Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2009, 08:12   #481
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Ręce mu drżały. Oczy nie ogniskowały tak jak powinny po błyskawicy. Zęby mocno zaciśnięte. Wokół dymi swąd palonego ciała. Warunki nie były komfortowe i gdyby nie więzy jakie stworzył z obrońcami Rath, oraz chęć zabicia tej złej kobiety, Milo by tu nie stał i nie celował. Nie ryzykował by swego zdrowia, życia a nawet wyposażenia. Zawsze najważniejsze było dla niego jego własne ja. Nic innego się nie liczyło. Tylko on i jego miecz. Gdy brał różne zlecenia, nie patrzył na szczytny cel towarzyszący przedsięwzięciu, acz na stawkę i poziom zagrożenia. Tylko to się liczyło. Tylko to.

Aż do teraz. Będąc w tej drużynie na pozór niczym nie wyróżniającej się z pośród wielu w których przebywał, przypomniał sobie co to jest przyjaźń. Od paru lat nie mógł o nikim powiedzieć "przyjaciel" czy "kompan". Odkąd opuścił swą wioskę nikt nie zasługiwał na to miano.

Aż do teraz. Niziołek, przełykając kolejne przekleństwo jakie chciał rzucić pod adresem lewitującej kapłanki, wycelował do niej ze swej niewielkiej kuszy.
Broń plunęła zabójczym bełtem, który poszybował wprost w stronę duchowego przywódcy sekty. Wbił się w biodro robiąc kolejną ranę w już i tak zmaltretowanej nodze przeciwniczki.

A potem nastąpił krzyk. Krzyk który był jak balsam dla uszu łotrzyka.

Lecz to nie wystarczyło. Kapłanka nadal żyła. Nadal była zagrożeniem. Nadal trzeba było ją wyeliminować. Lecz tym zajął się Yon. Mężczyzna biegnąć po golemie w stylu la parkour wspinał się coraz wyżej i wyżej by w finale jego ostrze trafiło na słabo chroniony brzuch Milady. Wylądowali razem na bruku. Jednak tylko jedna osoba wyszła z tego żywa. Ludzki łotrzyk.
- Haha! Funkt dla nas! - zakrzyknął rozradowany Milo, wciąż uśmiechając się złowrogo.

Jednak to co działo się potem zmyło mu uśmieszek z twarzy. Lisz! Nie zauważył go wcześniej, zajety zemsta na jego małżonce. W powietrzu unosił się lisz. I nie był zadowolony z poczynań awanturników. Będąc jakby przyspieszony boską mocą rzucił parę zaklęć rozgramiając członków drużyny. Jedna persona mogła wyrządzić tyle zła.

Jego błyskawica trafiła Early'ego prosto w pierś. Przeleciała dalej robiąc następne szkody na twarzy Rosy. jednak to temu nieumarłemu nie wystarczyło. Odwrócił się i posłał następna w stronę planetara którym musiał być Siabo. Okropne widoki dal oczu małego człowieczka. Skulił się mimowolnie.
- Mnie tu nie ma... Mnie tu nie ma... mnie tu nie ma... - wyszeptywał niczym mantrę powoli zbliżając się do wroga.

Nie wiedział wiele o grobczykach. Były odporne na magie, a ich dotyk wyrządzał wiele szkód. Dlatego Milo nie chciał się znaleźć zbyt blisko umrzyka. Jednak trza było walczyć. Bo trzeba być twardziuchem, nie mięciuchem! Jeśli magowie na ciebie nie podziałają to może konwencjonalne sposoby? Sięgnął do swego plecaka. Bardzo podobał mu się ów przedmiot. Z wierzchu nie wyglądał jakoś specjalnie, ale krył w sobie magiczne właściwości. Pojmował w sobie strasznie dużo rzeczy, a zawsze gdy po coś sięgał, znajdowało to się na wierzchu. Wyjął dwulitrową butelkę wypełnioną po brzegi oliwą. Milo trzymają ją przypomniał sobie jak wiele razy w młodości ciskał wieloma rzeczami. Był to jeden z ulubionych sportów niziołków. A nasz bohater, szczególnie zręczny nawet jak na standardy swej rasy, był jednym z lepszych w tej dyscyplinie. Teraz to nie był sport. To było być albo nie być.

Wziął zamach i cisnął butelką w nieumarlaka.
- Bogowie sfrawdzicie by ktoś to fodfalił - modlił się w po cichu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 27-06-2009, 22:01   #482
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Czarodziej bezbłędnie trafił swoją magiczną włócznią prosto w plecy Chernina. Dalej jestem taki przewidywalny? - pomyślał z ironią, gdy licz krzyknął z bólu. Mimo potężnej magicznej odporności, którą wyczuł Siabo, udało mu się przebić nieumarłego na wylot, a do tego co ważniejsze udało mu się rozproszyć zaklęcie dzięki któremu Baron unosił się w powietrzu. Było to o tyle ważne, że teraz gdy Chernin rąbnął już o ziemię, mogli się nim zająć także wojacy, którzy co tu wiele mówić, mogli zdziałać w walce bezpośredniej znacznie więcej niż za pomocą magii lub broni dystansowej.

Licz nie powiedział jednak ostatniego słowa. Najgorsze jak się okazało miał dopiero do powiedzenia.

Pierwsza błyskawica pofrunęła w miejsce gdzie Iluzjonista nie widział nikogo. Ktoś tam jednak był, ktoś obłożony niewidzialną zasłoną. A skoro Milo był widoczny, to mógł być to tylko Yon. Co gorsza, błyskawica musiała dojść do celu, bo harfiarz zobaczył fontannę krwi. Jednak (najprawdopodobniej) Yon nie był jedyną ofiara. Wyładowanie elektryczne bowiem nagle przeskoczyło prosto w Rosę i trafiło ją w twarz. Następnie Licz odwrócił się w stronę Laumme Harra i wypowiadając głośno słowa zaklęcia, posłał kolejną błyskawicę tym razem chcąc zabić właśnie jego.

Trafił.

Siabo był za wolny i zaklęcie Chernina urwało mu nogę po wyżej kolana. Iluzjonista uderzył głucho w bruk. Nie czuł już nic i nic nie słyszał. Spojrzał ostatni raz w niebo, a ręka bezwiednie ostatnim wysiłkiem zacisnęła się na lancy grzmotu. Powieki stały się cięższe.

Czyli tak wygląda koniec drogi.

To jednak nie był koniec. Siabo najpierw poczuł zapach goździków, przyjemne ciepło i lekkie otumanienie. Otworzył szeroko oczy i zobaczył nad sobą Lunę. Uleczyła go, wrócił do świata żywych. W sumie, to nawet nie zdążył stracić przytomności. Dzięki temu wciąż czuł w ręku swą włócznię.

Kronikarka mówiła szybko do niego, gdy mag podnosił się na łokciu. Nagle krzyknął z bólu i zacisnął zęby. Wykorzystał magię przemian, którą ciągle w sobie czuł i zregenerował sobie nogę. Było to straszliwie bolesne i męczące. Gdy noga była już cała spocony mag szepnął do Luny.

- Nie mam już tego eliksiru. Dałem go w czasie walki Aner. Ty musisz ich ratować. Ja postaram się zająć jakoś Chernina. Biegnij i ratuj ich. No już. - gdy to mówił patrzył jej w oczy i zacisnął swoją dłoń na jej. Czasem słowa nie były potrzebne. W końcu Siabo skierował wzrok na Licza i zaczął splatać kolejne zaklęcie. Po chwili cień jego dłoni nagle się powiększył i pomknął w kierunku Licza.

