Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2009, 22:37   #18
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Miał tylko usiąść. Przysiąść co najwyżej na boku łóżka i zdrzemnąć się. No, góra półleżąc. Tylko tyle! Faktycznie, zdrzemnął się i nad ranem … obudził przy boku Lyonetty. Dziewczyna siedziała w jedwabnej koszuli mocno podkreślającej krągłości piersi, których końcówki ostro zaznaczały się na przylegającej do ciała materii. Jakie to szczęście, że była tak zdenerwowana, iż nie zauważyła, że przez chwilę nie może oderwać od nich wzroku. Szczęśliwie udało mu się opanować, ale potem cały dzień zastanawiał się nad wszystkim, co przydarzyło się w nocy i za dnia. Bał się o nią. Bardzo. Kiedy zbudził go krzyk hrabiny, a drzwi okazały się zamknięte, przeszedł kamiennym gzymsem ze swojego okna na balkon Lyonetty. A potem już była noc oraz całe wynikające z niej zamieszanie.

On był winny! Był mężczyzną i to ona oddala się pod jego opiekę, bez względu na status i pozycję. Wstyd, tym większy, że co rusz stawała mu przed oczyma jej gustowna koszulka opinająca ponętne ciało.
- Co w niej jest? – zastanawiał się. Nie był przecież niedorobionym młokosem. Tragiczne małżeństwo zakończone śmiercią żony z rąk muzułmańskich piratów sprawiło, że przez długi czas nie chciał się angażować w jakiekolwiek związki. Potem zaś nawiązywał nawet nie tyle znajomości, czy romanse, co jednodniowe miłostki dla zaspokojenia chuci, nie serca. Teraz zastanawiał się nad swoim stosunkiem do Lyonetty, do hrabiny bez hrabstwa, dziedziczki bez posiadłości, która jednak miała w sobie coś ważniejszego niż tytuł i posiadłości.

***

27 kwietnia 1337, niedziela, św. Zyty


Była naga, o kształtach zmysłowych i ponętnych. Lyonetta nie musiała się wstydzić przy niej, ale wiele kobiet oddałoby majątek za takie ciało. A przecież … przecież nie pociągała Enrico. Była piękna, jednocześnie zaś obca. Teraz kuliła się na podłodze, jednak, nawet w takiej pozycji miała w sobie coś szlachetnego. To łączyło ją z hrabiną, która nawet w nocnej koszuli, przestraszona wyglądała tak, że każdy wziąłby ją za wysoko urodzona damę.

- Od jakże dawna nikogo nie wiedziałam – łagodne słowa jakby zmieniły oblicze, które z dzikiego i nieprzewidywalnego stało się niemal normalne.
- Przepraszam … czy, czy pani jest od dawna uwięziona? - Zapytała po chwili Lyonetta wpatrzona w niezwykłą kobietę. - I … kim pani jest?
Obydwoje czuli się niepewnie w obliczu czegoś, co przekraczało ich doświadczenie i wiedzę wyniesioną z rodzinnego domu i podróży. Ta niewiasta o dziwnym kolorze skóry, ona przecież nie mogła być normalna. Nie mogła! I nie była.
- Nie wiem, jak długo. Dla nas, nimf leśnych … - zaczęła śpiewnym głosem.
- Nimf? - Niemal krzyknęli obydwoje.
- Jestem nią. Mieszkanką lasu, zaślubioną kwiatom na łące, słońcu i księżycowi, a nie ciemnicy, w której mnie więżą.
- Ale dlaczego? Nimfy! Nie sądziłem, że istnieją
.

