Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2009, 21:24   #28
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Tiny
Kamienny olbrzym wspinał się po stromym zboczy. Słyszał za sobą krzyki "mięczaków" i odgłosy pogoni. Wiedział jednak że nie zdołają go już złapać. Pokonał nie tylko czary Ditera, wstrętnego brodatego "mięczaka", ale także uniknął pochwycenia w siatkę. Był z siebie dumny. Udało mu się uciec od zagrożenia. Jego długie kamienne nogi niosły go coraz dalej.
Smutek jednak wypełniał jego serce. Nie zdołał pomóc swoim współbraciom i wiedział, że szybko nie będzie w stanie tego zrobić. Będzie się starał, ale to napewno potrwa.
Dopiero późną nocą zatrzymał się, gdy miał już całkowitą pewność, że nikt go nie ściga. Gdy usiadł i zmęczony wyciągnął nogi na trawę, uświadomił sobie patrząc na otaczający go krajobraz, że już całkowicie opuścił krainę gigantów.
Dookoła jak okiem sięgnąć rozciągały się zielone pola. Teren był płaski jak stół. Daleko za sobą zostawił górzysty krajobraz swojej wioski. Jego ukochany dom był hen, hen daleko stąd, a przed nim roztaczał swój urok całkowicie obcy mu świat.
- Ciekawe co mnie jeszcze czeka? - pomyślał i położył się na trawie i spojrzał w gwiazdy.
Właśnie wtedy tuż nad nim przeleciał, całkiem nisko z resztą, olbrzymi smok. Szybował na rozpiętych skrzydłach i wylądował parę metrów od giganta.

Tiny podniósł się na równe nogi. Rozejrzał się wokoło i ze strachem stwierdził, że nie ma za bardzo dokąd uciekać. Gdzie nie spojrzeć rozciągały się rozległe pola. Stanął więc w rozkroku i podniósł wysoko pięści, przygotowując się do walki.
- Spokojnie mój mały! - syknął smok - Nie zamierzam z tobą walczyć.
Olbrzym spojrzał nieufnie na gada.
- Naprawdę - zapewnił smok.
- To czego chcesz? - spytał poddenerwowany Tiny.
- Cóż... Na początku porozmawiać - syknął z przekąsem.
- Nie mam z tobą o czym rozmawiać
- Spokojnie Tiny...
Olbrzym spojrzał zdziwiony na bestię.
- Skąd on zna moje imię? - zastanawiał się.
- Nie masz się czego obawiać. Wszystkie ptaki śpiewają o tym co się stało w waszej wiosce. O napadzie "mięczaków", o Radzie Starszych i o twojej wyprawie.
- Skoro wiesz o mojej wyprawie, wiesz też że nie mam czasu na czcze pogaduszki - burnął Tiny - Muszę pomóc mojemu ludowi.
- Tak się składa mój mały, że mogę ci pomóc.
- I tak ci nie wierzę...
- Cóż... Możesz nie wierzyć, ale pozwól że przedstawię ci moją propozycję.
Tiny milczał i nadal nie ufnie spoglądał na gada.
- Posłuchaj więc... - zaczął jaszczur - Mogę ci zabrać nad Kamienny Most...
Olbrzym przypomniał sobie słowa wyroczni która kazała mu właśnie na początku odnaleźć ów most. Jedyny ponoć most zbudowany na Wielkiej Rzece, przez jego rodaków Kamiennych Tytanów wieki temu.
- Mam tylko jeden warunek... Zabiorę cię tam... ba na własnym grzbiecie, ale w zamian dasz mi to co masz w swojej torbie podróżnej.
Tiny spojrzał na przewieszoną przez ramię torbę i przypomniał sobie wszystko co tam miał: kamienny amulet od Rady Starszych, może to on mnie ochronił przed czarem, garść świeżego żwiru od mamy na drogę i... no tak klatkę z małą elfią wróżką.
- To jak zgoda mój mały?