- Atakuj bezustannie - mag wydał rozkaz przyzwanej dłoni cienia.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 27-06-2009, 22:13   #483
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Luna przegryzła wargę. Siabo żył – lecz nie miał już eliksiru leczącego. Było źle, bardzo źle…

- To źle… tylu rannych… do kogo.. do kogo mam się udać? Sever, Yon, Milo – są daleko, Sever i Yon nawet stąd wyglądają na ciężko rannych… Elhan i Sever są nieprzytomni… Aner jest tutaj, lecz również ciężko ranna… sama mam sporo siniaków i ran… Kogo Siabo? Do kogo mam pobiec? Kogo spośród ich wszystkich najpierw wybrać… najbliżej jest Aner – wskazuje na nią ręką – lub Elhan…

Miała spory dylemat i nie mogła już sama o tym wszystkim decydować, potrzebowała wsparcia, szczególnie że jej plan okazał się niewypałem. Potrzebowała, aby ktoś pomógł jej podjąć tę decyzję. Była silna, silniejsza niż zwykle, ale ta decyzja… już kolejny raz musi ją podjąć, co jeśli i tym razem się pomyli?

Szlag - pomyślał Siabo. - Czemu właśnie teraz zrzucają na mnie takie brzemię?

- Biegnij do Elhana. Przyda nam się dobry miecz, który zajmie barona, kiedy będziesz leczyć Yona i Severa. Ja jeśli mnie nic nie zajmę, wezmę stąd Aner, by była bezpieczniejsza. - wypowiedział szybko pierwszą swą myśl. On sam miał takie same wątpliwości jak Luna. Jednak musiał pokazać, że jest silny, by dać jeszcze więcej siły jej.

- Luno dajmy z siebie wszystko. Niech rozbłyśnie światło i przebije się przez ciemność. - powiedział patrząc jej w oczy i dodał. - Pamiętaj, że teraz każda decyzja będzie trudna, ale wierzę w Ciebie.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 27-06-2009 o 22:40.
Qumi jest offline  
Stary 27-06-2009, 23:48   #484
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Leżący na ziemi Yon z trudem uniósł głowę.
Nie wrzasnął z bólu tylko dlatego, że zabrakło mu sił.
Miał wrażenie, że w jego pięknym planie coś się nie udało. Tylko nie do końca wiedział, co... Dlaczego, miast walczyć, leży i podziwia chmury, zza któych nieśmiało wygląda słońce?
I czemu tak go wszystko boli?
Nagle sobie przypomniał.
Skok i upadek.
Wściekły ryk Chernina i oślepiającą błyskawicę...

Aż bał się spojrzeć na własne ciało. Miał wrażenie, że czar barona wypalił w nim dziurę na wylot. I nie bardzo chciałby zobaczyć nierówny bruk rathiańskiego rynku.

Zakaszlał.
Obrócił głowę i splunął.
Krwią, czego natychmiast pożałował. Czuł, jakby z każdą sekundą miał jej coraz mniej i pozbywanie się życiodajnego płynu w taki sposób było karygodnym marnotrawstwem.

To, co działo się na rynku, docierało do Yona jakby przesączone przez grubą watę. W jego uszach dźwięczał wciąż ryk rozwścieczonego licza. Z zawartej w tym wrzasku emocji łatwo można było wywnioskować, że żywot Yona nie będzie zbyt długo trwał, zaś Chernin się do tego z wielką przyjemnością przyczyni.

Na co poświęcić ostatnie sekundy życia? Spisać testament? Oddać się rozmyślania o popełnionych błędach? Pomodlić się do któregoś z bogów? Podjąć rozpaczliwą i bezsensowną próbę ucieczki?
Ale położyć się i czekać na śmierć? To raczej nie było w stylu Yona.

Najlepszym wyjściem byłoby schować się...
Mysiej dziury w pobliżu nie było. Schowanie głowy w piasek również nie wchodziło w grę. Nie dość, że piasku pod ręką nie było, to jeszcze fakt, że ty nikogo nie widzisz nie oznacza, że inni nie widzą ciebie. Poza tym, jak mówili znawcy, podczas niezbyt skomplikowanej operacji chowania głowy wystawia się na widok publiczny inną, zwykle mniej reprezentatywną część ciała.

Mógł go ocalić cud, a na interwencję żadnego z bogów nie liczył, albo dobry plan...
'Grunt to dobry plan' mawiał jeden z jego znajomych.
Jednak umysł uparcie odmawiał współpracy, jakby być albo nie być Yona jego wcale nie dotyczyło.
A przecież kolejna błyskawica i zostanie z Yona stosik zwęglonych kości, a taki koniec nigdy się Yonowi nie marzył.

Czy jeśli wykorzysta ciało Esvelle jako tarczę...
Prawdopodobnie Chernin nie skorzysta z błyskawicy... Zechce własnoręcznie udusić Yona...
A do do milady był tylko krok...
 
Kerm jest offline  
Stary 29-06-2009, 20:20   #485
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dzień Apokalipsy w Rath


Wakash, korzystając z kolejnej znanej sobie sztuczki, ruszył z balkonu na którym się znajdował w dół, idąc pionowo po ścianie budynku. W innych okolicznościach wywołałby z pewnością naprawdę wielkie zainteresowanie, czy też może i nawet uczucie strachu w okolicznych mieszczanach, tych jednak na rynku nie było. Zamiast nich zalegała na bruku bowiem masa kości po nieumarłych wojownikach, ciała martwych strażników, czy wreszcie grupka desperacko już walczących śmiałków.

Południowiec ledwie postawił w końcu nogę na bruku, chcąc dołączyć do reszty zmagającej się z Liczem, gdy nagle bez jakichkolwiek oznak nadchodzących kłopotów, coś w niego niezwykle mocno rąbnęło. Wakashowi niemal przysłowiowo wypadły gały, poprzez niezwykle brutalne uderzenie prosto między łopatki.

Wściekła Relven skoczyła za nim z balkonu, tłukąc butem w plecy mężczyzny. Po raz kolejny cały świat zawirował, Wakash miał problemy by zmusić swoje ciało do ruchu i powstania z bruku, a... babsztyl śmiał się w najlepsze.

~

Mająca już serdecznie dosyć wszystkiego Liah, pędziła z mieczem prosto na Chernina, mając zamiar skrócić go o czaszkowy łeb. Licz jednak był wyjątkowo szybki, choć nie wyszedł z tego starcia bez szwanku. Ostrze Półelfki opadło ukośnie na ciało szlachcica, który zdążył jednak odskoczyć minimalnie w tył, choć prawa ręka nie miała tyle szczęścia, co reszta Chernina.

Wśród szpetnego klnięcia w nieznanym Liah języku, pozbawiła ona Licza prawej kończyny.

~

Ledwie żywy Yon podczołgał się nagle do martwej Milady Esvele, po czym pochwycił jej ciało, lekko unosząc w górę. Efektem tego zabita szlachcianka siedziała na bruku, a rudowłosy mężczyzna chował się za nią, starając w ten sposób ograniczyć możliwości magicznych ataków nadchodzącego Chernina.

Wywołało to kolejny ryk wściekłości szlachcica.

Ten jednak miał odrobinę własnych kłopotów, atakowany przez Liah, i nadbiegającego Blajndo.

