Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2009, 15:32   #41
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 4 maja, las, „Punkt Wypoczynku Kierowcy Samochodu Dostawczego”
11:48


Potężny, ruski transporter wjeżdżał powoli w zabudowania położone na środku drogi. Silniki, mimo powolnego tempa jazdy, ryczały jak szalone, co sporo mówiło o wadze całego pojazdu. Na jego dachu czterech żołnierzy, ciągle młodzi, na pewno przed trzydziestką, wszyscy spokojni. Słońce w tym roku świeciło wyjątkowo mocno, można było skorzystać, gorące promienie padające na twarz umilały kolejny, nudny patrol.

Nagle wóz zatrzymał się. Ktoś coś zauważył. Samochód. Pusty van. Drugi z rosyjskich pojazdów, GAZ, zatrzymał się w chwilę później. Chwila rozmowy przez krótkofalówki, ponowne uruchomienie silników, by podjechać jak najbliżej do tego tajemniczego pojazdu. Koniec beztroski, czas napięcia - bo skąd taki samochód wziąłby się na Białorusi? No i przede wszystkim - po co ktoś zostawiałby go w takim miejscu? No po c...


Huk.

Krzyk.

Mgła.

Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Papieża. Przez cały czas obserwował drogę, nie bacząc na niebezpieczeństwa. Chciał po prostu wiedzieć, czy jego plan się uda, czy jego broń zadziała. Zadziałała. Nie tak dobrze jak powinna, ale zaraz miało nadejść ostateczne uderzenie...

- Ładuj. - westchnął cicho AJ. Rumun bez zbędnych pytań włożył pocisk na właściwe miejsce, przez chwilę jeszcze wahając się nad tym, którą stroną należy go umieścić, po czym - zgodnie z zaleceniem - klepnął kolegę w plecy.

Trzy ciche piknięcia. To chyba było namierzanie celu. A potem dwa zlewające się huki - ten towarzyszący wylotowi i drugi, ważniejszy, oznajmiający eksplozję po zderzeniu z celem.

Tumany kurzu, płomienie, ludzka krew...

Krzyki. Ten rodzaj krzyków wszyscy znali bardzo dobrze. Były charakterystyczne dla wszystkich ludzi, którzy w przerażających sytuacjach próbowali się zebrać w sobie. Na wojnie częściej można było usłyszeć tylko krzyki umierających. Płonący BMP, powalony wybuchem GAZ, żołnierze szybko przykładający do oczu swą broń, strzelający niemal na oślep, nigdzie nie widząc swoich przeciwników, przyszłych oprawców. Koszmar, wojenny koszmar.

Nagłą, niespodziewaną, długą serią Goldstein powalił dwóch. Siedzący obok niego Biały w końcu nie wytrzymał, wyskoczył z budynku i, ukrywając się za resztką jednej ze ścian, zaczął strzelać do przeciwników niby to na oślep, lecz całkiem skutecznie - przynajmniej jeden z nich oberwał, reszta uciekła prosto za transporter.

Niespodzianka. Huk wystrzałów z broni automatycznej, ciężkiej. Transporter! Ktoś został w środku! Gdzieś po drugiej stronie, jeden musiał przeżyć, akurat ten przy stanowisku CKMu... A teraz dorwał się do broni i wypatrzył skina. Kolejne pociski uderzały raczej w ścianę, lecz jej żywot był już krótki - a ten chowającego się za nią mężczyzny mógł być jeszcze szybciej zakończony...

Jack z przerażeniem obserwował wszystko przez lunetę karabinu snajperskiego. Tyskie. Ten facet był naprawdę pojebany. Chciał krzyczeć, ale zdradziłby swoją pozycję. Słyszał parę razy o romantyzmie Polaków, o tym, że z szablą na czołgi idą... A teraz ten zasrany bohater biegł właśnie w kierunku głównej ulicy, parę metrów od transportera, tam, gdzie Rusów było najwięcej. Pojebany, pojebany, pojebany...

Zatrzymał się. Rzucił. Trafił. Ogromny huk, a potem już koniec wystrzałów z CKMu. Na Papieża wystarczyłby jeden. A były trzy.

Trzy ruskie kule trafiły w jego brzuch, tak, to chyba brzuch. W tej samej chwili adrenalina przejęła całe ciało Jacka. Szybko wymierzył, strzelił, łeb jednego z Rusów rozprysnął się na kawałeczki. Następny strzał, następny trup. Nawet nie zauważył, kiedy Goldstein przeskoczył przez powalony transporter i poczęstował siedzących za nim żołnierzy nagłą, niespodziewaną serią, Olivier przybiegł prosto po leżącego Papieża... Wszystko działo się szybko, za szybko.

I już było po starciu. Zwycięskim starciu. Chociaż im nie było specjalnie do śmiechu. Zbierając się jak najszybciej wszyscy myśleli o krwawiącym Adamie. Pomóc mu... Tylko jak? I co zrobić dalej...?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 18-05-2009, 21:00   #42
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Niektóre rzeczy po prostu nie powinny się wydarzyć.
Niektórzy ludzie nie powinni się urodzić.
Niektórzy nie powinni dłużej żyć.
Niektórzy nie powinni się wykrwawiać na środku ulicy, gdzieś w dupie świata.

- Sanitariusz! Ciało wchodzi na wyższe obroty. Wiem, że któryś z tych głupich sukinsynów mnie potrzebuje i zdaje sobie sprawę, że nawet nie jest ważne, który. Równie dobrze wskoczyłbym w ogień za Białego jak i za Papieża. I nawet nie wiem, dlaczego, dlaczego jestem w stanie poświęcić życie, za tą bandę idiotów.
Bo chyba nie chodzi o złoto. Dla złota można żyć i zabijać, ale nie umierać. Trup może być nawet pochowany w złotej trumnie, a nic mu z tego nie przyjdzie. Dalej będzie pieprzonym, zimnym trupem.

- Sanitariusz, do kurwy nędzy! Szybciej! Przerażony głos Goldsteina. Więc nie on dostał. Skurczybyk nie mógłby się wtedy drzeć tak głośno.
Olivier zerwał się z ziemi i wybiegł przez dziurę w ścianie wprost w na zniszczoną ulicę. Wszystko dookoła wyglądało, jak z „relacji na żywo z pola walki”, w które kiedyś wgapiał się w więziennej stołówce w Barlen. Wszędzie leżały rozrzucone w karykaturalnych pozach trupy. Na uboczu leżał przewrócony GAZ, kilka metrów przed nim stał płonący BMP. Kłęby czarnego dymu zasłaniały piękny horyzont ukraińskich stepów.
Wojna.
- Disparu, tutaj! Papież dostał! Nogi ugięły się pod Aebly.
Każdy. Rumun, Pieprzony brak finezji, Biały, Jack. Każdy. Tylko nie Papież.
Szybki sprint w stronę klęczącego nad zwijającym się żołnierzem Legionistą. W biegu otworzył torbę.
- Odsuń się, do kurwy nędzy! Olivier odepchnął Ray’a. Na ziemi w powiększającej się kałuży krwi leżał Tyskie. Z trzech dziur w mundurze dosłownie bulgotała krew. Ale żyje.
- Tyskie, słyszysz mnie? Tyskie, jak się nazywasz? Seria durnych pytań, które nic nie znaczą, ale odciągają jego uwagę, od krwawej masy na dole.
Rozszerzone z przerażenia źrenice Papieża, wodzące po twarzy Oliviera. Nie jest dobrze.
- Adam… Adam Kurlenko… Nie jest tak źle.
Przybornik medyczny.
Spirytus. Szybka dezynfekcja rąk.
- Zalej mu też rany… Wystraszony głos Białego.
- Zamknij, kurwa ryj! Idź po noszę! Debil mógł ze szkolenia wynieść, chociaż to, że brzucha nie polewa się środkami dezynfekującymi.
Gumowe rękawiczki. Kolejna dezynfekcja.
- Noszę?
- Tak, kurwa noszę! Przynieś jebane drzwi! Cokolwiek! Olivier spojrzał wzrokiem mordercy na skina. Ten wyglądał, jakby śmierć otarła kosą o jego hełm. Kilka ruskich kul i wymięka.
Szybkim ruchem odpiął kamizelkę taktyczną Tyskie. Szkoda by jej było ciąć.
Skalpel. Jedno podłużne cięcie przez całą szerokość munduru. 3 krwawe jamy ziejące z brzucha.
- Billy, chodź tu. Weź go za rękę i mów do niego. Cały czas.
- Jakie on ma szanse?
- Zamknij się kurwa! I mów do niego, do cholery!
Olivier złapał Papieża za biodro i ramię i lekko podniósł. Ranny krzyknął. Kuźwa.
Dwie rany wylotowe. Źle. Jedna kula wciąż w nim tkwi.
Znów ułożył go na ziemi.
Proszek hemostatyczny. Szybkim ruchem zasypał każdą z ran. Żółty kolor natychmiast złapał czerwień.
- O żesz kurw… Głos Rumuna.
- Wypierdalaj!
Tampony medyczne. Delikatnie włożył je do kanałów wlotowych kul. Po kilku sekundach napuchły od ilości krwi.
Folia. Sanitariusz, szybko zakleił na dziury, z których wystawały czerwone już tampony.
- Pomóżcie mi go odwrócić na plecy. Tyskie znów zaczął krzyczeć. Kuźwa.
Morfina. Mocne uderzenie w ramię Papieża. C17h19NO3 już wędruje wraz z hemoglobiną. Pacjent powoli odlatywał.
- Dobra, odwracamy go znów na brzuch.
Ranny leżał na brzuchu. Rany wylotowe wyglądały gorzej, niż wlotowe. Więcej porozrywanego mięsa, gorszy krwotok.
Olivier znów posypał je hemostatykami. Walczył o każdą sekundę dla Papieża, każde tchnienie.
- Spojnie, Kurlenko. Spokojnie, będzie dobrze… Głos Billa.
- Zamknij się już, do cholery! On odleciał! Dezynfekuj łapy! Pomożesz mi!
Legionista usłusznie wykonywał jego polecenia. Mądry wybór. Nie potrzebowali teraz kłótni.
Jałowa gaza. Dużo. Tyle ile krwi. Dużo.
- Muszę zaszyć wylotówki, bo się nam wykrwawi. Jedną gazę trzymaj cały czas na tej ranie, której nie szyje. Mocno, by tamować krwawienie. Jak przesiąknie, to dajesz następną. Jak ci powiem to szybko zmieniasz. Drugim kawałkiem wycierasz delikatnie to miejsce, które szyje, tak bym coś widział. Ostrzegasz mnie przed wycieraniem i czekasz na moje pozwolenie. Rozumiesz?
Skinienie głowy Legionisty.
Igła w kształcie płetwy rekina. Nić medyczna.
Kilka nerwowych minut na zszycie postrzępionych kawałów skóry. Papież cały czas oddycha. Jest szansa.
Bandaż. Kilka metrów bandaża.
- Rumun, kurwa chodź tu, z tymi brudnymi łapami! Zmienisz Raya. Trzymaj tą gazę, tutaj na szwie, ja będę obwiązywał bandażem.
Kilkanaście sekund później cały brzuch Tyskiego był biały, poprzetykany szkarłatnymi plamami.
- Gdzie jest kurwa ten pieprzony skin?! Pierdoleńcu, kurwa!
Zza rogu wynurzył się Biały, niosąc na plecach obdrapane z farby drzwi. Ostatecznie, nie jest taki zły.
- Dawaj je tu szybciej, do cholery!
Drewno z trzaskiem wylądowało, obok jęczącego Papieża. Subtelność godna Białego.
- Billy, na trzy-czte-ry przenosimy go na drzwi. Tylko delikatnie. Złap go za barki. Rumun, podtrzymuj mu dupę. Ja wezmę nogi. Trzy-czte-ry!
Ciało rannego, powoli osunęło się na prowizoryczne nosze.
- Dobra. Odleciał po morfinie. To, co zrobiłem to prowizorka. W tym stanie daje mu jeszcze kilka do kilkunastu godzin życia… Tutaj wiele dla niego nie zrobię. Prawda, jest taka, że potrzebujemy szpitala. Prawdziwego szpitala. Albo, chociaż sterylnego miejsca i trochę więcej narzędzi, niż to, co mam w torbie. Muszę mu zrobić transfuzje. Muszę wyciągnąć kulę. I poskładać mu bebechy. Musimy znaleźć szpital, chłopaki…
Olivier przetarł ręką spoconą twarz, zostawiając na niej bordową smugę. Spojrzał na swoje dłonie. Całe we krwi.

Niektóre rzeczy po prostu nie powinny się wydarzyć.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 10-06-2009 o 23:01.
Lost jest offline  
Stary 08-06-2009, 22:43   #43
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wybuchy i strzały karabinowe rozpętały chaos. Trzeba jednak przyznać, że plan okazał się skuteczny. W kilka uderzeń serca wszystkie rosyjskie pojazdy stanęły w płomieniach. Zdezorientowani soldaci, wysypujący się z pojazdów rozbiegali się na wszystkie strony próbując uniknąć ognia pozostałych dezerterów, szukając jakiejkolwiek prowizorycznej ochrony.

Jack spokojnie namierzał kolejne cele… nie potrzebował wypruwać całego magazynka, by likwidować przeciwników. Był spokojny, metodyczny, obserwował uważnie pole walki, oceniał zagrożenie ze strony poszczególnych Rosjan i zawsze likwidował te cele, które stanowiły największe zagrożenie.

Jednak wieżyczka jednego unieruchomionego pojazdu w jednej chwili plunęła ogniem. Ciężkie pociski wielkokalibrowego karabinu maszynowego przygniotły dezerterów do ziemi. Lufa wukaemu terkotała wypluwając z karbowanej lufy setki ołowianych posłańców śmierci, a lśniące czerwono w słońcu łuski wyskakiwały z brzdękiem.

Zauważył Adama w ostatniej chwili, kiedy ten desperacko zażartował z wiązką granatów na ostrzeliwujący się pojazd. Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Klatka po klatce widział każdy krok Tyskiego… a krew, która bryznęła czerwienią powoli rozchodziła się w powietrzu.

Potem wszystko przyspieszyło… nie pamiętał jak szybko wystrzelał kolejny magazynek i jak szybko zlazł ze swojej kryjówki. Nie trwało to długo, ale jednak Olivier zdążył prowizorycznie zabezpieczyć funkcje życiowe Adama… musiał przyznać że cholerny żabojad był niezły.

Sam widok zakrwawionego Kurolenki był raczej nieprzyjemny, a dla Ortegi tym bardziej, bo zdążył zaprzyjaźnić się z Polakiem. Był facetem który miał głowę na karku, o ile takiego stwierdzenia można użyć w przypadku dezertera. Można powiedzieć, że miał głowę na karku statystycznie częściej niż przeciętny dezerter. Ale oni nie byli przeciętni..

- Dobra. Odleciał po morfinie. To, co zrobiłem to prowizorka. W tym stanie daje mu jeszcze kilka do kilkunastu godzin życia… Tutaj wiele dla niego nie zrobię. Prawda, jest taka, że potrzebujemy szpitala. Prawdziwego szpitala. Albo, chociaż sterylnego miejsca i trochę więcej narzędzi, niż to, co mam w torbie. Muszę mu zrobić transfuzje. Muszę wyciągnąć kulę. I poskładać mu bebechy. Musimy znaleźć szpital, chłopaki…

Ledwo skończył a AJ już podjeżdżał wozem pod ich pozycję. Pomógł Olivierowi i Rumunowi załadować drzwi z rannym dezerterem na wóz i wsiadł na miejsce pasażera….

Szybko znalazł mapę, chcąc wyszukać jakąś mieścinę w pobliżu, gdzie mógł się spodziewać szpitala…

- AJ pedał w podłogę…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 08-06-2009, 23:24   #44
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Pilot patrzył zafascynowany na rannego Papieża. Nie żeby wcześniej nie widział śmierci ... umierali jego podwładni, jego przyjaciele już nie raz. A jednak widok płonącego myśliwca, to nie to samo jak krwawiącego na ziemi faceta. Nie mógł uwierzyć, że ktoś go postrzelił, przecież to był zawodowiec ... pech, taki cholerny pech.

Dopiero po chwili odzyskał rezon, nie mógł mu już pomóc zbyt wielu się nim zajmowało. Zresztą nie on był sanitariuszem, zamiast tego ruszył w stronę leżących ciał i zaczął zbierać od nich najpotrzebniejsze rzeczy. Ten widok jakoś już zbyt bardzo mu nie przeszkadzał, cóż może i byli uciekinierami, ale wojna ich cały czas dopadała, a główna zasada: "Zabij tego skurwysyna, za nim on zabije ciebie" wyłączała wszelkie moralne implikacje tego czynu. Było po wszystkim, a sprzęt jaki ci ludzie mieli na sobie, mógł okazać się nad wyraz pomocny.