Tak naprawdę Enrico dalej walczył ze sobą, żeby uwierzyć, ale niezwykły wygląd kobiety stanowił oczywisty dowód.
- A ja nie sądziłam, przez długi czas, że kiedykolwiek spotkam kogoś takiego, jak Blacktree. Wcześniej, wraz z siostrami, żyłam spokojnie w lasach od czasu do czasu widując chłopów z okolicznych wiosek. Czasem któryś z nich wybrał się do lasu nazbierać drewna na opał, czasem próbował coś upolować. Na to nie pozwalałyśmy. Potem postawiono ten zamek, ale udało nam się zaprzyjaźnić z mieszkającym tu rodem szlacheckim. Chłopcy z zamku spotykali się niekiedy z nami. My uczyłyśmy o pięknie natury, o zwyczajach zwierząt, o tym, że należy je szanować, dawałyśmy im radość, a w zamian miałyśmy z nimi zabawę, przyjemność, a gdy czas był wyjątkowy, zdarzało się, że przychodziła na świat nowa nimfa.
- Wyjątkowy czas
? - Ciekawość dziewczyny przemogła zawstydzenie.
- Nimfy nieczęsto rodzą dzieci. Musi być księżyc w pełni, mężczyzna zaś na łące pełnej kwiatów połączyć się musi z jedną z nas tyle razy, ile razy kukułka zakuka, fala zaszumi, księżyc zalśni. Niestety, niewielu chłopców potrafi spełnić te oczekiwania
Nimfa chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Enrico widząc gwałtownie rosnący rumieniec Lyonetty, co szybciej przerwał pytaniem:
- Ale jak możemy ci pomóc i o co chodzi z tym wampirem?
- Enrico! To musiał być on
– weszła Lyonetta w słowo rycerzowi. - Blacktree. Wtedy. On był inny, inny. Młodszy, jednocześnie straszy. Piękny, ale dziwnie … - nie potrafiła dokończyć, a mężczyzna uczuł, jak jej smukłe dłonie kurczowo ściskają mu ramię. Bała się, tak bała, że Enrico niemal namacalnie czuł, jak drży jej serce, niczym małego słowika wykonującego poranną pieśń.
- A więc widziałaś go – uśmiechnięta się gorzko nimfa. - Jest miły, ale jakiś czas tylko.
- Jakiś czas? Jaki on jest?
- Przybył kiedyś wedle waszej rachuby, choć niedawno, wedle mojej. Nie rozpoznałam, kim jest. Nie był … zły.
- Wampir
? - nie ukrywali zdziwienia.
- Tak, właśnie, choć to dziwne, ale nie pragnął być wampirem. Uważał to za przekleństwo, za coś strasznego. Walczył z tym, walczył z wysysaniem krwi. Walczy zresztą dalej. Wy jesteście … jesteście jego … on na was sprawdza, ile wytrzyma bez krwi. Zaprasza gości, bo wampir, który nie pije krwi wpada w szał. Zabija tych, co są obok niego. Zabiłby też służbę zamkową, ale on ich naprawdę lubi, nie chce ich krzywdy. A przybysze, tacy jak wy, kto przejmuje się obcymi? - rzekła gorzko.
- Musimy uciekaćEnrico zdusił strach, który prawie namacalnie wyrwał mu się z piersi. Czuł, jak obok zadrżała Lyonetta, jak z jej głębi wyrwał się okrzyk przerażenia. Dlatego on nie mógł sobie pozwolić na obawę. Liczyła na niego, na jego ramię, miecz i umysł nawet, jeśli nie wyartykułowała tego tak otwarcie. Nie musiała, czuł to tak samo, jakby wykrzyczała mu to prosto do ucha. - A jak tobie można pomóc?
- Mi
– prychnęła gorzko – mi pomóc jest ciężko. Czy nie widzicie tych kajdan na mych rękach i szyi – uniosła ręką długie włosy ukazując kolejną żelazną obręcz.


- Twój pierścień pomógłby. Dlatego was wezwałam pieśnią, ale … gdy tak myślę o was, dzieci, … nie chcę was narażać. On wyczułby, że uciekam i przybyłby po mnie. Gdybyśmy byli razem, nie darowałby wam. Myślałam … myślałam, ale nie … uciekajcie. Może spotkacie którąś z moich sióstr.
- Ale on wyjeżdża
– nagle włączyła się hrabina. - Wyjeżdża. Sam mówił mi, kiedy spotkałam go na korytarzach zamku. Wyjaśnił, że musi nas opuścić i żebyśmy traktowali jego zamek, jak swój. Może …
- Dziewczyno! Ona naprawdę wyjeżdża
? – w nieludzko pięknym głosie nimfy dało się wyczuć całkiem ludzkie podniecenie oraz budząca się w sercu nadzieję.
- Lyonetta ma rację! - przyznał Sept Tour. Dziewczyna choć przestraszona, rozumowała bystro. - Słyszałem o jego podróży. Jeden dzień powinniśmy jeszcze wytrzymać. Przed wyjazdem chyba nie zrobi nam nic złego. Zresztą, będziemy uważać i, naprawdę, nie pozwolę mu ciebie tknąć – słowa te skierował do hrabiny, która z rosnąca obawą i zdziwieniem patrzyła na niego. - Jeżeli teraz uciekniemy, to on zauważy, albo jego służba. Musimy wyprowadzić konie, zawiadomić Bernadettę, Jeremiasha, Rona. Nie damy rady zrobić tego be zwrócenia uwagi. Co innego jutro, kiedy nie będzie Patricka. To nasza szansa i jednocześnie będziemy mogli pomóc pani – zwrócił się do nimfy.