~

Milo rzucił się w przód, biegnąc do znienawidzonego kościotrupa krzywdzącego jego przyjaciół. Niziołek z adrenaliną buzującą w jego organizmie wpadł na dosyć nietypowy plan, mający choć minimalnie pomóc w walce z Cherninem. W trakcie sprintu wyciągnął więc butelkę wypełnioną oliwą, po czym rzucił nią w Licza.

Plan był dobry. Ochlapać go oliwą, a następnie podpalić.

Plany jednak zawodzą.

Butelka wylądowała minimalnie na prawo od Chernina, jedynie odrobinę ochlapując jego buty.

~

Wspomagany nowym zaklęciem "Przyspieszenia" Siabo, przybrał na nowo formę Planetara, co doprowadziło do niemal "cudownego" zrośnięcia się jego rozerwanej w połowie nogi na oczach kucającej przy nim Luny. Następnie Harfiarz wymienił z Kronikarką kilka szybkich zdań odnośnie sytuacji panującej na rynku, po czym każdy zajął się swoim zadaniem.

Laume Harr rzucił kolejny czar, tym razem przywołując dziwną, dosyć dużą dłoń, która zaczęła okładać stojącego nieopodal Chernina, z dosyć dobrym skutkiem, trafiając go raz w głowę. Na nieumarłym jednak jakby nie wywarło to wrażenia... .

~

Gnany zbierającą się w nim od dawna wściekłością Blajndo dopadł w końcu Licza. Tropiciel, mający lekkie obawy z przeszłości, odnośnie takich plugawych istot, zebrał jednak w sobie wystarczająco sił, przypuszczając atak na plecy wroga. Ostrze jego miecza ślizgało się po kościach Chernina, odłupując kilka małych fragmentów... .

~

Luna ruszyła czym prędzej do leżącego w sporej odległości Elhana. Jasnowłosa pędząc z zawrotnie bijącym sercem nie miała żadnej pewności, czy Elfi wojownik jeszcze żyje, wciąż miała jednak taką nadzieję. Wielka bitwa toczona z siłami ciemności przybierała co chwilę dramatyczne obroty, towarzysze odnosili ciężkie rany, niektórzy wręcz leżeli bez ruchu na bruku.

Kronikarka miała wręcz czasami łzy w oczach.

Klęcząc tuż przy Elhanie nie potrafiła rozpoznać, czy zakuty w zbroję mężczyzna żyje, wszak jego tors zasłaniała stal, trudno było więc powiedzieć, czy jego pierś unosiła się w rytm oddechu.

~

Rosa z pokaleczoną twarzą wydała z siebie dziki ryk, po czym dobyła swojego miecza, i popędziła w stronę okrążanego już z wielu stron Chernina. Trzymając dzielnie w jednej ręce swój oręż, a w drugiej tarczę, zaatakowała z furią Licza. Za wszystko co się w niej nazbierało, za wszystkie przewinienia, podstępy, krzywdy i oszustwa.

Cięła go prosto po torsie, uszkadzając kościstą klatkę piersiową.


~


Szlachcic został okrążony przez trzy osoby, oraz przywołaną dłoń, wielkości niemal zwyczajowego człowieka, którzy tłukli go bez jakiejkolwiek litości. Liah, Rosa, Blajndo i magiczny efekt naprawdę skutecznie zajęli się Liczem, raz po raz go raniąc.

Ten jednak nagle zaczął się śmiać.

Był to dziki, opętańczy śmiech, zupełnie jakby nieumarły postradał nagle zmysły. Nikt nie potrafił w tej chwili wytłumaczyć jego zachowania, ani w szczególności tego, co po chwili nastąpiło. Mimo licznych razów opadających na jego ciało Chernin zdołał użyć kolejnego zaklęcia.

Zabójczego w skutkach.

Środek rynku nagle gwałtownie eksplodował, pokrywając sporą powierzchnię ognistym wybuchem, dosięgającym nawet Siabo. Siła owego wybuchu odrzuciła śmiałków na wszystkie strony, wszędzie szalał ogień, wszystko na moment zadrżało. Po chwili było już po wszystkim. Pozostały jedynie cztery zwęglone, powykręcane ciała, a po Liczu znajdującym się w samym centrum tego piekła nie było najmniejszego śladu.

~

Ciężko ranna Liah leżała chwilę na plecach, po czym zaś uniosła się na łokciu. Miała poparzone całe ciało, mocno spalony ubiór i włosy, a na jej twarzy wyraźnie można było ujrzeć dziwnie świecące, pałające wściekłością oczy. Nie było z nią więc tak źle jak się wydawało... .

~

Rosa po odrzuceniu siłą wybuchu w tył, wykonała coś w stylu niechcianego salta, czego końcowym efektem było wylądowanie z hukiem na brzuchu. Zgubiła gdzieś miecz, zgubiła tarczę, poparzona skóra przyprawiała bólem o dziki krzyk, który jednak nie wydostał się z ust de Burbon, umierającej z gasnącym wzrokiem. Leżąc policzkiem na bruku wpatrywała się zdrowym okiem na rynek znajdujący się pod dziwnym kątem, na znikające płomienie, i na płonącego anioła.

~

Młody Tropiciel nie dawał oznak życia. Leżał na boku, bez ruchu, i bez pracującego wśród oddechu torsu. Blajndo był martwy. Półelf odszedł z tego świata, podążając za swoim psim towarzyszem do następnego, na bujne łąki i lasy, by cieszyć się wieczną zielenią, tropieniem i polowaniem.

~

Planetar-Siabo spłonął żywcem. Najstraszniejszy był koniec jego pięknych, anielskich skrzydeł, które strawił w mgnieniu oka ogień, lotka po lotce, zwęglając je w tym strasznym czynie. Dymiące ciało leżało na bruku, przywołując na myśl, pokonanego, najprawdziwszego wysłannika niebios. Po chwili zaś sylwetka uległa transformacji, i na rynku leżał już Harfista pozbawiony nogi, powracając do swej pierwotnej, ludzkiej formy. Zginął tak szybko, że nie czuł bólu czy wściekłości. Słyszał za to głosy. Spokojnym tonem rozmawiała z nim Ishvin i Carmilla... .



~

Wakash, Aner, Milo, Yon i Luna mogli się tylko przyglądać śmierci towarzyszy. Wszystko nastąpiło w ciągu ledwie sekundy, wszyscy zniknęli w płomieniach. Nikt nikomu nawet nie zdążył uścisnąć dłoni i podziękować.

Niziołcza kobietka doczołgała się w końcu do Siabo, po czym zaczęła płakać kładąc głowę na jego torsie. Uzdrowiony przez Lunę Elhan stał lekko skołowany sytuacją, choć ze łzami w oczach. Wakash podnosił się z bruku z zaciśniętymi zębami. Milo po instynktownym odskoczeniu w tył, znajdował się obecnie w tak dużym szoku, że aż upuścił swojego "Trollobujcę". Yon z kolei odłożył ciało Milady, po czym przełknął slinę.

Sever wciąż leżał gdzie wcześniej, coraz bardziej oddalając się od swojego ciała.

Golem przestał się poruszać, a jego świecące wcześniej we łbie ślepia zgasły... . To był już naprawdę koniec. Chernin w akcie desperacji wysadził się "Kulą ognistą", zabierając ze sobą ilu mógł.

Należało jednak ratować jeszcze dychających.

Wakash tylko na chwilę odwrócił wzrok od Relven, a ta gdzieś zniknęła, uciekając z rynku.


~


Lizanie własnych ran zajęło ładnych kilka dni. Nie było już świętowania, nie było radości, pozostała jedynie gorycz i łzy.










***

Info w komentarzach
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 29-06-2009, 22:47   #486
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Nieco pewniejsza siebie dzięki słowom Siabo, Luna pobiegła do Elhana. Domyślała się, że ciężar zadanego mu pytania był spory i była mu naprawdę wdzięczna za to, że zgodził się odpowiedzieć na jej pytanie. W dzieleniu się odpowiedzialnością istniało poczucie ulgi, gdy inna osoba przejmuje część konsekwencji za czyjeś czyny. W chaosie bitwy, na placu polanym krwią i spalonym ogniem – Luna potrzebowała tego typu ulgi.

Wzięła głęboki wdech gdy klęknęła przy Elhanie. Powietrze było tu nieco czystsze i bardziej rześkie po zaklęciach, które rzuciła Luna. Dźwięk, elektryczność i chłód sprawiły, że powietrze było wyjątkowe, mimo iż tylko odrobinę inne, w stosunku do woni spalenizny rozchodzącej się po reszcie pobojowiska. Nie miała jednak teraz na to czasu…

- Spokojnie, zaraz poczujesz się lepiej – szepnęła do nieprzytomnego Elhana. Ciężko było sprawdzić czy był martwy czy nieprzytomny przez całe jego osprzętowanie, więc Luna postanowiła zaryzykować i przystawiła ręce do jego twarzy. Włosy kronikarki zalśniły gdy usta zaczęły wypowiadać krótką modlitwę, a srebrzysta energia przeszła z jej ciała do Elhana. Nie była to najsłabsza z jej modlitw, ale wystarczająco silna aby postawić nieprzytomnego na nogi. Wtedy nastąpił straszliwy huk, Elhan otworzył oczy.

Luna automatycznie obróciła się do tyłu widząc jak potężna ognista kula pochłania spory kawałek placu. Falę gorąca było czuć nawet z tej odległości przez co oczy Luny stały się szkliste i już po chwili zaczęły łzawić. Kronikarka zasłoniła ręką czoło i utworzyła daszek nad oczami. Elhan ścisnął ją za nogę i spojrzał pytająco prosto w oczy. Ona jednak nie potrafiła mu odpowiedzieć. Wśród ognia kronikarka dostrzegła jakieś sylwetki. Rosa, Siabo, Blajndo i Liah. Rosę odrzuciło w tył. Leżała oparzona i krwawiąca na kamiennej posadzce. Siabo…

-Siabo…! – krzyknęła Luna widząc jak anioł spala się stojąc wciąż w tym samym miejscu gdzie go zostawiła niczym zapałka. Jego ciało zmieniło się z powrotem w człowieka, którym był… łzy zaczęły lecieć z oczu Luny i tylko kątem oka zauważyła po zniknięciu ognistej kuli, że Liah nic nie jest.

-Siabo, Blajndo… on… oni nie mogą… powinien wtedy zostać tam… powinienni… nie powinien umrzeć… czy oni…? – zadawało sobie pytania Luna, gdy nagle szturchnął ją, również płaczący, Elhan i wskazał na Severa i innych. Do Siabo w tym czasie podczołgała się Aner. Aner… nie miej wyrzutów sumienia… pomyślała gdy przypomniała sobie, że to właśnie Siabo dał Aner eliksir leczący, którego teraz znacznie bardziej potrzebował… Blajndo leżał jednak sam, tuż przy ciele licza i Rosy

Z czułością Luna spojrzała na Aner trzymającą rękę Siabo i przez łzy się uśmiechnęła delikatnie. Nie był to uśmiech radości, nie był to uśmiech szczęścia, ale smutku połączonego z troską. Zdała sobie sprawę, że tak jak Aner i ona nie powinna obwiniać się, teraz liczą się losy innych, którzy jeszcze żyją i są ranni. Luna obróciła głowę do Elhana z tym samym uśmiechem na ustach i wstawała…

Biegła ile miała sił, najpierw do Siabo, ale zatrzymała się tylko na chwilę, gdy Aner pokiwała głową w odpowiedzi na pytający wzrok Luny. Bez słów, bez zbędnych, nic nie mogących naprawdę wyrazić słów, oznajmiła to co Luna czuła i wiedziała od chwili gdy zobaczyła jak Siabo spada na bruk. Nie tracąc czasu pobiegła do Rosy, która była najbliżej.

Miała mieszane uczucia do Rosy, nie była pewna czy chce jej pomagać i leczyć – teraz jednak musiała odłożyć osobiste opinie na bok. Rosa pomogła im w tej walce, choć mogła zrobić znacznie więcej. Należy się jej choć odrobina szacunku. Luna przyłożyła ręce do ciała kapłanki. Była w kiepskim stanie, mocno poparzona, oszpecona i ranna. Część Luny uważała, że to adekwatna kara dla poczynań upadłej kapłanki, inna część, znacznie cichsza współczuła jej. Podobnie jak w przypadku Elhana wymówiła krótką modlitwę, nie miała czasu na długie litanie, Sever wciąż czekał. Błękitna energia przeskakiwała z rąk kronikarki do ran Rosy. Część z oparzeń i skaleczeń zostało zasklepionych, choć nadal nie wszystkie. Powinno to jednak przywrócić Rosie przytomność.

- Wiedz, że nadal czuję się zawiedziona twoim postępowaniem, nawet gdy postanowiłaś nam pomóc, znowu zmieniając stronę. Mogłaś zrobić znacznie więcej gdybyś zdecydowała się na to szybciej… Mimo to uzdrowiłam część twoich ran, powinnaś czuć się lepiej – teraz nie jestem ci nic dłużna. Ty natomiast nadal masz dług do spłacenia – wskazała na innych towarzyszy, martwego Blajndo i Siabo, oraz resztę rannych ludzi i nieludzi, którzy ramię w ramię walczyli o Rath – wstawaj i udziel im pomocy, to będzie dobry początek, aby naprawić swoje błędy. – dokończyła, nieco chłodno Luna. Nadal nie była pewna co się stało i czemu Yalcyn jednak postanowiła pomóc Rosie… nie miała jednak czasu na rozważania… obok leżał Blajndo… - Zacznij od sprawdzenia co z Blajndo, jesteś nadal w kiepskie formie, a Sever i Mara są dość daleko…

Luna pobiegła od razu do Severa po tych słowach. Leżał umierający lub martwy dość długo. Kronikarka przykucnęła przy nim i sprawdziła puls. Wciąż żył, choć puls był już naprawdę słaby, potrzebował sporej dawki magii, aby wstać na nogi i takiej mu udzieliła Luna. Przyłożyła ręce, włosy i oczy kronikarki zabłysły złotym światłem mieszającym się ze srebrnym dosłownie zalewając ciało Severa w obłoku światła. Rany zaczęły się goić i zasklepiać. Kiedy tylko paladyn zaczął mrugać oczami i je otwierać, bez zbędnych słów i czasu Luna ruszyła do Mary wciąż przywiązanej do Golema.

Paladynka była w opłakanym stanie, a większość zaklęć leczących już zużyła. Pozostały jej tylko bardzo proste modlitwy leczące… gdyby umiała czerpać bezpośrednio moc od bóstwa mogłaby… ale nie może, nie teraz… przyłożyła ręce do paladynki. Małe iskierki srebrnej energii powędrowały przez palce Luny do ran Mary, skacząc po jej ciele niczym jakieś owady i wpełzając w rany, które zaczynały się zaklepywać. Stan Mary był znacznie lepszy teraz, wciąż jednak trzeba było ją rozwiązać, wciąż jednak było sporo rannych.

-Yon! Zajmij się Marą, trzeba ją rozwiązać! Nieco ją uzdrowiłam, ale jeszcze nie jest w pełni sił! Szybko! – wykrzyknęła do Yona z poważnym wyrazem twarzy po czym pobiegła do Milo i przyłożyła ręce do jego ran. Te same iskierki co w przypadku Mary zaczęły skakać po ciele Milo lecząc jego rany.

-Spokojnie, będzie dobrze – powtarzała co chwilę, bardziej chyba jednak starając się samą siebie do tego przekonać. Wróciła zaraz do Aner. Tuż przed nią nieco zwolniła tempo. Kucnęła przy niej. Przyłożyła ręce do jej ciała i odmówiła cicho krótką modlitwę. Iskierki zaczęły skakać po ciele Aner, która wciąż trzymała dłoń Siabo, lecz gdy tylko zbliżały się do tej dłoni natychmiast odskakiwały i zawracały naprawiać inne rany. Bez słowa Luna wstała, uśmiechnęła się, zrobiła parę kroków i zemdlała.

Była zmęczona od ciągłego biegania, od rzucania tylu zaklęć, od bitwy, od wydarzeń. Nie miała już siły, nie miała i tak już żadnej leczącej magii. Sama również była ranna i poobijana, a nagłe ruchy i spory wysiłek tylko spotęgowały jej obrażenia. Po prostu padła na bruk nieprzytomna, oddychając równo i zasypiając.

W snach widziała radosne twarzy towarzyszy, wszystkich którzy przybyli do Rath i postanowili pomóc w jego obronie. Wszyscy się uśmiechali i radośnie dyskutowali w gospodzie o swoich podróżach, o życiu, o kelnerce czy innych drobiazgach. Wśród nich była i Luna, uśmiechnięta rozmawiała z Rosą i Aner, Siabo flirtował z Zorą ku wyraźnemu niezadowoleniu właściciela lokalu, a brat Zory biegał za jakimś małym kotkiem po lokalu.

Następnego dnia Luna obudziła się w swoim pokoju w świątyni. Była cała obolała, choć nieco uzdrowiona jak się jej wydawało. Na twarzy wciąż miała uśmiech, który śnił się jej kiedy padła nieprzytomna, ale szybko ustąpił on łzą gdy zdała sobie sprawę, że to tylko był sen.

-Siabo… Blajndo… Arcagnon… Calamrun… Szaded, Harkh i Johan… czy nie było innego sposobu… - łzy leciały strumieniami padając na poduszkę kronikarki. Płakała jeszcze tak z godzinę, gdy się w końcu uspokoiła. Podeszła do okna a ciepły wiatr otulił jej twarz i pogłaskał po włosach.



Niech ten wiatr wysuszy te łzy
niech ten wiatr przegoni smutki,
niech ten wiatr rozniesie imiona poległych
aby każdy usłyszał o ich bohaterstwie

Niech niesie wieści o ich wyczynach
do najdalszych krańców świata
aż przekroczy bramy innych planów
aż znajdzie tych o których prawi
i przekaże im naszą modlitwę
nasze pozdrowienia.

Zaśpiewała kronikarka głosem wplecionym w wiatr. Była to jedna z pieśni pogrzebowych wyznawców Shaundakula, które kronikarka poznała jakiś czas temu. Czuła pewne pocieszenie w słowach piosenki, głęboko wierzyła w jej słowa i w to, że dotrą one do tych, którzy zginęli.

Po chwili przystąpiła do studiowania swojego modlitewnika, nie przychodziło to jej jednak tak łatwo jak zwykle. Czuła, że musi coś zmienić, głębiej poznać boską moc, że to co teraz potrafi… to za mało… musiała być jednak gotowa. Rother wciąż żył i wciąż chował się gdzieś Rath, jeśli nie uciekł gdzieś poza miasto. Wizja, którą jej zesłano podczas snu również nie była zbyt optymistyczna i Luna szczerze wątpiła, aby był to koniec owej ciemności, przed którą ostrzegał ją Shaundakul.

Po przypomnieniu sobie zaklęć, Luna ubrała się i zeszła do wspólnej Sali. Nie śmiała się odezwać ani słowem, nie miała też ochoty na rozmowę, po prostu usiadła przy oknie na krześle i spojrzała z delikatnym uśmiechem na swoich towarzyszy.

- Przeżyliśmy – odpowiedziała po chwili ciszy – obroniliśmy to miasto… wielu oddało za nie życie i nie zostaną zapomniani… ten ciepły wiatr… ten który wieje zza okna… zaniesie nasze myśli i nasze serca do nich… -odpowiedziała nawiązując do pieśni, której mogli nie znać, lecz mogli usłyszeć gdy ją śpiewała Luna – postarajmy się, więc chociaż aby nie napawały ich one smutkiem, tylko dumą , aby oświadczyły im, że wszyscy jesteśmy z nich dumni! – uśmiechnęła się łagodnie zamykając oczy, gdy ciepły wiatr ponownie spłynął na jej twarz, sprawiając, że włosy zaczęły falować.

***
Leczenie średnich ran na Elhana i Rosę, leczenie poważnych ran na Severa, leczenie lekkich ran x2 na Marę, leczenie lekkich ran na Milo, leczenie lekkich ran na Aner.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 30-06-2009 o 23:46.
Qumi jest offline  
Stary 02-07-2009, 11:38   #487
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Wspomnienia przelatywały przez gasnący umysł młodzika niczym spadająca gwiazda po wieczornym niebie. Nieświadom stanu swej cielesnej powłoki z wielką przyjemnością oddawał się on przeżywaniu na nowo swojego życia. Beztroskie lata zabaw w murach siedziby ojca, pobyt w Oku Tyra w Neverwinter oraz szkolenie niezbędnych umiejętności przetrwania w wielkim świecie...


Wszystko to stało pod powiekami jako przykład sielanki...
Wszystko skończyło się tak szybko że nawet sam paladyn nie potrafił dokładnie powiedzieć kiedy się to wydarzyło...życie płynęło niczym rzeka porywając i niosąc z sobą zdarzenia zarówno przyjemne jak i te przykre.

(***)

Otworzył oczy i ujrzał zarys osoby ratującej jego życie


Luna poruszała się właśnie do kolejnego rannego niosąc pomoc. Skrycie wciąż podziwiał tę istotę za poświęcenie dla cierpiących. Luna mogła stanowić przykład dla wielu opasłych kapłanów spędzających swe życie za biurkami zamiast nieść pomoc najbardziej potrzebującym. Drażniły go powszechne opłaty za leczenie. Wielokrotnie tylko wyjątkowo bogaci ludzie mogli sobie pozwolić na "usługi" powiernika bogów. Neverwinterczyk ujrzał Lunę leczącą Yona który z trudem toczył bój o kolejny życiodajny oddech. Nieopodal Severa klęczał malec zwany przez grupkę Milo który z niedowierzaniem przenosił wzrok od ciała do ciała.... Złociste oczy aasimara podążyły za wzrokiem niziołka. Pole pokrywały świeże ofiary konfliktu dobra z złem.


