Wątek: Skrzydlaci
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2009, 17:28   #88
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Kurt powoli dochodził do siebie. Łyk całkiem dobrego półwytrawnego wina tylko pomagał mu w tym. Zauważył, że Aronax jest nieco wstrząśnięty, chyba nie jest to dobry temat do rozmowy. Mimo to skrzydlaty musiał wiedzieć, o co dokładnie chodziło. Powoli odrywał kęsy chłodnego udka i przeżuwał leniwie, poświęcając większość swojej uwagi człowiekowi.
Miasto, gdzie ludzie i skrzydlaci żyli w zgodzie, jak brak z bratem... To musiało być piękne. Zesłańcy pomagali tubylcom w rozwoju, starając się podnieść komfort wspólnego życia, ludzie natomiast traktowali ich jak swoich. W miejscu, które miało być dla nich więzieniem i najgorszą z możliwych kar, akceptacja znaczyła bardzo dużo. Chłopak słuchał i wyobrażał sobie to wszystko, to cudowne miasto, Solis. Niestety, Gabriel wszystko kontrolował, tak jak to robił na górze. Chciał mieć nad ludźmi pełną kontrolę, nie mógł sobie pozwolić, by rozwój ich cywilizacji ruszył z miejsca. Na pewno nie spodobało mu się to, co działo się w mieście, na pewno... Nie mógł mieć innego powodu, a przynajmniej Kurt takiego nie znajdował. I, szczerze mówiąc, nie chciał znaleźć. Wiedział, do czego zdolny jest Gabriel w sytuacji, gdy coś zaczyna wymykać mu się spod kontroli. Aż za dobrze.
Gospodarz drżącą ręką nalał i opróżnił kolejny kieliszek wina. Gdy skrzydlaty słuchał o tych okrucieństwach, wstydził się tego, kim jest. Nie był on za to wszystko odpowiedzialny, ale sama przynależność do tego samego gatunku co Gabriel napawała go obrzydzeniem do samego siebie. Skrzydlaci uznawali siebie za lepszych od ludzi, bliższych Jedynemu, ale byli bardziej okrutni, egoistyczni i bezlitośni od nich.
Aronax przechylił kieliszek po raz kolejny. Cisza, jaka zapadła doskonale świadczyła o przejęciu, a może nawet lekkim zakłopotaniu słuchaczy. Kurt rozluźnił zaciśniętą pięść. Gdy dokończył udko dolał sobie wina i pociągnął łyk.
- Aronaxie, mógłbyś mnie nauczyć, jakie wartości mają wasze pieniądze? Te kolorowe krążki, który jest bardziej cenny, i te sprawy. - była to dosyć ważna kwestia, w końcu będą tu żyć... Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
-Oczywiście. Prawie zapomniałem, że Wy macie inną walutę. Te złote są najcenniejsze, potem srebrne a na końcu miedziane. Dwadzieścia miedziaków to jeden srebrnik a dwadzieścia srebrników to jeden talar.- skrzydlaty słuchał i rejestrował wszystko. Dziwnie było to ułożone. Najpierw podejrzewał, że im ciemniejszy kolor, tym mniejsza wartość. A tutaj, jak na złość, przemieszane. Najpierw złoto, czyli talary, potem najjaśniejsze srebro, a na końcu ciemny brąz, miedziaki. Dobra, chyba zapamięta.
Czas mijał wolno, w ciszy. Kurt był już w pełni świadomy i sprawny, choć nieco zmęczony. Nagle drzwi się otworzyły i weszła pozostała trójka. Achrol i Asael wyglądali kiepsko, chyba nic nie zdziałali. Kobieta padła wycieńczona na krzesło tuż obok Kurta, Bartel pomógł usiąść drużynowemu bardowi, a gospodarz poszedł do kuchni zaparzyć otumaniające zioła dla dwójki nowych pacjentów.
Po chwili przyniósł dwa kubki z naparem, jednak tylko jeden okazał się potrzebny. Achrol, jak na twardziela przystało, zrezygnował z napitku mającego oszczędzić mu cierpienia. Asael natomiast posłusznie wypiła posłusznie zawartość naczynia. Podczas, gdy człowiek nastawiał nos jęczącemu z bólu upartemu skrzydlatemu, i usztywniał mu rękę, Ruda popadała w nicość. Oparła się o Kurta, kładąc głowę na jego ramieniu. Przymknęła oczy i z rozmarzonym wyrazem twarzy, zaczęła coś mamrotać. Chłopak starał się są delikatnie i dyskretnie wyprostować, jednak ta dalej opierała się o niego.
- Skąd wytrzasnęłaś taką torbę?- zwrócił się Kurt do Rudej, nie ukrywając zdziwienia. Dopiero przed chwilą dotarło do niego, że kobieta ma całkiem ładną i pakowną torbę przewieszoną przez ramię. Asael zerknęła na niego półprzytomnie.