Guun
Badacz wpatrywał się w twarz kowala. Ostatnie słowa wypowiedział, by wystawić rzemieślnika na próbę:
- A jeśli nie to pójdę na te bagna...
Mężczyzna tylko uśmiechnął się ironicznie.
- Panie bystry z ciebie człowiek a na te mokradła chcesz iść? Nie dość, że nie jeden już tam zdrowie a nie raz i życie stracił, to jescze nikt tam jescze niczego bo błotną breją i komarami niczego nie znalazł. Po twoich kompanach takżę pewnie już kości bieleją.
- To nie są... - zaczął protestować Guun - A zresztą nie ważne. Powiedz mi lepiej, gdzie mogę się udać by jakieś informacje o Talizmanie uzyskać, bo widzę że ty już mi nie pomożesz w niczym.
- Panie faktycznie prosty ze mnie chłop i nie na wiele moje informację ci się zdadzą. Wiem jednak kto mógłby ci pomóc.
Guun analizował każde słowo i każdy gest kowala. Jedno wiedział napewno, był to człowiek, któremu nie można było ufać. Strasznie trudno było odróżnić słowa prawdy od fałszu. Trudno jednak było stwiedzić co nią jest.
- Jak tu go podejść? - zastanawiał się badacz.
- Mów, więc któż to taki? - zapytał w końcu.
- Niedaleko stąd, jakieś dwa dni drogi na zachód, na szczycie łysego pagórka mieszka starsza wiedźma. Zwą ją Wicca. Ma ono ponoć sześćset lat, ale kto by tam w to wierzył, ale tak ludzie gadają. Ciebie drogi panie, pewnie zainteresuje, że to ponoć od niej miał Talizman ów elf o któym ci mówiłem wcześniej.
- Sześćset lat, dziwne... Myślałem, że tylko u nas żyją długowieczni i to tylko kapłani Jazothona, obdarzani są tym darem i to też nie zawsze. To wszystko jest coraz bardziej niepokojące. Najpierw tamci dwaj kapałani, teraz jakaś długowieczna kobieta. Kowal to naprawdę dziwny człowiek, najpierw naprowadza mnie na pomocny trop, by po chwili pokazać język. Może powinienem porozmawiać z nim troszeczkę ostrzej.
Gdy Guun zastanawiał się nad swoim kolejnym krokiem, od strony drogi zbliżało się trzech jeźdzców.
- Przepraszam panie, ale klienci jadą.
Kowal podszedł do zbliżających się jeźdzców, a badacz został pozostawiony samemu sobie.
- Witajcie panowie! - krzyknął już z daleka kowal.
- Witaj kowalu - odpowiedział mu wysoki szczupły mężczyzna z burzą gęstych rudych włosów. Wyglądał na przywódcę pozostałych, którzy zatrzymali się parę metrów za nim.
Mężczyzna zsiadł z konia i podszedł do kowala. Guun nie słyszał słów, ale z reakcji rzemieślnika wynikało, że chodzi o podkucie koni.
I cała ta sytuacja przestałaby pewnie interesować badacza, gdyby nie to że rudy mężczyzna wszedł z kowalem do domu, a podkuciem koni zajęli się pomocnicy.
- Co tu się dzieje? - zastanawiał się Guun - Podziemia, Talizman, stara kapłanka. To wszystko jest bardzo podejrzane i za dużo tu zbiegów okoliczności jak na mój gust.

Elrix
Zachwyt smokowca nad miastem trwał krótko. Już po paru miniutach zaczął obawiać się tego ludzkiego tłumu i ciasnej przestrzeni. Z dużą niechęcią przyjął wiadro, pędzel i plakaty. Ruszył w miasto. Trzymał się jednak głównie rynku i kilku przyległych do niego uliczek. Obawiał się zapuszczać głębiej w miasto, mogło się to okazać nad wyraz niebezpieczne.
- Po co ryzykować? Skoro to czego szukam jest na wyciągnięcie ręki - pomyślał.
Rozklejanie poszło mu niespodziwanie sprawnie i zgodnie z przewidywaniami Laury, ludzie wręcz do niego ciągnęli i wypytywali o wieczorny występ. Tak naprawdę niewiele mógł powiedzieć, bo sam niewiele widział. Ograniczył się więc tylko do serdecznego zapraszania ludzi i zachęcał by sami się przekonali jakie atrakcje przygotowali artyści. Po czym smokowiec wrócił i usiadł na wozie oserwując przygotowania do występu.