Siabo Laumee Harr człowiek którego ledwo co zdążył poznać leżał straszliwie okaleczony i już najprawdopodobniej martwy. Aner szarpiąca ciałem w bezskutecznej próbie wyrwania towarzysza z ramion okrutnej kochanki... Postać maga miała już na zawsze stanowić zagadkę dla Blake'a. Tajemnice swego życia zabrał on z sobą do zimnego grobu.
Blajndo elf któremu jeszcze nie tak dawno sferotknięty zasłonił pole strzału w walce z mackowatym monstrum leżał nieopodal fontanny. Nie zdążył go do tej pory przeprosić...
Calumrun smoczy potomek poległ tak jak w wielkich pieśniach. Otoczony wieńcem usieczonych przeciwników. Niechęć do smoczego potomka wyparowała gdzieś z neverwinterczyka.Niestety za późno...
- Jeśli tu jesteście wybaczcie mi...


Sever stał i rozglądał się po polu bitwy by móc potem sławić pamięć poległych. Był im to winien. Czuł się podle że to on przeżył podczas gdy oni składali głowy do wiecznego snu.
Wszystkie obrazy pozostałych zabitych były niczym bodziec do dalszych działań. Nie mógł sobie pozwolić na słabość gdy tak wielu liczyło na wsparcie, zbyt wiele szlachetnych duchów opuściło swe ciała by dołączyć do przodków i zająć wśród nich zaszczytne miejsce. Aasimar nie mógł zawieść żyjących.
Był poobijany i zmęczony lecz Luna podarowała mu kolejną szansę by nieść światło w chwilach ciemności, dobro w tym złym świecie oraz ukojenie w bólu.

(***)

Ruszył do ciał poległych strażników poszukując ocalałych. To oni byli prawdziwymi bohaterami tego miasta. Oddali co mieli najcenniejsze - życie. Poruszał się powoli niczym lunatyk ogarnięty straszliwym koszmarem. Cały plac zasłany poległymi,osmalonymi i rozerwanymi od siły wybuchu ciałami. Ból jaki odczuwał niemal powalał go na kolana. Dzięki silnej woli zmuszał swe ciało do kolejnych kroków. Wszystko było nie tak..Śmierć straciła cały swój majestat w oczach paladyna. Nie było werbli czy hołdów. Ludzie leżeli niczym porzucone w trakcie zabawy lalki. Lalki bogów. Kruchość życia odciskała swe piętno na charakterze dotychczas butnego aasimara.Widząc koniec potężnych wojowników zrozumiał że on również nie jest nieśmiertelny.
Utykając zbliżył się do miejsca masakry.


Najmłodszy poległy był niemal w jego wieku. Sever zdecydowanym ruchem sztyletu odciął od swego pancerza polerowany naramiennik po czym przetarł go strzępami własnego płaszcza ścierając sadzę. Przystawił go do ust chłopaka w oczekiwaniu na ślad pozostawiony po oddechu....takowa się nie pojawiła. Sprawdzanie pozostałych zajęło mu jeszcze chwilę po czym dotarł do burmistrza. Pozbawiony złudzeń przyłożył blaszkę. Niewielki ślad jaki pozostał na metalu mógłby zostać niezauważony przez niewprawne oko lecz Sever wychwycił ten sygnał życia niczym pies myśliwski woń tropionej zwierzyny. Złożył on obie dłonie na piersi rannego i skupił swą pochodzącą od boga siłę na leczeniu.

Robił to by przywracać na nowo ład w zrujnowanym mieście. Robił to dla Tyra. Lance musiał żyć, był ważny dla miasta i mieszkańców. Niebieska delikatna mgiełka snuła się z opuszków palców zalegając wokół zdradzieckiego bełtu Rothera. Burmistrz zamrugał oczyma i gwałtownie zachłysnął się powietrzem.

- Spokojnie, proszę się nie ruszać, wszystko będzie dobrze - uspokajał notabla pewnym głosem.

Mieszczanie widząc zakończenie walk gromadami wypełzali z swych ukryć. Posiniałe wargi i pobladłe twarze sugerowały że zmagania nie odbyły się bez widzów. Poczta pantoflowa działała również niezawodnie toteż niebawem plac zapełnił się milczącym tłumem. Bierni obserwatorzy przygryzając wargi i niepewnie przerzucając ciężar z nogi na nogę zastanawiali się cóż mają czynić. Sever postanowił skorzystać z ich pomocy by rozpocząć przywracanie ładu.


(***)


Wydając polecenia powoli się uspokajał. Przymknąwszy oczy skupił się na swoim oddechu.
Dopiero mieszczanin w zielonym odzieniu odważył się wyrwać go z zadumy.
- Panie co uczynić z waszymi poległymi ?
- Przewieźcie ich do świątyni.
Chcę ich tam pożegnać.- pomyślał smutno
Z zmęczenia przed oczyma pojawiły mu się mroczki. Zachwiał się tak że gdyby nie podtrzymujący go mieszczanin zapewne ponownie osunął się na ziemię. Nim zdążył podziękować źrenice uciekły mu w głąb czaszki ukazując wyłącznie białka oczu. Wyczerpanie wzięło górę nad obowiązkami

(***)

Ocknął się czując wilgotny materiał na czole. Przed oczyma ujrzał zaś twarz dojrzałej kobiety. Po chwili skojarzył twarz - był w domu Cedary.

 

Ostatnio edytowane przez Grytek1 : 02-07-2009 o 12:02.
Grytek1 jest offline  
Stary 03-07-2009, 21:49   #488
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yon przymknął oślepione blaskiem wybuchającej kuli ognia oczy. Odrobinę za późno, bo i tak zobaczył mnóstwo złotych kręgów.
Zamrugał parę razy i przetarł oczy. Niewiele to pomogło. Stale źle widział... Jakby przed chwilą słońce zaświeciło mu prosto w oczy...
W tej chwili zwykły kmiotek... ba, nawet dziecko... Każdy bez problemów mógł go wysłać na tamten świat...

Gdy wreszcie w pełni odzyskał wzrok okazało się, że może jednak cieszyć się urokami życia...
Niestety... Okazało się również, że nie każdego z nich spotkało to .
Że też musieli to być Siabo i Blajndo, a nie na przykład Rosa...
Świat zdecydowanie nie był sprawiedliwy.

Mobilizując całą wolę wstał. A raczej spróbował wstać.
Zawrót głowy sprawił, że znalazł się ponownie na bruku.
Zgiął się wpół i splunął krwią.
Niezbyt pewną ręką otworzył fiolkę i wypił mętną nieco miksturę.
Ciecz o specyficznym smaku spłynęła do gardła, ożywcza energia rozeszła się po ciele.
Teraz można było wyciągnąć różdżkę...



Pomóż Marze, pomóż Marze... - Szyderczy ciut uśmiech przemknął przez twarz Yona. - A kto się zajmie mną...

- Wiem, wiem... - powiedział. - Zaraz...

Wstał. Tym razem bez większych problemów.
Wyciągnął długi sztylet i podszedł do nieruchomego golema. Jedno cięcie, drugie... W końcu Mara osunęła się w ramiona Yona.
Ten okrył ją płaszczem i powoli, nie czekając na innych, ruszył w stronę świątyni.




Gdy rano otworzył oczy stale czuł się tak, jakby przemaszerował po nim cały oddział kawalerii.
Cóż... Jeszcze tydzień i dojdzie w pełni do siebie...
No, może dwa tygodnie słodkiego lenistwa...

Usiadł przy stole, pożywiając się kawałkiem znalezionego w świątynnej kuchni suchara.
Lunie zebrało się na nieco patetyczne komentarze...
Nasze serca, nasze myśli... Duma...
Kpiący uśmiech przemknął przez oczy Yona.
Jasne, że ocalili miasto.
Teraz tylko pomnik w rynku...

Przechylił się w stronę siedzącego tuż obok Milo.

- Co byś powiedział na to, by wybrać się do zamku nieświętej pamięci barona? - szepnął tak cicho, że usłyszeć to mógł tylko niziołek. - Warto by powetować sobie poniesione straty...
 
Kerm jest offline  
Stary 04-07-2009, 12:15   #489
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
~ No... i poszło jak po maśle ~ pomyślał Wakash, gdy jego dłonie oparły się o ziemię, a za nimi stopy.

Wstał wyprostowany i rozejrzał się po polu bitwy swoimi wielkimi, brązowymi oczami będąc zdeterminowanym zrobić coś pożytecznego i pomóc swoim nowym towarzyszom w walce z przeciwnościami. Można było poddać w wątpliwość czy to z dobroci serca i troski o poznanych przed paroma dniami ludzi czy też raczej z chęci uwiecznienia własnej persony i jej udziału w tych wydarzeniach na pomniku i kilku pieśniach, jednak byłaby to kwestia na osobną rozprawkę.

Południowiec już miał postąpić krok na przód, gdy coś wyjątkowo mocno rąbnęło go w plecy, tak że aż mu wszystkie kręgi od dupska aż po samą szyję strzeliły wydając przy tym głośny protest przeciwko takiemu ich potraktowaniu. Usłyszał śmiech kobiety z którą cackał się od paru minut bawiąc się w kotka i myszkę.

- Ty najwyraźniej laleczko nie znasz granic tolerancji - wykrztusił łotrzyk przez zaciśnięte zęby - Widać nie dostałaś nigdy wpierdol od swojego alfonsa, ale chyba naprawię jednak ten jego błąd...

~ Niektórym kobietom wyraźnie brak codziennego... ekhm towarzystwa w nocy ~ pomyślał wstając i mając zamiar nauczyć tą babę, gdzie przebiega cienka granica pomiędzy żartami, a wyraźnym przeginaniem pały.

Plecy bolały go paskudnie i pysk też, i ogólnie wszystko bo żaden skrawek jego wspaniałego ciała nie został tego dnia oszczędzony o czym nieustannie przypominała mu szczypiąca od poparzenia skóra, pulsująca bólem gęba po wcześniejszym oberwaniu od tej baby, która teraz stałą przed nim i rechotała jak ropucha, a jej skóra na twarzy wykrzywiała się w poprzecinaną zmarszczkami maskę nadając jej wygląd posuniętej przez czas mumii.

~ Nie szczerzyłabyś się tak pokrako, gdybyś widziała jak szpetnie wyglądasz...~

Bolało go sumienie, że musi spuścić manto takiej laleczce i bolało go ego, że dał się już dwukrotnie stłuc kobiecie. Miał już sięgnąć po rapier, żeby zrobić z kobiety szaszłyk, gdy zza pleców doszedł go donośny, skrzekliwy, nie wróżący niczego dobrego skrzek będący substytutem śmiechu u licza. Wakash zdążył jedynie przywołać do umysłu ciekawość i strach cóż ten nowy złowrogi głos może zwiastować, gdy w jednej chwili dostał odpowiedź i to zarówno dźwiękową jak i wizualną. Huknęło coś niemiłosiernie, a towarzyszył temu rozbłysk żywego, pochłaniającego środek placu, ognia na widok, którego łotrzyka aż mocniej zapiekła skóra na wspomnienie niedawnego bycia niemal ugrillowanym. Później wszystko ustało - w oczach miał mroczki, a w uszach mu przez chwilę dzwoniło i był to jedyny dźwięk jaki się rozlegał. Zaległa grobowa cisza i nawet stojąca opodal kobieta-herod przestała się śmiać... Wakash obrócił się do niej sprawdzając czy ona nic nie kombinuje lecz nigdzie jej nie zobaczył - umknęła przerażona najwyraźniej vendettą jaką mogłaby powziąć na niej jego osoba. Łotr byłby z siebie dumny, gdyby nie ta złowroga cisza...

~ Cicho wszędzie, głucho wszędzie - co to będzie...

Panującą głęboką ciszę zaczęły przerywać ciche pojękiwania i szlochy, i wtedy Wakash zdał sobie sprawę, że już jest po wszystkim, a gdy opadł pył po wybuchu, a wirujące w oczach ogniki przestały płatać figle, zobaczył obraz nędzy i rozpaczy jaki rozciągał się na rynku. Tylu poległych... W miejscu, gdzie przed chwilą stali ludzi, którym chciał pomóc nikt i nic się nie poruszało... leżały tylko zwęglone ciała i kości.

Relven uratowała mu życie! Gdyby nie ta wkurwiająca dziwka Wakash za pewne dymiłby tak jak wszyscy, którzy znaleźli się zbyt blisko licza. Czy powinien cieszyć się z tego, że go tam nie było - owszem. Czy powinien się cieszyć, że nie zdołał pomóc towarzyszom broni? Hmm - prawdopodobnie. Nic by zapewne nie zdziałał i powiększyłby tylko ilość osób, które będzie się opłakiwać. Przy tym wszystkim byle kopniak w plecy jaki zarobił wydał mu się bardzo nieistotny i był niemal wdzięczny kobiecie, że go tutaj zatrzymała - rzuciłby jej się na szyję i uściskał najpierw z wdzięczności, a dopiero później zrobiłby z niej szaszłyk, gdyby tylko został po niej jakiś ślad.

Wakash stał zastanawiając się co robić. Miał ochotę usiąść tam gdzie stał i odpocząć, pojęczeć trochę, że bolą go plecy, że piecze go skóra i że zlała go kobieta, ale nawet wypaczona piramida wartości Wakasha wykrzykiwała protesty na samą myśl o takim zachowaniu. Łotrzyk spojrzał na swoje dłonie - w jednej z nich nadal ściskał różdżkę leczenia. Na jej gładkiej, białej powierzchni wiły się oplatające się wzorki stanowiące zapewne jakieś niezrozumiałe dla niego słowa modlitwy wyryte w tym kawałku kości przez kapłana, który ją stworzył. Człowiek, który wytworzył ten przedmiot również przyczynił się do tego, że łotrzyk stał na własnych nogach bez niczyjej pomocy, że jeszcze oddychał, patrzył na świat i stał tak bezmyślnie myśląc w tej chwili o tysiącach nieistotnych rzeczy. Poczuł wdzięczność i podziw dla tego anonimowego rzemieślnika.

~ To jest to! Bohatersko ocalały niosący pomoc rannym, nie zważając na odniesione rany! Tak! - twarz mu się rozpromieniła, palce zacisnęły mocniej na tkwiący w jego dłoni kawałek polerowanej, białej kości, a nogi poniosły ku żywym i półżywym towarzyszom...