Co parę chwil nosił zdobyte rzeczy do samochodu i wrzucał je, tak aby w miarę nie przeszkadzały przy przetransportowywaniu rannego, bo był pewny, że w końcu będą musieli to zrobić. W końcu usłyszał najpierw słowa Oliviera, a potem Jacka . Bez zbędnej chwili wahania wskoczył do samochodu i nawrócił, aby podjechać tyłem jak najbliżej Adama

-Ładujcie go! Jack mapa! - krzyknął przez uchylone okno i w czasie operacji ładowania rannego do samochodu pobieżnie sprawdził mapę i najkrótszą drogę do miasta. Powinno być dobrze ... powinno być. Po chwili oddał bratu mapkę

-Jak coś to będziesz moim pilotem- poczekał, aż ostatni dezerter znajdzie się w samochodzie i zamknie drzwi. Trzask ... włączył pierwszy bieg i ruszył z piskiem opon, jednocześnie krzycząc do tyłu

-Trzymajcie go! To nie cholerny ambulans, a będę grzał! - Nie miał zamiaru oszczędzać paliwa, nie miał zamiaru oszczędzać silnika, czy samochodu, musieli jak najszybciej dotrzeć do zbawiennego dla ich kumpla szpitala ... a przecież był pilotem, prędkości osiągane na lądzie były niczym w porównaniu z myśliwcami ... nie bał się ... zdąży!
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-06-2009, 20:07   #45
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 4 maja, Białoruś, jedna z powiatowych dróg
12:15


Auto ruszyło, zabudowania wokół samotnej drogi stawały się coraz mniejsze, aż w końcu zniknęły za wzgórzem. "Zajebistowóz" przetrwał starcie, poza małą dziurą po kuli w tylnych drzwiach wyglądał dokładnie tak samo jak w chwili odebrania go Quentinowi. Zresztą, dopiero w tej chwili odkryli, że pojazd rzeczywiście zasługuje na swą nazwę - poza fajnymi bajerami w rodzaju doskonałych basów w głośnikach miał też inną, potężną zaletę. Silnik. Gdyby mieli na tyle czasu, A.J. wysiadłby i sprawdził, co ma ten wóz pod maską, bo chociaż był to przecież zwykły van, to grzał jak wózek prosto z toru NASCAR. Niestety, palił też sporo...

Problemy nie dotyczyły tylko paliwa. Zresztą, jego powinno starczyć, by dojechać do którejś z okolicznych wsi - szpital z prawdziwego zdarzenia był dopiero w Rzeczycy, ale przecież nawet tu, na Białorusi, musi być we wsi jakiś lekarz, felczer... W końcu podobno w tych okolicach niedźwiedzie chodzą po ulicach - potrzeba więc przynajmniej weterynarzy. A w ostateczności i w takim przybytku Olivier dałby radę coś zdziałać. Krew w ostateczności można przetoczyć od jakiegoś "ochotnika"...

Poważniejszym problemem była amunicja. Grzali pięknie, nie da się zaprzeczyć. Podczas ostatniego starcia siły Ruskich zostały przygniecione do ziemi ogniem. Tyle, że słodka niezależność dezertera ma też gorsze strony - skąd wziąć pociski do amerykańskich karabinów tu, w dupie cywilizacji? Każdemu zostało jeszcze kilka magazynków, ale to maksymalnie jedno starcie. A co dalej...?

Samochód przyspieszał. Disparu pochylał się nad Papieżem, który wciąż znajdował się w krainie morfinowych rozkoszy. Jack pomagał swojemu bratu znaleźć odpowiednie drogi, Biały starał się właśnie odpowiedni zakonserwować broń, która jeszcze przed paroma chwilami ocaliła ich żywoty, co jakiś czas zerkając na ich jeńca, który - chociaż cichy i trudny do zauważanie - ciągle z nimi podróżował. Goldstein zaś, wraz z Rumunem, zajmowali się radiem.

- Słyszysz to...?- spytał nagle Billy, spoglądając na Czerwonego.

- Nu... I to chyba dobry pomysł... - stwierdził zamyślony (co nie było dla niego stanem specjalnie częstym) Traian - Jack, dajno mi na chwilę tę mapkę...

Chwilę później pojazd skręcił w jedną z polnych dróg prowadzącą w kierunku okolicznych wzgórz pokrytych sadami i pastwiskami.

