Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2009, 23:56   #118
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Kto by pomyślał, że w tak nieciekawej i działającej na nerwy mieścinie - mieścinie, w której w normalnych okolicznościach tropicielka z własnej woli na pewno by swojej stopy nie postawiła - można było tak wspaniale spędzić kilka wolnych chwil. Po raz pierwszy od tych wielu przeciągających się w nieskończoność dni Risha poczuła się jak dawniej, jak wolny, niczym nie skrępowany duch, którego nie musiały martwić żadne sprawy świata nie będącego jego domem. Natura, żyjąca swym własnym życiem przyroda, tak doskonała w swej prostocie i tak piękna w swej niezmienności, o głowy, millenia i eony przewyższała w końcu cywilizację wszystkich ziemskich narodów. Nie było w niej miejsca na zawiść, na knowania, na wbijanie sobie nawzajem sztyletów w plecy - była na to zbyt perfekcyjna, zbyt zdyscyplinowana, zbyt odległa. Zbyt niedościgniona. I zbyt ponad otaczające ją czcze konflikty. Człowiek mógł wyniszczyć się nawzajem przez swoje pozbawione sensu kłótnie i byłby jedynie sam sobie winien, lecz natura pozostanie tam, gdzie była. Pnąc się ku przyszłości swym jednostajnym rytmem.
I jeśli się ją utraci, głupota człowieka dopiero wtedy uświadomi mu, w jak wielką ruinę sama go wprowadziła. To będzie największa ironia świata.
Dlatego właśnie nic nie mogło równać się z orzeźwiającą, tak ciało jak i umysł, kąpielą w jeziorze. Czysta woda w swym własnym żywiole obmyła swoim delikatnym dotykiem zmęczone przez niechciane warunki ciało Rishy, i dźwięcznym szumieniem przegoniła kłębiące się w chaosie myśli sprawy. W tym spokoju, w tej równowadze i w tej ciszy wszystko, co ludzkie odeszło w zapomnienie.
Któż tylko mógł przypuszczać, że nie trzeba było nawet wychodzić z tego magicznego świata na trwały, ziemski grunt, by spotkać się twarzą w twarz z nowym zagrożeniem. Czar prysł jak mydlana bańka...

O tym, że coś było nie tak, mówiła tropicielce każda cząsteczka jej ciała. Niejeden raz spotykała się w lasach z satyrami i doskonale znała ich skłonności do uwodzenia dziewcząt, ale pojawienie się tego baśniowego stworzenia, tak nienaturalnie innego, akurat tutaj, i akurat teraz - akurat, kiedy ledwo co odkryli pełną zmasakrowanych szczątek chatkę - nie wydawało jej się jedynie przypadkowym zbiegiem okoliczności. Całe jej jestestwo wręcz krzyczało, że miała przed sobą część tej makabrycznej układanki, w którą wbrew swej woli zostali wplątani. Ktoś trzeci, ich "mistrz marionetek", musiał mieć pewnie niejednego sługusa do swojej dyspozycji. Macki na ciele satyra były pierwszym namacalnym sygnałem świadczącym o ingerencji jakiejś plugawej magii - a treść jego ostrzeżenie ostatecznie pozbawiła tropicielkę wszelkich wątpliwości.
A to, w całej swej przewrotności, jednocześnie uświadomiło Rishy powagę jej sytuacji...
Ociekające wodą nagie ciało tropicielki było w zasadzie na wyciągnięcie ręki. I to ona, nie satyr, stała w tym momencie na przegranej pozycji...

Trudno było jej powiedzieć, kiedy serce zabiło w jej piersi jak młotem. W pierwszej chwili, wciąż oszołomiona tak mrożącą niespodzianką, stała jak wryta, od stóp do głów taksując fauna skupionym, skamieniałym spojrzeniem. Rosłe bary, potężne uda, ciężkie jak skała kopyta - i nie chciała nawet wiedzieć, jak twardy członek - mogły ją zmiażdżyć jak zapałkę, i w żaden sposób, żadną siłą nie potrafiłaby się wyrwać. Poczuła, że zrobiło jej się słabo, że na moment traci panowanie nad sobą, że wyobraźnia prowadzi ją tam, gdzie za wszelką cenę znaleźć się chciała - że jeśli da jej nad sobą zapanować, w ułamku sekundy straci wszystkie szanse, jakie w innym wypadku mogłaby wykorzystać. Chłodny dreszcz zmroził jej w krew w żyłach, a potem wbrew wszystkiemu wlał w nie gorącą, pokrzepiającą falę adrenaliny. Na pobladłe oblicze powróciła butna pewność siebie, porażający uścisk na sercu odrobinę zelżał, w zasnutych przerażeniem oczach pojawił się błysk...
Jeszcze nie wszystko stracone. Wpierw musiał ją jeszcze dopaść...

