Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2009, 19:13   #16
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stosy papierów posypały się na podłogę.
Jakim cudem udało im się zderzyć na tej wcale niemałej sali? Tego Peter nie widział. Musiał być bardzo zamyślony, skoro nie zauważył zbliżającej się dziewczyny.
- Przepraszam - powiedziała speszona dziewczyna, dość nerwowym gestem odgarniając opadający na oczy kosmyk włosów.
Peter przyklęknął obok przepraszającej go dziewczyny.
- Nic się nie stało - powiedział z uśmiechem. - Proszę się nie przejmować. Poza tym to częściowo moja wina.
Sięgnął po leżące na podłodze kartki i podał dziewczynie.
- Pomóc pani poukładać? - spytał.
Dziewczyna zarumieniła się, ale kiwnęła nieśmiało głową i popatrzyła na mężczyznę ze smutkiem:
- Dziękuję, są takie ciężkie... a ja byłam taka nieuważna. Gdyby profesor widział, że jego cenne papiery walają się po podłodze, nie byłby zadowolony. - Zbierając dokumenty rzuciła cicho:
- Mam na imię Suil.
- Peter - przedstawił się. - Ale to już pani z pewnością wie.
Podał jej kolejne kartki.
- Nikt nie zauważył tego wypadku i nikt nic słowa o tym nie powie - uśmiechnął się Peter. - A notatkom nic się nie stało. Czy pojedzie pani z nami, panno Suil?
- Tak. Pan profesor zażyczył sobie, bym mu towarzyszyła - przytaknęła. - Przepraszam. Muszę już iść - dodała patrząc z niepokojem na wyjście, za którym już zniknął Bauholz. Tuląc do piersi księgi i notatki ruszyła w stronę wyjścia.
Wydawało się, że dziewczyna wyjdzie bez słowa, gdy po kilku krokach odwróciła się i rzuciła z uśmiechem.
- Miło było Pana poznać.
Zaraz jednak spuściła oczy zakłopotana własną śmiałością i pobiegła za profesorem.
- Mi również - odparł Peter. - Do zobaczenia.
Spoglądał jeszcze przez moment za wychodzącą z sali dziewczyną.
Była ładna, zgrabna i z pewnością mądra, ale nie tylko o to w tym momencie chodziło. Dobrze by było mieć kogoś, kto wiedziałby coś więcej o planach profesora. Wielu naukowców miało to do siebie, że zapominali o całym świecie gdy w grę wchodziła realizacja ich idei. Wyglądało na to, że Bauholz należał do owej grupy. Wpakowanie się w tarapaty z tego powodu, że profesor więcej myślał o mitycznej koronie, niż o członkach wyprawy.
Trzy korony dziennie i nieokreślony bliżej udział w zyskach to zbyt mało, by robić coś bez namysłu.




Peter wyszedł z budynku.
Na ulicy nie było już nikogo z przyszłych kompanów. Szlag trafił okazję do zamienienia kilku słów, bliższego poznania się przy piwie czy winie.
Oczywiście można było to zrobić później... Skazani byli na siebie i podczas podróży barką, i później, ale - jak powiadają - im szybciej, tym lepiej. Spotkanie na tak zwanym neutralnym gruncie miało swoje zalety.



Przeciskając się przez tłum przechodniów Peter podążał w stronę gospody. Mile uśmiechał się do pięknych dziewcząt oraz pań i odrzucał zachęcające propozycje ze stron panien parających się zawodem starym jak świat. Pod tym względem Nuln nie różniło się od innych miast Imperium.
Pod innymi również. Po ulicach kłębił się tłum przedstawicieli rozmaitych ras, klas i zawodów... Od chłopów po szlachtę, od żebraków po magów i kapłanów, od krasnoludów po elfy...
Choć zdało się to dziwne, i w tym tłumie można było niespodziewanie trafić na jakiegoś znajomka.
Potężna klepnięcie w plecy omal nie zwaliło Petera z nóg.
- Peter, niech mnie kule biją - znajomy głos upewnił go, że to nie bezczelny napad w biały dzień, na jednej z głównych ulic miasta. - Co ty robisz w tej dziurze?
Określenie tym słowem jednego największych miast Imperium było nieco chybione, ale Kurt zawsze miał skłonności do pewnej przesady.
- Kurt! - Peter nie chciał uwierzyć własnym oczom. - Kopa lat...
- Góra z górą..., jak mówią - roześmiał się Kurt. - Co za spotkanie...
Ostatnio widzieli się trzy lata temu, w Middenheim. Kurt ruszył w stronę Marienburga, a Peter do Bretonii. Co dalej z nim się działo?
- Musimy pogadać - powiedział Peter.
- Ale nie na ulicy - Kurt uśmiechnął się znacząco. - Znam tu jedną knajpkę...
- Jakby kiedyś było inaczej - Peter klepnął go w ramię. - Zawsze znasz jakąś knajpkę, sklepik, panienkę... Chodźmy zatem. Ale po drodze muszę zrobić jeszcze małe zakupy. Drobiazgi jak proch czy kule... Z pewnością wiesz, gdzie to kupić...





