Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2009, 22:02   #291
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Po rozstaniu z Armivirem mijał kolejne drzewa kierując się ku Druidowi. Jego przewodnik irytował go coraz bardziej swoimi szyderstwami wywołując w nim chęć chamskiego odgryzienia się i to takiego, że Elf zrozumiałby ile w istocie znaczy mimo całej swej nonszalancji i buty. Próbował sobie wmówić, że przed spontaniczną reakcją ocaliło go to, co zwykle: zdrowy rozsądek i chłodna kalkulacja. Prawda była taka, że czuł się strasznie zmęczony od czasu ostatniego przelotu na gargulcu. Mimo zajadle atakującego pędu powietrza nie potrafił zapomnieć o braku snu, wszakże nie miał możności zaznania go od kilku tysięcy kilometrów przebytych rozmaitymi kabalistycznymi metodami. Wreszcie uznał wyższość opadających powiek i nim się zorientował jego umysł był już daleko poza światem realnym.

Lekki zapach dymu unosił się pośród zgliszcz wioski. Nieliczne ocalałe chaty z zapadniętymi strzechami kryły w sobie coś przerażającego, czego zgłębiać nie chciał. Popiół mieszał się z piaskiem tworząc niemal jednolicie czarną powierzchnię rozjaśnianą gdzieniegdzie licznymi plamami krwi. Droga, którą zmierzał, wiodła przez sam środek osady, prosto do jej centrum. Świstom powietrza drażniącym jego uszy towarzyszyły przezroczyste sylwetki ludzkie unoszące się wokół niego, wydające przy tym potępieńcze jęki. Twarze owych zjaw były okrutnie zdeformowane, ręce i nogi chude niczym u kościotrupów, włosy powiewające jak na silnym wietrze, a ubrania je okrywające postrzępione. Były to duchy kobiet, mężczyzn i dzieci wywodzących się z różnorodnych ras.

Po przejechaniu paru metrów zaczęły pojawiać się pierwsze zwęglone szczątki. Im dalej się zapuszczał tym było ich więcej, aż w końcu natykał się na całe skupiska. Potem zaczęły pojawiać się innego rodzaju zwłoki zalegające już nie na drodze, a pomiędzy gorejącymi pozostałościami domów. Widział człowieka przybitego rohatyną do drzewa powoli zajmującego się ogniem. Obok leżał mężczyzna pozbawiony oczu, prawdopodobnie wykłutymi czymś ostrym, i rozbitą głową. Kontynuując marsz natknął się na szubienicę z wiszącymi na niej kilkoma osobami, stanowiącymi pożywienie dla stad, czarnych jak popiół, kruków. Obok szubienicy stało kilka naostrzonych i naznaczonych krwawymi, zaschniętymi strugami pali, na które nie były nabite żadne ciała. Cień dobrze wiedział dlaczego. W jego oddziale pale były zarezerwowane dla zdrajców wyrażających skruchę, wciąż przekornych rąbano na kawałki jeszcze, gdy byli żywi i wykorzystywano jako pokarm dla dzikich zwierząt, ptactwa oraz innych zdrajców. Mawiano „skoro tak się napawają swoją zdradą to niech się nią też nasycą”. O tym co robiono z przywódcami rebeliantów przypomniał mu kolejny widok w postaci rozdartego na pół mężczyzny odzianego w mundur żołnierski. Jedna część była oddalona od drugiej o jakieś dwa metry i łączyła je jedynie ścieżka krwi udekorowana wnętrznościami.

- Pamiętasz?
Pytanie, ciche niczym szept, rozbrzmiało echem nagłego bólu głowy zagłuszając nawet nieustające lamenty zjaw. Pamiętał, choć usilnie starał się zapomnieć. Wtem ponad cień wniosła się ognista łuna, ze strony której unosiły się gęste kłęby dymu Do jego źródła powadziła główna droga, więc nie zwlekając zmierzał nią dalej. Nie musiał iść długo by zauważyć sporej wielkości ognisko usytuowane w samym centrum osady. Zbliżywszy się, dojrzał dwie osoby siedzące przy nim, z czego jedna była wysoka i szczupła, a druga o nieludzko sporych gabarytach. Kolejną rzeczą spostrzeżoną z bliskiej odległości były podwaliny tego ogniska. Nie było to, jak oczekiwał, drewno, a ludzkie ciała. Jedne w całości, inne porąbane na mniej lub więcej kawałków. Większość została wypalona do kości, a z pozostałych dopiero zaczęła złazić skóra co rozsiewało wokół nieprzyjemny zapach palonego mięsa. Zatrzymał się w pół kroku rozpoznając grzejących się przy ognisku osobników.

- Witaj, Cieniu, czy tam Kainie, jeśli wolisz – zwrócił się do niego Garluk nie odrywając oczu od dziko tańczących płomieni. Sualir obok za pomocą osmalonego patyka poprawiał położenie odciętego przedramienia notorycznie oddzielającego się od kopcącej sterty . Milczał całkowicie pochłonięty tą czynnością. Cień zdał sobie sprawę, że dookoła zapanowała całkowita cisza zakłócana tylko przez trzask płomieni. Zjawy zakończyły swój monotonny, nieskładny koncert.

- Usiądź – rzucił krótko Sualir nie kierując wzroku w jego stronę. Kain zbliżył się do nich i przysiadł na piasku nie pokrytym już popiołem. Milczeli czas jakiś aż wreszcie najemnik przemówił:
- Ładny wystrój okolicy, a jak widzę drewna niewiele zostało skoro znaleźliście niezłe zastępstwo. Winszuję pomysłowości.
- Cóż, pasuje do wystroju i jakoś musieliśmy przyciągnąć twoją uwagę. Twój z lekka sarkastyczny ton sugeruje, że masz tego typu zaradność za wadę – powiedział Sualir.
- Śmiem powiedzieć tylko, iż cieszę się niezmiernie z nie załatwienia mi czegoś do jedzenia. Pomijając tego typu drobnostki możecie mi łaskawie wyjaśnić co robicie w moim śnie?
- Dlatego nie wzruszyły cię te wszystkie majaki tyczące się twej przeszłości? Bo to tylko sen? – zapytał ork.
- Też, ale nie tylko. Nie łatwo jest mnie zaszokować. Sporo już w życiu widziałem i nauczyłem sobie z tym radzić bez popadania w paranoję za każdym razem jak widzę trochę krwi. Zresztą chcę odpowiedzi, nie nowych pytań zawracających mi głowę.
- Pozwól mi, wespół z Sualirem, odgadnąć te najważniejsze.
Kain uśmiechnął się.
- Nigdy nie spodziewałem się, że będziesz skłonny robić coś wespół z Elfem i będziesz jeszcze mówił mu po imieniu .
Jako kolejny odezwał się Sualir:
- Wszelkie nasze sympatie i antypatie w naszym obecnym położeniu tracą na znaczeniu. Lepiej skup się, bowiem nic ponadto co tobie wiadomo powiedzieć nie możemy.
- Po cholerę mi wiedza, którą już posiadam.
- I co z faktu posiadania wiedzy skoro nie potrafisz jej uporządkować i skatalogować, aby móc wyciągnąć z głowy informacje potrzebne do podjęcia właściwej decyzji. Dużo nad tym myślałeś, prawda?
- Chyba za dużo. Jestem najemnikiem, mój zawód powinien być prosty jak konstrukcja cepa. Wychodzi na to, że nie potrafię nawet skonstruować cepa bez wielogodzinnych rozważań na temat sensu i bezsensu wszystkiego co żyje. Ech, nie macie czegoś do picia – stwierdził.
- Nie. I powtarzam: skup się. Najważniejszym pytaniem jakie przed sobą stawiasz jest „w co ja się właściwie wpakowałem”. Otóż mamy Wysokiego Elfa, zabójcę Pierwszego Ministra zwanego przez ciebie Alnerem, mimo braku jakichkolwiek znajomości z jego osobą. Ten morderca służył swojemu królowi, czyli zbrodni dopuścił się z racji królewskich poduszczeń. Było to morderstwo na tle politycznym i zostałeś w nie wmieszany przez innych Ministrów dobrze orientujących się w tej sprawie.
- I nie zapominaj, że ten morderca przyzwał ognistego demona zamierzając użyć go do spalenia całego Orfalu – dodał Garluk. Cień popatrzył się w niebo przybierające barwę krwi, westchnął i wypowiedział się:
- Jeżeli zabiję Druida zyskam sobie łaskę króla i już martwić się o śmierć z rąk Wysokich Elfów nie będę musiał. Nie patrzcie się tak na mnie. Wraz ze swoim oddziałem paliłem wioski. Mordowałem nie tylko mężczyzn, ale też kobiety i dzieci. Przeprowadzałem egzekucje zarówno na rebeliantach, jak i na moich własnych kolegach z korpusu. Zdolny jestem wciąż patrzeć w lustro bez odruchu wymiotnego. Robiłem już gorsze rzeczy dla przetrwania.
- Ludobójstwo to dla ciebie sposób na przetrwanie?
- Zgadza się. Mało to żołnierzy padło od bełtu wystrzelonego przez pozornie bezbronną niewiastę bądź chłopca? Za często zdarzały się takie sytuacje, a nasz oddział składał się głównie z wyrzutków i świrów. Byłem jednym z nielicznych normalnych.
- Normalny, bo zabijałeś tylko uzbrojone kobiety i dzieci, pozwalając robić z resztą co tylko chciano?
- Też dla przetrwania. Oddział, mimo wysokiego poziomu demoralizacji, był rygorystyczny w pewnych kwestiach. Dobrze wiedziałem komu muszę schodzić z drogi żeby uniknąć kłopotów.
- I ostatecznie tylko je odwlekłeś, albowiem teraz już nie masz czasu na schodzenie z drogi. Musisz podjąć jednoznaczną decyzję. Wbrew sobie wspomóc Wysokie Elfy albo wesprzeć ich wroga, Druida. Zabójstwo Ministra i gotowość zniszczenia całego miasta zdają się sugerować wrogie zamiary wobec ludzkości. Rozważ też opcję wyeliminowania cię kiedy będziesz już zbędny, boś parszywy człek.
- Cały czas rozważam. Dlatego chcę pierwej wysłuchać racji Druida nim zadecyduję o jego i własnym losie. A nuż zaproponuje mi łatwiejsze wybrnięcie z sytuacji.
- Wybrnięcie rozumiesz jedynie jako ocalenie się. Wplątałeś się w grubą aferę, dostatecznie grubą by obciążyć cały świat i kompletnie go zmienić. Tym razem nie możesz się wypiąć na wszystko jak to miałeś w zwyczaju. Musisz wybrać stronę, po której się opowiesz. Nie rozwiążesz niczego zachowując neutralność.
- Jestem tylko zwykłym człowiekiem i do tego nie przyzwyczajonym do podejmowania tak ważnych wyborów.
- Jednak to ty, człowiek nie przyzwyczajony do takich wyborów, otrzymujesz przywilej podparcia swą dłonią obecnego porządku albo jego zburzenia. Decyduj sam.
Nagle gdzieś w oddali przez ciemne chmury przebił się snop światła rozświetlający pobojowisko, nieznacznie obdzierające je z mroku i grobowej atmosfery. Światło słoneczne zdawało się być jakimś wynaturzeniem w takiej okolicy, ale poprawiało nastrój, dodawało otuchy. Ognisko z ludzkich ciał zaczęło przygasać, a ponad dym wzbiły się czarne kruki krakając złowróżbnie. Kain powstał.
- Dziękuję za tę dyskusję. Była dość interesująca i pozwoliła spojrzeć na kilka spraw w całkiem nowy sposób. Mam nadzieję, że znowu się spotkamy Garluku. Spotkanie z tobą, Sualirze, wolę odroczyć.
Ork i Elf milczeli wpatrując się w dogasające ognisko aż wreszcie powiedzieli jednocześnie:
- Odejdź Cieniu,
Ostatnią rzeczą jaką zobaczył przed przebudzeniem był silny i oślepiający błysk światła.