Wieczór nadszedł szybko. Artyści rozpalili pochodnie i zabrali się za rozstawianie namiotu. Dwóch z nich ruszyło jeszcze w miasto, by zachęcać do kupowania biletów. Co zdaniem smokowca, było całkowicie niepotrzebne gdyż przed wozem Laury ustawiła się długa kolejka chętnych.
- Przepraszam - usłyszał nagle za sobą smokowiec - Czy pan Erilx'wrah?
Elrix spojrzał za siebie. Stał tam kilkunastoletni młokos w obdartych płociennych spodniach i wytartym skórzanym kubraku.
- A jeśli tak, to co? -spytał zdziwony.
- Mój pan przewidział, że pan przyjedzie.
- Co?
- No tak jakiś miesiąc temu ujrzał w swojej szklanej kuli, że potomek smoka i człowieka przybędzie do naszego miasta...
- Skąd znasz moje imię?
- Mój pan mi powiedział. Idź na rynek i odszukaj smokowca Elirx'wraha i powiedz mu, że chcę się z nim widzieć.
- Kim jest twój pan? - zapytał już lekko wystraszony smokowic.
- Mój pan - chłopiec nachylił się nad Elirxem i zaczął szeptać - jest wielkim magiem.
- Dlaczego szepcesz?
- Lepiej, żeby nikt nie wiedział kim jest mój pan. Tutaj bardzo nie lubią magów.
Smokowiec zamyślił się.
- Może to o nim wspominała Laura? Może to on mi pomoże? Laura jednak ma Talizman...
- Tak jak idzie pan ze mną do mojego Mistrza, czy mam mu coś przekazać?

Thorius
Krasnolud działał rozważnie, powoli i nader cicho posuwał się wzdłuż ściany. Co chwila patrzył pod nogi by w nikłym świetle pochodni maga nie wyrżnąć orła, co skończyło by się tragicznie. Tego wolał uniknąć. Odgłosy walki wzmagały się. I sądząc po jękach i dziwnym piszczeniu kapłan wcale nie wypadał najgorzej. Po kilku krokach korytarz zakręcał w lewo. Thorius właśnie się do niego zbliżał, gdy kolejny jasny błysk rozświetlił korytarz. Jęk bólu odbił się od ścian i uderzył w uszy krasnoluda. Cierpienie którego doświadczyły gargulec musiało byc naprawdę wielki. Brodacz już chciał wyjrzeć lecz zanim zdążył to zrobić jeden z wrzeszczących potworów prawie się nim zderzył. Krasnolud wręcz instynktownie machnął toporem, zadając śmietelny cios. Potworek upadł pod siłą uderzenia, zgiął się w pół i upadł zemdlony. Błękitna krew rozlała się z rozciętego brzucha potwora. Thorius uśmiechnął się sam do siebie.
- Tego mi było trzeba - westchnął cicho i odważniej wychylił się za róg.
Kapłan walczył dzielnie, a co najważniejsze sprawnie. Z siedmiu potworków, które ruszyły jego śladem zostały trzy. Reszta popażona i dogorywająca leżał już pod ścianami korytarza. Walka jednak nadal się toczyła. Kapłan próbował zrzucić gargulca, który sidział mu na karku i wbijał długie pazury w kark i szyję, a jednocześnie kopiąc nogą próbował odgonić pozostałe dwa stwory, które tylko czekały na najdrobniejszy jego błąd. Krasnolud ocenił sytuację. Nie wyglądało to tak źle jak przed chwilą. Dwóch na trzech to o wiele lepiej niż dwóch na dziesięciu. Teraz szanse przedstawiały się o wiele bardziej optymistycznie. Pytanie jednak czy Thorius chce pomóc dziwnemu kapłanowi nadal pozostawało otwarte.

Felix
Felix obejrzał uważnie dom z zewnątrz. Wyglądało na to, że misja której się podjął nie była tak łatwa jak tego się spodziewał. Nadal zastanawia się czy nie jest to, aby jakaś pułapka.
Pora była nieodpowiednia, by już teraz wkradać się do środka. Młodzieniec zawrócił do gospody, by poczekać do wieczora. Wewnątrz niewiele się zmieniło, było tylko bardziej gwarno i tłoczno. Felix usiadł przy wolnym stoliku i zamówił piwo. Popijając złocisty trunke i chrupiąc wędzone świńskie uszy, młodzieniec czekał aż zapadnie zmrok.

Gdy słońce zaszło Felix opuścił zacisze karczmy i udał się w stronę wyznaczonego domu. Młodziniec dostrzegł, że uliczka tak gęsto wypełniona tłumem popołudniu, teraz jest kompletnie pusta. Jedyną osobą, która stała na ulicy był rosły mężczyzna pilnujący drzwi wejściowych do domu.
Felix zatrzymał się w podcieniach jednej z kamienic. Strażnik wyglądał na wyszkolonego wojownika, widać to było po jego ruchach i sposobie w jaki wypatrywał ewentualnych napastników.
Młodzieniec zaczął się zastanawiać jak dostać się do środka. Mimo, że miał klucze dostanie się do środka mogło być trudne.
 
brody jest offline