Lyonetta skinęła głową.
- Masz rację – uśmiechnęła się, lub, raczej, uczyniła niezdarna próbę uśmiechu. - Masz rację. Pomożemy ci.
- A ja zaprowadzę was do wioski nimf. Tam się schronimy. Dzięki pierścieniowi otworzysz moje kajdany, a potem przed jego powrotem zdołamy … zdołamy ujść. Będę wolna … wolna … niech wam odpłacone będzie za dobre serce
– nie ukrywała wzruszenia, a po jej policzkach spłynęły dwie niewielkie łzy, które potem niczym kryształki spadając uderzyły o łańcuchy i zadźwięczały głośno. Ten jasny, przenikający odgłos zabrzmiał głośno w ciemnej ciszy jaskini niczym wojskowy róg wzywający do czynu. - Ale teraz – mówiła szybko – idźcie już. Wprawdzie nikt tu do mnie nie zagląda … wiecie, nimfy nie potrzebują jedzenia, ani picia, ale po cóż ryzykować. Uciekniemy mu … jutro … uciekniemy. Będę wolna, a wy bezpieczni … to takie cudowne, wróciliście sercu mojemu nadzieję. To wielki dar, zobaczycie, że podziękowanie nimfy nie jest bez jakiejkolwiek wartości. Ono płynie z serca. Daliście mi szczęśliwą noc, pełną wyczekiwania. Moje serce śpiewałoby dalej pieśń niczym słowik, moje usta chciałyby nucić, a przecież muszą zamilknąć, by nie wzbudzić jego podejrzeń. A teraz idźcie, już idźcie. Będę czekała.

***

Powoli szli przez zdobiony kwieciem park, wśród oczek wodnych, na których splatały głowę zakochane w sobie łabędzie.


- Dla ciebie, pani – skłonił się z uśmiechem podając czerwoną różę, zręcznie zerwaną podczas przechodzenia obok kolczastego żywopłotu przyozdobionego amarantowym kwieciem.
Lyonetta przez chwilę poczuła się niepewnie, jakby Sept Tour wkroczył na jakąś dziwną płaszczyznę, obszar, na którym się do tej pory nie spotykali, ale … ale róża była piękna i … to było miłe, że idący obok mężczyzna ofiarował jej kwiat. Kobieca … próżność? A może po prostu … natura … odezwała się mocno? Dygnęła wdzięcznie dziękując, a potem przyłożyła pąk do swojej twarzy, wdychając rozkoszną woń i czując, jak jej usta, nos, brodę, łechcą delikatne płatki, jak krople wieczornej rosy, osadzone na kwiecie, pieszczą jej policzki. Taka mała, krótka chwila zapomnienia i oddalenia od siebie wszystkich trosk i kłopotów. Spojrzenie na wszystko z dystansem i jednoczesnym spokojem serca …
- Przecież nie jestem sama - uzmysłowiła sobie i uśmiechnęła się na chwilę do swoich myśli.

I znów szli razem wysypaną białym piaskiem ścieżką. I znów pod ramię, zgodnie z wymaganiami etykiety, jak rycerz ze swoja damą. W pośpiechu i ukrywanym lękiem, który w każdej chwili mógł wydostać się z pod ich kontroli. Nawet piękny kwiat nie mógł na dłużej przesłonić kłopotów, w które wpadli.


- I co sądzisz? - szepnął jej prosto do ucha. Ktoś obserwujący ta scenę z boku mógłby sądzić, że oto idzie para zakochanych i właśnie rycerz przychylił się do ukochanej prawiąc jakieś należne komplementy lub zapewniając o swej miłości.
Dziewczyna rozejrzała się nerwowo wokół. Jakby niepewna, niezdecydowana, nieprzekonana.
- Nie tutaj. Proszę. Tutaj … tutaj odnoszę wrażenie, jakby ktoś ciągnę nas obserwował. Popatrz – wskazała głową na pobliski krzew głogu. - Może ktoś tam jest?– szepnęła cicho.

Enrico skinął głową. Po prawdzie jemu także nie uśmiechała się tutaj dłuższa rozmowa. Bał się, przede wszystkim o nią. I nie chciał, żeby ktokolwiek śledził ich teraz. Wampir jeszcze nie wyjechał, a jeśli Lyonetta naprawdę widziała go tamtej nocy to … naprawdę potrafił się doskonale ukrywać, szczególnie, jeżeli zamek posiadał tajne przejścia.
- Poza tym istnieje jeszcze kwestia wiernych sług, którym mógł zlecić czuwanie nad przybyszami – zastanawiał się. - Mogą pozostawiać nam swobodę widząc, że się nigdzie nie wybieramy, ale któż wie, czy nie zasadzili się gdzieś blisko. Może rzeczywiście podsłuchują? Wprawdzie, póki co nie powiedzieliśmy nic zdrożnego, ale lepiej się strzec.
Toteż dotknął tylko drugą ręka dłoni dziewczyny spoczywającej na jego prawym ramieniu, jakby mówił: odwagi! Potem znowu powoli szli spacerowym pozornie spokojnym krokiem, obawiając się najgorszych rzeczy.