*

Potężny wicher uginał korony drzew tak mocno, że aż dziwiło jakim cudem były w jeszcze jednym kawałku. Tchnienia wiatru znosiły deszcz uschniętych liści w jego kierunku. Przed nim roztaczał się klif, o którego urwiste zbocza dziko rozbijały się fale tworzone przez rozjuszone morze. Dookoła pałętały się dzikie zwierzęta zachowujące się bardzo spokojnie mimo obecności intruza i niesprzyjających warunków pogody. W powietrzu tkwiło coś jeszcze, coś trudnego do sprecyzowania, jakby niezwykle silne emocje i to niekoniecznie pozytywne.
Na skraju klifu stał człowiek przyodziany w czarny płaszcz powiewający na wietrze. Jego tożsamość była oczywista zakładając, że Armivir nie wymanewrował go w pole.
„Cholerny dramatyzm” – pomyślał wyczuwając palcami kształt ukrytego sztyletu jednocześnie upewniwszy się, że w razie niespodziewanych okoliczności nie pozostanie bezbronny. Nagle Druid przemówił do niego wciąż będąc odwróconym plecami:

-Ty i ci, którym zleciłem pewne zadanie, nie wywiązaliście się. Nie wiem czemu Wisior, Kainie, wskazał ciebie. Teraz już nic nie można zrobić...
Wielce zadziwiły go te słowa, bowiem nawet nie znał tej osoby. Jakby tego było mało znał on jego prawdziwe imię. Dodatkowo uważał, iż został wskazany przez jakiś Wisior będący pewnie jakiegoś rodzaju magicznym artefaktem. Wtem Druid wywołał ukrytego w lesie Armivira, który wyszedł z płomieniem we włosach co u Kaina wywołało niezamierzone rozbawienie. Widział, że płomień był magiczny i w tej sytuacji był znakiem rozpoznawczym Elfa Żywiołu (jak nazwał go Druid), ale w jego oczach wyglądało to dość komicznie. Pomiędzy dwoma Elfami, Druidem i Armivirem wywiązał się krótki dialog tyczący się jakiegoś sojuszu z Wysokimi Elfami.

„Czyżby wraz z moim imieniem poznał moje plany? – zaniepokoił się. Zdecydował się do niego przemówić uroczystym tonem:
- Do cech Druidów nie należy spontaniczność. Zdziwiony tedy jestem twoim zachowaniem nieodpowiednim dla owej profesji. Racz odpowiedzieć mi na jedno pytanie: wolisz wojnę czy pokój? Nie rób min, to bardzo ważne, choć może wydawać się wręcz przeciwnie.
- Teraz już żaden pokój nie będzie możliwy. Z góry spłynie niedługo ognisty deszcz, a żywioły i natura zbuntują się przeciw Wysokim i Ognistym Elfom. By zapewnić życie, tym razem ktoś musi zginąć.
- Kto musi zginąć?
- Naród - westchnął Druid.
- Przykro mi, ale nie siedzę za bardzo w temacie tego całego konfliktu. Ogólniki niewiele mi mówią. Jaki naród?
- Wysokie Elfy, a przynajmniej ci, którzy nie odwrócili się od planu, a także Ogniste Elfy, lecz tylko ci, którzy pomagają Zabójcom Świata.
Po chwili zamyślenia dodał:
- Czyli w pierwszym przypadku wszyscy.
- Z wyjątkiem ciebie? Interesuje mnie tylko jedna rzecz. Jakie są plany Wysokich Elfów wobec tego świata?
- Ich planem jest jedynie, co wiedzą wszyscy, odizolowanie się od świata jeszcze bardziej.
- Poprzez?
- Połączenie artefaktów.
- Znowu ogólniki. Jakich artefaktów?
- Zbyt potężnych, nawet jak dla nich.
- No, raczej chodziło mi o ich nazwy, nie określenie mocy.
- Wiem, ale to nie ma znaczenia.
- Dla mnie ma.
- Jedyne, co może mieć znaczenie to to, że niedługo ich nie będzie.
- Jeden z tych artefaktów nie nosi przypadkiem nazwy Serce Nocy? – przypomniał sobie tę tajemniczą nazwę przytoczoną przez Alemira.
- Nie. Serce Nocy, razem z innymi miałeś zdobyć. Oni nie wiedzieliby jak użyć któregokolwiek z Serc. Nawet by ich nie rozpoznali.
- Co? Jak to? Nie przypominam sobie żebym otrzymywał takie zadanie. Znam tę nazwę tylko ze wspominek mojego znajomego. Nazywa się Alemir.
- Zatem nie wykonałeś nawet zadania, w którym miałeś znaleźć Blackera. On był w grupie, mającej zdobyć ten przedmiot.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
- Zaraz. To ty teleportowałeś mnie i Sualira do Aflonu?
- Tak.
- A teleportacja do Orfalu. przez którą, nawiasem mówiąc, nie zrealizowaliśmy wyznaczonego zadania, to też twoja sprawka?
- To już nie.
- Rozumiem, że nie wiesz w takim razie czyja?
- Nie mam pojęcia.
- Ja nie miałem pojęcia o swojej misji i w sumie wciąż nie mam. Dlaczego ja i po co?
- Wskazał ciebie Wisior Prawdy i nie mnie negować jego opinie.
- Czyli jestem wybrańcem wyznaczonym do ratowania świata przez wyrocznię w postaci jakiegoś wisiorka – rzekł ironicznie - Tylko czemu miałem zdobyć owe Serce Nocy i czemu ono służy?
- Miało powstrzymać Wysokie Elfy.
- Nużą mnie te ogólnikowe odpowiedzi. Co byś odpowiedział gdybym zaproponował ci pomoc?
-Już raz nie zdołałeś, więc tym razem też ci się nie uda. Tym razem wszystko spoczywa w rękach moich, "przyjaciół" sprzed lat oraz łuskowanych towarzyszy.
„Czy on ma na myśli smoki”?
- Nie zdołałem ci pomóc, bo przecież nigdy nawet nie próbowałem. Teraz rozumiem jaką świeczkę jest warta cała ta gra.
- Nie. Nie rozumiesz. Połączone artefakty wymkną się spod kontroli Wysokich Elfów, a po pewnym czasie, jeżeli nie zostaną rozłączone, pęknie granica, za którą spoczywa... Oni zniszczą wszystko, wszystkich i wszędzie.
- Jak już mówiłem: rozumiem. Dlatego właśnie chcę ci pomóc. Przysięgałem cię zabić tylko po to żeby z tobą porozmawiać w cztery oczy. Zbyt długo zachowywałem neutralność. Chcę dopomóc w przerwaniu tej spirali szaleństwa. Powiedz mi tylko jak.
„Ale to patetycznie zabrzmiało. Mam nadzieję, że się na mnie nie całkiem jeszcze poznał, inaczej ten dialog uznać można za zakończony z powodu własnej głupoty.”
- Możesz spróbować nakłonić Elfy do czasowego podniesienia granicy. To oszczędziłoby wiele sił.
- Żeby tego dokonać musiałbym cię zabić, a to, jak sądzę, nie jest ci po myśli.
- Zdecydowanie nie - roześmiał się.
- Nie ma innego sposobu?
- Musiałbyś zabić członków Rady. Wątpię, by ci się to udało. Oni jednym słowem mogą zrównać z ziemią budynek.
- A to Serce Nocy? Mogę go poszukać jeśli tylko zdobędę informacje o jego prawdopodobnym położeniu.
- Nie mam pojęcie gdzie się znajduje. Wszystkie Serca są niewykrywalne sposobami magicznymi, nie wspominając o zmysłowym.
- A kto może to wiedzieć?
- Jeżeli nie wie grupa poszukująca go, to nie wie nikt.
- Mógłbyś przenieść mnie do pozostałych poszukiwaczy?
- Granice lądu Wysokich Elfów są zbyt szczelne.
„Teraz czas na ostateczny akt desperacji. Być może upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu.”
- Nie mam ochoty stać bezczynnie. Wyślij mnie gdzieś gdzie będę mógł się do czegoś przydać.
- Odpowiadam za ciebie głową - warknął Ognisty Elf.
Kain spojrzał na niego pogardliwie.
- Gdybyś siedział w krzakach daleko stąd to byś nie musiał się nad tym teraz… głowić. Pasuję. Nie udało mi się go przechytrzyć, więc nie mam szans w walce z nim – rzekł rubasznie nie przejmując się reakcją Armivira.
- Możesz pomóc twojej drużynie – odrzekł on całkiem spokojnie.
- Nie zostaje mi chyba nic innego. Cóż, Druidzie, dziś twój czas jeszcze nie nadszedł, lecz strzeż się na przyszłość.
-Oczywiście - odrzekł z przejęciem. Zbyt wielkim, by było prawdziwe.

Podszedł do Armivira i powiedział do niego szeptem.
- Wracajmy. Wspomogę moją drużynę, ale nie martw się moim zawahaniem. To był dopiero pierwszy etap i na pewno nie był to czas stracony. Nie wyjmuje się gołymi rękoma rozpalonego żelaza z ogniska i nie planuje zabójstwa Druida bez wcześniejszego rozpoznania. Ruszajmy!
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 13-08-2009 o 12:33.
wojto16 jest offline  
Stary 22-06-2009, 11:12   #292
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kafalin:

Alemir:
Skoczyłeś w kierunku jeziora, skupiając na sobie uwagę posągu, który ruszył za tobą w pościg. Był on wolniejszy, lecz stawiał nieporównanie większe kroki, skutkiem czego po chwili zaczął cię doganiać.

Ty jednak zdążyłeś wskoczyć za głaz, lecz była to ostatnia rzecz, którą udało ci się zrobić.

Zobaczyłeś nad sobą monstrualnego Elfa, który... zamachnął się nogą!
Nagle kamień, za którym stałeś runął na ciebie, wpychając twoją osobę do jeziora.

Po zanurzeniu się w wodzie, serce gwałtownie przyspieszyło, ponieważ było to lodowato zimne jezioro. Szok termiczny nastąpił jeszcze wtedy, kiedy twoja głowa była nad lustrem wody, więc mogłeś sobie pozwolić na dwa głębokie, niekontrolowane wdechy, po których zacząłeś się zapadać.
Ciecz była tak zimna, że miałeś wrażenie, że znalazłeś się w bardzo zimnym, płynnym miodzie. Co chwila uderzały w ciebie małe kryształki lodu, zaś twój umysł stracił orientację.

Nie mogłeś stwierdzić gdzie jest góra, a gdzie dół. Może znajdowałeś się w korzystnej sytuacji z głową do góry? A może było całkowicie przeciwnie. Być może byłeś skierowany bokiem do powierzchni wypłynięcia?
Dezorientację wzmógł również kawał głazu, z którym obracałeś się przez chwilę.

Miałeś bardzo niewiele czasu, by wyjść na powierzchnię, a twoje pole widzenia już zaczęło się zwężać.

Ty jednak byłeś przyczepiony do kamienie i nie mogłeś oderwać zmarzniętych kończyn. Spadałeś w dół, oddalając się od źródła jasności, którą widziałeś nad sobą. Zapewne była to powierzchnia.

Brak oddechu również dał się we znaki. Potrzebowałeś tlenu! Nie mniej jednak dalej spadałeś, nie mogąc odczepić się od głazu, zaś twój organizm zdecydował za ciebie i wziął potężny wdech...

Nagle wynurzyłeś się z wody, leżąc na głazie i oddychając ciężko. Stwierdziłeś, że jesteś na środku jeziora. Miałeś szczęście, że chropowaty kamień był czymś w rodzaju pumeksu.

To nie był jednak koniec zagrożeń. Co prawda posąg aktualnie skierował się na Valara, ale tobie i tak groziło wychłodzenie.

Twoim ciałem wstrząsały dreszcze i drżałeś, czując jak coraz bardziej sztywnieją palce. Kręciło ci się w głowie, zaś ty sam miałeś coraz mniej sił...

Valar:
Widziałeś jak Alemir popędził za głaz, za którym się schował, lecz posąg kopnął w kamień, wrzucając twojego towarzysza do wody. Nie mniej jednak po trzech sekundach wynurzył się na owym wielkim kamieniu.
Niestety oznaczało to dla ciebie nic innego jak to, że uwaga kamiennego Elfa skupi się na tobie i... tak się stało.

Po wepchnięciu Alemira do jeziora, posąg odwrócił się ku tobie, zmierzając do ciebie wielkimi krokami, co oznaczało, iż za chwilę będzie przy tobie...

Półwysep:

Cień:

Kiedy zamierzaliście odejść, wiatr wzmógł się, wzbijając tumany kurzu, które całkowicie was przesłoniły. Spychało to was w kierunku drzew, chowając was w ich cieniu.

Chwilę później wszystko się skończyło, a wy zobaczyliście idealną kopię Cienia, wyjmującego sztylet z ciała upadającego Druida. Sztylet wyglądał tak, jakby pochodził z ludzkiej Gildii Zabójców i był tym samym sztyletem, który w ukryciu trzymał Cień.

Nagle głowa Druida przekrzywiła się tak, że mogliście zobaczyć jego na poły znudzone, na poły rozbawione oczy, które raz mrugnęły, a cała postać... wyparowała, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.

Sobowtór Cienia wkroczył spokojnie między drzewa, gdzie minął was, znikając jakby go nigdy nie było.

Nagle Armivir prychnął.