- Znalazłam...? - wyjąkała niepewnie, wpatrując się w rozmówcę miodnymi, rozmarzonymi oczkami.
- Aaaachrol mi kupił...? - zgadywała jakby sama do siebie. - Nie, zaraz, torba, tak, bo tego już wiem errrrrr... - podrapała się za uchem. - Leżała przy biurku! Pożyczyłam znaczy się od medyka. No tak było.- z kilometra było widać, że kręci, ale Kurt nie zawracał sobie, ani jej, tym teraz głowy. Później dopyta ją o to.
-Wasza koleżanka jest ewidentnie podatna na zioła.- skomentował Aronax. Tak, niewątpliwie miał rację. Podszedł do dziewczyny i złapał ją za nos, szybkim i płynnym ruchem ustawiając go jak Stwórca przykazał. Oczywiście, Ruda poderwała się z bólu i zaczęła narzekać, ale w szybko o tym zapomni i będzie się cieszyć swoim prostym noskiem.
- Sprawdzę czy mam jakieś ciuchy dla Was i idziemy do knajpy, dobrze?
- Knajpa! Yay! A ciuchy po co? HYK!!! Kurt, też idziesz do knajpy? Bo mi tu całkiem fajnie jest hyk!... Achrol, jak twój nos? Mój chyba już odpadł... Aaaachrol! Przestań tyle gadać! No przestaniesz?! Gah, ten gość nigdy się nie zamyka!- żarty się jej trzymają, nie ma co. Ale dzięki temu atmosfera nie jest taka... ciężka. Chłopak spojrzał na Achrola, uśmiechnął się lekko. Czy tek koleś nie da za wygraną? Przecież ona go zamęczy na śmierć, jak się nie odezwie do niej. Kobiety to potrafią, szczególnie takie, jak ona...
- Z chęcią zjem coś ciepłego i sycącego. - odpowiedział częściowo człowiekowi, jak i Rudej.
Gospodarz wrócił po chwili z dwoma płaszczami. Jeden z nich wzięła Ebriel, drugi leżał przez chwilę na stole. Kurt spojrzał na towarzyszy znajdujących się w pokoju. Pomógł wstać Asael i zarzucił na nią płaszcz. Niby i tak jest już cała przemoczona, ale przynajmniej będzie jej trochę cieplej. Sam założył kurtkę i ruszył z resztą do gospody.
Miejsce to było zdecydowanie najlepszym, jakie dotąd spotkali "na dole". Wystrój był... cóż, Kurt nigdy czegoś takiego nie widział. Przeważająca ilość przedmiotów, jaki sam budynek, wykonana była z drewna. Tylko paleniska i kominy były, z jasnych powodów, murowane z kamienia. Były też nieliczne żelazne przedmioty. Wszystko to było niby proste, albo jak powiedziałby przeciętny skrzydlaty, prymitywne. Jednak, mimo to, ta karczma miała swój urok, swój niepowtarzalny klimat sprawiający, że to wszystko aż zachęcało do spędzania tu każdej wolnej chwili, szczególnie, gdy pogoda na zewnątrz była taka, jak teraz. Dopełnieniem wszystkiego, a może nawet najważniejszym elementem zespalającym wszystko w jedną całość, była skoczna, wesoła muzyka. Prymitywne instrumenty, strugane z drewna flety i piszczałki, bębny obciągnięte pewnie skórą zwierząt. To wszystko z jednej strony prymitywne, z drugiej było świadectwem ogromnej pomysłowości i kreatywności. To nie możliwe, żeby Ci ludzie nie byliw stanie się rozwinąć przez ponad dwa tysiące lat istnienia. Teraz Kurtowi po głowie chodziły różne niedorzeczne teorie spiskowe. Skoro teraz Gabriel siłą stłamsił oznaki rozwoju ludzi, Solis, to dlaczego skrzydlaci nie mogli robić tego w przyszłości? Czyżby od stuleci przetrzymywali ludzkość na tym samym etapie, siłą powstrzymując ich rozwój? To brzmiało niewiarygodnie i okrutnie, ale po wydarzeniach ostatnich dni takie podejrzenia u chłopaka były uzasadnione...
Usiedli przy stole ustawionym w kącie sali, tymczasem Aronax już wracał z dwójką kelnerów, którzy z kolei nieśli gar pełen gulaszu oraz drewniane talerze. Mężczyzna dosiadł się do wygnańców, zachęcając ich do jedzenia.
Ciepły gulasz, to jest to. Zimne udko tylko złagodziło głód, teraz przyszła pora na coś treściwszego. Okazało się, że tutaj też mogą dobrze gotować, posiłek był niemal tak dobry, jak ten przygotowywany przez jego matkę. Po chwili kelner przyniósł napitek, piwo dla mężczyzn i wino dla kobiet. Kurt wolał smak wina, ale w towarzystwie, do picia piwo nadawało się doskonale.