- Jaśnie pani. Dostojny panie rycerzu – giermek Blacktree zjawił się nagle wybiegając zza drzewa i niemal wpadając im pod nogi. Lyonetta w ostatniej chwili stłumiła przestraszony krzyk, zasłaniając dłonią usta- Szukamy waszych łaskawości już od dłuższego czasu. Wieczerze czeka na państwa już w pokojach.
- Wiecz ... erza? A co tak szybko? – Enrico wziął głęboki oddech
- Ależ dostojny panie, już kury dawno piały.
- Być może
– pokiwał głową – ale te ogrody są tak urocze. Cieszą oko, że chyba straciliśmy rachubę czasu.
- Tak, tak
– potwierdziła hrabina. - A teraz dziękujemy za wiadomość, ale – wyraźnie uczuł, jak zadrżała – chyba … chyba nie jestem głodna.
- Ja także.
- jak państwo sobie życzą. Zapraszam teraz do komnat. Jak państwo wiecie, w zamku na klucz są zamykane wszystkie drzwi. Jaśnie pan kazał przeprosić za wszelkie niedogodności spowodowane tym zwyczajem, ale to tradycja od wielu lat.
- Tak, a co ją spowodowało
? - Spytał.
- Legenda mówiąca o wałęsającym się po zamku stworze, który niekiedy wybiera się na łowy. Oczywiście to stare dzieje i nieprawdziwe, niemniej, zawsze drzwi są zamykane.
- Mogliście nas uprzedzić wcześniej
– wspomniał z przekąsem udając, że przyjmuje te wyjaśnienia za dobra monetę.
- Jestem tylko sługą – pokornie skłonił się. - Mogę tylko prosić o wybaczenie za niedopatrzenie. Mam nadzieje, iż nasze starania zatrą przykrą dla waszych szlachetności sytuację.
- Czy zamykanie drzwi jest naprawdę konieczne
? - Zapytała Lyonetta.
- Niestety tak, pani. Taka jest tradycja i pan Blacktree wyraźnie nakazał, żeby jej nie łamać. Dlatego też od jakiegoś czasu szukamy państwa prosząc, byście raczyli się udać do swoich komnat.

Giermek przepraszał długo. Zachęcał, niemal błagał, jakby faktycznie dostał w tej mierze surowe rozkazy i obawiał się gniewu swojego pana w razie gdyby ich nie spełnił. De Saumur i Sept Tour nieszczególnie mieli ochotę posłuchać. Znowu zamknięci, rozdzieleni. Zostawieni na pastwę chęci i niechęci dziwnego włodarza Blacktree. Pobladła twarz dziewczyny wyraźnie zdradzała, co myśli na ten temat. Enrico się nie dziwił. Tylko ona, z nich dwojga, widziała wampira i musiało to spotkanie wywrzeć na niej piętno. Jej usta drżały, a oczy niespokojnie lustrowały powietrze.
- Nie zostawię jej – pomyślał. Zresztą, nawet gdyby chciał, nie mógłby. Serce, sumienie, któż wie co jeszcze, nie pozwoliłyby mu odejść od dziewczyny. - Ale jak jej to powiedzieć? Zwłaszcza … zwłaszcza po tej nocy … ? Ale jednak przecież nie mogę, nie mogę pozwolić być jej samej. Przecież widać, że ona … że to może być niebezpieczne. Przecież to ją wybrał, jeśli to był wampir, odwiedził, obejrzał, któż wie, co chciał zrobić. Niedoczekanie!

Tak doszli do komnat. Nie wiedział, co powiedzieć, jak zacząć. By zyskać chwilę:
- Idźcie już – polecił giermkowi i towarzyszącym mu służącym. - Zaraz będziecie mogli zamknąć drzwi. Nie życzymy sobie, żebyście wchodzili do naszych komnat. Bezwzględnie – powiedział dobitnie. Służba wahała się przez chwilę, ale Sept Tour wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ustąpi. Skinęli więc głowami i zostawili hrabinę i rycerza samych.

Lyonetta nie mogła wytrzymać dłużej tego napięcia, odwróciła się na pięcie i chwyciła za klamkę. W jednej chwili odskoczyła, jakby ta poraziła ją jakąś nieznaną, ciemną mocą. Dziewczyna ścisnęła dłoń. Nie, nie może zostać teraz sama ... uzmysłowiła sobie. Nie w takiej sytuacji! Spoglądała raz to na drzwi, a raz na Enrica.
- Nie zmrużę oka ... on w każdej chwili może przyjść ... mam dziwne przeczucie, że zjawi się i tej nocy ... – powiedziała jakby do siebie, a jakby do rycerza. Zagryzła lekko usta z niepokojem spoglądając na wejście do swojej komnaty.