-Etap? Chyba inteligencja to twoja domena, nieprawdaż?-rzucił sarkastycznie, po czym dodał:

-Masz szczęście, że cię nie zabił. Masz szczęście, że z tobą rozmawiał, bo nigdy nie rozmawia z takimi, którzy przyszli się go pozbyć. I w końcu ja mam szczęście, że to przeżyłem. Drugi raz... Może trafiam na dni, w których ma względnie dobry humor... Tym razem ja spasuję. Nigdy więcej już do niego nie podejdę. Chcesz, idź sam, ja nie mam zamiaru kusić losu i niech sobie Salinar mówi co chce-powiedział ze zdenerwowaniem w głosie, a ognista gumka, którą związał włosy, zniknęła raptownie, uwalniając czerwone włosy.

-W każdym razie dał ci szansę i jeśli w swej ogromnej przebiegłości, chytrości i mądrości jeszcze raz do niego pójdziesz to złożę ci serdeczne gratulacje za ową mądrość i gigantyczny rozsądek. Tylko uświadomię ci, że najpierw musisz go znaleźć-sarknął, odzyskując swój spokój, po czym machnął ręką, zostawiając w powietrzu ognisty ślad, a następnie ruszył przed siebie.

Tym razem, podczas marszu, zwierzęta nie umykały przed wami. Patrzyły się na was, odprowadzając was wzrokiem.

W końcu doszliście do kamiennych gargulców, które dosiedliście. Tym razem podróż przebiegła szybciej, ponieważ kamienne stworzenia mogły lecieć na optymalnej wysokości, nie ukrywając się.

Skutkiem tego jeszcze przed wieczorem wylądowaliście na placu, z którego wyruszyliście, zaś Armivir poprowadził do pałacu, gdzie weszliście przez wielkie wrota, zmierzając ku mniejszym drzwiom. Po wyjściu skierowaliście się do diamentowych drzwi, gdzie stało dwóch strażników.

-Meldunek wykonania misji-warknął do strażników, wchodząc do środka i uważając by nie stanąć na dywanie. Kiedy stanął wraz z tobą przed monarchą, skłonił się nisko.

-Panie, misja została wykonana, a Druid nie żyje-powiedział, zaś Salinar uśmiechnął się triumfalnie.

-Zgodnie z obietnicą, nagrodą miało być darowanie życia. Dlatego też ci je daruję-powiedział do Cienia, po czym przyjrzał się wam dokładnie.

-Możecie odejść-stwierdził, po czym machnął ręką, jakby odpędzał natrętne muchy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-08-2009, 17:40   #293
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Z kazdym krokiem oczy wrozki robily sie wieksze i wieksze. Polotwarta buzia nadawala ej twarzy nieco glupi wyglad jednak wziawszy pod uwage okolicznosci.. Nawet Falkieri zdobyl sie na szlachetny gest i nie wyrazil swojej opini na temat jej wygladu. Stalo sie tak byc moze dlatego ze sam mial pyszczek otwarty i zwyczajnie nie zauwazyl w minie Sily niczego niezwyklego. Przechodzac przez kolejne pomieszczenia dziewczyna powoli dochodzila do siebie. Zobaczywszy lazieke pisnela glosno po czym zakrecila piruet w powietrzu tuz nad glowa wciaz oszolomionego kota.

- Cudownie. Idealnie. Bosko. Cudownie..

~ To juz bylo...

- Cudowanie! Cudowanie! Cudownie!


Powtarzala w kolko drazniac sie z przyjacielem gdy skonczyli juz zwiedzanie. Slonce powoli chylace sie ku zachodowi skrylo wreszcie swoje promienie za horyzontem na co pelna jak najlepszych mysli Sily'a westchnela z radosci.
Mogla sie przemienic. Juz tak dawno tego nie robila. Nie myslac wiele zrzucila dopiero co otrzymana sukienka i stanawszy nago na srodku sypialni dotknela lekko branzolety czujac przez skore jej moc i chec jej uwolnienia. Z poczatku nic sie nie dzialo. Wkrotce jednak cisze pomieszczej przerwala cicha muzyka, ktora powoli nabierala mocy skupiajac sie na malej osobce. Branzoleta pod wplywem dotyku i zyczenia swej wlascicielki zaczela zmieniac sie w miliony malenkich, zlotych promieni, ktore otuliwszy malenkie cialo wrociki rozblysly nagle pelnym blaskiem oslepiajac kazdego przypadkowego podgladacza. Wreszcie feria swiatla i muzyki zaczela blaknac. W miejsciu, ktore chwile temu zajmowala skrzydlata istota stala teraz smukla kobieta o idealnych ksztaltach i jesniejacej, zlocistej skorze. Dlugie do pasa i lekko falujace wlosy oslanialy ja niczym plaszcz jednak nie na tyle dokladnie by nie mozna bylo dojzec pelnych piersi i delikatnie zaokraglonej lini bioder. Dlugie i zgrabne nogi zdawaly sie nie miec konca. Niewiasta przeciagnela sie rozkoszne odrzucajac jednoczesnie dlugie wlosy do tylu.

- Dobrze, to teraz kapiel.

Zamruczala kierujac sie w strone lazieki.

~ Zjadlbym cos...

- To sobie cos zrob, ja mam ochote na kapiel...

~ Mowil ci ktos juz ze jestes samolubna?

- Mhm... Zdaje sie, ze tak..


Falkieri czujac sie kompletnie zignorowany przez kobiete zajeta rozgryzaniem urzadzen sanitarnych ruszyl majestatycznym krokiem w strone kuchni. W miedzyczasie Sily'a przygryzajac lekko dolna warge probowala kolejnych pokretel by na koniec z zadowolona mina znaurzyc sie w nieco za cieple wodzie, do ktorej wlano zdecydowanie za duzo olejkow i innych pachnidel. Mimo, ze zapachy te draznily jej powonienie i powodowaly nagla i ciezka do opanowania chec kichania to jednak... Czy jest cos cudowaniejszego od mozliwosci zanurzenie sie w pieknym basenie pelnym goracej wody i bialej, puszystej piany? Zdecydowanie nie.

Duzo, duzo pozniej owinieta w miekka szate z duzym kapturem wstapila majestatycznie do kuchni.

- Jeeesc...

Jeknela zalosnie majac nadzieje, ze jedlo pojawi sie nagle przed nia i nie bedzie musiala nawet kiwnac palcem. Niestety jedyna odpowiedzia bylo glosniejsze chrapniecie i dzwiek przypominajac przekrecanie sie obzartego kota z jednego boku na drugi.

- I to niby ja jestem samolubna...

Rzucila oskarzycielsko w strone niczego sobie nie robiacego z jej narzekan kota. Na szczescie okazalo sie, ze ktos jednak pomyslal o bednej dziewczynie. W jednej z szafek znalazla bowiem pol pieczonej gesi, a obok spory kawalek ciasta truskawkowego z kruszonka. Nie myslac wiele zabrala jedno i drugie po czym ruszyla w strone sypialni. Wprawdzie jedzenie w lozku nie nalezalo do najlepszych zwyczajow i watpila by Elf byl z tego powodu zadowolony to jednak...
Wiekszosc kaczki i caly placek pozniej doszla do wniosku, ze zycie jest piekne. Wlasnie miala wstac i odniesc resztki do kuchni aby zachowac przynajmniej czesciowo wrazenie, ze posiada jakies maniery gdy nagle przypomniala sobie, ze przeciez powinna przygotowac sie na spotkanie z krolem. Z krolem! Co ona na siebie ma niby wlozyc?! Pprzeciez nie stanie przed wladca Wysokich Elfow w... w... szacie kapielowej! Czujac, ze powoli zaczyna panikowac porzucila resztki jedzenia tam gdzie lezaly. Rozgladajac sie nerwowo po sypialni mruczala pod nosem cos o postepujacej sklerozie i spiacych kotach ktore nie wywiazuja sie ze swoich obowiazkow. Wiedzac, ze ma raczej marne szanse na znalezienie eleganckiej sukni w szafie mezczyzny, otowrzyla pierwsze z brzego drzwiczki czegos co jej szafe przypominalo. Tak jak sie tego spodziewala we wnetrzu mebla byly jedynie elegancje ale meskie szaty. Podobnie w kolejnej i kolejnej i kolejnej i ...

- Idealna!

Wykrzyknela glosno na widok upchnietej na samym koncu sukni w kolorze wczesnowiosennych lisci.
Ubrana, uczesana i syta ruszyla dlugim korytarzem w strone drzwi strzezonych przez postacie z kulami w dloniach. Tak jak jej to nakazal Alvaien polozyla lekko drzaca dlon na kuli i czujac sie nagle dosc niepewnie wyszeptala.

- Przedsionek sali tronowej.


Po czym przeszla przez samootwierajace sie drzwi.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 06-09-2009, 10:03   #294
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Zamiar odejścia został chwilowo odłożony do czego przyczynił się nagły podmuch wiatru o sile takiej jakby wywodził się prosto od niewidzialnego tajfunu. Przysłonił ręką oczy chroniąc je od kolejnych smagnięć wietrznego bicza. Próbując iść na bok bądź na wprost czuł się jak człowiek próbujący popchnąć kamienną ścianę. Zaczął się instynktownie powoli cofać wkraczając w cień leśnych drzew wymachującymi szczupłymi kibiciami gwałtownie niczym w dzikim tańcu.
Wtem wszystko umilkło jakby nigdy nawet się nie zaczęło. Wytarł łzy napływające do oczu i spojrzał w kierunku Druida. I siebie samego. Nie metaforycznie, dosłownie. Ten drugi Cień właśnie wyciągał sztylet z ciała upadającego Druida wprawiając pierwszego Cienia w nie lada konfuzję. Przyglądał się zdumiony jak Druid z dziwnym wyrazem twarzy znika jak dym rozwiany przez wiatr oraz jak jego sobowtór mija go znikając pośród mroku drzew. Uczucie zdziwienia przeminęło wraz z jednym słowem rozbrzmiałym w jego głowie: „Iluzja”. Tak, to było najprostsze i zarazem najlepsze wytłumaczenie tego niezwykłego przedstawienia.

Cyniczna i pozornie obelżywa dla niego przemowa elfa spływała po nim jak woda po kamieniu. Nie odczuwał już nieodłącznej irytacji wywołanej jego obecnością. Spowodowały to nowo uzyskane informacje na tyle ważne, że mógł już nawet przestać udawać uległego sługę. Był już skory do wtłoczenia sztyletu prosto w brzuch swojego przewodnika, ale w ostatniej chwili się opamiętał.
„ Muszę tam jeszcze wrócić. Nie wiem dokładnie gdzie jestem i nie przepełnia mnie euforia jak sobie przypominam te wielomilowe tereny nietknięte ludzką stopą . No i nie wypada zapomnieć o mocy tego elfa zdolnego spopielić mnie w przeciągu paru sekund nawet jeśli dźgnę z zaskoczenia. Cóż, jestem zmuszony jeszcze trochę poudawać.”
Z lekko szyderczym uśmiechem na twarzy odpowiedział elfowi krótko:
- Najwyraźniej opacznie zrozumiałeś moje słowa.
Uśmiech na jego twarzy zastąpiony został zwyczajowym dla niego obojętnym wyrazem.
- Niezmiennie spotkanie skończone. Nie mamy już czego dłużej tu szukać. Miast marnotrawić ślinę na potok mało znaczących słów proponuję udanie się wreszcie w drogę powrotną.

***

Po złożeniu przez Armivira raportu w sprawie wykonania zadania Cień niemal odetchnął z ulgą. Podczas powrotnego lotu nachodziły go czarne myśli o ognistym elfie donoszącym swojemu królowi. Obawiał się, że elf objaśni wszystko ze szczegółami wprawiając króla w gniew co było wyjątkowo mało przyjemnym obrazem. Otuchy dodawała jego wredna wypowiedź, w której niektóre słowa zdawały się sugerować coś przeciwnego. I rzeczywiście. Krótki i zwięzły meldunek traktował o śmierci Druida i pomyślnym wykonaniu zadania. Jednocześnie zaczął się zastanawiać po czyjej stronie stoi jego przewodnik.

Jego nagrodą było darowanie życia co lekko go rozczarowało. Spodziewał się podzięki w bardziej materialnej formie. Nie oponował jednak świadomy, że jedno niewłaściwe słowo sprawi, iż podzieli niezbyt szczęśliwy los Sualira. Mimo nakazu opuszczenia sali przyklęknął ze spuszczoną głową, przysięgając sobie w duchu, że czyni to po raz ostatni, i rzekł:
- Panie, pragnę wspomóc mych kamratów w ich misji.
Oczekiwał pogardliwego spojrzenia, do którego już się przyzwyczaił w tej okolicy. Spojrzenie serwowane każdemu kto nie urodził się Wysokim Elfem. Wyraz pychy i poczucia wyższości z jakimi nie śmiał konkurować najzamożniejszy nawet ludzki szlachcic. Salinar nie rozczarował go.
-Dobrze. Idź zatem i ich wspomóż, skoro tak bardzo tego pragniesz – powiedział król, odwróciwszy wzrok.