~*~


Dzień następny przyniósł Wakashowi ukojenie, ale niewątpliwie nie była to zasługa tego dnia tylko różdżki, którą posiadał. Zrobił poprzedniego dnia sporo dobrego. Wykorzystał ją do cna kojąc rany i cierpienia rannych. Zadbał uprzednio o samego siebie, a jak! Nie umniejszało to jednak wszystkim tym ładunkom, które przeznaczył na niesienie pomocy innym zużywając ten wielce przydatny kawałek polerowanej, bielonej kości do cna. Zatrzymał sobie ten przedmiot na pamiątkę, mimo że był w tej chwili jedynie bezużytecznym kawałkiem zakonserwowanej kości. Wakash nigdy nie był sentymentalny, jednak najwidoczniej ostatnie wydarzenia poruszyły wewnątrz niego jakąś strunę, która podrga sobie jeszcze parę dni wydając swoje dźwięki po czym wszystko wróci do normy. Potrzeba mu było tylko trochę czasu, dobrego wina i jakiejś chętnej dziewoi.

Łotrzyk zmontował sobie z kawałka drewna prowizoryczną tarczę, którą zawiesił w dużej sali świątyni, w której wszyscy ocaleli spędzali razem czas i zadowolony z siebie rzucał w nią sztyletem raz a razem, dla rozrywki i zajęcia czymś myśli...

- Przeżyliśmy – powiedziała Luna w chwili, gdy rzucony przez Wakasha sztylet trafił w sam środek tarczy wywołując tym samym radosny okrzyk triumfu z ust łotrzyka, co inni w pierwszej chwili wzięli za niestosowną oznakę radości na oczywiste stwierdzenie Luny.
– Obroniliśmy to miasto… wielu oddało za nie życie i nie zostaną zapomniani… ten ciepły wiatr… ten który wieje zza okna… zaniesie nasze myśli i nasze serca do nich… postarajmy się, więc chociaż aby nie napawały ich one smutkiem, tylko dumą , aby oświadczyły im, że wszyscy jesteśmy z nich dumni!

Wakash przełknął ślinę mając niemiłe uczucie, że ostatnie słowa mocno przez Lunę zaakcentowane były karcącym go przytykiem. Spojrzał na nią i zobaczył, że ona wcale na niego nie patrzy - odetchnął, więc z ulgą ale przestał rzucać nożem do tarczy - zamiast tego przysiadł się do reszty.

- Co byś powiedział na to, by wybrać się do zamku nieświętej pamięci barona? Warto by powetować sobie poniesione straty... - szepnął Yon i zapewne było to przeznaczone tylko do konkretnych uszu, jednak 'długie uszy' 'kupca' pochwyciły ich znaczenie.

Wakash popatrzył na Yona i na siedzącego obok niego niziołka po czym nachylił się do nich i szepnął równie konspiracyjnie.

- Nawet nie próbujcie się tam wybrać beze mnie

Twarz Wakasha rozpromieniła się, gdy oboje spojrzeli na niego i południowiec wiedział już, że światopogląd tej dwójki pasował do jego własnego tak jak on pasuje do ładnych kobiet, i wiedział że nie chce tak szybko odłączać się od tej grupy...


_________________
Wakash na rynku zużył tyle ładunków różdżki leczenia, żeby wszystkim pomóc, więc najpewniej będą to wszystkie.
 
Cosm0 jest offline  
Stary 08-07-2009, 10:11   #490
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Biegł. W ręce trzymał już fiolkę z oliwą. Ten dziwny płyn, wydobywany w sklepach z zaopatrzeniem - jak to sądził niziołek - miał pewną właściwość. Bardzo dobrze się palił. I jeszcze lepiej palił się gdy obleje się nim przeciwnika. Jednak bogowie nie sprzyjali łotrzykowi. Gdy ten wziął zamach, promyk słońca dzielnie przebijający się przez czarne i zanikające już chmury oślepił go na moment. Butelka nie trafiła.

Jednak Milo nie toczył tej batalii sam. Jego przyjaciele kupą rzucili się na nieumarlaka. Ten zaś szybko został otoczony. Nie miał szans. Musiał zginąć. A najgorsze było to, że on o tym wiedział i chciał odejść w wielkim stylu.

Wysadził się.

Było to coś czego mały niziołek nie był w stanie zrozumieć. Słyszał kiedyś o pewnym umierającym krasnoludzie, który to zdetonował przy sobie beczkę prochu by zabrać ze sobą drowa na tamten świat, ale brał takie opowiastki za bajkę. Sam by wolał uciec, teleportować się lub ostatecznie poddać się. ale wysadzić się?

Ogień pochłonął, oprócz lisza, czterech poszukiwaczy przygód. Łotrzyk cudem odskoczył w ostatniej chwili, ratując sobie tym życie. Bo było to jedyne co potrafił. Ratować sobie życie. Widząc przez te ostatnie dni Siabo, Lunę i Severa zazdrościł im. Chciałby czasem tak pomóc innym. Ale niestety był bezsilny.

To był koniec. Koniec grobczyka i koniec walki. Ale również koniec łowcy i maga. Piekielny ogień pochłonął ich na zawsze, oddając jedynie puste ciała. Wszechobecna śmierć zbierała swe żniwo. Miała dzisiaj pełne ręce roboty. Ona nigdy nie czeka. Ona nigdy nie zawodzi. Jako jedyna jest pewna.

To był koniec ich misji w Rath.

Niziołek upadł na kolana. Smętnie rozejrzał się dookoła. Pełno trupów i krwi. Wszechogarniający smród zagłady przyprawiał go o dreszcze. Wysysał z sił. Jeszcze nigdy wcześniej nie brał udziału w takiej walce. Czy był teraz szczęśliwszy? Definitywnie nie. Naprawdę wolał czystą robotę.



Czas spędzony w świątyni nie należał do przyjemnych. Wszyscy opłakiwali zmarłych. Nikt się nie śmiał... może oprócz radosnego okrzyku Wakasha po stwierdzeniu Luny "Przeżyliśmy". Milo nawet nie zwrócił na to uwagi. Siedział przy stole pijąc smętnie ze swego kubka. Humor mu nie dopisywał.
Trza będzie już wyruszyć w podróż. Nie mogę tu tak dłużej siedzieć. Ta atmosfera mnie przytłacza. Muszę... Ich opuścić. to przeze mnie Sever o mało nie zginął, a gdybym nie ranił tego babsztyla lisz by się nie wnerwił i może Siabo i Blajndo by żył? Sprowadzam na nich nieszczęście. To moja wina. Trza ich chronić... Zresztą to miejsce przypomina mi o śmierci... Może jakieś cieplejsze klimaty? Calimport? Ech... Myśli głębiły mu się w głowie wybijając nie równe tempo. Pierś go bolała po błyskawicy, a plecy i du... pośladki od upadku. Ale ten ból przeminie. Tylko ten...

Z zadumy wyrwały go słowa siedzącego obok Yona.
- Co byś powiedział na to, by wybrać się do zamku nieświętej pamięci barona? - Wyszeptał cichutko prawie do ucha malucha. Twarz malucha rozjaśniła się na moment. - Warto by powetować sobie poniesione straty...

- Nawet nie próbujcie się tam wybrać beze mnie - wtrącił równie cicho niedawno poznany handlarz różnościami.

- Ech fanowie, czy to nie za wcześnie? - odpowiedział cichutko i zrobił lekko surową minę jakby karcił dziecko jedzące zbyt dużo słodyczy, a widział tą minę wiele razy. Dziadek nie pozwalał mu się objadać - Foczekajmy do wieczora, aż się ściemni. Z końmi, za bramą... Tylko my. - spojrzał w oczy dwóch kompanów po fachu i uśmiechnął się mimowolnie. Czarne myśli odpełzły jak burzowe chmury nad Rath. Jego podróż mogła poczekać.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172