- To jest możliwe – zastanowił się. - Wtedy mu się nie udało. Może rzeczywiście na tą chwilę nie chciał ci nic jeszcze zrobić, a może … nie nie wiem, nie chcę zgadywać, ale Lyonetto - chwycił ją za dłonie – przysięgam, że nie dopuszczę do tego. Ja wiem, że … - zaciął się na chwilę – wiem, że to może dziwna propozycja, ale … ale czy nie spędziłabyś tej nocy w moim pokoju. Poczekaj – dodał szybko – proszę zastanów się i nie odmawiaj pochopnie. Otóż, jeśli on był tamtej nocy, to możliwe, że pokój, gdzie mieszkasz, ma jakieś tajne przejście. Nawet, gdybym tam był, trudniej byłoby mi dbać o bezpieczeństwo, niżeli u mnie. Moja komnata jest niewielka. Nie ma balkonu, co także w tym wypadku stanowi zaletę. Ściany nie powinny nic kryć, przynajmniej mam taką nadzieję. Wiem, że to jest – przerwał na moment szukając odpowiedniego słowa - śmiała propozycja – śliczny eufemizm, skoro miał na myśli pogwałcenie wszelkich zasad dobrej etykiety - ale nie chcę, żeby coś ci się stało. Bardzo nie chcę, a u mnie łatwiej będzie … no wiesz … przebacz mi, proszę, jeżeli … jeżeli powiedziałem coś niestosownego. To jest, wiem, że powiedziałem, ale … przecież rozumiesz, Lyonetto, proszę bardzo.
Widać było, że szuka słów, aby przekazać wszystko jednocześnie nie urażając jej dumy i panieńskiej skromności.

Lyonetta w pierwszej chwili miała już się zgodzić, powiedzieć: Tak! Przecież to wyjątkowa sytuacja, przecież nic złego nie robią, lecz zaraz wzdrygnęła się przypominając sobie Bernadettę, Jeremiasha i Rona. Co sobie o niej pomyślą? Ale przecież wampir, i te wszystkie tajemnicze sprawy wiążące się z zamkiem … - to nie dawało się wytłumaczyć racjonalnie. Przerastało ją to i przerażało. Nie mogła być teraz sama. Czuła, że to w tej chwili silniejsze od wszystkich reguł etykiety i szlachetnego urodzenia. Wszystko stawało się nieważne, biorąc pod uwagę to, że mogła nie przeżyć tej nocy, ale ... przy jego boku na pewno byłaby bezpieczna … Na pewno! Mówiła sobie. Nie było drugiej takiej osoby, po odejściu ojca, przy której tak by się czuła.
- Zgoda … lecz poszukajmy może innego pokoju ... - zaproponowała - jeśli nie znajdzie mnie w moim pokoju, prawdopodobnie będzie szukał u ciebie ...

- Masz rację, ale
– pokręcił głową – znasz takie miejsce? Na korytarzu pusto, znaczy, że komnaty Bernadetty, Jeremiasha i Rona zamknięte. Inne pewnie także, poza gospodarczymi może. Tutaj, mamy tylko łaźnię, ale nocować w łaźni? A szukać po korytarzach? Zaraz służba będzie wracać. Lyonetto, jeżeli zechcesz tego, będziemy szukać czegoś innego, jakiegoś pomieszczenia, gdzie przeczekamy do świtu. Może pójdziemy tam, schodami w lewo. Ale z drugiej strony, jeżeli skryjemy się, pewnie będzie nas podejrzewał, że coś o nim wiemy i jeszcze może odwołać swój wyjazd. Decyduj proszę.

Hrabina zastanowiła się chwilę. Miał rację, jeśli zmienią pokój, Blacktree na pewno będzie coś podejrzewać. Ewidentnie dadzą mu do zrozumienia, że wiedzą więcej niż powinni. Ale wampir na pewno zdaje sobie sprawę, iż go widziała ostatniej nocy. Może się spodziewać, że Lyonetta będzie obawiać się spędzić w tym samym pokoju następną noc. Toteż najrozsądniejszym rozwiązaniem w tej chwili wydała się rzeczywiście noc w pokoju Enrica...
- Dobrze, pójdziemy do ciebie ... - zadecydowała - jeśli twój pokój jest mniejszy, wampir nie zdoła się ukryć. Będziemy na niego wyczekiwać nawet całą noc, jeżeli okaże się konieczne ... – Lyonetta dała rycerzowi do zrozumienia, że nie planuje spać.

