Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2009, 12:57   #17
Petros
 
Reputacja: 1 Petros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodze
Edgar kiwnął głową von Schwerinowi i zwrócił się do strażników:

- Rozumiem, że nic tu po mnie. Czy wyznaczono mi jakieś inne zadania?

- Tak. Rusz tyłek do kapitana Kreutzhoffa. Podobno stary ma ostre sranie i przydałoby się coś z tym zrobić. Lepiej żebyś nie nawalił. bo spodziewa się jakiegoś gościa i wolałby go nie przyjmować w wychodku.

- Rozumiem. Udam się pierwej do swego pokoju. Tam mam potrzebne leki.Nie obiecuję jednak, że szanowny pan kapitan wydobrzeje jeszcze dzisiaj...każdy człowiek ma inny organizm i nie można dokładnie przewidzieć jak dany lek zadziała.

- Ja tam nie wiem...masz się tym zająć i tyle. Czy to takie trudno skończyć pierdolić i wziąć dupę w troki?

- Trochę grzeczniej synku...nigdy nie wiadomo czy i Ty nie będziesz potrzebował mojej pomocy...

Strażnik trochę spokorniał na te słowa. Słyszał, bowiem nieraz o tym w jaki sposób cyrulicy zajmują się poważniejszymi przypadkami, takimi jak np. gangrena i raczej nie chciał być kiedyś w rękach jednego z nich.

- Kazał wam ktoś tu stać jak kołki? Zabrać te ścierwo do lochów nim tu zakwitnie!

Edgar postanowił skorzystać z odrobiny świętego spokoju i udać się do swego pokoju. Jego kwatera znajdowała się w zachodnim skrzydle twierdzy, niedaleko koszar. Była to mała, lecz przytulna komnata z oknem na dziedziniec.
Stanął przed drzwiami...

"Kurwa mać, gdzie mój klucz."

Zaczął gorączkowo szukać klucza do kwatery, nie mogąc uwierzyć w to, że go zgubił.

"Psia krew. Zlinczują mnie chyba...uff jednak jest."

Po dłuższej chwili udało mu się znaleźć mały mosiężny kluczyk, w wewnętrznej kieszeni kaftana. Natychmiast włożył go do zamka i przekręcił.
Wszedł do pokoju i usiadł na łóżku, gdzie leżała niewielka, czarna torba.

"No to teraz trzeba trochę poszukać..."

Po kilku chwilach grzebania w torbie pełnym maści, nalewek i innych leków w końcu znalazł to, czego szukał. Była to niewielka bryłka czegoś, co wyglądało na węgiel.

"Mam. Trochę mnie to maleństwo kosztowało, ale jak widać przyda się. Teraz tylko trzeba ją troszkę sproszkować na jedną porcję i iść czym prędzej do kapitana...inaczej nogi mi z dupy powyrywa...kurwa. Nie zapytałem, gdzie mam go znaleźć...ech trudno. Na pewno trafię na kogoś w okolicy, to zapytam."

Edgar usiadł przy niewielkim stoliku, po czym sięgnął po skórzany przybornik, leżący na szafce obok. Wyjął z niego szmatkę oraz nożyk. Szmatkę położył na stoliku i zaczął skrobać nad nią kawałek węgla póki nie uzyskał odpowiedniej porcji proszku. Następnie wszystko pochował, a szmatkę zawinął.

"Nie będzie to nic smacznego, ale jak od razu popije wodą, to może źle nie będzie"

Gdy już zrobił swoje, wyszedł i zamknął pokój. Miał już iść na dziedziniec, kiedy usłyszał znajomy warkot w żołądku.

"No racja...obiad. Wypadałoby pójść na stołówkę do koszar. Kapitan poczeka."

Jak pomyślał, tak też zrobił. Udał się do koszar, gdzie od razu poczuł piękny zapach pieczonej kaczki.

"Hrabiemu można by przypisać wiele nieprzyjemnych epitetów, ale co by nie było o ludzi swoich dba."

Gdy dotarł na stołówkę od razu zobaczył przy jednym ze stolików Klausa - młodego żołnierza, którego wyleczył z jakiegoś paskudnego zakażenia jamy ustnej. Od tamtej pory się zaprzyjaźnili.

- Witaj Klausie. Jak kaczka? Mam nadzieję, że kucharze się postarali...

- Kaczka wyborna. Idź po swoją porcję i siadaj. Tak dawno nie rozmawialiśmy.

- No wiesz...praca. Ty kisisz się w lochach, ja latam po całej twierdzy goląc, wyrywając zęby i takie tam. Zaraz przyjdę.

Udał się do bufetu po swoją porcję, po czym wrócił i usiadł na przeciwko przyjaciela.

- Zatem opowiadaj Doktorku. Co tam u Ciebie słychać?

- Ach stara bida. Mam teraz poważne zlecenie. Kapitan jest niezdrów i muszę go jeszcze dziś na nogi postawić...

- Hahaha no tak, słyszałem o tym. Staremu coś nieźle zaszkodziło. Nie chciałbym być w skórze kucharza.

- Ani ja przyjacielu...ani ja. W każdym razie ledwo zjem i już mam robotę. Powiedz mi...jak tam Twoja paskudna gęba? Już lepiej?

- Haha tak, już lepiej...dzięki Tobie oczywiście. Gdyby nie Ty, to zapewne nie mógłbym się tak cieszyć tą kaczką.