- I jak? Macie pomysł za co powinniśmy się zabrać tutaj, na Ziemi?- spytała Asael. Wyglądała, jakby jeszcze nie doszła do siebie w pełni.
Chwilę ciszy przerwał Bartel. Opowiedział obecnym o spotkaniu z Kevinem, z którym już się widzieli w lesie, i resztą. Wiadomość o grupie, która walczyła ze skrzydlatymi z góry była nieco szokująca. Bo niby co oni robią? Atakują posłańców? Nic innego nie przychodziło chłopakowi do głowy. Poza tym ciekawe, jakie są ich pobudki. Czy chcą się zemścić za wygnanie, czy może robią to, żeby pomóc ludziom.
Okazało się również, że są z nimi ludzie, a jednym z nich jest Aronax. Czyżby dlatego był wobec nas taki uprzejmy? Chciał nas zwerbować?
- Czy miał ktoś z was kontakt z takimi osobnikami?- spytał King. Było to raczej mało prawdopodobne, nie mieli chwili wolnego, żeby się poszwendać po mieście, oprócz niego, oczywiście. Mimo to, Diriael odezwał się.
- Kontakt? Nie. Ale wspominał o nich w lesie Kevin, kiedy go zatrzymałem. W sumie dowiedziałem się tego samego co ty, przy czym… Ugryzione z drugiej strony, że tak powiem. Ostrzegał przed tymi, którzy chcą obalić Gabriela i radził, żeby uważać w rozmowach z nimi, o ile nie unikać ich w ogóle.- zamilknął na chwilę. Można było się domyślić, że zastanawia się, jak zareaguje Aronax.
- Co nie zmienia faktu, że dobrze byłoby spotkać się z szefem tej organizacji. Zorientować się w sytuacji, czy coś. Co sądzicie?- dokończył Espello.
-Możliwe więc, że są bezkompromisowymi typami nie uznającymi neutralności. Coś w stylu "jesteś z nami lub przeciwko nam". Niedobrze... Mimo to, chyba trzeba się z nimi spotkać. Nie mamy wielkiego wyboru. Prawdopodobnie przyjdą po nas sami, chcąc nas przeciągnąć na swoją stronę, lub zlikwidować, jako potencjalne zagrożenie...- skomentował Kurt. Niezbyt podobało mu się to wszystko. Bo jaki sens, oprócz zemsty, miało zabicie Gabriela? Na jego miejsce przyjdzie trzech innych, których wychował sobie za życia i w których wpoił te same zasady. Tak samo chciwych i bezwzględnych. A może nie? Może stanowisko marszałka powierzą komuś odpowiedzialnemu i wiernemu Stwórcy, nie zaś samemu sobie?
Za dużo myśli, zdecydowanie za dużo. Mętlik w głowie był coraz większy. Do każdej sprawy znajdował jakieś "ale", coś, co przeszkadzało mu podjąć decyzję. Gdyby była tu Emma. Gdyby była obok niego, na pewno by coś wymyślili.
- Aronaxie, z tego co mówił Bartel,ty możesz zaaranżować spotkanie, tak?- człowiek przytaknął na pytanie Diriaela.
Skrzydlaty spojrzał po wszystkich zgromadzonych.
- A więc, kiedy ruszamy? - zwrócił się Kurt do chętnych.
- Ile czasu potrzebujesz, żeby się z nimi skontaktować i nas umówić?- zapytał Aronaxa.
- A ja mam jeszcze inne pytanie. O co toczy się gra? Co wy tutaj wyprawiacie?- odezwał się Bartel - Halo panienko, halo! – zwrócił się do Asael, próbując skupić na sobie jej uwagę- A Ty co tu robisz? Strażniczka czy Posłanka? Ja jestem byłym strażnikiem, cięcie dostałem za zbyt częste opuszczanie Pierwszego Miasta. A wy?- spytał, zerkając na resztę.
Kurt przez moment zastanawiał się, czy powiedzieć im prawdę. Czy uwierzą? Czy to w ogóle bezpieczne?
- Przewodzenie grupie przestępców w celu przejęcia władzy w Pierwszym Mieście. A tak naprawdę naszym celem było zjednanie sobie posłów, którzy z kolei zatwierdzali by ustawy traktujące o szeroko pojętej pomocy dla ludzi… Niestety, nie docenialiśmy Gabriela. Trzymał w garści przeważającą większość Rady.
Chciał to już mieć z głowy. Część o jego uwięzieniu była najbardziej bolesna, wolał więc ją pominąć. Z resztą, dla nich pewnie pozostanie przywódcą terrorystów czy rebeliantów. Jego wspomnienia nieuchronnie ukazywały mu przed oczami Emmę, dwójkę przyjaciół i wielu innych. Tych, których opuścił. Skupił się jednak na rzeczywistości, na przytulnej karczmie, na swoich obecnych towarzyszach niedoli.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 26-06-2009 o 10:55.
Baczy jest offline