Zdecydowanie niewyspany Peter zbliżał się do nadbrzeża. Zdecydowanie nie powinien był siedzieć do białego rana, ale dziwne by było, gdyby nie porozmawiał z najlepszym przyjacielem, w dodatku nie widzianym od tak dawna.
Zjawił się w samą porę.
A może zbyt szybko.
W sam raz na awanturę.
"Stało im się coś poważnego" - zastanawiał się - "czy też wczesna pora padła im na szare komórki?"
Mało go to interesowało.
Nie miał zamiaru pchać się między zaperzonych dyskutantów. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci obrywa - stare jak świat powiedzenie sprawdzało się aż nazbyt często, a on nie chciał, by sprawdziło się akurat na nim.
Awantura prędzej czy później musiała się skończyć, natomiast na nich czekała barka...
Peter rozejrzał się dokoła, ciekaw, jakie to cudo transportu rzecznego załatwił sobie profesor.
Pokiwał głową z uznaniem.
Zdecydowanie nie była to łódeczka, jaką wyrusza się na ryby.
Mająca ponad dwadzieścia metrów długości barka ze spokojem mogła pomieścić zarówno ich, jak i konie oraz niezbędny bagaż.
Zanim zdążył zrobić krok w stronę barki zjawiła się Margot, w towarzystwie Snorri'ego i Nata.
Kłócący się byli tak zajęci sobą, że nawet nie zwrócili uwagi ani na emanującą kobiecością niewiastę, ani na numer z kubkiem. Ani też na gwałtowne wywnętrzanie się, które nastąpiło po degustacji zawartości kubka. Chociaż to ostatnie było dość usprawiedliwione, bo obaj ze wszech sił starali się nie wpaść do wody, uciekając przed kopytami szalejącej na pomoście czarnej klaczy.
Peter uśmiechnął się pod wąsem. A potem uniósł brwi widząc, jak czarodziejka nagle znika.
Niezły czar.
Przydatny do uciekania z knajpy bez zapłacenia rachunku, chociaż nie sądził, by Margot wykorzystywała go w taki sposób.
Ciekaw był, po co czarodziejka jedzie z nimi na tę wyprawę. Żądza wiedzy? Nuda? Jakaś misja? Bo przecież nie dla trzech koron dziennie.
Może kiedyś się dowie.



Ruszył w stronę barki.
Zicke, niczym wierny pies, z pochyloną głową szła za nim. Kopyta gniadej klaczy głucho zastukały o deski pomostu.



- Niezły numer - kiwnął głową z uznaniem, mijając Klausa.
Skierował się na rufę okrętu.
Żeglarz, który pilnował załadunku koni, podrapał się w głowę na widok Petera i jego konia.
- Coraz tu ciaśniej - powiedział. - Jeszcze trochę, a zabraknie miejsca. Ale, jak widzę, to spokojny konik.
- Pozory... - zaczął Peter. Nie dokończył.
Żeglarz wyciągnął rękę by pogłaskać klacz i w ostatniej chwili uniknął jej zębów.
- O cholera! - zaklął odskakując. - Ale wredna. - Z wyraźną niechęcią spojrzał na klacz, potem przeniósł wzrok na jej właściciela. - Dobrze, że sam się pan będzie nią zajmować. Istna wiedźma! - syknął spoglądając ponownie na klacz, która, jakby go zrozumiała, obdarzyła go szyderczym wyszczerzeniem zębów.
- Chciałem uprzedzić... - Peter przybrał odpowiednio skruszony wyraz twarzy.
Poklepawszy Zicke po grzbiecie i poczęstowawszy ją kawałkiem marchewki Peter ruszył na poszukiwanie kapitana.
Trzeba było zatroszczyć się również o siebie.
 
Kerm jest offline