*

- Po czyjej ty stronie właściwie jesteś? – zwrócił się do Armivira. Dość ostro, lecz elf nie stracił swojego spokoju. I poczucia humoru.
- Swojej, a gdzie jest ta moja strona - uśmiechnął się drapieżnie - To już moja sprawa.
- Stoimy więc po przeciwnych stronach. Mniejsza o to. Znasz może jakiś sposób na szybkie dotarcie do moich towarzyszy?
- Gdybym jeszcze wiedział, kim oni są... - westchnął drwiąco.
„ Nie umrzesz śmiercią naturalną. Mogę postawić o to na szali własne życie” – ostatecznie nie wypowiedział tych słów, choć język go świerzbił.
- Sam chciałbym to wiedzieć. Mieli zniszczyć jakiś statek w okolicy. Sam spróbuję ich poszukać – zamierzał już odejść, gdy przypomniał sobie o zagadkowych słowach Druida - Zastanawiam się tylko. Co spoczywa za granicą namacalną przez moc artefaktów, co wywoływało taki strach u Druida?
- Słyszałeś o Dowódcy? Mówi ci coś nazwisko Akerrah?
- Jestem zwykłym najemnikiem. Skąd mam znać się na takich rzeczach?
- W sumie z tym muszę się zgodzić - wyszczerzył się elf po raz kolejny.
Zbył milczeniem kolejną żałosną drwinę Armivira. Był na jego terenie. Jakakolwiek gwałtowna reakcja słowna lub innego fizycznego rodzaju mogła być ostatnią w jego życiu.
- Czyli ten cały Akerrah jest aż tak groźny?
- Według legendy? Tak. Według istot myślących tego świata? To jedynie legenda... Tu koło się zamyka i dochodzimy do jednego. W pewnym sensie znaczy to, że ludzie uznają jego siłę taką, jaką ma w legendzie... Oh... Będę mówił prosto. Tak.
- Nie musisz mówić prosto. Jestem najemnikiem, ale wiele lat nauki w świątyni nie poszło w las. Raczej powinieneś prostymi słowa wyjaśnić to swojemu królowi. Takie ryzyko dla trochę większej suwerenności?
- O suwerenność to nie muszę się martwić - odparł z błyskiem w oku, z rozbawieniem zerkając w bok.
Kain westchnął nie poprawiając elfa. Dziwił się jak ktoś taki wciąż uważał się za kogoś znacznie mądrzejszego. Daliby ludziom dostęp do swych zbiorów wiedzy i już nie mogliby się tak chełpić tą swoją wyższością.
- Chyba pomogłeś podjąć mi właśnie ważną decyzję.
Nie, nie on. Akkerah. Istota z innego świata zdolna zniszczyć wszystko na swej drodze. Legendarna moc wzbudzająca strach w każdej istocie mającej o niej jakiekolwiek pojęcie. Interesujące jakie to wszystko daje możliwości. Postanowił zadać jedno głupie pytanie.
- Wyprowadzisz mnie z pałacu? W nagrodę prawdopodobnie nigdy nie będziesz musiał oglądać mojej twarzy.
Zabrzmiało to na tyle infantylnie, że nie zadziwił go nagły chichot elfa.
- Widzisz tamte wielkie drzwi po przeciwnej stronie sali? Wyjdź za nie i... gotowe.
Po tych słowach zniknął pośród echa własnego śmiechu. Cień uśmiechnął się do siebie, odwrócił się w stronę wyjścia i ruszył zamaszystym krokiem. Przy wyjściu nie było straży ani niczego w tym rodzaju w czym umocniła go reakcja Armivira na jego pytanie i pozostawienie go samego sobie.

Był już niemal wolny. Niemal robiło strasznie dotkliwą różnicę.
 
wojto16 jest offline  
Stary 06-09-2009, 20:16   #295
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kafalin:

Cień:

Czerwonowłosy Elf odszedł, a ty postanowiłeś wyjść na zewnątrz. Szybkim krokiem przeszedłeś przez stosunkowo długi hol, mijając rzędy Smoków wpatrujących się w ciebie martwymi oczami z kamieni szlachetnych.

Przeszedłeś obok nich, a kiedy znalazłeś się przy drzwiach, pchnąłeś je. Otworzyły się z zadziwiającą łatwością, wypuszczając cię na zewnątrz.

Od razu uderzył w ciebie delikatny, przyjemny wiaterek, który przyjemnie orzeźwiał. Skierowany był od północnego wschodu, wiejąc na południowy zachód, zaś miasto, na zawołanie wiatru, odpowiadało ciszą przerywaną pluskiem wody.

Nigdzie, jak okiem sięgnąć, nie było nikogo.
Nikt nie wyłonił się z mroku zapadającej powoli nocy, natomiast ty zwróciłeś uwagę na to, że miasto nie wydaje się już tak białe. Ściany przybrały zwykły, szary kolor, pozbywając się marmurowego uroku, natomiast szyby straciły kryształowy wygląd. Były zwykłym szkłem.

Ty znajdowałeś się jednak na małym placu z centralnie umieszczoną fontanną, przedstawiającą dwa Smoki o splecionych szyjach. Z ich otwartych paszcz wypływały strumienie wody.
Plac otoczony był przez stosunkowo wysokie budynki, jednakże nie mogłeś odkryć co w nich się kryło. Być może ratusz? Bank? Nie wiedziałeś.
Pewnym było to, że była to pałacowa część miasta.

Nagle wysoko nad głową zamajaczył ogromny kształt. Byłeś pewien, że leciał bardzo wysoko, jednakże był wielkości kruka...

Sily'a:

Znalazłaś się w znajomym, dużym pomieszczeniu, które widziałaś już wcześniej, jednakże było coś, co różniło się od poprzedniej wizji.
Dwaj Bezimienni wprawiali w lewitację ciało Alvaiena, który w pozycji siedzącej zmierzał do sali wraz ze swoimi strażnikami.
Mag spojrzał w stronę otwierających się drzwi, po czym, widząc w nich nieznajomą, a zarazem dziwnie znajomą postać, zmarszczył brwi, co poprzedziło pokręcenie głową i zwrócenie twarzy ku wysokim wrotom. Nie poznał.
Nagle poczula jak cala zwyczajowa pewnosc siebie gdzies sie ulatnia.

-Ppanie...?

Zapytala robiac kilka krokow w jego strone.

-Spieszę się-warknął, dostrzegając kątem oka kobietę, gdy nagle dostrzegł skrzydła. Zamrugał szybko oczami, a następnie uśmiechnął się.

-Nie skłamię, jeśli powiem, że zmieniłaś się od chwili odwiedzin-powiedział z radością kontrastującą z bladością twarzy.

-Idź trzy kroki za nami, ze spuszczoną głową. Ceremoniał-mruknął, poprawiając zdobioną szablę u pasa.
Po tych słowach drzwi rozwarły się, ujawniając salę, która niczym nie różniła się wyglądem od poprzedniej wizyty. Posągi Smoków, Bezimienni, tron, a na nim znudzony władca. Było jednak coś dziwnego, tylko co?
Zdałaś sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy pochód zatrzymał się. Stąpałaś po dywanie.

-Panie mój, z przyjemnością komunikuję, iż mój stan zdrowia poprawił się na tyle, bym mógł z godnością stawić się przed wspaniałym obliczem, lecz nie na tyle, by stanąć na nogach i klęknąć, dziękując za okazaną mi łaskę oraz pomoc. W zamian mogę ofiarować jedynie ukłon tak głęboki, na ile pozwala mi moja pozycja-usłyszałaś, choć nie widziałaś, a mimo wszystko byłas pewna, że złożył pokłon królowi.

-Pragnę również zaprezentować niewolnicę. Czy mogę dopełnić rozpocząć?-zapytał.

-Dziwnie znajoma. Czy ja jej już kiedyś nie widziałem?-po tych słowach nastąpiła cisza.

-Proszę-odezwał się król, zaś ty usłyszałaś dźwięk metalu wydobywanego z pochwy.
Chwilę później wcisnął ci rękojeść w dłoń.

-Złóż przysięgę-wyszeptał.

Nie wiedzac czy wolno jej podniesc wzrok czy powinna jednak trzymac glowe nisko, zastanawiala sie o jaka przysiege chodzi. Dlon sciskajaca rekojesc broni widocznie drzala. Przysiega... Wrozki nie moga lamac danych przez siebie przysieg. Co bedzie jednak gdy kaza jej zrobic cos co rowniez bedzie sprzeczne z kodeksem? Westchnawszy glosno zapytala mozliwie najciszej, tak aby krol przypadkiem jej nie uslyszal.

-Przysiege panie?...

-Cokolwiek. Przysięgnij cokolwiek-wyszeptał gorączkowo.

Czujac narastajaca panike zebrala resztki odwagi i otworzywszy usta wyrecytowala drzacym glosem.

-Ja, Sily'a z rodu Lesnych Wrozek, przysiegam byc posluszna woli Alvaiena, w dlonie ktorego skladam swoje zycie i wolnosc.

Po czym niepewnie uiosla glowe probujac podchwycic spojzenie elfa i majac nadzieje, ze bedzie ono wyrazac zadowolenie. Sama bowiem czula, jakby zdradzala wszystko czym do tej pory byla.

Twarz Elfa wyglądała na szczerze zdumioną. Z pewnością spodziewał się czegoś mniej zobowiązującego. Skinął głową z powagą, a ty zobaczyłaś, że szabla spoczywa w zamkniętej dłoni Alvaiena.

-Teraz uklęknij i zabierz twój oręż-powiedział bardzo cicho.

Nie wiedziac czy smiec sie czy moze lepiej by bylo plakac, uklekla jak jej nakazal i wyciagnela dlon po szable. Przeciez mogla zlozyc setki innych przysieg... Ze bedzie dogladac jego ogrod, ze bedzie mu przygotowywac kapiele, ze.. ze cokolwiek... Czujac lzy splywajace po policzkach sklonila ponownie glowe nie chcac by ktokolwiek zauwazyl jej zal.

-Dziekuje...

Jakby tego było mało, na szabli znajdowała się krew, zaś u twoich stóp wylądowała pochwa. Kiedy podniosłaś głowę, zobaczyłaś kulącego się Elfa, przyciskającego do ręki kawałek szmatki.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej blado.

-Panie, czy możemy odejść?-zapytał.

-Tak-dobiegła cię odpowiedź, a wkrótce znalazłaś się za drzwiami. Chwilę później również zniknął Elf i jego świta byłaś sama, a ku twemu zdziwieniu, pochwa wraz z pasem były przypięte.

-Ale...

Wyszeptala rozgladajac sie wokolo.

-Ale... Co ja wlasciwie mam teraz robic?

Nie slyszac odpowiedzi na swoje rozpaczliwe pytanie skierowala sie w strone drzwi.

-Do ..

Chwile zastanawiala sie nad wlasciwym kierunkiem...

-Do sali Alvaiena.

Znalazłaś się ponownie w szpitalu, gdzie bez trudu znalazłaś salę, w której znajdował się Alvaien. Ten leżał już w pokoju sam, opuszczony przez Bezimiennich. Jego dłoń zawinięta była w bandaże, lecz Elf uśmiechnął się, widząc ciebie.

Odwazjemnila usmiech podchodzac blizej.

-Zapewne nie powinna byla tu przychodzic, ale... Nie wiedzialam co wlasciwie powinnam. Wlasciwie nic juz nie wiem.

Poskarzyla sie spogladajac zalosnie w jego twarz.

- Czy dobrze sie spisalam? Co teraz ze mna bedzie? Gdzie sa ci, ktorzy ze mna przybyli? O co chodzilo z ta szabla i dlaczego byla na niej twoja krew?

Pytania zdawaly sie nie miec konca, a w glowie wciaz rodzily sie nowe..

-Wszystko to była formalność. Nic więcej. W ten sposób król przestał mieć nad tobą jakąkolwiek władzę.
Wszystko poszło jak najbardziej po naszej myśli, więc tym się nie przejmuj. A co z tobą będzie? Cóż... To już zależy tylko od ciebie, natomiast to, że przecięłaś mi dłoń to symbol, tradycja. Podobno ma wielką moc, ale ja osobiście nie wiem. Tak się poprostu przyjęło
-uśmiechnął się z trudem.

-Przecielam?

Twarz Sily'i wyrazala pelne niedowiezania przerazenie.

-Ale ja nic takiego nie zrobilam!

-Tak. Ja nie wypuściłem szabli-westchnął zauważalnie, po czym dodał:

-Przepraszam cię, ale nie mam zbyt dużo sił. Mogłabyś przyjść jutro?-powiedział przepraszająco.

-Tak.. Naturalnie. Wybacz.