- No pewnie. Połykałbyś co najwyżej własne zęby hahaha. Ale skończmy te żarty, bo mam do Ciebie poważną i poufną sprawę.

- Ciekawe w co żeś się wpakował...mów, chętnie wysłucham.

Edgar ściszył głos i zaczął mówić:

- Obawiam się, że sprawa jest zbyt skomplikowana żebym mógł Ci ją wyjaśnić. Sam niewiele z tego rozumiem. W każdym razie pewne osoby stąd chcą skrzywdzić niewinnego człowieka, który nie jest mi obojętny. Tylko tyle mogę powiedzieć...im mniej wiesz tym lepiej.

- Rozumiem...jaki ma być mój udział w tym...przedsięwzięciu?

- Wieczorem muszę mieć czysto w przejściu do portu więziennego. Ludzie Cię tu lubią, więc nie powinieneś mieć z tym wielkich problemów...

- A jak miałbym to niby uczynić?

- Panie Steiner. Macie więcej pod kopułą niż przeciętny człowiek. Jestem pewien, że coś wymyślicie...jedyny problem polega na tym, że będziecie jednym z tych, którzy mogą dostać po dupie.

- O wiele prosicie Panie Drakholt...

- To prawda...lecz tylko na Ciebie mogę liczyć. Mogę?

- Klaus Steiner jeszcze nikogo nie zawiódł. Niechaj więc będzie. Zrobię, co będę mógł...

- Dziękuję...hrabia spodziewa się wieczorem jakiegoś gościa. Gdy przyjedzie, będę przy wejściu do koszar. Ty też tam bądź i daj cynk, czy wszystko gotowe...

- W porządku...Doktorku...uważaj na siebie.

- Ty też na siebie uważaj przyjacielu. Na mnie już czas. Najadłem się, więc czas wrócić do obowiązków. Do wieczora...

- Bywaj.

- Byłbym zapomniał...znowu. Gdzie mogę znaleźć kapitana?

Po tym jak Klaus wytłumaczył mu najszybszą drogę, ten udał się tam szybkim krokiem. O dziwo nie zgubił się i dotarł bez większych problemów do kwatery kapitana. Przed wejściem stało dwóch strażników.

- Czego!?

- Edgar Drakholt. Miałem pomóc panu kapitanowi z jego...problemem.

- Cyrulik? Świetnie. Możesz wejść. Kapitan czeka...

Pierwsze co Edgar poczuł wchodząc do komnaty kapitana był niewyobrażalny smród ludzkiego gówna, dobywający się najprawdopodobniej z dużego nocnika, leżącego koło łóżka kapitana.

- Czego kurwa chcesz? Bogowie zaraz wysram całe jelita.

- Nazywam się Edgar Drakholt panie kapitanie. Pomogę Wam z Waszą dolegliwością i - jeśli bogowie pozwolą - będziecie sprawni do wieczora.

- Ach cyruliku, jesteście prawdziwym ukojeniem. Zróbcie swoje i ulżyjcie staremu człowiekowi w cierpieniu.

- Zrobię wszystko, co w mej mocy. Mam tu dla was sproszkowany węgiel leczniczy. Powinien pomóc. Całą zawartość należy wziąć do ust i popić wodą.

- Czy to na pewno pomoże?

- Czy na pewno, to nie wiem. Każdy człowiek ma inny organizm i inaczej reaguje na dane leki czy nawet jedzenie. W końcu tylko Wy się tak rozchorowaliście, co dowodzi słuszności mojej tezy.

- Cóż...Wy się lepiej znacie. Na stoliku jest dzbanek z wodą i kubek. Nalejcie mi, to spożyję te Wasze świństwo.

Doktorek zrobił co było trzeba. Nalał kapitanowi pół kubka wody, po czym podał zawiniątko. Kapitan posłusznie wszystko łyknął, popijając wodą i krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

- Na Sigmara toż to najobrzydliwsza rzecz jaką miałem kiedykolwiek w ustach.

- Większość leków nie jest smaczna, ale za to pomagają.


- Dobrze. Dziękuję Wam. Możecie już odejść. Zostawcie mnie w spokoju, bo muszę się wysrać.

Edgar posłusznie opuścił komnatę kapitana kiwając na pożegnanie strażnikom, po czym udał się do swej kwatery.

"Trzeba się przygotować. Pakuję swoje manele i - jak dobrze pójdzie - opuszczam to miejsce."

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Doktorek spakował wszystko co najpotrzebniejsze i zaczął rozmyślać nad Steinerem.

"Szkoda mi go trochę. Poczciwy chłop, który mógłby w życiu wiele osiągnąć. Może...może uda mi się go namówić żeby uciekł z nami..."

W pewnej chwili Doktorek usłyszał jakieś hałasy za oknem. Wychylił się i ujrzał wjeżdżający na dziedziniec powóz oraz krzątających się wokół ludzi. Jego uwagę przykuł dziwny herb, przedstawiający głowę wściekłego wilka na biało-czarnej szachownicy.

"Pewnie to herb rodziny Schwerin. Ciekawe...nigdy nie widziałem takiego herbu..."

Edgar niemal od razu zszedł na dziedziniec, zabrawszy swoją torbę, przybornik, oraz sakwę z kilkoma rzeczami i stanął przy koszarach czekając na Klausa.
 
Petros jest offline