Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2009, 08:12   #481
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Ręce mu drżały. Oczy nie ogniskowały tak jak powinny po błyskawicy. Zęby mocno zaciśnięte. Wokół dymi swąd palonego ciała. Warunki nie były komfortowe i gdyby nie więzy jakie stworzył z obrońcami Rath, oraz chęć zabicia tej złej kobiety, Milo by tu nie stał i nie celował. Nie ryzykował by swego zdrowia, życia a nawet wyposażenia. Zawsze najważniejsze było dla niego jego własne ja. Nic innego się nie liczyło. Tylko on i jego miecz. Gdy brał różne zlecenia, nie patrzył na szczytny cel towarzyszący przedsięwzięciu, acz na stawkę i poziom zagrożenia. Tylko to się liczyło. Tylko to.

Aż do teraz. Będąc w tej drużynie na pozór niczym nie wyróżniającej się z pośród wielu w których przebywał, przypomniał sobie co to jest przyjaźń. Od paru lat nie mógł o nikim powiedzieć "przyjaciel" czy "kompan". Odkąd opuścił swą wioskę nikt nie zasługiwał na to miano.

Aż do teraz. Niziołek, przełykając kolejne przekleństwo jakie chciał rzucić pod adresem lewitującej kapłanki, wycelował do niej ze swej niewielkiej kuszy.
Broń plunęła zabójczym bełtem, który poszybował wprost w stronę duchowego przywódcy sekty. Wbił się w biodro robiąc kolejną ranę w już i tak zmaltretowanej nodze przeciwniczki.

A potem nastąpił krzyk. Krzyk który był jak balsam dla uszu łotrzyka.

Lecz to nie wystarczyło. Kapłanka nadal żyła. Nadal była zagrożeniem. Nadal trzeba było ją wyeliminować. Lecz tym zajął się Yon. Mężczyzna biegnąć po golemie w stylu la parkour wspinał się coraz wyżej i wyżej by w finale jego ostrze trafiło na słabo chroniony brzuch Milady. Wylądowali razem na bruku. Jednak tylko jedna osoba wyszła z tego żywa. Ludzki łotrzyk.
- Haha! Funkt dla nas! - zakrzyknął rozradowany Milo, wciąż uśmiechając się złowrogo.

Jednak to co działo się potem zmyło mu uśmieszek z twarzy. Lisz! Nie zauważył go wcześniej, zajety zemsta na jego małżonce. W powietrzu unosił się lisz. I nie był zadowolony z poczynań awanturników. Będąc jakby przyspieszony boską mocą rzucił parę zaklęć rozgramiając członków drużyny. Jedna persona mogła wyrządzić tyle zła.

Jego błyskawica trafiła Early'ego prosto w pierś. Przeleciała dalej robiąc następne szkody na twarzy Rosy. jednak to temu nieumarłemu nie wystarczyło. Odwrócił się i posłał następna w stronę planetara którym musiał być Siabo. Okropne widoki dal oczu małego człowieczka. Skulił się mimowolnie.
- Mnie tu nie ma... Mnie tu nie ma... mnie tu nie ma... - wyszeptywał niczym mantrę powoli zbliżając się do wroga.

Nie wiedział wiele o grobczykach. Były odporne na magie, a ich dotyk wyrządzał wiele szkód. Dlatego Milo nie chciał się znaleźć zbyt blisko umrzyka. Jednak trza było walczyć. Bo trzeba być twardziuchem, nie mięciuchem! Jeśli magowie na ciebie nie podziałają to może konwencjonalne sposoby? Sięgnął do swego plecaka. Bardzo podobał mu się ów przedmiot. Z wierzchu nie wyglądał jakoś specjalnie, ale krył w sobie magiczne właściwości. Pojmował w sobie strasznie dużo rzeczy, a zawsze gdy po coś sięgał, znajdowało to się na wierzchu. Wyjął dwulitrową butelkę wypełnioną po brzegi oliwą. Milo trzymają ją przypomniał sobie jak wiele razy w młodości ciskał wieloma rzeczami. Był to jeden z ulubionych sportów niziołków. A nasz bohater, szczególnie zręczny nawet jak na standardy swej rasy, był jednym z lepszych w tej dyscyplinie. Teraz to nie był sport. To było być albo nie być.

Wziął zamach i cisnął butelką w nieumarlaka.
- Bogowie sfrawdzicie by ktoś to fodfalił - modlił się w po cichu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline