Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2009, 17:42   #161
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Wnętrze strychu wyglądało wprost zachwycająco… a tak w każdym razie uznał Marek.

Rodecki widział tam jedynie parę gratów z odległej przeszłości, z których nawet on, mimo całego swojego geniuszu, nie mógłby zrobić żadnej maszyny. Stare meble, maszyna drukarska, ogólnie pojęty złom. Nic ciekawego, większość tych rzeczy znajdowała się na pierwszym lepszym śmietnisku.

Nim Paweł się zorientował, Mirek już buszował po strychu, zachwycony każdym przedmiotem.

- Marek! Marek! Wracaj! I chodź po belkach!- krzyknął za chłopakiem

- Jasne! - dobiegło cichutko z oddali.

Rodecki westchnął. Powinien ruszyć i powstrzymać Eterytę, zanim stanie mu się coś złego. Mógł zniszczyć jakiś przedmiot, albo własne ciało. Tym bardziej, ze mężczyzna był pewny, iż jego podopieczny nie idzie po belkach. Ach, ta dzisiejsza młodzież…

- Synku!


Stała tam, zupełnie jak prawdziwa. Jej długie blond włosy powiewały na wietrze, a zbłąkany promień słońca odbijał się od jej sukienki, rozświetlając kwiatowy wzór, z którego tak się cieszyła.

- Syneczku!

To było tak nierealne, tak niemożliwe, tak nieprawdopodobne. Mama zginęła dawno, bardzo dawno. Nie mogła żyć, nie mogła tak o stań na tym strychu i patrzeć na niego, uśmiechać się przyjaźnie, wciągać rąk w stronę swego syna. Nie mogła.

Pamiętał, jak umierała. Był przy niej przez ostatnie chwile jej życia. Trzymał ją za rękę, gdy z delikatnym uśmiechem i wyrazem ulgi na twarzy odchodziła na drugą stronę. Był przy niej w każdej sekundzie, nie zostawił jej samej nawet na moment. Nie mógł, po prostu nie mógł. Była jego mamą. Jedyną, jaką miał na całym świecie. Miał, bo zginęła.

Ale mimo to stała tu, dokładnie przed nim, na wyciągnięcie ręki…

Paweł nie wahał się ani chwilę. Ruszył do swej mamy biegiem, z łzami szczęścia w oczach. Była tak blisko, jeszcze jeden krok, jeden oddech, jedna chwila. Mężczyzna skoczył w ramiona swej rodzicielki.

… i upadł na twardą, drewnianą podłogę.

Bolało, bardzo bolało. Ból fizyczny był jednak skutecznie zagłuszany przez ten gorszy, duchowy.

Tak bardzo się cieszył, tak radował na sam jej widok. Tak chciał, by go objęła, przytuliła, by zobaczyła, jak bardzo się usamodzielnił, jak bardzo wyrósł. Potrzebował jej pochwały, jej dotyku, jej ciepła i spokoju, który zawsze miała nie tylko dla niego, ale też dla innych, nawet obcych ludzi. Potrzebował jej mądrości i rad, których nigdy nie szczędziła. Potrzebował jej samej.

I miał ją, przez krótka chwilę była przy nim, uśmiechała się do niego i zachowywała tak, jakby nie zniknęła z jego życia na kilka długich, smutnych lat. A teraz znowu odeszła, raniąc swego syna mocniej, niż mógłby to uczynić ktokolwiek inny.

Rodecki zadrżał na całym ciele, próbując sobie wmówić, że nic się nie stało, że to, co zobaczył, było zwykłą grą świateł, iluzją jego umysłu, wytworem świadomości, przewidzeniem. Z całej siły powstrzymywał łzy, które naszły mu do oczu przed ucieknięciem spod rzęs. Tytanicznym wysiłkiem, udało mu się to.

Dopiero wtedy spostrzegł, że potknął się o walizkę.

~*~

- To ja, to ja!

Paweł krzyczał, potrząsając energicznie przestraszonym Mirkiem, trzymając jednocześnie twarz poza zasięgiem jego rąk, które wściekle młóciły powietrze. Chłopak był przestraszony, spanikowany, wstrząśnięty. Rodecki nie wiedział, co mogło być tego przyczyną, mając w pamięci świeże wspomnienie zjawy własnej matki nawet nie próbował zgadywać, co się mogło stać.

- To ja, to ja. Spokojnie, to ja, Paweł…- szepnął uspokajająco, podnosząc Mirka i z trudem utrzymując go na swych chudych rękach. Znał jego ból, sam przed chwila go doświadczył. Młodzieniec potrzebował teraz opieki, zrozumienie, troski, ale przede wszystkim czasu, by zapomnieć o tym, co ukazał mu strych.

- Widzisz? Już schodzimy na dół. Spokojnie, zaparzę Ci herbatę i położę pod kocem. Zobaczysz, zapomnisz o wszystkim. Wierz mi, robię dobrą herbatę.- zagadywał, wolno i z wysiłkiem schodząc po schodach na dół. W jego głosie czuć było tyle spokoju, ile mógł z siebie wydobyć po wydarzeniach, których obaj doświadczyli.

- Mama mnie tego nauczyła...

Kącik ust Rodeckiego zadrgał minimalnie, gdy wymówił ostatnie zdanie.
 
Kaworu jest offline  
Stary 10-06-2009, 17:10   #162
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Z Marka wychodziło dziecko. Tak, oczywiście wiedział, że tu leżą tylko graty, ale to były dzieła takich jak oni. Gutenberg był wprawdzie jednym z przyszłych technokratów ale przecież Synowie Eteru też byli kiedyś technokratami i nikt im tego nie wypominał.
Wszystko zepsuła piłka...

"Komm, spiel mit uns!"

Marek krzyczał, chyba. Uspokoił się chyba dopiero piętro niżej, ale niewiele do niego docierało. Chwilę później siedział już na krześle z kubkiem parującej herbaty w ręku i spoglądał tępo w niebyt.
- Muszę coś z tym zrobić. - Powiedział w końcu, odstawiając kubek.
- Z czym? - Zapytał Paweł, patrząc z ciekawością na Marka.
- Z dziećmi. Znowu je widziałem.
- To dlatego krzyczałeś?
- Tak... One nie są straszne, nie same w sobie. Zaskoczyły mnie, to chyba najgorsze. No i wiesz, to są duchy zamordowanych, zawsze mają straszną aurę.
- Co zrobisz?
- Jedyne, co mogę zrobić. Zagram z nimi.


***

Piłkę dostał od Kamili, zostawili ją jacyś poprzedni goście. Widać, uciekali stąd w takim pospiechu, że coś im umknęło. Marek zapchał sobie uszy słuchawkami, muzyka ułatwiała mu skupienie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=72kgE4wT4wU[/media]

Lubił piłkę nożną, ale nie był nigdy fanem sportu zawodowego. To chyba dlatego nigdy nie był w 'paczce'. Paczka grała na podwórku w piłkę, potem szli obejrzeć mecz przy piwie. Łaskawie pozwalali Markowi grać ze sobą, ale zawsze traktowali go jak obcego. Podbicie, główka, gol.
- Kommt, spiel mit mir. - Powiedział, odbijając piłkę kolanem. Nie był pewny na co liczył, ale coś powinno się stać. Duchy zawsze chętnie do niego przychodziły.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 22-06-2009, 12:43   #163
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Marek Różogórski

Dziewczynka obserwowała go zza krzaka jaśminu. Podeszła bliżej dopiero, gdy jej kolega - z wyglądu młodszy, ale za to odważniejszy, wychynął zza rogu zrujnowanej dawnej stajni. Obydwoje wpatrywali się pożądliwie w piłkę... a może w Marka?
Dziewczynka przykucnęła na ziemi i wystrzeliła nagle jak z procy, pędząc biegiem w stronę Marka z rozpostartymi jak do uścisku ramionami.

Przystanęła równie gwałtownie, jak ruszyła.
- Klare! Hans! - nieznoszący sprzeciwu męski głos osadził dziewczynkę na miejscu. Pod murem stał szczupły, wręcz wychudzony mężczyzna o ostrych rysach twarzy.



Stukał papierośnicą we wnętrze dłoni. A potem wyciągnął rękę, uśmiechnął się miło i gestem przywołał dzieci do siebie. Ociągając się ruszyły w jego stronę, rzucając Markowi ostatnie spojrzenie, pełne żalu i zawodu.

Wszyscy

Zimne piwnice, w których zorganizowana była wystawa, ochłodziły nastroje, ochłodziły umysły i ochłodziły ciała. Co wyraźnie widać było po dopasowanej bluzeczce Joli. Widać było również, że nie nosi ona bielizny. Natrętne męskie spojrzenia prześlizgiwały się po kultystce, rozbierały ją i… i nagle na głowę potencjalnego fantazjującego mężczyzny wylany został kubeł zimnej głowy. Bynajmniej nie dlatego iż J.J. była w towarzystwie dwóch kobiet, to mogło jeszcze bardziej podsycać męską wyobraźnię. Z pewnością ów widz wyobrażał sobie iż podobny sposób zareagowały i ich ciała. Nie wywołał go również widok Staszka swobodnie konwersującego z kobietami. Kubeł zimnej wody wywoływał widok pozostałych, hmmm męskich członków wyprawy. Natrętny widz musiał się zastanawiać co taka, gorąca, ponętna, och… i w ogóle i w szczególe… kobieta robi w towarzystwie takich… takich… ale obiekt jego westchnień i marzeń zniknął już za kolejnym załamaniem korytarza.

Wystawa była starannie przygotowana. I, co dziwne jak ma polskie warunki, każde zdjęcie czy dokument opisany był w kilku europejskich językach. Organizatorzy postarali się również o wypożyczenie oryginalnych dokumentów dotyczących akcji T4. Można było również zobaczyć sam budynek przy Tiergartenstraße 4. Zdjęcia osoby głównych odpowiedzialnych za, jak to eufemistycznie określali hitlerowcy, „eutanazję” osób upośledzonych. Plakaty propagandowe. Wozy służące do zabijania gazem.
W następnej sali udokumentowana została już sama Akcja T4 w Lubiążu. Zachowały się kartoteki ostatnich pacjentów, personelu i oprawców. Trochę zdjęć.

Co się stało w Heinrich Hoffmann Anstalt für Irre und Epileptische w Leubus w słoneczne popołudnie 18 czerwca 1941 roku? Odnalezione pod posadzką dokumenty rzucały na okrutne wydarzenia nowe światło... ale były to tylko domysły.
Pewne jest to, że furgonetka akcji T4 w asyście żołnierzy stanęła tego dnia na dziedzińcu klasztoru. Pewne jest to, że dyrektorowi szpitala przedstawiono odpowiednie dokumenty i zażądano wydania pacjentów.
I wtedy coś poszło nie po myśli przeprowadzających akcję. Coś wbrew niemieckiemu Ordnung. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Z wymiętych listów do komendanta Wehrmachtu w Leubus, do organizatorów akcji T4 i przyjaciół wynikało jasno, że Herr Docteur był przeciwny akcji t4. Że walczył do końca o pacjentów swojego szpitala. Jego listy nie przyniosły wybawienia. Czy zatem, gdy wydano mu rozkaz wydania pacjentów, wypełnił go posłusznie?
Być może tak. Być może nie. Ale jeden fakt jest pewny - dyrektor umarł tego dnia razem ze swoimi pacjentami, śmierć poniósł również personel placówki. Czy nie można więc przypuszczać, że Herr Docteur sprzeciwił się, a jego twarde "nein" powtórzyli jego pracownicy?

Z pierwszego zdjęcia dyrektor szpitala patrzył spokojnym, lekko rozbawionym wzrokiem, choć jego twarz nosiła już oznaki koszmarnego zmęczenia. Ubrany w jasny, letni garnitur siedział przy stoliku nad jakimś stawem w towarzystwie starszego, eleganckiego mężczyzny o semickich rysach twarzy. Refleks światła pełgał po trzymanej w jego ręku papierośnicy.
Podpis pod zdjęciem głosił: Laurentius Karl Baade i jego mistrz i nauczyciel, wrocławski psychiatra Aron Lenckner, taras nieistniejącej restauracji Haasego w parku Południowym we Wrocławiu, sierpień 1937.

Zwykłe zdjęcie. Dwóch lekarzy psychiatrów. Dwóch przyjaciół. Niemiec i Żyd, których połaczyła myśl, że umysł można leczyć tak samo, jak ciało. W słoneczny dzień spotkali się, może się umówili, a może natknęli na siebie przypadkiem, siedzą pod drzewami przy kawie i snują profesjonalne, a może i całkiem banalne rozmowy. Zwykłe zdjęcie. Tylko że obydwaj nie żyją.

Grzesiu wpatrywał się w uśmiechnięte łagodnie, z pewnym pobłażaniem dla młodszego kolegi, oblicze Lencknera. Parę lat później, gdzieś pomiędzy 1 czerwca 1941 roku, kiedy Baade napisał list, a 18 czerwca, kiedy zamordowano personel i pacjentów szpitala w Leubus, Aron ciężko biegł ulicami Breslau, by nadać list do przyjaciela. Coś musiało go zaniepokoić - tak bardzo, że nie zważając na siebie, był gotów natychmiast jechać do Lubiąża. Listu nie nadał, a Grześ zastanawiał się, czy Aron umknął ścigającym go żołnierzom w labiryncie przejść i bram, i dotarł bezpiecznie do czekającego na niego przyjaciela. Czy Baade doczekał się odpowiedzi na te pytania?

Gdy Grzesiu patrzył na zmęczoną twarz niemieckiego doktora, nagle tknęło go uczucie, że powinien. To było ważne, aby na te pytania odpowiedziano.


Laurentius Karl Baade - (1895-1941) dyrektor Heinrich Hoffmann Anstalt für Irre und Epileptische w Leubus. Psychiatra i tłumacz z greki i łaciny - głosiła lakoniczna notka. W tych kilku słowach zamknięto życie człowieka. Ograniczające je daty, imię i nazwisko, zawód i hobby.

Porządek oglądania jednego zdjęcia po drugim przerwał Paweł, w swoim nie do podrobienia stylu machając rękami jak wiatrak i ściągając na siebie uwagę wszystkich zwiedzających. Atmosfera wystawy dawała mu się we znaki, zdjęcia dzieci, które zagazowano, wycisnęły mu łzy w oczu. Kiedy więc przyuważył na końcu sali napis: Ci, którzy przeżyli, podążył ku niemu jak ku światełku nadziei w mroku ludzkiego okrucieństwa.

Zdjęcia były trzy. Jedno przedstawiało chłopca o ciemnych, kręconych włosach. Uśmiech odsłaniał szparę między jedynkami. Dzieciak opierał się o rower, zdezelowaną damkę, a jego wyraz twarzy świadczył, że w tej chwili jest królem świata.

Abraham Weinberg
- głosił podpis. Urodzony w 1933. Przeżył.

W jego uśmiechu, w jego rysach było coś takiego...

- Marek, Marek! – Paweł zamachał ręką na swojego podopiecznego. – Marek! To ty. No zobacz. Tylko zobacz.

Jola tak od niechcenia rzuciła okiem na zdjęcia pokazywane przez Pawła. Sama nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Młodziutka, zapewne tuż po szkole dziewczyna w krzywo zawiązanym czepku pięlęgniarskim stała obok doktora Baadego. Zerkała na niego kątem oka. Przy wychudzonym lekarzu o steranej twarzy jej sylwetka o może zbyt mocnej budowie promieniała siłą i energią młodości.

Jola znała tę kobietę. To była jej babcia. Była tego pewna, a pewność umocnił podpis pod zdjęciem.

Amelia Kapcioch - urodzona w 1925, pielęgniarka. Przeżyła. Zanim wyprowadzono pacjentów, uciekła z dwójką dzieci - Abrahamem i Anną - przejściem podziemnym prowadzącym z głównego budynku klasztoru do dawnych pomieszczeń gospodarskich.

Ostatnie zdjęcie przedstawiało maleńką dziewczynkę o ogolonej - zapewne z powodu wszawicy - głowie.
Anna Bromberg - urodzona w 1939. Przeżyła.
Leczyłem ją - rozbrzmiało w głowie Dagmary. - leczyłem ją, wyrwałem ją śmierci! Jesteś mi to winna, Frau O'Sullivan!

Kobieta rozejrzała się płochliwie, ale po jej twarzy przeszedł tylko ciąg zimnego powietrza. I zapach. Zapach dobrego tytoniu. Podeszła do Staszka.

Staszek przyglądał się właśnie zdjęciu jednego z pacjentów.



A Staszkowi przyglądała się Dagmara. W jej odczuciu Werbena był nienaturalnie biały, a do tego nienaturalnie spocony. Kropelki potu lśniły jak perły. Staszek rozpiął kołnierzyk. Coś go wyraźnie dusiło. Nagle Staszek oparł się o ścianę. Starł pot z czoła. Po czym złapał się za serce i osunął na ziemię. Ktoś krzyknął. Ludzie zaczęli się zbierać się wokół leżącego. Dagmara stała przez chwilę jak wryta. Dopiero szturchnięcie kogoś wyrwało ją z tego dziwnego stanu.

- Proszę się odsunąć. Proszę zrobić mi miejsce! – Kobieta w średnim wieku przepychała się przez tłum i to ona szturchnęła Dagmarę. – Przepraszam państwa, jestem lekarzem.

Magda podbiegła zaraz do Staszka.
- Proszę wezwać pogotowie. Ma pani telefon? – Lekarka mówiła do Magdy rozpinając Staszkowi koszulę.
Zbadała puls. I udzieliła mu pierwszej pomocy. Magda w tym czasie dzwoniła na pogotowie.

Karetka przyjechała dość szybko. Zahamowała na dziedzińcu, pryskając nader estetycznie żwirem na boki. Lekarz przyjął sprawozdanie od udzielającej pomocy pani doktor i zapakowali Staszka do karetki.

- Jadę z nim! – rzuciła Magda i wpakowała się bezceremonialnie do karetki za sanitariuszami. - Nie ruszajcie się stąd - zdążyła jeszcze powiedzieć, zanim zamknięto drzwi.

Erka odjechała na sygnale. Magowie zostali sami na pustym dziedzińcu, który opuszczali ostatni zwiedzający były klasztor goście. Pomału zbliżał się wieczór.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-06-2009, 21:43   #164
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara w ciszy i skupieniu oglądała kolejne eksponaty na wystawie. Nie czuła jakiejś wyższej potrzeby zachowania ciszy, uczczenia pamięci ofiar. Po prostu czuła, że właśnie tak powinna się zachować, właśnie tego oczekują od niej ludzie.

Tragedia niemieckiej okupacji nie dotykała jej bezpośrednio. Oczywiście wiedziała, że były obozy i krematoria, i getta, i Gestapo łapiące niewinnych ludzi. Dziadek Stanisław zadbał o to, by mała Dagmara poznała tragiczną historię ojczyzny przodków, ale żaden z owych przodków, czy krewnych nie trafił do obozu pracy, nawet ukochanemu dziadkowi Staszkowi został oszczędzony ten los. Dagmara znała historię, mogła nawet wymienić sporo z ważniejszych dat, ale ta historia jej bezpośrednio jej nie dotyczyła, a przynajmniej tak jej się wydawało.

Kobieta oglądała właśnie zdjęcie przedstawiające niemieckiego dyrektora szpitala i jego żydowskiego przyjaciela. Twarz Baade’a wydała jej się dziwnie znajoma. Gdzieś już go widziała, bardzo dawno temu. Gdzie to było? Na jawie? A może we śnie?

Świat nagle stał się dziwnie czarno-biały. Tak, jakby był to film z lat 40., czy 50. XX wieku. Dagmara nie oglądała już zdjęć na wystawie w Lubiążu, była gdzieś bardzo daleko, bardzo dawno temu. Zdenerwowana biegła pustym korytarzem w budynku sądu. Coś poszło nie tak, tylko co?

Przystanęła pod ścianą i wyjęła z torebki papierosa. Długo szukała zapalniczki, jednak bezskutecznie. „Jasna cholera” – przeklęła w myślach i westchnęła ciężko. Nagle przed nią pojawiła się zapalona, długa zapałka. Dagmara zaciągnęła się dymem i poczuła, że wraca jej zdrowy rozsądek.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny, który podał jej ogień.

Świat znów stał się kolorowy. Zadziwiające, jak człowiek może się cieszyć, gdy nagle ktoś mu je odbierze i po długim oczekiwaniu znowu zwróci. Tak właśnie czuła się teraz Dagmara. Radość, z tego, że żyje, że może widzieć kolory, wypełniła jej serce o mały włos go nie rozrywając. I tak samo szybko jak się pojawiła, znikła niewiadomo gdzie.

- O szlag! – krzyknęła nie zważając na to, że pracownicy muzeum patrzą na nią z dezaprobatą, a inni zwiedzający są wyraźnie zdziwieni. – O szlag – powiedziała ciszej do stojącego tuż obok Marka. – Ja go znam. Widziałam go we śnie, wtedy w domu Rodeckiego.

Szum wywołany jej dziwnym zachowaniem milkł powoli. Kobieta również się uspokoiła, choć niepewność tego, czego właściwie doświadczyła kłuła ją gdzieś pod żebrami. Kolejne zdjęcia, twarze, miejsca. W potoku zmieniających się obrazów nieprzyjemne ukłucia zelżały, a z czasem zupełnie ustały. I właśnie wtedy zdarzyło się coś, co rozniosło w drobny mak jej spokój:
- Marek, Marek! - zawołał Paweł z drugiego końca sali. – Marek! To ty. No zobacz. Tylko zobacz.
Podobieństwo faktycznie było uderzające. Dosłownie.
- No, pięknie! – mruknęła kobieta chyba bardziej do siebie niż do innych. – Coraz mniej mi się to podoba.

Dagmara odeszła kawałek. Przystanęła przy ostatnim zdjęciu, tuż obok Staszka. Również twarz pacjenta wydawała jej się znajoma, ale w świetle niedawnych zdarzeń jakoś jej to nie zdziwiło.

- Grzesiek, czy mogę cię na chwilę prosić? – zagadnęła do stojącego nieopodal mężczyzny. Gdy podszedł do niej, szepnęła – Poznajesz? To Ernst Breslauer, jeden z ludzi, których akta przeglądaliśmy razem w archiwum. Intrygujące – rzuciła na koniec pod nosem.

Dagmara spojrzała na Staszka. Był blady, trupio blady można by rzec. Kropelki potu lśniły jak perły. Mężczyzna rozpiął kołnierzyk. Coś go wyraźnie dusiło. Nagle oparł się o ścianę. Starł pot z czoła, po czym złapał się za serce i osunął na ziemię. To, co zdarzyło się później znów wydawało jej się filmem, tym razem w zwolnionym tempie. Ktoś krzyczy, ktoś woła lekarza, jeszcze ktoś dzwoni po pogotowie. Ale Dagmara tak naprawdę w ogóle tego nie słyszała, myślami była już zupełnie gdzie indziej. Bardzo, bardzo daleko i dawno temu.

***

Noc. Mała, ciemnowłosa dziewczynka siedzi na kolanach starszego mężczyzny. Dziadek opowiada jej historyjki śmiejąc się do rozpuku.

- Lisia, czas chyba iść do łóżka, już późno – mówi nagle mężczyzna uśmiechając się dobrotliwie.
- Tata, nie nawyzywaj jej tak, ona ma na imię Eilis – dobiega gdzieś z pomieszczenia.

Dopiero teraz ją zauważyli. Stała opierając się o drzwi, dumna, wyniosła, z lekkim grymasem wykrzywiającym pełne usta. Dziewczynka mocniej przytuliła się do mężczyzny
-Morgan, daj spokój. Przecież jestem jej dziadkiem.


Czarnowłosa wyszła zostawiając za sobą nieprzyjemną ciszę. Mężczyzna wstał delikatnym, acz stanowczym gestem zganiając z kolan dziecko. Następnie wziął za rękę wnuczkę i ruszył ku drzwiom. W połowie drogi przystanął. Ścisnął mocniej maleńką rączkę i zachwiał się lekko. Dziewczynka spojrzała na dziadka. Jego twarz była nienaturalnie blada i błyszcząca od lepkiego potu. Kropelki potu lśniły jak perły. Mężczyzna rozpiął kołnierzyk granatowej koszuli. Próbował się o coś oprzeć, ale niczego nie miał pod ręką. Ponownie się zachwiał, starł pot z czoła, po czym złapał się za serce i osunął na ziemię.

- Chodź do mnie – szepnął ktoś stojący bardzo blisko. – Chodź, zaprowadzę cię tam, gdzie nie będzie już bólu.

Stała tuż za nią, wysoka, posągowo piękna, spowita w kruczą czerń, z rękoma rozłożonymi w matczynym geście. Uśmiechała się, jednak był to najbardziej przerażający uśmiech, jaki dziewczynka kiedykolwiek widziała. Równe, idealnie białe zęby wyglądały niczym kły bestii szykującej się do ataku, a może tylko jej się wydawało. Kobieta poruszyła głową i dziewczynka dopiero teraz zauważyła, że jej twarz zakryta jest kapturem, idealnie czarnym kapturem.
- Proszę, niech mi go pani nie zabiera – pisnęła dziewczynka w nagłym przypływie odwagi.


Czarna spojrzała na dziecko. Jej oczy były niczym bezgwiezdna noc: mroczne, zimne, jednocześnie piękne i straszne. Nie odezwała się ani słowem. Dziewczynka upadła na kolana. Przytuliła twarz do bezwładnej dłoni dziadka i zaszlochała.

- Nie odchodź, dziadku!
***
- Nie odchodź, Staszku! – dobiegło gdzieś z bardzo daleka i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jej własny głos, dziwnie rozpaczliwy.

Pochylała się nad nieruchomym mężczyzną, trzymała go za rękę tak, jak całe wieki wcześniej trzymała za dłoń swego dziadka. Ktoś ją szturchnął, ale nawet tego nie zauważyła. Dopiero na ostre słowa lekarki odsunęła się od nieprzytomnego.

Wśród ogólnej wrzawy Dagmara wybiegła z pomieszczenia. Chłód zbliżającego się wieczoru orzeźwił ją trochę, ale to nie wystarczyło. Drżącymi rękoma wyciągnęła z torebki papierosa i zapaliła go. Pierwszy wdech i przyjemna fala odrętwienia zalała wszystkie członki. Usiadła na najniższym stopniu i podkuliła nogi pod brodę, zaciągnęła się jeszcze raz, a potem najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Rozryczała się tak, jak nie robiła tego od bardzo dawna, może nawet od Jego śmierci. Ona zmieniła wszystko.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 23-06-2009 o 20:21.
echidna jest offline  
Stary 30-06-2009, 22:48   #165
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Adrian szwendał się tu i ówdzie po wystawie tak jak i jego owczarek niemiecki szwendał się i dosłownie węszył po ludziach co razu wzbudzając zainteresowanie jako bezpański pies. Nie podobał się mu ani klasztor ani jego piwnice. Nie będąc w komitywie tutejszych magów w ich jakże ważnej wyprawie i będąc samemu z psem, postanowił zrobić coś rozsądnego. Mało co miało sens w tej sytuacji, więc polonista co razu tylko notował co ciekawsze informacje które mogły się przydać albo na później albo też w pracy, boju o kształt młodych umysłów. Ubrany w garnitur, notujący coś poważny mężczyzna prezentował się nie jako turysta, a prędzej poważny dziennikarz przygotowujący materiały do artykułu. To samo zresztą zarzucił Lucjan z propozycją małej farsy która to hermetyk stanowczo odrzucił jeszcze przed przyjściem tutaj. Nie podobały się mu natomiast napisy w kilku językach. Nigdzie za granicą nie pisano w kilku, wystarczył angielski. Oczywiście Polacy zawsze musieli traktować innych tak jak siebie, nie znających języków gdzie wszystko musi być w narodowych bo z szanownym panem ministrem nie porozmawiasz po angielsku. Polonista skrzywił się nieznacznie czytając kolejne podpisy. Kiedy nastało zmieszanie z karetką, znużony Adrian i Lucjan przyjęli je jako swoiste wybawienie. Coś się działo, jednak nie na tyle aby tym razem oderwać hermetyka od zdjęć i jednego podpisu którego tłumaczenia niebywale go rozbawiły. Mądrę ślepia jego wilczura zadały się domagać, aby wyjaśnił komizm, jednakże wśród ludi gadanie z psem byłoby nienormalne.
Wyszedł na plac wraz z resztkami zwiedzających dostrzegając płaczącą Dagmarę. Bez słowa usiadł na stopniu obok z prawej strony kobiety, zaś jego wilczur osaczył ja z drugiej strony. Tak, zapewne pies liżący po łapie był jednym z najlepszych środków uspokajających. Nie zadał głupkowatego „nic pani nie jest” gdyż osobie płaczącej coś musi być.

-Spokojnie. Nie jest źle. Co się stało?

Podejście pedagoga. Czasami przeklinał swą skostniałość w tak młodym wieku.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 30-06-2009 o 23:17.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-07-2009, 09:34   #166
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Grzesiek oglądał wystawę, pragnąc jednak zapamiętać jak najwięcej informacji, tak by mógł później na spokojnie to wszystko przeanalizować. Obecnie, na myślenie nie miał zbytnio czasu jak i w zasadzie możliwości. Obecność Joli skutecznie obniżała poziom ukrwienia obu jego półkul mózgowych, pomijając już fakt że nie lubił wycieczek zorganizowanych…

-Intrygujące, tak. -Grzesiek zaczął baczniej przyglądać się oglądanym zdjęciom i podpisom kiedy zawołała go Dagmara. Martwi ludzie byli owszem zawsze bardzo intrygujący dla niego, zwłaszcza te fragmenty pod sam samiuśki koniec ich życiorysów. Niestety obecnie zbyt dużo ludzi wciąż jeszcze żywych pałętało się wokół. Grzesiek natomiast ciągle miał przed oczyma wizję która niedawno nawiedziła go w ubikacji. -To nie może być przypadek.-rzucił , choć komentarz mógł tyczyć się zarówno tego ,o czym myślał, jak i fotografii. Wiedział że w nocy zapewne wiele się wyjaśni. W zasadzie o tym marzył, gdyż jeśli chodzi o przekonanie, to był pewien, że na wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa...



To miejsce, ta atmosfera. Ci ludzie i ostatnie zdarzenia. Był pewien że w najbliższym czasie znów zaczną przychodzić. Teraz jednak, po latach, nie bał się już ich. Był przygotowany, pomimo że przez wszystkie lata odmawiał nauki w kwestii bezpośredniej ingerencji w ich poczynania. Metoda którą proponowała siostra odrzucał z zasady - owszem, uczyła go wielu rzeczy, ale nie będzie młodsza siostra uczyć go jak radzić sobie z nieco nazbyt materialnymi wymyślonymi przyjaciółmi. Metodę którą natomiast proponowali oddelegowani do opieki nad nim ludzie od TW Diabła - odrzucał z dodatkowym przeżegnaniem się i splunięciem pod buty. Świątej pamięci matka nie pochwalałaby babrania się podczas takich satanistycznych rytuałów...

Z zadumy wyrwało Grześka dopiero zamieszanie. Zasłabnięcie Staszka – ą w zasadzie Stanisława, gdyż Grzesiek nie przypominał sobie żeby byli w bliższej komitywie –przyjazd karetki i zabranie go w siną, niczym jego twarz, dal to wszystko trwało dla niego zaledwie sekundy. Na całość zdarzenia patrzył niczym postronny obserwator, tak jakby oglądał je z odległej perspektywy i wcale nie stał tu i teraz w centrum wydarzeń. Chorobliwa fascynacja śmiercią, zrodzona z jego wypaczonego rezonansu narastającego od czasów jego Przebudzenia, znów dawała o sobie znaki. Nie było to zwykłe podglądanie ludzkiego nieszczęścia sprzed kilku dni. Tym razem patrzył na kogoś, może nie bliskiego, ale na pewno nie osobę wobec której powinien być obojętny.

Wolnym krokiem podszedł do pośpiesznie zbierających do karetki Staszka ratowników. Chciał spojrzeć na niego jeszcze raz. Niestety, pomimo swoich obiekcji wobec tej grupy, był Euthanatosem. Przelotne spojrzenie powiedziało mu aż za dużo. Zdecydowanie za dużo…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 03-07-2009, 18:38   #167
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Grzegorz wstał za potrzebą. Trochę jeszcze rozespany otworzył drzwi do pokoju, a mimo otwartego okna nie słyszał nic. Żadnego ptaka, żadnego pijaczka, żadnego samochodu. Mimowolnie rzucił okiem w stronę okna. Zdawało mu się że widzi ją. Siedzącą na parapecie, nagą dziewczynę.



Ale gdy obrócił głowę w jej stronę zniknęła, a może w ogóle jej tam nie było. Tylko puste, czarno-białe okno.



Tym brakiem kolorów zbytnio się nie przejął, w końcu była noc. Ponaglany przez fizjologię ruszył tam, gdzie nawet król chadza piechotą... I zatrzymał się wpół kroku. Coś mu nie pasowało na korytarzu! Coś było nie tak!!! To nie był ten korytarz! Długi, owszem, i był, ciemny zresztą też. Ale to, co znajdowało się za drzwiami, nijak nie pasowało do tego, co zarejestrował jego umysł wcześniej.



Gotycki korytarz ciągnący się w nieskończoność, w jedną i drugą stronę, nie pasował do, no właśnie jakiego słowa by tu użyć, „noclegowni”, tak, „noclegownia” byłaby chyba najtrafniejszym określeniem miejsca, gdzie nocowali.

Nagłe trzaśnięcie okna wyrwało go z zadumy, obudziło też resztę. Coś dziwnego było w powietrzu. Takie bliskie, niemal namacalne, a takie nieokreślone.



A może to ta mgła, która w nienaturalny sposób układała się w pokoju. Jej zimne macki dotykały wszystkiego i wszystkich. Kłębiły się wokół łóżka Magdy. Wokół pustego łóżka. Pustego? Przecież panna Sośnicka miała wrócić na noc. Dzwoniła po północy do Dagmary, aby poinformować, iż stan Staszka jest stabilny, że żyje, jest w dobrych rękach, ale musi zostać w szpitalu. A ona sama miała wrócić jak najszybciej. Joli nawet coś się przez sen uwidziało, iż Magda wchodziła do pokoju i z westchnieniem padła na łóżko. J.J była tego wręcz pewna. Ale teraz Magdy nie było. Ba, nawet pomiętolony śpiwór wskazywał na to, iż ktoś w nim spał. Bezsprzecznie jednak Magdy nie było.

Kolejne trzaśnięcie, tym razem drzwi zostawionych bez opieki przez Grześka, przyprawiło wszystkich o palpitacje serca. Głodniok spojrzał raz jeszcze na zewnątrz, tak mimowolnie, i tam gdzie przed chwilą jeszcze ciągnął się gotycki hol, tam teraz był dobrze znany mu korytarz pociągnięty olejną farbą. No może z jedynym małym szczegółem, nadal wszystko było czarno-białe.



Wychylający się przez okno mężczyzna obejrzał się za siebie, jak gdyby słyszał głosy, duchy. Patrzył prosto na stojących w drzwiach magów, patrzył niewidzącym wzrokiem. W pewnym momencie wyciągnął dłoń przed siebie i wskazał na Grzegorza.

-Du!! Du!! Du bist…!! Aaaaaaaaa…!! – Chwycił się za głowę i zaczął krzyczeć. Zaraz też nadbiegły dwie siostry zakonne, ujęły nieszczęśnika pod pachy zaczęły gdzieś prowadzić. Gdy mijali magów, mężczyzna wyrwał się trzymającym go kobietom i rzucił się na Głodnioka. Jednak jego dłonie przeleciały przez ciało maga niczym przez powietrze. Mężczyzna usiłował jeszcze raz pochwycić Eutanatosa, ale zakonnice skutecznie go unieruchomiły zaczęły na siłę ciągnąć za sobą.
- Nein!! Nein!! Lasst mich in Ruhe!! Lasst mich in Ruhe!!- Cała trójka zniknęła za zakrętem, ale krzyki mężczyzny dochodziły do uszu magów jeszcze długo.

Magowie stali jak zahipnotyzowani. Jedyne co widzieli, to czarno-białe smugi, które ich mijały. Słyszeli jakieś głosy, ale nie mogli nic z nich wyłowić. Co jakiś czas jedna z tych czarno-białych smug potrącała Grzegorza.
Słońce nieubłaganie goniło po nieboskłonie, dla całej piątki było to zaledwie kilka minut. Ale dla tego świata, wszyscy bez wątpienia mieli wrażenie, wręcz pewność, że są w innym świecie, nie ich świecie, ale dla tego świata minęła już cała doba.

I czas nagle zwolnił. Zupełnie bez przyczyny i zupełnie niespodziewanie. Czarno-białe smugi znów stały się ludźmi. Mogli rozpoznać ich twarze. To były te same twarze, które widzieli na wystawie.

Do uszu Przebudzonych dotarł natarczywy dźwięk silników samochodowych. Gdy wyjrzeli przez okno, to same okno, przez które jeszcze pięć minut temu wyglądał nieznany im mężczyzna, zobaczyli zatrzymujące się pod bramą ciężarówki. Część z nich to były ciężarówki wojskowe, z których zaraz wyskoczyli umundurowani wehrmachtowcy . Głodniok przełknął ślinę. Miał dzisiaj wyjątkowego pecha. Rozpoznał kilku z hitlerowców. To byli ci sami, którzy kilka dni temu poturbowali go porządnie.

Żołnierze rozbiegli się po całym klasztorze, kilku wraz z esesmanami minęło ich .
Magowie widzieli, jak wermachtowcy wyciągają siłą z pokojów pacjentów, jak zaganiają ich na dziedziniec. A tam z boku stało kilka specjalnych ciężarówek. Kręciło się wokół nich kilku ludzi w białych kitlach i kilku cywilów. Żołnierze przynosili im co jakiś czas dokumenty. Lekarze, ci w białych kitlach z pewnością musieli być lekarzami, przeglądali zawartość akt i co jakiś czas oglądali pacjentów.



Grzesiek obrócił na chwilę głowę i szybko tego pożałował. Na końcu korytarza stali jego „znajomi” z Wehrmachtu. Oni też go zauważyli i ruszyli szybkim krokiem w jego stronę.

- Du!! Jude!! Halt!! – Usłyszał po raz kolejny.

- Spadamy. – Rzucił do swoich towarzyszy. Właściwie nie musiał tego robić, gdyż wszyscy zdążyli już usłyszeć i zobaczyć żołnierzy. A nikt nie miał zamiaru sprawdzać, czy i oni są ślepi na ich obecność.

Magowie biegli prosto przed siebie, nie oglądając się, gdzie są ich prześladowcy. Jednakże jak na złość wszystkie napotkane drzwi były zamknięte i nie było gdzie się ukryć. W końcu jednak znaleźli jakieś uchylone, wpadli tam wszyscy i zamarli. Musieli trafić do gabinetu dyrektora. Wszyscy rozpoznali Dr Laurentiusa Karla Baade'go, dyrektora szpitala psychiatrycznego. Stał za swoim biurkiem otoczony kilkoma esesmanami. Coś krzyczał. Esesmani też krzyczeli i wymachiwali mu pod nosem jakimiś papierami.
Dagmara kątem oka zauważyła, jak ścigający ich żołnierze wycofują się szybko spod drzwi.
Jeden z esesmanów wszedł prosto w Pawła i przeszedł przez niego. Rodecki przez ten ułamek sekundy poczuł całą nienawiść, jaką ten niemłody już Niemiec miał w sobie. To było coś ohydnego. W tym samym czasie między dyrektorem a jego gośćmi wywiązała się szarpanina. Padł strzał. Baade osunął się na ziemię. Esesmani wyszli z gabinetu przechodząc przez magów. Teraz wszyscy mogli poczuć te wszystkie negatywne uczucia. Tę nienawiść. Poczucie wyższości i pogardę. Żądzę mordu. I chłód.
Dagmara i Jola poczuły coś jeszcze. Coś na kształt miłości. Obie były pewne, że ci, którzy przez nie przeszli posiadali rodzinę, żonę, dzieci. Obie były pewne, że owi mężczyźni kochali swoją rodzinę. Ale negatywna energia zagłuszała to.

Naziści odeszli. Magowie zostali sami.


***
Adriana obudziło uderzenie w piersi. Zrzucił z siebie zmorę i dopiero wtedy otworzył oczy.
Lucjan obdarzył go przestraszonym spojrzeniem. Sierść na jego karku zjeżyła się jak szczotka.
- Coś przeszło, przed chwilą. Wszystko było inne.
- Jak wyglądało to inne?
Lucjan przysiadł na zadzie.
- Lucjan?
- Jak sen szaleńca. Jak kalekie dziecko. Jak coś, co było zdrowe, i przestało. To coś cię minęło. Czasami warto być nudziarzem - zażartował niepewnie.
- Gdzie poszło?
Lucjan machnął łbem w stronę drzwi wyjściowych.
- Do tamtych.
Lucjan ruszył jak oszalały przed siebie. Adrian go wołał, ale bezskutecznie. Gdy mag wyszedł ze swojego pokoju zalała go oślepiająca jasność. Nic nie widział. Słyszał tylko szczekanie psa i po omacku szedł za nim. Coś lub ktoś potrącił. Poczuł taką dawkę nienawiści i agresji, jak gdyby się z samym szatanem spotkał. I nagle wpadł na kogoś.


To był Marek. Adrian leżał jak długi na podłodze. Lucjan zaczął go lizać po twarzy. Obok niego leżał młody eteryta. A nad nimi pochylały się znajome twarze. Adrian spotkał ich dzisiaj na wystawie.


Nagle wszystkich zalała ogromna fala strachu, bólu. A nieopisany ludzki krzyk drażnił uszy. Wszyscy zakryli sobie uszy by nie słyszeć, by trochę złagodzić ich ból wywołany tym okropnym ludzkim wrzaskiem.
Grzesiek dodatkowo słyszał jeszcze czyjś śmiech. Demoniczny, przerażający śmiech.

- Ja tu jeszcze wrócę!! Wrócę!

I nagle wszystko umilkło. Zapadła wręcz grobowa cisza.

Magowie nie czuli już bólu i strachu. Tylko młody Eutanatos słyszał ten straszny śmiech.

Ze ścian, z podłogi, wszędzie zaczęły pojawiać się ludzkie sylwetki. Coś szeptały między sobą. Pokazywały na magów.

- Uciszcie się! – Grzesiek rozpoznał głos. To był ten sam, który śmiał się przed chwilą. – Zamknąć gęby. Róbcie, co wam każę, a wyjdziemy stąd.

Wszystkie upiory zamilkły. A ten, który je uciszył odwrócił się do magów. Zlustrował każdego zimnym spojrzeniem. Zatrzymał się przy Dagmarze.

- Witam panią mecenas. Cóż za niespodziewane spotkanie. – Dagmara czuła się tak, jak gdyby dotykał ją oślizgły gadzi język.

- Wiem, po co tu jesteście. – Ponownie roztoczył nienawistne spojrzenie. – Ale ja się zabezpieczyłem. – Wskazał na jedną ze ścian.
Wszyscy zobaczyli, jak ze ściany wyłania się sylwetka Magdy. Jej ramiona były wyciągnięte do góry, niczym ramiona ukrzyżowanego. Głowa zwisała bezwładnie. Z ust ciągnęło się pasmo krwawej śliny. Ściana wchłonęła ją i po Magdzie została tylko krwawa plwocina na podłodze.

- Przynieście mi księgę, a nic jej się nie stanie! Macie na to jeden dzień!

Wszystkie upiory schowały się. Magowie pozostali sami.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-08-2009 o 19:23.
Efcia jest offline  
Stary 04-07-2009, 20:18   #168
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
-Noszeszkurwaaamać...-wyrwało się zasapanemu z powodu przymusowej, zaskakującej przebieżki i co by nie powiedzieć, zapierającego dech w piersiach przeżycia. Jak zwykle chciał tylko iść do ubikacji. W rezultacie, czuł się jakby wir go wciągnął. W zasadzie, w metaforycznym sensie tak się stało, gdyż był w zasadzie po uszy w...

-Przede wszystkim. -Grzesiek z całą powagą na jaka mógł się zdobyć, zwrócił się do reszty zgromadzonych w sali. -Jeśli wam się coś takiego znowu przydarzy, uciekajcie jak teraz. Tych szwabów spotkałem parę dni temu i jeszcze mnie głowa boli. To nie iluzje, krotko mówiąc, nie sugerujcie się tym że przez was przechodzili... -może były do dla niektórych rzeczy oczywiste, ale lepiej było je głośno wypowiedzieć.

Coś w Grześku pękało. To co przed chwilą widział, było tak podobne do tych dziwnych momentów kiedy jego wymyśleni przyjaciele z dzieciństwa, naprawdę zaczynali ingerować w jego życie. Dziecięcy psycholog, potem psychiatra, gadka o depresji, środki farmakologiczne, wizyty u terapeutów. Przycichło. Potem przyszło Przebudzenie, a teraz wszystko wróciło. Tylko że teraz wiedział już że to nie były i nie są bajki, ani wymysły zaburzonej traumatycznymi przeżyciami dziecięcej wyobraźni…

Grzesiek nie zamierzał marnować czasu. Głęboko żałował że olewał sugestie nasyłanych przez TW Diabła „terapeutów” na temat podęcia nauk okultystycznych. Czas było na okulistykę, a w zasadzie uzbrojenie oka w szkiełko…

Podszedł do swoich rzeczy i zaczął je rozkładać. Na łóżku wylądowały od razu laptop, ą po chwili walki z bocznymi kieszeniami także modem i kable. Pospiesznie zaczął otwierać wszystkie wrzucone na dysk materiały jakie trafiły do niego w ostatnim czasie. Papiery znalezione w skrytce w bramie, rzeczy wyszukane z sieci przez jego siostrę oraz to co dostał od Dagmary w archiwum, choć spisanie tego było trudne, mimo bezbłędnej pamięci Grześka.

Pośpiesznie zaczął stukać w klawiaturę. Po krótkiej chwili to co działo się na ekranie miało już mało wspólnego z normalnymi funkcjami i zdolnościami tego komputera. Po chwili rzucił się do drzwi dzierżąc w dłoni swój niezawodny, wielofunkcyjny pilot niczym broń o masowej sile rażenia...

-Dagmaro, pozwól zemną na moment...-rzucił wychodząc na korytarz.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 05-07-2009, 23:28   #169
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Zanim zdążyła się choć trochę uspokoić, pojawili się oni: wielki kudłaty pies i jego właściciel, poznany jakiś czas temu w siedzibie fundacji. Przez chwilę zastanawiała się skąd u licha ten facet się tu wziął, szybko jednak przestała zaprzątać sobie tym myśli. Dużo ważniejsza była odpowiedź na pytania, dlaczego obok niej siada.

Gdy mężczyzna usiadł tuż obok, przez długą chwilę zdawała się w ogóle go nie zauważać. Chlipała tylko pod nosem, co jakiś czas osuszając mokre od łez policzki wyciągniętą z torebki chusteczką. Co ciekawe na chusteczce nie było widać ani śladu rozmazanego tuszu.

-Spokojnie. Nie jest źle. Co się stało? – odezwał się wreszcie mężczyzna głosem wskazującym na to, że traktuje ją jak ryczącą z byle powodu, nabuzowaną hormonami czternastolatkę.

- Nie twój interes – syknęła trochę głośniej niż zamierzała.

Co on mógł wiedzieć?! Nadęty dupek! Wtrynia nos w nie swoje sprawy, a nie ma o niczym zielonego pojęcia! – pomyślała ze złością i zanim mężczyzna jakkolwiek zareagował, odeszła pospiesznie, wręcz uciekła. Nie potrzebowała teraz niczyjego towarzystwa, a już zwłaszcza kogoś takiego, jak on.
***
Czarno-biała sceneria znów rozciągała się wokoło, zupełnie jak w jej wizjach. To nie wróżyło nic dobrego. Dagmara czuła się bardzo nieswojo, tak jakby już zdążyła zatęsknić za kolorami, jakby obawiała się, że znów jakiś duch wyrzyga się na nią robakami.