- Kto powiedział, żem taka samotna? Nie narzekałam na towarzystwo aż do teraz - pomimo śmiałego tonu, Risha brzmiała nad wyraz poważnie. Zagwizdała głośno, ruchem głowy wskazując na coś za satyrem.
I wtedy on, zgodnie z przewidywaniami, dał się nabrać. Zaśmiał się zuchwale, ewidentnie rozbawiony postawą dziewczyny.
- Z kim tu przyszłaś, zaraz zobaczymy, i może we trojkę lepiej się zabawimy!
Odwrócił się za siebie i dokładnie w tym momencie spadła mu na twarz para ostrych sowich szponów.
Woda z pluskiem rozprysła się na wszystkie strony, kiedy Risha rzuciła się pędem ku leżącej na brzegu broni. Satyr był jednak o ułamek sekundy szybszy. Gruba macka na jego plecach, jakby sama żyła własnym życiem, wystrzeliła ku jej nodze, ale refleks tropicielki uchronił ją przed złapaniem. Gnana kotłującą się w niej furią przeskoczyła nad przeszkodą, dopadła swoich rzeczy i nie patrząc nawet, po co sięga, pochwyciła w dłoń sejmitar. W ostatniej możliwej chwili. Uwolniony od szponów Margot faun zamachnął się na nią z wściekłością, o mało nie rozdrapując jej gardła, a Risha, z bronią w ręku, uskoczyła w bok poza jego zasięg. Teraz była ona, jej sejmitar, i wróg.
Nie bacząc na brak jakiegokolwiek ochronnego pancerza, dziewczyna jak błysk rzuciła się do walki. Nie miała zamiaru się patyczkować - miała zamiar zabić, i to jak najszybciej, jak najskuteczniej i jak najokrutniej. Wyprowadziła celne cięcie i z satysfakcją poczuła, jak ostrze styka się z obleśnym cielskiem, ale zdusić musiała zdumienie patrząc, jak klinga z trudem przecina się przez nienaturalnie giętką skórę. Zaskoczona, że coś było nie tak, z werwą ponowiła atak, lecz przeciwnik skutecznie wykorzystał moment jej zmieszania i z łatwością uniknął ostrza. Przez oblicze Rishy przemknął cień, ułamek, skrawek wątpliwości, ale przygryzła zęby, strząsając z siebie wszystko, co nie należało do "tu" i "teraz". Miała nadzieję, że zdoła pochwycić jeszcze kukri, ale satyr chyba odczytał jej zamiary jeszcze zanim ona o nich zdecydowała. Schylił się po ostrze, jakby sądził, że może być szybszy, i wtedy tropicielka uderzyła mu sejmitarem przez plecy. Wściekły ryk echem rozszedł się po jeziorku. Rozsierdzony satyr zaatakował w odwecie jej własną bronią, płytkim cięciem raniąc dziewczynę w ramię, a potem stanął bokiem, zmienił gardę i z całej siły grzmotnął ją macką w drugie. Nie mocno, nie ostro - znak, że się zatracał. Jeszcze chwila, skurwielu. W tym czasie dzielna Margot przypuściła kolejny atak, dziobiąc satyra po gębie, a potem znów wzbiła się w powietrze i szykowała do pikowania. A Risha czasu nie traciła. W przypływie sił zamachnęła się szerokim łukiem i nic nie mogło stanąć na drodze jej potężnego ciosu. Bezbłędnie trafiła w przyrodzenie satyra, odcinając je na miejscu jak zwykły kawałek mięsa, a potem w ferworze to samo zrobiła z jedną macką. Nie sposób było opisać przeraźliwego zawodzenia, jakie wypełniło jej uszy. Ślepia zaszły faunowi krwią, wszystkie żyły wyszły na wierzch, ślina ciekła z zagryzionych do granic ust - tak piekielnego obrazu żywej istoty tropicielka nie widziała jeszcze nigdy w życiu! Ale nie uśmiechnęła się, nie zaśmiała, nie dała się ponieść choćby kawałkowi zgubnej satysfakcji... Pogrążony w szoku przeciwnik nie był jeszcze martwy. Boleśnie zdołał drasnąć ją kukri i uderzyć drugą macką w brzuch, przez co dziewczyna zachwiała się, zgięła w pół, zawalczyła o złapanie oddechu - ale nie spuściła z sukinsyna wzroku. Nie mogła odmówić sobie widoku zaglądającej mu w oczy śmierci. Niech widzi, niech zapamięta, że to ona go zabiła...
Z krzykiem na ustach ostatnim ciosem przecięła go od lewej pachwiny do prawego ucha. Upadł, zbroczony własną krwią, i nie podniósł się już nawet, by zrozumieć, co się właśnie stało.