Wybakala po czym pospiesznie umknela za drzwi. Miała zamiar znaleźć Elfa, który wystrugał z drewna kota.
W tym celu wyszłaś ze szpitala, pojawiając się w holu głównym, z którego wyszłaś na zewnątrz.

Na zewnątrz nie było nikogo, zaś słońce zniknęło już za horyzontem, pozostawiając nikły poblask dnia.
W zasięgu wzroku nie było żadnego Elfa i jedynie woda z fontanny poruszała się, wypływając z paszcz usytuowanych na splecionych szyjach dwóch Smoków.

Postanowiłaś udać się do miejsca, w którym spotkałaś mężczyznę. Szłaś tą samą drogą, którą poprowadzono cię do pałacu.
Podczas marszu stwierdziłaś, że miasto nie wygląda już tak pięknie jak za dnia. ściany nie wydawały się już marmurowe, natomiast szyby stały się normalnym szkłem.
Zdecydowanie to miejsce straciło na uroku...

Kiedy przekroczyłaś bramę, od razu zobaczyłaś właściwe miejsce, które jako jedyne nie zmieniło się ani trochę, natomiast określenie funkcji rozległego placu nie było trudne nawet w ciemnościach.
Przed wejściem stali wartownicy, zaś kawałek dalej znajdował się znajomy Elf. Wraz ze zmniejszającą się odległością, coraz bardziej upewniałaś się, że to ten, jednakże kiedy byłaś już blisko, jego twarz wykrzywił grymas irytacji.

-Idź stąd kobieto. Oczekuję tu ko... To ty?-uniósł brwi tak wysoko, że wystąpiły prawie na połowę czoła.

Fass:

Ronir:

Przemierzałeś szlak wyspy Fass w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg, choć w pewnym sensie już się spóźniłeś. Powoli zaczynał zapadać zmrok, zaś wędrówki w ciemnościach nie były dobrym pomysłem.
Nie mniej jednak samotne obozowanie na odsłoniętym terenie również nie były zachęcające.

Trzeba było podjąć jakąś decyzję, lecz do tego czasu postanowiłeś iść.
Z każdą chwilą otoczenie stawało się coraz mniej przyjazne. Wysokie trawy falowały na lekkim wietrze, przypominając morze gotowe pochłonąć nieuważnego wędrowca.
Gdzieś w oddali zamajaczyło pojedyncze drzewo nie wydające się przyjaźniejszym od traw. Ty jednak szedłeś wydeptaną i wyjeżdżoną drogą, całkowicie pozbawioną roślinności.

Przydałaby się jakaś gospoda.

Mrok nocy pogłębiał się coraz bardziej, gdy nagle usłyszałeś cichy, narastający stukot podkutych kopyt końskich. Jechał powoli i, jak oceniłeś, z naprzeciwka.
Dźwięk był coraz głośniejszy aż w końcu zobaczyłeś gniadego ogiera, który nie niósł żadnego jeźdźca. Wydawało się, iż sam jedzie traktem.

Zbliżał się powoli, ale im był bliżej, tym lepiej widziałeś, że coś znajduje się na jego grzbiecie. Odległość malała. To coś wygląda znajomo. Byłeś coraz bliżej. To, co leży na ogierze... gdzieś to już widziałeś... człowiek!

Nagle rozpoznałeś człowieka, którego nogi spoczywały jeszcze w strzemionach, lecz sam leżał, wygięty pod nienaturalnym kątem. Wraz z poruszaniem się wierzchowca, opadłe ręce podskakiwały bezwładnie.
Ogier przejechał obok ciebie powoli, a ty mogłeś zobaczyć paskudną ranę na klatce piersiowej. Wyglądała tak, jakby dwuręczny topór ugrzązł w ofierze, po czym został gwałtownie wyrwany.

Wędrowiec, a raczej jego truchło nie posiadało zbroi, a jedynie zwykłe, proste odzienie nie wskazujące na wielką zamożność, jednakże w juchach zauważyłeś łuk oraz kołczan ze strzałami. Brak było miecza...

Cesenni:

Borin:

Noc już prawie rozgościła się na niebie, delikatnie sugerując zaprzestanie wędrówek. Do karczmy było jednak tak blisko. Kusząco blisko, natomiast noc pośród piętrzących się dookoła gór nie była zachęcająca, szczególnie wtedy, gdy brać pod uwagę dziwne wycie dochodzące, jakby zewsząd.

Przed tobą wydeptana droga wchodziła na rozłożysty, równy plac, gdzieniegdzie porośnięty kamieniami różnej wysokości. To miejsce było dziwne. Jakoś dziwnie ci się nie podobało, ale nie było szans na ominięcie go. Musiałbyś się wrócić, a tym samym nadłożyć drogi i skazać się na nocowanie pośród wyrośniętych skał.

Dlatego też nie było innego wyjścia niż przejście, jednakże wraz z kurczeniem się odległości między tobą, a pustym terenem, obawy wzrastały, osiągając szczyt, gdy znalazłeś się na samym środku.

Owe miejsce lekko przypominało okrąg o promieniu od trzech do pięciu metrów w różnych miejscach, natomiast cienie, jakie rzucały skały całkiem gęsto wyrastające z ziemi, wydawały się złowróżebne.
Wydawało się, iż górskie ściany, które niemalże cię otaczały, przyglądają się, śmiejąc się szyderczo.

Nagle zauważyłeś jak na samym końcu, drogę zastąpił jakiś ciemny kształt.

-Witam, wędrowcze. Jestem strażnikiem Cmentarza Kamieni-powiedział. Pierwszy raz słyszałeś tą nazwę.

-Wstąpiłeś na teren Cmentarzyska, więc musisz złożyć opłatę. Jeżeli tego nie zrobisz, zostaniesz ukarany, zaś na twoją głowę spadnie klątwa Kamieni-mówił wysoki człowiek w kapturze.

Coś ci się jednak nie podobało. Niektóre z cieni były zbyt ruchome...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-09-2009, 21:06   #296
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Pogrozona w myslach powoli przemierzala miasto ppodazajac w kierunku koszar. Nie robilo juz tak wspanialego wrazenia, jednak fatk ten zostal przez nia jedynie mgliscie zauwazony. Jedynie fontanna na nieco dluzej przyciagnela jej wzrok. Z poteznych szczek smokow wylewala sie krystaliczna woda zapraszajac by przystanac i zanurzyc w niej dlon. Juz, juz miala ulec pokusie gdy znow przed oczyami ujzala scene z sali tronowej i uslyszala pozniejsze slowa jej obecnego pana. Zranila go, mimo iz niczego takiego nie mogla sobie przypomniec. Nie czula nacisku na bron gdy brala ja w swoje dlonie. Nic, absolutnie nic nie wskazywalo. ze elf wciaz trzyma w dloni ostrze szabli. Miala ochote wyciagnac ja by uwazniej przyjzec sie ostrzy jednak zrezygnowala. Spojzawszy po raz ostatni na iskrzace w powietrzu kropelki wody ruszyla dalej.

Koszary wygladaly dokladnie tak jak w swietle dnia. W przeciwienstwie do samego miasta nie stracily, ani tez nie zyskaly nic na swjej urodzie. Elf-artysta stal przed wejsciem do nich wygladajac jakby na kogos czekal. Usmiechnela sie pewniej ruszajac w jego strone. Zaskoczenie malujace sie na jego twarzy bylo niczym balsam na rany zadane jej psychice w przeciagu ostatnich kilku godzin. Czyzby od ich ostatniego spotkania naprawde nie minal nawet jeden dzien? Moglaby przysiac, ze minely wieki.

- Chyba obiecalam ci niespodzianke, prawda?

Zapytala zalotnie i okrecila sie wokolo by mogl swobodnie podziwiac zmiany jakie w niej nastapily po przemianie. Skrzydla delikatnie zalsnily w niklym swietle wieczoru.

- Podoba ci sie?

Widać było, że Elf nie wiedział za bardzo co powiedzieć, patrząc jedynie. Obserwował uważnie, po czym pokiwał głową, nie mogąc zdobyć się na ani jedno słowo.
Sily'a usmiechnela sie do niego zachecajaco.

- Zatem... Moze sie przejdziemy? Ten dzien mial w sobie zdecydowanie za duzo dziwnych zwrotow wypadkow i zdazen. Mam ochote na przyjemny spacer z milym towarzyszem.


Ton glosu i spojzenia jakie rzucala w jego strone jasno dawaly do zrozumienia kto jest tym towarzyszem.
Przez chwilę Elf dalej stał, nie wiedząc co powiedzieć, gdy nagle jakby zbudził się ze snu.

-Oczywiście-uśmiechnął się lekko oraz niepewnie, wyraźnie nie wiedząc co zrobić dalej. Poprostu pójść? A może nie?

- Na poczatek wystarczy spacer i rozmowa.

Odpowiedziala pozwalajac mu wybrac kierunek.

- Mam tyle pytan i nikogo, kto zechcialby mi na nie odpowiedziec.

Rzucila zasmuconym glosem jednoczesnie spogladajac na niego z zachwytem. Musiala zdobyc jakies informacje, a ten najwyrazniej niedoswiadczony elf mogl sie okazac idealnym ich zrodlem. Czula jednak lekkie wyrzuty sumienia. Postanowila jednak narazie sie nimi nie przejmowac. Najwyzej pozniej znajdzie jakis sposob aby mu to wynagrodzic.

Ruszył naprzód, w przeciwną stronę do terenów miasta, splatając ręce za plecami, bardziej po wojskowemu.

-Nie wiem czy będę mógł na wiele odpowiedzieć, ale spróbuję-powiedział, zaś głos mu lekko zadrżał.

- Och rozumiem...

Westchnela z wyraznym zawodem.

- Mialam nadzieje dowiedzc sie jedynie czegos o zwyczajach panujacych w tym pieknym miejscu. Tak tu inaczej. Nie przywyklam do ceremoni, widywanie krolow i calego spledoru Wysokich elfow. Nie chcialabym popelnic jakiejs niewybaczalnej gapy. Chyba rozumiesz?

Nie czekajac na odpowiedz papalala dalej niby bez wiekszego celu.

- Dzis dla przykladu omal sie nie osmieszylam przed samym krolem. Zostalam zaproszona przed jego oblicze i w trakcie ceremoni przez przypadek zranilam Alvaiena... Co prawda on powieedzial, ze tak wlasnie mialo byc jednak z cala pewnoscia czulabym sie znacznie lepiej wiedzac o tym wczesniej. Prawda? I jedze otrzymala ta wspaniala szable i nie podziekowalam za nia bo nazbyt bylam zajeta uwazaniem by nie zrobic czegos glupiego. W efekcie z cala pewnoscia zrobilam tysiace glupich rzeczy. To takie niesprawiedliwe stawiac nieznajaca obyczajow i protokolu kobiete przed takimi wyzwaniami, prawda? Przynajmniej jednak udalo mi sie wziasc kapiel. To wspaniale uczucie moc zanurzyc sie w pachnacej pianie, ktora tak cudowanie dziala na skore. Nie sadzisz?


Zapytala przeciagajac dlonia po fragmencie nagiej skory wokol dekoldu sukni.

- Ciekawa jestem dlaczego ja dostalam.

Dodala po sekundzie unoszac szable tak aby mogl sie jej przyjzec.

Kiedy mówiła o wizycie u Króla, Elf wyglądał tak, jakby dostał w twarz od wyrośniętego człowieka, zaś kiedy mówiła o jednym z Filarów po imieniu, wyglądał tak, jakby cios człowieka poprawił Krasnolud, tym razem na brzuch.
Widać było, że nie wiedział co powiedzieć, patrząc naprzemian na nogi Wróżki i na szablę, jakdnakże kiedy kobieta dotknęła skóry poniżej szyi, wzrok towarzysza wędrówki, choć na krótko, ale jednak spoczął w tym samym miejscu, w którym jeszcze przech chwilą znajdowała się dłoń.
Potem jednak przeniósł spojrzenie na szablę.

- Na tym polega ceremoniał zaprzysiężenia niewolnika, na co może pozwolić tylko Król. Niewolnik składa przysięgę swemu Panu, jako że nie może oddać nic więcej. Nie stać go. Władca niewolnika jest bogaty, więc w dowód przywiązania i sprawowanej opieki podarowuje jakiś cenny przedmiot, którego obdarowany nie może sprzedać.
Krew Pana oznacza szczególne przywązanie, niemalże przyjęcie do rodziny-wyjaśnił, oglądając uważnie broń.

Sily'a wygladala na zaskoczona i faktycznie taka byla.

- Czy... Czy to oznacza, ze teraz jestem kims w rodzaju przyszywanego czlonka rodziny Alvaiena? Nie spodziewalam sie... Co prawda wspominal coss o zosstaniu jego nieewolnica gdy pomagal mi wybrac suknie, jednak... Ta szabla jest zatem czyms w rodzaju symbolu mojej przynaleznosci?