Koniec odcinka czwartego
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 04-07-2009, 21:40   #46
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company
S01 E05
„Doktryna dwóch wrogów”

2012, 4 maja, Białoruś, leśna droga
16:03


- Zdajecie sobie sprawę w jaką dupę się pakujemy? To praktycznie samobójstwo… - westchnął cicho Biały, spoglądając to na prowadzącego „ZajebistowózA.J., to na pozostałych dezerterów pogrążających się w zadumie nad ich nadchodzącym losem – To popierdolone, kompletnie posrane. Ja rozumiem zajechać do jakiejś wsi i zrobić co nam się podoba, prawa wojny. Nakopać jakimś tutejszym – żaden problem, nawet patrol ruskich da się zgnieść przy dobrym przygotowaniu, ale kurwa, my jedziemy prosto do pyska zajebistego smoka, na którego wołają Pakt Północnoatlantycki! Z jednym rannym, z resztką amunicji, bez żadnej konkretnej wiedzy poza tym, że takie miejsce istnieje i że nie powinno być w nim zbyt wielu zachodnich fagasów…

- A z ciebie to dezerter jak z mojej matki pancernik „Bismarck”… - westchnął Rumun Może kojarzysz Łysolu takie powiedzonko, zasadę wśród ludzi nam podobnych…

- „Double or nothing?” – wtrącił ze swoim południowym akcentem Goldstein

- Dokładnie. Wszystko albo nic. Jeden za wszystkich i tak dalej. Boisz się o własną dupę, ale mogę zastawić własne jajca, że Tyskie ma dużo większe powody do strachu, Białasie... – zamyślił się na chwilę Traian, po czym zwrócił się do braci zajmujących się dopilnowaniem, by wóz zajechał w całości na miejsce – To jak to robimy?

- Może być ciężko, ale… No, chyba nie ma innego wyjścia… - westchnął JackPrzede wszystkim musimy trochę zaczekać, niech chociaż to zasrane słońce zajdzie. Trzeba zostawić wóz wcześniej, Papieża z kimś… Billy, co tam w ogóle jest?

- Zwykły punkt medyczny niebieskich, chyba nawet Niemców. W tej chwili prawie pusty, to fragment jakiejś większej operacji, komandosi albo inne ścierwo, wszystko bardzo tajne i bardzo ładnie nam ujawnione. Mają chyba odbić jakiś jeńców, tu na Białorusi Rusowie mają parę niezłych miejsc, żeby katować euro żołnierzyków, udzielić im w tej bazie należytej pomocy a potem czekać na jakąś ewakuację. Albo modlić się, żeby zachód szybko dotarł w te okolice…

- Czyli co może być w środku? – wtrącił niepewnie David, chcąc się odrobinę zrehabilitować po miażdżącej krytyce Rumuna.

- Żaden ciężki sprzęt, to co niezbędne – jakiś generator, trochę medycznego ścierwa, paru, może parunastu wojaków, zależy ile poszło szukać swoich i masa pierdołów, które mogą nam się przydać…

- Nu i znając nasze szczęście, jeszcze od groma kłopotów… - westchnął „Czerwony”.

***
2012, 4 maja, Białoruś, las, około 250 metrów od bazy żołnierzy NATO o kodzie DTH-473
21:11


Lornetka przekazywana z rąk do rąk, naładowana i przygotowana do strzału broń i absolutna cisza. Faktycznie, jest tu coś. Niezbyt godnego nazwy „baza” czy „obóz”, ale z pewnością było to najbogatsze miejsce, jakie mogli mieć okazje splądrować podczas całej ich eskapady po Wschodniej Europie. W zakolu rzeki, zgodnie z chyba średniowiecznymi zasadami obronności, stały dwa całkiem spore namioty, całkiem nieźle zresztą zakamuflowany, a pomiędzy nimi jeden zdecydowanie mniejszy. Najmniejszy zapewne skrywał w sobie generator, jedyne źródło prądu na tym zadupiu, dwa pozostałe zapewne były przystosowane zarówno do „wypoczynku” tutejszych oddziałów a także pozwalały przyjąć grupę rannych czy chorych jeńców, których niebawem „alianci” planowali odbić. Urocze miejsce, nie ma co…

Nie było wątpliwości, że to Niemcy. Kiedy przyszli – czy raczej przyczołgali się – tutaj przed ponad dziesięcioma minutami, za sobą zostawiając tylko Papieża i jeńca pod opieką Oliviera przy prowizorycznie zakamuflowanym „Zajebistowozie”, żołnierze właśnie skończyli obchód. Mieli szczęście. Poza tym z pewnością mieli też przynajmniej godzinę – w obszarze o sporym zagrożeniu tak właśnie powinno się zwiedzać okoliczne tereny w poszukiwaniu wszelkiego rodzaju nieprzyjaciół, a z racji, że tutejsi to prawdziwi Szkopi, pewne było, iż ich solidność i precyzja nie pozwoli im wyjść na patrol nawet minutę wcześniej. Rozkaz to rozkaz.