- Dobrze. Proponuję zapalić kilka pochodni – otworzył drzwi zapraszając ją do środka swojej komnaty. - Popatrz, tam leżą pod ścianą. Przypuszczam, że u ciebie też tak jest, chyba, że masz światło ze skalnego oleju. To taki rodzaj lamp – dodał widząc niezrozumienie w oczach dziewczyny. - Na wschodzie takie są od dawna – Zamknął starannie drzwi i zasunął skobel. - Nie znam szczegółów – odpowiedział na ciekawe spojrzenie hrabiny. - Jestem praktykiem, tylko widziałem takie w użyciu. Wiem, że muzułmańscy alchemicy wydobywają go z ziemi i potem oczyszczają oraz wzbogacają czymś i płonie jasno i równiutko w specjalnych lampach. Widziałem nawet kilka takich w Italii. Ale to rzadka sprawa, bo tutaj nie można dostać tego specjalnego oleju.
Opowiadał chcąc odwrócić uwagę dziewczyny od ponurych myśli. Zapalił przy tym trzy pochodnie, a kiedy już oświetlały komnatę ocenił:
- Jest jasno i wątpię, żeby jakikolwiek stwór ryzykował zetkniecie się z ich płomieniem. Proszę, usiądź – wskazał jej łóżko. - Nawet, jeżeli nie chcesz spać, zawsze wygodniej będzie usiąść i się oprzeć, a najlepiej położyć, jeśli tylko zdołasz. Mam też trochę wina i kilka owoców. Spróbuj, może uda ci się przełknąć. Zerwałem je, kiedy podróżowaliśmy przez las. Nie jedliśmy kolacji, a wolę chyba posilić się swoim. Tak właściwie na wszelki wypadek, jakby nasz gospodarz miał jakieś plany doprawienia jakimś specyfikiem naszego jedzenia.

Odczuła, że w pokoju zrobiło się dziwnie nastrojowo. Pochodnie oświetlały pomieszczenie, nie pozostawiając żadnego zaciemnionego miejsca. Lyonetta usiadła na łóżku, spoglądając na ściany i okno, ziewała co jakiś czas ukradkiem nieco zawstydzona. Nie mogła przecież zasnąć, w końcu postanowiła to sobie wcześniej. Jak to będzie wyglądać, gdy nie dotrzyma swoich postanowień? Była ubrana w długą, elegancką, a jednocześnie wygodną sukienkę, włosy wyjątkowo miała rozpuszczone i swobodnie opadały jej na ramiona … łóżko zaś było tak wygodne … Nie! Musi z pokusą walczyć! Postanowiła.
- Dziękuje. Nie jestem głodna – odpowiedziała, gdy rycerz zaproponował owoce – ale chętnie napiję się wina. Czy uważasz, że Blacktree mógłby być zdolny zrobić nam krzywdę? Wiesz, ta kobieta ... nimfa ... mówiła bardzo przekonująco. Ale Patrick tak wiele nam pomógł ... jest taki miły, a jednocześnie widziałam go wczorajszej nocy w moim pokoju – wzdrygnęła się na wspomnienie wampira - wtedy był całkiem inny ... Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, ale wiem, że nie można więzić niewinnej osoby ...

- O ile jest niewinna
Enrico zastanawiał się nad tym samym: dlaczego tak łatwo uwierzył nimfie? Ba, dalej jej ufał, jakby to głębokie przekonanie stanowiło podstawę do całej tej sprawy. - Wierzę jej – powiedział wreszcie. - Nie wiem, dlaczego, ale wierzę. Jest w tym coś dziwnego i na wszelki wypadek wolę, żebyśmy zbiegli z tego dziwnego dworu. Nie wiem, czy Blacktree to wampir, ale coś knuje. Jego siedziba jest … inna. U emira muzułmańskiego pewnie ciężko spotkać takie luksusy, jak tutaj. Głęboko w lasach, ech – palnął się przeklinając, ale zaraz przeprosił – ech – powtórzył - przecież to oczywiste, że to jakaś zła magia, czy rzeczywiście wampir.

Lyonetta spojrzała na Enrica, przeszedł ją dreszcz. Wpadli! To było pewne, rycerz potwierdził jej obawy, które już od dawna narastały w głowie. Co teraz będzie? Co się z nimi stanie? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania ... Poczuła, jak w jednej chwili robi jej się gorąco, jak serce zaczyna mocniej bić...
- Co my zrobimy? - szepnęła ze strachem w głosie.
- Nie damy się – odpowiedział twardo – Proszę nie martw się – nagle odruchem serca objął ją. Przez chwilę, niemal niedostrzegalny moment zaskoczone ciało hrabiny jakby się usztywniło, zdziwione niespodziewanym odruchem uczuć Sept Toura, a potem … może nawet zaskakując same siebie, oddało pieszczotę. Jej ręce uniosły się, najpierw wahając, ale później, tak, jakby czyniły to od zawsze, wspięły na jego ramiona i splotły na plecach. Wtulając się w twardą męską pierś uczuła nagle coś w sercu, co wydało jej się dziwniejsze nawet od wampirzego zamku. A on trzymał ją w objęciach. Delikatnie i z przejęciem, niczym drogocenny kamień szlachetny, więcej warty niż cała reszta świata. - Nigdy nie pozwolę, żeby ci się coś stało. Naprawdę. Mamy przewagę. Wiemy o nim i pomyśl, już jutro będziemy daleko od niego. Czy to nie jest pocieszające? Mamy broń oraz ogień. Tylko wytrzymać tą chwilę. Ponadto … jesteśmy razem – mówił czując pulsujące bicie gorącego dziewczęcego serca tuż przy swoim.