- Nie, to nie symbol przynależności, ale opieki, jaką sprawuje nad tobą twój Pan i przywiązania, jakim cię darzy -
powiedział, nie zdradzając ciemnej strony.

Wrozka jeszcze przez chwile spogladala na trzymana w dloni bron.

- Widzialam, ze byl zadowolony z daru, ale to ...

Wyszeptala do siebie na chwile zapominajac o obecnosci mlodzienca. Szybko jednak oprzytomniala ponownie przybierajac slodziutki wyraz twarzy.

- To takie niesamowite. Zatem teraz jestem pod jego opieka? Hmm ciekawe co by powiedzial wiedzac o naszym spacerze. Zapewne bedzie zadowolony nie sadzisz? W jego komnatach zanudzialbym sie na smierc, a dzieki tobie tak milo spedzam czas. Jednak musze ci wyznac, ze troche niepokoje sie o swoich towarzyszy. Slyszales moze co sie z nimi stalo?

Na myśl o domniemanej radości Alvaiena ze spotkania jego niewolnicy z nim, skrzywił się, zaś na jego twarzy odmalowała się lekka obawa, która szybko zniknęła na wspomnienie o towarzyszach Wróżki.

-Masz na myśli tych... ludzi?-zapytał.
-Nie interesowałem się nimi. Pewnie gdzieś sobie chodzą-mruknął, spuszczając głowę.

- Bardzo mozliwe bo to calkiem w ich stylu.

Odpowiedziala ukrywajac pod pogardliwa mina nagly niepokoj. Co tak naprawde stalo sie z jej towarzyszami? Nie byla pewna na ile moze sobie pozwolic w stosunku do chlopaka. Musiala byc ostrozna jezeli chciala by powiedzial jej wiecej niz mial zamiar. O ile naturalnie mial on zamar z nia rozmawiac, a nie... Usmiechajac sie diabelsko do swoich mysli zastapila mu nagle droge.

- Berek!

Wykrzyknela obdazajac go goracym buziakiem po czym ruszyla przed siebie smiejac sie glosno. Jednoczesnie zastanawiala sie co dalej. Czy powinna czekac na rozkaz Alvaiena.. Oczy wiscie ewentualny rozkaz gdyz elf nic jej wlasciwie o tym co ma robic nie powiedzial. Moze powinna poszukac sobie jakiegos zajecia, zbadac dokladniej teren? Przede wszystkim czula jednak, ze powinna poszukac swoich towarzyszy by moc spojzec obiektywanie na to co sie wokol niej dzialo. Nie byla juz bowiem pewna w co wierzyc, a w co nie. Wlasciwie to nie byla pewna niczego odkad znalazla sie w tej krainie.

Zaskoczony Elf przez chwilę stał jak wryty, po czym uśmiechnął się, ujawniając nieco większą śmiałość. Szybko podbiegł do przodu, by zrównać się z towarzyszką. Kiedy już ją dogonił, chwycił Wróżkę za rękę, wskakując przed nią.
Tu jednak zabrakło mu śmiałości, więc jedynie spojrzał na własne stopy, szybko jednak podnosząc głowę, by spojrzeć w oczy kobiety.

- Nie jestem pewien czy ktoś już ci to mówił, ale istnieje legenda o Wysokim Elfie, który oddał niewolnikowi złoty sygnet, który jego rodzina dostała, kiedy to stała po drugiej stronie, przyjmując dar. Dwa razy pod rząd została dopełniona ceremonia krwi.
Okazało się, iż ów pierścień zyskał jakąś dziwną siłę, której magowie nie potrafili określić. Według legendy dar został przekazany w podobny sposób jeszcze raz, dzięki czemu zyskał na sile, by w końcu... zniknąć wraz z właścicielem. Zniknął na środku placu, nagle i już nigdy go nie widziano. Uważaj
-ostrzegł.

Sily'a przystanela.

- Na srodku placu? Chodzi ci o miejsce gdzie jest fontanna?


Zaskoczona i zaciekawiona ponownie przyjzala sie darowi Alvaiena.
Szabla nie wyróżniała się zbytnio spośród broni wyższych sfer. Na zdobionym ostrzu znajdowały się wygrawerowane złote smoki. Rękojeść miała otwarta, owinięta czerwoną skórą, natomiast jelec od strony ostrza lekko zakrzywiał się w kierunku dłoni. Po drugiej stronie odchylał się od niej.
Ot bron jakich wiele, ale slowa elfa wzbudzily w niej lekki niepokoj.

- Ale przeciez... Alvaien nie podarowalby mi niczego co mogloby stanowic dla mnie niebezpieczenstwo... Dba o mnie...


Wyszeptala nadal wpatrzona w bron. Nagle uniosla wysoko glowe spogladajac mlodziencowi w oczy z jawnym wyzwaniem.

- Przekonajmy sie.

Po czym stanowczym krokiem ruszyla w droge powrotna. Udowodni, ze to tylko ceremonialna zabawka, ze nie ma nic wspolnego z ta dziwna legenda.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 12-09-2009, 15:19   #297
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Cień nocy po mały zalewał krajobraz otaczający samotnie wędrującego krasnoluda. Normalnie zatrzymałby się tam gdzie stał, aby przeczekać noc i niebezpieczeństwa, jakie za sobą ciągnie noc. Jednak tamtego dnia wiedział, że niedaleko znajduje się karczma. Krasnoludzka mentalność…

Droga, którą podążał wędrowiec nagle wyprowadziła go na coś, co przypominało miejski plac. Duży, rozłożysty i płaski obszar ukazał się przed Borinem. Gdzieniegdzie widać było krzewy i głazy, idealne do zasadzki. Zdecydowanie to miejsce nie podobało się krasnoludowi.
Wrócić się czy iść dalej? Spać pod chmurką czy napić się piwa i porządnie zjeść? Wybór był oczywisty.
W miarę wchodzenia w głąb placu obawy i wątpliwości zaczęły narastać, sięgając zenitu dokładnie na środku obszaru. Wszędzie dookoła widać było złowieszcze cienie, tańczące w świetle księżyca.
Gdy mężczyzna zbliżał się już do wyjścia na jego drodze stanęła dziwna postać.

-Witam, wędrowcze. Jestem strażnikiem Cmentarza Kamieni- Borin nie wiedział czy powinien znać tę nazwę, jednak nigdy wcześniej o tym nie słyszał.
-Wstąpiłeś na teren Cmentarzyska, więc musisz złożyć opłatę. Jeżeli tego nie zrobisz, zostaniesz ukarany, zaś na twoją głowę spadnie klątwa Kamieni.

Borinowi ciężko było uwierzyć, że ów mężczyzna w kapturze mówi prawdę. Bardziej pasował mu na górskiego banitę, który próbuje zastraszyć każdego wędrowca, którego napotka.
Kątem oka dostrzegł też bardziej aktywne cienie, poruszające się gdzieniegdzie.
-„Pewnie jego wsparcie…”- pomyślał.

-Musisz być kompletnym kretynem grożąc krasnoludowi, który nie pił dobrego piwa od tygodni i właśnie zmierza po nie do karczmy. Jak na mój gust jesteś zwykłym koniokradem i mordercą wieśniaków, który stara się mnie zastraszyć jakimiś kamieniami… pfff. Widać dawno ci nikt nie wpierdolił. Zejdź mi z drogi pókim jeszcze miły!- mówiąc to chwyci za uwieszony na plecach topór.

-Przepuszczę, oczywiście, ale za opłatą. Nie chcę mieć na sumieniu porządnego Krasnoluda dręczonego przez duchy Cmentarza. One chcą zapłaty.

-Jakie znowu duchy cmentarza? Jeżeli masz zamiar wciskać mi bajki to od razu uprzedzam, że nie zamierzam ich słuchać. Mów prawdę albo odejdź!- w głowie Borina pojawiła się nutka ciekawości i zwątpienia.

-Duchy nie lubią, gdy wchodzi się na ich teren bez powodu. Jeżeli ktoś traktuje ich miejsce spoczynku jako jeden z elementów wędrówki, złoszczą się przeraźliwie, gotowe iść za podróżnym i dręczyć go. By je ugłaskać potrzebny jest dar. Najlepiej w postaci pieniężnej lub kamieni szlachetnych, lecz mogą być równiez inne dary.

-Jakoś ci nie wierzę... Ściągnij ten kaptur i pokaż się.

-Jestem zwykłym człowiekiem, ale potrafię widzieć więcej. Ja Słyszę duchy. Teraz są na ciebie złe-jakby w odpowiedzi gdzieś kamień uderzył o ziemię. -Jeżeli nie chcesz, by cię zadręczyły, oddaj im ofiarę.

-Powiedz tym duchom że mogą mnie pocałować w moją krasnoludzką dupe! W miastach ludzie szczają na cmentarzach i nic się nie dzieje, a tutaj wystarczy przejść, żeby mieć kłopoty? Pochowano tu same wysokie elfy, czy co?

-Duchy nie lubią, kiedy zdradza się ich tożsamość.


-One chyba nie lubią niczego, z wyjątkiem złota i innych błyskotek- w tym momencie pomyślą, że tak na prawdę krasnoludy też wychodzą z takiego założenia.-Zrobimy tak. Moim darem będzie to, że nie przeoram ci twarzy toporem i spokojnie stąd odejdę.

-Dobrze radzę, przybyszu, oddaj im ofiarę-w głosie zabrzmiała lekka irytacja i niecierpliwość.

-Zaraz złożę ofiarę z ciebie jak nie przestaniesz pierdolić!

-Oddaj pieniądze!

-Gówno ci oddam!

Nagle spomiędzy kamieni wyszły trzy osoby. Dwie posiadały kusze, jedna wyciągnięty miecz. Rozmówca Borina gwałtownie odskoczył do tyłu, dobywając swoją broń.

-Teraz to mnie wkurwiłeś!- wrzasnął i walnął z całej siły toporem w ziemię wywołując w okół siebie trzęsienie ziemi. Natychmiast go wyciągną a na ostrzu topora zaczęły tańczyć wiązki elektryczności roznosząc echem niskie dźwięki płynącej energii.
Krasnolud ruszył z rykiem na swojego rozmówcę, z zamiarem podcięcia jego nóg.
 
Zak jest offline  
Stary 13-09-2009, 12:20   #298
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Mrok wyprał miasto z feerii przepięknych barw pozostawiając po sobie tylko zwyczajne budynki jakich pełno w ludzkich miastach. Zresztą i tak ten przepych nie budził w nim nawet najmniejszego zachwytu, mimo rzadkiej sposobności podziwiania czegoś lepszego niż zbiór starych chat. Tak przynajmniej miasto w jego oczach prezentowało się bardziej naturalnie bez tych wszystkich mamiących oczy fanaberii.

Uświadomił sobie, że zapomniał zapytać elfa o karczmę gdzie mógłby spędzić noc. Nawet po głowie mu nie chodziło żeby tam wracać i szukać go po raz kolejny. Po tak długim czasie spędzonym na wzajemnym sobie dogryzaniu jego widok stał mu się bardziej obmierzły niż psiego gówna na trotuarze. Nie, zdecydowanie nie miał ochoty na powrót do pałacu choćby coś go goniło z żądzą mordu w oczach. Jednakże ta ostatnia myśl finalnie okazała się być zbyt pochopną.

Zerwał się gwałtowny wiatr przynosząc dreszcze… i demony. Ciemny kształt był ledwie widoczny na tle nieba, nawet z początku miał wrażenie, że coś mu się po prostu przywidziało. Przyjrzawszy się dokładniej znów zobaczył jak kawałek ciemności, upstrzonej rozlicznymi konstelacjami gwiazd, wyraźnie zostaje oderwany od reszty tła. Skupił wzrok rozmazany przez napływające pod wpływem wiatru i ujrzał rozłożyste skrzydła. Ptak? Stanowczo za duże jak na nieszkodliwe stworzenie należące do tego świata.

Jak sam Cień powiadał: „tym co pcha ludzi w przepaść, ciemne jaskinie, nałogi i żołądki różnych stworzeń jest ciekawość. Cecha charakteru każdego zawalidrogi jak ja. Przez nią nasz poziom umieralności jest wyższy niż w królewskiej armii. W czasie pokoju, rzecz jasna. W trakcie wojny różnie to bywa…”.
„Że ja też takie farmazony prawię po za mocnym napitku. Tracę na tym tylko reputację” – mówił następnego dnia do siebie w duchu. Obecna sytuacja zdawała się potwierdzać owe „farmazony”.

