Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2009, 21:43   #164
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara w ciszy i skupieniu oglądała kolejne eksponaty na wystawie. Nie czuła jakiejś wyższej potrzeby zachowania ciszy, uczczenia pamięci ofiar. Po prostu czuła, że właśnie tak powinna się zachować, właśnie tego oczekują od niej ludzie.

Tragedia niemieckiej okupacji nie dotykała jej bezpośrednio. Oczywiście wiedziała, że były obozy i krematoria, i getta, i Gestapo łapiące niewinnych ludzi. Dziadek Stanisław zadbał o to, by mała Dagmara poznała tragiczną historię ojczyzny przodków, ale żaden z owych przodków, czy krewnych nie trafił do obozu pracy, nawet ukochanemu dziadkowi Staszkowi został oszczędzony ten los. Dagmara znała historię, mogła nawet wymienić sporo z ważniejszych dat, ale ta historia jej bezpośrednio jej nie dotyczyła, a przynajmniej tak jej się wydawało.

Kobieta oglądała właśnie zdjęcie przedstawiające niemieckiego dyrektora szpitala i jego żydowskiego przyjaciela. Twarz Baade’a wydała jej się dziwnie znajoma. Gdzieś już go widziała, bardzo dawno temu. Gdzie to było? Na jawie? A może we śnie?

Świat nagle stał się dziwnie czarno-biały. Tak, jakby był to film z lat 40., czy 50. XX wieku. Dagmara nie oglądała już zdjęć na wystawie w Lubiążu, była gdzieś bardzo daleko, bardzo dawno temu. Zdenerwowana biegła pustym korytarzem w budynku sądu. Coś poszło nie tak, tylko co?

Przystanęła pod ścianą i wyjęła z torebki papierosa. Długo szukała zapalniczki, jednak bezskutecznie. „Jasna cholera” – przeklęła w myślach i westchnęła ciężko. Nagle przed nią pojawiła się zapalona, długa zapałka. Dagmara zaciągnęła się dymem i poczuła, że wraca jej zdrowy rozsądek.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny, który podał jej ogień.

Świat znów stał się kolorowy. Zadziwiające, jak człowiek może się cieszyć, gdy nagle ktoś mu je odbierze i po długim oczekiwaniu znowu zwróci. Tak właśnie czuła się teraz Dagmara. Radość, z tego, że żyje, że może widzieć kolory, wypełniła jej serce o mały włos go nie rozrywając. I tak samo szybko jak się pojawiła, znikła niewiadomo gdzie.

- O szlag! – krzyknęła nie zważając na to, że pracownicy muzeum patrzą na nią z dezaprobatą, a inni zwiedzający są wyraźnie zdziwieni. – O szlag – powiedziała ciszej do stojącego tuż obok Marka. – Ja go znam. Widziałam go we śnie, wtedy w domu Rodeckiego.

Szum wywołany jej dziwnym zachowaniem milkł powoli. Kobieta również się uspokoiła, choć niepewność tego, czego właściwie doświadczyła kłuła ją gdzieś pod żebrami. Kolejne zdjęcia, twarze, miejsca. W potoku zmieniających się obrazów nieprzyjemne ukłucia zelżały, a z czasem zupełnie ustały. I właśnie wtedy zdarzyło się coś, co rozniosło w drobny mak jej spokój:
- Marek, Marek! - zawołał Paweł z drugiego końca sali. – Marek! To ty. No zobacz. Tylko zobacz.
Podobieństwo faktycznie było uderzające. Dosłownie.
- No, pięknie! – mruknęła kobieta chyba bardziej do siebie niż do innych. – Coraz mniej mi się to podoba.

Dagmara odeszła kawałek. Przystanęła przy ostatnim zdjęciu, tuż obok Staszka. Również twarz pacjenta wydawała jej się znajoma, ale w świetle niedawnych zdarzeń jakoś jej to nie zdziwiło.

- Grzesiek, czy mogę cię na chwilę prosić? – zagadnęła do stojącego nieopodal mężczyzny. Gdy podszedł do niej, szepnęła – Poznajesz? To Ernst Breslauer, jeden z ludzi, których akta przeglądaliśmy razem w archiwum. Intrygujące – rzuciła na koniec pod nosem.

