Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2009, 12:43   #163
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Marek Różogórski

Dziewczynka obserwowała go zza krzaka jaśminu. Podeszła bliżej dopiero, gdy jej kolega - z wyglądu młodszy, ale za to odważniejszy, wychynął zza rogu zrujnowanej dawnej stajni. Obydwoje wpatrywali się pożądliwie w piłkę... a może w Marka?
Dziewczynka przykucnęła na ziemi i wystrzeliła nagle jak z procy, pędząc biegiem w stronę Marka z rozpostartymi jak do uścisku ramionami.

Przystanęła równie gwałtownie, jak ruszyła.
- Klare! Hans! - nieznoszący sprzeciwu męski głos osadził dziewczynkę na miejscu. Pod murem stał szczupły, wręcz wychudzony mężczyzna o ostrych rysach twarzy.



Stukał papierośnicą we wnętrze dłoni. A potem wyciągnął rękę, uśmiechnął się miło i gestem przywołał dzieci do siebie. Ociągając się ruszyły w jego stronę, rzucając Markowi ostatnie spojrzenie, pełne żalu i zawodu.

Wszyscy

Zimne piwnice, w których zorganizowana była wystawa, ochłodziły nastroje, ochłodziły umysły i ochłodziły ciała. Co wyraźnie widać było po dopasowanej bluzeczce Joli. Widać było również, że nie nosi ona bielizny. Natrętne męskie spojrzenia prześlizgiwały się po kultystce, rozbierały ją i… i nagle na głowę potencjalnego fantazjującego mężczyzny wylany został kubeł zimnej głowy. Bynajmniej nie dlatego iż J.J. była w towarzystwie dwóch kobiet, to mogło jeszcze bardziej podsycać męską wyobraźnię. Z pewnością ów widz wyobrażał sobie iż podobny sposób zareagowały i ich ciała. Nie wywołał go również widok Staszka swobodnie konwersującego z kobietami. Kubeł zimnej wody wywoływał widok pozostałych, hmmm męskich członków wyprawy. Natrętny widz musiał się zastanawiać co taka, gorąca, ponętna, och… i w ogóle i w szczególe… kobieta robi w towarzystwie takich… takich… ale obiekt jego westchnień i marzeń zniknął już za kolejnym załamaniem korytarza.

Wystawa była starannie przygotowana. I, co dziwne jak ma polskie warunki, każde zdjęcie czy dokument opisany był w kilku europejskich językach. Organizatorzy postarali się również o wypożyczenie oryginalnych dokumentów dotyczących akcji T4. Można było również zobaczyć sam budynek przy Tiergartenstraße 4. Zdjęcia osoby głównych odpowiedzialnych za, jak to eufemistycznie określali hitlerowcy, „eutanazję” osób upośledzonych. Plakaty propagandowe. Wozy służące do zabijania gazem.
W następnej sali udokumentowana została już sama Akcja T4 w Lubiążu. Zachowały się kartoteki ostatnich pacjentów, personelu i oprawców. Trochę zdjęć.

Co się stało w Heinrich Hoffmann Anstalt für Irre und Epileptische w Leubus w słoneczne popołudnie 18 czerwca 1941 roku? Odnalezione pod posadzką dokumenty rzucały na okrutne wydarzenia nowe światło... ale były to tylko domysły.
Pewne jest to, że furgonetka akcji T4 w asyście żołnierzy stanęła tego dnia na dziedzińcu klasztoru. Pewne jest to, że dyrektorowi szpitala przedstawiono odpowiednie dokumenty i zażądano wydania pacjentów.
I wtedy coś poszło nie po myśli przeprowadzających akcję. Coś wbrew niemieckiemu Ordnung. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Z wymiętych listów do komendanta Wehrmachtu w Leubus, do organizatorów akcji T4 i przyjaciół wynikało jasno, że Herr Docteur był przeciwny akcji t4. Że walczył do końca o pacjentów swojego szpitala. Jego listy nie przyniosły wybawienia. Czy zatem, gdy wydano mu rozkaz wydania pacjentów, wypełnił go posłusznie?
Być może tak. Być może nie. Ale jeden fakt jest pewny - dyrektor umarł tego dnia razem ze swoimi pacjentami, śmierć poniósł również personel placówki. Czy nie można więc przypuszczać, że Herr Docteur sprzeciwił się, a jego twarde "nein" powtórzyli jego pracownicy?

Z pierwszego zdjęcia dyrektor szpitala patrzył spokojnym, lekko rozbawionym wzrokiem, choć jego twarz nosiła już oznaki koszmarnego zmęczenia. Ubrany w jasny, letni garnitur siedział przy stoliku nad jakimś stawem w towarzystwie starszego, eleganckiego mężczyzny o semickich rysach twarzy. Refleks światła pełgał po trzymanej w jego ręku papierośnicy.
Podpis pod zdjęciem głosił: Laurentius Karl Baade i jego mistrz i nauczyciel, wrocławski psychiatra Aron Lenckner, taras nieistniejącej restauracji Haasego w parku Południowym we Wrocławiu, sierpień 1937.

Zwykłe zdjęcie. Dwóch lekarzy psychiatrów. Dwóch przyjaciół. Niemiec i Żyd, których połaczyła myśl, że umysł można leczyć tak samo, jak ciało. W słoneczny dzień spotkali się, może się umówili, a może natknęli na siebie przypadkiem, siedzą pod drzewami przy kawie i snują profesjonalne, a może i całkiem banalne rozmowy. Zwykłe zdjęcie. Tylko że obydwaj nie żyją.