Istota leciała wraz z wiatrem. Nie tracąc czasu ruszył w tym samym kierunku co ona licząc na znalezienie jakiegoś „punktu obserwacyjnego”, dzięki któremu lepiej mógłby jej się przyjrzeć. Biegł przed siebie w pędzie mijając okryte całunem ciemności domy elfów. Jedyne światło biło z ich okien, jasne jak płomień pasożytujący na suchym drewnie. Było tego niewiele, acz dawało dość blasku żeby uniknął ustawicznego potykania się o własne nogi. Oraz uderzenia twarzą w mur okalający miasto. Po przymusowym zatrzymaniu ogarnął wzrokiem niebo po raz ostatni dostrzegając ciemny kształt nim ten odleciał w siną dal.

Wrócił do fontanny wyraźnie naburmuszony, zły na cały świat za czas bezowocnie zmarnowany. Dziedziniec z fontanną uznawał za swój punkt orientacyjny w kompletnie nieznanym mu mieście. Gdy rozgoryczenie nieudaną pogonią bezpowrotnie przeminęło, z pewnym osobliwym przestrachem zdał sobie sprawę, że nie wie co ma teraz czynić. Nocne spacery po mieście były jego żywiołem, ale teraz miał wyraźnie zarysowany cel. Jego realizacja póki co nie była możliwa bez uprzedniego przygotowania. Karczma to pierwsze miejsce w jakim powinien kogoś szukać, choć o tej porze wpuszczenie go do gmachu było mało prawdopodobne.

Wędrował uliczkami pochłonięty poszukiwaniami, gdy nagle poczuł dziwnie znajome uczucie. Zwykle będące wstępem do kłopotów. Usłyszał coś na wzór sapnięcia co zostało zagłuszone przez donośne wycie wiatru, ale pobliski stuk był zbytnio wyraźny, w otoczeniu zupełnego braku dźwięków innych niż wycie wiatru., aby go zignorować.
- Wyjdź z ukrycia i nie marnuj mojego czasu – rzucił w pustkę zatrzymawszy się.


Odpowiedział mu donośny skrzek raniący uszy, roznoszący się echem wśród nagich ścian domów elfów pozostających najwyraźniej głuchymi na tego typu wydarzenia. Podłubał palcem w bolącym uchu, dobył sztyletu i powolnym krokiem wszedł do ciemnej uliczki. Nie uświadczył tam niczego dziwnego. Po chwili ten sam skrzek rozległ się za nim. Wbiegł w drugą uliczkę, lecz tam również nikogo nie było. Przeszedł jeszcze parę kroków żeby upewnić co do tego faktu i odwrócił się z zamiarem powrotu.

Tylko wyćwiczony przez lata refleks zdołał go ocalić przed szponami. Odskoczywszy w tył poczuł jak serce zaczęło mu łomotać w piersi jakby pragnęło uciec przed tym co zobaczył. Upiór miał wygląd kobiety o skórze białej jak mąka, pazurami o długości paru cali, kłami wampira, ciemnymi oczami i włosami poruszającymi się niczym węże.
- Jesteś zdolny do artykułowanej mowy czy skrzek to szczyt twoich możliwości? – powiedział Cień ironicznie, przezwyciężając przerażenie.

Potwór znów odpowiedział skrzekiem, po czym zaczął krążyć wokół niego wznosząc się coraz wyżej aż w końcu zaczął lecieć prosto na niego. Cień ponownie uskoczył w tył tym razem tnąc upiora. Ostrze przeniknęło przezeń jak przez mgłę nie czyniąc żadnej krzywdy. Czego innego mógł się spodziewać po eterycznej istocie? Gdy tylko upiór wniknął w ziemię, najemnik wycofał się na główną ulicę. Jego przeciwniczka wychynęła spod ziemi i stanęła przed nim bacznie się przyglądając.

- Czego ode mnie chcesz? – spróbował kolejny raz się z nią porozumieć.
Milczenie.
- Kim ty właściwie jesteś?
Upiór wzniósł się w górę przygotowując się do kolejnego ataku. Kain opuścił rękę ze sztyletem i stał nieruchomo. Chciał sprawdzić czy zaatakuje go jeśli nie będzie dalej walczył. Nie znalazł na to dość odwagi. Uskoczył w bok ledwo unikając jej szponów.

Nie widząc żadnych szans odwrócił się i zaczął biec wkładając w to cały wysiłek. Dobiegłszy do fontanny przysiadł na niej by odpocząć, jednocześnie nie tracąc koncentracji. Słusznie postąpił. Sturlał się na bruk ujrzawszy eteryczną dłoń wystającą z fontanny. Nie zważając na ból biodra wstał błyskawicznie i ciął z doskoku.

Atak znów nie przyniósł żadnych korzyści, a chyba tylko rozwścieczył bardziej upiora. W akcie desperacji ciął ją po twarzy i rękach, acz nic nie skutkowało. Mocno złapała go za rękę i wbiła w nią szpony. Syknął z bólu próbując wyszarpać rękę. Wówczas wyciągnęła pazury rozcinając mu skórę. Zacisnął zęby tłumiąc krzyk bólu. Wiedział, że oznacza on dla niej tylko satysfakcję.

Znów począł się cofać, tym razem w stronę pałacu. Upiór zaatakował ponownie, aczkolwiek tym razem w tym ataku widać było jakąś rozpaczliwość. Czerpiąc dodatkowe siły z nowej nadziei, puścił się biegiem w stronę wejścia do pałacu. Dojmujące zimno wystąpiło na jego plecy, czuł już zbliżające się do jego pleców szpony. Wtem upiór po prostu się zatrzymał jakby uderzywszy w coś. Cień spojrzał na niego, przysiadł na ziemi dysząc ciężko.

Magiczna bariera. Jej obecność wokół pałacu była taka oczywista. Dziwił się sobie, że nie wpadł na to znacznie wcześniej. Po kilku czczych próbach przejścia przez barierę upiór znieruchomiał.
- Wciąż niezbyt skora do rozmowy czy może rzeczywiście niezdolna? – rzekł Cień w przerwie między ciężkimi oddechami. Spojrzała na niego nienawistnie jednocześnie zlizując jego krew z pazurów i zniknęła.

Wykonał prowizoryczny opatrunek na rany, odpoczął chwilę pod posągiem smoka i wrócił na zewnątrz. Widmo nie powróciło. Wyszedł poza obręb bariery, napił się wody z fontanny, umył twarz, obmył rany. Rozejrzał się wciąż nie dostrzegając niczego podejrzanego. Z dużą dozą pewności stwierdził, że upiór dał sobie z nim spokój. Wciąż skoncentrowany i lekko zaniepokojony ruszył przez miasto odnaleźć upragnioną karczmę.
 
wojto16 jest offline  
Stary 13-09-2009, 21:16   #299
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Szedł polną drogą prawie że w cieniu wysokich traw, kiedy usłyszał tętent końskich kopyt. Po chwili zaś zobaczył konia, który szedł w jego stronę.

Ronir prawie od razu wiedział, że coś jest nie tak w scenie którą widział – niby zwykły koń z jeźdźcem, jednak…
Kiedy okazało się, że jeździec ma wielką ranę rąbaną w piersi, jakby ktoś mu przyłożył bardzo ciężkim toporem, paladyn aż się rozejrzał ze zdziwienia.
Kto? Gdzie? Jak? Kiedy?
Te i wiele innych pytań przeszło przez głowę młodego zakonnika. Powoli zbliżył się do konia i truchła, po czym zatrzymał gniadosza, żeby się dowiedzieć czegoś więcej.

„Jeździec” miał przy sobie łuk i kołczan strzał, a także pochwę na miecz, jednak samego ostrza nie było. Szybkie spojrzenie na ranę pozwoliło Ronirowi ocenić, że człowiek zmarł całkiem niedawno, bowiem krwawił bardzo obficie.
Była bardzo długa i bardzo głęboka – zaczynała się gwałtownie i takoż kończyła. Paladyn aż bał się wyobrazić sobie osobę i broń które to uczyniły, bowiem na dodatek rana była tak szeroka, że mógł tam bez problemu włożyć palec. Jednak ze względów oczywistych tego nie zrobił.

Po dłuższej chwili wahania i zastanawiania się, Ronir postanowił przeszukać trupa – miał na szyi metalowy naszyjnik z łapą kota, zaś w kieszeni ciężką sakiewkę, która jednak nie była ani wypchana, ani nic w niej nie brzęczało. Mimo to, paladyn wolał ją zostawić.

Potem przeszedł do sprawdzania juków – tam znalazł manierkę z wodą, zestaw noży, linę, hubkę, krzesiwo i… czaszkę.


Wyglądała dość dziwnie – była zrobiona z jakiegoś nieznanego paladynowi materiału i ozdobiona prawdopodobnie złotem.
Ronir rozejrzał się raz jeszcze, obawiając się że nagle znikąd ktoś lub coś na niego wyskoczy, jednak nic nie dostrzegał, a mrok nocy pogłębiał się coraz bardziej. Schował do swojego plecaka czaszkę, oraz naszyjnik z kocią łapą.

Myśląc szybko ułożył trupa człowieka w trawie i wsiadł na gniadosza. Mimo iż był paladynem – obrońcą ludzi i uświęconym wojownikiem, to był również człowiekiem i jako takowy odczuwał teraz strach, który nakazywał mu jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
- Wybacz mi… - wyszeptał, po czym ruszył w swoją stronę, tym razem konno.

Wierzchowiec był łagodny – nie wierzgał, ani nie opierał się. Po prostu robił to co jeździec mu kazał. Jechał przez drogę czas jakiś, kiedy jego wzrok utknął w drzewie w oddali.

Jako jedyny „niezwykły” element krajobrazu, potężny dąb przykuł uwagę Ronira, tym bardziej że właśnie natknął się na drodze na zamordowanego człowieka. Z jakiegoś powodu to drzewo wydawało się paladynowi miejscem, które by mu coś więcej powiedziało o całej sprawie. Jednak strach mu podpowiadał, żeby jechał dalej i nie przejmował się tym wszystkim.

Obejrzał się za siebie – trup, którego zostawił w trawie był już tylko punktem w trawie, gdzie wiadomo, że „coś jest”, bo trawa jest przygnieciona. Zobaczył przed oczami wielką ranę w piersi, z której gęsto lała się krew. Zawahał się.

Z tego wszystkiego gniadosz się zatrzymał. Ronir patrzył raz na drogę przed sobą, a przynajmniej ten jej fragment który jeszcze widział, a potem na drzewo w oddali, które już ledwo dostrzegał.

W końcu spiął konia i ruszył ku dębowi. Po kilku chwilach dotarł do drzewa. Jednak oprócz potężnego, zdrowego konara, licznych gałęzi i nader zielonych liści, nie dostrzegał w nim nic co by mu pomogło wywnioskować kto zabił tamtego człowieka.

Rozczarowany odwrócił się i wrócił na drogę, by kontynuować wędrówkę. Do tego czasu słońce już prawie całe się schowało za horyzontem, pozostawiając Ronira w prawie zupełnych ciemnościach.
Nic więc dziwnego, że po chwili wędrówki paladyn dostrzegł ognisko przy drodze.

Zaintrygowany, spiął konia i ruszył kłusem, by po chwili zobaczyć polowe ognisko.


Było bardzo dziwne. Po prostu ogień pośród udeptanych wysokich traw. Żadnego śladu obozowiska, żadnego dodatkowego drewna, żeby dołożyć, nic.
Ognisko było tak… dziwne i proste jednocześnie, że aż Ronira zaczęło denerwować. I właściwie gdzie był jego „właściciel”?
Paladyn ze zdziwienia aż rozłożył ręce i rozejrzał się dookoła, po czym powiedział głośno:
- Halo, jest tutaj ktoś? – jednak odpowiedziała mu jedynie niezwykle irytująca cisza kłócąca się z trzaskającymi iskrami.

Ronir zsiadł z konia, mając nadzieję że gniadosz nigdzie nie odbiegnie, bowiem nie miał go gdzie przywiązać. Rozejrzał się raz jeszcze, jednak znów nic nie dostrzegał.

Miał nadzieję że ktokolwiek rozpalił to ognisko wkrótce wróci i co więcej pozwoli mu zostać – wydawało się to dobrym miejscem na spędzenie nocy.
Usiadł przy ognisku po przeciwnej stronie, tak żeby widzieć drogę i położył swój ciężki, dwuręczny miecz obok siebie. Tak na wszelki wypadek.

Nagle, coś w trawie się poruszyło… jednak to był tak niewielki i nieznaczący ruch, że Ronirowi równie dobrze mogło się wydawać. Może wiatr poruszył trawą? Może to jakieś zagubione zwierzątko polne?
Paladyn tylko wzruszył ramionami i czekał dalej w niepokoju. Ta trawa… może jednak tam coś było?

Wyciągnął z juków pochodnię i zapalił ją od ogniska. Następnie, trzymając pochodnię w lewej, a miecz w prawej ręce, podszedł do miejsca, gdzie coś teoretycznie się poruszyło, jednak – oczywiście – nic tam nie dostrzegł.
Wrócił do ogniska i usiadł przy nim wyciągając nieco prowiantu. Nadal miał sporą nadzieję, że właściciel wróci. Niemniej jednak to miejsce zaczynało go przerażać.