Dagmara spojrzała na Staszka. Był blady, trupio blady można by rzec. Kropelki potu lśniły jak perły. Mężczyzna rozpiął kołnierzyk. Coś go wyraźnie dusiło. Nagle oparł się o ścianę. Starł pot z czoła, po czym złapał się za serce i osunął na ziemię. To, co zdarzyło się później znów wydawało jej się filmem, tym razem w zwolnionym tempie. Ktoś krzyczy, ktoś woła lekarza, jeszcze ktoś dzwoni po pogotowie. Ale Dagmara tak naprawdę w ogóle tego nie słyszała, myślami była już zupełnie gdzie indziej. Bardzo, bardzo daleko i dawno temu.

***

Noc. Mała, ciemnowłosa dziewczynka siedzi na kolanach starszego mężczyzny. Dziadek opowiada jej historyjki śmiejąc się do rozpuku.

- Lisia, czas chyba iść do łóżka, już późno – mówi nagle mężczyzna uśmiechając się dobrotliwie.
- Tata, nie nawyzywaj jej tak, ona ma na imię Eilis – dobiega gdzieś z pomieszczenia.

Dopiero teraz ją zauważyli. Stała opierając się o drzwi, dumna, wyniosła, z lekkim grymasem wykrzywiającym pełne usta. Dziewczynka mocniej przytuliła się do mężczyzny
-Morgan, daj spokój. Przecież jestem jej dziadkiem.


Czarnowłosa wyszła zostawiając za sobą nieprzyjemną ciszę. Mężczyzna wstał delikatnym, acz stanowczym gestem zganiając z kolan dziecko. Następnie wziął za rękę wnuczkę i ruszył ku drzwiom. W połowie drogi przystanął. Ścisnął mocniej maleńką rączkę i zachwiał się lekko. Dziewczynka spojrzała na dziadka. Jego twarz była nienaturalnie blada i błyszcząca od lepkiego potu. Kropelki potu lśniły jak perły. Mężczyzna rozpiął kołnierzyk granatowej koszuli. Próbował się o coś oprzeć, ale niczego nie miał pod ręką. Ponownie się zachwiał, starł pot z czoła, po czym złapał się za serce i osunął na ziemię.

- Chodź do mnie – szepnął ktoś stojący bardzo blisko. – Chodź, zaprowadzę cię tam, gdzie nie będzie już bólu.

Stała tuż za nią, wysoka, posągowo piękna, spowita w kruczą czerń, z rękoma rozłożonymi w matczynym geście. Uśmiechała się, jednak był to najbardziej przerażający uśmiech, jaki dziewczynka kiedykolwiek widziała. Równe, idealnie białe zęby wyglądały niczym kły bestii szykującej się do ataku, a może tylko jej się wydawało. Kobieta poruszyła głową i dziewczynka dopiero teraz zauważyła, że jej twarz zakryta jest kapturem, idealnie czarnym kapturem.
- Proszę, niech mi go pani nie zabiera – pisnęła dziewczynka w nagłym przypływie odwagi.


Czarna spojrzała na dziecko. Jej oczy były niczym bezgwiezdna noc: mroczne, zimne, jednocześnie piękne i straszne. Nie odezwała się ani słowem. Dziewczynka upadła na kolana. Przytuliła twarz do bezwładnej dłoni dziadka i zaszlochała.

- Nie odchodź, dziadku!
***
- Nie odchodź, Staszku! – dobiegło gdzieś z bardzo daleka i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jej własny głos, dziwnie rozpaczliwy.

Pochylała się nad nieruchomym mężczyzną, trzymała go za rękę tak, jak całe wieki wcześniej trzymała za dłoń swego dziadka. Ktoś ją szturchnął, ale nawet tego nie zauważyła. Dopiero na ostre słowa lekarki odsunęła się od nieprzytomnego.

Wśród ogólnej wrzawy Dagmara wybiegła z pomieszczenia. Chłód zbliżającego się wieczoru orzeźwił ją trochę, ale to nie wystarczyło. Drżącymi rękoma wyciągnęła z torebki papierosa i zapaliła go. Pierwszy wdech i przyjemna fala odrętwienia zalała wszystkie członki. Usiadła na najniższym stopniu i podkuliła nogi pod brodę, zaciągnęła się jeszcze raz, a potem najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Rozryczała się tak, jak nie robiła tego od bardzo dawna, może nawet od Jego śmierci. Ona zmieniła wszystko.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 23-06-2009 o 20:21.
echidna jest offline