Grzesiu wpatrywał się w uśmiechnięte łagodnie, z pewnym pobłażaniem dla młodszego kolegi, oblicze Lencknera. Parę lat później, gdzieś pomiędzy 1 czerwca 1941 roku, kiedy Baade napisał list, a 18 czerwca, kiedy zamordowano personel i pacjentów szpitala w Leubus, Aron ciężko biegł ulicami Breslau, by nadać list do przyjaciela. Coś musiało go zaniepokoić - tak bardzo, że nie zważając na siebie, był gotów natychmiast jechać do Lubiąża. Listu nie nadał, a Grześ zastanawiał się, czy Aron umknął ścigającym go żołnierzom w labiryncie przejść i bram, i dotarł bezpiecznie do czekającego na niego przyjaciela. Czy Baade doczekał się odpowiedzi na te pytania?

Gdy Grzesiu patrzył na zmęczoną twarz niemieckiego doktora, nagle tknęło go uczucie, że powinien. To było ważne, aby na te pytania odpowiedziano.


Laurentius Karl Baade - (1895-1941) dyrektor Heinrich Hoffmann Anstalt für Irre und Epileptische w Leubus. Psychiatra i tłumacz z greki i łaciny - głosiła lakoniczna notka. W tych kilku słowach zamknięto życie człowieka. Ograniczające je daty, imię i nazwisko, zawód i hobby.

Porządek oglądania jednego zdjęcia po drugim przerwał Paweł, w swoim nie do podrobienia stylu machając rękami jak wiatrak i ściągając na siebie uwagę wszystkich zwiedzających. Atmosfera wystawy dawała mu się we znaki, zdjęcia dzieci, które zagazowano, wycisnęły mu łzy w oczu. Kiedy więc przyuważył na końcu sali napis: Ci, którzy przeżyli, podążył ku niemu jak ku światełku nadziei w mroku ludzkiego okrucieństwa.

Zdjęcia były trzy. Jedno przedstawiało chłopca o ciemnych, kręconych włosach. Uśmiech odsłaniał szparę między jedynkami. Dzieciak opierał się o rower, zdezelowaną damkę, a jego wyraz twarzy świadczył, że w tej chwili jest królem świata.

Abraham Weinberg
- głosił podpis. Urodzony w 1933. Przeżył.

W jego uśmiechu, w jego rysach było coś takiego...

- Marek, Marek! – Paweł zamachał ręką na swojego podopiecznego. – Marek! To ty. No zobacz. Tylko zobacz.

Jola tak od niechcenia rzuciła okiem na zdjęcia pokazywane przez Pawła. Sama nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Młodziutka, zapewne tuż po szkole dziewczyna w krzywo zawiązanym czepku pięlęgniarskim stała obok doktora Baadego. Zerkała na niego kątem oka. Przy wychudzonym lekarzu o steranej twarzy jej sylwetka o może zbyt mocnej budowie promieniała siłą i energią młodości.

Jola znała tę kobietę. To była jej babcia. Była tego pewna, a pewność umocnił podpis pod zdjęciem.

Amelia Kapcioch - urodzona w 1925, pielęgniarka. Przeżyła. Zanim wyprowadzono pacjentów, uciekła z dwójką dzieci - Abrahamem i Anną - przejściem podziemnym prowadzącym z głównego budynku klasztoru do dawnych pomieszczeń gospodarskich.

Ostatnie zdjęcie przedstawiało maleńką dziewczynkę o ogolonej - zapewne z powodu wszawicy - głowie.
Anna Bromberg - urodzona w 1939. Przeżyła.
Leczyłem ją - rozbrzmiało w głowie Dagmary. - leczyłem ją, wyrwałem ją śmierci! Jesteś mi to winna, Frau O'Sullivan!

Kobieta rozejrzała się płochliwie, ale po jej twarzy przeszedł tylko ciąg zimnego powietrza. I zapach. Zapach dobrego tytoniu. Podeszła do Staszka.

Staszek przyglądał się właśnie zdjęciu jednego z pacjentów.



A Staszkowi przyglądała się Dagmara. W jej odczuciu Werbena był nienaturalnie biały, a do tego nienaturalnie spocony. Kropelki potu lśniły jak perły. Staszek rozpiął kołnierzyk. Coś go wyraźnie dusiło. Nagle Staszek oparł się o ścianę. Starł pot z czoła. Po czym złapał się za serce i osunął na ziemię. Ktoś krzyknął. Ludzie zaczęli się zbierać się wokół leżącego. Dagmara stała przez chwilę jak wryta. Dopiero szturchnięcie kogoś wyrwało ją z tego dziwnego stanu.

- Proszę się odsunąć. Proszę zrobić mi miejsce! – Kobieta w średnim wieku przepychała się przez tłum i to ona szturchnęła Dagmarę. – Przepraszam państwa, jestem lekarzem.

Magda podbiegła zaraz do Staszka.
- Proszę wezwać pogotowie. Ma pani telefon? – Lekarka mówiła do Magdy rozpinając Staszkowi koszulę.
Zbadała puls. I udzieliła mu pierwszej pomocy. Magda w tym czasie dzwoniła na pogotowie.

Karetka przyjechała dość szybko. Zahamowała na dziedzińcu, pryskając nader estetycznie żwirem na boki. Lekarz przyjął sprawozdanie od udzielającej pomocy pani doktor i zapakowali Staszka do karetki.

- Jadę z nim! – rzuciła Magda i wpakowała się bezceremonialnie do karetki za sanitariuszami. - Nie ruszajcie się stąd - zdążyła jeszcze powiedzieć, zanim zamknięto drzwi.

Erka odjechała na sygnale. Magowie zostali sami na pustym dziedzińcu, który opuszczali ostatni zwiedzający były klasztor goście. Pomału zbliżał się wieczór.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline