2012, 4 maja, Białoruś, jedna z powiatowych dróg
12:15
Auto ruszyło, zabudowania wokół samotnej drogi stawały się coraz mniejsze, aż w końcu zniknęły za wzgórzem.
"Zajebistowóz" przetrwał starcie, poza małą dziurą po kuli w tylnych drzwiach wyglądał dokładnie tak samo jak w chwili odebrania go Quentinowi. Zresztą, dopiero w tej chwili odkryli, że pojazd rzeczywiście zasługuje na swą nazwę - poza fajnymi bajerami w rodzaju doskonałych basów w głośnikach miał też inną, potężną zaletę. Silnik. Gdyby mieli na tyle czasu,
A.J. wysiadłby i sprawdził, co ma ten wóz pod maską, bo chociaż był to przecież zwykły van, to grzał jak wózek prosto z toru NASCAR. Niestety, palił też sporo...
Problemy nie dotyczyły tylko paliwa. Zresztą, jego powinno starczyć, by dojechać do którejś z okolicznych wsi - szpital z prawdziwego zdarzenia był dopiero w Rzeczycy, ale przecież nawet tu, na Białorusi, musi być we wsi jakiś lekarz, felczer... W końcu podobno w tych okolicach niedźwiedzie chodzą po ulicach - potrzeba więc przynajmniej weterynarzy. A w ostateczności i w takim przybytku
Olivier dałby radę coś zdziałać. Krew w ostateczności można przetoczyć od jakiegoś "ochotnika"...
Poważniejszym problemem była amunicja. Grzali pięknie, nie da się zaprzeczyć. Podczas ostatniego starcia siły Ruskich zostały przygniecione do ziemi ogniem. Tyle, że słodka niezależność dezertera ma też gorsze strony - skąd wziąć pociski do amerykańskich karabinów tu, w dupie cywilizacji? Każdemu zostało jeszcze kilka magazynków, ale to maksymalnie jedno starcie. A co dalej...?
Samochód przyspieszał.
Disparu pochylał się nad
Papieżem, który wciąż znajdował się w krainie morfinowych rozkoszy.
Jack pomagał swojemu
bratu znaleźć odpowiednie drogi,
Biały starał się właśnie odpowiedni zakonserwować broń, która jeszcze przed paroma chwilami ocaliła ich żywoty, co jakiś czas zerkając na ich
jeńca, który - chociaż cichy i trudny do zauważanie - ciągle z nimi podróżował.
Goldstein zaś, wraz z
Rumunem, zajmowali się radiem.
- Słyszysz to...?- spytał nagle
Billy, spoglądając na
Czerwonego.
- Nu... I to chyba dobry pomysł... - stwierdził zamyślony (co nie było dla niego stanem specjalnie częstym)
Traian -
Jack, dajno mi na chwilę tę mapkę...
Chwilę później pojazd skręcił w jedną z polnych dróg prowadzącą w kierunku okolicznych wzgórz pokrytych sadami i pastwiskami.
Koniec odcinka czwartego