- Jesteśmy razem - słowa utkwiły jej w pamięci i powtarzały się wielokrotnie w myślach. Tak, to było pocieszające, wtuliła się jeszcze mocniej w jego ciało. Jakby otrzymała właśnie dawkę nowej siły.
- Cieszę się, że właśnie ty jesteś tutaj ze mną... – powiedziała prosto i pogładziła go po ramieniu. Mówiła z głębi serca. Mogłaby spędzić tak całą noc, wtedy prawdopodobnie nie obawiałaby się nawet przybycia Blacktree.

- Ja także jestem … jak, jakbym się obudził z długiego, ciemnego snu i nagle ujrzał gorące słońce na lazurowym niebie – usiadł na łożu obok niej. Przez chwilę nic nie mówili, wsparci o nagłówek sycili się wzajemnym ciepłem serc i myśli. Obejmował ją lewym ramieniem, ciasno, a jednocześnie delikatnie. Piękna głowa dziewczyny spoczywała na jego piersi. Była tak blisko … tak blisko, a jednocześnie, przez nieustannie wiszący nad nimi niczym Miecz Damoklesa cień wampira, daleko. Czy właśnie teraz to się musiało stać? Właśnie w tak podłym czasie, kiedy groziło im tak straszliwe niebezpieczeństwo? A może coś takiego było konieczne, żeby zaczął rozumieć własne serce. Uczucie, które czas zły w najlepszy potrafiło zmienić. Czuł, że tak się z nim powoli staje i … to było tak nienormalne, że aż budzące lęk. Nie pozwalające skupić myśli, zastanowić się, a jednocześnie słodkie, niczym najwspanialsze wino. - A właśnie, wino – przypomniał sobie prośbę hrabiny. Stało tuż obok, na stoliku. Poradził sobie spokojnie prawicą nalewając rześki burgund do kielichów. Jeden podał Lyoneccie, a drugi sam ujął. - Za co wzniesiemy toast?

De Saumur spojrzała mu w oczy, czuła się dziwnie lekko. Sprawa wampira w tej chwili stanęła gdzieś w oddali i nie przejmowała się nią tak jak wcześniej. Jakby straciła swoje znaczenie, wypchnięta daleko przez coś zupełnie odmiennego. Uniosła kielich.
- Wznieśmy toast ... za całe szczęście tego świata ... niech nikomu go nigdy nie brakuje ... – powiedziała po czym wzięła duży łyk.
- Dobry toast – orzekł pociągając solidnie - Niechże wszyscy będą więc szczęśliwi, no, może oprócz tych, co próbują zaszkodzić przyzwoitym ludziom – zastrzegł szybko. Ciemnoczerwony trunek przeleciał prze gardło niczym woda ogrzewając miło krew i budząc fantazję w sercu. In vino veritas. W winie prawda - mówiło przysłowie dawnych Rzymian i Enrico zgadzał się z tym. Niejednemu mężczyźnie i niejednej niewieście cudowny trunek dał radość, odwagę i zachęcił do zrobienia rzeczy cudownych, na przykład do … pocałunku.


Lyonetta ... jej twarz ... rozchylone karminowe usta, na których lśnił odblask w pozostawionej kropelce burgunda ... wznosząca się w oddechu pierś i jego wargi, które, jakby same, bezwiednie zaczęły powoli opadać przyciągane niewidzialna siłą przez dziewczęce usta Lyonetty. Na jej obliczu przez moment malowało się zaskoczenie … dziewicza niepewność … gardło nagle stało się suche … jakby chciała coś powiedzieć, zrobić. Desperacja? Przestrach? Przez mgnienie oka przeleciało w niej setki, tysiące myśli: jak? czy może? czy teraz? czy naprawdę powinna? Myśli, które zajęły ją na tyle, iż nie zauważyła, że usta kierowane słodkim sercem i spragnioną miłości naturą same podążyły na spotkanie męskich warg Enrico. Aż w końcu się spotkały, spragnione dotyku i własnej miękkości. Badały się. Najpierw delikatnie, powoli, smakując wzajemnie w ekstatycznej pieszczocie, która przejmowała ich dreszczem. Obydwoje czuli to narastające drżenie ciał wywołujące jeszcze większe pragnienie swojej bliskości. Ciepło warg, coraz bardziej wpijających się w siebie, zaczynało ich przenikać, rozprzestrzeniać się. Zacisnęła kurczowo ręce na plecach mężczyzny, jakby chciała na zawsze zatrzymać tą chwilę, kiedy jej serce tak mocno biło.
- Czy ty mnie … ? - chciała zapytać, ale nie mogła. Każdy moment poświęcony na coś innego niż oddawanie się tej dziwnej rozkoszy, która niespodziewanie zawładnęła nią, wydawał się stracony. Ale … ale nie musiała nic mówić. On także. Klarowna odpowiedź kryła się w coraz bardziej namiętnych pocałunkach słodkiej gonitwy, podczas której ich wargi przytulały się do siebie, podobnie jak serca, a koniuszki języków nagle dotknęły i splotły w subtelnej pieszczocie.