Ilu ich było? Dezerterzy nie mogli być pewni. AJ był przekonany, że dziewięciu, Goldstein upierał się przy ośmiu, Jack zakładał jedenastkę, Rumun zaś poprzestał na adekwatnym do sytuacji „w chuj”, przypominając sobie przy tym kawał o Diable i jego pytaniach wobec Niemca, Ruska i Polaka. Mimo że doskonale pasował do aktualnej sytuacji – zarówno politycznej, jak i tej w której znaleźli się nasi bohaterowie – nikt nie chciał wysłuchać tej na pewno niezwykle dowcipnej historyjki.

- Mamy jeszcze trzy kwadranse… Trzeba się będzie powoli decydować… - szepnął Biały, wskazując na zegarek. 21:15.

Ciekawe, co u Papieża

***
2012, 4 maja, Białoruś, las, około 750 metrów od bazy żołnierzy NATO o kodzie DTH-473, nieopodal zakamuflowanego
21:15


„Czy wyście do reszty ocipieli?” – te słowa jako ostatnie wypowiedział Olivier do reszty Dezerterów. No bo jak inaczej miał skomentować to, że gdy wóz został już obrzucony gałęziami w miarę możliwości (co, ze względu na oczojebność farb użytych do pomalowania pojazdu Disparu od początku uważał za pracę daremną) i wszyscy zbierali się do podejścia pod „wrogi” obóz Jack tak jakby od niechcenia rzucił, że przecież pojazd stoi 750 metrów od namiotów wroga. 750! Jeśli nie usłyszeli ryku silnika i radosnej krzątaniny dezerterów, to muszą być naprawdę głusi. Albo, jak to mówią w licznym kawałach, jak im się czegoś nie rozkaże, to nawet na to nie wpadną. Ale przecież nawet Fuhrer nie dawał rozkazu „SŁUCHAĆ!”…

Z jednej więc strony był totalnie w dupie, z drugiej zaś – jego kumple mieli jeszcze gorzej. Sprawdził dokładnie stan Papieża, jeszcze trochę przetrzyma, w akcie łaski wypuścił na zewnątrz pojmanego Ruska, przysiadł na leżącym nieopodal pniu i zapalił papierosa. Teraz to kwestia czekania. Zaraz będzie słyszał strzały. Zależnie od tego jak się skończą – cicho i profesjonalnie czy z głośnymi okrzykami Romanowa dotyczących matek pokonanych właśnie wrogów – będzie albo szykował ucieczkę, albo zastanawiał się jak tu zebrać Adama

- O kurwa, widzisz to!? – usłyszał nagle głos, gdzieś z lasu. Francuski. Akcent typowo belgijski. Spojrzał szybko na Rosjanina, to nie był on, zdecydowanie.

- Samochód… Niech to szlag… Jak ten buc Łaciaty czyta mapy!? – odezwał się drugi głos, łamana angielszczyzna, nie ma bata – jakiś Bałkańczyk.

- Cicho, kurwa, a jak ktoś tu jest poza Hansami…!? – rozległ się ponownie Belg.

Był. Był kurewsko zainteresowany tym, czyje to głosy. I chyba zamierzał to sprawdzić…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 05-07-2009, 23:02   #47
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Nie istnieje los, ślepy przypadek, cudowny zbieg okoliczności.
Na wszystko mamy wpływ. Na wszystko. Nawet na kulę wypruwającą z nas mózg.
Ty dajesz się wystawić na ostrzał. Ty dajesz się zabić.
I czasami to wszystko to tylko iwyłącznie twoja wina.

- O kurwa, widzisz to!? - Oliviera przebiegł dreszcz. Belgijski głos nie należał do siedzącego niedaleko rusa. Nie należał też do dogorywającego Papieża. Sam Disparu nie miał zwyczaju pieprzyć do siebie z obcym akcentem.
Belg coś zauważył. Całkiem niedaleko. Francuz mógł postawić trzy wagony fajek, że oczojebny "zajebistowóz". Pieprzony doskonały kamuflaż.
- Samochód… Niech to szlag… Jak ten buc Łaciaty czyta mapy!?
Bingo. I zamarł oddech.
- Cicho, kurwa, a jak ktoś tu jest poza Hansami…!? - Rzucił ten pierwszy.
Wszystko jest, jak najpiękniej przejebane. Jestem trupem. Wciąż łapiącym życie trupem.
MYŚL!
Kurwa, zbieranina różnej narodowości. Wśród nich debile nie potrafiący obsługiwać pokolorowanego skrawka papieru. Cały czas w ukryciu, jak ścigana zwierzyna. Unikający większych skupisk wojsk walczących w tej dupie świata.
Czy coś mu to nie przypomina?
Dezerterzy. Psy wojny. W pewnym sensie, nawet swoi.
W pewnym sensie.


Disparu spojrzał na jeńca. Tamten świadomy zagrożenia, leżał plackiem na ziemi. Niezły wybór.
Oliver najciszej, jak potrafił odbezpieczył karabin i przełożył zapasowy magazynek do kamizelki taktycznej. To cacko lepiej mieć pod ręką, jakby co. Jakby to co zwykle.
Zerknął do wozu. Papież leżąc spokojnie, cichutko bełkotał. Tu pomocy nie znajdzie. Co najwyżej morfinowy haj. Nawet chciałby być na jego miejscu.
Trzeba działać. Tamci pewnie się zbliżali.
Aebly oparł się o furgonetkę i zawołał.
- Widzę, że nie my jedni nie chcielibyśmy wpaść na szkopów.. nie szukamy guza.
Zaczęło się. Bez odwrotu.
Kilka cichych szeptów, łamane gałęzie, odbezpieczana broń. Kilka nerwowych sekund.
- Kto jesteś?!
Pieprzona zgraja elokwentnych sukinkotów.
- Z jednej paczki szczurów, które miały czelność zdezerterować z tej wojenki.
Wszystko na jedną kartę. Kartę z głupich domysłów i chwilowych nadziei.
Disparu cały czas rozglądał się na boki. Nie mógł dać się zajść i tak głupio zginąć. Przecież reszta tych głupich sukinsynów nie dałaby rady bez niego trafić palcem do dupy.
- Dezerterzy...? Skąd? Ilu was? Mamy broń, bez sztuczek!
Mają broń. Kurwa, niesamowicie oryginalnie. Olivier pogłaskał spust MPpiątki. Mają broń. Tragicznie zabawne.
- Broń w tych czasach to ma każdy. A jest nas wystarczająco. Nie chcemy walki i nie drzyj się tak głośno, bo nas pieprzone fryce usłyszą. A tego byśmy chyba wszyscy nie chcieli, co?
Porażająca siła argumentów.
- No... Taa... - westchnął już ciszej rozmówca Oliviera - Dobra... To teraz my podejdziemy do wozu, a potem wychodzimy, pogadamy twarzą w twarz. Jasne?
Za łatwo dać sobie wpakować kulkę w ten sposób.
Po kilku nerwowych sekundach dało się słyszeć trzask łamanych gałęzi i niespokojny krok trzech, czterech postaci.
Krew pulsowała w skroniach. Bał się. Bał się, jak nigdy.
Byli blisko. Zaraz po drugiej stronie samochodu. Disparu położył się. Cztery pary nóg obitych w ciężkie, wojskowe buty.
Belgijski akcencik.
- To co, wychodzimy?
Jak zabawa w chowanego.
Trzy...
Francuz przeskoczył do tylnich drzwi auta.
Czte...
Skulił się, by nie wpakować się prosto pod lufy z wypiętą piersią i uśmiechem martwego bohatera.
Ry...
Szybko wychylił głowę, ujrzawszy cztery sylwetki.

Jeśli w ciągu kilku sekund pociski rozerwą jego twarz, to on, tylko on wybrał sobie taki los.
Mógł przecież gnić gdzieś za bezpiecznym biurkiem księgowego. Jedyne co byłoby wtedy śmiertelne to nuda.
A on wybrał inaczej.
Wybierał inaczej przez całe życie.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 18-07-2009 o 23:34.
Lost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172