachowaniem nieodpowiednim dla owej profesji. Racz odpowiedzieć mi na jedno pytanie: wolisz wojnę czy pokój? Nie rób min, to bardzo ważne, choć może wydawać się wręcz przeciwnie.
- Teraz już żaden pokój nie będzie możliwy. Z góry spłynie niedługo ognisty deszcz, a żywioły i natura zbuntują się przeciw Wysokim i Ognistym Elfom. By zapewnić życie, tym razem ktoś musi zginąć.
- Kto musi zginąć?
- Naród - westchnął Druid.
- Przykro mi, ale nie siedzę za bardzo w temacie tego całego konfliktu. Ogólniki niewiele mi mówią. Jaki naród?
- Wysokie Elfy, a przynajmniej ci, którzy nie odwrócili się od planu, a także Ogniste Elfy, lecz tylko ci, którzy pomagają Zabójcom Świata.
Po chwili zamyślenia dodał:
- Czyli w pierwszym przypadku wszyscy.
- Z wyjątkiem ciebie? Interesuje mnie tylko jedna rzecz. Jakie są plany Wysokich Elfów wobec tego świata?
- Ich planem jest jedynie, co wiedzą wszyscy, odizolowanie się od świata jeszcze bardziej.
- Poprzez?
- Połączenie artefaktów.
- Znowu ogólniki. Jakich artefaktów?
- Zbyt potężnych, nawet jak dla nich.
- No, raczej chodziło mi o ich nazwy, nie określenie mocy.
- Wiem, ale to nie ma znaczenia.
- Dla mnie ma.
- Jedyne, co może mieć znaczenie to to, że niedługo ich nie będzie.
- Jeden z tych artefaktów nie nosi przypadkiem nazwy Serce Nocy? – przypomniał sobie tę tajemniczą nazwę przytoczoną przez Alemira.
- Nie. Serce Nocy, razem z innymi miałeś zdobyć. Oni nie wiedzieliby jak użyć któregokolwiek z Serc. Nawet by ich nie rozpoznali.
- Co? Jak to? Nie przypominam sobie żebym otrzymywał takie zadanie. Znam tę nazwę tylko ze wspominek mojego znajomego. Nazywa się Alemir.
- Zatem nie wykonałeś nawet zadania, w którym miałeś znaleźć Blackera. On był w grupie, mającej zdobyć ten przedmiot.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
- Zaraz. To ty teleportowałeś mnie i Sualira do Aflonu?
- Tak.
- A teleportacja do Orfalu. przez którą, nawiasem mówiąc, nie zrealizowaliśmy wyznaczonego zadania, to też twoja sprawka?
- To już nie.
- Rozumiem, że nie wiesz w takim razie czyja?
- Nie mam pojęcia.
- Ja nie miałem pojęcia o swojej misji i w sumie wciąż nie mam. Dlaczego ja i po co?
- Wskazał ciebie Wisior Prawdy i nie mnie negować jego opinie.
- Czyli jestem wybrańcem wyznaczonym do ratowania świata przez wyrocznię w postaci jakiegoś wisiorka – rzekł ironicznie - Tylko czemu miałem zdobyć owe Serce Nocy i czemu ono służy?
- Miało powstrzymać Wysokie Elfy.
- Nużą mnie te ogólnikowe odpowiedzi. Co byś odpowiedział gdybym zaproponował ci pomoc?
-Już raz nie zdołałeś, więc tym razem też ci się nie uda. Tym razem wszystko spoczywa w rękach moich, "przyjaciół" sprzed lat oraz łuskowanych towarzyszy.
„Czy on ma na myśli smoki”?
- Nie zdołałem ci pomóc, bo przecież nigdy nawet nie próbowałem. Teraz rozumiem jaką świeczkę jest warta cała ta gra.
- Nie. Nie rozumiesz. Połączone artefakty wymkną się spod kontroli Wysokich Elfów, a po pewnym czasie, jeżeli nie zostaną rozłączone, pęknie granica, za którą spoczywa... Oni zniszczą wszystko, wszystkich i wszędzie.
- Jak już mówiłem: rozumiem. Dlatego właśnie chcę ci pomóc. Przysięgałem cię zabić tylko po to żeby z tobą porozmawiać w cztery oczy. Zbyt długo zachowywałem neutralność. Chcę dopomóc w przerwaniu tej spirali szaleństwa. Powiedz mi tylko jak.
„Ale to patetycznie zabrzmiało. Mam nadzieję, że się na mnie nie całkiem jeszcze poznał, inaczej ten dialog uznać można za zakończony z powodu własnej głupoty.”
- Możesz spróbować nakłonić Elfy do czasowego podniesienia granicy. To oszczędziłoby wiele sił.
- Żeby tego dokonać musiałbym cię zabić, a to, jak sądzę, nie jest ci po myśli.
- Zdecydowanie nie - roześmiał się.
- Nie ma innego sposobu?
- Musiałbyś zabić członków Rady. Wątpię, by ci się to udało. Oni jednym słowem mogą zrównać z ziemią budynek.
- A to Serce Nocy? Mogę go poszukać jeśli tylko zdobędę informacje o jego prawdopodobnym położeniu.
- Nie mam pojęcie gdzie się znajduje. Wszystkie Serca są niewykrywalne sposobami magicznymi, nie wspominając o zmysłowym.
- A kto może to wiedzieć?
- Jeżeli nie wie grupa poszukująca go, to nie wie nikt.
- Mógłbyś przenieść mnie do pozostałych poszukiwaczy?
- Granice lądu Wysokich Elfów są zbyt szczelne.
„Teraz czas na ostateczny akt desperacji. Być może upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu.”
- Nie mam ochoty stać bezczynnie. Wyślij mnie gdzieś gdzie będę mógł się do czegoś przydać.
- Odpowiadam za ciebie głową - warknął Ognisty Elf.
Kain spojrzał na niego pogardliwie.
- Gdybyś siedział w krzakach daleko stąd to byś nie musiał się nad tym teraz… głowić. Pasuję. Nie udało mi się go przechytrzyć, więc nie mam szans w walce z nim – rzekł rubasznie nie przejmując się reakcją Armivira.
- Możesz pomóc twojej drużynie – odrzekł on całkiem spokojnie.
- Nie zostaje mi chyba nic innego. Cóż, Druidzie, dziś twój czas jeszcze nie nadszedł, lecz strzeż się na przyszłość.
-Oczywiście - odrzekł z przejęciem. Zbyt wielkim, by było prawdziwe.

Podszedł do Armivira i powiedział do niego szeptem.
- Wracajmy. Wspomogę moją drużynę, ale nie martw się moim zawahaniem. To był dopiero pierwszy etap i na pewno nie był to czas stracony. Nie wyjmuje się gołymi rękoma rozpalonego żelaza z ogniska i nie planuje zabójstwa Druida bez wcześniejszego rozpoznania. Ruszajmy!
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 13-08-2009 o 12:33.
wojto16 jest offline