Poczuła jego dłoń we włosach i w krótkiej chwili przerwy pomiędzy pocałunkami owe słowa wyszeptane prosto z serca. Proste, a jednocześnie najbardziej skomplikowane: Kocham cię, które jest wyczekiwane przez każdą kobietę na świecie. Jeszcze nie tak dawno sądziła, ze nigdy ich nie usłyszy wydana za człowieka, który chciał tylko jej ziemi. Och, byłaby jego, gdyby tylko zapragnął zaspokoić swe żądze. Ona zaś nic nie mogłaby poradzić, usadowiona przy okrutnym mężu prawem i wiekową tradycją. Bała się i nie wierzyła, że może się zdarzyć coś takiego, jak w poematach rycerskich. Wtedy, w klasztorze, bliska zniewolenia przez de Rochelle'a , gotowa była niemal wyrzec się całego męskiego rodu nie widziała w bliskości mężczyzny nic dobrego. Przerażający, władczy, mogący uczynić z nią wszystko wedle swej woli - wicehrabia Rochelle uosabiał wszystkie wady jego płci. To było tak niedawno! A teraz? Nawet kiedy Rochelle przemknął jej przez myśli nie musiała odrzucać go. Sam uleciał wraz z innymi przykrościami, zatopiony w słodkim morzu wzajemnej czułości i tych prostych słów, które trafiały do jej najgłębszej otchłani duszy.

Pragnęła, brała i dawała istniejąc tylko chwilą, nie patrząc, dokąd to ją prowadzi. I czuła w nim to samo oddanie zatopione w gorejącym pragnieniu bycia szczęśliwym poprzez uszczęśliwianie jej. Cieszył się, radował najszczerzej, jak tylko można i czuł narastający zawrót głowy. Świat wirował, a on widział tylko tą wyjątkową, specjalną dziewczynę, która już obudziła w nim serce i zaczęła, czuł to wyraźnie, budzić jego męskość.

Nagle! Dziwny, niespodziewany odgłos. Obydwoje słyszeli głuchy chrzęst, jakby przesuwanego ciężkiego stołu, łoża lub ... Czy to możliwe, żeby to było owo tajne przejście, którego się obawiali? Czy naprawdę przyszedł do jej komnaty Blacktree? W jednej chwili wszystko prysło. Tak jakby owinęli się ciepłym jedwabnym kocem, który nagle nieznaną siłą zniknął. Oddychali już normalnym, zimnym powietrzem i ponownie było ciemno i tajemniczo. Dziewczyna drgnęła i z niepokojem spojrzała w stronę odgłosów. Przytuliła się do Enrica, czekała, co stanie się dalej.

Nocne cienie wędrowały po ścianach pulsując w świetle migoczących pochodni. Było cicho. Dziwny zgrzyt, który odebrał im nastrój do zaangażowania się w coś większego, niż tylko pocałunek, sprzyjał przytulaniu. Półleżał oparty na krawędzi łóżka, prawą rękę trzymał w okolicy obnażonego miecza, natomiast lewą tulił Lyonettę. Głowa dziewczyny spoczywała mu na piersi, a ręce obejmowały tak, jak to tylko zakochane kobiety potrafią robić. Wpatrywał się w noc radosny, a jednocześnie niespokojny. Odnalazł skarb, swoją perłę, o której jeszcze nie tak dawno nawet nie śmiałby marzyć i nie chciał ... nie mógł dopuścić, bo coś jej się stało. Czy minęły chwile, czy też znacznie więcej, nie wiedział, ale nagle poczuł, że niespokojny oddech dziewczyny uchwycił rytm, powolny, lecz miarowy. Zasnęła. Taka niewinna i bezbronna. Zapowiadała, ze nie zaśnie! Że nie potrafi zmrużyć oka mając za gospodarza wampira. Jednak kiedy ... kiedy leżała przy nim poczuła się bezpieczna na tyle, żeby odejść w krainę marzeń. Złożyła na niego troskę za nich dwoje. Zaufała mu. Wierzyła, że jest bezpieczna. Dlatego nadszedł słodki sen, który na parę godzin przyniósł ulgę i odpoczynek. Zasnęła utulona przez mężczyznę, który w ciemnościach nocy rozmyślał, czuwając nad spokojnym snem ukochanej dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-06-2009 o 09:11.
Kelly jest offline