Nie sposób było zliczyć chwil, w czasie których dziewczyna stała nad ciałem satyra jak kat podziwiający swe dzieło. Ciężko dysząca, ociekająca mieszaniną wody i własnego potu, umazana krwią tak własną, jak i przeciwnika, Risha po prostu trwała nad nim w kompletnym, przerywanym jedynie własnym wzburzonym oddechem, bezruchu. Nogi jej drżały, powoli ogarniał ją wstrząs, powoli przebijała się w niej świadomość z tego, co tak szybko się tu właśnie rozegrało, lecz nie wypuszczała jeszcze z dłoni sejmitara, nie złapała się za krwawiące ramię, nie otarła ust, nie odwróciła nawet pozbawionego wyrazu spojrzeniu od tego żałosnego, martwego truchła. Zamachnął się na nią i przeliczył swoje siły, lecz i ona, kiedy nie wierzyła jeszcze w jakikolwiek możliwy sukces - a w każdym szczególe dostrzegła wręcz porażkę - przeliczyła się w ocenie samej siebie. I mało nie przypłaciła tego zbyt wysoką, zbyt brutalną karą. Gdyby wahała się jeszcze przez moment, gdyby jeszcze chwilę patrzyła w wyobraźnię, gdyby jeszcze dłużej pozwalała słabości przenikać w jej duszę, to ona mogła by leżeć teraz tak bez życia. Żywa, ale zupełnie już w środku pusta...
Natura takiego barbarzyństwa nie zna...
A siebie samego nie znało się naprawdę, dopóki przewrotny los nie postawi przed nosem prawdziwego wyzwania...

W końcu Risha ocknęła się jak ze snu. Skierowała ku satyrowi ostatnie spojrzenie, a potem przetarła ramieniem usta i schyliła się po zakleszczone w martwej dłoni kukri. Kiedy brała jej do ręki spostrzegła, że trzęsła jej się dłoń, ale zbyła to jako efekt wstrząsu. Drżała już w zasadzie na całym ciele, bo gdy opadła grzejąca ją od środka adrenalina, jej ciało ze zdwojoną siłą poczuło efekt wilgoci i chłodnego, deszczowego powietrza. Dziewczyna przelotnie zerknęła też na dotkliwie poranione ramię, ale krew nie ciekła wcale strumieniem, więc mogła z opatrzeniem poczekać. I tak zresztą nie miała przy sobie żadnych środków. Drętwym krokiem ponownie wkroczyła do jeziora, by zmyć z siebie krwawe ślady, lecz żadnej symboliki nie próbowała się już doszukiwać. Zbyt wstrząśnięta, twardo sprowadzona na ziemię, chciała już tylko wydostać się stąd ku jakiemuś bezpiecznemu kątowi. Założyła na mokre ciało ubranie, przypięła do pasa oba ostrza, poprawiła przyklejone do twarzy kosmyki włosów - i po raz ostatni spojrzała na ciało. Powodowana jakimś niepojętym odruchem, podeszła do niego i kopnęła leżącego obok odciętego członka prosto do wody...
Skoro jemu nie był już potrzebny, niech chociaż ryby mają z niego jakiś pożytek.
Po chwili namysłu podniosła też fletnię. Jeśli na nic się nie przyda, to ostatecznie posłuży jako dowód.

- Choć, Margot, trzeba ostrzec pozostałych - zwróciła się do przycupniętej nieopodal sowy. Uśmiech, który jej posłała, nieme, niepotrzebujące słów podziękowanie, był słaby i ledwo dostrzegalny. Z każdą chwilą, która oddalała ją od jeziora, jej krok stawał się jednak coraz pewniejszy, a myśli coraz bardziej skupione. Jeśli do niej przyszło ostrzeżenie w tak pokrętnej formie, kto wie, czy nie przyszło i do reszty. I kto wie, w jakiej właśnie postaci...
 
Aeth jest offline