Zanim się uspokoiła, los zgotował jej kolejną niemiłą niespodziankę. Zza rogu korytarza wyłoniło się kilku mężczyzn ubranych w mundury Wermachtu. W tej samej chwili usłyszała głośne przełknięcie śliny w gardle Grzegorza, a może tylko jej się wydawało.
- Spadamy! – krzyknął mężczyzna i ruszył biegiem w przeciwną stronę korytarza.

Biegli nie oglądając się za siebie. To nie był najszczęśliwszy moment na rozmyślania, a jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. Dziękowała wszystkim bogom (o ile którykolwiek z nich istnieje), że dała się namówić koleżance na jogging. Bez tego z jej płucami palacza już dawno byłoby po niej.

Dagmara wpadła za wszystkimi do pierwszego pomieszczenia, jakie udało im się otworzyć i zaraz zamarła w bezruchu. Rozpoznała twarz doktora Baad’ego. Stał za swoim biurkiem otoczony kilkoma esesmanami. Coś krzyczał. Esesmani też krzyczeli i wymachiwali mu pod nosem jakimiś papierami.

Kątem oka zauważyła, jak ścigający ich żołnierze wycofują się szybko spod drzwi.
Jeden z esesmanów wszedł prosto w Pawła i przeszedł przez niego. Naziści zaczęli się szarpać z dyrektorem, padł strzał i mężczyzna osunął się na ziemię. Esesmani wyszli z gabinetu. Jeden z nich przeszedł przez ciało Dagmary. Przez tę krótką chwilę kobieta czuła całą złość i nienawiść wypełniającą jego serce, to poczucie wyższość i chęć mordu. I nagle z tego mroku i ohydy wyłoniło się coś czystego i pięknego: miłość do żony i dzieci, troska o ich los. Przebłysk minął bardzo szybko, równie niespodziewanie jak się pojawił. Mężczyźni odeszli, nastała cisza.

Kiedy kobieta myślała, że to już koniec atrakcji, znów zaczęło się coś dziać. Fala bólu i strachu zalała jej umysł. Nieludzki krzyk świdrował w uszach raniąc dotkliwie. Próbowała się przed tym bronić, próbowała zasłonić uszy, by choć trochę złagodzić ból.

Nagle wszystko ustało, zaległa grobowa cisza. Dagmara odetchnęła z ulgą, nie czuła już bólu i strachu. Była to jednak tylko cisza przed burzą. Ze ścian, z podłogi, wszędzie zaczęły pojawiać się ludzkie sylwetki. Coś szeptały między sobą. Pokazywały na nich.

- Witam panią mecenas. Cóż za niespodziewane spotkanie – ten głos, przypominający obślizgły gadzi język, pełzał gdzieś po plecach, lepił się do skóry, przyprawiał o mdłości. Kobieta była zbyt przestraszona, by odpowiedzieć.

Usłyszała dziwne żądanie, coś o jakiejś księdze. O jaką, u licha, księgę może chodzić upiorowi?! – pomyślała ze zdenerwowaniem. Coś o jakichś zabezpieczeniach, a potem nagle ze ściany wyłoniła się bezwładna sylwetka Magdy, skrępowana, niczym ukrzyżowany Jezus. I znów wszystko ustało, zostali sami.

Grzegorz gdzieś poszedł, Dagmara nie próbowała iść za nim, widocznie potrzebował chwili tylko dla siebie. Stała oniemiała wciąż wpatrując się w ścianę, w której przed chwilą zniknęła Magda. To musi być sen, jakiś cholerny koszmar!

- Dagmaro, pozwól ze mną na moment...-rzucił Grzesiek wracając na korytarz. Dopiero te słowa wyrwały ją z otępienia.
-Tak... już idę – mruknęła wchodząc do pokoju.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 15-07-2009, 17:13   #170
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Adrian uściskał swego wilczura. Tak trwał w tym dziwnym uścisku kilka chwil, cały rozegrany i niespokojny. Lecz wraz z chłodna kalkulacją i otrzeźwieniem przyszedł jeszcze większy lęk. Czym mogło być to, z czym Lucjan miął problemy w nazwaniu, właśnie on. Czym było to czego duch mógł się bać? Jeśli było, to on powinien tym bardziej się lękać. Adrian podźwignął się z ziemi i wesoluchny się w komentarzyk... Swego psa.

-A gdzie mordo ty moja?

Adrian spojrzał na zegarek, drżąca dłonią poprawił włosy, mamrotał pod nosem: „Jak kalekie dziecko... Szaleństwo... Gdzie ja się pcham?”. Ktoś już tutaj zginął i pobyt nie był rozsądny. A ni trochę. W milczeniu on i Lucjan udali się do swego pokoju, w czasie dogi młody hermetyk wyciągnął telefon. Palec zaczął chwiejnie wybijać klawisze które to zaś powoli składały na ekranie wyważone słowa. Plątanina zamyślenia, kasowania i formułowania zdań jeszcze raz, wszystko w akompaniamencie głuchego echa kroków na korytarzu.

„Tutaj Adrian Skrzyk. Wybacz, że nie kontaktuje się listem. Chciałbym zapoznać się bliżej z tematyką duchów i zmarłych. Byłbym wielce zadowolony gdybym dostał na pewien czas kilka dzieł traktujących o owych zagadnieniach..”

Podał adres poczty, najwyżej wyrwie się z klasztoru i odbierze – o ile do tego czasu nic go nie rozszarpie. Wysłał smsa do swej mentorki, wszedł do swego pokoju i zamknął drzwi. Zrezygnowany opadł na łózko, uderzył wzrokiem w podłogę i jakby spojrzenie właśnie się tam zatopiło, a w głowie zwalczały myśli.

-Adrian? Adrian?

Milczenie. Pieśń ciszy, jakże błogosławiony balsam, spirytus na ranę czyszczący ją w bólach lęku i zdenerwowaniu. Drżące dłonie, stróżki potu galopujące po czole. Szczekanie psa.

-Adrian!

-Tak?

-Uspokój się człowieku. Uspokój się Adrian.

-Jak sen szaleńca? I co, jak przyjdzie to mam się dwornie ukłonić i przysmażyć mu tyłek którego nie ma?

-Masz mnie. Z samej swej natury...

-Dobra, dość tego.

Adrian powstał z łóżka i podrapał Lucjana za uchem, ziewnął trochę niewyspany.

-Lucjanie, byłbyś w stanie...

-Nie.

-Nawet nie powiedziałem...

-Nie.

Pies położył się na podłoże, smętnie machnął ogonem.

-Czemu?

-Jeszcze nie trzeba. Pozwól zachować siły i... Nie chcę o tym rozmawiać.

Zrezygnowany hermetyk nasypał trochę karmy Lucjanowi, położył się w łózko i czekał na odpowiedź na wiadomość. Jeśli dobry demiurg miał tworzyć to co duchowe, to całe spaczenie ducha podlegało materii i złu tego świata. Czyżby się mylił, gnostyczny paradygmat miał legnąć w gruzach?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172