Poderwał się nagle, przyłapany z sucharem w ustach, który szybko zjadł. Zdecydowanie wyczuł ruch za sobą. Chwycił miecz i wbił go w ziemię. Następnie wpatrując się w mrok, powiedział głośno:
- Wyjdź i pokaż się. Przecież cię nie skrzywdzę.

Odpowiedziała mu jedynie cisza. Mocno już zaniepokojony Ronir zaczął pakować swoje rzeczy, kiedy wyraźnie coś zobaczył po swojej lewej stronie. Kiedy tylko odwrócił głowę, by spojrzeć w tamtym kierunku, ruch zamarł… a gniadosz, który był obok, stanął nagle dęba i zaczął rżeć.

Paladyn chwycił miecz w ręce. W tym czasie koń już opadł na cztery kopyta i ruszył galopem w kierunku, z którego przybyli. Przez chwilę wsłuchiwał się w dźwięk kopyt i stwierdził że wierzchowiec ciągle galopuje – nie miał szans go dogonić i uspokoić.

Jednak co go tak wystraszyło?
Musiał wiedzieć – zamknął oczy i skupił się wymawiając modlitwę do swojego boga.
„Daj mi siłę i zrozumienie, abym mógł sprawiedliwie ocenić tego kto tu się znajduje za to co uczynił" – powiedział w myślach.
*Brzdęk*
Ronir rozpoznał dźwięk bełtu uwalnianego z kuszy, by chwilę później poczuć, jak ów bełt ociera się o jego zbroję. Prawie natychmiast się schylił, niemal kucnął.
„Śmią… atakować… mnie?! Lamilidinie, pokaż mi wrogów Sługi Twego w postaci światła niebios, abym mógł wymierzyć im sprawiedliwość w twoim imieniu.”

Chwilę później mrok nocy został rozjaśniony pięcioma punktami w trawie, niby ktoś zapalił tam pięć latarni. Zrozumiał wtedy, że to zwykła zasadzka zwykłych rabusiów rządnych pieniędzy. Pięciu rabusiów dokładnie.

Gniew rozpalił się w nim, niby ktoś wrzucił go do niezwykle gorących płomieni. Sprawiedliwość, zemsta, kara. Bez litości. To oni zabili tamtego człowieka, który teraz leżał w trawie. To oni próbowali zabić Ronira przy pomocy kusz.
Tchórze, bandyci. Bez honoru. Nie zasługują na to, by żyć.

Wszystkie te myśli przemknęły przez umysł paladyna w ciągu sekundy, może nawet mniej. Oczy zaczęły mu się świecić na złoto. Początkowo słabo, ledwo dostrzegalnie, lecz już po chwili po prostu się paliły, niby ucieleśnienie jego gniewu i rządzy wymierzenia kary.

Chwycił pochodnię w prawą dłoń i cisnął ją w punkcik światła jak najbliżej drogi – nieważne w którą jej stronę. Następnie, chwyciwszy miecz w ręce, pobiegł w tamtym kierunku i wymówił w myślach pospiesznie słowa modlitwy:

„Lamilidinie, panie mój. Sprowadź sprawiedliwość na tych nieszczęśników, niechaj poczują Twój gniew. Niech prawda na nich zstąpi niczym uderzenie młota – niechaj ich otumani i spowolni ich ruchy, aby sługa Twój mógł wymierzyć im sprawiedliwość w Twoim imieniu i aby nie mogli więcej sprzeciwiać się Twojej woli”.

Cały czas biegnąc wydał z siebie potężny ryk wściekłości i zamachnął się mieczem kiedy był już blisko świecącego się celu, by po chwili zadać cios.
Jeśli jest celny, co można zazwyczaj ocenić po rozlewie krwi, krzyku ofiary, lub tego że miecz trafia w coś miękkiego – Ronir biegnie w kierunku kolejnego światełka.
Jednak jeśli chybi – kopniakiem stara się zdezorientować przeciwnika i jeszcze raz zadać cios mieczem.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 13-09-2009 o 21:19.
Gettor jest offline  
Stary 13-09-2009, 23:35   #300
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kafalin:

Sily'a:

Ruszyłaś szybko w kierunku placu głównego, zaś Elf biegł za tobą. Niemal nie zauważyłaś jak przekroczyłaś bramę, nie zważając na wołanie żołnierza. Mijałaś ciemne, puste uliczki, a także domy ze świecącymi w środku światłami pochodzącymi, zapewne, od magicznych lamp.

W końcu dobiegłaś do placu z fontanną i... nic się nie działo. Nic!
Chwilę po tobie wpadł tam Wysoki Elf, rozglądając się uważnie. Wyraźnie był czymś zaniepokojony.
Tylko czym?

Kiedy się nad tym zastanawiałaś, również poczułaś to samo.
Wokół była martwa cisza. Cykady nie ośmielały się grać, ptaki nie śpiewały. Nikt się nie odzywał i jedynie woda pluskała ponuro, wydobywając się z pysków Smoków, lecz ona również wydawała się niezwykle martwa i złowroga.

Nagle zerwał się wiatr, zawodząc ponuro niczym upiór powstały z grobu.
Dookoła panowała ciemność, gęsta nieprzenikniona i nierozproszona nawet przez światła domów, wydających się czaszkami ze świecącymi oczodołami.
Niebo nie pomagało. Zachmurzone, ciężkie obłoki przesłoniły księżyc oraz gwiazdy, odcinając ostatnie ze źródeł światła.

Wiatr jęczał dalej obijając się ślepo przez uliczki, by wypaść zimnym strumieniem prosto na was.
Żołnierz powoli położył rękę na rękojeści swojej broni, ostrożnie, nie wydając żadnego dźwięku, dobywając jej.

-Teraz lepiej żebyśmy weszli do środka. Za późno na to, byśmy wrócili za mury-wyszeptał, a jednak jego głos rozszedł się po dźwiękowej próżni jak dźwięk dzwona. Żałobnego.

Chwycił cię za rękę, posuwając się, w pozycji wyjściowej do ataku, do drzwi pałacu.

Elf zatrzymał się gwałtownie, spoglądając w dół. Kiedy tam spojrzałaś, dostrzegłaś ciemne plamy, prowadzące w kierunku wrót pałacu. Krew.
Raptem rozległ się ponury, złowróżebny skrzek o niezwykłej intensywności. Rozszedł się po martwej ciszy, wypełniając ją, choć wcale taki odgłos nie był lepszy.

Nagle coś wystrzeliło spod ziemi!


Eteryczna kobieta o pustych, czarnych oczach patrzyła na was z okrucieństwem wymalowanym na twarzy, gdzie umiejscowione były zęby, wśród których znajdowały się kły. Zadziwiająco materialne na tle całego ciała. Również pazury zdawały się aż za bardzo rzeczywiste.

Ponownie wydała wysoki, nienaturalny i nieludzki skrzek, od którego bolały uszy, po czym wzleciała w górę.

Elf szybko stanął przed tobą, przyjmując pozycję bojową, zaś upiór w gorze wydał jeszcze jeden, donośny skrzek.

Błysnęło. Kątem oka zobaczyłaś coś jakby twarz na niebie.
Zygzaki pioruna. Wydawało ci się, że oba kształty wypływają z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się oczy.
A może to tylko złudzenie optyczne?

Nagle istota runęła w dół, atakując.

Cień:

Postanowiłeś zaryzykować i odnaleźć karczmę, jednakże tym razem nieco szybciej niż poprzednio.

Ponownie mijane uliczki wyglądały jakby miały ochotę pochłonąć wędrowca, rywalizując o to z domami. Pomimo owej nieprzyjemnej aury, było całkiem spokojnie.
Żadne upiory nie wyskakiwały znikąd, chcąc pożreć daną osobę. Nic takiego się nie działo, choć odgłosy kroków niepokojąco wypełniały ciszę, sugerując przyspieszenie marszu.
Wydawało się, iż nawet odgłos bicia własnego serca przypomina wybijanie rytmu przez dobosza.

Nagle usłyszałeś znajomy skrzek, lecz szedłeś dalej, czując na sobie powiew wiatru. Jęczącego i zawodzącego powietrza.

Karczma powinna być gdzieś na obrzeżu... Gdzieś niedaleko... Tylko gdzie?

Kolejny skrzek, wypełniający całe miasto. Ciężko było zidentyfikować położenie upiora.

Naraz rozległ się błysk. Kątem oka zauważyłeś coś... jakby jakąś twarz, a kiedy niebo zgasło, dwa pioruny przeszyły nocne niebo w dziwnych miejscach. Wydawały się wypływać z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą były oczy.
Chyba, że było to złudzenie.

Szyld, który jakby znikąd znalazł się nad tobą był bardzo dobrze ukryty przez ciemność, lecz mimo wszystko rozpoznałeś budowlę. Karczma.
Wszedłeś do środka, nie czekając na pojawienie się demonicznej kobiety.

Pomieszczenie wypełnione Wysokimi Elfami było całkiem gwarne, inne od nastroju panującego na zewnątrz. Już nawet ich spojrzenia były bardziej przyjazne niż atmosfera na zewnątrz.

Wysokie pomieszczenie wypełniało ciepłe światło latarń, padające na drewnianą podłogę. Stało na niej wiele stolików otoczonych krzesłami, jednakże nie wszystkie były zapełnione. Kilka z nich było zajmowanych przez samotnych indywidualistów, zaś nieliczne pozostałe były puste.

W kominku, za barem znajdującym się po prawej stronie, wesoło trzaskał ogień, dając światło siedzącemu w fotelu karczmarzowi. Siedział przy wejściu na zaplecze.

Drugi kominek znajdował się po lewej stronie, zaś w nim również dominowały płomienie. Przed nim stała kanapa i dwa fotele, które były puste.

Na końcu sali, naprzeciwko drzwi wejściowych, znajdowało się kolejne skrzydło prowadzące, zapewne, na górę.

Fass:

Ronir:

Rzuciłeś pochodnią w jednego z napastników, a kiedy płonące drewno wpadło w trawę, zapanowało tam niezwykłe poruszenie, w którym ktoś poderwał się nagle na nogi, odrzucając od siebie ogień. W jego ręku spoczywała kusza, której nie zdążył naładować do końca.

Ty jednak nie zaprzestałeś ataku, napierając również siłą swojej wiary. Człowiek, który wstał, zachwiał się nagle, jakby zakręciło mu się w głowie, co było najlepszym dowodem na ingerencję twojego boga.

Z rykiem ruszyłeś na przeciwnika. Wyglądał zupełnie tak, jakby nie bardzo wiedział co się dookoła dzieje. Nie dowie się już nigdy.
Szybko skoczyłeś ku kolejnemu, lecz ten zdołał odzyskać świadomość, choć nie prędkość ruchów.
Wzniósł rękę w obronnym geście i... nic mu to nie dało.

Została już tylko trójka, więc bezzwłocznie popędziłeś na następnego, lecz ten odzyskał już nie tylko trzeźwość myślenia, ale również szybkość ruchów.
Błyskawicznie dobył on krótkiego miecza, zaś w jego ślad poszło trzech pozostałych, podnosząc się spośród traw.

Tym razem twój atak nie przyniósł skutku, jednakże jeden z odzianych na ciemno typów, doskoczył do ciebie, wyprowadzając własny atak.

Cesenni:

Borin:

Nagłe trzęsienie ziemi, choć lekkie, odniosło pożądany skutek. Zaskoczeni napastnicy zostali wyprowadzeni z trybu, w jaki się wprawili, a jeden nawet upadł, zwalniając mechanizm kuszy. Bełt wystrzelił w niebo, natomiast drugi z kuszników zachował się rozsądniej, gdyż natychmiast puścił spust, by nie nacisnąć go przez przypadek.

Mężczyzna z mieczem, który wyszedł spomiędzy skał, zachwiał się, natomiast twój były rozmówca był bliski wywrócenia się.

Nie mniej jednak ty, wiedzący co się zapowiada, utrzymałeś równowagę, biegnąc od razu ku celowi, do którego dotarłeś w trzech susach, a kiedy wziąłeś szeroki zamach, tamten domyślił się co się stanie, więc próbował się zasłonić.
To był błąd. Stracił równowagę, lecąc na ziemię, lecz twój topór właśnie zmierzał ku miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były nogi.
Aktualnie w tym miejscu był brzuch, zaś ogromnego topora nie dało się zatrzymać.

Błyskawicznie odbiegłeś od ciała, padającego na ziemię, chowając się za głazami.

W tym czasie człowiek z mieczem zdołał odzyskać równowagę, jeden z kuszników ponownie stanął w pozycji strzeleckiej, zaś ostatni podniósł sie, ładując bełt.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172